Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Bitwa pod Grochowem


Ale ważniejsze sprawy spełnić się miały na innem miejscu. Jenerał Skrzynecki zasłaniał swoją dywizyą przeciwko korpusowi Rozena dawny litewsko-warszawski gościniec. W nocy z dnia 15 na 16 postanowił siły nieprzyjacielskie rozpoznać. Tym końcem z silnym oddziałem piechoty i z częścią pułku 2-go ułanów napada obóz moskiewski w blizkości Zakrzewa. Jeńce i łupy i pierwszy sztandar odnosi w zdobyczy do swoich. Bitwa, śród nocy stoczona, nazajutrz krwawe ślady męstwa Polaków objawia. Ale pułkownik Ziemięcki utraca rękę wskutek rany, którą odebrał.

Na dniu 16 czekały tego dowódcę nowe niebezpieczeństwa i nowe wawrzyny. Nieprzyjaciel ciągnął w sile przeciw Warszawie. Położenie pod Dobrem zdało się Skrzyneckiemu sposobnem. do zatrzymania jego zapędu. Przygotowany tak jak na leży, powściąga długo przeciwników natarcia. Walczy 5 godzin z jedną dywizyą przeciwko trzem, i dział niewiele z pomyślnym skutkiem przeciw mnóstwu wystawia. Tam to poznano, że nie siła, lecz męstwo i dobre rozporządzenie w boju stanowią. Tam to pułk 4 piechoty pierwszy raz dowiódł, że nie daremnie ojczyzna na jego dzielność rachuje. I dla ósmego pułku tej broni, którym dotychczas dowodził Skrzynecki, dzień ten nie mniejszą chwałę sprowadził. Dopóki widział potrzebę walki, póty ją ciągnął i żywił. Zasławszy trupem groble i przejścia Dobrego, cofnął się wreszcie wedle rozkazów i planów. Rozporządzenia wydane i raport ściągnęły na siebie obcych i swoich uwagę. Pierw szy pułkownik pruski Wilisen oddał hołd słuszny w swem piśmie (Militdrwochenblatt) temu dowódcy.

Nie tak pomyślnie walczyła na drodze bitej od Siedlec ku Warszawie dywizya polska pod jenerałem Żymirskim. Już w dniu 16 lutego parł ją od Mińska korpus Pahlena, za którym Dybicz z głównem wojskiem nadchodził. W szystkie promienie siły nie nazbyt mocnej ściągały się w kierunku ku Pradze. Tam także dążyła od Pułtuska Krukowieckiego dywizya. Dzień 19 zjednoczył wszystkie po wyjściu z lasów otaczających Warszawę i tam dopiero ważniejsze zajdą wypadki.

Musiał Żymirski opuścić Miłosnę, cofał się od Okuniewa w równym kierunku Skrzynecki. Stanęła pomiędzy nimi Krukowieckiego dywizya. Szembek, którego wojsko odwód składało, w niedługim czasie mógł z nimi zająć linię bojową. Przy karczmie, Wawrem nazwanej, schodzą się oba, stary i nowy gościniec. Tam był punkt ważny, punkt połączenia zastępów rosyjskich, ku równinie praskiej dążących. I tam wódz polski postanowił losu wojny spróbować. Dla wstrzymania ile być może od połączenia się Pahlena z Rozenem, postanowiono na Miłosnę natarcie. Dywizya Szembeka miała zastąpić Żymirskiego. Lecz gdy wchodziła na linię boju, uderzył nieprzyjaciel swem głów nem wojskiem na obie. Zacięta walka odrazu toczyła się z korzyścią Polaków. Zdobyli oni 6 dział i jeden sztandar i kilka batalionów prawie do szczętu zniszczyli. Lecz kiedy Rożen począł od Woli Grzybowskiej w masach nacierać, roztropność poradziła cofnięcie, nie można było dział wziętych uprowadzić dla braku koni, więc na zagw ożdżeniu przestano. Gdy całe wojsko polskie na jednej linii stanęło, wszczęła się walka pow szechna z różną koleją toczona. Był przed Grochowem lasek olszowy, zasłaniający położenie Polaków. Długo się bardzo o jego posiadanie ścierano. Lecz ile razy mężni Polacy na nacierających przeciwników uderzyć chcieli bagnetem , tyle razy, nie mogąc placu dodzierżyć, cofali się ku lasom, gdzie ich przeważnie działa zasłaniały od zguby. Cały dzień prawie na jednem miejscu walczono. Noc przymusiła do położenia tamy morderczym zapasom, i Dybicz siły swe wszystkie wycofał w lasy. Ten mężny opór ze strony polskiej za zwycięstwo wystarczył. Nie mógł się nigdzie pochlubić nieprzyjaciel najmniejszą oznaką wyższości. Polacy w ciągu tej walki jeszcze jeden sztandar zdobyli. Ich strata doszła do trzech tysięcy, tak w zabitych jak w ranionych. Nieprzyjacielska do siedmiu tysięcy wynosiła. 

Nazajutrz z rana odnowiła się walka zacięta, lecz już jedynie o posiadanie lasku olszowego walczono. I tu przypadło pułkom 8 i 4 z dywizyi Skrzyneckiego stanąć w obronie ważnego punktu, o który walka jeszcze się w tym dniu nie skończy, bo dzielne pułki, postawione na jego straży, nie będą snadno zwalczone. Lecz gdy znużenie siły żołnierza wyczerpie, zastąpi one brygada Giełguda z Krukowieckiego dywizyi. Ale daremne wszelkie usiłowania i walki. Sześć pułków pieszych nieprzyjacielskich rozbiło się o męstwo garstki walecznych. Na innych miejscach zostanie zaszczyt dla samej artyleryi dzielnej obrony i znacznej ^ straty, o którą szyki przeciwników przyprawi. Wcześnie przed nocą powściągnął Dybicz daremne swoje zapędy, i znowu w lasy cofnięty musi poczekać na nadchodzące posiłki. Dwa te dni krwawe płonności jego mniemań dowiodły, że tak snadno garść buntowników pokona. Nie wystarczyło, ku temu dział 200 i przeszło 80.000 wojska, choć przeciwnicy jego ledwie 48.000 i dział 110 liczyli. Lecz gdy on może rachować na nowe wojska z stron obu, ciągną albowiem ku niemu: Geismar pobity i nietknięty Szachowski — Polakom ledwie niewiele nowozaciężnych przybędzie. Gdy jednak siła moralna nie jest poślednią potęgą, wsparci takową Polacy jeszcze mu kroku dostoją. Wielkiem ich wsparciem była w tej chwili stolica, lam zaraz ranni znaleźli wszelką wygodę i najskwapliwszy ratunek — gdy przeciwnicy na zmarzłych polach z niedostatku pomocy i miejsca konali. Gdy polskie wojska miały i żywność i wsz}/stkie boju zasiłki, ich przeciwnikom musiał głód nawet doskwierać. Cóż mówić o innych życia wygodach. Pierwszych jak zbawców i swe przedmurze tulili i pokrzepiali rodacy—drudzy, zakryci samymi lasami, wyzuci byli z wszelkiej pociechy!

W dniu pierwszym walki przybył na pomoc rodakom mąż dawniej znany w dziejach bojowych— skory do walki i do poświęceń wszelakich—a tym był jenerał Umiński. Po utworzeniu Królestwa Polskiego wpadł on bjd z szczupłym majątkiem w Księstwo Poznańskie, żył lat kilka pod panowaniem pruskiem spokojnie, ale wykryte w roku 1825 związki Polaków uczestnictwo jego zdradziły. Uwięziony przez władze pruskie, został skazany na osadzenie w fortecy. Ten wyrok srogi ułagodziły z czasem prośby i przełożenia osób Kamińskiemu przychylnych. Lecz gdy wybuchło warszawskie powstanie, musiał powrócić do twierdzy Głogowskiej i, odtąd pilniej strzeżony, zaledwie uszedł z jej murów fortelem. Pomoc współziomków skrzydeł dodała jego ucieczce. Takim sposobem wrócony swoim, zaledwie stanął w Warszawie, Rząd Narodowy zaraz go jenerałem dywizyi mianował. Objął on wkrótce dowództwa korpusu jazdy, by mógł z korzyścią swoich zdolności użyć dla dobra ojczyzny. Lecz odwyknięcie, albo też niechęć ku Chłopickiemu, który początkiem wojny kierował, wnet mu to zdanie natchnęło, że twierdził śmiało, iż siły polskie nie wydołają nawet w skutecznym odporze; że trzeba walczyć dla ratowania honoru, ale po walce zaszczytnej należy szukać innych ratunku sposobów. Ujrzym go później w różnych kolejach, a przecież nigdzie i znikąd nie doświadczymy skutków nadzwyczajnych wojskowych zdolności.

Przez dni następne głęboka cisza zajęła miejsce walk srogich. Z obu stron zgodnie grzebano ciała poległych. Krukowiecki, objeżdżając przednie straże, spostrzegł znanego sobie nieprzyjacielskiego jenerała Witta i tego samowolnie do rozmowy wywołał. Za doniesieniem o tein naczelnemu wodzowi, przydany został za świadka podpułkownik Mycielski. Sam wstęp rozmowy przekonał, że Witt od Krukowieckiego został wyzwany — chociaż ten twierdził przeciwnie. Sama rozmowa ukończyła się na niczem, lecz dała powód do rozmaitych w Warszawie domysłów. Czynność Krukowieckiego me była jasną zupełnie — i naganioną została, choć ten obstawał przy swojem, że nie on Witta powołał. Tak zeszło trzy dni bezczynnie, bo Dybicz potrzebował posiłków, a położenie wojsk jego zdało się być zanadto mocne do przedsięwzięcia ze strony polskiej natarcia. Lecz gdy nadbiegły wieści, że od Pułtuska znaczne wojsko rosyjskie nadciąga i że mu oddzielny od głównego wojska korpus rękę poza Radzyminem podaje, ruch części wojska polskiego kazał się zaraz blizkich wojennych wypadków spodziewać.

Tymczasem mężny Dwernicki dopełniał z chwałą powołania swojego. Zbiwszy Geismara, powziął wiadomość, że Kreutz już przebył Wisłę i że się do Radomia posunął. Stawa natychmiast na lewym brzegu tej rzeki, łączy się z słabym oddziałem jenerała Sierawskiego, odciąga nieprzyjaciela od Radomia, dościga go pod Ryczywołem, i w nowem, chociaż mniej świetnym zwycięstwie znowu trzy działa i niemało niewolnika zdobywa. Nie byłby uszedł nieprzyjacielski dowódca od klęski — wyratował go przypadek. Już chciał Dwernicki iść w jego tropy, pobić lub w Wiśle zanurzyć, gdy wieść fałszywa od Góry nadeszła, że Rosyanie chcą wyżej Wilanowa przebywać Wisłę. Dwernicki miał swem działaniem osłaniać od wschodu Warszawę. Sądząc, że jej niebezpieczeństwo zagraża, musiał się do Mniszewa powrócić. Wyjaśniła się płonność puszczonej pogłoski, ale już Kreutza na lewym brzegu Wisły nie było. Bitwa pod Ryczywołem na dniu 19 lutego, to jest w dniu bitwy pod Wawrem przypadła. Wspomnieć należy, że w tym dniu także sejm się nieustającym ogłosił, że zastrzegł dla siebie komplet zmniejszony do liczby 33 członków za dostateczny; wszelkie obrady, choćby na obcej ziemi, za ważne, te tylko naznaczając piętnem nicości, które by były odbyte pod wpływem moskiewskim i w miejscach przez wojsko cesarza Mikołaja zajętych. Postanowienie takowe kładło hamulec na nieprawne działania i podawało możność przeniesienia obrad gdzieindziej, gdyby takowe odbywać się nie mogły w stolicy.

Ledwie minęło południe 24 lutego, a już słyszała stolica huk dział i ręcznej broni od strony zachodnio-północnej. Dowiedziano się niedługo, że wysłane ku rozpoznaniu nieprzyjaciela oddziały od Białołęki przewyższającą siłą parte są ku Pradze. Tam walczył jenerał Kazimierz Małachowski, weteran wojska polskiego, a zbliżający się ku wałom Pragi ogień ostrzegał, że bój ten jest tylko przepowiednią ważniejszych wypadków. Jakoż nazajutrz wraz ze dniem wstrzęsły się od huku armat mury Warszawy". Książę Szachowski, ostatnie wsparcie Dybicza, od Pułtuska przyciągnął. Gdyby me własne zeznanie moskiewskiego dowódcy, mógłby kto mniemać, że pierwiastkowe tego korpusu natarcie na Krukowieckiego dywizyę było skutkiem układu. Poznano później, że było dziełem przypadku. Bój rozpoczęty o 8-ej z rana już się przechylał na lewem skrzydle na stronę Polaków. Odpierał dzielnie Krukowiecki wszelkie natarcia, i po 9-ej szedł wstępnym bojem za swoim przeciwnikiem, wziął mu 3 działa i niewolnika niemało. Gdy się to działo na lewem skrzydle Polaków, Dybicz, uznawszy niebezpieczeństwo Szachowskiego położenia, rozpoczął około 10-ej atak na prawe skrzydło i na środek Polaków. W niedługim czasie bitwa stała się powszechną — 300 dział grzmiało z obojej strony. Walczono bardziej niż kiedy zacięcie. Lasek olszowy, który przed kilku dniami był widownią tylu dzieł bohaterskich i tylu zgonów, ściągnął znów całą wodzów uwagę. Bronił go od początku jenerał Żymirski, i miał go bronić aż do ostateczności. Na jego posiadaniu zawisło było zwycięstwo. W samo południe, czy znużenie, czy strata ludzi, zniewalała Żymirskiego do doniesienia, że punkt ten musi opuścić. Sprzeczne rozkazy jeszcze go na tym punkcie wstrzymały. Wkrótce kula działowa pozbawia go ręki i życia, a las olszowy zajęty zostaje przez natarczywe roty moskiewskie. Wtedy Skrzynecki na czele swoich oddziałów wydziera im połowę lasu, a sam jenerał Chłopicki, walcząc jak żołnierz, drugą połowę zdobywa. Wzmaga się walka zacięta — traci dwa konie pod sobą mężny Chłopicki. Widzą Polacy, że przepędzony za Białołękę korpus Szachowskiego zjawiać się począł na linii boju i Krukowieckiego zewsząd do współdziałania napróżno wzywają. Ginie koń trzeci pod jenerałem Chłopickim, ranny w obydwie nogi odłamkami granatu. Gdy go unoszą z pola zapasów, zastępuje go chwilowo Skrzynecki. Lecz Krukowiecki zawsze od swoich daleko. Wzmogła się bitwa, a zawsze o las olszowy. Zwątlone tak długim bojem polskie zastępy musiały z niego ustąpić. Kształci się za nim silna kolumna rosyjskiej jazdy do stanowczego natarcia. Niema spójności w działaniu Polaków, bo Chłopickiego zabrakło. Dwa pułki ciężkiej konnicy rosyjskiej pędzą przez drogę bitą ku Pradze. Składa Skrzynecki silną kolumnę z swojej i z Szembeka dywizyi. Polska konnica przecina drogę nacierającym bez wielkiego skutku; bo tam, dokąd oni idą żyli, nie było wojska, lecz same cinry. Ci, widząc niebezpieczeństwo z tak blizka, pierzchają i popłochem napełniają Warszawę. Godzina 3-cia z południa zdaje się szalę zwycięztwa na stronę Rosyan - przeważać. Radziwiłł ustępuje ku Pradze. Lecz mężne pułki ułanów 2-gi i 4-ty zniweczają dzielnem natarciem rosyjskie zapędy. Legły olbrzymy, z których pułk kirasyerów księcia Alberta pruskiego złożony. Skrzynecki odparł skutecznie wszelkie natarcie. Nadeszła chwila zbyt ważna, gdyby z niej umiano korzystać. Przypada Skrzynecki do Radziwiłła, by mu powszechne doradzić natarcie. Polska konnica stała dotychmiast bez zaczepnego działania. Rosyjskie wojsko już wszystkie swe siły wywarło. Stały zbyt liczne działa bez przyzwoitej zasłony, i mogły być snadno zabrane. Ale wódz polski, wyzuty z Chłopickiego porady, nie śmie korzystać z myśli młodego dowódcy. Odpór skuteczny zdał się dla niego tryumfem—pogardza radą śmiałą, a raczej nie chce na swoją odpowiedzialność wszystkich jej skutków zaciągać. Zgromieni Rosyanie szykują się poza licznemi działami; huk armat, przerwany nieco wstępnem działaniem, znowu srożeje ze stron obu, a dzień ten krwawy kończy się wreszcie bez skutku. Wtedy dopiero dywizy.ę Krukowieckiego ujrzano. Dwie godziny wprzódy, a jej zjawienie byłoby dla Polaków hasłem świetnego zwycięstwa. Przed nocą polska konnica zajęła stanowiska w Warszawie. Cała piechota obozowała pod wałami Pragi. Tak się skończyła olbrzymia bitwa, w której 47.000 Polaków walczyło z całą rosyjską potęgą. Gdyby nie rana, którą otrzymał Chłopicki, gdyby Radziwiłł usłuchał rady Skrzyneckiego, lub gdyby Krukowiecki, odparłszy Szachowskiego, lepiej był pojął przeznaczenie swoje, lub nie upierał się przy długim pod Białołęką spoczynku, pewnie los wojny, a może nawet i kraju zawisłby od kilku godzin dobrze użytych w tym boju, a wielka sława Polaków pewnieby dla nich żywsze współczucie zjednała. Strata z obu stron była znaczna i dolegliwa. Sam Dybicz przyznał, że mu 8.000 ludzi zabrakło, co podług stopy wiarogodności rosyjskich doniesień snadno do 12.000 posunąć. Ilość wystrzałów' rosyjskich wszelkie pojęcie przechodzi. Dlatego łatwy jest domysł, że im ładunków zabrakło. Obiedwie strony żadnych nie zyskały trofeów. Strata ze strony polskiej doszła do 7.000. Strata ogromna w miarę sił wzajemnych, a tern dotkliwsza, że w liczbie rannych znajdował się Chłopicki i że stąd wynikł kłopot, komu poruczyć naczelne dowództwo. Lecz gdzież jest to szumne zwycięstwo, którem rosyjskie i pruskie pisma zabrzmiały? Kilkaset łokci zyskanej ziemi pod Pragą dowiodło tylko bezsilności rosyjskich natarć i spełzłych laurów zabałkariskiego rycerza. Skutki późniejsze lepiej wykażą płonność zbytecznych przechwałek.

Ale Polacy z swej strony nie mogli dowieść zdziwionej ich męstwem Europie, że są powołanymi do pokonania północnego olbrzyma, nie mogli wskazać swoim współziomkom oznak spodziewanego zwycięstwa, a ich stolica, zamiast jeńców i dział zdobytych, zadrżała zrazu, gdy się los boju na stronę rosyjską przechylał; później tuliła na swojem łonie mnóstwo bolesnych ofiar najświętszej sprawy, od której jednak odwróciła się pomyślność. Ileż powodów bohaterstwa nie wyliczano po krwawym boju? Ileż łez rzewnych wylano w domach, świątyniach i w tych przytułkach, które nie mogły objąć wielkiej ilości ranionych! Do księgi dziejów spisać należy te świetne czyny przez najdrobniejsze szczegóły, których przegadać nie można! Prócz wymienionych w ciągu opisu Grochowskiej bitwy, któż ciebie zdoła pominąć, szlachetny a dzielny Mycielski, ojcze pięciorga dziatek, coś tyle ran prawie odniósłszy, nie wprzódy odszedł z miejsca tych krwawych zapasów, póki cię kula działowa do niego na zawsze nie przykuła! Jak rozrzewniający widok tylu kalek, którzy zbryzgani krwią własną ciągnęli wesoło przez ulice i Warszawy, śpiewając przed zgonem: „Jeszcze Polska nie zginęła!" Innego czasu, innego pióra potrzeba, by skreślić wszystkie poświęceń dowody, i wszystkie czyny nadludzkiej odwagi.

Już noc rozpostarła kir swój posępny i na te pola hojną krwią zalane, i na ponurą stolicę, i na cofnięte pod lasy obozy mniemanych zwycięzców. Gęste ogniska obłyskiwafy warownie Pragi, dalej za niemi leżą niepogrzebane a liczne trupy i konające bez opatrzenia ofiary dumy, a nawet swobód ojczystych szlachetni obrońcy Krzepi Warszawa  swoich wybawców po dziennych trudach, przyjmują lasy licznych najeźdźców tej polskiej ziemi, która już od nich tak liczne ciosy poniosła, tyle klęsk wytrzymała i jeszcze wytrzymać gotowa. W świątyni obrad, w gmachach rządowych, gorliwi Polacy radzą o dobru ojczyzny. Schodzą się polscy wodzowie, już obliczyli na prędce bolesne straty, zmierzyli siły, któremi mogą w przyszłości rozrządzać. Jeszcze myśl śmiała radzi nazajutrz wraz ze dniem natarcie, bo dosyć liczna konnica mało działała na polach Grochowa. I nocny napad powyżej Wisły, którą nie trudno przebyć po lodzie, ma kilka głosów za sobą. Ale ten, który urząd dowódcy piastował, waha się, daje rozkazy i cofa. Postanowiono nakoniec ściągnąć za Wisłę całą piechotę. Nie chciał Radziwiłł użyć tej władzy, która go sama opuszczała widocznie.

Nazajutrz z rana złożył ją w obliczu Rządu. Ten, idąc za zdaniem rady wojennej, wezwawszy tymczasowo do naczelnego dowództwa jenerała brygady Skrzyneckiego, przełożył sejmowi potrzebę mianowania go na tę dostojność. Przystali wszyscy bez najmniejszego oporu, bo trudne rzeczy nie podłechtują do władzy. Niech tylko wódz nowy świetne odniesie zwycięstwo, a w net ujrzymy wzbudzoną zawiść, do której wkrótce potwarz się nawet przyłączy. Ale po bitwie Grochowskiej dowodzić wojskiem, które zwyciężyć nie mogło, na to potrzeba było więcej odwagi, niźli jej miano wśród bitwy.

( Franciszek Wężyk, Powstanie Królestwa Polskiego w roku 1830 — 1831, str . 66 — 36) .

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new