Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Po skończeniu Lituanii, Artur Grottger spędził prawie cały r. 1866 częścią we Lwowie, częścią zaś w Śniatynce, koło Drohobyczy, w majątku przyjaciela swego, Stanisława hr. Tarnowskiego.
Chociaż od dwóch lat ustała walka narodowa, gorąca dusza artysty wracała ciągle do tych scen pełnych tragicznego heroizmu, których widownią była polska ziemia przez szesnaście miesięcy.
W długich zimowych wieczorach r. 1866 chwytał za ołówek, a genjalny jego talent odtwarzał nowe sceny, zostające z serjami dotąd opisanemi w bezpośrednim związku. Czasami rzucał także myśli nie odnoszące się do Polski. Wszystkie te rysunki z owego czasu wydano po śmierci Grottgera w serji osobnej, którą nazwano Zimowemi wieczorami.
Zimowe wieczory obejmują jednaście kartonów; z tych sześć odnoszą się do Polski z r. 1863 i 1864, a więc są poniekąd uzupełnieniem Warszawy, Polonii i Lituanii; pięć zaś następnych należą do całej ludzkości, dla swego kosmopolitycznego charakteru.
Oto głowa młodzieńca o bystrem oku i energicznych rysach. Przez oko rwie się dusza gorąca, a w ustach i lekko zapadłych policzkach widać zuchwałą energję. Oto jeden z tych młodych ludzi, którzy, nie słuchając rad i przestróg starszych wywołali zbrojne powstanie. Nie jest to atoli kreacja samodzielna, typ we właściwem tego słowa znaczeniu, czyli mówiąc jaśniej, ideał polskiego młodzieńca. Nie zbyt szlachetny rys zdradza, że to raczej żywy portret osoby podpatrzonej w rzeczywistości.
Rysunek drugi pokazuje nam głowę starca niemniej energiczną i prawie zuchwałą, chociaż włos na niej oddawna śniegiem sproszony. To już nie portret realny, ale raczej typ wypracowany fantazją, tak linja rysu każdego czysta i szlachetna. Patrzcie na tę głowę, czy to nie jeden z tych, których niestety coraz mniej u nas! On nie zachęca młodzieży do szalonych przedsięwzięć, on ją raczej w początku od nich odciąga — ale gdy młódź na koń siędzie i krew lać się zacznie, mimo wieku sędziwego porzuci rolę i rodzinę, i stanie jak żołnierz w szeregu. Takim był zawsze prawdziwy szlachcic polski.
Zbliżcie się do rysunku trzeciego. Oto figura w polu, a przed nią klęczy szlachcic chodaczkowy, w dawnym stroju polskim. Wąs jego sumiasty, czoło w głębokie bruzdy poorane; jedną ręką bije się w piersi, prosząc by mu Bóg grzechy przebaczył — a drugą wskazuje na szablę, którą opodal wbił w ziemię, prosząc dla niej o błogosławieństwo. Ojczyzna go woła, więc najpierw pojedna się z Bogiem, a potem pójdzie z innymi.
A co powiecie o kartonie czwartym? Pod rozłożystem drzewem usiadł idealnie piękny mężczyzna bez nogi, bo mu ją w powstaniu nieprzyjacielska kula oderwała. Z namaszczeniem narodowego kapłana opowiada dwom chłopczykom, którzy przy nim usiedli, dzieje nieszczęśliwej ojczyzny, ucząc zarazem, jak ją kochać należy. Chłopczyk po prawej ręce, to ideał pańskiego dziecka. Z łagodnem spojrzeniem i miękim wyrazem słucha opowiadania, z którego jednego słowa nie uroni. On pójdzie w ślady swoich przodków, bo tak mu serce, uczciwość i honor nakazują; trudy jednak obozowe zaciężą ołowiem na wątłych barkach, a widok krwi może mu łzy z oczu wyciśnie.
Rówieśnik jego, to idealnie pojęty chłopiec wiejski. Bosy, w białej koszulinie rzemykiem przepasanej, wpatruje się bystro w twarz swojego mistrza, a ostry rys jego profilu dradza duszę już dziś żelazną, jego trudy nie złamią, bo na nim spoczywa przyszłość kraju... Czy znacie grupę idealniej pojętą a równie po mistrzowsku wykonaną?
Na rysunku piątym widzimy mur więzienny, a w nim okno żelazną kratą opatrzone. Pod tym murem przyklękła kobieta, gorzko płacząc. Pięcioletni chłopczyk stoi opodal, a ze wzroku mu wyczytasz, że ból prawdziwy młodą duszyczkę rozdziera. Siostrzyczka jego, młodsza o rok, nie wie jeszcze co się stało, i moralnej boleści nie rozumie, to też chwytając matkę za rękę, woła:
— Mamo! czego ty płaczesz? nie płacz!
Matka płacze, bo za tym murem i za tą kratą, siedzi wasz ojciec, a jej mąż, którego za udział w powstaniu powiozą jutro na Sybir... Tych dwoje dzieci — to nowe dwa ideały.
Na kartonie szóstym przedstawił artysta skazańca, który w minach sybiryjskich rudę młotem rozbija. Pełen on prawdy i pełen spokojnej boleści.
Na tym rysunku kończą się kom pozycje odnoszące się do historji ostatnich wypadków w Polsce. Są wprawdzie jeszcze dwa utwory Grottgera, z których jeden przedstawia Pochód więźniów na Sybir, a drugi ciosanie krzyża pamiątkowego przez trzech skazańców także na Sybirze, ale ponieważ autor nie połączył ich z żadną serją, przeto aby zbytecznie nie przedłużać pracy niniejszej, poprzestanę na uwadze, że jak wszędzie, tak i tam, Grottger stworzył sceny wzniosłe i harmonijne, a obok tego w wysokim stopniu dramatyczne.
Powiedziałem wyżej, że Zimowe wieczory obejmują 11 kartonów, z których ostatnie pięć są ogólno-ludzkie.
Na sódmym widzimy przeto Chrystusa, na ósmym Madonnę, na dziewiątym grajka ślepego, na dziesiątym anioła stróża, a na jednastym gondolę, która wśród nocy głuchej płynie po cichem zwierciedle morza. Zatrzymajmy się chwilę przy dwóch przedostatnich.
Grajek siedzi na ulicy i gra przechodniom, obok niego stoi dzieweczka, może jedenastoletnia, która opuszczonego ślepca wodzi po szerokim świecie. On gra nie ręką, w której smyczek trzyma, lecz duszą swoją, tak każdy ton czuje głęboko i tak go z głębi serca wyrywa. Cała ta praca wewnętrzna maluje się na jego twarzy. Dziewczę zasłuchane, patrzy żałośnie na snujących się przechodniów, i wzrokiem błaga ich o jałmużnę dla nieszczęśliwego. To dziewczę, to ideał małej opiekunki. Za jej plecyma widać ogłoszenia na murze. Na jednem krzyż, więc to karta pogrzebowa; drugie zaprasza publiczność na bal. Stara to i na całym świecie powtarzająca się historja. Jedni umierają, drudzy proszą o jałmużnę, a inni nie myśląc o śmierci i uciekając od nędzy, bawią się wesoło...
Anioł stróż Grottgera, to nie istota skrzydlata, eteryczna, ale zakonnik w twardej włosiennicy, o długiej brodzie i oku wyrazistem, który wspierając się na ramieniu pobożnego chłopczyka, wskazuje mu prostą drogę, którą przez życie iść powinien.
Chłopiec go słucha, bo każde słowo mistrza zawiera głęboką naukę i prawdę świętą. On się tuli pod moralne skrzydła jego cnoty i z duszy opiekuna czerpie sił na przyszłość. Jak Madonna z dziecięciem na ręku, tak i te dwie postacie tworzą nierozdzielną całość. Przedstawcie Madonnę samą, a choćby ją nawet chór aniołów otaczał, nikt jeszcze nie będzie pewnym, czy to Matka Zbawiciela. Beatricze Dantego aniołowie także otaczali. Wiedział to Murillo, i dla tego u stóp Marji bez dziecięcia potrzebował umieścić półksiężyc symboliczny, po którym dopiero każdy ją poznaje. Odbierzcie temu zakonnikowi tę sierotę, a będzie z niego asceta, który nic nie stworzy i nikogo nie zbawi. W połączeniu z tym chłopięciem staje się on natomiast prawdziwym Aniołem-stróżem.
Przypatrzmy się teraz ostatniej kompozycji Artura Grottgera, Wojnie.