Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Działania w dniu 18-tym kwietnia przygotował Mokronowski dobrze. Ściągnięto większą ilość artylerji na ul. Senatorską, Podwale, Freta, Zakroczymską, Nalewki; dano ją do koszar gwardji pieszej koronnej. Na skutek tego można było otworzyć silny ogień wzdłuż Miodowej, rozpocząć z ogrodu Krasińskich skuteczniejsze ostrzeliwanie pałacu i dziedzińca Rzpltej, a od ul. Freta dział rosyjskich na ul. Długiej. To też dowódcy rosyjscy stwierdzili odrazu, że przy tym ogniu krzyżowym nie będzie można utrzymać dłużej stanowisk dotychczasowych. Następnie wynik walk dnia poprzedniego, pewność całkowitego zwycięstwa wywabiły na ulice Warszawy tłumy ludzi, siedzących dotychczas po domach, niezdecydowanych; nadciągnęło również bardzo wiele szlachty i chłopów ze wsi podmiejskich. Można było teraz obsadzić „pospólstwem” domy ulic, przylegających do stanowisk rosyjskich, Zakroczymską zwłaszcza, przygotować sobie zawczasu skuteczny ogień z okien. Pospólstwo nabrało już śmiałości i biło się coraz lepiej; przecież w tym dniu nawet Żydzi z Pociejowa wzięli udział w walce i zdobyli jedno działo.
Jeżeli mimo te przygotowania akcja Mokronowskiego w tym dniu nie posiadała rozmachu, który cechował działania dnia poprzedniego, i nosiła na sobie pewien odcień połowiczności, nie doprowadziła np. do silniejszego natarcia od arsenału na stanowisko mjra Depreradowicza na Długiej, które mogło przepołowić linję rosyjską i spowodować jej szybszy upadek, do użycia w walce części wojsk regularnych, np. regimentu X-go, który wysłał tylko ochotników, fizyljerów, części gwardji pieszej, to przyczyny tego należy szukać gdzie indziej. Zdaje się, że Mokronowski nie wiedział, jak daleko odszedł już od Warszawy Nowickij i liczył się z tem, że może on powrócić razem z Prusakami; wolał tedy zatrzymać w ręku silne odwody. Był następnie pod mocnym wpływem króla i mimo wszystko nie chciał doprowadzać wojny z Rosją do ostateczności, dopuścić np. do tego, aby Igelstrom, wódz i poseł w jednej osobie, mógł zginąć w Warszawie z rąk ludu.
Położenie Rosjan przedstawiało się fatalnie. Odparli jeszcze wprawdzie rozpoczęte w tym dniu bardzo wcześnie ataki na pałac Załuskich od strony Podwala i poprzez dziedzińce od Kapitulnej. Ale artylerja polska zdemontowała im jedno działo na Długiej; drugie — w pałacu Rzpltej — z trudnością odpowiadało już na ogień z ogrodu; zdawało się, że lada chwila dojdzie do szturmu na sam pałac, a wtedy odcięta im zostanie ostatnia droga wyjścia z Warszawy. Na Miodowej ogień polski przerwał już łączność z pałacem Załuskich; oficerowie, wysyłani tam, nie mogli już dostać się do niego. Na Długiej w pałacu Rzpltej na Miodowej dawał się we znaki coraz dotkliwiej ogień karabinowy z okien; straty zwiększały się z każdą chwilą. Zaczynało już brakować amunicji działowej; żołnierz był głodny, zdemoralizowany. Przeczuwając zbliżanie się katastrofy, Igelstrom, pozostawiwszy 400— 500 ludzi na straconej placówce w pałacu Załuskich, u Kapucynów, w domu Gdańskim i pałacu Borcha, nakazał około godziny 8-ej reszcie swego wojska zebrać się — pod osłoną dwóch kompanij mjra Depreradowicza, stojących wciąż na Długiej — na dziedzińcu pałacu Rzpltej.
Już poprzednio wszczął rokowania z Mokronowskim. Wczesnym rankiem do arsenału nadjechał brygadjer Baur z trębaczem i oświadczył, że wyznaczono go do prowadzenia układów. Mokronowskiego nie było w arsenale, ale obecny tam ppłk. Mierosławski posłał natychmiast po niego. Podług źródeł rosyjskich misję tę uprzedziło parokrotne zjawienie się parlamentarzy polskich pod rozmaitemi pretekstami u Igelstroma; m. i. przyjeżdżał do niego adjutant królewski płk. Grabowski. Należy przypuszczać wogóle, że Stanisław August odegrał dużą rolę w tych rokowaniach, nawiązując do ostatniej swojej propozycji, t. j. zawieszenia broni i doprowadzenia do tego, aby wojsko rosyjskie złożyło broń i wyszło z Warszawy oznaczonemi zgóry ulicami. Baur oświadczył Mokronowskiemu, że Igelstrom — zgodnie z wczorajszem żądaniem króla — wychodzi obecnie z Warszawy; nie wspomniał jednak o tem, czy z bronią w ręku, czy też bez niej. Mokronowski nie chciał wcale zaostrzać sytuacji i kto wie, czy osobiście nie zgodziłby się na to; czuł jednak, że do tego nie dopuszczą ani oficerowie związkowi, ani lud. Musiał tedy żądać, aby Igelstrom przyjął taką kapitulację, „jaką mu lud mógł przepisać w punktach, t. j, że sam się daje w areszt narodowi z zabezpieczeniem tylko swojej osoby, broń komendy swojej składa, armaty z amunicją i żołnierzy dezarmowanych w niewolę oddaje”. Nad warunkami temi wszczęła się dyskusja. Prawdopodobnie Baur musiał zwrócić uwagę na to, że Igelstrom i jego wojsko nie mogą poddać się ludowi, gdyż może on nie dotrzymać warunków kapitulacji; domagał się tedy, aby poddanie się przyjął i zagwarantował król; starał się przedewszystkiem uzyskać zgodę na wyjście Rosjan z Warszawy bez obowiązku składania broni. Gdy rokowania przedłużały się, nadjechał drugi parlamentarz rosyjski mjr. Czaplic, wysłany z racji znajomości języka polskiego. Zdaje się, że po pewnym czasie doszło do jakiegoś porozumienia; Mokronowski donosił przecież później Kościuszce, że parlamentarze zgodzili się już słownie na warunki, postawione przez niego, zastrzegając sobie jednak podpisanie ich przez Igelstroma.
Po zakończeniu tych układów przyszło mimo to do starcia, które przerwało je na pewien czas. Czyto z rozkazu Mokronowskiego, czy najpewniej z natchnienia oficerów związkowych paru „urzędników” w asyście szwadronu ułanów i pewnej ilości obywateli ruszyło z arsenału pod pałac Potkańskich, gdzie stał mjr. Depreradowicz z dwiema kompanjami grenadjerów kijowskich i jednem działem. Wezwali go, aby złożył broń, gdyż Igelstrom przez parlamentarzy zgodził się już na warunki kapitulacji. Na to major rosyjski odpowiedział słusznie, że rozkazu o tem nie otrzymał jeszcze od swoich przełożonych. Ułani rzucili się wtedy na niego i jego ludzi, usiłując ich rozbroić. W odpowiedzi na to Rosjanie otwarli ogień kartaczowy i karabinowy, który zadał Polakom bardzo ciężkie straty. „To, jak się zdaje, rozwścieczyło bardzo Polaków” — pisze Apraksin. Zaraz potem Depreradowicz opuścił swoje stanowisko i udał się do pałacu Rzpltej.
Baur, a najpewniej i Czaplic, dowiedziawszy się, że omawiane przez nich warunki spotkały się z takiem przyjęciem wojska rosyjskiego, oświadczyli, że dobrowolnie oddają się w niewolę. Warunki, które ustalono, zawiózł Igelstromowi oficer rosyjski, towarzyszący Baurowi.
Pistor, który od samego początku był bezwzględnie przeciwny układom i starał się wciąż nakłonić Igelstrom a do przerżnięcia się poza Warszawę tą drogą, którą poprzednio przedostał się do kwatery głównej mjr. Titow, t. j. Świętojerską, Freta, Nowem Miastem, Zakroczymską i Faworami do rogatki Marymonckiej, ponowił teraz swój nacisk. Przedstawiał Igelstromowi, że lud Warszawy z pewnością nie dotrzyma warunków kapitulacji, że zwłaszcza za jego, Igelstroma, życie nie można będzie ręczyć wobec zadawnionej nienawiści ku jego osobie, że poddanie się będzie hańbą ostateczną. Zdaje się, że cała generalicja i oficerowie wyżsi poparli jego zdanie. Nawet i żołnierz rosyjski, pamiętny krzywd, poczynionych ostatnio ludności stolicy, oświadczał się za przerżnięciem bez względu na wszelkie trudności. Mimo to Igelstrom, złamany osobiście, wahał się do ostatka. Już nawet po wyjściu na ulicę Świętojerską wysłał do Mokronowskiego swego oficera ordynansowego por. Brauna z żądaniem rozmowy osobistej na ul. Wołowej. Misja ta miała wywołać żywy odgłos u Polaków, umacniając ich później w przekonaniu, że próby układów były ze strony Rosjan jedynie podstępem, mającym na celu zyskanie czasu na przygotowanie sobie odwrotu.
Najpewniej o decyzji ostatecznej Igelstroma rozstrzygnęła wiadomość o tem, że Prusacy znowu zbliżyli się pod Warszawę; zdołała ona jakiemiś nieznanemi drogami przedostać się do niego. Bez tego odwrót za okopy Warszawy byłby całkowicie beznadziejny, gdyż piechota i kawalerja polska z prochowni mogły już w polu znieść rozbitków rosyjskich. Istotnie, v. Wolcky o godzinie 5-tej otrzymał od przybyłego doń oficera kozaków wiadomość o położeniu Rosjan w Warszawie wraz z prośbą o ruszenie ku Woli, gdzie może znajdować się część wojsk Nowickiego, połączenie z nim i danie Igelstromowi pomocy. Na skutek tego Prusacy ruszyli odrazu ku Woli w 1000 bagnetów i szabel z 2 działami, obchodząc baterje polskie pod prochownią, które otwarły ogień na ich piechotę lewego skrzydła. W drodze przyłączył się do nich oddziałek szwoleżerów i kozaków, wysłany poprzednio w celu nawiązania łączności. Polacy wysłali wtedy do Prusaków parlamentarza, który oświadczył gen. v. Wolcky, że wkroczenie Prusaków do Warszawy narazi ich tylko na poważne niebezpieczeństwo, gdyż wszystko jest już przygotowane do ich należytego przyjęcia; nie dopomoże zaś Rosjanom wcale, przeciwnie nawet, rozgoryczy tylko jeszcze bardziej przeciwko nim „pospólstwo”, którego i tak powstrzymać już nie można, że Polacy bardzo niechętnie skierują broń przeciw Prusakom, gdyż chcą zachować z nim i pokój. Gdy Prusacy posuwali się dalej ku Woli, z prochowni wyprawiono mały oddziałek piechoty i kawalerji z dwoma działami w celu obserwowania ich. W Woli v. Wolcky dowiedział się, że znajdujący się tam 17-go park artylerji polowej wraz ze swą eskortą wycofał się już tegoż dnia w nieznanym kierunku. Wobec tego cofnął się zpowrotem ku rogatce Powązkowskiej, osłaniając się kawalerją od strony prochowni. Tutaj zjawił się u niego drugi parlamentarz polski z doniesieniem, że Igelstrom nawiązał już rokowania o kapitulację, że jednak Polacy zgodzą się na swobodny odwrót załogi rosyjskiej tylko pod tym warunkiem, że Prusacy odrazu wycofają się z pod Warszawy. Równocześnie Prusacy zauważyli, że strzelanina w Warszawie przycichła.
Na skutek otrzymanej wiadomości Rosjanie rozpoczęli odrazu przygotowania do wymknięcia się z pałacu Rzpltej na ul. Świętojerską. Nie chcieli czekać na ściągnięcie oddziałów, broniących się jeszcze na Miodowej, co zresztą było o tyle ryzykowne, że za nim i ruszyłyby z pewnością w pościg tłumy „pospólstwa”, zebrane na Senatorskiej, Podwalu i Długiej.
Rzucili dwa swoje działa z jaszczykami w bramie pałacu Rzpltej, aby utrudnić ewentualny pościg kawalerji polskiej od ul. Długiej. Zebrali do 700 bagnetów, 20— 30 szabel i 2 działa i postanowili, że na czele kolumny ruszą oberprowjantmajster ks. Bibiczew i por. Firsow z resztkami bataljonu Titowa, a w tylnej straży bataljon Wimpffena ze swemi dwoma działami pod dowództwem bardzo energicznego oficera majora Baturina. W przedniej straży miał iść Pistor, przy sile głównej Igelstrom i Zubow, przy straży tylnej Apraksin.
Przygotowania rosyjskie do odwrotu zauważyli odrazu ludzie, zajmujący domy na ul. Świętojerskiej i dali znać o nich zarówno do arsenału, jak i do bramy Nowomiejskiej. Na skutek tego wylot Świętojerskiej od Nalewek obsadziła milicja skarbowa z trzema działami, a od Freta chorągiew marszałkowska, przy której znajdował się dymisjonowany kapitan Witkowski z jednem działem. Okna domów obsadzono silnie; nawet na dachach przygotowano kamienie.
Natychmiast po wyjściu z bramy Rosjanie dostali się pod ogień działowy z dwóch stron, któremu towarzyszył karabinowy z okien. To też przy pierwszem dziale, które zdołali wyprowadzić, wybito im natychmiast obsługę. Nastąpił wtedy moment zawahania się żołnierza, który szybko opanował mjr. Baturin. Wyprowadzono drugie działo i dopiero pod osłoną ognia tegoż piechota rosyjska zdołała wydostać się w całości na Świętojerską. Chroniąc się przed gęstym ogniem z okien, piechurzy posuwali się naprzód ku ul. Freta pod ścianami domów. Ogień działowy od Nalewek i Freta nie ustawał ani na chwilę. Garść szwoleżerów achtyrskich wsiadła wtedy na koń i Usiłowała szarżować na działo od ul. Freta i chorągiew marszałkowską, ale waleczny kanonier Podwysocki strzelał wciąż z działa, a kpt. Witkowski uratował go, zabijając dwóch szwoleżerów. W końcu silny ogień z okien załamał tę szarżę, jedyną w bitwie warszawskiej.
Tymczasem piechota rosyjska, nie mogąc wytrzymać ognia działowego i karabinowego, odruchowo wtłoczyła się w ślepą uliczkę za kamienicą nr. 1767, należącą do Groszkowskiego, która wyprowadziła ją na dość obszerny dziedziniec, ogrodzony ze wszystkich stron. Z dziedzińca tego było tylko jedno wyjście przez wrota na ul. Koźlą, ale przed niem i stało działo polskie, a domy tej ulicy były już obsadzone przez pospólstwo. Tutaj, w tę prawdziwą pułapkę, wtłoczyli się Rosjanie i pozostali w niej — podług świadectwa mjra v. Wimpffena — prawie przez godzinę. Ostrzeliwano ich wtedy ze wszystkich stron z okien, a od ulicy kartaczami.
Zdawałoby się, że stąd już ani jedna noga rosyjska nie powinna była wyjść. Było dość czasu na to, aby z arsenału ściągnąć odwody, zabezpieczyć wszystkie wyjścia z tej pułapki i wezwać Rosjan do złożenia broni. Ich odpowiedź na pewno wypadłaby wtedy inaczej, niż poprzednio. Mokronowski znajdował się naówczas prawie na pewno w arsenale i musiał wiedzieć o tem, co się dzieje na Świętojerskiej, gdyż chętnych do przenoszenia meldunków w Warszawie nie brakowało wtedy wcale. Mimo to nie dał zrazu znaku życia. Można zrozumieć wobec tego, że w stolicy bardzo szybko rozeszły się pogłoski o tem, iż on i Zakrzewski zupełnie celowo wypuścili Igelstroma z tej pułapki.
Zamknięci w niej Rosjanie, którym poczynało już brakować nabojów karabinowych, usiłowali zrazu przedostać się przez wrota na ulicę Koźlą. Major Baturin, wziąwszy chorągiew w rękę, a za nim por. Firsow z kilkunastu grenadjerami wyszli pierwsi; musieli jednak cofnąć się odrazu, gdyż wystrzały z okien wybiły im wielu ludzi. Wtedy grenadjerzy syberyjscy v. Wimpffena poczęli toporami wyłamywać płoty, oddzielające dziedziniec od drewnianych dworków na ul. Koźlej, a następnie wchodzić na dachy i przebijać sobie wyjście do wnętrza dworków. W ten sposób opanowali dworek Pompa nr. 1826 i kamienicę Rogowskiego nr. 1824, co pozwoliło im osłonić się od strzałów z Koźlej, a następnie i opróżnić tę ulicę całkowicie; w ten sposób również zajęli jakiś dworek, wychodzący na ul. Franciszkańską, przed którym zebrała się grupka pospólstwa z jednem działem, czekająca na ich odwrót wzdłuż ul. Zakroczymskiej. Strzałami z okien i dachu rozpędzili ją, zdobyli nawet działo, które zastąpiło im dwa własne, pozostawione w pierwszym dziedzińcu. Mieli już teraz zapewniony odwrót przez Bonifraterską i Kłopot ku Prusakom. Igelstrom z kawalerją i częścią piechoty wydostał się na Franciszkańską poprzez dworek Pompa i Koźlą. Na Franciszkańskiej strzelano jeszcze do Rosjan z okien i z cmentarza klasztornego, na Bonifraterskiej z dział, umieszczonych w ogrodzie. Mimo to Igelstrom wsiadł na konia i z kawalerją wyprzedził szybko swoich rozbitków. Apraksin z piechotą, która prowadziła ze sobą swoich ciężko rannych, szedł za nim; Pistor z działem, które prędko musiał porzucić, okrywał ten odwrót, narażając się później na odcięcie przez gromadkę pospólstwa, która wyruszyła przeciwko niemu z euchthauzu i zmusiła do zawrócenia z ul. Kłopot na Bonifraterską i wydostania się poza miasto Inflancką i Zieloną. Naogół ta część odwrotu nie sprawiła rozbitkom większych trudności, gdyż ulice były tu zabudowane rzadko, a w dodatku ludność uciekła z nich.
Przy wyjściu z miasta spotkał Rosjan silny ogień z bateryj pod prochownią, — na placu musztry, a nawet i z pod koszar gwardji pieszej koronnej, który nie zadał im jednak większych strat. Z pod prochowni chcieli szarżować na nich ułani i Mirowscy; zatrzymali się jednak na widok ruchu Prusaków. To v. Wolcky, słysząc wznowioną i zbliżającą się coraz bardziej ku jego stanowisku strzelaninę, domyślił się, że Rosjanie zdecydowali się przerżnąć ku niemu. Naraz spostrzegł, że baterje polskie otwarły silny ogień w kierunku bardziej na lewo od jego skrzydła lewego. Wyprawił tam natychmiast swych dragonów i huzarów i sam posunął się naprzód z piechotą, ratując w ten sposób rozbitków. „Bez tej pomocy dzielnych wojsk W. Kr. Mci — donosił Fryderykowi Wilhelmowi II — które i w tym wypadku odznaczyły się zwykłą im brawurą, nie zdołałby się uratować ani jeden żołnierz rosyjski”.
Odwrót Rosjan z pałacu Rzpltej, dokonany z bardzo dużą odwagą i poświęceniem, oficerów zwłaszcza, naraził ich na ciężkie straty. Słowa Pistora o tem, że stracili w nim najwyżej do 30 ludzi, tchną niemożliwą wprost przesadą, gdyż wiemy z całą pewnością, że sam bataljon Titowa stracił wtedy 50 ludzi, a Wimpffena do 60; duże straty ponieśli również szwoleżerzy, których dywizjon stracił ogółem 134 ludzi zabitych. Jeżeli Prusacy oszacowali rozbitków na 40 oficerów i 600 ludzi, w czem 150 rannych, to należy wziąć pod uwagę to, że wśród nich znajdowali się już kawalerzyści, wysłani poprzednio do v. Wolcky’ego, a następnie i szeregowcy, którzy dawniej opuścili swe oddziały dla rabunku, a później zdołali wydostać się z miasta. Nie można zatem oskarżać o przesadę źródeł polskich, gdy wspominają o kupach poległych na ul. Świętojerskiej, o tem, że w samej „pułapce” zginęło 90 Rosjan. W jak ciężkich warunkach dokonywał się ten odwrót, świadczy m. i. fakt następujący. Na czele wszystkich duchownych prawosławnych armji Igelstroma stał protojerej Jakób Afanasjew. Widząc, że zanosi się na całkowitą katastrofę i że Igelstrom wycofuje się na Świętojerską, udał się z nim w towarzystwie dwóch służących kościelnych. Na Świętojerskiej został raniony kartaczem w nogę. Mimo to nie wzięto go na nosze, tak, że resztką sił powlókł się za rozbitkami i dopiero u Prusaków padł bez czucia. Jakżeż zresztą było troszczyć się o dygnitarza duchownego, skoro i sam Igelstrom nie był w położeniu o wiele lepszem, gdyż otrzymał dwie, lekkie zresztą, rany w twarz i ramię, a złamany był całkowicie. „Po 40 godzinnej walce — pisał do Sołtykowa już w nocy z 18/19 kwietnia — straciwszy wszystkich ludzi dookoła siebie oraz wszystko, co posiadałem, stoję obecnie wobec nicości. Jestem u samego szczytu nieszczęścia, ukarany krwawo. Zmuszono mnie do wyjścia z Warszawy, a udało mi się to uskutecznić przez akt brawury, który niewiele posiada podobnych do siebie”.
Razem z Prusakami rozbitki rosyjskie pomaszerowały do Babic, gdzie zatrzymano się na dłuższy postój w celu opatrzenia rannych i pożywienia zdrowych. Na nocleg poszli Rosjanie do Młocin, gdzie ich ubezpieczyło 40 fizyljerów i 30 huzarów pruskich. Następnego dnia razem z Prusakami przeprawili się pod Kazuniem przez Wisłę i doszli do Zakroczyinia. Po drodze rabowali niemiłosiernie wsie, m. i. kolonistów niemieckich w Kazuniu. Ale wieść o ich przegranej w Warszawie wyprzedziła ich już i w jednej ze wsi chłopi rzucili się na ich straż tylną, zabili 2 szeregowców i zabrali 4 wozy. W odpowiedzi na to Igelstrom zawrócił kolumnę i kazał zapalić wieś.
O połączeniu się Rosjan z Prusakami Mokronowski miał dowiedzieć się dopiero przypadkowo. Po otrzymaniu mianowicie wezwania Igelstroma, doręczonego mu przez por. Brauna, udał się na Świętojerską, a następnie śladami odwrotu Rosjan, oznaczonemi trupami ich żołnierzy, aż do placówek pruskich. Tutaj chciał rozmówić się z gen. v. Wolcky’m; jednak wybuch w prochowni odwołał go na pewien czas w inną stronę. Gdy wrócił, Prusacy wycofali się już ku Marymontowi.
W tych warunkach i on i cała Warszawa mogła przypuszczać, że Igelstrom nie wyszedł ostatecznie z oddziałkiem przerzynającym się Świętojerską, lecz znajduje się na Miodowej.
Działania polskie w czasie odwrotu Rosjan stały na tym samym poziomie, jak i cała akcja w dniu 17-tym: cechowała je duża dobra wola, a nawet inicjatywa i ruchliwość „pospólstwa”; zbywało im natomiast nadal na dowództwie, które wprowadza w grę odwody i czuwa nad całością poczynań.
Po ustąpieniu Igelstroma z Warszawy Rosjanie bronili się jeszcze na Miodowej do godziny 17-tej. Ich długi, niezmiernie zacięty opór odwrócił nawet chwilowo uwagę Polaków od wycofania się rozbitków z pałacu Rzplitej i ułatwił tymże ich zadanie. Skoncentrował się w dwóch punktach: w pałacu Załuskich, który zdobyto dopiero około godziny 17-tej, i w klasztorze Kapucynów, który wzięto szturmem o godzinę lub dwie wcześniej. Pałacu Rzpltej po wyjściu z niego Igelstroma Rosjanie nie bronili, zdaje się, wcale; dom Gdański, do którego przypuszczono szturm od Podwala i Miodowej, poddał się już przedpołudniem; pałac Borcha opanowano bez trudności pod wieczór, choć przeszukanie go nastąpiło dopiero 19-go; pałac Teppera zajęto bez większego oporu po południu. Zdaje się, że część załóg tych stanowisk przedostała się do pałacu Załuskich i wzmocniła jego załogę.
Klasztor Kapucynów, który utrudniał powstańcom poważnie szturm do pałacu Załuskich, zaczęto ostrzeliwać z dział poprzez wyłomy w murach ogrodowych Bibljoteki Załuskich na Daniłowiczowskiej i pałacu ks. kanclerzyny Czartoryskiej na Miodowej. Kule zniszczyły dachy klasztoru, porozbijały w refektarzu i paru celach mury, powybijały drzwi i okna. Zakonnicy wraz z Sanctissimum musieli opuścić wtedy zakrystję, do której wpadały już kule, i przenieść się do piwnicy pod kościołem. Na szczęście „z zakonników żaden nie odniósł żadnego na życiu lub ciele uszkodzenia”; zginął tylko służący klasztorny, wysłany przez Rosjan z jakiemś poleceniem. Mimo ostrzeliwanie załoga rosyjska broniła się „z największym i niepowiedzianym wrzaskiem” do ostatka. Oblegający chcieli już podpalić klasztor, „rzucając do niego bomby i kule ogniste”; wkońcu jednak zdecydowali się na szturm od strony ogrodów. Bez względu na gęsty ogień z okien klasztoru — wpadli do ogrodu Kapucynów, a następnie wybili zatarasowane drzwi przy chórze i wtargnęli z wielkim wrzaskiem do klasztoru. Część załogi wypadła wtedy na ulicę i tam wybito ją natychmiast. „W ten czas dopiero w konwencie najkrwawsza zaczęła się bitwa”. Zabito 75 Rosjan po celach, a głównie w dormitarzu, w którym znajdowała się cela prowincjała; Polaków zginęło wtedy 4, a 4 zostało rannych. Wśród zwalonych w czterech celach, obdartych doszczętnie trupów rosyjskich znalazł nazajutrz sztabslekarz regimentu X-go Drozdowski paru ciężko rannych, dających jeszcze znaki życia; przebrał ich odrazu w polskie płaszcze żołnierskie i kazał przenieść do szpitala Marcinkanek na ul. Piwną, gdzie ich zdołano wyleczyć. Znaleziono wtedy również i paru ukrytych w piecach żołnierzy rosyjskich.
Niestety, brawurowy szturm klasztoru splamiony został rabunkiem . W celach Kapucynów — przeszukiwano je bardzo starannie, gdyż lud był przekonany, że w klasztorze ukrywał się Igelstrom — znaleziono depozyty prywatne, tak upowszechnione po upadku banków. Znajdowały się tu mianowicie pieniądze Kickiego wojewody ruskiego, Boskiego i Florjana Łępickiego, te ostatnie w kwocie 5650 dukatów i 83 rubli. Zwycięzcy podzielili je pomiędzy siebie, podobnie jak i rozmaite drobiazgi zakonne. Przy rewizji piwnic pootwierano nawet trumny i pobrano z nich rozmaite rzeczy. Z powodu nieustannego, trwającego trzy dni, poszukiwania ukrytych Rosjan, do 21-go kwietnia furta klasztorna od rana do wieczora musiała być otwarta dla wszystkich, którzy chcieli sprawdzać, czy w klasztorze niema Rosjan.
Pałac Załuskich, do którego od Podwala strzelano bez przerwy, miał około południa wywiesić białą chorągiew. Na skutek tego — w związku z misją por. Brauna — Mokronowski i Zakrzewski, poprzedzani przez trębacza, udali się tam konno pod eskortą 20 ludzi kawalerji przez Długą. Przyjęto ich strzałami, a gdy cofnęli się wreszcie, ścigano gęstemi strzałami z karabinów i dział. Zrozpaczony katastrofą, płk. Parfentjew postanowił tu walczyć do ostatka. Gdy zabrakło kul, żołnierze jego strzelali guzikami i drobną monetą miedzianą; gdy nie było lontów, strzelali do zapałów armatnich z karabinów. Po południu udało się oblegającym wprowadzić działo 12 funtowe do domu Poltza na Podwalu i wyważyć po raz drugi wrota. Rzucono się zaraz masą do szturmu. Ale Rosjanie, zamknięci w pałacu, jego oficynach i piwnicach, przyjęli szturmujących gęstym ogniem, zadając im duże straty. Niepodobna było opanować pałacu dotąd, dopokąd bronił się klasztor Kapucynów; w dodatku i atak od strony Kapitulnej postępował bardzo wolno. Pod pałacem zebrały się wtedy tłumy ludzi zdecydowanych na wszystko; był tutaj i oddziałek regimentu X-go z ppor. Sypniewskim i chor. Urbanowskim na czele, trochę gwardji pieszej, milicja miejska. Wśród „pospólstwa” uwijali się: Kiliński, który poprzednio brał udział w szturm owaniu Kapucynów i działaniach na Koźlej, kpt. H. Drozdowski, były rotmistrz kawalerji narodowej, później intendent policji Antoni Sinkiewicz, były konfederat barski i również kawalerzysta narodowy Feliks Bielawski. Ich to zachętom, przykładowi przedewszystkiem, udało się skłonić lud do ponownego rzucenia się na pałac, który zdołano wreszcie podpalić. W tedy część jego załogi, jakaś setka przeszło z kilkunastu oficerami na czele, wybiegła nagle na Miodową i otwarła ogień w stronę Długiej. Od tych strzałów zginął m. i. dzielny kanonier Podwysocki. Wycieczka ta z dużemi stratami zdołała przedostać się do pałacu Rzpltej, a następnie i na Świętojerską. Dotarło tutaj zaledwie 30 ludzi, a i tych wybił wreszcie lud, biorąc do niewoli jedynie 8 oficerów.
Reszta załogi nie zdołała już oprzeć się naporowi szturmujących, którzy wśród ognia wdarli się po drabinach do pałacu. Jedni z żołnierzy rosyjskich walczyli wtedy do ostatka, ginąc pod ciosami; inni — było ich podobno 40 — poddali się. Część zwycięzców oswobodziła nasampierw więźniów, Sierpińskiego, Węgierskiego i St. Potockiego, z którym i Igelstrom — wbrew rozpowszechnionym przekonaniu — postępował po ludzku i wcale nie zamierzał pozbawiać ich życia w czasie swego odwrotu. Wzięto ich na ręce i wyniesiono z triumfem na ulicę. Większość rzuciła się na zdobycz, a wzięli w tem, niestety, udział nietylko szeregowcy, ale nawet i oficerowie regimentu X-go. Zrabowano kasę wojskową Igelstroma, w której znajdowało się 100.400 rb. w talarach srebrnych, umieszczonych w siedmiu beczułkach. Staczano pomiędzy sobą formalne bójki o te pieniądze. Zabrano następnie serwis srebrny, ofiarowany przez Katarzynę Igelstromowi, jego pieniądze prywatne w kwocie 50 tysięcy dukatów, książki, zbiór map, broń; jakiś amator wziął nawet rasową wyżlicę ze szczeniętami. Na szczęście znaleźli się i ludzie, którzy zabezpieczyli odrazu od pożaru i kazali przenieść na Ratusz najcenniejszą zdobycz w pałacu, mianowicie archiwum poselstwa rosyjskiego w Warszawie.
W Wielką Sobotę 19 kwietnia, w czasie systematycznej rewizji domów stolicy w poszukiwaniu ukrytych Rosjan, doszło jeszcze do dwóch starć o trochę poważniejszym charakterze.
Jedno z nich miało miejsce w kamienicy Rudzińskiego przy ul. Mazowieckiej nr. 1346, gdzie znajdowała się kwatera poległego dowódcy grenadjerów syberyjskich ks. Gagarina. Strzegło jej 22 szeregowców pod dowództwem kaprala; prawdopodobnie jednak w czasie walk obu dni poprzednich schroniła się do niej większa ilość szeregowych z rozmieszczonych w pobliżu zakładów i kwater oficerskich tegoż pułku. 19-go kwietnia lud zauważył ich obecność i rzucił się na kamienicę. Wśród tłumu znajdowali się wyłącznie niemal rzemieślnicy oraz ich czeladź; rej wodził niejaki Walenty Musyett, siodlarz z Marszałkowskiej. Przyjęto ich wystrzałami z okien. Tłum wyważył wtedy bramę i zdobywał piętro po piętrze. Oblężeni walczyli tak zacięcie, że Musyett sprowadził wkońcu działo z arsenału. Pod wieczór udało się zmusić Rosjan dymem z zapalonej słomy wilgotnej do poddania się. Kapitulujących próbował ocalić jakiś oficer regimentu X-go, ale darem nie: jego samego pokaleczono, a Rosjan wybito co do nogi. Tłum rzucił się następnie na kamienicę i zrabował ją doszczętnie.
Drugi podobny wypadek miał miejsce na ul. Franciszkańskiej w kamienicy nr. 1797, t. zw. Tyllowskiej, w której mieszkał Ankwicz. Schroniło się w niej do 100 maroderów rosyjskich, którzy bronili się bardzo zawzięcie, wiedząc, że nie otrzymają pardonu z powodu popełnionych w okolicy rabunków. W końcu sprowadzono i tutaj działo i po ostrzeliwaniu kamienicy wzięto ją szturmem, wybijając obrońców. Po zdobyciu zrabowano ją całkowicie.
Praga w czasie walki o Warszawę nie dała znaku życia. Dziwić się temu trudno, jeżeli weźmie się pod uwagę, że załoga rosyjska 17-go kwietnia liczyła tu co najmniej 300 bagnetów i szabel z 4-ma działami bataljonowemi oraz jednem połowem, a 18-go, po przeprawieniu się rozbitków v. Mayera i przybyciu trzech kompanij grenadjerów z Grannego, wzrosła do 600 ludzi, podczas gdy stojące tutaj poprzednio oddziały wojsk polskich przeprawiły się w całości do Warszawy. W dodatku, sądząc z trochę późniejszego zachowania się Pragi, ludność jej nie posiadała zbyt wiele animuszu rycerskiego. Wójt jej cyrkułowy Paweł Grabowski miał podobno zakazać odrazu sprzedaży trunków i troszczyć się jedynie o to, aby „pospólstwo” zachowało się spokojnie.
18-go kwietnia garnizon rosyjski, pod wpływem wiadomości otrzymanych od v. Mayera, postanowił opróżnić bez walki Pragę i odejść w kierunku Nowego Dworu. Praga ułatwiła mu to, dostarczając podwód do ewakuacji szpitala i magazynów. Zabrakło ich jednak i Rosjanie musieli rekwirować furmanki, przybywające do Warszawy z produktami na święcone. Odwrót wykonano tak pośpiesznie, że pozostawiono w obozie całe ciężkie bagaże strzelców konnych elizawetgradzkich, zakopano 5 dział bez lawet, rzucono 1000 kling do pałaszy, pewną ilość karabinów; nie wywieziono nawet magazynów paszy i żywności, które zapełnił liwerant armji Igelstroma Szmul Jakubowicz, opuszczający teraz Pragę wraz z Rosjanami. Dopiero 19-go Praga nawiązała łączność z Warszawą.