Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Świetnie pomyślana, lecz najnieszczęśliwiej wykonana, wyprawa na gwardye rosyjskie, których nadejścia przed dwoma miesiącami wyczekaliśmy na tem samem miejscu, była powodem do wyruszenia naszego pułku w otwarte pole.
Nie należeliśmy już do komendy gen. Umińskiego, którego korpus z odwołaniem go nad Liwiec ukończył swoje posłannictwo, został rozwiązanym, a on sam objął dowództwo I-go korpusu jazdy.
Wskutek powtórnej reorganizacyi armii, a właściwie ułożenia odmiennego ordre de bataille, pułk mój przydzielony został do 1-szej dywizyi piechoty, dowodzonej przez mego dawnego podpułk. Rybińskiego. Z dwoma batalionami pułku 16-go nowej formacyi tworzyliśmy w tej dywizyi drugą brygadę, z początku zostającą pod rozkazami gen. Młokosiewicza, słynnego z obrony zamku Fuengiroli przed napadem Anglików, a następnie pułk. Jerzego Langermanna, adjutanta gen. Lamarque, świeżo przyb}dego z Francyi.
Szczerby, powstałe w szeregach od kuli cholery nad Liwcem , wypełnił transport rekrutów z Sochaczewa; i w tej epoce czasu dawny adjutant Chłopickiego i oficer naszego pułku, podpułk. Feliks Breański, wyręczył Noffoka w dowództwie pułku, a Jutrzenka, któremu ten zaszczyt się należał, odszedł na dowódcę „Braci Krakowiaków " za 5-tym pułkiem strzelców „Dzieci Warszawskich", tworzących 6-ty pułk strzelców pieszych. Bobiński został majorem, a kapitan Ksawery Stępkowski objął komendę mojego batalionu, przez pojmanie Chlew skiego opróżnioną. Wielu oficerów posunęło się na wyższe stopnie według porządku kolei, a sierżanci: Eug. Stępniewski, Walery Breański, Franciszek Milewski i dawny oficer Gustaw Conrad, otrzymali podporucznikowskie szlify.
Równocześnie otwarto listy zaciągu i przygotowywano wyprawę ochotników i instruktorów na Litwę, mających wesprzeć i wojskowo uorganizować powstanie. Z naszego pułku zgłosiło się kilku oficerów i wielu ochotników, pochodzących z Litwy lub mówiących po litewsku, a pomiędzy innymi kapitan Macewicz, co się odznaczył pod Wawrem, i podpor. Szymon Konarski. Pierwszy dowodził na Litwie batalionem 25-go pułku liniowego, drugi kompanią powstańców .
Po opuszczeniu Różana, idąc w przedniej straży armii głównej i wspomagając pułk 1-szy ułanów, zaczepiony wd. 16-tym maja pod Przetyczą, przestrzeliwaliśmy nasze karabiny, od miesiąca rdzewiejące, i ścigali gen. Poleszkę do Długosiodła, gdzie został zraniony nasz porucznik Kamil Mochnacki i gdzie stracił nogę, a z nią i życie, powszechnie żałowany, do pułku naszego zaliczający się kapitan Paulin Łączyński, jeden z głównych przywódców sprzysiężenia wojskowego przed rokiem 1830. Strzelcy Finlandzcy gwardyi, sami Niemcy i Szwedzi, ustępowali nam powoli z drogi, przy każdym domku, krzaku lub płocie wszczynali walkę i ze swych sztućców dużo szkody wyrządzali. Porucznik Ekielski, który z plutonem artylerii konnej maszerował obok naszych szeregów, co chwila odpinał działa i kartaczami oczyszczał drogę. Z takim trudem wlókł się nasz pochód przez dzień cały i za koń czył dość gorącą rozprawą mojego pułku pod wsią Plewkami.
Batalion jegrów nie chciał nam zejść z drogi i bronił uporczywie przystępu do lasu, wiodącego do wsi Borek. Rybiński, jak niegdyś Szem bek pod Wawrem, sformował pułk nasz w kolumny do ataku. Major Dunin ze swoim batalionem poszedł środkiem drogi, dwa inne bataliony po jego bokach, a czwarty pozostał w rezerwie. Batalion Dunina rzucił się pierwszy z bagnetem w ręku i z wielką werwą na Finlandczyków. Żołnierze Stanisław Nawroński i Piotr Lewartowski zaraz na wstępie o padli, jak wściekli, ich pułkownika, zerwali z konia i zakłuli bagnetami; a miał być jakimś znacznym familiantem i dygnitarzem nazwiskiem Ramsay. Czworobok Finlandczyków w mgnieniu oka został rozbitym i przy naszej pomocy do lasu wrzuconym, a las opanowanjun. Trzy inne bataliony rosyjskie nadbiegły na pomoc i chciały nam las odebrać, lecz ich zamysły spełzły na niczem. Była wówczas już godzina dziewiąta, a ciemność nocy nie dozwoliła nam wyzyskać zwycięstwa i dlatego niewiele trupów i nie więcej jak 60-ciu jeńców pozostało w naszych rękach. Straty nasze nie b}dy również dotkliwe, gdyż zranienie mojego kapitana Straszewskiego żołnierze uważali za łaskę Opatrzności, a jedynie śmierć porucz. Stanisława Wolskiego, synowca generała, a adjutanta Rybińskiego, ciężkie zranienie naszego dzielnego majora Dunina i ubytek około 30-tu naszych żołnierzy z szeregów zasmuciły zwycięstwo.
Nazajutrz po tej przygodzie i noclegu w lesie wysunął się z naszego obozu gen. Chłapowski z 1-szym pułkiem ułanów i z instruktorami na Litwę, zabrawszy z sobą na wozach jedną kompanię naszego pułku, dowodzoną przez Aleksandra Stryjeńskiego, która rozrosła się później w powstańczy batalion. My zaś posunęli się do Jakaci i tam w chwili, gdy wszystko nakazywało pośpiech i zaczepne działanie, przez dwa dni następne, t. j. 18-ty i 19-ty maja, piekliśmy spokojnie ziemniaki i odmawiali pacierze za powodzenie przeprawy Chłapowskiego i natchnięcie Skrzyneckiego duchem energiczniejszego działania.
Dobrowolne i nieustające usuwanie się z naszych oczów korpusu gwardyi zachęciło wreszcie naszych wodzów do dalszego pościgu, który raniutko w d. 20-tym maja rozpoczęty został. Po noclegu w Mężeninie, nazajutrz w sobotę, gnaliśmy oddziały gen. Bistroma, uchodzące do Tykocina, zabierali po drodze dosyć maruderów, lecz głów nego korpusu nie wstrzymali, gdyż przeprawiał się na gwałt za Narew, psując m osty na grobli Tykocińskiej.
O godzinie 4-tej z południa byliśmy pod Tykocinem, i tę dawną warownię Czarnieckiego udało nam się dosyć łatwo odebrać nieprzyjacielowi, gdyż wtargnęliśmy do miasta wraz z oddziałem gwardyi, przez nas ściganym, tak nagle i niespodziewanie, iż przed nam i za tarasować się nie zdołano.
Nowy dowódca pułku, Feliks Breański, popisując się przed nami, pierwszy wpadł z tyralierami na rynek, a jak świeża miotła, wymiatając na czysto, o włos nie przypłacił życiem swojej gorliwości. Strzelec finlandzki, zaczajony za węgłem domu, wysunął się wprost na niego i sztuciec przyłożył niemal do samych piersi. Kapitan Skrodzki, który jako adjutant pułkowy towarzyszył na koniu Breańskiemu, rzucił się na Finlandczyka i cięciem p a łasza w głowę uprzedził wystrzał. Nasi żołnierze zakłuli do reszty śmiałka i wielu innych żołnierzy, co nie zdążyli wydostać się na czas z miasta przez groblę za Narew.
Gorsza sprawa była z groblą i z mostami na Narwi, które po zdobyciu wąwozu i miasta opanować kazano.
Jak Liwiec pod Liwem, tak Narew pod Tykocinem rozlewa się wśród brzegów bagnistych, tworzy kępy i płynie dwoma głównemi korytami. Z tego powodu droga od miasta za Narew prowadzi po długiej a wązkiej grobli, przystrojonej dziewięciu mostami i mostkami. Dwa pułki gwardyjskich strzelców i 12 armat, w wachlarz rozłożonych, wzbraniały nam przejścia po grobli i po mostach na brzeg przeciwległy.
1-szy batalion naszego pułku był nieczynnym, lecz za to wszystkie inne bataliony użyte zostały do sforsowania przeprawy. Langerm ann, żywy i wesoły, jak każdy Francuz, straciwszy konia, pieszo z dobytym pałaszem w ręku, na czele żołnierzy J z kompanii Olędzkiego i Machwitza, zachęcając okrzykiem „Vive ojcisna!", zdobywał most po moście. My pchaliśmy się za nim, krzyczeli z całego gardła „hura!" lub śpiewali „Jeszcze Polska me zginęła", usiłując tym śpiewem i krzykiem zagłuszyć trzask granatów, rozwalających mosty, i jęk rannych, spychanych na prędce z grobli dla uratowania od śmierci ; stratowania.
Krótką, lecz okropną była chwila rozpraw y na j grobli tykocińskiej i na prawym moście przez Narew, którego dwa przęsła przez uciekających wśród walki zerwane zostały. Strzelcy nasi okazali się tam na szczycie wielkości i poświęcenia, gdy pomimo roju kul karabinowych i roztwierających się na ich mundurach puszek kartaczy, po gołych belkach uszkodzonych mostów przedzierali się na drugą stronę rzeki.
Zapał żołnierzy był niewysłowiony, męstwo nie znało granicy. Duch rywalizacyi, zazdroszczący Czwartakom zw ycięstwa pod Wielkiem-Dębem, ożywiał pułk cały. Literalnie ubiegano się i ścigano o śmierć lub rany. Skaleczeni nie ustępowali z szeregów, a młody ochotnik z Galicyi, Ignacy KikieIwicz, z roztrzaskaną nogą staczając się z pochyłości grobli, jeszcze wołał na żołnierzy: „Naprzód, bracia, pomścijcie krew moją!" Szwadron krakusów, co podjechał pod groblę, krzyczał w niebogłosy:
— Śpieszcie się, strzelcy, bo was z grobli strącimy i na most pójdziemy.
I bez tej zachęty bataliony nasze rwały się naprzód i wpadały jak w otwartą czeluść piekła, niebaczne i nieświadome, iż opanowanie ostatniego mostu nie było zawisłem od woli i mocy ludzkiej.
Porucznik Wiktor Kluczewski, podpor. Karpiński i 20-tu podoficerów i żołnierzy z naszego pułku na miejscu wyzionęli ducha. Kapitanowie Stępkowski i Mańko, porucznik Czerwiński, podpor. Szamota i Szeliski, jak nie mniej 100 żołnierzy z naszych trzech batalionów ciężko zranionych zostało.
Porucznika Jana Czerwińskiego, któremu skorupa od granata zdjęła czub z głowy i mózg odkryła, odniosłem z żołnierzami do kościoła Bernardynów, w którym składano rannych i przedsiębrano chirurgiczne operacye.
Jakiż wzruszający obraz nędzy i cierpień ludzkich przedstawiał wówczas przybytek Pański! Gdym uchodził z niego co prędzej, wzrok mój zatrzymał się pomimo woli na skrwawionej beczce z cukru, spojrzałem w nią i ujrzałem zarzuconą odciętemi nogami i rękami żołnierzy…
Wielu żołnierzy i oficerów, jak major Pawłowicz, dowodzący drugim batalionem, było lekko rannych i nie opuściło szeregów, przed którymi wieczorem odczytano pochwałę męstwa dla podoficerów! Dominika Rzeszotarskiego, Kazimierza Kaczora i Antoniego Białowiejskiego, oraz żołnierzy. Antoniego Chodorowskiego i Walentego Cieszkowskiego, których następnie udekorowano krzyżami „Virtuti Militari”. Sierżant Sawicz i szeregowcy Kalinowski i Agaciński również odznaczyli się znakomicie, lecz pierwszy otrzymał zaraz rangę podporucznika, a ostatni podobno nie dożył zasłużonej nagrody.
Nazajutrz, w niedzielę, na rynku w Tykocinie, pod starym posągiem hetmana Czarnieckiego, urządzono ołtarz i odprawiono nabożeństwo wojskowe za poległych, których równocześnie grzebano. Oddział saperów naprawiał śpiesznie most główny, gdyż Rosyanie jeszcze w nocy opuścili dobrowolnie prawy brzeg Narwi i otwarli wrota do Litwy. Radość z tego powodu była serdeczna, lecz zmieniła się wkrótce w głęboki smutek, gdy w południe wydano rozkaz do odwrotu po tej samej drodze dalekiej, którą przyszliśmy.
Daremną była więc ofiara z krwi naszej i trudy kilkudniowej wyprawy. Gwardye były uratowane, a my, zwycięzcy, jak zwyciężeni, uciekaliśmy na powrót przed niemi wciąż i bez ustanku aż do Ostrołęki.
Zmarniały zdobyte zapasy żywności i rynsztunków wojennych w Tykocinie, a jedynie naszych rannych z sobą zabrać i do Warszawy odesłać zdołaliśmy. Poszedłem odszukać i pożegnać Czerwińskiego. Nie miał przytomności, lecz w Warszawie postawiono go na nogi, czaszkę załatano srebrną blaszką, głowę przykuto peruką, i po skończonej kampanii przez lat kilka pełnił jeszcze obowiązki adjutanta przy milicyi Rzeczypospolitej Krakowskiej.
Już późnym wieczorem 25-go maja weszliśmy do Ostrołęki, zapchanej wojskiem, przeszli przez most na prawy brzeg Narwi i rozłożyli się obozem pod lasem myszynieckim.
Po wschodzie słońca nic nie zapowiadało zbliżania się wojsk nieprzyjacielskich, i dlatego, rozsypani po lesie i kępach Lachy, wyciągaliśmy długimi marszami strudzone członki, gotowali wodę na spodziewaną żywność, której od 24-ch godzin me mieliśmy, kąpali brudne ciało, prali bieliznę i kłócili się z markietanami, którzy z wygłodzonej Ostrołęki nic do zjedzenia wycisnąć nie umieli.
Pomruk dział za lasami lewego brzegu Narwi, około godziny 9-tej z rana, nie zmieszał naszego spokoju; dopiero wzmagająca się coraz bardziej wojenna wrzawa, zwiastująca odwrót korpusu gen. Łubieńskiego, powołała nas do szeregów. Wkrótce zamienił się widnokrąg tumanami kurzu i dymów artyleryjskich, z pośrodka których trysnęły jasne płomienie gorejącej Ostrołęki.
Do godziny 1-szej z południa staliśmy na małym pagórku obok zarośli, odległym o dwie wiorsty od pola walki, nietknięci, nieświadomi tego, co się dzieje i dlaczego dzieje.
Rozkaz, przysłany Langermannowi, ażeby z naszą brygadą posunął się naprzód, oczyścił szosę, do Pułtuska wiodącą, i odbił mosty na Narwi, przez Rosyan zdobyte, przedstawił nam zaraz plastycznie rzeczywistość położenia. Ochoczo i żwawo, jak niegdyś pod Wawrem, sformowały się wszystkie cztery bataliony mojego pułku w kolumny do ataku i za głosem rogów puściły ku owej nieszczęśliwej szosie i za nią położonym mostom.
Pusta i naga równina piaszczysta, pełna rowów, błot i tam poprzecznych, oddzielająca nas od szosy, zawalona setkami trupów i rannych z poprzednich a nieudanych ataków brygad gen, Bogusławskiego i Węgierskiego, okropny przedstawiała widok. Pomimo licznych zaw ad dotarliśmy do punktu, ostrzeliwanego krzyżowym ogniem, Bóg wie, ilu bateryi rosyjskich. Przebycie tej strefy śmierci, którą strzegł z drugiej strony las bagnetów piechoty rosyjskiej w zbitych kolumnach batalionowych, było oczy wistem szaleństwem. Dowódca 2-go batalionu, major Pawłowicz, jeszcze nie wyleczony z tykocińskiej rany, zwalił się zaraz z konia z roz bitą nogą od granata. Tuż za nim spadający na głowy żołnierzy drugi granat straszną dziurę wyrwał w batalionie. Kule karabinowe i szrapnele jak grad sypały się w to miejsce. Langermann, jakkolwiek nieustraszony, odgadł niepodobieństwo dalszej przeprawy i wbrew rozkazom rozbił nasze bataliony w chmury tyralierów, a tak rozsypani, pojedyńczo lub garstkami, choć nie bez straty, przebyliśmy ów czyściec na ziemi, i dorwali się do żywego mięsa naszych nieprzyjaciół. Nie mając nad głowami tych przeklętych kartaczy i pękających granatów, co tylu naszych oficerów i żołnierzy zakopały na tej małej przestrzeni pomiędzy Łachą i nową szosą, już śmielej zbiegaliśmy się w kupki i uderzali na Rosyan. Szczęście służyło nam o tyle, iż tysiącami strzałów przesadziliśmy trochę gąszcz batalionów M artinowa, pędzili je przed sobą, omietli nieco szosę i ujrzeć zdołali z obydwóch stron mostu płaskie brzegi Narwi, o ile bagniska i m oczary dozwalały. Langerm ann, ujrzawszy przystęp do mostu nieco ułatwionym, uznał chwilę za stosowną do wykonania ataku i z naszą półbrygadą, którą przy sobie zatrzymał, to jest z dwoma batalionami 16-go pułku piechoty, puścił się biegiem do mostu po oczyszczonej szosie. Daremne zabiegi!... Artyleria rosyjska z przeciwległego brzegu panowała z dwóch stron nad szosą i swym ogniem dośrodkowym rozszarpała wkrótce na szmaty naszą siostrzyce brygadną.
Langermann stracił dwa konie i pieszo z pałaszem, zdruzgotanym od kartacza, zaledwie szczątki z 16-go pułku za łańcuch naszych tyralierów poukrywać zdołał.
Po Langermannie, o godzinie 2-giej z południa, reszta naszej dywizyi, t. j. pułki 2-gi i 12-ty liniowe pod dowództwem gen. Muchowskiego, usiłowały również, choć bezskutecznie, dostać się do mostu i wstrzymać napływ walących się przez most coraz liczniejszych kolumn nieprzyjacielskich, które jedynie ogień tyralierski mojego pułku, rozsypanego na wielkiej przestrzeni od wielkiej kępy żarów dawnej szosy, w karbach umiarkowania wstrzymywał.
Śmiało rzec można, iż w danych okolicznościach pułk nasz jeszcze najlepsze świadczył usługi. Choć rozproszony, siedział przecież wciąż na karku piechocie rosyjskiej, i to go osłaniało od ognia artyleryjskiego; a ile razy świeże kolumny naszej piechoty lub jazdy, przekroczywszy piekielną obręcz pękających granatów, szły do ataku, zwijaliśmy się w kłębki i wciskali pomiędzy walczących. Ciasnota miejsca około mostu była tak wielka, iż nabijanie broni, strzelanie lub kłucie bagnetem należało do rzędu czynności niemożliwych. Obydwie strony walczące, zderzywszy się piersiami o siebie, przedstawiały jedną wielką zbitą masę ludu, która nie krzycząc, lecz wyjąc, biła się pięściami i kobami, kopała nogami i drapała po twarzy, pchając się z całej siły naprzód lub zsuwała na tył.
Naszym dążeniem było strącenie Rosyan do Narwi, ich pragnieniem w rzucenie nas wówczas ziemi, ostrzeliwany przez artyleryę. Podczas tego spychania się tam i nazad, przypominającego kalwaryjski odpust lub studenckie gniecenie sera, pluliśmy sobie z Rosyanami w oczy, szarpali za rzemienie, chwytali pod gardła lub za łby wodzili, a śmiało utrzymywać mogę, iż złoty krzyż zasługi wojskowej, jaki otrzymałem za Ostrołękę, z włosów nieprzyjaciół mojej Ojczyzny wytargałem sobie.
Podobne atletyczne zapasy po krótkiej chwili kończyły się zwykle zepchnięciem naszych osłabionych oddziałów pod ogień dział rosyjskich. A wtedy rozsypywaliśmy się na nowo i wracali do pierwotnej roli tyralierskiej, pozostawiając oczywiście rannych w ręku zwycięzców. W ten sposób nasz kapitan Antoni Olędzki, ciężko ranny, dostał się do niewoli. Krzewiny wielkiej kępy, „Łachą" zwanej, i nasyp starej szosy służyły nam na przemian za jedyne schronisko od kul karabinowych, i dlatego broniliśmy ich strzałami, o ile mogli. Strzelanina ta z liczną i rozwielmożnioną piechotą rosyjską była dla nas niemniej bolesną i kosztowną. Porucznik Pstrokoński, na wylot przeszyty kulą karabinową, nie ziewnąwszy, skonał. Pułk. Breański również od kuli karabinowej w kość goleniową potężnie oberwał. Kapitanowie: Machwitz i Białowiejski, porucznicy: Jabłonowski i Bądkowski, podporucznicy: Różański, Maurycy Mochnacki, Gustaw Conrad, Walery Breański i przydzielony do naszego pułku ze sztabu głównego podpor. Ludwik Nabielak mniej więcej ciężko zranieni zostali. W ogóle pułk nasz stracił w ostrołęckiej potrzebie: 106 podoficerów i żołnierzy poległych na miejscu i 127 rannych, których z placu boju unieść zdołaliśmy.
Na nic nie przydała się lwia odwaga kapitanów grodzkiego, Mejsnera i Piaskowskiego, cyrkowa brawura majora Bobińskiego i dobosza Hertmana,— daremnie łamali karki podoficerowie: Łazarek, Solecki, Dąbrowski, Pieńkowski, Gratkowki, Zieliniec, Przeździecki i Krzyszka, krwiożerczy żołnierze: Krawiec, Leszcz}m i Janicki, gdyż i z tyralierskiej pozycyi ostatecznie wyparci zostaliśmy, po części nawet i przez własnych ułanów, cofających się w nieładzie z nieudanej szarży.
W ówczas poległ w naszych oczach gen. Kicki, powszechnie polskim Ajaksem zwany, a znany nam z owej drastycznej rozmowy z Szembekiem w Błoniu; dowodził on 2-gim i 5-tym pułkiem ułanów i przemykał się właśnie z dwoma młodziutkimi adjutantami: podpor. Marcelim Żółtowskim i Ewarystem Radwańskim z prawego skrzydła na lewe przez roje tyralierów naszego pułku, gdy kula sześciofuntowa uderzyła go w bok i z koma zwaliła. Adjutanci odbiegli rannego, śpiesząc do szwadronów poznańskich o pomoc i lekarza, a żołnierze mojego batalionu podnieśli z ziemi rozerwane ciało generała, zanieśli do najbliższej chaty włościańskiej, za którą składano rannych dla opatrzenia, i w ogródku warzywnym odrazu zagrzebali.
Wśród zamieszania odwrotu z grobli starej drogi uratowałem życie jednemu z moich żołnierzy, przez wdzierających się tyralierów nieprzyjacielskich powalonego na ziemię i już zagrożonego pchnięciem bagneta w piersi. Byłem dość daleko, lecz że krwawe zapasy o most na Narwi odbywa łem z karabinem poległego żołnierza, a strzelało się czasem w lot jaskółkę, więc też posłałem napastnikowi ołowiane upomnienie, które odwiodło go na zawsze od zamiaru przebicia żołnierza. Urzędownie policzono mi ten chrześcijański obowiązek za zasługę, przeznaczoną do nagrody, którą wówczas i podpor. Petrulewicz, Marecki, Czajkowski, Antoni Proszkowski, bracia Mochnaccy i Walery Breański otrzymali.
Dzień miał się ku schyłkowi, a po wulkanicznym wybuchu siłą błyskawicy pędzącej do mostu bateryi artyleri konnej Bema bój omdlewać począł około godziny 8-ej wieczorem i zamarł na całej linii. Cała nasza piechota była w rozsypce, a pułk mój, ustępujący z boju w formacyi tyralierskiej, tern łatwiej poszedł za jej przykładem, gdy miał za plecami lasek i w nim z powodu zmęczenia zgubić się pragnął. Energia Langermanna zapobiegła w części złemu, skupiła pułk na nowo i odwrót z pod Ostrołęki w lepszym porządku od innych pułków jeszcze przed północą przez nas rozpoczętym został.
Droga odwrotu, choć w części ciemnością nocy zakryta, przedstawiała przerażający widok. Przy pierwszej karczmie na drzwiach, z zawias zdjętych, leżał prześliczny mężczyzna, Jan Kowalski, major 2-go pułku ułanów, z roztrzaskaną nogą konający pod nożem lekarzy. Opodal porucznik artyleryi konnej Ekielski zaprzęgał swoje konie wierzchowe do pustego jaszczyka i ładował w niego, co zmieścić się dało, rannych kanonierów z bateryi, która świetną szarżą zakończyła bój ostrołęcki. Wszędzie obok drogi leżeli umarli lub z ran umierający, wozy przewrócone lub konie, ze znużenia padłe. Jazda i artylerya pchały się naprzód, strącały wszystko z drogi, a pułki piesze, zmieszane do niepoznania, w bezładnych kupach ciągnęły po bokach drogi.
Szczęście, iż nas nikt nie ścigał, bo najmniejszy strumień lub zawada na drodze byłyby dla nas drugą Berezyną.
Nad rankiem zatrzymał się pułk na chwilę w Kołakach dla ułatwienia przejścia tłumom rozbitków, szukających właściwych pułków i batalionów, które po drodze na nowo zawiązywać się poczęty.
Po dziennym marszu, mijając Różan, zapchany parkiem artyleryi, ambulansów, wozów i tysiącami żołnierzy, strącani co chwila z drogi przez kłusującą jazdę, wśród skwaru i tumanów kurzu, z wielkim mozołem dostaliśmy się na noc do Pułtuska, wypoczęli chwilkę i odgotowali żywność. Leżąc w rowie z głową, opartą na kupce kamieni, nigdy w życiu nie miałem wygodniejszego posłania, któreby mi użyczyło przyjemniejszego snu i spoczynku.
Przejście Narwi pod Zegrzem ułatwiło uporządkowanie armii i skrystalizowanie rozbitków we właściwe kompanie i bataliony. Pułk nasz, choć potężnie wyludniony, uzupełniał się co chwila zapodzianymi żołnierzami, przyszedł za armią na Pragę i od strony Wawra rozłożył się obozem.
(Patelski Józef, „ Wspomnienia wojskowe”, str. 144—146).