Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Dostałem zaszczytne wezwanie, abym dzieje sztuki wyłożył zamkniętemu, a wysoce wykształconemu kółku słuchaczy, którzy sztukę lubią, ale po największej części na niej się nie znają. Jest po prostu niepodobieństwem, abym temu wezwaniu w dwunastu godzinach uczynił zadość. Sztuka zawiera w sobie wielką ilość odrębnych sztuk poszczególnych, a rozwój ich wcale nie bywa równoległymi; dla każdej sztuki trzeba szukać innego podziału na szkoły, trzeba dobierać innych wyrazów technicznych i trzeba się trzymać innej metody wykładu. Nie chcąc się tedy zupełnie usunąć od nałożonego na mnie obowiązku, a chcąc dać pożywną strawę, poprzestanę na dwunastu wykładach o historyi malarstwa we Włoszech.
I to przedmiot, o którym się niezliczone biblioteki spisało. Należy się tedy z góry powiedzieć, jaką to historyę malarstwa myślę streścić. Nie myślę się bawić ani w biografię malarzy, ani w wyliczanie wszystkich znanych, a choćby znakomitszych dzieł sztuki; nie myślę opisywać technicznych postępów tego kunsztu. Mojem zadaniem będzie opowiedzieć, jak w rozmaitych epokach zadanie sztuki malarskiej pojmowano. Powiem przy tem, jak się należy patrzeć na dzieła sztuki malarskiej, powstałe w rozmaitych czasach i krajach i jaki sąd należy się o nich wydawać. A w ten sposób zrobię może niektórym tę przysługę, że im umożliwię artystyczne używanie tam, gdzie bywa często niedostępnem dla dzisiejszych pokoleń. Myśmy w pewnych jednostronnych ideałach piękna wychowani i wszystko gotowiśmy sądzić podług jednego kanonu. Co dziś nie bywa modnem, nie wydaje nam się pięknem i trzeba częstokroć długoletniego ćwiczenia na to, aby się poznać na zaletach dawniejszej sztuki.
Jeśli kto został wychowanym w wielkim świecie i jeżeli obcował wiele ze sztuką współczesną, nabrał zwykle zamiłowania wyłącznego dla dzisiejszych prądów i podobnie, jak większość współczesnych malarzy, zupełnie nie pojmuje piękna dawniejszego, nie rozumie owych urzędowych, że tak rzekę i prawowiernych pochwał, któremi sztukę klasyczną pod niebiosa wynosimy, powtarza je może usty przez brak cywilnej odwagi, ale myśli w głębi serca, że to frazeologia zabobonna i że przed drugą połową dziewiętnastego wieku nie było nigdy sztuki godnej tego imienia.
Jeżeli przeciwnie wychowywano kogo gdzieś w zaciszu i w zetknięciu z tradycyami klasycznemi, jak to się jeszcze przecie często trafia, podoba mu się później jedynie sztuka klasyczna szesnastego stulecia i będzie niesprawiedliwym tak dla dawniejszej jak dla późniejszej. Sam byłem długo w tym wypadku i pisywałem nawet książki o sztuce pod wpływem tych wyobrażeń. Mam jednak przekonanie, że wskazówki dane słowem, mogą każdemu ułatwić przełamanie przesądów estetycznych. Nie zastąpią one nigdy zwiedzania kościołów i muzeów po krajach zachodnich, a szczególnie we Włoszech, ale uczynią kiedyś to zwiedzanie łatwiejszem i korzystniejszem. Będę bardzo szczęśliwym, jeźli taka korzyść wyniknie z moich odczytów.
Rozwój malarstwa bywa późniejszym od rozwoju innych sztuk, a wyprzedza jedynie rozwój samodzielnej muzyki. Do rozwoju malarstwa potrzeba technicznych odkryć, bez których się wszelka poezya obchodzi. Budownictwo bywa sztuką użyteczną i staje się sztuką piękną przez naturalną chęć przystrojenia pomieszkań ludzkich. Gdy się religia domaga odtworzenia kształtów ludzkich albo zwierzęcych najnaturalniejszą bywa rzeczą wyrabianie figur z drzewa, z gliny albo z kamienia i rzeźbiarstwo powstaje. Późno dopiero przychodzi myśl odtworzenia tego cieniu ludzkiego, który widujemy w zwierciedle, a niezmiernie wiele uwagi, ćwiczenia i biegłości trzeba na to, aby urzeczywistnić podobny zamiar. Ztąd poszło, że malarstwo dojrzało dopiero po rzeźbiarstwie tak w starożytności, jako też u ludów nowożytnych i że nigdy nie zajęło w starożytności tego stanowiska przeważnego pośród sztuk przemawiających do wzroku, jakie zajmuje obecnie i od kilku wieków.
Najpierwszem malarstwem u ludów pierwotnych bywają hafty niewieście, wykonane za pomocą różnobarwnych nici dla przystrojenia odzieży. Bywają to zrazu hafty czysto geometryczne, a bawią oko odmianą barw i rytmem linij. Powoli powstaje u hafciarki myśl naśladowania kształtów zwierzęcych, albo roślinnych. Ale sama natura ściegu nadaje szkicom hafciarki charakter geometryczny i dowolny, uniemożliwia przedstawienie scen bardziej skomplikowanych, ustawienie perspektywiczne przedmiotów i oznaczenie subtelniejszych odcieni barwy.
Niezadługo powstaje u pierwotnego ludu, myśl przystrojenia mieszkań i naczyń w ten sam sposób, w jaki przystrojono szaty. Wtedy mężczyzna zastępuje kobietę i używa zamiast nici, barwy. Nie naśladuje jednak natury, naśladuje hafty niewieście i tworzy malowidła, na których narysowano bez względu na perspektywę, na jednym tylko planie kończaste figury o grubych konturach i barwach jaskrawych, coś na kształt zwierząt herbowych. Takie malowidła nazywają się stylizowanemi. Mówimy zaś o najdoskonalszym obrazie, że ma styl, jeźli w pewnej mierze te najpierwotniejsze malowidła przypomina: to jest, jeźli figury tak układa, ażeby je można od razu przejrzeć, ażeby każda część obrazu występywała osobno i wyraźnie, ażeby barwy tworzyły jakąś harmonię, aby nie było ani szczegółów zbytecznych, ani migotliwej pstrokacizny, aby wreszcie linie rysunku dawały się objąć kilkoma prostemi geometrycznemi figurami. Fotografie a la minute nie mają wcale stylu, obrazy Matejki miewają niestety stylu za mało, a bywa stylu za wiele w obrazach Korneliusza.
Najdawniejsze malowidła, jakie znamy są to malowidła ścienne wykonane po grobach Egipcyan, już za kilku pierwszych dynastyi, a więc niezmiernie odległej starożytności, której nawet obliczyć nie podobna. Są to ściśle stylizowane malowidła, wyobrażające rozmaite sceny z powszedniego życia nieboszczyka, wymalowane dla roskoszy i zabawy jego cieniu, czyli mary przybywającej wraz z trupem w grobie. Wszystkie postacie bywają na jednem tle, a dalsze od malowane nad głowami bliższych. Kontury twarde i silne, barwy jaskrawe i nieliczne występują na obrazach tych bez cieniowania i przejścia, jako ostro odgraniczone plamy czarne, białe, zielone, szafirowe, czerwone, albo żółte. Postacie ludzkie są zawsze sztywne i przedługie; u wszystkich bywają twarz i nogi z profilu, a pierś, ramiona i oko z frontu narysowane, przez co wszystkim nadano dowolną i niemożliwą postać. Mimo to wszystko bywa zrozumiale opowiedzianem. Zwierzęta, podobnież zawsze z profilu widziane, i nieliczne wyobrażone rośliny bywają o wiele lepiej wykonane od ludzi. Wszędzie panuje ruch ożywiony, omal że nie gorączkowy i obrazy te wielce zajmujące, bo odsłaniają przed nami wszystkie tajemnice życia i religii Egipcyan. W całości swojej tworzą na kształt kobierca obwieszonego po ścianach grobowców i kolumnach świątyń.
Przez kilka tysięcy lat nie zmieniono w Egipcie sposobu malowania i celu sztuki malarskiej. Aż do czasów Rzymskich nie wpadło na myśl żadnemu Egipskiemu malarzowi, aby było warto wiernie odrysować kształt ludzki, badać prawa perspektywy, albo grę kolorów, nadawać jakikolwiek wyraz ludzkiej twarzy. Jednak ta wiecznie dziecinna sztuka nie była zawsze bezmyślną i można w niej także odróżniać epoki rozkwitu i upadku. Za IV. i V. dynastyi, potem od XVII do XIX i wreszcie za ostatnich królów panujących w szóstym wieku przed Chrystusem obserwowano naturę i opowiadano niezgrabnie, ale wyraźnie i pouczająco, to co widziano albo to co sobie wyobrażano. W innych epokach kopiowano tylko bezmyślnie i pobieżnie dawne dzieła.
Za IV i V dynastyi, to jest wtedy gdy piramidy powstały, malowano prawie tylko po grobowcach i same tylko sceny rodzajowe, na których możemy się dowiedzieć, jak zamożniejsi Egipcynie żyli, jak ziemię uprawiali, jako to woły, owce, antylopy, psy i drób różny były ich zwierzętami domowemi i jako rzemiosła już wtedy kwitły w Egipcie. Przedmiotów religijnych prawie nie masz, nie masz na malowidłach postaci poczwarnych; wszędzie stylizowane i szkicowe naśladowanie natury, u wszystkich ludzi jeden i ten sam Egipski typ, tak że niepodobna jednej twarzy od drugiej odróżnić.
Wielkie wydarzenia polityczne wstrzęsły Egiptem w ciągu drugiego tysiąclecia przed Chrystusem. Azyatyccy najeźdźcy z plemienia Sema najechali Egipt i na czas jakiś zawojowali kraj. Królowie XVII dynastyi zdołali tych najeźdźców wygnać, królowie XVIII dynastyi odbywali zwycięzkie wyprawy w głąb Azyi i Afryki, a królowie XIX dynastyi musieli odpierać pierwsze napady naszych Aryjskich przodków, przybywających na łodziach i wozach z Azyi mniejszej. Walki te podniosły u Egipcyan świadomość narodową i religijne uczucie. One podały nowy przedmiot malarzom, którzy odtąd świątynie zdobili opowiadaniem o sprawach królów i bogów. Widzimy bitwy i tryumfy, wśród których zjawiają się konie i wielbłądy i różne zwierzęta zamorskie, widzimy dokładnie lubo nieudolnie odrysowaną charakterystykę rozmaitych narodów, tak że murzyna, Araba, Żyda i Europejczyka, można i dziś z łatwością na staroegipskiem malowidle odróżnić, widzimy charakterystyczne portretowe profile królów i ich małżonek i wreszcie fantastyczne, a poczwarne postacie bogów, o ludzkich ciałach i zwierzęcych głowach. Trzeci rozkwit w szóstym wieku przed Chrystusem odznaczał się tylko staranniejszem wykonaniem dawnych motywów.
Nie znamy prawie malarstwa pierwotnych Babilonczyków, Żydów, Fenycyan i Assyrejczyków, którzy berło cywilizacyi objęli po Egipcyanach. Wiemy tylko, że pokrywano także ściany ceglane Babilońskich pałaców malowidłami, a raczej mozajkami z łuski i że je obwieszano kobiercami haftowanymi w barwne wizerunki łowów i wojen. Dzieła te zaginęły bezpowrotnie. Mamy jednak wyobrażenie o tem jak malowały owe narody dzięki temu, że zastąpiono w Assyryi malowidło trwalszą kolorowaną płaskorzeźbą. Kraj ten górski obfitował w płyty ciosowe, a chodziło zwycięskim wojownikom Niniwy o to, aby ich czyny odwzorowano w sposób nieznikomy. Ubrano tedy Assyrejskie pałace nie w kobierce i nie w mozajki z łuski, i owszem przyobleczono je w pancerz ciosany, na którym wyryto kontury obrazów, które potem malowano na sposób Egipski, rozumie się, że bez odznaczenia świateł i jakichkolwiek odcieniów.
Muzea Londynu i Paryża posiadają dziś liczne okazy tej Assyrejskiej sztuki, będącej o tyle już płaskorzeźbą, że niektóre wypukłości ciała ludzkiego występują na nich plastycznie. Widujemy tu sceny wojenne i łowieckie, rzadko tylko sceny z życia haremowego królów. Sztuka ta przypomina jeszcze bardzo sztukę Egipską i od niej zapewne wzięła swój początek; jest jednak stanowczo postępową i dowodzi tego, że Assyrejczycy przypatrywali się naturze pilnie i usiłowali ją naśladować.
Na najdawniejszych płaskorzeźbach Assyrejskich, pochodzących z dziewiątego stulecia przed Chrystusem widzimy postać ludzką tak samo pojętą, jak u Egipcyan, z tą tylko różnicą, że mamy przed sobą postacie bardziej krępe, o naturalnych proporcyach, lubo zawsze o nienaturalnem zestawieniu członków, postacie muszkularne mniej nieprawdziwe od Egipskich, których pokręcone ciała, ustawione na pół z profilu, a na pół z frontu tem bardziej rażą. I sztuka Assyrejska nigdy nie dała sobie rady z ciałem ludzkiem, nigdy nie ożywiła ludzkiego wyrazu, nigdy się nie cofnęła przed wyobrażeniem jakiejkolwiek wojennej okropności i lubowała się nie raz w zimnem wyobrażeniu najokropniejszych tortur, których widok dla tego tylko nie jest odrażającym, ponieważ nie widać śladów bolu na nieudolnie wykonanych postaciach męczenników.
W innym jednak względzie poczyniła płaskorzeźba Assyrejska w ósmym i siódmym wieku przed Chrystusem znaczne postępy. Zaczęła się przypatrywać perspektywie, zdała sobie sprawę z tego, jak postać bliższa dalszą zasłania i jak przedmioty maleją w miarę większego oddalenia. Zaczęto tedy krajobrazowe tło wyobrażać, albo rysować w sposób naturalny pary zwierząt i ludzi widziane z profilu. A jeśli krajobrazy pozostały zupełnie dowolnymi i nieudolnymi, udało się czasem zwierzęta, a mianowicie konie i lwy zupełnie dobrze odrysować. Witamy z radością na Assyrejskich rysunkach wspaniałe Arabskie rumaki, o gibkich i silnych ciałach, a wyrazistych głowach, a podziwiamy wyraz gniewu i cierpienia w postaciach rannej lwicy, albo lwa miotającego się na rydwan królewski. Co więcej oglądamy czasem już głowy zwierząt naturalnie w ten sposób ku nam zwrócone, że patrzą w nasze oczy.
Nie dano Assyryi wydoskonalić rysunku postaci ludzkiej. Dopiero w szóstym wieku udało się późniejszym Babilońskim artystom dokonać tego postępu. Im to bowiem winniśmy przypisać płaskorzeźby na pałacu Daryusza w Persepolis. I tu raz jeszcze oglądamy sceny od wieków ukochane na wschodzie, lubo tu większy pokój zapanował. Widzimy króla Persów ofiarującego skrzydlatym bóstwom, albo przyjmującego poselstwa podbitych narodów. Wszystko zresztą tak się przedstawia jak dawniej; wszystko się odbywa na pierwszym planie i obrazy pozbawione głębokości ponieważ krajobraz tylko z lekka markowany, a co najwięcej para tylko postaci postępuje od razu z profilu; nie ma kompozyi, ani ugrupowania; wszystko idzie gęsiego; wielkość idealną królów wyrażono, wyobrażając ich w postaci olbrzymów; wiernie oddano profil rozmaitych szczepów ludzkich, nie odrysowano żadnego ludzkiego wyrazu. Ale w tem postęp ogromny, że ciała ludzkie zupełnie dobrze z profilu odrysowano. Jedne tylko oczy w migdał wykrojone. Zresztą widzimy ludzi zdrowych i pięknych a spokojnych, którzy dla tego nas tylko nie zachwycają, ponieważ wykonanie rysunków bardzo pobieżne. To odtworzenie perskiego ceremoniału dziś tylko dla historyka pouczające. Niegdyś te jaskrawo malowane processye musiały być okazałą ozdobą architektoniczną pałaców pana Azyi; a niedawno temu w Suzie odnaleziony wojownik, wykonany z kolorowych tafli i dziś bawi oko, ponieważ nie stracił swojego ciepłego ubarwienia.
Wielkie o to się toczą spory w świecie uczonym, czy sztuka grecka powstała samoistnie? czy może przeciwnie Grecy przyjęli gotową sztukę od ludów dalszego Wschodu i Południa? To pewna, że rzeźby greckie długo były do Wschodnich podobne, że pojmowano rysunek postaci ludzkiej tak samo jak w Egipcie i Assyryi, i że posiadano sztukę zrazu o tyle bardziej jeszcze pierwotną i ubogą, że nie używano wcale kolorów i że malowano tylko czarne cienie na czerwonem tle, podobne do cieniów chińskich, któremi dzisiejsze dzieci się bawią, przesuwając figurki z papieru wycięte pomiędzy świecą a ścianą. Powoli dopiero dobierano nowych kolorów i stworzono malarstwo równe wschodniemu. Rozpowszechnienie ćwiczeń atletycznych przyzwyczaiło Greków do oglądania nagiego ciała w najrozmaitszych postawach. Zrozumieli naturę muszkułów, wytworzyli sobie szlachetny ideał dziecinnego, pacholęcego, męskiego i niewieściego ciała i rychło doprowadzili rzeźbę i płaskorzeźbę do tego, że się naszego podziwu domaga odtworzenie ciała ludzkiego, takiego, jakiem być powinno, pięknego, zdrowego i pełnego ruchu i siły. Zwłaszcza ciało nagie, męskie bywa już zupełnie pięknem w tej dawniejszej, tak zwanej archaicznej rzeźbie greckiej. Szaty, któremi podówczas, to jest na początku piątego wieku przed Chrystusem, postacie żeńskie zawsze przyoblekano, sztywne i w dowolne fałdy ułożone, włosy u wszystkich postaci nienaturalnie trefione, a twarze martwe zawsze jednakowe, zawsze uśmiechnięte, długo jeszcze nawet pozbawione owej portretowej cechy, która bywała przecie znamieniem niejednej egipskiej lub assyryjskiej postaci.
Już w połowie piątego wieku wyzwoliło się rzeźbiarstwo greckie zupełnie przez Fidyasza i Polikleta. Skończył się dlań okres archaiczny, nastał czas klasyczny. Do piękności ciała przystąpiła piękność głowy. Najczęściej jest to piękność idealna, ale widujemy także głowy charakterystyczne albo portretowe. Głowy idealne przedstawiają ludzi różnej płci i różnego wieku, takimi, jakimi być powinni, a więc zawsze prawie jednakowymi, zawsze takimi, jakimi sobie wyobrażamy ideę młodzieńca, męża albo niewiasty bez przypadkowych różnic, jakie wytwarzają życie, charakter, albo wybitne cechy indywidualizmu. Takie głowy na pięknych i zdrowych ciałach pełne życia, ale pozbawione wyrazu troski lub namiętności, wtedy nawet gdy widzimy ciało zajęte trudem i bojem, przystoją bogom i bohaterom i bywają przez Fidyasza i Polikleta ukochane. Trafiają się jednak lubo z rzadka i w tej już epoce wyjątkowe głowy charakterystyczne, to jest, posiadające już nietylko ogólno-ludzkie cechy, ale także wszystko to, co znamionuje pewien naród albo pewien stan, głowy portretowe oddające wiernie rysy tego lub owego człowieka. Postacie męskie zwykle nagie, niewieście przyobleczone w pięknie i naturalnie fałdowane szaty; włosy przepysznie traktowane, wykonanie płaskorzeźby równie szczęśliwe jak wykonanie posągów, wszystko składa się na spokojne a swobodne piękno, któremu nic późniejszego w rzeźbie nie sprosta. Wszędzie gdzie przedstawiono rzecz spokojną, powstały arcydzieła; gdzie przedstawiono bitwę, należy się podziwiać niezrównaną robotę ciał bijących się ludzi, ale niczem nie zamącony spokój na twarzach, zadziwia i nie zadawalnia. Rzeźba była zawsze główną sztuką u Greków; jej prawie służyły świątynie i ona była mistrzynią malarstwa. Malarstwo bowiem wcale nie było zaniedbane. Z poza kolumn portyków wyglądały często wielkie na północ zwrócone mury, pogrążone wiecznie w cieniu, na których monumentalne, jaskrawe malowidła przypominały boje ojczyste i sprawy bogów i bohaterów. Po pokojach mrocznych Greków, do których się światło ledwie przez jedne drzwi przekradało, przechowywano naczynia, na których podobne sceny odrysowano i które pozostały prawie jedynymi dla nas świadkami starogreckiej sztuki malarskiej, i kafle, na których wypalano jaskrawemi barwami tak zwane inkausta, które poniekąd nasze olejne obrazy zastępowały.
Rzeźbie trzeba było greckiego słońca, albo przynajmniej pełnego dnia greckiego, w którym by światło nowego życia głazom dodawało. W ciemnych nieoszklonych izbach pomieszkań i wśród ciemnych, zewsząd ocienionych portyków, po których przepędzano skwarne południe, domagali się Grecy jaskrawej barwy, któraby cieszyła oko. Do tego zadania zastosowało się malarstwo greckie. Zachowało charakter dekoracyjny i gardziło subtelnościami, któremi się malarstwo nowożytne chwali, a gdy później zakładano po domach możnych galerye obrazów, tak zwane pinakoteki, ustawiano je zawsze po pokojach, do których mdłe światło dochodziło tylko przez drzwi na północ otworzone. O tem powinniśmy pamiętać, sądząc dzieła starożytnej sztuki, ustawione po muzeach, wśród pełnego światła i tak, aby się im można z bliska przypatrzyć.
Współcześnie z Fidyaszem pracował w Atenach malarz Polignot. On dopiero uczynił z malarstwa greckiego sztukę naprawdę; nie wyprowadził jej jednak z epoki archaistycznej, używał bowiem bardzo mało kolorów, niezręcznie przedstawiał kończyny, nie nadawał wyrazu twarzom, prawie nie dawał tła obrazom, ustawiał postacie co najwięcej parami, nie przedstawiał ciała ludzkiego, albo zwierzęcego w skróceniu, słowem nie korzystał z tego w czem malarstwo może górować nad klasyczną rzeźbą. Jego utwory robiły wrażenie płaskorzeźb z epoki Fidyasza, w którychby twardy kontur i jaskrawa barwa zastępowały misternie wyrobioną wypukłość. Takie malarstwo nie mogło się żadną miarą z rzeźbą mierzyć.
Pliniusz przekazał nam dokładną historyę starogreckiego malarstwa. Nie myślę jej tu powtarzać, zobojętniała bowiem dla nas, skoro arcydzieła greckiego kunsztu dawno zaginęły. Gdy Praksiteles i Skopas kazali namiętności wystąpić na lice posągów, i gdy zaczęli nagie dzieci i niewiasty rzeźbić, poszedł za ich śladem malarz Parrazyusz. Ale dopiero za dni Aleksandra Wielkiego wprowadzili Zewksys i Apelles sztukę malarską do swojej epoki klasycznej. Użycie licznych półcieni nadało obrazom większą delikatność. Kazano zawsze rzeczy przedstawionej odbywać się na pierwszym planie obrazu i nie dopuszczano, aby szczegóły krajobrazu, albo postacie obce głównej sprawie uwagę od właściwej treści obrazu odwracały. Ale tworzono z licznych postaci grupę, po której łatwo można było zrozumieć intencyę artysty, w której jedni stali bliżej, a drudzy dalej, ale która tworzyła jedną całość, złączoną nietylko jednością akcyi i myśli, ale i także tem, że tworzyła zbiór harmonijnie złączonych linij i barw uzupełniających się wzajemnie i sycących oko. Umiano już malować rozmaite akcessorya, szaty i szkła przeźroczyste, światła sztuczne, owoce i kwiaty i mieszczono je po obrazach, ale zawsze tak skromnie, aby nie odwracały uwagi od całości. Wywoływano jednym obrazem tylko jedno zbiorowe i wyraźne wrażenie. Jednem słowem stworzono styl, który w malarstwie odtąd będziemy nazywać klasycznym.
Aby wyczerpać charakterystykę klasycznego sposobu malowania, dodam chyba jeszcze, że starogreccy artyści nie stronili od charakterystyki ludów jednostek i stanów, odróżniali na obrazach Greczyna od barbarzyńca, wolnego od niewolnika, bogatego od ubogiego, tworzyli portrety ludzi, podobne do wzorów, ale dalecy od przesady i karykatury, idealizowali wszystkie głowy, to jest osłabiali rysy indywidualne i charakterystyczne, pozostawiając ich tyle ile trzeba, aby je odrazu spostrzeżono, przestrzegając wszelako, aby się nie stały brzydkiemi. Podobnież radzili sobie z wyrazem radości i boleści, zwycięstwa i przestrachu, słowem, ze wszelkim wyrazem namiętności ludzkiej. Wyrażali te uczucia, ale łagodzili je tak, aby twarzy nie wykrzywiały i pięknu nie przeszkadzały. A że całość była nastrojona na jeden łagodniejszy i szlachetniejszy ton, przeto stosunek wyrazów pozostawał ten sam i malarz umiał wzruszyć, chociaż równocześnie domagał się podziwu dla piękności.
Mniemano, że ciało ludzkie piękniejsze od wszelkiej szaty, od wszelkiego zewnętrznego przyboru. Obnażano tedy postacie ile tylko na to sens historyczny pozwalał. Gdy je przyoblekano, starano się o to, aby można było kształty pięknego ciała odgadnąć pod fałdami materyi. Nie oznaczano zazwyczaj tkaniny, z jakiej materya powstała i ubarwiano ją tylko ogólnikowo kolorem lokalnym, o które się żadne poboczne światła nie odbijały.
Obraz każdy wyobrażał tylko jedną chwilę w jednem zdarzeniu. Na naczyniach pozostawiono przestrzeń wolną pomiędzy obrazami, tak, że widziano inny obraz, gdy patrzano na inną część naczynia. W komnatach i portykach odgraniczano pojedyncze obrazy za pomocą girland, owoców i kwiatów lekkiej malowanej architektury i tak zwanych grotesków, a czasem ściany albo sufity, jedynie groteskami przystrajano. Groteska wyobrażają dzieci, pacholęta i dziewczęta, zwierzęta rozmaite, a czasem także fantastyczne twory zlepione z rozmaitych ciał ludzkich i zwierzęcych. Wszystkie te istoty bywają małe, nagie i swobodne. Zdają się igrać z girlandami i architekturą malowaną; - albo ulatują z wieńca na wieniec, albo w inny jaki uroczy sposób bawią oko i wyobraźnię swojemi dziecinnymi albo uroczymi kształtami.
Mówiłem już, że czas i ludzie obeszli się nielitościwie z dziełemi greckiego pędzla. Oprócz naczyń nie mamy żadnych starogreckich malowideł. Na naczyniach widujemy tylko prawie bezbarwne rysunki, wykonane przez rzemieślników. Można co najwięcej oglądać na nich klasyczną kompozycyę i poprawny rysunek.
Znamy natomiast doskonale malowidła Greków osiadłych jeszcze w starożytności w Italii i uczniów ich etrurejskich albo rzymskich - choć tych ostatnich było naprawdę bardzo mało. Sztukę tę zwykliśmy nazywać etrurejską, albo starorzymską, choć to była naprawdę tylko kolonia sztuki starogreckiej. O tej to więc sztuce dają nam wierne wyobrażenie liczne rysunki i obrazy, odnalezione we Włoszech.
Ilość tak zwanych etrurejskich naczyń, przechowywanych po muzeach, jest dziś niezmierną. Są to po największej części tylko ładne sprzęty nic więcej. Pochodzą przeważnie z greckich pracowni, znachodzą się jednak na wielu naczyniach napisy etrurejskie, a wtedy bywa czasem kompozycya tak gorączkowo niespokojną, że trzeba się domyślać roboty etrurejskich, a nie greckich garncarzy.
Daleko ważniejszymi są ścienne obrazy. Najdawniejsze poodkrywano w głębi grobów etrurejskich, kutych w skale na prawym brzegu Tybru. One dają podobno wyobrażenia o archaicznej greckiej sztuce, jaka istniała przed Apellesem i Zewksysem. Są to sceny wyjęte z greckiej mitologii, albo z życia starożytnych Italików. Widzimy tu obraz wojen, krwawych igrzysk lub ofiar, pląsów i spokojnych biesiad. Wszędzie jest kompozycya zupełnie taka sama jak na płaskorzeźbie. Malarze, którzy tworzyli te ornamentacyjne i pobieżne malowidła, rysowali zupełnie dobrze, znali dokładnie ciało ludzkie i ludzkie ruchy, umieli realistycznie naśladować rozmaite sprzęty i przybory, wyrazy twarzy wyrażali za pomocą kilku wybitnych rysów, a barwy jaskrawe nakładali wielkiemi płaszczyznami, tak aby wyraźnie widniały w mroku grobowców. Obrazy te bywały barwną, wymowną i poważną ozdobą przybytków śmierci, równie pouczającą jak dawne malowidła egipskie, a o wiele piękniejszą. Brakło im jednak perspektywicznej głębokości. Wszystkie postacie na pierwszym planie obok siebie malowane, nie tworzą żadnej całości, nie układają się w przyjemne linie i przypominają raczej płaskorzeźby jak obrazy.
Później za cesarstwa rzymskiego nie malowano już grobowców, ale pokrywano zaciemnione wnętrze publicznych i prywatnych gmachów freskami, a wykładano posadzki pałaców i świątyń mozaikami. Te dzieła ornamentacyjnej i pobieżnej, ale często bardzo efektownej sztuki wykonywali sami prawie tylko Grecy, spadkobiercy klasycznej tradycyi Zewksysa i Apelesa, Resztki fantastycznych a dowcipnych grotesków można do dziś przy świetle pochodni oglądać po ciemnych sklepieniach domu Nerona w Rzymie. Wspaniałe mozaikowe posadzki w Muzeum Watykańskim, świadczą o wdzięcznej a dowcipnej wyobraźni i tych późnych greckich artystów, wyprowadzając przed nasze oczy ciżbę dzieci, amorków, zwierząt i poczwar, ujętych w cudowne ramy ornamentyki geometrycznej. Freski odnalezione w pałacu cesarzy w Rzymie, niezliczone freski wykopane w Pompei i tak zwane Aldobrandyjskie wesele w Watykanie, przedstawiają nam szereg klasycznych kompozycyj mniej albo bardziej udatnych. Obok scen historycznych i mitologicznych, widzimy tu sceny rodzajowe, dowcipy na wzór przekupki, wyjmującej amorki z kojca i krajobrazy o nie wielu szczegółach i dekoracyjnym układzie. Rysunek bywa często szlachetnym, a czasem, choć rzadko poprawnym. Gdzieniegdzie karnacya dotąd zachowała świeżą i pełną potęgę. Postępowalibyśmy sobie jednak bardzo niebacznie, gdybyśmy chcieli sądzić słynne arcydzieła starogreckiego malarstwa po tych pobieżnych a najczęściej niezręcznych utworach.
Zresztą w późniejszych czasach lubowali się znawcy przedewszystkiem w subtelniejszych inkaustach i na takich inkaustach spoczywała chwała późniejszych malarzy. Być może, iż te obrazy odpowiadałyby bardziej naszemu wyobrażeniu o zadaniach sztuki. Ale na nieszczęście tych właśnie inkaustów nie posiadamy wcale. Z pewnością starożytną jest tylko płyta marmurowa, znaleziona w Pompei, na której się znajdują szczątki obrazu, wyobrażającego Niobę. Oprócz tego istnieją dwie kafle malowane, jak twierdzą, w starożytności inkaustem. Na jednej z nich wyobrażono Muzę na drugiej Kleopatrę. Pierwsza znajduje się w Muzeum miejskiem w Kortonie, druga w jakimś prywatnym domu w okolicy Neapolu. Początek starożytny obydwu jest mocno wątpliwy, i nic przeto o inkaustowem malarstwie mówić nie możemy.
Znaleziono natomiast w Pompei dwie wspaniałe mozaiki, które nam dają wysokie wyobrażenie o monumentalnej sztuce Greków i Rzymian. Nie usiłują wcale oddawać subtelniejszych odcieni i po prostu nie znoszą bliższych oględzin. Ale zachowały całą świeżość koloru i wywołują w małej odległości uderzające złudzenie prawdy. Pies czarny strzeże jednego z domów pompejańskich i otworzył pysk gotów kąsać. Przeniesiono do muzeum neapolitańskiego klasyczną mozaikową kompozycyę, na której widać jak młody Aleksander z podniesioną włócznią pędzi na rydwan króla Persów. Konie Daryusza się spłoszyły; sam Daryusz przerażony gotów z rydwanu zeskoczyć. Pełno tu życia i prawdy i siły; pełno wyrazu i szlachetnej charakterystyki, a barwy złączyły się w jedną główną harmonię.