Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
WAŻNĄ kwestją przemysłu ludowego i wogóle artystycznego nie lubi zajmować się nasza opinja. Nawet, gdy chodzi o tak ważną placówkę, jak ziemia kaszubska, nie wyrzeka się ona wygodnej metody pomijania milczeniem, względnie lekceważenia. Takie traktowanie przejawów naszego ekonomicznego i kulturalnego życia ma swoją tradycję. Bernard Chrzanowski w książeczce „Z wybrzeża i o wybrzeżu" (Poznań 1917) podaje szereg zagadnień, które nauka polska opracować musi, celem ściślejszego związania ziemi kaszubskiej z Macierzą, ale próżno szukalibyśmy tam tematu, któryby uznawał kaszubską kulturę ludową, przemysł domowy i wogóle sztukę ludową za zagadnienie godne uwagi.
Trzeba z przykrością stwierdzić, że nawet tak zasłużony skądinąd publicysta, Antoni Chołoniewski w artykule „Sztuka ludowa na Kaszubach" („Świat"), omawiając twórczość ludu kaszubskiego, przedstawia rzecz w następujący sposób: „To, co dawniej musiało być wypracowane w pocie czoła przez ofiarne jednostki, obce nie dzięki temu, że wróg nie przeszkadza... poniekąd „samosię robi". Za ilustrację tego może posłużyć ludowy przemysł na Kaszubach. Kaszubi są ludem z natury tak bogato pod względem artystycznym uzdolnionym, jak chyba tylko lud na Podhalu. Celują w ornamentyce ciętej w drzewie, posiadają bogate formy ornamentalne w tkacctwie etc. Rzadko zdarzał się amator lub działacz społeczny, który na te pierwiastki sztuki ludowej zwracał uwagę... Tak czynił redaktor „Gryfa", lekarz z Kościerzyny, Dr Majkowski, który materjały do znawstwa sztuki kaszubskiej gromadził na szpaltach wydawanego przez siebie miesięcznika... Niemcy, w których granicach państwowych żyli nasi Kaszubi do niedawna, interesowali się tym „nieznanym ludem", a więc i jego sztuką, przedewszystkiem ze stanowiska germanizacji. Dopiero (dopiero?!), gdy na ziemię kaszubską powróciła państwowość polska, zawitała dla kultury ludowej kaszubskiej lepsza dola" i t. d.
Wypada się zapytać, czy istotnie Niemcy tamowali rozwój przemysłu ludowego na Kaszubach? Po wystawie kaszubskiego przemysłu domowego w Berlinie wr. 1909 pisma: Danziger Zeitung, Daheim, Generalanzeiger der Stadt Frankfurt a. M., Drezdener Anzeiger, Kônigsberger Volksfreund, Generalanzeiger für Stettin u. die Provinz, Gartenlaube, Velhagen u. Klassings Monatshefte, Gutsfrau, Deutsche Frau, Frauenkunst im Hause, Tagliche Rundschau zdobyły się na słowa podziwu, uznania i zachęty dla tych, którzy na tak twardem podłożu ekonomicznego życia, na Kaszubach potrafili ocalić sztukę, która „wyrasta jako świeży kwiat północy na pożytek ibłogosławieństwo mieszkańców" (Danziger Zeitung: „ . . . ais frische, nordische Blüte aufwachst zum Nutzen und Segen der Bewohner"...).
To wystarcza, jak na niemiecką, gdańską gazetę. Lecz jakże do tego samego przemysłu domowego odnosi się polska „Gazeta Gdańska"? W numerze tego pisma z dn. 3i4. III. 1924 (i innych) Stan. Brzęczkowski, podobno malarz, potępia w czambuł polskie „batyki" i sztukę polską za brak stylu „od zarania historji polskiej", a omawiając kaszubską sztukę, pomawia p. Gulgowskiego o to, że „zapomocą żony, która, zdaje się, nie zrobiła (!) sobie nawet trudu zbadać technikę starych haftów, stworzył sobie własny styl wedle zasad niemieckiej „Bauernmalerei", który się w ten sposób skostniał, że puszczone (!) na ludzi hafty p. Gulgowskiej w niezliczonej ilości są sobie podobne, jak jaje do jajka". Pan Brzęczkowski nie wie że wprowadzanie techniki starych, złotych haftów kaszubskich do dzisiejszego hafciarstwa jest nonsensem, że naśladowanie bawełnianemi nićmi wymyślnych ściegów dawnych = bajorkowych, wypukłych, przekłuwanych i kładzionych sprzeciwia się wymaganiom samego miękkiego tworzywa.
Ciekawe, jest także to, co pisze autor wspomnianego artykułu o ceramice kaszubskiej: „Te graty gliniane, które warszawiacy kupowali en masse w Gdyni na pamiątkę i na których nie wstydził się p. starosta kartuski ugościć P. Prezydenta Rzplitej, nawet murzyni nie nazwaliby wyrobami sztuki ludowej. To zwykły wyzysk głupoty ludzkiej. Więc nic dziwnego, że uważano Kaszubów jako (!) najniekulturalniejszy ze szczepów polskich”. Smutne zdziwienie ogarnia nas, gdy uprzytomnimy sobie, że w tym samym Gdańsku wychodząca niemiecka gazeta „Danziger Zeitung" entuzjazmowała się swego czasu kaszubską sztuką, która „ais frische, nordische Blüte aufwachstzum Nutzen und Segen der Bewohner". W czyim interesie, wypada się zapytać, polska, gdańska prasa tępi w opinji publicznej odradzające się w twardych warunkach garncarstwo kaszubskie, gdy niemiecki „Królewiecki Przyjaciel Ludu“ (Kónigsberger Volksfreund) w przesadnym zachwycie doszukuje się iskry genialności w pomysłowości inicjatorów kaszubskiej ceramiki? Oto znamienne słowa niemieckiej gazety, wypowiedziane po kaszubskiej wystawie w Berlinie wr. 1909: „Vielmehr aber bewunderten wir, dass die genialen Leute die Topferei zu einem Kunstgewerbe entwickelt haben“. Nie obchodziłby nas zbyt wiele p. Brzęczkowski z „Gazety Gdańskiej", gdyby nie fakt, że umieszcza on podobnie niefortunne artykuły o sztuce polskiej także w zagranicznej prasie. Słusznie też poinformował pisma niemieckie „Blok“ w Nr. 6 i 7 rok 1924: „Diese Artikel sind überfüllt mit allerlei Dummheiten".
Ale zapytujemy się, gdzie źródło tej niechęci pewnego odłamu prasy naszej do kaszubskiego przemysłu domowego? Zaczęło się to jeszcze w 1907 r. Jedno z pism polskich informowało wówczas prasę polską o muzeum wdzydzkiem w ten sposób: Gulgowski „z taką skrzętnością poświęcił się gromadzeniu wszelkich przyczynków do kultury kaszubskiej, że zwrócił na siebie uwagę przełożonych władz (niemieckich), które postanowiły go zasilać środkami materjalnemi. I oto muzeum poczyna być rozsadnikiem kultury niemieckiej na ziemi kaszubskiej". (Czy dlatego, że w r. 1907 powstało Tow. naukowe „Verein für kaschubische Volkskunde", a później apolityczny „Der deutsche Verein fürlândliche Wohlfarts und Heimatspflege“ ?). Na takich informacjach oparł się Chołoniewski, który w książeczce swej „Nad Morzem Polskiem“ Warszawa 1912) pisał: „Istnieje niemieckie muzeum dla ludoznawstwa kaszubskiego we Wdzydzach. Wspaniałą monografję ziemi kaszubskiej („Von einem unbekannten Volke in Deutschland“) ogłasza Niemiec Ernest Gulgowski".
Skutek takich informacyj był taki, że źle rozumiany patrjotyzm nakazywał prasie naszej przechodzić do porządku dziennego nad kaszubskim przemysłem domowym. A z drugiej strony Ostmarkenverein szykanował Gulgowskiego, jako Polaka, subwencjonowanego przez banki polskie. Podczas wojny wszystkie sprawy wciągano w orbitę polityki. Powtórzyła się fala złych głosów. Wystąpiły na widownię ponownie fikcyjne banki, tym razem niemieckie, które finansowały ostoję niemieckiej kultury na kaszubach : muzeum wzdydzkie. Jak można było pracować wydatnie dla ludu - między takim młotem, a kowadłem? Jakżeż przekonywującą jest gorycz Gulgowskiego wyrażona w „Głosie Robotnika" (Nr. 21,24,27 R. 1922): „Biedni Kaszubi! Poszło im, jak owemu osłowi w bajce, który służył trzem braciom, a każdy go posądzał, że się za bardzo obżarł u poprzednika, nie trzeba go paść! i - zdechł. Miałem ostatecznie wyrozumienie dla stanowiska Niemców, ale zagadką było mi stanowisko Polaków. Przecież nie zaprowadzałem żadnej obcej kultury. Zbierałem kaszubskie zabytki, korzyści materjalne i moralne miał lud kaszubski".
Obecnie, na szczęście, uspokoiły się fale jadu i samooskarżań, wyhodowanych w atmosferze naszej niewoli. Polski Komitet wykonawczy wystawy paryskiej nietylko uznał kaszubski przemysł domowy za godny wystąpienia na międzynarodowej widowni, ale nadto zupełnie słusznie zadecydował, że „zaprezentowanie Pomorza polskiego będzie miało specjalne znaczenie i na odpowiednie obesłanie tego oddziałukładzie komitet wykonawczy duży nacisk". Ziemia, którą Fryderyk Wielki nazywał Kanadą, a jej mieszkańców Irokezami, ziemia, o której Niemcy śpiewali już: „Ich wandre durch die Kaschubei, ich wandre durch mein Heimatsland", ma także i między innemi dziełami ludu kaszubskiego stwierdzić na europejskiej widowni, że „Niema Kaszub bez Poloni a bez Kaszub Polści".
Tadeusz Seweryn