Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Prastarym rzeczy porządkiem utarł się wśród kulturalnych narodów obyczaj uświęcania pamięci wielkich mężów i przekazywania czynów ich potomności, jako wzór godny naśladowania. Wszystkie gałęzie wiedzy, sztuki i literatury stawały tedy do apelu, splatając wawrzynowy wian nad czołem wielkiego syna narodu. Historja usiłowała wykryć wszelkie tajniki życia i epoki bohatera, poezja tęczową poświatą opromieniała czyny jego lub nowych prawd dorobek, ludowa pieśń i gminne podania przekazywały pamięć jego rzeszom ludu, a sztuka natchnionem dłutem kuław marmurze lub z bronzu lała pomniki, wznoszone w miejscach, kędy imię jego niby jutrznia zaranna narodowi zabłysło. Ten ostatni sposób oddawania czci zasłużonym rozpowszechnił się ogromnie w XIX-tym stuleciu. Ze wszech cywilizowanych narodów Europy jedna tylko Polska pod tym względem w tyle pozostała. I nie dziw! Wszakże epoka, przerywana jękiem konających powstańców, szczękiem kajdan zesłańców i łkaniem sierot i wdów niemocnych, nie sprzyjała rozwojowi sztuki monumentalnej. Mimo tych smutnych okoliczności – równo 100 lat temu – zdobył się Kraków na pomnik, który potęgą zbiorowego wysiłku narodu i niezniszczalną swą mocą przewyższył wszelkie poprzednie i późniejsze przedsięwzięcia pomnikowe Europy. Monumentem tym była mogiła Kościuszki – królewski iście wyraz hołdu narodu dla znojnego czynu bohatera! I dziś ona, dźwigniona czasu niewoli, w wyzwolonej Polsce jest chyba tylko tem dla polskich serc, czem indziej na dziejów przestrzeni był dla Hellenów ów kamienny lew, wzniesiony na mogile trzystu walecznych wwąwozie Termopil.
Wszystko co żyło, czcząc imię Naczelnika, rzuciło się pospołu w owe pamiętne dni do budowy pomnika, niesłychany zapał ogarnął strany wszystkie, a jak nas poucza świadek naoczny sypania mogiły Kościuszki poeta Wężyk, pieśniarz okolic Krakowa:
... „każdy kto tylko zdołał dźwignąć ziemi bryłę.
Tu ją znosił i łzami oblewał rzewnemi.
Tak to co się nadludzkiej zdaje dziełem pracy
W roku na cześć Kościuszki spełnili Polacy"...
Nie tak rychło stanął drugi w Krakowie pomnik Naczelnika, mający przed oczyma ludu krakowskiego okazać postać jego, jak ongi w pamiętny dzień Racławic. Myśl wzniesienia takiegoż konnego pomnika Kościuszki na rynku krakowskim rzucił niezadługo po obchodzie stuletniej rocznicy Racławic Jan Skirliński z Kryspinowa. Myśl rzucona przyjęła się z zapałem, mimo, iż był to czas, kiedy uwagę społeczeństwa skupiała w sobie rozgłośna walka konkursowa o pomnik Mickiewicza. Wśród niemniej ciężkich okoliczności, lecz bez rozgłosu towarzyszącego urodzinom pomnika Mickiewicza, powstał pomnik Kościuszki. Komitet budowy powierzył wykonanie tegoż Leonardowi Marconiemu, naonczas profesorowi politechniki lwowskiej. Marconi był dzieckiem Warszawy; urodzony tamże w r. 1836., po ukończeniu warszawskiej szkoły sztuk pięknych, wyjechał mając lat 23 na studja do Rzymu, gdzie kształcąc się w rzeźbie i architekturze otrzymał kilka odznaczeń. W r. 1863. powrócił do rodzinnej Warszawy, gdzie przebywał do r. 1874., kiedy otrzymał katedrę profesora architektury przy politechnice lwowskiej. On to został projektodawcą pomnika krakowskiego. Pierwszy, nakreślony przezeń szkic pomnika wraz z podstawą architektoniczną, przechowany jest w Muzeum Narodowem. Marconi przedstawił Kościuszkę w chwili gdy w krakowskiej siermiędze na ognistym fumaku, wita upojone zwycięstwem zastępy krakowskiego ludu; czapkę uniósł wysoko w prawicy, wiatr racławickich łanów rozwiewa włosy nad skroniami wodza. Pomnik nader szczęśliwy w pomyśle, nie doczekał się niestety przyodziania wtę szatę, w jaką stroiła go twórcza myśl artysty. Złożył się na to długi łańcuch złowrogich okoliczności, kierowanych zda się ręką tajemniczego fatum. Przedewszystkiem nieoczekiwana śmierć zaskoczyła twórcę we Lwowie dnia 9. kwietnia 1899. roku, zanim zdołał wykończyć model gipsowy. Wykonał go zatem zięć zmarłego artysty, rzeźbiarz Antoni Popiel. Jest to ten sam gipsowy model wysokości 1'30 cm. który oglądamy dziś w przedsionku galerji w Sukiennicach. Posłużył on do wykonania drugiego modelu wielkości właściwej, przeznaczonego do odlewu. Do punktowania wezwano Włocha, który kilkakrotnie odmienił w szczegółach pomysł pierwotny. Wreszcie oddano pomnik do odlewu w bronzie firmie Dedrzyńskiego i S-ki w Podgórzu. Sam fakt, iż znaleziono na miejscu warsztat odlewniczy, bez uciekania się do firm niemieckich czy belgijskich jak dotychczas, pochlebnie świadczy o wychodzącym z powijaków niemowlęctwa krakowskiem odlewnictwie. Niestety zawiść losu stanęła znów na przeszkodzie dokończeniu wielkiego zadania. Oto w toku robót nastąpił pamiętny wylew Wisły, fabryka Dedrzyńskiego została zalana wodą i zniszczona, przyczem tenże los spotkał znajdujące się w pracowni części pomnika. Cała jego górna część z posągiem Kościuszki została zupełnie zniszczona, tak iż do dokończenia dzieła musiano ją na nowo dorabiać. Ostatecznie dokończyli pracy odlewnicy wiedeńscy. Wtedy pomnik gotowy, choć nie należycie pospajany, z otworami i pęknięciami, umieszczono w podworcu strażnicy pożarnej, czekając na ustawienie lepszych czasów. I tak spoczywał tam zapomniany i zgoła szerokim masom nieznany, przez lat dwadzieścia. Aż wreszcie w ciągu wojennej zawieruchy przypomniał się pomnik Krakowianom. Okazję do tego dała austryjacka rekwizycja i przetopienie pierwotnego spiżowego pomnika Mickiewicza, którego nie umiał Kraków uratować zrąk grabieżczej soldateski.
W sercach wielu miłośników zabytków zrodził się uzasadniony lęk, iż lada chwila zależnie od humoru ekselencji Kuka czy innej austryjackiej wielkości paść może takiż sam rozkaz co do pomnika Kościuszki. Drugim wysoce niepokojącym momentem, choć zgoła przeciwnej natury, była wieść podawana z ust do ust w Krakowie, w czasie gdy pod murami jego stała nawała moskiewska, a huk armat raz po raz rozdzierał ciszę na pół wyludnionego miasta. Oto powszechnie opowiadano, iż któryś z najwyższych wodzów moskiewskiej armii, mającej wkroczyć do Krakowa, miał się wyrazić, iż gdy Rosjanie zdobędą miasto, natenczas dadzą podjeść owsa koniowi Kościuszki tyle, aby mógł zrobić tych kilkaset kroków ze strażnicy na rynek; snać bowiem rada miejska całkiem o nim zapomniała, skoro przez tyle lat, gdy już i na drugiej półkuli wnoszą wielkiemu wodzowi pomniki, nie chce czy nie może wystawić go w Krakowie na widok publiczny. Na ^szczęście oszczędziły nasz pomnik zarówno niszczycielskie zakusy austryjackie, jak i „dobroczynne" moskiewskie.
Na schyłku wielkiej wojny, w samym zmierzchu dwugłowych orłów, przypadła wielka rocznica 100-lecia zgonu Naczelnika. I znów śród obchodów, uroczystości i nabożeństw przypomniano sobie ukryty pomnik Kościuszki. Sprawa nabrała aktualności; zajęła się nią opinia publiczna i prasa; wreszcie ustalono jako jeden z punktów programu obchodu poświęcenie kamienia węgielnego pod pomnik na rynku od strony ul. Szewskiej. Tak się też stało; wmurowano w chodnik głaz z wyrzeźbionym krzyżykiem, dokonano uroczystego poświęcenia tegoż, no i krakowskim obyczajem •wzniesienie samego pomnika odłożono „ad calendas graecas". I byłby może stan ten przeciągał się w siódme pokolenia, gdyby postępująca szybko odnowa Wawelu nie nasunęła znakomitemu kierownikowi jej, prof. A. Szyszko-Bohuszowi myśli wzniesienia posągu Kościuszki na barbakanie Władysława IV. u bramy głównej Wawelu. Barbakan ten, dochowany do dziś w dolnej swej połowie, przedstawiał się niegdyś jako szeroka przysadzista baszta warowna, w dolnej części wieloboczna, w górnej okrągła, nakryta dachem stożkowym, służyła zaś pospołu z dwoma zburzonemi dziś wieżami do obrony również nieistniejącej pierwszej bramy zamkowej. Do dziś dotrwała tylko dolna część bastjonu, a na szczycie jej otwarła się okrągła wyniosła terasa. Na niej to postanowił wznieść prof. Szyszko-Bohusz zapomniany pomnik Kościuszki; po przezwyciężeniu licznych wyłaniających się trudności ostatecznie w końcu ubiegłego roku rozwarły się ościeża strażnicy i po odbyciu krótkiej drogi na Wawel, stanął rumak Kościuszki na barbakanie. W toku prac wyłoniły się różne inne projekty umieszczenia pomnika; jedni pragnęli ustawić go naprzeciw odrapanej rudery poszpitalnej od strony Wisły. Inni chcieli ustawić Kościuszkę na placyku nawpróst zgoła nie historycznej austrjackiej kuźni, inni wreszcie chcieli widzieć Kościuszkę na stokach Wawelu naprzeciw domu Długosza. Podążyły rzesze Krakowian na Wawel, by zobaczyć „nowy" pomnik. I tu zaraz u stóp Wawelu ogarnia widzów zdumienie: po pod wyniosłą wieżą zegarową i potężną masą gotyckich murów dźwiga się na tle nieba imponująca postać Naczelnika na koniu; ręką zdaje się witać podążających na Wawel. Zbliżywszy się, można zauważyć liczne artystyczne niedociągnięcia i usterki, spowodowane wrogiemi warunkami, wśród jakich powstawał pomnik; cała technika jest zbyt może ostrą, kanciastą i niewygładzoną, pierś konia zbyt wąska do całej postaci, łeb koński fatalnie przekrzywiony, co powoduje, iż pomnik najsłabiej działa z frontu, zad konia do całości zbyt słaby i nie zrównoważony rozwianym ogonem; wreszcie sukmana Naczelnika zupełnie się nie tłumaczy i wygląda raczej na hałat. Wszystkie te i inne błędy osłabia znaczna wysokość barbakanu, na którym pomnik został ustawionym, zwiększona jeszcze prowizoryczną bazą pomnika. I teraz dopiero stało się dostatecznie widocznem, iż żadne z proponowanych poprzednio miejsc czy to w obrębie Wawelu czy na rynku krakowskim nie jest dla tego pomnika stosownem, właśnie z przyczyny artystycznych braków, które gdzieindziej rażąco by się uwypuklały, tu zaś w znacznej mierze znikają.
Naogół wedle zgodnej opinii, pomnik ustawiony staraniem prof. Szyszko-Bohusza na Wawelu przedstawił się. lepiej, niż przypuszczano zrazu. Wystarczy choćby tylko stanąć przy bramie wawelskiej i przysłuchać się niecoś grupkom komentujących Krakowian, by się o tem dosadnie przekonać. Naogół pomnik budzi entuzjazm i szczery żal iż mógł być tak długo zapomniany, wielu nie omieszka przytem wyrazić różnych cennych spostrzeżeń natury krytyczno-estetycznej, dając wyraz nieprześcignionej artystycznej kulturze Krakowa. I gdyby niespodziewanie przeniósł się z XVI. w. w nasze czasy Stańczyk, trefniś wyśmienity króla-jegomości, musiałby zmienić swe cenne zdanie o mieszkańcach stolicy; jak niegdyś narachował tu najwięcej lekarzy w medycynach wszelakich światłych, teraz musiałby oddać palmę pierwszeństwa przygodnym krytykom i znawcom sztuki, wschodzącym wszędzie tam, gdzie ich nikt nie posiał. Dla jednych prowizoryczna baza pomnika jest zbyt niska, inni chcieliby ją widzieć wyższą. Niektórzy znów z uporem domagają się ustawienia pomnika na rynku, zapominając, iż na tej widowni, choć ideowo najwłaściwszej dla pomnika Kościuszki, wystąpią jednak rażąco wszystkie usterki i tak tego nie pierwszorzędnego dzieła. Jeden ze znanych historyków krakowskich, stojąc pod pomnikiem wyraził się, iż ten winien stanąć na rynku, bo przed 100 laty rynek był szczelnie zastawiony budami, kramami, jatkami it. p. a dzisiejszą rażącą pustkę trzeba zapełnić pomnikami, przyczem zapomniał uczony, iż rynek krakowski nie jest serwantką do ustawiania figurynek, i to w dodatku nie zawsze udanych. Niektórzy znów zgadzają się z tem, iż miejsce na barbakanie jest zda się stworzonem na konny pomnik, nie radziby jednak tamże widzieć Kościuszkę, jako postać ideowo nie związaną z Wawelem. Tak! Możeby właściwiej odpowiadała murom Wawelu konna postać Sobieskiego, lub Batorego, który w tych murach mieszkał iz nich władnem berłem rządził potężną politycznie Polską. Możeby oni właściwiej winni stanąć w miejsce Kościuszki, który przecież za życia nie związał z Wawelem swego miana. Niech mi jednak wolno będzie spytać, czyli w obecnej niewesołej dla polskiej rzeźby epoce znalazłby się artysta, któryby zdołał prawdziwie artystycznie rozwiązać tak trudny problem posągu konnego, nad którego rozwiązaniem pracowały znojnie przez długie lata takie genjusze, jak Leonardo? Nie zaradziłaby teniu wysoka nagroda konkursowa, boć, wiadomo, z próżnego i Salomon nie naleje!
Obok powyższego poważnego zarzutu przeciw miejscu wzniesienia pomnika, wysunęły się też należące do kategorji rozweselającej. I tak daje się słyszeć zarzut, iż powitalny gest Naczelnika jest niewłaściwym dla Wawelu. Chyba to nic nie szkodzi, iż Kościuszko uniósłszy czapkę zdaje się witać owe tłumy polskiego ludu, zdążające na Wawel, by tu, u tej wiecznie żywej krynicy narodowych wspomnień, u trumien świętych, patronów, królów i bohaterów zaczerpnąć ducha praworządu, oświecenia i mocy. I żałować jeno wypada, iż tak późno wystawiono na widok publiczny pomnik Naczelnika, iż nie oglądały go owe nieprzebrane rzesze Górnoślązaków, w których gorących duszach pomnik ten wyryłby się niezatartem wspomnieniem.
Już po ustawieniu Kościuszki na Wawelu jedno z krakowskich pism wyraziło na podstawie opinii znanego artysty-rzeźbiarza zapatrywanie, iż w Krakowie właściwie niema miejsca na pomnik Kościuszki; stanąć on natomiast winien w historycznych Racławicach na miejscu pamiętnego zwycięstwa. Z paru przyczyn nienadaje się ten romantyczny pomysł do urzeczywistnienia. Przedewszystkiem monumentalny spiżowy pomnik, ustawiony pośród nędznych słomą krytych chat, niezestrojony z wiejskiem otoczeniem byłby conajmniej niewłaściwy; czyż nie lepiej upamiętniłby historyczne pole bitwy wyniosły krzyż drewniany, okolony wieńcem lip czy dębów? Pozatem pomnik ustawiony w zacisznej wsi byłby skazany na to, by prócz nielicznych miejscowych nikt go wogóle nie znał, a to chyba nie może być celem przy wznoszeniu pomników. Wreszcie czy długo ostałby się monument na miejscu? Przypuszczam że nie; materjał jego wcześniej czy później przydałby się zacnym ludkom uroczej wsi polskiej. I nie byłoby w tem nic dziwnego. Bo skoro z niepilnowanych grobów królewskich w podziemiach wawelskiej katedry nikną po kawałku części drogocennych trumien królewskich, skoro nieznani sprawcy zniszczyli cynową trumnę Batorego tak, iż z czterech stron wieka przegląda drzewo ze spodu, skoro niedawno potrafili dobrać się do wewnętrznej trumny kard. król. Jana Alberta Wazy i w niej bagnetem wybić dziurę w głowach królewicza, a z trumny Marji Gonzagi poobdzierali złocone blachy, tak iż dziś sterczą nad trumną poobrywane kawałki, wreszcie skoro z długo nieoświetlonego grobu Zygmunta Starego znikła bez śladu lampa wisząca, będąca kopją korony Kazimierza Wielkiego, wobec tych rozdzierających serce faktów świętokradztwa i braku pieczy o drogie popioły, cóż byłoby dziwnego gdyby po niejakim czasie w podobny sposób znikł ustawiony na wsi pomnik Kościuszki? W każdym razie, czy pomnik Kościuszki ostoi się na swem nowem miejscu na Wawelu, czyli też gdzieindziej przeniesionym zostanie – okaże przyszłość niedaleka. Dziś jeno wbrew wszelakim zarzutom rzucanym pod adresem obecnego miejsca ustawienia na barbakanie Władysława IV., pozostaje nam podnieść owocną działalność prof. Szyszko-Bohusza, który dając możność poznania pomnika Kościuszki szerokim masom ludu polskiego, pierwszy poważył się być burzycielem tradycji „śpiącego Krakowa". Całe też społeczeństwo z radością powita go jako konserwatora Katedry Wawelskiej, co ma wkrótce, na podstawie umowy z kapitułą Katedralną nastąpić. I nikt też lepiej nad tego, który przywraca świetność murom pałacu wawelskiego, nie roztoczy opieki nad grobami królów i bohaterów Narodu.
Ciężkie koleje krakowskich pomników suną pod pióro dzieje jednego z nich, o którym już tylko nie wiele wie osób. A przecież pomnik ten, gotowy, znajduje się w Krakowie, choć od kilkudziesięciu lat szczelnie przed oczyma ludzkiemi w pace zamknięty. Pomnik o którym mowa wykuty z białego kararyjskiego marmuru, przedstawia papieża Piusa IX., wielkiego przyjaciela Polaków, zasiadającego w majestacie na tronie, w tjarze na głowie, błogosławiącego uniesioną prawicą. Dzieło to wykute przez rzeźbiarza Walerego Gadomskiego, przeznaczonem zostało niegdyś dla katedry wawelskiej, jednakowoż ówczesne względy politycznej natury, niedozwoliły na ustawienie. Pomnik złożony w ogromnej drewnianej pace, umieszczono w przestrzeni stanowiącej klatkę schodową, wiodącą na kapitularz przy katedrze. Miejsce to, jeszcze mniej od strażnicy na przechowanie pomnika stosowne, stanowi zarazem skład kościelnych rekwizytów. Sama paka z pomnikiem papieskim jest prawie że nie widoczna przez stosy drabin, dywanów i innych rupieci, które ją przywalają już od lat kilkudziesięciu. Odlew gipsowy pomnika tego oglądać można w Muzeum Czapskich. Jako pełne wartości dzieło dłuta autora Herodjady, zasługuje pomnik ten na lepszy los, aniżeli stałe uwięzienie w pace, wokół której przerzuca się wciąż drabiny i przyrządy kościelne. I dziś już nie można poręczyć, czy pomnik zamknięty od lat szeregu zachował się w pace nienaruszony. Ze wszech miar byłoby też pożądanem wydobycie uwięzionego przez kapitułę papieża z paki i ustawienie go w jakiemś muzeum czy galerji publicznej, a najlepiej w dość pustym kościele św. Piotra i Pawła, kędy przypomniałby zwiedzającym, iż był czas, gdy u stóp stolicy Piotrowej doznawali podniety duchowej nie jeno krzyżacy w fioletach, jak Koppy, Bertramy i inni, ale i Ona, choć w kajdanach niewoli, przecież „semper fidelis“ !
I stać się to winno jaknajiychlej, iżby wieki potomne, przytaczając przykłady uwięzionych przez lata długie pomników krakowskich, nie ochrzciły nas mianem Abderytów!
JERZY DOBRZYCKI.