Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
(1745- 1830)
Popierając, "malarnię“ Bacciarellego, pragnął król Stanisław powołać do twórczości siły rodzime i stworzyć rodzime malarstwo. Człowiek jednak, którego wybrał, nie miał po temu zdolności. Szczęśliwiej trafili Czartoryscy. "Książę Adam Czartoryski, generał ziem podolskich, przez swe dalekie podróże i ogromną ilość cudzoziemców, jakich sprowadził do kraju, tak jest znanym, że zbytecznem jest mówić, jak jest uprzejmy, miły i pociągający. Posiada wiadomości ze wszystkich nauk, a do niektórych więcej ponad zwykłą ciekawość. Przykłada się zwłaszcza od niejakiego czasu do wschodnich języków, a od wielu już lat pracuje dla teatru. „Joueur’a“ Regnarda, „Glorieux’a" Destouches'a przełożył z francuskiego, a nadto jedną komedyę z angielskiego i napisał oryginalną polską sztukę „Mniszy koncept". Jego biblioteka w „błękitnym pałacu" nie tylko, że zwraca na siebie bardzo uwagę - lecz nadto jest systematycznie uporządkowana i bogata, zwłaszcza w historyczne dzieła i antyki (n.p. Gravius, Montfaucon i w. i.) i we wspaniałe sztychy. Liczne dzieła odnoszą się do matematyki; jest cały zbiór paryskich memoirów, Cahiers des Arts et Metiers; wielka paryska Encyklopedya, nadzwyczajnej rzadkości rzecz: „Pankrazi ueber Sizilien“ - zbiór rzeczy tureckich, medali, obrazów i t. d.“
Czartoryscy również stworzyli dokoła siebie otoczenie, przepojone „pięknoduszną“ i artystyczną kulturą: Powązki i Puławy. Kołysały się tam fale jezior, szemrały strumienie. Tu i owdzie wznosiły się ruiny starych zamków. Wśród gaju ścieliła się wieś. Słomą kryte chatki wiejskie, „lecz wewnątrz chaty te umeblowane są z tak doskonałym przepychem, że nic nie ma ponadto". Największa z chat była letniem mieszkaniem samej księżnej. Inne zamieszkiwały jej dzieci i najbliżsi przyjaciele domu. Wzniesiono ogromne, grube drzewo, w którego pniu urządzono pokoik, wybito drzwi i okienko, a wewnątrz ustawiono kanapkę; i łuk był tryumfalny i kolumnada i miniatura rzymskiego Colosseum. Chata księżnej wznosiła się na pagórku. Przyziemne pokoje rozmaicie były urządzone: jeden obwieszony był cały miedziorytami, inny „mit artigen Gemalden" i portretami; sypialnia miniaturami, boczny gabinet malowanymi tapetami z papieru mache. W pagórku, na którym stała chata, wygrzebano również pokoik. Można było do niego zejść po schodach, lecz można było również wejść do ukrytej niszy obok i przy pomocy kunsztownej maszyny samemu się w dół spuścić: a była to kabina z łazienką.
Od tej chaty po mostku przejść można do innej chatki, składającej się z dwóch pokoików, pełnych miniaturek, malowanych na szyldkrecie.
A potem chatka „o której nie da się myśleć bez wzruszenia. Ta doskonała czystość, ten miły wygląd tego mieszkania; starannie wybrany, mały zbiorek książek; kartki zapisane i rysunki z pod ręki księżniczki; kosztowne a zarazem ładniuchne naczynia do śniadania i do tualety; wszystko, aż do dziewiczego jeszcze, czystego łóżeczka było w tej siedzibie cnoty, wiedzy i niewinności tak pociągającem, że długo jej nie można było opuścić, a i teraz jeszcze tem bardziej z bólem myślę o smutnym losie wiotkiej bogini".
A potem chatka z ogromną mnogością małych, przez Fascha malowanych portrecików aktorów, w Londynie przez Sayera w miedzi rytowanych i farbą powlekanych.
A ostatnia znowuż mieściła w sobie miedzioryty.
Potem opuszczony, nawpół zrujnowany młyn wodny. Wewnątrz tapety, naśladujące holenderskie flizy fajansowe. Na nich trzy świetne i bardzo wielkie kupfersztychy Green’a, Massary’ego i Balechou’a. Wodospad. Pod młynem grota, a obok: naśladowanie prawdziwej chłopskiej chaty, gdzie; mianowicie i wewnątrz wiernie, ale czysto i ochędożnie naśladowane były zwyczajne meble polskich wieśniaków.
Księżna Jenerałowa ziem podolskich żyła w serdecznej przyjaźni z księżną Heleną z Przeździeckich Radziwiłłową. W radziwiłłowskim zaś Nieborowie pod Łowiczem powstawała tymczasem słynna „Arkadya".
Uczył ich i dekorował im przybytki Jan Piotr Norblin.
I w nim tkwią jeszcze pierwiastki barokowego klasycyzmu. Jest w Muzeum Narodowem w Krakowie rysunek jego tuszowy, przedstawiający trzy kobiece postacie, z których jedna, melancholijnie pochylona, trzyma w ręku lirę. I sam pomysł, i forma, w jakiej został oddany, są takie, że mógłby, to był równie dobrze narysować Plersch; klasycznym jest również temat obrazu, za który otrzymał wielką nagrodę Akademii drezdeńskiej, mianowicie Walka Telemaka. W norblinowskim „czerwonym albumie" rysunków w Muzeum Czartoryskich znaleźć można również parę rysunków, w których uderza barokowe pojęcie formy, zwłaszcza tych kilka allegoryi, co przedstawiają części świata. Wyglądają tak, jakby je szkicował Boucher. Lecz szkice to robione już w starości. Tak tedy czynniki, jakie go otaczały w młodości, pod schyłek życia znowu się w nim odezwały. Lecz zresztą cała jego twórczość świadczy wprost walkę z tym kierunkiem malarstwa, świadczy, że sobie szukał innych bogów, że był to człowiek bliższy życiu i bardziej twórczy.
I zaraz w swej treści jest ogół jego prac inny. Norblin był również cudzoziemcem, Francuzem. Właśnie wówczas Holenderczyk Watteau odkrył był piękno pogodnego, codziennego życia, piękno sielanki, właśnie Chardin zajął się był najpotoczniejszemi zdarzeniami dnia, właśnie w podobnym duchu pracowali Lancret, Fragonard . Oni to byli właściwymi twórcami rokokowego malarstw a i z tego środowiska wyszedł był Norblin. W przededniu rewolucyi zaczęło się wszystko upraszczać, schodzić z koturnów, zaczęto wyglądać i poza pałacowe mury - ruch uliczny, mieszczanin, wieśniak stał się również tematem dla malarza. Po malarzach - panegirystach, przyszli malarze obserwujący życie we wszystkich jego objawach . Powoli demokratyzowały się społeczeństwa. Później, wkrótce zresztą, staną się ludzie nowi, wchodzący w to społeczeństwo, przedmiotem karykatury, Daumier i Gavarni, Orłowski, Wojniakowski, a przedewszystkiem Sokołowski zaczną się z nich śmiać serdecznie. Teraz jeszcze są to wszystko magnackie sfery, które się tylko stały liberalniejsze, pozbyły się ciążącego patosu i etykiety. Ich fetes galantes, ich wycieczki, ich pikniki szkicuje Norblin. Szkicuje je szybko, pobieżnie - notuje często z pamięci - i stąd głowy są często za małe, łydki za grube, rozmaite części postaci niepowiązane ze sobą, we fałdach, w modelacyi brak prawdy, jakby nieudolność, jakby te szkice robił „der kleine Moritz“. Ale zato strój, ale zato sytuacye, zato ruchy są świetne: spostrzegawczość ogromna. Tu damy, ubrane z francuska, rozmawiają ze sobą w większem towarzystwie i niemal nie zwracają uwagi, jak kontuszowiec jakiś się zbliżył i z ukłonem rogatywki aż do ziemi całuje jedną z nich z rewerencyą w rękę. Tam pomaga szlachcic wysiąść damie z powozu. Niezawodnie przyjechała na piknik, bo czeka ją towarzystwo, w głębi widać powozy, a pojazd jej wsunął się między drzewa. - W ogrodzie pałacowym zebrało się olbrzymie towarzystwo. Wśród ogromnego mnóstwa drobnych figurek wielki ruch. Wycieczkowcy kupują sobie pomarańcze. Pani jakaś ujmuje fałdzistej sukni i rozmawia z małem dzieckiem. A obok tych luźnych szkiców notatki zwierząt, biegnących psów i t. d. Niezgrabne jakieś, prymitywne, ale w ruchach i obserwacyi wprost świetne.
Tylko wówczas, gdy szkice swe robi w zupełnie drobniutkich, miniaturkowych rozmiarach - tylko wówczas nie ma tej nieudolności. I nie dziwne to, gdyż wówczas chwyta tylko to, o co mu chodzi t. j. ruch; a nadto był Norblin miniaturzystą.
Lecz ta nieudolność zjawia się u niego (i to nie zawsze) tylko tak długo, jak notuje. Z chwilą, gdy przystąpi w obrazie lub obrazku do skorzystania ze swych notatek - z tą chwilą ujawnia całą swą doskonałą umiejętność i nie śmieszy już dysproporcyami i niezgrabnością, jaka mu się zdarza w szybkich szkicach.
Po łazienkowskich ścieżkach i terasach przechadzają się wykwintnie ubrane postacie. Cała radość życia wypowiada się na tych towarzyskich zebraniach i zabawach na otwartem polu, w gaju. Do ogrodu sprowadza się spinet. Smukła dama zasiada, uprzejme panie, znające się na nutach, obracają jej kartki, wtórują jej instrumenty smyczkowe, a towarzystwo, barwne i delikatne w kolorze swe szaty wdzięcznie ułożywszy na murawie, w skupieniu słucha czarującej włoskiej melodyi. Po koncercie następuje posiłek. Zaopatrzono się we wszystkie potrzebne naczynia i lekkie pokarmy i wśród rozmów, czasem po cichu na uboczu prowadzonych posilają się wykwintni, dystyngowani uczestnicy zabawy. Największą jednak emocyą są tańce. To też wśród wysokich drzew na polance przewijają się zgrabnie pary popod złączone ręce innych tymczasem stojących tancerzy. Na niebie już różowo, łagodny różowy blask oblał wszystko i jakby lekka mgła, jakby zmierzch zatarł kontury ich postaci. Bo też koniec to już sielanki. Te mistrzowskie fetes galantes na trzech ogromnych panneaux z Arkadyi, dziś w Muzeum Czartoryskich - już się nie powtórzą u Norblina. Jeszcze zanotuje arystokratyczną ślizgawkę na Wiśle w Warszawie, pełną płonących łuczyw smolnych, lampek i lampionów w ciemny wieczór, jeszcze w arcydzielnej, mistrzowskiej akwareli zanotuje spacery po Łazienkach (w poznańskiem Muzeum), w świątyni Minerwy w „Arkadyi" powstaje jeszcze obraz Jutrzenki ale dni swobody już minęły, ale te lekko rzucone sny ustępują miejsca szybko, gwałtownie rzucanym szkicom wrzasków sejmowych, żołnierzy rosyjskich W Warszawie, Suwarowa, scen rewolucyjnych po ulicach stolicy, chwil wieszania przed ratuszem na starem mieście 1794 roku, kozaków, żebraków, zamiataczy ulic, widowisk chłostania publicznego kobiet nierządnie się prowadzących, rozdawania chleba, zabaw chłopskich po karczmach. Ów silny wpływ Watteau, Lancreta, Patera, Fragonarda ustaje. Raczej z Chardinem możnaby go porównać, ale i u tego nie znalazłoby się wszystkich analogii.
Naturalnie: był to człowiek wrażliwy, a talent wszechstronny. I jak na starość wrócił mu był styl Bouchera, a nawet doszedł do klasycyzmu dawidowskiego - tak i teraz zdarzają się reminiscencye czysto rokokowe. Nie tak wprawdzie uderzające, jak dwie nawskróś do prac Watteau podobne sangwiny pierrota, grającego na gitarze i dziewczęcia - ale zupełnie jeszcze duchem rokokowym przesiąknięte (w czerwonym albumie u Czartoryskich); taką jest owa sepia w "albumie", przedstawiająca dziewczynę przy rannej tualecie przed lustrem w swym buduarze, na tle łóżka o olbrzymim baldachimie, gdzie poranne światło świetnie się po całym pokoju rozlewa, takie bywają liczne szkice pejzażowe, z których niektóre mają styl jeszcze wprost „heroiczny", takiemi są rysunki, wykonane na przyozdobienie talerzy ks. Czartoryskiej, a przedstawiające widoki Puław.
Ale tymczasem zaszedł wypadek „un de ces evenements, dont plusieurs siecles offrent a peine un exemple“.
Odtąd coraz więcej zajmują go żebracy, służące, dryndy, miotlarze, śmieszne szlacheckie typy z ulicy, ulice same ze swym ruchem, jarmarki, targi, sejmiki, hałastra uliczna i jej ruch, wrzawa, niepokój podczas pożaru pałacu Krasińskich, zakątki Warszawy, wieś, karczma, chłopstwo, żydzi, psy, świnie, koty. Stał się już zupełnie sobą w wyborze tematu, gorączkowo notuje to życie, które mu się toczy przed oczyma. Śmieje się z niego często, robi karykatury. Czasem rzuci się na inne pole i narysuje np. onanizującą się z miłosnej tęsknoty Magdalenę! Tymczasem zakres tematu zbliżył go do Holendrów, do Rembrandta. Jakby pokonawszy w sobie Watteau, przeszedłszy wstecz przez jego styl dotarł do tych pierwiastków, z których tamten wyszedł. I tem skwapliwiej rzuca się do rytownictwa. Powstają rzeczy pierwszorzędnej wartości artystycznej.
Wśród nich są dwa jego własne portrety. W rysunkach pozostawił ich kilka. Trochę uśmiechnięty, pogodny, bystro patrzy przed siebie swemi ciemnemi oczyma popod dużą głową i czołem. Były w niej przebłyski, wyobrażenia form takich, jakie nasz czas niedawno dopiero stworzył i rozpowszechnił. Na jego sztychowanych, wielkich historycznych kompozycyach akcya zawsze się rozgrywa na tle olbrzymiej architektury. A jakkolwiek rozróżnić można w tem budownictwie romańszczyznę i gotyk i barok, przecież jest ona w swym pomyśle zawsze na wskróś oryginalną. Jak u Ropsa wznoszą się olbrzymie, wysokie cokoły, a na nich, wśród oryginalnej ornamentyki biusty, jakie dopiero Klinger wykuł w kamieniu. Również drzewa, jakie wyrytował Norblin na swej „Zuzannie" nie powstydziłby się Klinger - albo tego małego drzewka, co tak nieznacznie odbija na ciemnem tle na owym sztychu, przedstawiającym pustelnika, czytającego w księdze, przybranego w szeroką, wspaniałą szatę, stojącego pod olbrzymim baldachimem, obok bardzo wygodnego krzesła. Prawda: we wszystkich tych pracach bije od razu w oczy wpływ Rembrandta. Te same nieraz motywy historyczne (Łazarz), te same motywy światłocieniowe! Te same stroje wschodnie, ten sam nieraz układ (Hundertguldenblatt - Kazanie Chrystusa). Ale jednak jest i wiele samodzielności, przedewszystkiem zaś w obserwacyi. Dość tylko spojrzeć na Piłata, pokazującego tłumowi Chrystusa i Barabasza. A przytem nigdy tu niema tych dysproporcyi, tych błędów formalnych, jakie się często zdarzają w jego rysunkach i szkicach. Wreszcie: wiele tam jest prawdy w przedstawianiu typów polskiego społeczeństwa - od szlachcica do żyda. Np. ten chłop na planszy, przedstawiającej „ofiarowanie przez Czechów korony chłopowi" - który jest najświetniejszym okazem polskiego szlachcica. Ten sam temat szkicował nadto olejno. Szkic ten znajduje się u Czartoryskich, u Potockich zaś „Szopka". Widać tam, jak się u niego i technika zmieniła, z rokokowej stała po halsowsku szeroką, jak u Piotra Michałowskiego.
I tu warto zwrócić uwagę już nie na jego zdolność i swobodę obserwacyi i na obserwacye same, ale na jego sposób oddawania niektórych elementów natury. Ciekawem jest na przykład, jak Norblin przedstawia drzewo, ten nieuchwytny, sylwetowy kształt. Zgoła oczywiście inaczej, niż się to dziś czyni. Jego drzewa, są to blade sylwety, o ile nie topole lub wierzby - kształtu najczęściej maczug, a z każdej głównej maczugi rozchodzą się mniej więcej promienisto od dołu ku górze drobniejsze maczugi. Jak kurytarze kornika - drukarza. A cała ta w ten sposób postrzępiona blada sylweta, jaśniejsza od strony światła, ciemniejsza od strony cienia, nosi na sobie dziesiątki i setki plamek ciemniejszych, trochę podługowatych, w dość systematyczne, szablonowe kondygnacye ułożonych, u końca każdej z maczug w łuk przechodzących; a ostatnie łuki mają zawsze jaśniejsze i drobniejsze plamki, czasem niezmiernie nikłe, co było wyrazem powiewności drzewa. Taką miał metodę przedstawiania, oddawania powiewności liści. Tymi nieraz niezmiernie drobnemi kropeczkami zawsze przy uwzględnianiu modelacyi kształtu ogólnego tego ensemblu liści z jakimś przecież systemem na żyjącem drzewie umieszczonych - plamkami, umieszczonemi na lekkiej ogólnej sylwecie zyskiwał puszystość i w tem była przesada jego rokokowego stylu w stosunku do natury, jego od niej techniczne odstępstwo. Odstępstwo wzięte wprost od jego mistrza, bo Watteau najdokładniej tej samej maniery używał przy malowaniu drzew. Na licznych jego rysunkach wszędzie, najbardziej może w albumie u Czartoryskich pysznie obserwować można te jego drzewa, które jak z Watteau, tak i z innymi rokokowymi malarzami ma wspólne, prócz może jednego Canaletta.
Ta złudność, lekkość, nikłość, ten puch pejzażu (który jedynie na jego sztychach silniejszą ma siłę tonu) najwspanialej może objawia się na łazienkowskim widoku w poznańskiem Muzeum, na tem jego arcydziele stylu. Tu, na tym „prospekcie" jeziora z zarośniętą wyspą, lekkim mostkiem z „lądem stałym" połączonej, tej kaskady, tej bijącej w górę fontanny, zaróżowionego zachodu odbijającego się wraz z głazami i puchem liści drzew na wyspie w zwierciedle jeziora, tych gondoli, czekających u brzegu, rokokowych, marmurowych posągów, altan, chartów, malutkich pudli i tłumu strojów polskich i cudzoziemskich, ludzi to witających się, to rozmawiających w najrozmaitszych pozach, mniejszemi i większemi grupkami - tu widać, jak on był talentem nawskróś miniaturowym, jak się oryentował w malowaniu tłumów.
Zresztą technika jego rysunku jest techniką kreskową w szachownicę rombową, często skombinowaną z kropkami, prócz tego zaś często używa okrągłych, łukowatych kresek.
Osobnej uwagi wymaga jego koń, należał on bowiem również do jego ulubionych przedmiotów. Mimo to konia rysował może najniedołężniej ze wszystkiego. Ale jego tendencya do realizmu sprawiła, że starał się markować wszystkie zauważone we formie konia wklęsłości i wypukłości, co przy jego szarpanej technice, przy braku ścisłych, lecz tylko dorywczych zawsze, ale zato dosadnych studyów, więc raczej obserwacyi - stworzyło razem nędzną szkapę. Był temu zapewne winien i model. Ale to wpłynęło później na jego uczniów i po barokowym, niezbyt realistycznym, spiętym w górę rumaku w sztukę polską wjechała ze zwieszoną głową nędzna szkapina, której nędzność karykaturalna technika jeszcze podkreślała.
Organizacya to tedy była wrażliwa na wszystko, odnajdująca piękno we wszystkiem, umiejąca się wczuwać w każdy kształt i każdy ruch.
Znamiennem jest, że kiedy przystępował do namalowania swego dużego olejnego popiersia (dziś w Poznaniu), koncepcya jego poszła śladami Rembrandta. Na głowę ubrał kapelusz ciemny, filcowy o niezmiernie szerokich kresach; ciemny, by on sam już przechodził w ciemne tło - o szerokich kresach, by mu zakrył cieniem swoim oczy, iżby one, wielkie, bystre i myślące zakryte tem swobodniej patrzały i obserwowały świat. I przez to właśnie stał się motorem polskiego malarstwa, jego niemal twórcą. Jak jego mistrz Holender Watteau otworzył francuskim malarzom oczy na piękność subtelnej postaci rokokowych Francuzek i Francuzów i na ich pejzaż - tak znów on, Francuz - otworzył polskim malarzom oczy na polskie życie - a tem szczęśliwiej, że się do tego zabrał z metodą realisty Rembrandta. Podczas gdy tedy polskie cechowe średniowieczne malarstwo wyrosło na wzorach niemieckich - dzisiejsze na romańskich i holenderskich.
Dziwne jest, jak się ten człowiek zżyć umiał ze społeczeństwem polskiem i zrozumieć je. Oczywiście - na starość nostalgia przyszła i zawiodła go napowrót do Francyi, z której już nie wrócił. Lecz tam żył dalej wspomnieniami Polski. Tam wykonał swe Costumes polonais na 81 rysunkach barwnych, tam swe zdobienia talerzy dla księżnej Czartoryskiej.
Był to czas, który już zrzucał z siebie resztki klasycyzmu, tkwiącego w baroku, w empirze, który miał już oczy otwarte na świat, nie związane żadnym kanonem. Rudymenty tylko zostały, po ogrodach wznosiły się jeszcze dawniej postawione barokowe figury, po miastach widać jeszcze było barokowe i rokokowe budynki, ale duch czasu już się zmieniał, choć epigonów długo jeszcze nie brak było. Zmieniały się stosunki i w sztuce, jak zresztą na każdem polu. Praca Konarskiego i jemu poglądami podobnych zaczęła już owoce wydawać. Zorganizowaną tymczasem została komisya edukacyjna; był sejm czteroletni, proklamowaną była konstytucya trzeciego maja; ks. Hugo Kołłątaj zreformował uniwersytet krakowski, pod Śniadeckimi rozkwita wileński. Chłopi pod Kościuszką, Sawa, Berko Joselowicz walczą w żołnierskich szeregach. Nowi ludzie wchodzą na arenę. A wśród portretów nie tylko, że się znajdą ci nowi, ale i wygląd magnackich portretów się zmieni, zupełnie uprości i spoważnieje.
Konserwatyzm, duch i charakter wodzących dotąd rej możnych rodów, a zachowawczych i w sztuce - znikł wraz z wtargnięciem na arenę, z opanowaniem świata przez ludzi nowych. Wszakżeż po ostatnim rozbiorze tyle z tego, co reprezentowało rządy i kulturę bądź padło, bądź dostało się na wygnanie, bądź wyemigrowało (by stworzyć wyspy polskiej kultury, sztuki) - bądź przylepiło się do Petersburga, Berlina i Wiednia.
Jeszcze się w malarzach tej epoki ważą oba pierwiastki - jeszcze Dawid obok swych realistycznych dzieł tworzy nawskróś klasyczne, jeszcze Norblin obok swych realistycznych lub rembrandtowskich prac maluje boucherowską „Arkadyę". Ale są to już realiści, rozpoczynający nowy kierunek, a wszystko, co długi czas jeszcze potem nosiło cechę klasycyzmu, wszystko to chyli się ku upadkowi i nosi zarazem cechę epigonizmu, anachronizmu. Nie przedstawiony wprawdzie tymi wszystkimi środkami technicznymi, jakiemi my dziś rozporządzamy - był jednak ten świat wiernie, realistycznie odbity w dziełach malarzy, którzy wyszli ze szkoły Norblina. Im nie chodziło już o piękną, klasyczną linię - teraz już o Winckelmanie (choć tak silnie właśnie teraz działa) powiedzieć można: nomen-omen. Żywe, współcześnie myślące umysły znudziły już sobie wieczne przeżuwanie klasycznej linii. Czas przyszedł jakiejś nierównowagi psychicznej, zdenerwowania, poszarpania, ludzie żyją krótko, na nowo powstające życie patrzą często wcale satyrycznie. I stąd tak często w tym okresie spotyka się karykaturę, stąd taka powódź szybko dających się wykonać rysunków, stąd taka zmieniona zupełnie technika.
Prąd ten porwie za sobą i innych i epigonów nawet. Ulegnie mu czasem Plersch, dekorator sceny królewskiej, rokokowy Wojniakowski, przejmie się nim często Smuglewicz i Stachowicz i inni. Całe życie się zmieni. Pomnożą się czasopisma w Polsce i nowinki, teatr scharakteryzowanym zostanie „Fircykiem w zalotach" Zabłockiego, „Krakowiakami i Góralami" Bogusławskiego, Niemcewicza „Powrotem posła".