Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Bitwa pod Ostrołęką


Ostrołęka; położona na dość wysokim brzegu Narwi i lewej stronie jej biegu, od strony wschodniej nie przedstawiała żadnego punktu obrony, prócz ogrodów, opłotków i budowli przedmieścia. Wojska, broniące miasta, tu jedynie mogły szukać dla siebie osłony, a w takim razie poświęcić musiały miasto na spalenie.

Wojska znowu, których zadaniem byłoby nie dopuścić nieprzyjaciela na prawy brzeg Narwi, w razie wzięcia rzuconego przez nią mostu pozostałyby na płaszczyźnie zupełnie odkryte. Most szeroki łączył oba brzegi; do miasta od wschodu dobiegała szosa z Łomży, tuż za mostem skręcała się na lewo, idąc przez Pułtusk, Serock do Warszawy. A przeto w tem położeniu, w jakiem b}do wojsko polskie, należało most na Narwi koniecznie spalić, bo gdyby go Rosyanie zdobyć potrafili, opanowaliby szosę, do Pułtuska prowadzącą, i odcięliby nasz odwrót do stolicy, wpędzając w lasy. Tego nie przewidział Skrzynecki — miał małe przed sobą szanse powodzenia, wiele z tych przeciw sobie.

Przed mostem, na płaszczyźnie na strzał działowy, rozciągał się łęg Narwi, przecięty starem korytem rzeki; na prawo, patrząc od miasta, było znaczne wzgórze, na którem stał wiatrak; na lewo, u ujścia rzeczki Omulew do Narwi, w kotlinie— młyn wodny. Wprost mostu kończyły łęg pomieniony małe, nieregularne wzgórza piaszczyste, rozciągające się czołem do Narwi, tuż za niemi młody las sosnowy, a dalej w głębi gęsty starodrzew bez żadnej drogi. Nareszcie za młynem wodnym spora i długa górzystość. W ogólności miejsce do stoczenia bitwy ciasne i, jak powiedziałem, zupełnie odkryte, bo nad niem położenie Ostrołęki panowało. Opisałem je zaś dokładnie, jak ten skazany, co się w ostatniej minucie życia rusztowaniu przypatruje. Ocalałem w tym dniu krwawym, ale ten łęg stał się fatalnem rusztowaniem dla wojska naszego.

Była godzina 8 rano, dzień jasny, pogodny, zanosiło się na upał. Jazda nasza przechodziła ulice Ostrołęki; mieszkańcy pootwierali okna i nam się przypatrywali. Przeszliśmy most, skierowaliśmy się na lewo i połączyliśmy z kawaleryą głównej naszej armii, która z dywizyami piechoty, wyżej wymienionemi, artyleryą i furgonami amunicyjnymi wcześniej się przeprawiła. Za miastem, za rzeką w ogrodach, zostawiono mężny pułk 4 liniowy i batalion weteranów czynnych o wyborowym i starym żołnierzu. Wojska te na samym końcu miały przejść miasto i Narew, most za sobą spalić lub zniszczyć zupełnie.

Stanęliśmy niedaleko młynka wodnego, zakryci wyniosłą górą; kazano paść konie; tak upłynęła mała godzina, a podczas tej nastąpiła zupełna przeprawa wojsk generała Lubieńskiego, idącego od Nuru.

Nagle, około 9-tej rano, gęsty ogień karabinowy dał się słyszeć. Wybiegamy na wzgórze: już nie za miastem, ale w jego ulicach zacięty bój się toczy. Byli to Rosyanie korpusu grenadyerów, którzy, wyparowawszy naszych siłą z ogrodów, wpędzili ich do miasta. Straż mostu już go nie podpala, bo jakżeby nasi go przebyli, ale sapery rzucają się z toporami, rąbią pokład, bale, ile się dało, rzucają w rzekę, a te płyną z jej biegiem; zostają na palach prawie same belki. Broni się mężnie generał Bogusławski w ulicach i po domach, ale, walcząc jeden przeciwko ośmiu, traci wiele żołnierza i cofa się do mostu; tu jeszcze silny stawia opór, lecz ulega przewadze. Na tym pozostałym szkielecie mostu jeszcze idzie zacięta bitwa bagnetami i kolbą, spychają jedni drugich w rzekę. Na końcu Moskwa przeprawę zdobywa i tłumem przechodzi na drugą stronę, zabiera nam dwa działa pozycyjne, mostu strzegące, i rozsypuje się po bokach w tyraliery. Siły te co chwila przejściem nowego żołnierza zwiększają się. Ośmnaście tysięcy grenadyerów już jest na drugiej stronie. Teraz zerwała się nasza piechota do boju, całe pułki rozsypują się przeciw grenadyerom, a artylerya nasza obsypuje ich pociskami. Lecz wkrótce też odezwały się działa rosyjskie, cały brzeg lewy Narwi, wysoki, jak powiedziałem, zajęła rosyjska artylerya; postawiła tam do stu armat ciężkich, te ponad głowami grenadyerów obalają nasze szeregi.

W chwili wzięcia mostu siadamy na koń i z 2-im pułkiem ułanów, tym walecznym pułkiem, co w bitwie 25 lutego pod Grochowem wytępił kirasyerów księcia Alberta, ruszamy na dalekie nasze lewe skrzydło, nieopodal od wzgórza i wiatraka na nim stojącego, bo tam jazdy nie było; dowodzi nami generał Kicki. Tu i z tego miejsca, ukośnym rzutem oka, widziałem cały ten nieszczęsny plac bitwy, nieomal aż do prawego jej skrzydła, gdzie się biła. dywizya generała Kamińskiego; piechota Rybińskiego, zdaje się, była w środku, Małachowski nieopodal od nas.

Żaden opis nie jest w możności przedstawić obrazu tej bitwy, stoczonej i przyjętej przez nas w najgorzej obranej pozycyi, bo zupełnie odkrytej. Dla ciasnoty placu ani rozwinąć się nie było możnością, ani manewrować, by z boku wpaść na nieprzyjaciela. Stały murem kolumny naszej piechoty, a kula działowa, jeśli je trafiła, przechodziła na wylot, kładąc trupem naraz po kilku i więcej żołnierzy. Nasze tyraliery ucierały się z grenadyerami na pół strzału karabinowego odległości, tuż kolumny rezerwowe, obok nich my. Od tego wściekłego boju byliśmy tak blizko, że kule ręcznej broni przeciwników co chwila nam żołnierzy we froncie zabijały i konie kaleczyły; świst ich był nieprzestanny. Bój ten trwał już od kilku godzin, słońce dopiekało; przejeżdża koło mnie generał Jagmin, a widząc manierkę przez plecy u mnie przewieszoną, pyta, czy nie mam co pić. Było w niej trochę wina z wodą. Zdejmuję ją natychmiast z siebie, faworyt generała i ordynans jego za nim jadący, żołnierz Juszczyk, bierze mi z ręki manierkę — wtem kula karabinowa trafia go w samo serce... Spadł z konia biedny i ani jęknął. Jagmin łzę po wąsach płynącą otarł.

Gęsto też dochodziły nas kule armatnie. Uważałem, że konie istotnie we froncie wzdychały, a co szczególna, jeśli się zwalił z konia jeździec zabity lub ranny, ten umykał, żeby go nikt nie dogonił. Przeciwnie ranny koń, lub mocno pokaleczony, pchał się do szeregu, jakby ratunku szukał; nie mogąc go odpędzić, trzeba mu było w łeb strzelić. 

Rzeź ta, zdawało się, że końca mieć nie będzie. Skrzynecki, który — jak powiadam — sądził, że grenadyerów przepuściwszy na tę stronę Narwi, będzie mógł zupełnie wytępić, stracił zupełnie głowę. Zamiast pójść na nich całemi siłami swej piechoty, nawet liczbą nieprzyjaciela przewyższającej, bo rezerw nie było potrzeby zostawiać, wysyłał pojedynczo brygady i pułki, które wprawdzie dochodziły grenadyerów , ale wystrzeliwane, cofając się, siały za sobą zabitych i rannych. Stary generał Kamiński, bijący się na prawem naszem skrzydle, widząc jak nieszczęśliwie bitwa jest prowadzona, zsiadł z konia, poszedł pieszo na pierwszy łańcuch swoich tyralierów, założył ręce na piersiach i tak stał, nie dając się uprowadzić, aż przyszła kula działowa i na wpół go rozdarła. 

Historya mówi, że w końcu bitwy pod Waterloo sam pozostał Napoleon za uciekającymi bez otoczenia.

Tak też w owej pamiętnej godzinie Skrzynecki bez żadnego adjutanta przy boku przyjechał przed nasz pułk. „Zielonka! — mówi do pułkownika — idźmy umrzeć!" Ruszył pułk z miejsca z 2-im pułkiem ułanów pełnym galopem, ale cóż!... zatrzymać musieliśmy się nad owem głębokiem, acz suchem korytem starej Narwi, a o kroków pięćdziesiąt, z drugiej strony, tysiące strzałów karabinowych sypie na nas grad ołowiu.

Brzęczą i świszczą kule w powietrzu, jak jakiś rój niesłychany, a Skrzynecki stoi przede mną na ośm kroków, blady jak trup, z źrenicą oczu otwartą. Puścił cugle koniowi, który się rozparł, tuląc uszy, i tak czekał swej kuli. Ale dopadł Zielonka, porwał za munsztuk jego konia, krzyknął na pułk. „Trzema na prawo w tył zajdź!" i wyszliśmy z tego piekła, straciwszy w tych kilkunastu minutach do trzystu żołnierzy i koni.

Znów stawamy na owych wzgórkach piaszczystych, jakby na celu Moskali, aż tu niosą kogoś na płaszczach ułani... Pytamy: „kto zginął?" „Kicki, generał" — odpowiadają. — Serce mi się ścisnęło, uczułem ból w piersiach niesłychany, bo Kicki był naszym ulubieńcem. W powyższym ataku kula działowa wyrwała mu cały kłąb prawy ciała i wywlekła wnętrzności. Znów kogoś niosą... to majora Ołtarzewskiego, okropnie rozerwanego. Obu na tyłach, w płaszcze obwiniętych, w wykopany dół piaskowy złożono i zasypano a żołnierze z gałązek choiny uwity krzyżyk w tę mogiłę wetknęli. Taka to śmierć, żołnierza... taki jego obrzęd pogrzebowy!...

Kicki parę miesięcy przed tym chwalebnym zgonem ożenił się z panną Biszping, znamienitego rodu na Litwie, sławnej z urody. Co do Ołtarzewskiego, miał mieć, jak opowiadano, w trzosie trzysta dukatów; po ustąpieniu wojsk rosyjskich żona jego kazała go odkopać, pieniądze wzięła, a szczątki męża obrzędowo w Ostrołęce pochowała.

Nasza piechota tern nierozsądnem sił jej i męstwa zmarnowaniem do szczętu się zdemoralizowała. Nie było już komu ją zachęcać ani naprzód prowadzić, tylu oficerów straciła. Cofnęła się zupełnie w lasy. Na linii została tylko nasza jazda i artylerya, szeroko się rozpościerając. Generał Rybiński, uprowadziwszy resztki swej dywizyi, stanął na szosie, by nam odwrót ułatwić i zasłonić. Dzień się kończyć nie chciał — była dopiero 5-ta godzina po południu. Szła bitwa jeszcze, ale tylko na armaty. Rosyjskie grenadyery ściągali za nogi swych poległych, układali z nich kupy i zasłony, i za te się chowając, strzelali. To na własne widziałem oczy. 

Ale należała nam się zemsta i jakiś godny pamięci odwet. O powyższej godzinie, od naszej prawej strony pędzi szeroka linia, cokolwiek ukośnie od naszego frontu. To generał Bem z dwunastu działami ciężkiego kalibru naszej konnej artyleryi gwardyi, mając po prawej i lew ej asekuracyę karabinów pod dowództwem Sznejdego.

Rozwija się ta baterya w galopie, staje na pięćset kroków, biorąc ukośnie grenadyerów Szachowskiego; w jednej chwili działa odprzodkowane sypią kartaczami. Trzeba było widzieć skutki tych strasznych strzałów, jakby wachlarzem posyłanych. Każdy z nich w ściśnionych szeregach grenadyerów, jakby całe ulice wycinał. Śpieszą się dzielne kanoniery, idą nieprzestannie strzały jedne po drugich. Grenadyery już nie strzelają: jedni kładą się na ziemi, drudzy uciekają bezładnie, a śmierć ich dogania... Ale odezwały się naraz wszystkie działa rosyjskie z za rzeki; lecą armatnie pociski tak gęsto, jak z frontu batalionu piechoty. W kilka minut robi się ciemno od prochowego dymu na całej płaszczyźnie, bo wiatr, acz słaby, powiewał od miasta. Nie słychać już pojedynczych strzałów, ale ciągły jeden huk i grzmot. Trwało to z pół godziny. Dzielny Bem ustąpił, straciwszy jedynie 19 kanonierów i porucznika Sachnowskiego; karabiniery zostawili także na placu ze trzydziestu ludzi i tyleż koni. Pomysł tego natarcia nie wyszedł z rozkazu Skrzyneckiego: wykonał go Bem bezpośrednio.

Historya nowoczesnych wojen nie przedstawia przykładu tak zadziwiającego ataku artyleryi, a mam przekonanie, że ten energiczny atak, który zasłał trupami grenadyerów całe pole przed nami, wstrzymał ostateczne ich natarcie, pod którem już byśmy zapewne placu nie dotrzymali. Upartą też wytrwałość naszej jazdy, która do późnego słońca zachodu dała się zabijać, utrzymując linię bojową i wycofanie się w lasy piechoty, Rosyanie uważali być rozmyślnem, żeby ich wyciągnąć w głąb pola bitwy i z pod ostrzeliwającej ich z za rzeki artyleryi, tę zaś przez most, pozbawiony pokładu, przeprowadzić na prawy brzeg Narwi nie mogli.

Już zaszło słońce— jeszcze ogień armatni nie ustawał, dopiero z zupełną ciemnością wszystko ucichło. Po godzinie 10-ej zaczęliśmy opuszczać plac bitwy nieprzegranej, bo nas z niego nie spędzono, ale ponieśliśmy ogromne straty. Prócz generałów Kickiego i Kamińskiego, polegli: pułkownicy Gajewski, Kikiernicki; majorowie: Ołtarzewski, Czachomski, Koszucki i około 200 oficerów; poległ również dzielny major Szpotański, broniący mostu, i może nie byłby on wzięty, gdyby go nie ubito. Dowód to nadzwyczajnego męstwa oficerów, bo też szli na czele, przodując swym oddziałom. Generałowie Pac, Węgierski, Bogusławski, pułkownik Breański, major Pawłowicz i inni odnieśli ciężkie rany. Pułkownik Krasicki wzięty w niewolę. Żołnierzy zabitych i rannych, których na placu zostawić musieliśmy, było przeszło 7000; korpus też grenadyerów rosyjskich do połowy wystrzelany został. 

Pułk nasz tak dalece ucierpiał, że, nie dawszy ani jednego cięcia pałaszem, stracił przeszło 250 ludzi i koni. Z oficerów, Miłosz stracił nogę, Kęszycki również ranny. 

Schodziłem z pola bitwy ostatni, ile sądzie mogę, o 11-tej w nocy, zostawiając za sobą jęki tysięcy rannych; prowadziłem z półszwadronem aryergardę, rozmarzony tern, com widział, w jakimś niezrozumiałym stanie umysłu; głodu nawet nie czułem, choć nic nie jadłem od 26 godzin.

Postępowaliśmy nadzwyczaj wolno, bo z boko rozbitki nadciągały; Rosyanie nas nie naciskali. Dopiero o wschodzie słońca, gdy most ułożyli, dognała nas chmura kozaków i kilka szwadronów regularnej jazdy.

Z pułkiem 4-tym strzelców konnych musieliśmy się rozwinąć i ustępować eszelonami-flankiery ciągle się ucierały. Tak doszliśmy pod Różan mill trzy, a mianowicie na silną pozycyą prze asem, trakt żwirowy przecinającym, z obu zas stron drogi były znaczne gruntu wyniosłości, a te już osaczyła nasza ciężka artylerya Rzepeckiego i dywizya Rybińskiego. Zwinął się nasz pułk, wszedł w las, a nacierająca jazda rosyjska, przyjęta ogniem działowym, zupełnie odstąpiła i już się nie pokazała.

(Napoleon Sierawski, “Pamiętnik", str. 218-223)

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new