Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

I.


Wielcy ludzie, wielkie talenta nie są zjawiskami przypadkowemi; nie padają jak meteory z jasnego nieba. Każdy z tych genjuszów, których ludzkość podziwia, był żywym wyrazem umysłowej pracy narodu, do którego należał. W narodach żyjących obudzają się od czasu do czasu prądy wybitne, które z początku nurtują pod życia powierzchnią, przez nikogo niewidziane, a tylko przez niewielu odczuwane — dopóki nie przebiją się na zewnątrz i nie przyobloką szat widomych. Zanim atoli najpiękniejszy kwiat błyśnie, aby najwznioślejszy owoc wydać, duch całego narodu ukazuje w pierw drobne kwiatuszki i owoce drobne, jakby zapowiedź nadchodzącej wielkości. Genjalnych prawodawców, wodzów, poetów, artystów, poprzedzał zawsze długi szereg talentów duchem im pokrewnych, a gdy wielcy zeszli z widowni, ci maluczcy długo jeszcze dźwigali brzemię ich spuścizny. Potem następowała chwila odpoczynku, póki duch nie wyszukał nowej formy, aby się objawić. Genjusze nie tworzą narodów — narody tworzą genjuszów.

Artur Grottger nie był zjawiskiem przypadkowemu Już przed nim mieliśmy kilkunastu artystów z wybitnym talentem, których wymieniać nie potrzebuję, bo ich nazwiska wszyscy pamiętają. Nie był on także ostatnim genjalnym artystą polskim, ponieważ tuż obok niego stanął nie mniej potężny Jan Matejko. Wierzę, że i ci dwaj razem wzięci, nie są jeszcze ostatnim wyrazem sztuki naszej. W ubiegłym lat dziesiątku zastęp artystów polskich powiększył się licznym i szermierzami, z których może wkrótce utworzy się legjon cały! A w tym legjonie czy nie znajdzie się jeden, który wszechstronnością talentu wzniesie się ponad Grottgera i Matejkę? Wielkim był Rafael Sanzio, i wielkim Leonard da Vinci, a jednak Michał Anioł czyż ich nie przewyższył potęgą swego genjuszu? Ja wierzę, że Grottger i Matejko są olbrzymiemi filarami, na których może w niedalekiej już przyszłości spocznie wspaniałe sklepienie polskiej sztuki. Nie chcę atoli przez to powiedzieć, aby talent Jana Matejki nie mógł być tem sklepieniem, tą koroną wspaniałą. Jako żyjący, na tej wyżynie i on stanąć może, postęp bowiem jest dziełem rąk człowieka; ale aby to nastąpiło, abyśmy jednomyślnie zawołali: Hosanna! potrzebuje on stworzyć rzeczy pełniejsze, aniżeli te, któremi nas po dziś dzień obdarzył. Że dotychczasowe nie są „pełnemi arcydziełami,“ a więc jako takie nie mogą być uważane za ostatni wyraz polskiej sztuki, która rozwijając się bez przerwy zapowiada nieskończenie wiele — to postaramy się udowodnić w niniejszem studjum.

Łatwiej pisać o artyście, który wymazany z księgi żyjących nic już nie stworzy, jak o tym, który żyjąc między nami, każdej chwili może nam przynieść nowy owoc pracy swojej. Działalność pierwszego zamknięta; drugi gotów nas jutro olśnić nową niespodzianką. Spisawszy uwagi moje nad utworami Artura Grottgera, zamierzyłem zebrać następnie wszystkie dzieła Jana Matejki, aby szczegółowo o nich pomówić. Tymczasem w ciągu kilku ostatnich miesięcy mistrz krakowski dał nam pięć nowych dzieł, z których do tej chwili zaledwie jedno miałem sposobność oglądać. Widząc że praca moja byłaby niezupełną, jeślibym pisał o utworach dawniejszych, a zamilczał o nowych, postanowiłem rzucić tymczasowo tylko obraz ogólny, odkładając rozbiór szczegółowy do chwili stosowniejszej. Daleki od wszelkiej zarozumiałości i ambicji autorskiej, będę szedł za własnem okiem i poczuciem własnem, a jeżeli sąd mój nie zgodzi się wszędzie z sądem powszechnie przyjętym, zechciejcie rozważyć, że jako człowiek mylić się mogę…

Zwidzając w r. 1875 lwowską wystawę obrazów w sali Domu Narodnego, gdzie Iwan Groźny ściągał widzów tłumy, i słysząc dokoła okrzyki podziwu, nawet uwielbienia, których źródła należało szukać w krytyce krakowskiej, ona bowiem pierwsza nazwała Iwana skończonem arcydziełem — powiedziałem sobie, że każdy, kto piękno ukochał, powinien wedle sił przyczynić się do określenia stanowiska, jakie Matejko w dziedzinie sztuki zajmuje. Sąd bowiem o nim jest bardzo podzielony. Jedni, a tych jest znaczna większość, prawie ogół, uważają go za alfę i omegę prawdziwego artyzmu; drudzy natomiast, a są to nieliczne wyjątki, widzą w nim tylko wielkiego kolorystę. Dał się wprawdzie słyszeć głos jeszcze trzeci, p. Chotomskiego w śp. Tygodniku Wielkopolskim, który Matejkę nazwał ,,partaczem,“ ale ten przebrzmiał bez echa, jak przebrzmiewa wszystko co namiętne i bezpodstawne. 

Nie trudno wytłumaczyć, dlaczego Matejko nie został przez nas samych należycie oceniony. W Polsce talent przebija się z nadzwyczajną trudnością; ale jeśli raz przełamie lody czy to niechęci, czy obojętności, zapał dla zwycięzcy nie ma już potem granic. Pochodzi to głównie ztąd, żeśmy nadto próżni i nadto leniwi. Próżność podszeptuje, że każdy z nas powinien być wielkim, a wrodzone lenistwo nie pozwala na tę wielkość pracować. Ilekroć zatem pojawi się talent wybitniejszy, który przy pracy chce dobić się uznania, rzucamy się nań z całą namiętnością, jakby w obawie, aby nie wzbił się ponad nas, lub nie zajął miejsca, o którem sądziliśmy w obłędzie zarozumiałości, że dla nas było przeznaczone. Jeżeli talent walcząc wytrwale pokona tę niechęć, i próżniaczej zawiści milczenie nakaże, to wtedy próżność osobista przemienia się w nas zaraz w narodową, i dumni z wielkiej jednostki, stawiamy ją ponad wszystkich genjuszów, jakich ludzkość wydała. Inaczej postępują narody pracujące. Tam każdy wde, że praca może go daleko zaprowadzić, więc nie zna zawiści i drugim przeszkód nie stawia; tam każdy ucząc się, wie także, że doskonałego nie ma nic pod słońcem. Czas, byśmy już raz wyparli się próżności osobistej, która jest matką zawiści, i szczerze zaczęli pracować, bo na tej tylko drodze pozbędziemy się próżności narodowej, która dziś robi nas śmiesznymi.

Ale wróćmy do rzeczy.

Z trudnością przebijał się Matejko, lecz gdy nareszcie pokonał niechętnych, wielkiem tem powodzeniem ogół tak się uczuł olśnionym, że odtąd nie ośmielił się nikt wystąpić przeciw niemu z najmniejszym nawet zarzutem. Ręczę, że gdyby Matejko dał był nawet bohomaza, skończonego bohomaza, ogół byłby jeszcze i wtedy wołał: arcydzieło! Wątpię by to uwielbienie bezgraniczne oddziaływało dodatnio na talent mistrza krakowskiego. W ostatnich czasach dostrzegliśmy w pracach jego, szczególnie w portretach, pewien zastój, pobieżność, lekceważenie sztuki, powiedziałbym nawet chylenie się do upadku; a czy od­powiedzialność za to nie cięży w wielkiej mierze na nas samych, to historja wyświeci. Człowiek jest słaby, w pychę łatwo się wbija, a błędów swoich pewnie nie dojrzy, jeśli ich nie widzi, lub widzieć nie chce całe jego otoczenie. W grzech nawet, jeżeli go ogól pochwala, można uwierzyć jak w cnotę. Nikt zresztą nie zaprzeczy, że krytyka surowa, ale sumienna, nigdy tyle złego nie wyrządziła — co krytyka wszystko chwaląca. 

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new