Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Od lat kilku, a mianowicie od ostatniej wystawy paryskiej z roku 1867, wszyscy bezstronni krytycy zagraniczni przyznają, że w Polsce zakwitła sztuka w sposób nadzwyczajny, a przytem samodzielny, tak dalece, że już dziś można mówić o odrębnej szkole polskiej. Niedawno temu jeden z estetyków wiedeńskich, zentuzjazmowany pracami młodych naszych artystów, nie lękał się nawet wypowiedzieć językiem swoich ziomków, których rasowa niechęć niezbyt przychylnie ku nam usposabia, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, malarze polscy odziedziczą palmę pierwszeństwa po starych mistrzach włoskich. Czy pochlebne to słowo stanie się ciałem — czas dopiero okaże. Co do nas, nie zapalając się przedwcześnie tyle tylko wiemy, że Artur Grottger i Jan Matejko zajęli pierwszorzędne stanowiska na widowni sztuki europejskiej, że każdy dzień przynosi nam nowe talenta, z których kto wie czy się nie wytworzą jeszcze więksi mistrze jak obaj poprzedni — słowem, że mamy sztukę własną.
Smutno atoli wyznać, że do tego poznania przyszliśmy dopiero wtedy, gdy cudzoziemcy ocenili prace naszych artystów, z czego gorzka prawda wypływa, że jak nie umiemy poznawać naszych wad, tak również nie widzimy prawdziwych naszych zalet.
Ale w tym wypadku czy mogło być inaczej? Jakże tu było uwierzyć w istnienie polskiej sztuki, kiedy dla jej wzrostu i rozwoju nie uczyniło się nic, i dziś jeszcze prawie nic się nie czyni: kiedy zamiast wyszukiwać i wspierać młode talenta, obojętnością naszą zniechęcaliśmy je, a często nawet łamali— kiedy ogół do niedawna jeszcze o malarstwie najmniejszego nie miał wyobrażenia; kiedy nareszcie p. Juljan Klaczko przed laty kilkunastu tak jasno udowodnił, że Polska własnej sztuki mieć nie może!
A tymczasem stało się bez nas i wbrew twierdzeniu p. Klaczki. Bez naszego współudziału, bez zachęty z naszej strony, wśród ogólnej obojętności dla piękna uprzytomnionego rysunkiem i kolorytem, powstały talenta, które wywalczywszy sobie uznanie w całym świecie cywilizowanym, użyczyły nowego blasku naszej ojczyźnie. Zdobyliśmy nowe stanowisko na obszernem polu cywilizacji, bo w łonie Polski dotąd nieprzeżytej drzymie genjusz, który budząc się z ospałości wśród wielkich katastrof, wydaje genjalnych wodzów, poetów i artystów.
Zanim przystąpię do szczegółowego ocenienia prac Artura Grottgera i Jana Matejki, których historja nazwie z czasem ojcami sztuki polskiej, postaram się wyjaśnić, dlaczego do dni naszych nie mieliśmy sztuki, i co się przyczyniło do teraźniejszego jej wzrostu.
Sztuka, to cudowny kwiat południowy , który pod mglistem niebem północy, wśród lodów i śniegów nie wzrośnie bez posiewu. Posiewem są dla niej wzory klasyczne — a tych nie mieliśmy w Polsce. Flamandczycy, Niemcy i Francuzi kształcili się na wzorach włoskich, — Włosi na greckich, Grecy zaczerpnęli pierwszych wiadomości o rysunku i kolorycie u Egipcjan, a ci znowu przechowali tradycję sztuki głębokiego Wschodu. Tysiące lat składało się na Wenus z Milo i Apollina Belwederskiego — dwa skończone ideały piękna cielesnego; — drugie tysiące upłynęły, zanim pojawiły się Madonny Rafaela i olbrzymie dzieła Michała-Anioła, — skończone ideały duchowe w harmonijnem połączeniu z cielesnem i;— a od tego czasu ludzkość potrzebowała znowu długich wieków, zanim za dni naszych zbliżyła się przynajmniej pod względem rysunku i kolorytu do starych mistrzów włoskich. Okazuje się z tego, że aby dojść do ideału, człowiek potrzebuje pracować tysiące lat. Najpierw zaczyna od niewolniczego naśladowania natury, i dopiero pokonawszy tę trudność, sięga w dziedzinę ideału, który jest celem prawdziwej sztuki. Chińczycy, którzy wyrabiali się samodzielnie, bez wzorów, od niepamiętnych czasów wybornie naturę naśladują; na ich malowidłach z wyjątkiem perspektywy powietrznej, której jeszcze nie umieją, wszystko inne czego technika uczy jest wzorowe; — a mimo to może nigdy nie staną na wysokości ideału, jeżeli egoistycznie zamknięci w sobie nie zbliżą się do cywilizacji europejskiej. Nie każdy naród może być w sztuce tak szczęśliwym jak Hellada. Jeden stworzył prawodawstwo, drugi kazał ziemi wirować, trzeci wynalazł proch, inne dokonały cudów w innych kierunkach wiedzy ludzkiej — ale jedna tylko Grecja stworzyła pierwszy ideał.
Michał-Anioł, ten największy genjusz artystyczny z epoki chrześciańskiej, tak studjował wzory greckie, i tak im był dla nich przejęty pietyzmem, że gdy w termach Caracalli znaleziono Marsa, Glycona, bez nóg, a papież polecił mu, by kalece nogi przyprawił, Michał-Anioł zrazu wziął się ochoczo do dzieła, lecz gdy pracy dokonał, niezadowolony z niej i siebie pogruchotał nogi wołając:
— Człowiek nie może uzupełnić pracy bogów!
Że bez wzorów sztuka nigdzie zakwitnąć nie może, dowodem na to pierwsze wieki panowania chrześcijan w Rzymie. Nauczyciele wiary Chrystusowej wyszedłszy z katakomb i objąwszy w spuściźnie państwo Cezarów, kazali druzgotać posągi bogów, aby do szczętu zniszczyć wiarę pogan i nie obrażać widokiem nagich ciał nowej moralności. Tysiące rzeźb zginęło, reszta skryła się w ziemi, i od tego czasu sztuka znikła z powierzchni świata. Powoli człowiek stracił tradycję prawdziwego piękna, ale że duch jego bezustannie domagał się pracy w tym kierunku, więc zaczynał stud a od początku, od niewolniczego naśladowania natury, i po długich latach doszedł nareszcie do czego? — do bizantyńskich bohomazów. Dopiero gdy papiezm nie mogąc dłużej powstrzymać porywającego go prądu, pogodził się z nowym kierunkiem, gdy stare rzeźby wykopano z ziemi i przeczytano greckie traktaty o pięknie — dopiero w tedy sztuka we Włoszech na nowo zakwitła.
Za obszernie może rozpisałem się o potrzebie wpatrywania się we wzory klasyczne, ale nie czynię tego bez powodu. Najpierw posłuży mi to w znacznej części do wyjaśnienia, dlaczego w XVI stuleciu, gdy prawie w całej oświeconej wówczas Europie, sztuki piękne rozwijały się z mniejszem lub większem powodzeniem, my Polacy nie napotykamy ich u siebie, chociaż osiągnęliśmy już wtedy dość wysoki stopień cywilizacji;— a powtóre, radbym przy tej sposobności na potrzebę studjowania mistrzów starożytnych zwrócić uwagę tych wszystkich artystów, którzy hołdując najnowszemu kierunkowi realistycznemu, sądzą w dobrej wierze, że genjalny talent może obejść się bez wzorów, ponieważ snuje sam z siebie. W twierdzeniu tem jest nieco słuszności. Artysta genjalny, a jeszcze więcej prawdziwy genjusz, idzie własną drogą i tworzy sam, bez zewnętrznej pomocy; zkąd to pochodzi nikt dotąd nie wytłumaczył. Postać każdego genjuszu jest dla nas zagadkową, tak dalece, że byli nawet filozofowie którzy utrzymywali, że genjusz nie jest człowiekiem całkiem zdrowym i przytomnym, ale jakąś istotą chorobliwą, cierpiącą na dodatnie hallucynacje umysłowe, która działa i tworzy nieświadomie, jakby pod wpływem drugiej siły niewidzialnej. Lecz co może genjusz, tego już nie dokaże człowiek genjalny, a tem mniej człowiek obdarzony talentem. Między żyjącymi artystami polskimi, mamy jednego prawdziwie genjalnego, Jana Matejkę. Nie studjował on długo mistrzów starożytnych, nie wmyślał się w ich treść, widocznie ich unika, lecz czy to bezwzględnie wyszło na pożytek sztuki naszej, później zobaczymy. Genjusz i genjalny dokażą sami wielkich rzeczy, ale utalentowani, pozostawieni własnym siłom, zmarnują się i zginą. Dlaczegóż nie korzystać z tego co wieki przyniosły? Dlaczego nie zgłębić tego co już jest, aby tern łatwiej pójść dalej? Jakżeby wyglądał ten wódz, który mając wyruszyć na nieprzyjaciela, oświadczyłby swoim oficerom, że wpierw musi proch wynaleźć i całą taktykę wojenną ułożyć, ponieważ chcąc być samodzielnym, nie myśli korzystać z doświadczeń swoich poprzedników? Wierzę że genjusz mógłby sobie sam zrobić farby i nie widząc przedtem żadnego malowidła stworzyć wielkie arcydzieło, ale to tylko genjusz, a tych tak mało! Prócz Leonarda da Vinci, Michała-Anioła i Rafaela, w epoce chrześcijańskiej nie widzimy ich więcej; inni to tylko genjalni.
Jeżeli mówię o potrzebie studjowania wzorów klasycznych, wcale przez to nie chcę powiedzieć, żeby naśladowanie mistrzów starożytnych było koniecznem dla artysty nowoczesnego. Między studjowaniem a naśladowaniem wielka zachodzi różnica. Mickiewicz wczytywła się w dzieła klasyczne, a mimo to w Panu Tadeuszu nie naśladował ani Homera ani Wirgilego. Od starożytnych nauczył on się tylko wdzięcznej prostoty — spokoju niezbędnego dla każdego dzieła prawdziwie skończonego, i harmonji przy zestawianiu pojedynczych scen i osobistości, z czego wypływa całość zaokrąglona. Słowem, klasycy uczą nas dobrego smaku. Artysta nauczy się od nich harmonji w kompozycji, pojęcia o prawdziwym ideale, a w dodatku jeszcze skończonej techniki. Zbrojny w te zdobycze, może potem iść za popędem własnego natchnienia, drogą samodzielną, oryginalną, i nie zejdzie więcej na manowce. Jeżeli ich prześcignie, tern lepiej dla niego, narodu, który go wydał, i całej ludzkości.
Ale wróćmy do rzeczy.
W Polsce nie było tedy wzorów, na którychby się kształcili ludzie obdarzeni talentem artystycznym. Żeśmy ich bardzo potrzebowali dowodem na to literatura nasza, która w XVI wieku nie byłaby tak wysoko stanęła, gdyby nie okoliczność, że wielu naszych ziomków zaczęło studjować starożytnych klasyków. Obok braku wzorów, był u nas również brak opiekunów sztuki.
Panowie nasi prócz wojny i roli, prócz wystaw nego życia i prawdziwie orjentalnego przepychu na zewnątrz, wyjątkowo lubili jeszcze tylko poezję i krasomowstwo. To też ludzi obdarzonych temi talentami wysyłali do Włoch na nauki, zkąd ci wracali jako wielcy poeci i mówcy znakomici. Nie rozumiejąc sztuki, nie wiedząc jak głośno świadczy ona o żywotności narodu, który ją posiada, uważali malarstwo, plastykę i budownictwo za trzy odrębne rzemiosła, bez których Polska w ich przekonaniu mogła się obejść. Inaczej postępowali magnaci zagraniczni. Tamci stawiali wspaniałe pałace, które potem zdobili posągami, freskami i olejnemi malowidłami; w licznych ich dworach widziano zawsze artystów, przy których kształcili się inni, młodsi, tworząc w ten sposób szkoły malarskie. Prócz magnatów kochających sztukę, zagranica miała także bogate miasta i zakony, które za przykładem pierwszych stawiały okazałe gmachy municypalne, kościoły cmentarze. Artyści mieli tam na każdym kroku pole do popisu, a współzawodnictwo wyrabiało ich z dniem każdym. U nas panowie nie rozumieli sztuki, miasta były biedne i zaludnione przeważnie obcokrajowcami, którzy przybyli dorabiać się chleba u nas; a klasztory, prócz jednych Jezuitów, stały na dość niskim stopniu oświaty. Jezuici zaś zajmowali się głównie polityką i nawracaniem innowierców.
Gdyby więc Polska miała była opiekunów sztuki, to według wszelkiego prawdopodobieństwa posiadalibyśmy oddawna znakomite okazy sztuki. W narodzie były zdolności w tym kierunku, bo są dziś; potrzeba tylko było zachęty ze strony możnych i wysyłania biednych rysowników za granicę na naukę. Tymczasem nie mając wzorów w domu własnym, a nie mogąc ich oglądnąć w krajach o setki mil odległych, talenta ginęły, a jeźli który nic mógł się oprzeć wewnętrznemu pragnieniu, zrażony obojętnością swoich szedł do obcych, aby u nich dorabiać się sławy. Czy wystarczy, jeżeli przytoczę nazwisko Wita Stwosza?
Twierdzenie nasze, że w Polsce były zawsze zdolności artystyczne, gdyż są dziś, może niejednemu wydać się bezpodstawnem. Tymczasem tak nie jest. Najnowsze badania wykazują, że u narodów, które już osiągnęły pewien stopień cywilizacji, w każdej epoce, w każdem stuleciu, niemal w każdej chwili znajdują się wszystkie ludzkie zdolności, które nie giną, tylko z biegiem czasu ulegają pewnym zmianom. Jeżeli jedna zdolność bierze przewagę nad drugą, i jeżeli ona jest charakterystycznem znamieniem pewnej epoki, pochodzi to z tąd, że ogólny nastrój ducha, pojęcia, skłonności, słowem że cała współczesna atmosfera przyczyniała się do rozwoju tej a nie innej zdolności. Myśli, pojęcia, przekonania, zamiłowania— to nasiona, które wiatr cywilizacji roznosi bez przerwy po tych wszystkich krainach ziemskiego globu, których ludność wzniósłszy się ponad poziom otaczającej ją natury, wtargnęła w sferę refleksji. Ale jak ziarna roślinne tam tylko się przyjmują i owoce wydają, gdzie znajdą odpowiednią dla siebie ziemię, odpowiednie słońce i odpowiedni stopień wilgoci; tak i ziarna cywilizacji tylko tam schodzą, gdzie atmosfera moralna otaczająca społeczeństwo, jest przygotowaną na ich przyjęcie. Gdy Stanisław August na dworze swoim zaczął przygotowywać atmosferę artystyczną, natychmiast zaczęli się pojawiać polscy malarze. Gdy on runął, runął zawiązek sztuki naszej, gdyż ta atmosfera, jako zawisła od jednej osoby, była sztuczną, a nie ogólną, naturalną.
Trzecim, najważniejszym powodem tamującym rozwój sztuki w Polsce, był brak stanu średniego. Jak z jednej strony historja udowodniła, że gdybyśmy byli mieli liczne miasta zamieszkałe przez zamożne i rodzime mieszczaństwo, Polska nie byłaby runęła politycznie — tak z drugiej znowu strony nie będę marzycielem, przypuszczając, że z łona tego mieszczaństwa byliby powstali znakomici artyści. Polska myśląca i działająca, (stan włościański jako biedny i zupełnie ciemny nie wchodzi tu w rachubę) była na wskroś arystokratyczną. Arystokrację składali panowie i szlachta mająca wszystkie pragnienia panów. Człowiek dąży wszędzie do panowania nad drugim: jeden politycznie, drugi duchowo. W tem dążeniu spoczywa jego siła dodatnia, bez której nie byłoby ruchu, życia, postępu. Arystokracja całego świata, mając majątek i wyższe stanowisko społeczne, nie dbała nigdy o wyższość duchową; ona zawsze i wszędzie dążyła do przewagi politycznej. Dla tego arystokracja wydaje tylko wielkich wodzów i polityków, przy pomocy których może nad innymi panować. Panowie polscy wojowali przeto i polity kowali — a za ich przykładem szedł cały ogół szlachty.
Stan średni, dążąc także do przewagi, a widząc pierwsze miejsce zajęte przez tych, których urodzenie postawiło na najwyższym szczeblu społeczeństwa — znalazł drogę drugą, duchową, na której chce zajaśnieć i zapanować. Ztąd pochodzi, że wszyscy wielcy myśliciele, poeci i artyści pochodzili zawsze i wszędzie ze stanu średniego. Spojrzyjmy w dzieje cywilizacji ludzkości, a przekonamy się, że panów oddających się li pracy umysłowej, przynoszącej zamiast blasku zewnętrznego, jedynie zadowolenie wewnętrzne, i zdobywających na tern polu wybitne stanowiska, jest tak mało, że ich prawie na palcach możnaby policzyć.
Jak bez wzorów klasycznych w Polsce samej, ludzie czujący zamiłowanie do sztuki mogli się obejść, gdyby byli znaleźli opiekunów, wysyłających młode talenta za granicę, gdzie były wzory i szkoły malarskie — tak również sztuka mogła zakwitnąć bez wzorów i bez opiekunów, gdybyśmy byli mieli wcześniej liczny stan średni. Nie jeden bogaty mieszczanin byłby dobrowolnie wysłał swego syna w świat na naukę; nie jeden młody człowiek czujący w sobie iskrę boskiego ognia, a osiągnąwszy wyższy już stopień wychowania i wykształcenia, niż prosty wieśniak, byłby sani w świat się rzucił, aby z powrotem, w zamożnym domu rodzica-mieszczanina zajaśnieć świetnemi dzieły.
Nie mieliśmy więc sztuki, bośmy nie mieli wzorów, opiekunów i stanu średniego. Pomniejsze prace pojawiały się wprawdzie w różnych czasach i miejscowościach, niektóre zamki i kościoły przechowały ślady polskiego pędzla, ale są to prace tak drobne, tak nieznaczne, że wspomnieć o nich wolno chyba w bardzo wyczerpującej historji sztuki, którą dopiero wtedy będzie można spisać, gdy sztuka polska przebiegnie pierwszy swój kres.
Z początkiem bieżącego stulecia stosunki nasze zaczęły się zmieniać. Od politycznego upadku Polski datuje się upadek możnowładztwa; szlachta naśladuje coraz mniej panów, gdyż ubożejąc nie może im dorównać w zbytku; a panowie ze swej strony nie ciągną jej ku sobie, bo już nie ma sejmików i elekcji intratnych; miasta zaludniają się wybrańcami z ludu i szlachtą biedniejszą — słowem inteligenjca stanu średniego wzrasta i tworzy nową warstwę społeczną. Dzięki temu zwrotowi, powstają liczne szkoły, z których wychodzą ludzie nauki.
Nadchodzi walka o niepodległość w r. 1831. Kraj cały podnosi się z chwilowego uśpienia, a gdy bój ustał, zbudzony genjusz narodu wydaje całą plejadę wielkich poetów. I wszyscy z nich należą do stanu średniego, z wyjątkiem jednego Zygmunta Krasińskiego.
Nadeszły czasy pozornej obojętności — ale w głębi narodu praca nie i ustaje; stan średni z każdym dniem się wzmaga. Tymczasem pojawiają się koleje żelazne, ułatwiające najmniej zamożnemu zwidzenie obcych krajów. Jadą więc młodzi ludzie, czujący zamiłowanie do sztuki, do Niemiec, Włoch i Francji, wpatrują się we wzory starych mistrzów, świeżo założone szkoły sztuk pięknych w Krakowie i Warszawie liczą gorliwych uczniów, zdolnych artystów pojawia się coraz więcej; a gdy nastąpiła druga katastrofa, drugie powszechne wstrząśnienie w r. 1863. drzemiący genjusz narodu budzi się po raz drugi i wydaje nowych mistrzów. Rok 1831 dał mistrzów słowa, r. 1863 mistrzów pędzla. Mamy więc malarzy, a wszystkich ze stanu średniego.
Ułatwione komunikacje zapoznały nas z klasycznemi wzorami; stan średni dostarczył ludzi pragnących oddać się sztuce; a towarzystwa Przyjaciół sztuk pięknych przynajmniej w części zastąp iły opiekunów. Nie chcę atoli przez to powiedzieć, żeśmy dla sztuki wszystko już uczynili, cośmy uczynić byli powinni. Bynajmniej! Jako naród, mamy dla niej wielkie obowiązki, bo talenta przebijają się same, bez poparcia i opieki z naszej strony. Niemało jeszcze mamy do uczynienia — ale o tem pomówimy na innem miejscu.