Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

ŚLĄSKA WYTWÓRCZOŚĆ CERAMICZNA W XVIII


W. PRZEBOGATYM dorobku przemysłu artystycznego XVIII. w. jedno z najpocześniejszych miejsc zajmuje wytwórczość ceramiczna. Wsparta na długich i żmudnych pracach, uwieńczonych wreszcie z początkiem stulecia słynnemi wynalazkami technicznemi i odkryciem nowego tworzywa, pilnie dotąd strzeżonego na dalekim Wschodzie, a przyoblekając dzieła swe w nieznany dotąda tak różnoraki przepych form – staje się naonczas ceramika nieledwie symbolem epoki. W rozległych ramach jednego stulecia roztacza się przed oczyma zgoła niepowszedni widok: wszelakie działy ceramiki znajdują jak najszersze zastosowanie, czy to z dawien dawna znane fajanse, czy wynaleziona około roku 1673. przez Louis Poterat’a porcelana mięka (pate tendre), czy wreszcie odkryta około roku 1708. dzięki wysiłkom Bóttgera i Tschirnhausena porcelana twarda, będąca ostatecznym kresem długich poszukiwań alchemikówi uczonych. W całej Europie powstają liczne rękodzielnie ; skomplikowana w technice porcelana mięka znajduje zastosowanie głównie we Francji, podczas gdy porcelana twarda osiąga nieprześcignione wyżyny w wielkich manufakturach Niemiec; z wyrobów kamionkowych zasłynie pod koniec wieku Anglja; wszędzie zaś gdzie tylko znalazł się należyty materjał w postaci dobrej gliny i zdolnych pracowników – powstają rękodzielnie fajansów. Nieprzebranej ilości nowych form, wzorów i kształtów dla całej nieomal wytwórczości dostarcza Francja, której danem było w XVIII. wieku wycisnąć swe piętno w każdej dziedzinie życia, kultury i sztuki współczesnej Europy. Każdy nieomal powiew nowych stylowych upodobań, płynący z wielkiej stolicy świata Paryża, odzwierciedla się w wyrobach ceramicznych; i tak, z początkiem wieku uderza dostojny majestat barokowy Ludwika XlV-go, ustępujący zwolna wobec swobodnych chinoiserji rejencji i pełnych niedościgłej piękności form rocaillów Ludwika XV., które znów z kolei wyprze spokojny i pełen powagi klasycyzm, przejawiający się w stylach Ludwika XVI., dyrektorjatu i empiru, a wówczas określamy nazwą stylu „hetruryjskiego" lub „herkulańskiego“.

Ten tak bogaty i wszechstronny rozwój ceramiki w XVIII. wieku na zachodzie Europy, nie pozostał i w Polsce bez echa. Od połowy stulecia poczynają się mnożyć zwłaszcza w siedzibach magnackich rękodzielnie „farfurów“ czyli fajansów, jak w Cudnowie, Glińsku, Swierzniu, wreszcie około r. 1770. Stanisław August zakłada w Warszawie słynną fabrykę belwederską. Prócz rękodzielni „farfurowych“ powstają też porcelanowe, z których największą i zasłużoną sławę pozyskał Korzec. Z samym końcem XVIII. wieku, w miarę rosnącego zrozumienia dla przemysłu krajowego, poczynają powstawać liczne fabryki, zarówno porcelany, jak fajansów, z których najwięcej znane Tomaszów, Horodnica i Telechany. Pojawiają się też ludzie rzutcy i przedsiębiorczy, jak Jacek Jezierski, założyciel fabryki w Grębienicach, której wyroby kamionkowe miały nawet przewyższać angielskie. Do dawnych fabryk ośmnastowiecznych przybyły w 1-ej połowie XIX. w. nowe, produkujące towar bądź użytkowy, bądź ozdobny, budzący dziś żywe zainteresowanie zarówno u muzeologów i kolekcjonerów, jak iu badaczy, usiłujących wyśledzić rozwój i dzieje polskiej ceramiki. Bo aczkolwiek na czele poszczególnych rękodzielni stali niejednokrotnie cudzoziemcy, to jednak całokształt wytwórczości jest dziełem polskich rąk, umiejących częstokroć nadać dziełom swym rodzime cechy swojskie. I choćby z tego jednego względu zainteresowanie to jest usprawiedliwionem. Atoli nie można go niestety stwierdzić odnośnie do wszystkich ziem polskich. Badacze polscy przeoczyli zupełnie jeden rozległy szmat ziemi polskiej, która choć w XVIII. wieku nie wchodziła w skład Rzeczypospolitej, to jednak była naonczas prawie w zupełności polską. Tą ziemią jest Śląsk, w którym ceramika znalazła wszelkie warunki do bujnego rozwoju, zarówno w obfitości wybornych glin, jak i w pojętnym i zdolnym ludzie polskim. Zwłaszcza nadodrzańskie okolice w granicach dawnego księstwa opolskiego, czyli ziemie dzisiejszego Górnego Śląska wyposażone były w doborowy materjał; tutaj też, w tej najbardziej polskiej części Śląska, powstały główne rękodzielnie, których działalność opisać będzie zadaniem rzeczy niniejszej. 

Czy jednak przysługuje prawo śląską wytwórczość ceramiczną uznać za polską i położyć ją obok dorobku historycznej Polski ? Otóż zarówno względy narodowościowe, jakoteż poniekąd i stylistyczne, zdają się odpowiadać twierdząco. Wszakże w XVIII. w. cały Śląsk był prawie wyłącznie polski. Zniemczone były dopiero nieliczne miasta na dolnym i średnim Śląsku, nadto za Niemców uważała się wyższa szlachta. Dopiero po zajęciu Śląska przez Fryderyka II. w r. 1741. rozpoczął się masowy napływ urzędników administracyjnych z Niemiec. Właściwa zaś i przemyślana do ostatecznych granic germanizacja jest dziełem ostatnich kilkudziesięciu lat; ofiarą jej padł prawie cały SIąsk, z wyjątkiem ziemi opolskiej, której mała część powróciła obecnie do Polski. Wszakże jeszcze przed 80-ciu laty można było rozmówić się po polsku na ulicach Wrocławia. To też chociaż dochody z poszczególnych rękodzielni ceramicznych płynęły do kieszeni niemieckiej, to jednak wszystkie siły robocze, a nawet artystyczne, były jak to zobaczymy polskie. Co więcej nie sama jeno narodowość pracowników, stanowiąca w badaniu dzieł sztuki kwestję drugorzędną, przemawia za polskością ceramiki śląskiej. Bez porównania ważniejsze będą spotykane w wyrobach zwłaszcza górnośląskich lokalne cechy artystyczne, przejęte ze skarbnicy form miejscowego ludu, a powodujące, iż wyroby te w pewnej swej części odcinają się od niemieckiej współczesnej wytwórczości temi cechami, które powodują u współczesnej ceramiki polskiej toż samo nieomal zjawisko pewnej rodzimej oryginalności. 

W Polsce jednak nie wiedziano o nich dotąd albo nic, albo bardzo mało. Zrękodzielni ceramicznych śląskich znano tylko jeden Pruszków, choć nawet tędzy znawcy mieli o nim bardzo mętne pojęcie. 

Na wystawie ceramiki i szkła polskiego urządzonej w r. 1913. w Warszawie staraniem Towarzystwa opieki nad zabytkami przeszłości wystawiono kilkanaście okazów Pruszkowa i Glinicy na Śląsku z prywatnych zbiorów. W oficjalnem wydawnictwie wystawy p. t. „Pamiętnik wystawy ceramiki i szkła polskiego”, obfitującem w bardzo liczne pomyłki i niedopatrzenia, wszystkie te okazy określono jako pochodzące z Pruszkowa. Również w tablicach sygnatur kilka znaków Glinicy uznano za pruszkowskie. Pozatem w broszurze Gustawa Soubise-Bisiera „O fabrykach ceramiki w Polsce", Warszawa, 1913, wydanej w związku z wystawą, znajduje się kilka błędnych wiadomości odnośnie do Śląska (str. 21), o czem niżej będzie mowa.

Wogóle uważano za stosowne nie zajmować się ceramiką Śląska, pozostawiając wolne pole dla badaczy niemieckich. Im też zawdzięcza się dziś oświetlenie dziejów tej gałęzi przemysłu artystycznego na Śląsku ; od czterdziestu przeszło lat badają oni zarówno źródła archiwalne, jakoteż materjał artystyczny, gromadzony z pietyzmem w muzeach śląskich których ambicją stało się zebranie jak największej ilości okazów. Najwięcej ich napotkać można w lokalnych muzeach górnośląskich, w Bytomiu, Gliwicach lub Nissie, zwłaszcza zaś w Muzeum przemysłu artystycznego i starożytności we Wrocławiu, gdzie im oddano obszerną galerję; niemniej i w wielkich muzeach stolic niemieckich napotkać można liczne okazy pieczołowicie zebrane. 

Badań niemieckich nie podobna jednak przyjąć bez zastrzeżeń; zdaniem Niemców wysoki rozwój ceramiki śląskiej w XVIII. w. jest wynikiem jedynie twórczej myśli niemieckiej, pobudzonej do życia i produkcji przez orężny zabór Śląska przez Fryderyka II., i jego troskliwe zabiegi około zagospodarowania świeżo zdobytej ziemi. W istocie jednak cały ten przechwalony system Fryderyka II. polegał tylko na celowem, zręcznem stosowaniu ceł ochronnych, mających rozbudzić ruch przemysłowy, który dając pracę przybyszom z Niemiec, spowodowałby rychłą germanizację kraju. Niemal bezpośrednio po zajęciu Śląska i zawarciu pokoju berlińskiego (28. lipca 1742 r.) rząd centralny stara się z pomocą ceł ożywić miejscowy przemysł. Już w sierpniu 1745 r. a więcw ciągu 2 – giej wojny śląskiej, a przed zawarciem pokoju drezdeńskiego (grudzień r. 1745.) władze berlińskie zapytują komorę wrocławską, czy nie należałoby wzbronić przywozu saskich wyrobów garncarskich, skoro dobry towar produkuje się na Śląsku, na co komora odpowiada, iż nie uważa tego za stosowne, gdyż na targ śląski wogóle towar saski nie dochodzi, a oprócz nielicznych tylko wyrobów obcych sprzedaje się naczynia z Bolesławca (Bunzlau), Lubna (Liiben) i Parchwic (Parchwitz). Zato w roku 1768. następuje zakaz przywozu naczyń z Polski, a w r. 1770. z Czech. Pozatem cała państwowa pomoc przemysłowa ograniczała się do rad i wezwań skierowanych do śląskich magnatów, celem zachęcenia tychże do zakładania w ich dobrach rękodzielni ceramicznych. O materjalnej pomocy nie ma tu mowy, co podnoszą nawet sami niemcy; kończyło się zawsze na dobrych radach, tylko w pojedynczych wypadkach poparcie przybierało praktyczną, choć i tak bardzo niedostateczną formę, skoro rząd na wyasygnowanie wydatniejszych sum nigdy się nie mógł zdecydować3). Tak więc owa często podnoszona troskliwość regime’u fryderycjańskiego 0 przemysł śląski pozostała w granicach prawie wyłącznie platonicznych. 

Inne były czynniki rozwoju ceramiki na Śląsku. Leżały one przedewszystkiem w sięgających zamierzchłej przeszłości miejscowych tradycjach ceramicznych. Już w średniowieczu (XIV. i XV. w.) spotyka się wśród miast śląskich liczne cechy zduńskie; ich to zapewne dziełem są licznie dochowane kafle polewane, zdobne bogatą rzeźbą figuralną lub roślinną. Wieki XVI. i XVII. przekazały bogate fajansowe dzbany i kufle montowane w cynie, zdobne wytłaczanemi z,formy scenami religijnemi lub łacińskiemi napisami. Ale nadewszystko zasłynął Śląsk swą wyłączną ceramiczną specjalnością, wielkiemi, płaskiemi talerzami z epoki Odrodzenia ; są one zdobne w sposób całkiem osobliwy: kontury rysunku ryto ostrym rylcem w miękkiej jeszcze glinie, tak, że okonturzone brzegi unosiły się nieco ponad tło; one to zapobiegały następnie zlaniu się kolorowych szkliw cynowych, przez co osiągano efekty mozaiki szklannej lub emalji średniowiecznej. Jak podkreśla Malkowsky, przy żadnym innym gatunku prac niemieckich (jak mniema) garncami renesansu nie napotyka się podobnie czystych i równomiernych barw szkliwa. Tematem ozdoby tych talerzy były bądź sceny Ukrzyżowania, bądź herby, bądź też ulubiona w XVII. w. alegorja znikomości ludzkiej: dziecię śpiące, oparte na trupiej czaszce, z jabłkiem i klepsydrą. Muzea w Berlinie, Hamburgu, a zwłaszcza we Wrocławiu przechowują dziś sporo tych cennych okazów „niemieckiej" pracy polskich rąk. 

Nie łatwo też przyszło nowej epoce usunąć z wytwórczości cechowej tradycją odwieczną zakorzenione stare formy. O ile w nowo zakładanych rękodzielniach fajansów produkowano naogół wszędzie towar modny, o tyle stare miejskie cechy zduńskie pozostają głuche na nowe style i styliki, tworząc towar swój tak, jak i w XVI. i XVII. wieku. Klasycznym przykładem konserwatywności starych form jest cech zduński w Bolesławcu ; dzieje jego są jednem pasmem zmagania się z nową władzą pruską, usiłującą zdeptać dawne ustawy cechowe, a nawet w 2-giej połowie XVIII. w. narzucić mistrzom modny styl klasyczny czysto rządowo-policyjnym ukazem. Cech usiłuje bronić wobec władz pruskich swego starego przywileju nieprzekraczania liczby pięciu warsztatów, oraz form zdawna stosowanych w produkcji naczyń, rząd zaś, dążąc konsekwentnie do zniemczenia cechów, a nie krępując się wcale ustawami cechowemi, zaleca stale zwiększenie liczby warsztatów, co wreszcie przeprowadza w r. 1759 wbrew woli miasta i otwiera wolną drogę dla przybyszów z południowych Niemiec, głównie z Ansbach i Bayreuth. Niemniej, choć z mniejszym skutkiem, walczy rządz dawnemi, niemodnemi już wówczas formami dzbanów i naczyń, o kształtach prostych, pokrytych brunatną polewą ołowianą lub przez dodanie miedzi zieloną, z wytłaczaną, zwykle biało polewaną ozdobą. Ten niemodny, a tak ulubiony w Bolesławcu kształt naczyń zwalcza rządz uporem. Już w 1756 r. przybywa tu na zlecenie ministra dla Śląska hr. v. Schlabrendorfa zdolny ponoć laborant miśnieńskiej manufaktury porcelany Fryd. Wilh. Kelli, celem podniesienia i zmodernizowania miejscowej produkcji. Misja nie odniosła skutku, niemniej nie udały się próby fabrykacji porcelany z glinki ze wsi Bolesławca (Tillendorf), w pobliżu miasta tegoż imienia, podjęte w roku 1763, jak również wezwania rządu z r. 1774 do założenia fabryki fajansów, na wzór rozwijających się przedsiębiorstw w Glinicy i Pruszkowie. Mimo wszelkie wysiłki rządu raz przyswojony sposób i formy pozostały niezmienione, wśród masowej produkcji towaru użytkowego spotyka się jednak naczynia prawdziwe wdzięczne i kosztowne, jak np. dzbany o pięknej masie i polewie, przechowane w muzeum wrocławskiem, z których jeden montowany w srebrze, ma ucho i pokrywkę połączone łańcuszkiem, lub inny montowany w cynie, odznaczający się szczególniej bogatą, mieniącą się żywemi barwami płaskorzeźbioną ozdobą, wyobrażającą wielki herb saski, jak również inne dzbany, wazy, talerze, naczynia na święconą wodę, z wytłaczanemi, biało polewanemi reljefami. Wymaganego przez rząd „zmodernizowania" produkcji rękodzielnicy bolesławieccy nie chcieli ani nie potrzebowali towar ich bowiem znajdował wszędzie chętny pokup. w r. 1780 sprzedano go w Polsce za 512 talarów, w Saksonii za 32, w Prusiech za 963, nie licząc znacznych sum, zyskanych ze sprzedażyw miejscu. 

Mimo to z końcem XVIII. wieku, pod wpływem prądu klasycznego, ogarniającego całą Europę na skutek odkryć i wykopalisk starożytnych w południowych Włoszech, rząd pruski podjął jeszcze jedną energiczną próbę narzucenia stylu antycznego mistrzom zduńskim w Bolesławcu. W r. 1793 minister hr. Hoym postanawia wysłać tamże profesora Bacha z Wrocławia, znanego na kląsku bojownika klasycyzmu, z poleceniem udzielenia zdunom bolesławieckim instrukcji w kierunku nadania wyrobom ich nowych antycznych kształtów. Jakoż profesor Bach spełnia zlecenie rządu udaje się do Bolesławca i usiłuje nakłonić tamtejszych zdunów do tworzenia naczyń w stylu „hetruryjskim", jednak bez wielkiego rezultatu. Wśród nawału zamówień brakło czasu na wdrażanie się w nowe i obce formy. Wykonano wprawdzie trochę naczyń wedle rysunków Bacha, nie znaleziono jednak w nich upodobania. Jeszcze raz w roku 1802. minister hr. Hoym usiłuje wprowadzić nowy „hetruryjski“ styl – tym razem za pośrednictwem dyrektora policji Schwindta w Bolesławcu – i tym razem bez skutku, zdunowie bowiem niezmiennie byli tego zdania, iż „dla użytku odbiorców lepsze będą zwykłe dzbanki na kawę, niż antyczne kielichy". Tak tedy spełzły na niczem półwiekowe przeszło wysiłki rządu pruskiego, mające za cel narzucenie przepisowych form garncarzom bolesławieckim; snać artystyczne poczucie formy nieda się ująć w ryzy ukazu rządowego czy policyjnego paragrafu, i dlatego też woleli zdunowie dawne pełne prostoty i wdzięku naczynia po staremu wyrabiać, niż te, które im raz po raz rząd wytwarzać nakazywał. – Przytoczone szczegóły z dziejów garncarstwa bolesławieckiego interesują szczególniej z dwu względów: raz, jako klasyczny przykład istnienia i umiłowania tradycji dawnej sztuki zduńskiej, z której słynął Śląsk w XVI. i XVII. w, a powtóre ze względu na fakt, iż Bolesławiec zwłaszcza w XVIII. wieku zaopatrywał w dużej mierze także i Polskę. 

Nie dziwne zatem, iż wobec wyposażenia Śląska przez naturę w należyty materjał, oraz wobec nieprzerwanej ciągłości tradycji ceramicznej, jeszcze przed rozpoczęciem wojen Fryderyka II. powstawały samorzutnie tu i ówdzie rękodzielnie fajansów. I tak we Wrocławiu istniała już w r. 1724. taka rękodzielnia, która mimo produkcji dobrego towaru, istniała krótko. Inne przedsięwzięcia jak fabryka w Wołowie (Wohlau), zostały zniszczone w ciągu wojny 7-Ietniej (1756-1763). Fajanse wołowskie miały być wprawdzie piękne, lecz nieużyteczne, szkliwo bowiem odpryskiwało. Późniejsze usiłowania z r. 1763. przywrócenia do życia fabryki, nie wydały rezultatu. 

Ważniejszą bez porównania i ciekawszą jest historja rękodzielni w Glinicy (Glinitz) w pow. lublinieckim na Górnym Śląsku. Zarówno ze względu ną to, iż była to jedna z najruchliwszych i największych rękodzielni fajansów na Śląsku, jako też ze względu na znaczny poziom artystyczny wyrobów swych, w których nieraz silnie odezwały się motywy rodzimej sztuki polskiego ludu śląskiego, zasługuje ona na baczną uwagę. Położona w pobliżu granicy polskiej, zwłaszcza blisko Częstochowy, niezawodnie założoną była z myślą eksportu do Polski. Piękność wyrobów jej, zwłaszcza delikatnych malowideł kwiatowych rzucików, jakich niewiele sam Pruszków mógł wykazać, podnoszą nawet badacze niemieccy, wskazując zarazem, iż wykwintność produkcji wynikała w dużej mierze z emulacji z założonem później przedsiębiorstwem pruszkowskiem. W Polsce rękodzielnia ta była dotychczas zupełnie nieznaną, mimo, iż w produkcji swej jest najbardziej polską ze wszystkich miejsc wytwórczości ceramicznej na Śląsku. 

Początek rękodzielni przypada na rok 1752. Wtedy to we wsi Zborowskiem, położonej 14 km. na północ od Lublińca tuż na granicy polskiej, powstaje niewielka fabryka fajek. Zakłada ją właściciel tamtejszych pokładów gliny Andrzej Garnier na spółkę z pruskim radcą wojennym Karolem v. Unfriedt, komisarzem solnym Rappardem i kupcem wrocławskim Grulichem. Fabryka miała zrazu produkować fajki i gliniane naczynia na sposób holenderski. Przywilej z4. stycznia 1753 r. zapewnił jej na lat 20 ochronę przed konkurencją i wszelkie swobody; przywilej ten przedłużono potem do r. 1813. Narzędzia sprowadzono z Gonda w Holandji, skąd również miało pochodzić 12 pierwszych robotników. Pierwszy ogień miał miejsce w połowie października 1753 r. Rappard przesyłając wrocławskiej komorze próbki donosi, że przenoszą one w białości i sile fabrykaty holenderskie. Liczba robotników stale wzrasta; już w r. 1754 jest ich 40, w r. 1760-61, w r. 1783-104, a w r. 1788-115. Z społecznego punktu widzenia ciekawem jest założenie w r. 1783 własnej kasy opiekuńczej i wdowiej. W wieku XIX. w miarę wychodzenia zużycia fajek, fabryka w Zborowskiem coraz bardziej podupada, aż wreszcie byt swój zakończyła przed r. 1861. 

Związana z fabryką fajek od r. 1754 produkcja fajansów nie odgrywała znaczniejszej roli i była też przez właścicieli traktowaną ubocznie, tak, iż o jej egzystencji w r. 1763 ministerstwu nic nie było wiadomem. W roku tym, pamiętnym zawarciem pokoju w Hubertusburgu (15. luty) i ostatecznym przyznaniem Śląska Prusom, rząd zwraca się do właścicieli ziemskich z wezwaniem do podtrzymywania istniejących przedsiębiorstw ceramicznych oraz zakładania nowych. Wtedy to właściciele fabryki w Zborowskiem przyjmują niejakiego kapitana v. Klóden, by ten zajął się wyłącznie działem fajansów. Snać czynność jego nie pozostała bez rezultatu, skoro w 1766 roku wnosi podanie do króla o przyznanie mu na własność fabryki fajansów. Wtedy komora wrocławska zapytuje właścicieli, czy byliby do tego skłonni i czy bez kapitana potrafią z należytą energją prowadzić dalej wytwórczość; miało to ten nieoczekiwany skutek, że fabryka fajansów, oddzielona od fabryki fajek, dnia 6-go marca 1767 r. przeszła w wyłączną własność hrabiny Anny Barbary Gaschin, z domu Garnier na Turawie i Lublińcu, i przez nią do wsi Glinicy przeniesioną została. Snać w ten sposób usiłowali ratować przedsiębiorstwo dotychczasowi właściciele przed zamiarami Klódena. 

Z energją podejmuje nowa właścicielka zadanie; uzyskuje przeniesienie przywileju z r. 1753, a rozmiary produkcji znacznie rozszerza, tak, iż powstaje okazały skład gotowego towaru. Jak wynika z aktów, fabryka prócz zwykłego przeznaczonego na masowy odbyt towaru, już wtedy produkuje przedmioty zbytkowne, jak figury i „potpourri". Hrabina nie gardzi pracą polskich rąk; z poza bliskiej granicy polskiej ściągają fachowi ceramicy, wyszkoleni zapewne w jednej z polskich rękodzielni. Należeli oni do owych częstych w XVIII. wieku „ptaków przelotnych", występujących w różnych rękodzielniach w krótkich odstępach czasu. Zwłaszcza poszczególne fabryki śląskie, niektóre morawskie (Hranice), a nawet północno-węgierskie (Holies) stale wzajem wymieniały swe siły robocze. Znane są nawet trzy nazwiska pracowników glinickich z wczesnego okresu. Są nimi: tokarz Karol Zapięta, modelier Jan Muller i malarz Józef Fijała, ten ostatni był też jak się zdaje modelierem. Trzej ci rękodzielnicy zdobyli się na przedsiębiorczy krok; oto w r. 1775 porzucili pracę w Glinicy i przenieśli się do niedalekiej wsi Wierzbie, gdzie zakupili nieruchomość i rozpoczęli starania o uzyskanie koncesji na małą fabrykę fajansów. Przyczyną opuszczenia Glinicy miał być fakt, iż jako fachowcy z poza granicy czuli się upośledzeni wobec miejscowych, wyuczonych za ich pośrednictwem. Przeciw nowej konkurencji protestują w roku 1776 zarówno garncarze z Lublińca, jak również główna poszkodowana hrabina Gaschin ; sprytni rękodzielnicy jednak wzięli za wspólnika polaka Zimieckiego, właściciela wsi Wierzbie, i z jego pomocą, po przedłożeniu prób, pomimo protestów uzyskują w r. 1777 koncesję. Dla odróżnienia od wyrobów innych fabryk, mieli umieszczać na własnych literę W. Atoli już w r. 1783 fabryka przestaje istnieć.

Wyroby jej nie są niestety znane. – Mimo epizodu z Wierzbiem rękodzielnia glinicka istnieje bez przerwy. Zwolna jednak fajans zostaje wypartym przez specyficzny materjał klasycyzmu – kamionkę. Około roku 1825 przejmuje rękodzielnię w dziedziczną dzierżawę niejaki Mittelstadt; odtąd kamionka staje się wyłącznym materjałem produkcji. Rękodzielnia jednak zwolna podupada; w ciągu roku 1830 przy 7-miu robotnikach miało miejsce tylko 41 wypalań. W roku 1840 przy 11-tu robotnikach wypalono ogółem 34.500 filiżanek, wartości 1400 talarów. W r. 1856 wobec bardzo niekorzystnych konjunktur wstrzymano produkcję, lecz już w r. 1861 na nowo ją rozpoczęto, wobec zamknięcia innej rękodzielni śląskiej w Pruszkowie. Około r. 1868 fabryka zostaje zwiniętą, jakkolwiek miejscowi robotnicy sporządzali naczynia po domach jeszcze w latach 70-tych. 

Przystępując do oceny całokształtu artystycznego dorobku Glinicy podkreślić wypada dwa momenty. Po pierwsze dzięki wspomnianej wyżej wzajemnej wymianie sił roboczych wśród górnośląskich fabryk – łatwo skonstatować wiele cech stycznych z wytwórczością niezbyt odległego Pruszkowa, o którym niżej będzie mowa; powtóre zaś, ponieważ siły te w największej części wychodziły z łona ludu polskiego bądź ze Śląska, bądź z wolnej jeszcze Polski, wnosiły one w wytwórczość wiele pierwiastka rodzimego. Zresztą w znacznej części obliczoną była produkcja na zbyt miejscowy, bądź za bliską granicą polską; niewątpliwie też znaczną część pośledniejszego i dewocyjnego towaru sprzedawano na odpustach w Piekarach, Oleśnie lub Częstochowie. Może więcwłaśnie wskutek zmieszania się pierwiastków artystycznych, płynących z wielkich manufaktur, z motywami ludowemi wionie z niektórych wyrobów glinickich świeżość i urok niepospolity. 

Fajanse pierwotnej fabryki w Zborowskiem(1753-1767) nie są znane. Z chwilą oddzielenia od niej produkcji fajansów i przeniesienia tejże do Glinicy w r. 1767 rozpoczyna się najstarszy i najświetniejszy jej okres, trwający mniej więcej po r. 1800. Przeważa biała polewa cynowa. Sygnatury zwykle manganowo – fioletowe pod polewą, złożone bądź z liter GG: (Gaschin – Glinica), bądź G:, bądź też D. G. Dodawane do sygnatur kropki podwójne są znakami malarzy. Specjalnością Glinicy w tym okresie są wielkie wazy z plastycznie nakładanemi i barwnie malowanemi bukietami kwiatów, najczęściej z lat 1780-82. Wrocławskie muzeum przechowuje jeden z najpiękniejszych wyrobów Glinicy: smukłą wazę w kształcie jakoby wywróconej gruszki, z bogatym plastycznym dekorem z kwiatów i liści; na pokrywie leży bukiet naturalistycznie modelowanych kwiatów, mniejsze bukiety na brzuścu służą za ucha. Kwiaty są pomalowane barwami błękitną, żółtą, karminową i zieloną, szyjkę i stopy zdobią malowane bordiury łuskowe. Malowanie, jak wogóle w wyrobach Glinicy, pełne życia i świeżości. Waza ta pochodzi z czasu około 1770 r.. W podobnie smukłym kształcie wykonywano też i inne wazy, czasem bez uszu, z czysto ludowem malowaniem w wielkie kwiaty. Inny typ przedstawia waza owalna, na czterech nóżkach kanelowanych, z takiemiż wygiętemi uchami, zdobna wiązankami różnokolorowych kwiatków; chwyt pokrywy w kształcie zielonego ananasu z sześcioma odstającemi liśćmi. Waza ta, przeszło dwa razy szersza niż wysoka, sygnowana zieloną literą G, jest przechowaną w prywatnym zbiorze w Warszawie. Niemniej bogatą ornamentację posiada wielka terryna żeb erkowana, z gałką na pokrywie w kształcie gruszki, malowana w wielkie bukiety z róż zpączkami i pojedyncze nuciki, lub inna wielka terryna, prawie kulista z ujęciem w kształcie pięknie modelowanej gruszki z liśćmi. 

Jeszcze bogatszą jest „potpourri" berlińskiego muzeum przemysłu artystycznego; jest to brzuchata okrągła waza z ażurową rokokową stopą i plastycznemi rokokowemi nałożeniami, czerwono przystrojona z małemi rzucikami błękitnych i żółtych kwiatków. Sklepiona pokrywa gęsto pokryta jest plastycznemi kwiatami. Niemniej ciekawą jest doniczka, będąca prywatną własnością w Warszawie, z pięciu festonami kwiatów pod brzegiem, niżej iu dołu wypukłe żółte obręcze, pod górną lambrekin zielony z żółtym brzeżkiem w karpią łuskę czarno malowany, niżej małe kwiatki. Szczególniej wdzięczne dzięki prostocie form są glinickie dzbanki, często z cynowemi pokrywkami; ulubione są również małe mieczniki w kształcie siedzących ptaków, gołębi, papug itp., przyczem mają one zazwyczaj z tyłu ucho śrubowato skręcone. Typowemi pod tym względem są okazy wrocławskiego muzeum; dwa dzbanki, zdobne bardzo żywem i subtelnem malowaniem, noszą poniżej ucha daty 1780 wzgl. 1781. Niekiedy na żółtej polewie dzbanuszków malowano pejzaż. Kształty zwierząt i ptaków lubiano nadawać niewielkim naczyniom, służącym za maselniczki, pudełka itp. Przybierają one postaci mopsów leżących na poduszce, krów, świnek, jeleni, odyńców, kaczek, kogutów i kuropatew siedzących w gnieździe, naturalistycznie malowanych. Te zwłaszcza wyroby cieszyły się długo żywym pokupem, dzięki swemu ludowemu charakterowi; te formy przetrwały też bez zmiany długo w XIX. wieku. Obok postaci zwierzęcych stosowano też formy owoców i jarzyn; zachowało się nieco pudełek w kształcie melonów, wiązek szparagów, jabłek lub gruszek, na podstawie z plastycznego zielonego liścia z gałązkami. Niemniej i postać ludzka bywa tematem wyrobów tego okresu. W prywatnem posiadaniu w Warszawie znajdują się dwie figurki, przedstawiające mężczyznę i kobietę w postawach siedzących, trzymających na kolanach wazki z osobnemi przykrywkami; stroje malinowo – żółte, kapelusze i podstawki zielone. Figurki zapewne służyły za solniczki. Wytwarzano też za wzorem saskim figurynki czysto dekoracyjne, jak pasterki z jagnięciem, lub allegorje, jak „Płudność" itp.. Oprócz skromniejszych czar, w kształcie wgłębionego zielonego liścia, często z purpurowemi żyłami i łodygą, konstruowano też wielkie etażery, o niezwykle pięknym pomyśle. Na czterech stykających się pośrodku wolutach wspiera się wielki wgłębiony talerz ozdobny, niżej zaś na odwiniętych na zewnątrz skrętach wolut wspierają się takież same małe talerze; szczególniej dekoratywny okaz tego typu przechowuje muzeum wrocławskie. Dla użytku stołowego, wykonywano też wielkie płaskie tace malowane, w barokowych formach, o wyginanych brzegach. Do szczególniej wdzięcznych przedmiotów tego okresu należą okazałe kałamarze, zazwyczaj z dwoma naczonkami na atrament i piasek, z lichtarzem pośrodku. Okaz w muzeum gliwickim ma na białej polewie różowe ornamenty, oraz malowane tulipany, jaskry, różei drobne rzuciki w barwach żółtej, niebieskiej, różowej i zielonej; nadto na lichtarzu nałożone są ulubione na Śląsku plastyczne róże !). Inny okaz prywatny w Warszawie, utrzymany w tonie zielonym, ma podobną dekorację kwiatową, oraz na podstawie ornamenty z liści i datę A 7822). Bogata dekoracja plastyczna znajduje również zastosowanie na licznych salaterach, półmiskach i talerzach. Owalny talerzyk muzeum bytomskiego jest wykonany w typie częstym w 2-giej poł. XVIII. w. wrękodzielniach obcych i polskich. Na białem jego dnie jest wymalowany bukiet róż, dość wysoki brzeg wykonany w kształcie koszyczkowej plecionki, przyczem na skrzyżowaniach są umieszczone małe plastyczne różyczki, malowane zużyciem barw karminowej, żółtej, zielonej ibłękitnej, tak, iż całość wywołuje niezwykle barwny efekt. Podobny okaz znajduje się w muzeum w Gdańsku. Inny okaz muzeum gliwickiego ma podobny kształt owalny z plecionym brzegiem i plastycznemi nań różyczkami, na spodzie zaś wymalowane są ze zdumiewającą wytwornością rysunkową naturalistyczne gałązki kwiatów: wielka otwarta piwonja i małe przylaszczki delikatnie niebieską barwą wykonane. Inny talerz z muzeum przemysłu artystycznego w Berlinie ma nałożoną plastyczną gałąź dębową z trzema dużemi żołędziami, będącemi zarazem czarkami z pokryweczkami, Niemniej na zwykłych talerzach i półmiskach stołowych dekor malarski znajduje szerokie zastosowanie. Zazwyczaj na białej polewie rozrzucone są liczne drobne barwne kwiatki, grupujące się często wokół większego bukietu pośrodku. Kwiaty, zawsze miejscowe, są wykonane z podziwu godną finezją. Pozatem niekiedy stosuje się modne malowania przejęte z manufaktury miśnieńskiej, np. t. zw. dekor duński, w błękitnych barwach. Zwolna jednak poczynają tu i ówdzie przychodzić do głosu motywy czysto ludowe, które zwłaszcza w późniejszym okresie odegrają wybitną rolę wt. zw. „talerzach weselnych". Zrazu nieśmiało mieszają się one z motywami przejętemi z wytwórczości wielkich manufaktur porcelany. Widać to już w dekoracji talerza, opisanego przez Straussa. Jest on głęboki, z wystającym ku górze brzegiem; wewnątrz na dnie wymalowana martwa natura w niebieskawych tonach: kosz z dwoma uchami, wypełniony owocami i kwieciem w naturalistycznem wykonaniu. Niejaka skłonność ku wykorzystaniu motywów ludowych ujawnia się w sposobie malowania rzucików kwiatowych i palmet, wykonanych typową dla Glinicy techniką kresek kładzionych pędzelkiem. W takiż spsóbsą dekorowane szerokie, lejkowato wygięte brzegi talerza. Ozdoba ich, złożona z palmetek i wachlarzy, linij półkolistych i podwójnych leżących w sobie trójkątów, żywo przypomina ludową ornamentykę śląską. Wkrótce też, około roku 1800 motywy te staną się częstsze i opanują nawet znaczną część produkcji Glinicy. 

Mniej więcej około tego czasu rozpoczyna się drugi okres rękodzielni, trwający w przybliżeniu po rok 1825. Obok fajansów występuje ulubiony materjał tej epoki, kamionka. W przeciwieństwie do okresu poprzedniego stosującego polewę białą, obecnie prawie wyłącznie wchodzi w życie jasno-żółta. Sygnatury tego okresu są mało znane, zapewne wskutek niedokładnie dotąd zbadanych stosunków posiadania fabryki. Napotyka się bezbarwnie wyskrobane pisane GŁ2). Zapewne do tego okresu odnosi się też znak GF. (Glinicka fabryka), w barwie niebieskiej pod szkliwem. Czy do epoki tej da się też odnieść znak wyłącznie później stosowany, wytłoczony napis GLINITZ, spotykany sam, z cyframi, lub z literą M (Mittelstadt) – nie można jeszcze orzec; chwila wydzierżawienia fabryki Mittelstadtowi nie jest dokładnie znaną. Nie jest wykluczone, iż do epoki tej mogą się odnosić wytłoczenia nazwy bez litery M. Na wielu wierzytelnych wyrobach brakuje wogóle znaku. 

Charakterystyczną cechą okresu tego jest ożywiona produkcja znanych już naczyń w formach zwierząt, ptaków, jarzyn i owoców, jak również dzbanuszkóww kształcie siedzących ptaków. Niemniej liczne są t. zw. „talerze weselne”; nazwa ta oznacza ozdobne talerze, zakupywane przez lud do wyprawy ślubnej; ustawione potem w domu górnika czy rolnika na półkach, barwną plamą mile ożywiały wnętrze. Pozatem rękodzielnia produkuje liczne naczynia na wodę święconą zpłaskorzeźbionym krucyfiksem na tylnej ścianie  i inne przedmioty religijne. Produkcja ta prawie wyłącznie przeznaczoną jest dla ludu ; wyroby okazalsze w dawnym stylu trafiają się rzadziej. Przyczyną tego jest zapewne potanienie porcelany, a tem samem zmniejszenie się siły pokupu fajansów u sfer zamożniejszych. Do typowych prac tego okresu należy pudełko w kształcie leżącej krowy w muzeum przemysłu artystycznego we Wrocławiu; materjałem jest kamionka żółtawa, z jasno brunatnem malowaniem, stopa zielona naśladuje trawę. Nie mniej typowemi są naczynia w kształcie owalnego plecionego gniazda, z siedzącą na wierzchu kurą lub kuropatwą, nieraz o bardzo żywem malowaniu. Również fajkom nadawano kształt małych kuropatw. Może do tego okresu należą też wyroby znaczone wytłaczaną nazwą Glinicy z cyfrą 3 lub 5; w muzeum gliwickiem jest tak sygnowany dzbanuszek z żółtą polewą i ceglastemi pasami, z końcami uszóww formie liści, oraz talerz głęboki z wybrzuszonym brzegiem i żółtą polewą. Do osobliwszych wyrobów należy przechowany w muzeum w Bytomiu ścienny lichtarz, z ozdobnie płaskorzeźbioną tylną płytą i figurą anioła trzymającego w rękach tulejkę na świecę. W temże muzeum przechowana waza o antycznych kształtach jest w tym okresie jednym z nielicznych przykładów przystosowania się do panującego smaku; jest ona od dołu zdobna liśćmi akantu, zaś w górnej części brzuśca fryzem z wypukłych stylizowanych rozet. Do tej zapewne epoki należy odnieść wreszcie niewielki dzbanek ze zbiorów Muzeum przemysłowego w Krakowie; całą postacią zdaje się przypominać wyroby dawniejszego okresu; ma on kształt zwykły gruszkowy, osobliwe ucho spotykane na starszych pracach, splecione z dwu listewek spłaszczonych o liściastem zakończeniu. Na żółtawej polewie cynowej widnieje bogaty a typowy dla Glinicy dekor z róż. Kopułkowato sklepiona przykrywka zakończona owocem. Sygnaturą jest niewyraźny wycisk. Dzbanuszek ten wyróżnia się zarówno wdzięcznym kształtem, jak i pełnem świeżości malowaniem. 

Wyłącznej produkcji kamionki poświęcony jest okres trzeci, trwający od m. w. 1825 r. po r. 1870. Rękodzielnia kierowana przez dzierżawiącą rodzinę Mittelstadtów, chyli się zwolna coraz bardziej ku upadkowi. Znakiem tego okresu jest tłoczona bezbarwnie sygnatura GLINITZ z literą M (Mittelstadt), umieszczoną poniżej, powyżej, lub obok nazwy miejscowości. Lwią część produkcji przedstawia towar masowy, jak użytkowe serwisy, filiżanki, talerze, półmiski. Wazy i dzbany stają się już rzadsze. Towar ten obchodzi się bez dekoru, bądź też zdobi go tylko skromne malowanie. W dalszym ciągu do ulubionych wyrobów należą naczynia w formie zwierząt i ptaków, dzbanuszki w kształcie siedzących papug, dudków itp., pudełka wyobrażające leżące krowy, kozły, kaczki, kury itp. – malowanie jednak staje się bez porównania prostsze i grubsze; o pstrokaciźnie barw, dalekiej od dawniejszej artystycznej miary, pouczają niektóre dzbanki w formie ptaków, mających głowę i pierś malowaną czerwono, skrzydła, czubek, szyję i ogon zielono, dziób i nogi żółto, a ziemię i śrubowato skręcone ucho jasno-zielono. Słowem wyroby te żywo musiały przypominać prace zdunów, sprzedawane na odpustach dla ludu; bo też prawie wyłącznie lud je nabywał. Kamionkowe filiżanki mają zazwyczaj kształt półkulisty owąskich żłobkowanych zawiasowych uszkach. Brzegi filiżanek i spodków okrążano niekiedy paskiem czerwono – brunatnym. Niektóre przedmioty zwłaszcza kałamarze, zachowują stare kształty z XVIII. wieku. Najwdzięczniejszemi wyrobami tego okresu są licznie produkowane ozdobne talerze weselne o motywach tych samych co i poprzednio, a więc z wymalowanem na dnie bukietem kwiatów, jeleniem, pawiem lub krajobrazem, zamkiem czy kościołem ; dekor utrzymany jest zazwyczaj w delikatnych tonach, o konturach wydobytych manganem, Typowy okaz w tym rodzaju posiada Muzeum przemysłowe w Krakowie ; jest nim talerz o pięknej śmietankowo – żółtej polewie z pawiem pośrodku wśród drzewek, oraz rzucikami kwiatowemi na brzegu; w malowaniu pod polewą użyto głównie barw brunatnej, zielonej i manganowej, pozalewanej nieco w wypaleniu. Talerz ten mimo pewnej pobieżności nie jest pozbawionym prostego i swoistego wdzięku. 

Z kolei wypada przedstawić rozwój poszczególnych usiłowań w dziedzinie ceramiki, podejmowanych współcześnie w innych stronach ziemi śląskiej. W przeważnej części skupiają się one na terenie nadodrzańskim, na przestrzeni dzisiejszego Górnego Śląska. Nieomal równocześnie z zaborem Śląska przez Fryderyka II. rząd pruski przystępuje z żelazną konsekwencją do urządzenia świeżo zdobytego a przez polską ludność zamieszkałego kraju. Budzące się współcześnie w całej Europie zrozumienie dla rozwoju przemysłu i płynących zeń korzyści wydało zwłaszcza na terenie Śląska znamienite owoce. W niezwykłem tempie rozwija się prawieczny przemysł górniczy, obok niego hutnictwo daje pracę tysiącom rąk roboczego ludu. Ręka w rękę z wielkim przemysłem postępują też i drobniejsze jego gałęzie – na co władze ochotnem pogłądają okiem, nie ulega bowiem wątpliwości, iż wedle rozumienia fryderycjańskiego regime’u z gwarnych warsztatów przemysłu wraz z napływającemi doń siłami niemieckiemi rozejść się miała niemieckość po świeżo zdobytej ziemi. Wprawdzie na razie, zarówno w dziedzinie wielkiego przemysłu, jakoteż na polu wytwórczości ceramicznej zamierzenia germanizacyjne nie wydały wielkiego rezultatu; z jaką jednak energją nowy rząd usiłował forsować swe postanowienia, można było widzieć z przykładu garncami bolesławieckich.

W nowo zakładanych rękodzielniach obejmowali pracę prawie wyłącznie miejscowi ceramicy polscy, pracowitsi i tańsi od obcych; ten stan rzeczy był zresztą na rękę zakładającym te przedsiębiorstwa magnatom, czy też zwykłym przemysłowcom, ożywionym nie tyle pruskim duchem patrjotycznym, ile chęcią wzmożenia własnej fortuny. Już w r. 1763, pamiętnym pokojem w Hubertusburgu, pruski minister dla Śląska hr. Schlabrendorf zleca landratom dostarczyć z swych powiatów funtowe próbki dobrej gliny. Prawie równocześnie wzywa hr. Joachima v. Maltzahn, by wobec zniszczenia w czasie wojny 7-letniej fabryki fajansów w Wołowie, założył w dobrach swych w Miliczu takąż fabrykę, skoro w tych stronach ma się znachodzić dobra glina. Na to odpowiada hr. Maltzahn, iż fabryki nie założy, gdyż glina ta nie nadaje się do tych celów. Podobne wezwania otrzymali też i inni magnaci śląscy. 

W tymże czasie, jak stwierdzają akta rządowe, wpływają z głębi Niemiec liczne prośby o koncesje na założenie fabryk fajansów na Śląsku. Szczególniejszą uwagę zwraca prośba nie byle jakiej figury: książęco – brandenburskiego hofrata Jana Jerzego Pfeiffera, kierownika i współwłaściciela wielkiej fabryki fajansów w St. Georgen am See pod Bayreuth. W podaniu wniesionem do króla w Potsdamie (5 grudnia r. 1764) prosi, Pfeiffer o przyznanie mu tytułu lub pozwolenie urządzenia fabryki fajansów na Śląsku. Wtedy Fryderyk II. zezwala Pfeifferowi na założenie takiej fabryki, ale aż... w Prusiech Wschodnich. Pfeiffer oczywiście zrezygnował z tej propozycji i pozostał w Bayreuth, gdzie w 1767 r. zmarł. 

W pół roku po Pfeifferze niejaki von Scladen(?) „dymisjonowany kapitan", właściciel fabryki fajansów w Quedlinburgu prosi o zaliczkę i pozwolenie na otwarcie takiegoż przedsiębiorstwa na Śląsku. O zamierzeniu tem nic pozatem nie jest wiadomem. Takież samo podanie wnosi w r. 1776. Jan Gotfryd Forster, kierownik wielkiej saskiej fabryki fajansóww Hubertsburgu, sprzedanej w tymże roku przez koniuszego hr. v. Lindenau hrabiemu Marcoliniemu, prośba jego została wszakże odrzuconą. – Zrozumienie dla spraw przemysłowych znalazło się też u Polaków. 1 lutego 1766 r. donosi C. H. Pomian, zapewne właściciel ziemski, o otwarciu fabryki fajansóww Pawonkowie. Zresztą ani historja jej, ani produkcja nie są znane. 

Ze wszystkich licznie podejmowanych przedsięwzięć jednemu tylko dany był długi żywot,obfitujący wchwile prawdziwej świetności,zajmującej złotą kartę w dziejach ceramiki śląskiej, dzięki wysokim poziomom artystycznej wytwórczości. Jest niem rękodzielnia w Pruszkowie, największa i do najwyższego znaczenia doszła ze wszystkich warsztatów ceramicznych Śląska. Pruszków, niemiecki Proskau, jest dziś miasteczkiem liczącym półtrzecia tysiąca mieszkańców, położonym w odłegłości 12 km na południe od Opola. Miejscowość ta znaną byław Polsce szeroko, ściągała bowiem licznie młodzież polską zarówno z Wielkopolski jak ib. Kongresówki i dalszych prowincji, do założonej w r. 1847 król. akademji rolniczej. Uczelnia ta pomieszczoną byław zamku, pochodzącym z r. 1563.

W tej to miejscowości możny jej właściciel hr. Leopold z Pruszkowa na Pruszkowie postanowił w r. 1763 założyć fabrykę fajansów. Jakoż rychło przedsięwzięcie swoje uskutecznia z pomocą sił fachowych sprowadzonych do tego celu z fabryki w Holies wpółnocnych Węgrzech, ulegającej wówczas wpływom Strasseburga, słynącego wtedy bogatą produkcją fajansów pod kierownictwem alzackiej rodziny ceramików Hannongów. Z powodu szybkiego postępu prac jeszcze tegoż roku wyraża minister hr. Schlabrendorf najwyższe zadowolenie, a zarazem zaleca hrabiemu Pruszkowskiemu niemca Michała Wagnera, ceramika z Wiednia, przebywającego czasowo w Prądniku (Neustadt) na G. Śląsku; równocześnie zwraca uwagę na dobrą glinę z Lublińca. Hr. Leopold dziękuje, z gliny lublinieckiej wszakże z powodu odległości nie zamierza korzystać. Niemniej rząd daje stałe dowody opieki; w r. 1765 zaleca organom swym zasięgnąć wiadomości co do osób malarzy Jeana Carbonniera i Biilaua oraz tokarza Brabanda którzy pracowali poprzednio w fabryce fajansóww Stralsundzie, a obecnie ofiarowali swe usługi Pruszkowu. Niedługo jednak danem było hr. Leopoldowi zażywać owoców pracy; w czasie gdy fabryka czyniła najlepsze postępy, dn. 8 kwietnia 1769 r. hr. Leopold poległ w pojedynku z hr. Zedlitzem. – Z chwilą śmierci hr. Leopolda z Pruszkowa zamyka się pierwszy okres rękodzielni. Losy jej chwilowo były niepewne; zmarły bowiem był ostatnim z swego rodu, co wywołało dość długie regulowanie masy spadkowej. Nie było też wiadomem, czy nowi spadkobiercy zechcą dalej prowadzić przedsiębiorstwo. Chwilowo nawet na zlecenie baronowej Larischowej ruch fabryki został wstrzymany. Atoli po uregulowaniu spraw spadkowych państwo pruszkowskie przeszło na morawskiego księcia Karola Maksymiljana Dietrichsteina na Nicolsburgu. Na jego zlecenie radca Sonnenfels otwiera z powrotem fabrykę już w czerwcu tegoż samego roku. Już jednak w marcu 1770 r. nowy właściciel odstępuje dobra pruszkowskie hr. Janowi Karolowi Dietrichsteinowi, który postanawia nadać produkcji żywe tempo oraz postawić ją na wysokiej skali. Jakoż zamierzenia swe rychło dokonywa z pomocą prawie wyłącznie polskich sił, zarówno artystycznych, jak i czysto technicznych. Na sprowadzonych poprzednio Niemcach przedsiębiorstwo wychodzi źle; malarz Haenel wraz z innymi Niemcami zostaje wydalony, a w ich miejsce zostaje przyjęty Eljasz Bauer z Frydka na Śląsku Cieszyńskim, oraz całe rzesze miejscowych Polaków. Fabryka rozwija się znakomicie. Na czele jej stoi Jan Józef Reiner, a pod jego kierownictwem pracują modelierzy: Tomasz Gruhmann, Jan Brechel, Jan Wojtek, Jan Pfeiffer, Michał Skoczowski, Jerzy Golec, Kasper Piecka, oraz malarze: Eljasz Bauer, Marcin Neumann, Jan Szyrmek, Matys Domagała, Bartek (sic) Heising, Walenty Szyrmek, Maciej Sowiecki, Łukasz Kalka, Ignacy Wieczorek, Augustyn Machura. Wśród sił artystycznych jak widać przeważają znacznie nazwiska polskie; jednakże nawet narodowość tych, którzy mają nazwiska niemieckie jest wysoce problematyczna, wobec powszechnego naówczas niemczenia przez nowy rząd nazwisk polskich; jaskrawym tego przykładem jest ów Bartek Heysing, który widocznie nie znał mowy niemieckiej, skoro do urzędowego wykazu podał imię Bartek, niezrozumiałe dla Niemców. Mimo wyborowej produkcji fabryka zrazu pracując przy 48 robotnikach niema zbyt wielkiego odbytu, o czem świadczy rewizja z r. 1770; na składzie znajduje się wtedy gotowych 30 serwisów. Przyczyną tego jest zapewne konkurencja ze strony manufaktury w Bayreuth oraz morawskich garncarzy, nie przestrzegających surowych rządowych zakazów przywozu, na co uskarża się w r. 1771 wrocławski agent Pruszkowa. 

Tymczasem los fabryki z innej strony zostaje poważnie zagrożonym. W r. 1779 hr. Dietrichstein postanawia przenieść ją do dóbr swoich w Hranicach na Morawach. Zamiar swój uskutecznia jednak dopiero w r. 1783. Równocześnie sprzedaje państwo pruszkowskie wraz z fabryką królowi Fryderykowi II. za osobliwą sumę 333333 ⅓  dukatów w złocie. Kierownikiem nowej fabryki w Hranicach został dotychczasowy dyrektor pruszkowski Józef Reiner, zapewne też poszła tam część personalu starej fabryki. Z tą chwilą kończy się drugi i najświetniejszy okres rękodzielni pruszkowskiej. 

Mimo założenia pochodnej fabryki w Hranicach stara macierzysta rękodzielnia zdołała się ostać pod nowym właścicielem, aczkolwiek nie odzyskała już nigdy dawnego splendoru, zwolna chyląc, się do upadku. Nowym administratorem został radca Jan Gottlieb Leopold, który w trzy lata potem przejął fabrykę w dzierżawę. Równocześnie zgodnie z powszechnem wówczas pożądaniem modnej w Anglji kamionki, rozpoczyna Leopold wyrób tejże w Pruszkowie w r. 1788. Poprzednio jeszcze miano za radą radcy wojennego Reisla utworzyć w odległej 18 km na północ od Opola wsi Kupy rękodzielnię kamionki angielskiej. 

Z chwilą wprowadzenia kamionki do Pruszkowa rozpoczyna się czwarty i ostatni okres rękodzielni. Ulubiona w epoce klasycyzmu kamionka, dzięki podatności swej w kształtowaniu pełnych tężyzny form, w przeciwieństwie do porcelany, odpowiadającej najlepiej epoce rokoka, przyjmuje się w Pruszkowie po niejakiej przerwie, a od r. 1795 na stałe zadomawia. Krok za krokiem wypiera fajans, aż wreszcie w całości opanowuje wytwórczość, naśladując zrazu dawne formy fajansów, a później wzory angielskie. I tym razem rząd pruski uznał za stosowne zakrzątać się około nadania fabryce „dobrego smaku“; na zlecenie hrabiego Hoyma zostaje wysłany do Pruszkowa w r. 1793 znany już z niefortunnych zabiegów w Bolesławcu prof. Bach z Wrocławia. Niezmiernie charakterystycznem dla epoki jest sprawozdanie jego doręczone ministrowi hr. Hoymowi po zwiedzeniu fabryki (25 maja, 1793). Prof. Bach pisze, że „liczne kawałki są na szkodę fabryki opracowane w sposób niekształtny, ciężki i wbrew wszelkiemu celowi", a dalej pisze, że „wszystkie wielkie okazy są wykonane wbrew wszelkiej proporcji i prostaczo tak, że pokrywy waz i innych tym podobnych naczyń są prawie tak wielkie jak właściwe naczynia, co nie może wyjść na pożytek fabryce, skoro w ten sposób zanika niezbędna masa i gładkość" !). Tak wyraża się człowiek einpiru o formach minionych choć tak nie dawnych epok, w szczególności zaś o tych wspaniałych wielkich wazach, będących prawdziwą chlubą Pruszkowa, zdobnych przebogato ogromnemi plastycznie modelowanemi bukietami, domagając się wzamian wydobycia „masy i gładkości,, propagowanego przezeń „stylu hetruryjskiego". Pozatem gromi malarstwo jako „przeładowane i niesmaczne", które zdaniem jego „czyni ciężkie naczynia jeszcze nieznośniejszemi". Chciałby widzieć, by fabryka odtąd produkowała „małe, pełne smaku dejeunees, piękne miednice z proporcjonalnym dzbanem, zgrabne małe kałamarze, pojedyncze wazy ponczowe z puharami, wdzięczne świeczniki, dzbanki na wodę, wazony na kwiaty", słowem cały ten zapas form ceramicznych, które szczególniej łatwo naginały się do idei stylu „herkulańskiego" czy „hetruryjskiego". Wyraźnie to powiada Bach, podnosząc, „iż czarna i czerwona ziemia tutaj przerabiana wybornie nadaje się do hetruryjskich naczyń, które można malować na czarno lub czerwono". Wymógł też Bach na radcy Leopoldzie wysłanie trzech uczniów do szkoły rysunkowej we Wrocławiu celem wyszkolenia ich w modnych klasycznych kształtach. Tegoż samego roku jeszcze odesłał Leopold próby naczyń, wykonanych wedle projektów Bacha. Zdaje się jednak, iż naprawdę reformy Bacha nie znalazły i tu szerszego zastosowania; jak wykaże przegląd wytwórczości tego okresu, mimo usunięcia z niej fajansów, trzymano się jeszcze długo w znacznej mierze dawnych wzorów. 

Nowe techniczne wynalazki i ułatwienia, które w XIX. w. wyparły z przemysłu artystycznego pracę rąk, zastępując ją czysto maszynową robotą, znajdują też u schyłku XVIII. w. wstęp do rękodzielni pruszkowskiej. w r. 1796 wprowadza Leopold nowy wynalazek, używany poprzednio w fabryce w Pistry na Węgrzech, zwany wówczas „litogeognozją", a polegający na dekorowaniu kamionki odbijaniem na niej miedziorytów. Wprowadzenie tego uproszczenia, zastępującego dotychczasowe malowidła, nie przyczyniło się oczywiście do podniesienia poziomu artystycznego fabryki. Znane są też nazwiska dwóch miedziorytników, w których rękach spoczywało przygotowanie odpowiednich płyt. Byli nimi Degotschon i Endler; do pierwszego należało rycie figur, do drugiego krajobrazów. Obaj ci artyści umieszczają często swe nazwiska na wykonanych przez siebie pracach. Odtąd litogeognozja zwolna coraz bardziej wypiera ręczne malowanie. Ciekawe światło na stosunek rządu do fabryki w tym czasie rzuca materjał wydobyty przez Schultza z archiwum wrocławskiego. Udzielając stałej opieki w formie rad, rozkazów, rewizji, narzucania robotnikówz Niemiec, nasyłania raz wraz prof. Bacha it. p., rząd energicznie wzbrania się udzielić jakiegokolwiek poparcia materjalnego. Z tej przyczyny popada nawet w konflikt z samymże Bachem z powodu zbyt niskich płac 1 djet za częste podróże tegoż (r. 1800). Skoro znów miedziorytnik Degotschon w r. 1803. prosi władze o remunerację 40 talarów za udzielaną robotnikom pruszkowskim w każdą niedzielę naukę rysunków, rząd skłonny jest przyznać mu tylko 2 talary na miesiąc. A gdy w r. 1805 wdowa po pierwszym malarzu Zimku prosi o pensję wdowią, otrzymuje znów tylko 3 talary. Mimo znaczne dochody czerpane z przemysłu, z ciężkiem snać sercem przychodziławładzom wszelka ofiara pieniężna. 

Za wzorem rękodzielni w Berlinie i Magdeburgu wprowadzono też w Pruszkowie w r. 1805 białą kamionkę z gliny sprowadzanej do tego celu z Bennstadtu pod Hallą. Jak widać z rządowej rewizji, przeprowadzonej tegoż roku, rękodzielnia znajduje się wstanie pomyślnym; aby wzmóc odbyt towaru zostają założone składy wGłogowie, Jeleniej Górze, a zwłaszcza we Wrocławiu. w r. 1812 dzierżawca radca Leopold zwraca się do rządu z prośbą o obniżenie opłat dzierżawnych. Motywuje to ciężkiemi warunkami, w których znalazła się fabryka na skutek wojen Napoleońskich ; zapas gliny bennstadzkiej wyczerpuje się, a sprowadzenie nowej jest na teraz niemożliwe; miejscowa glina z Kolanowic również jak się zdaje wnet się wyczerpie. Pozatem skarży się Leopold, iż przy obecnej wolności przemysłowej każdy może założyć fabrykę fajansów, czego świeżo utworzone w Świdnicy i Strzegoniach są dowodem; również niedaleko w Tułowicach powstała nowa fabryka, a stara glinicka na nowo poczęła produkcję . Na propozycję Leopolda rząd się nie zgadza, wobec czego tenże po 29-letniem kierownictwie zrzeka się dzierżawy fabryki, którą przyjmuje dotychczasowy funkcjonarjusz fabryczny Jan Fryderyk Dickhut. Pod jego kierownictwem fabryka utrzymuje się na dotychczasowym poziomie; w r. 1817 pozyskał dzielnego malarza Maniaka, który później przeszedł do manufaktury w Berlinie. w r. 1823 nabył Dickhut fabrykę drogą kupna. Z biegiem czasu działalność ogranicza się do masowej produkcji towaru handlowego ; wyroby o samoistnej inwencji artystycznej należą już do wyjątków. Jeszcze około roku 1840 jest zatrudnionych w fabryce 85 robotników; do naczyń grubszych używa się gliny z Kolanowic, do lepszych z Bennstadtu; ogółem wyrabiano towarów za blisko 13.000 talarów. W posiadaniu rodziny Dickhuta pozostawała fabryka aż po rok 1853, w którym produkcję zamknięto. Tak więc po dziewięćdziesięcioletniem istnieniu skończyła swój żywot ta największa i najzasłużeńsza zrękodzielni ceramicznych Śląska. Jedną z przyczyn był zapewne rozwój fabryki porcelany w Waldenburgu pod Wrocławiem. Wobec taniości porcelany zatracało się pośród szerokich sfer dawniejsze umiłowanie dla wyrobówz pośledniejszej gliny. Nie umiano wtedy zrozumieć i uszanować nawet drogocennych nieraz wyrobów ceramicznych z epok minionych. 

D. n. 

Jerzy Dobrzycki

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new