Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

IV.


Pisząc o dziełach Artura Grottgera, powiedziałem między innemi, że ilekroć mamy przed sobą jakie dzieło sztuki, powinniśmy najpierw zmierzyć skalę jego pomysłu, następnie zapytać, czy wykonanie pod względem charakterów i ugrupowania odpowiada pomysłowi, a nakoniec przypatrzeć się stronie technicznej. Tą samą drogą pójdę i tym razem, uważając podział na te trzy części za niezbędny. Rzadko znajdziemy artystę, któryby we wszystkich tych kierunkach był zarówno potężnym; najczęściej bowiem zdarza się, że ten ma pomysły niepospolite, tamtemu brak wielkiej idei, lecz za to umie figury tak charakteryzować i grupować, że robi zajmującą scenę nawet codzienną; a inni znowu pozbawieni obu pierwszych warunków, władają świetnie tylko linją, kolorem, światłem i cieniem. Ci ostatni są mistrzami techniki. Tych w Europie liczymy już na setki, a najbieglejsi między nimi żyją we Francji. Malarz, który we wszystkich tych kierunkach jest zarówno wielkim, nazywa się genjuszem w dziedzinie malarstwa; ale komu brak choćby jednego z tych warunków ten będzie tylko genjalnym. Zdaniem mojem w inny sposób nie można określić znaczenia obu tych wyrażeń, które po dziś dzień są używane dowolnie, jakby między niemi nie było różnicy. W ciągu niniejszej rozprawy niejednokrotnie wrócę do tego przedmiotu, aby wykazać słuszność naszych zapatrywań.

Pomysł jest rzeczą ważną, ale nie wszystkiem. Pomysł trzeba odpowiednio wykonać, to znaczy, że im on ważniejszy, tem znakomitsze powinno być wykonanie. Podnioślejszej muzyki, bieglejszej orkiestry i głośniejszej sławy śpiewaków wymaga opera bohaterska, aniżeli drobna operetka; piękniejszych charakterów, ważniejszych motywów i znakomitszych artystów, żąda poważna tragedja, aniżeli farsa sceniczna. Myśl drobna — to wieśniak nie zbyt myślący i w siermiędze; wielka to zadumany król lub wódz w stroju błyszczącym od drogich kamieni.

Zastanawiając się nad wykonaniem dzieła sztuki o trześci historycznej, historyczno - rodzajowej, lub rodzajowej tylko, należy zapytać, czy artysta wprowadził osoby żywe i scharakteryzowane odpowiednio do wybranej chwili, następnie czy je ugrupował tak, jak tego akcja wymaga, to jest czy obraz tłumaczy się sam przez się, i czy główny bohater nie jest przygłuszony przez postacie podrzędniejsze, gdyż w razie przeciwnym nie byłoby harmonji; nakoniec, czy wszystko dobrze wyrysował i wymalował, nie zapominając także o architektonice miejscowości, gdzie odbywa się działanie. 

Przystąpmy do pierwszej części naszego założenia.

Między wszystkimi malarzami naszej epoki, a z ich grona nie wykluczam ani Pawła de la Roche, ani Kaulbacha, nie widzę żadnego, któryby Matejce dorównał w tworzeniu i charakteryzowaniu poszczególnych indywidualności. Każda jego głowa myśli i ma charakter odrębny; każda z jego postaci jest całością zamkniętą, niewymagającą komentarza. Dajcie głos jego ludziom, a powiedzą wam w krótkich słowach jakimi są właściwie. Nie tylko w oczach, na czołach, w ustach, ale często nawet w układzie rąk i nóg czytamy ich charakter. To są ludzie z krwi, kości i ducha.

Ale nietylko żywych ludzi daje nam Matejko. Jego bohaterowie są równocześnie skończonemi typami. Wielkie postacie naszych królów, wojowników, kapłanów, uczonych, zaklęte potęgą jego talentu opuszczają kamienne sarkofagi, w których od wieków spoczywały, aby stanąć przed nami w dawnej powadze i okazałości. Za życia oni inaczej nie mogli wyglądać! Słyszałem jak zawistni zarzucali Matejce, że jego bohaterowie są portretowanemi osobistościami, żyjącemi wśród nas, w naszem społeczeństwie. Szczególny zarzut! A czyż wy wiecie, że najpierwsi artyści robili to samo? Sztuka w tym razie polega nie na portretowaniu niewolniczem, czego Matejce nikt nie zarzuci, lecz na właściwem przeistoczeniu osoby portretowanej, a to Matejko właśnie czyni. Dla tego być może, że głowa Adama Ponińskiego (Rejtan) jest w części głową jakiejś pijaczki krakowskiej, ale artysta tak ją zmienił, uzupełniając stosownie do swojej idei, że stała się własnością pijaka, cynika i zdrajcy. Każda z Madon Raffaela przypomina jego Fornarinę, a mimo to każda jest Madonną — żadna Fornariną. Portretujcie zatem i wy, ale dajcie nam takich ludzi! 

Tom, olbrzymi tom musiałbym chyba spisać, gdybym chciał wszechstronnie wytłumaczyć każdą z tych licznych postaci, które podziwiamy na płótnach mistrza krakowskiego. Nie chcąc atoli przekraczać ram niniejszej rozprawy, poprzestanę na kilku wybitniejszych.

Spojrzyjcie na tego Skargę! Wszak to nie człowiek prawie, ale niby Bóg zagniewany, który na głowy lekkomyślnych i grzesznych słuchaczów rzuca groźby i pioruny. A ten Stadnicki, wpatrujący się na pół zuchwale, a na pół z przerażeniem w każącego kapłana, czyż to nie awanturnik na wskroś, którego słusznie djabłem za życia nazywano, awanturnik zuchwały, lecz jak całe jego społeczeństwo zabobonny także, który w duchu lęka się kary, jaką Skarga zapowiada? Ten w pośrodku siedzący Zygmunt III nie jestże na pozór tylko spokojny, jak królowi przystało; stojący za nim Wolski czyż to nie dworak do szpiku i kości, a ten w głębi Jan Zamojski, wznoszący się tak majestatycznie na odosobnieniu, alboż to nie wielki mąż stanu, którego rola skończona, który zszedł już z widowni działania!

Kto wzrokiem rzuci na Rejtana, pozna w nim bohatera napróżno usiłującego oprzeć się dokonaniu zbrodni haniebnej; w Potockim mamy wzór niezepsutego jeszcze młodzieńca, który mógłby być dobrym, gdyby nim dobrzy ludzie kierowali; w Ponińskim skończonego zdrajcę, a w tym możnowładzcy, któremu pióro z drżącej wypadło ręki, takiego starca, jakim Potocki jest młodzieńcem…

Batory to dumny monarcha, który wroga pobił; Possevin to Jezuita-dyplomata; Naszczokin to chytry Moskal, który korzy się teraz, ale za chwilę, gdy na siłach się poczuje, jak tygrys rzuci się pierwszy na tego, przed którym niedawno wybijał pokłony — a ten w głębi żołnierz moskiewski, to wódz pobity, ale nie podły!...

Chodkiewicz załamujący ręce, gdy w pośrodku sali przedstawiciele dwóch narodów zaprzysięgają Unję Korony z Litwą, to mąż wielkiego charakteru i zasad niezłomnych; Radziwiłł Rudy, wprawdzie nie tęga głowa, ale dzielne serce, umiejące dochować wiary zaprzysiężonej, i waleczne ramię zdolne pokonać Moskali w Inflantach; Zygmunt August z krzyżem do góry wzniesionym, to król dobry, rozumny i szlachetny, ale przeciwnościami życia nadto skołatany człowiek — a ten wchodzący wieśniak, to przedstawiciel pracy, którego zachwyca widok tych wielkich godów narodowych! 

Czy mówić mam jeszcze o tym Stańczyku, który cierpi za naród cały i o tym Kochanowskim, który cierpi za wszystkich ojców na ziemi? Dość tych przykładów, bo kto okiem rzuci na płótna Jana Matejki, ten wraz ze mną przyznać musi, że wypełniają je ludzie, tylko ludzie żywi, że bezdusznego manekina nigdzie nie ma, i że każda z działających osób ma charakter odrębny. 

Nie powiem atoli, by ten charakter był zawsze zgodny z chwilą, w której się objawia, by wraz z nią tw orzył jednę całość i należycie ją tłumaczył. 

Ten starzec klęczący, który w Unji przysięga na ewangelję, to starzec nadto obojętny w chwili tak ważnej i dziejowej; stojący przed nim Zygmunt August nadto zbolały i znękany, a przecież on dokonał dzieła tak ważnego, jak połączenie dwóch wielkich narodów; Zamojski za Batorym bardzo poważny, ale za mało myślący; Batory sam dumny wprawdzie, ale jakby na pół śpiący; w Rejtanie jest kilka figur na lewo, których dusze w gwałtownej scenie,

odbywającej się przy drzwiach, najmniejszego nie biorą udziału; Barbara, tuląca się do królewskiego kochanka, to kobieta zmysłowa, lecz nie idealna, jaką nam tradycja przekazała, i jaką bez wątpienia chciał nam pokazać artysta; — a Sędziwój, to nie alchemik, pokazujący złoto, lecz jakiś bohater mogący świat zadziwić rozumem i siłą działania. Jeżeli utwory Mistrza krakowskiego są czasem niezrozumiałe, jeżeli myśl przewodnia nie zawsze jasno z nich występuje, krótko mówiąc, jeżeli kompozycja jest u niego czasem rozbita, nieharmonijna, odpowiedzialność za to cięży w wielkiej mierze na takich postaciach, których myśli nie łączą się ściśle z całością.

Przypatrzmy się teraz ugrupowania.

Jak w dramacie pisanym, tak i w kompozycji na płótnie szukamy najpierw głównego bohatera, który potęgą swego charakteru powinien wnosić się ponad całe otoczenie, i dokoła którego musi wszystko wirować. Inne osoby działają tylko dla niego. Tak pojęty i wykonany główny bohater wypowiada jasno myśl, służącą za tło kompozycji, jeżeli na jednem płótnie jest kilku bohaterów równorzędnych, lub jeżeli obraz rozdziela się na sceny, nie połączone ściśle jedną nicią przewodnią — wtedy całość wygląda rozbita, a widz długo błądzi wzrokiem, zanim artystę zrozumie. A choć go w końcu i zrozumie, odchodzi jednak dość niezadowolony, mówiąc, że ten obraz nie zrobił na nim wrażenia. I nie mógł go zrobić, bo wrażenie nie jest uczuciem wyrozumowanem, ale błyskiem tajemniczym, który w jednej chwili wpada przez oko do duszy.

Prócz jednego Skargi, żadna z historycznych kompozycji Jana Matejki, nie robi pełnego wrażenia. Skarga jest prawdziwym bohaterem, na którego oko najpierw pada, przy którym myśl dłużej się zatrzymuje, który niezrównanym wyrazem twarzy, piorunującem rąk podniesieniem i układem ciała tłumaczy myśl autora; a jeżeli dodamy, że każdy z otoczenia żyje tylko dla niego, słuchając go mniej lub więcej uważnie, stosownie do swojej indywidualności — to zrozumiemy, dlaczego ta kompozycja nie wymaga komentarza. Ponieważ sama się tłumaczy, więc zrozumie ją tak dobrze Polak, jak każdy cudzoziemiec. Prócz jednego Pocieja, w Skardze nie ma postaci oderwanych, nie należących do całości. Ugrupowanie jest tu prześliczne, a chociaż słuchacze dzielą się na siedm grup wybitniejszych, czuć między nimi związek duchowy. 

Mniej szczęśliwie powiodło się Matejce ugrupowanie w innych kompozycjach. Unja nie ma bohatera. Starzec w środku z ręką na ewangelji główną osobistością być tu nie może, a król Zygmunt August nie jest nią niestety, gdyż jaskrawe kolory, oblewające jego czarną szatę, usunęły go na drugi plan. Prócz tego wyraz jego twarzy, na co już powyżej zwróciłem uwagę, jest nadto znękany, a więc brak jego głowie tej potęgi, której potrzeba do zapanowania nad otoczeniem tak poważnem, jak ci przedstawiciele dwóch wielkich narodów. Oko szukając napróżno głównej osoby, pada wreszcie na wieśniaka, którego oblicze tak jest znakomicie scharakteryzowane, że mimo woli nasuwa się pytanie: miałżeby to być bohater? A przecież wieśniak odgrywa tu rolę tylko drugorzędną. Po braku bohatera, poszły w Unji niedostatki w całem ugrupowaniu. Przysięga rozpoczęta — król stanął z krzyżem do góry wzniesionym — chwila nad wszelki wyraz uroczysta — mucha w powietrzu brzęknąć nie powinna... A tymczasem co się dzieje w sali? Oto wieśniaka wprowadzają za rękę, jakby tego przed pół godziną nie mogli byli uczynić; ten na przedzie dopiero myśli uklęknąć, a drugi mu w tem z uśmiechem pomaga; za Hozjuszem, który wyciągniętemi rękami już błogosławi, magnat o ponurem spojrzeniu oparł się tak wygodnie, że z prawdziwą przyjemnością wyprowadziliśmy go za drzwi; a w reszcie ten paź ukląkł tak pretensjonalnie, że dziwić się musimy, dlaczego na dworze Zygmunta Augusta paziów tak źle wychowywano. Chwilę całkiem spokojną, i nad wszelki wyraz uroczystą, Matejko chciał ruchem ożywić, a

tłokiem osób usiłował zastąpić uroczystą powagę, i tem według naszego przekonania zaszkodził kompozycji. 

W Batorym, podobnie jak w Unji, szukamy także długo bohatera, zanim go znajdziemy. Pierwszą osobistością, która nas uderza, jest Naczczokin w białym atłasowym stroju, a dopiero gdy się jemu dobrze przypatrzymy, szukamy króla, który siedzi gdzieś na końcu. Artysta tak nisko go posadził, a tak potężną postawił za nim figurę Zamojskiego, przed nim zaś tak piękną i smukłą postać Possevina, że Batory znalazł się między nimi jak krzew między drzewami, i gdyby nie płaszcz złocisty, który mu ramiona okrył, kto wie czybyśmy do niego nie przyszli dopiero na samym końcu, po przypatrzeniu się wszystkim innym głowom. Gdyby król, zwłaszcza że był wzrostu niskiego, usiadł był więcej w środku i na niejakim podwyższeniu, majestat jego byłby na tem nic nie stracił, a kompozycja byłaby o wiele zyskała. Tymczasem tak jak jest teraz, Naszczokin odrywając się od swoich towarzyszy i występując w konturach zbyt wybitnych, rozbija całość, tworząc z siebie samego jeden obraz, a dopiero drugi z króla i jego otoczenia. 

Największe rozbicie, chaos prawdziwy panuje w Rejtanie. Tu leżący bohater całkiem prawie zginął, tak go przygłuszyli Potocki i Poniński. Szczególnie pierwszy w tak świetnych rysuje się konturach, i tyle ma myśli na młodej twarzy, że widz od niego prawie wzroku nie odrywa i z żalem zapytuje: czemu ten młodzian nie jest bohaterem? Magnat zrywający się w pośrodku jest skończoną i zamkniętą w sobie kompozycją; ci dwaj po jego prawej stronie są nowym obrazem, który z Rejtanem nie ma nic wspólnego, a król z zegarkiem to także całość odrębna. Wskutek tego rozbicia, kompozycja stała się prawie alegorią, której nikt nie zrozumie bez obszernego komentarza w ręku. Jeśli mimo tych wad w ugrupowaniu, Rejan robi wrażenie, zawdzięcza to niesłychanej sile, z jaką artysta ucharakteryzował poszczególne osobistości, i prawdziwie dramatycznemu ruchowi, który w jednę całość łączy tę salę pomięszaną chaotycznie. 

Pomysły do obrazów historycznorodzajowych wykonał Matejko prawie zawsze wzorowo, z wyjątkiem Zygmunta i Barbary. Spodziewaliśmy się szlachetnego kochanka, którego nielegalna miłość niepokoi, a tymczasem mamy człowieka, którego głowa myśli i cierpi, lecz którego cała postawa mówi, że ta miłość nadto go już zmęczyła, że mu jej za wiele. W Barbarze spodziewaliśmy się zobaczyć kochankę szlachetną, o sercu wzniosłem, a tymczasem widzimy kobietę, która chyba nadtem myśli, jakby najczulej popieścić swego Zygmunta. To nie Zygmunt i Barbara, to coś, czego zrozumieć nie można. Pomysł tak błędnie został tu wykonany, że gdyby nie świetna technika, i nie głowa Zygmunta, która wycięta z obrazu stanowiłaby sama niezrównane arcydzieło, niktby nie przypuścił, że tę kompozycję stworzył i wykonał Jan Matejko.

Gdyby mnie zapytano jaka może być przyczyna, że artysta tak genjalny w pomysłach i technice, okazuje się często mniej potężnym, niegenjalnym w wykonaniu swojej idei, musiałbym odpowiedzieć, że pochodzi to z braku dokładnej znajomości wzorów klasycznych. Matejko chcąc być wszędzie oryginalnym, unika widocznie tradycji wielkiej sztuki, która harmonję w układzie doprowadziła do doskonałości, a że sam nie zdołał wynaleźć własnego działu złotego, więc szamoce się w kole zaczarowanemu Wiedząc o niedostatkach swoich w tym kierunku, wprowadza tłumy osób, aby liczbą, nie harmonją, przestrzeń wypełnić; lecz że nie jest, także panem perspektywy powietrznej, więc tłum ciśnie się, często zsuwając się za ramy. Oryginalność jego zyskała na tem, ale sztuka straciła.

Jeśliby mi kto zarzucił stronniczość, lub błędne pojmowanie przedmiotu, to ośmieliłbym się zapytać: który z obrazów Matejki został przez ogół najlepiej przyjęty w fotografjach? Bez zaprzeczenia Skarga, a po nim zaraz Stańczyk, gdyż obie te kompozycje są najlepiej wykonane. Na fotografji nikną barwy, a pozostaje tylko układ i rysunek. Gdy układu nie ma,

ogół przypatruje się fotografjom bez zachwytu. Dla tego ani Unja, ani Batory, ani Rejtan, ani Zygmunt i Barbara nie doczekają się licznych reprodukcyj.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new