Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

I.


Już od 8-go kwietnia roku 1794 t. j. od chwili nadejścia do Warszawy wiadomości o bitwie pod Racławicami, a następnie — spowodowanej przez nią decyzji wysłania nad Pilicę silnego oddziału gen. Chruszczewa, stojącego dotychczas w najbliższych okolicach miasta, stało się widoczne, że wybuch powstania w stolicy będzie kwestją dni najbliższych. Już wtedy również można było przewidzieć, że garnizon rosyjski będzie tu musiał przyjąć walkę w bardzo niekorzystnych dla siebie warunkach. Wina tego spadała w pierwszym rzędzie na ministra pełnomocnego Rosji w Rzplitej oraz — w jednej osobie — wodza naczelnego armji stojącej w Koronie i Litwie, bar. O. A. Igelstroma.

Przewodniczący Kolegjum Wojskowego w Petersburgu hr. N. Sołtykow mówił później, po klęsce garnizonu rosyjskiego w Warszawie, ze Igelstrom, mając na głowie tyle doniosłych spraw politycznych, musiał w praktyce powierzyć dowództwo wojsk w stolicy najstarszemu po sobie generałowi, t. j. gen. por. hr. St. Apraksinowi — i z tego powodu chciał nawet pociągnąć tego ostatniego do odpowiedzialności za klęskę. Spotkał się z miejsca z zaprzeczeniem bardzo kategorycznem. “Igelstrom — odpowiadał Apraksin — bez względu na wszystkie swe obowiązki polityczne - wydawał zawsze sam rozkazy wojskom rosyjskim nietylko w całej Polsce, ale przedewszystkiem w Warszawie. Znajdowałem się przy nim stale i nigdy nie wydawałem żadnych zarządzeń bez jego wyraźnego nakazu; odrębnego zakresu działania nie powierzył mi Igelstrom nigdy”. Że tak było w istocie, że Igelstrom żadnemu z generałów swego otoczenia najbliższego nie przekazał nigdy częściowego chociażby zastępstwa, wynika również wyraźnie z wynurzeń i drugiego współpracownika jego, generała kwatermistrza i szefa sztabu generalnego jego armji — generała majora J. Pistora.

Ministrem pełnomocnym w Polsce został Igelstrom prowizorycznie; w Warszawie wymieniano odrazu głośno przewidywanych jego następców. W rzeczywistości jego nominacja - po odwołaniu Sieversa - miała znaczenie głębsze i trwalsze, jako objaw radykalnego zwrotu w polityce polskiej Rosji. Spowodował go niepodzielny naówczas kierownik tej polityk . Platon Zubow z wyraźnym zamiarem doprowadzenia do nowych rozruchów w Rzplitej, któreby dały pretekst do ostatecznego jej rozbioru. Drugi rozbiór dał arystokracji rosyjskie, stosunkowo niewiele fortun do nasycenia jej apetytów; chodziło teraz o doprowadzenie do trzeciego któryby zapewni „owe tereny dla donacyj. „To nie wy, Polacy- miał powiedzieć później Sievers powracającemu z Berezowa do kraju szefowi Działyńskiemu — wywołaliście insurekcję roku. Spowodował ją człowiek, który posiadał naówczas najwięcej wpływu na politykę dworu rosyjskiego. Był nim Zubow, który polecił, aby użyto wszelkich środków możliwych podniecania, irytowania i rewolucjonizowania narodu polskiego przeciw wszystkiemu, co myśmy uczynili w Polsce od roku 1792, ażeby uzyskać preteksty i okazję do ostatecznego i całkowitego rozbioru Rzpltej, a przez to do konfiskat kosztem Polaków na rzecz swoich kreatur”.

Igelstrom nadawał się wybornie do celów takiej właśnie polityki. Był on uosobionem przeciwieństwem swego poprzednika. Sievers dokonywał wprawdzie gwałtów w Grodnie, stosował później brutalnie i cynicznie środki policyjne przeciwko ludziom podejrzanym o „jakobinizm“ , był w ogóle rzecznikiem polityki silnej ręki w Polsce. Równocześnie jednak przyczynił się do tego, że nowa konstytucja grodzieńska ocaliła tyle tyle urządzeń z czasów Sejmu Wielkiego, pragnął ją uczciwie wprowadzić w życie przy pomocy ludzi oddanych wprawdzie Rosji; ale nie dążących jedynie do zbogacenia się kosztem nieszczęść kraju; zwalczał bezwzględnie Kossakowskich i ich brutalną politykę rodową; pragnął szczerze dopomóc Polsce w jej trudnościach finansowych i gospodarczych; z nieuniknionej po drugim rozbiorze redukcji wojska nie zamierzał wcale czynić narzędzia prowokowania Polaków, przeciwnie, chciał przeprowadzić ją stopniowo, z możliwem oszczędzaniem korpusu oficerskiego; godził się na zmniejszenie rosyjskiej armji okupacyjnej w Koronie i Litwie, która rujnowała doszczętnie zubożałą i bez tego Rzpltą i wywoływała nieustanne zatargi z ludnością oraz wojskiem polskiem; bronił szczerze interesów Polski przeciwko wzmagającym się stale od drugiego rozbioru apetytom pruskim. Jego polityka, odpowiadająca dążeniom liberalizujących magnatów rosyjskich, w rodzaju Siemiona Woroncowa, sprzeciwiających się zagarnianiu przez Rosję obszarów rdzennie polskich Rzpltej oraz oddawaniu ich Prusom, zmierzała do tego, aby z okrojonej i słabej Rzpltej uczynić państw o hołdownicze rosyjskie, coś w rodzaju drugiej Kurlandji. W Polsce godzili się na nią całkowicie ludzie z otoczenia króla i prymasa, zniechęceni doświadczeniami niedawnych czasów, nie wierzący ani w swe siły własne, ani też w siły narodu.

Igelstrom, nie dyplomata i nie polityk, ale politykujący żołnierz, bardzo brutalny i pierwotny pod niezbyt wielkim pokostem kultury, miał za sobą przeszłość, którą znali dobrze politycy, wysyłający go na miejsce Kachowskiego do Rzpltej w przededniu drugiego rozbioru. Ze służby w wojsku saskiem, w którem służył w kompanji późniejszego dyrektora mennicy w Warszawie Unruga, Igelstrom przeszedł w roku 1762 do wojska rosyjskiego, a wkrótce potem znalazł się w Polsce przy boku Repnina. Używano go tu do nawiązywania stosunków z przeciwnikami dworu i Czartoryskich oraz przygotowywania konfederacji radomskiej. Później kierował akcją sejmikową r. 1767 z ramienia Repnina i stał się głośnym przez dokonanie w czasie sejmu pamiętnego aresztowania senatorów i przewiezienia ich do obozu rosyjskiego na Pradze. To „porywanie" ludzi było widać jego specjalnością, gdyż w r. 1784, na rozkaz Potem kina, porwał Szahin Gireja. W latach 1784 do 1792 był namiestnikiem symbirskim i ufimskim i oddał duże usługi rządowi rosyjskiemu, trzymając w czasie drugiej wojny tureckiej na wodzy Kirgizów. W wojnie ze Szwecją wyróżnił się nie tyle jako wódz, ile jako dość zręczny negocjator pokoju w Werela. Wiek — w roku 1794 liczył 57 lat nie ostudzi wcale jego wybuchowości i temperamentu, nie otworzył mu oczu na to, że gwałt i upokarzanie ludzi nie są jedynemi środkami rządzenia, że w Polsce od czasu wypadków roku 1767 stan sił i ducha kraju uległ doniosłej zmianie. Dzięki temu początkowo stał się wybornem narzędziem polityki Zubowa. 

Oparł się odrazu na Kossakowskich, z którymi łączyło go wspólne i dawno przezeń uprawiane zamiłowanie rozdrapywania na swą korzyść własności Rzpltej. Przy ich pomocy poddał rewizji całość konstytucji sejmu grodzieńskiego nie troszcząc się o żadne zachowanie pozorów legalności. Począł demonstracyjnie okazywać lekceważenie królów i, z którym nie widział się aż do czasu otrzymania wiadomości o Racławicach, któremu nie wręczył nawet osobiście swych listów wierzytelnych. W podobny sposób traktował Moszyńskiego, Sułkowskiego i wszystkich wogóle ministrów polskich. Jego postępowanie z Radą Nieustającą, której marszałek musiał mu zdawać sprawę z porządku dziennego każdej nadchodzącej sesji, odbierać od niego decyzje, a następnie donosić o jej przebiegu, której postanowienia zmieniał nieraz dowolnie, zwłaszcza gdy chodziło o wybory na urzędy, karcąc przytem obraźliwie opornych, przekonywało dowodnie wszystkich, ze Rzplta nie ma już ani praw, ani rządu i stosować się musi jedynie do kaprysu ministra imperatorowej. Oddaliło to od niego stopniowo wszystkich ludzi pragnących szczerze oprzeć się o Rosję, nie godzących się jednak na rolę jej narzędzi za wszelką cenę. Na każdym kroku, przy każdej okazji groził królowi i Radzie — w razie odmowy bezwzględnego posłuchu — nowym i ostatecznym rozbiorem Rzpltej. Ze sprawy redukcji wojska tak ciężkiej i bolesnej dla korpusu oficerskiego, uczynił świadomie narzędzie prowokacji Polaków, lekceważąc wszystkie ostrzeżenia nawet Ożarowskiego i Cichockiego, żądając doraźnego wyrzucania na bruk oficerów młodszych, krzywdząc zasłużonych starszych.

W korespondencji z PI. Zubowem, którą podtrzymywał starannie, odwołując się do jego pośrednictwa u imperatorowej, lgelstrom wypowiadał się zupełnie szczerze o ostatecznych celach nowej polityki w Polsce. W liście np. z dnia 14/25 marca, pisanym zatem w czasie odprężenia po bezskutecznym dla powstania marszu Madalińskiego, a jeszcze przed nadejściem groźniejszej wiadomości o wystąpieniu Kościuszki w Krakowie, mówił, że szlachta jest mocno podniecona przeciw Rosji i pociągnie w końcu za sobą zarówno mieszczan jak i chłopów. Tymczasem władze polskie zachowują się bezczynnie, o ile chodzi o utrzymanie porządku w kraju: wojsko polskie i policja zajmują stanowisko jakby neutralne i przez to w rzeczywistości dopomagają powstańcom. Trzeba sobie tedy powiedzieć otwarcie, że na to niem a innego wyjścia, jak przeprowadzenie nowego i ostatecznego rozbioru Rzpltej. Rosję za drogo kosztuje utrzymanie pokoju i porządku w tym obcym kraju, który przedstawia się jako napoły martwe, a napoły buntujące się ciało. Mówił następnie, iż początkowo przeciwstawiał się dość ostro wkroczeniu wojsk pruskich do Rzpltej z powodu marszu Madalińskiego i zmusił Buchholtza do oświadczenia formalnego, że jest to wkroczenie tylko chwilowe, gdyż król pruski nie pragnie nowych nabytków w Polsce bez zgody Rosji; później jednak sam wzywał Prusaków do jak najszybszego wprowadzenia wojsk do województw krakowskiego i sandomierskiego. Stanowisko jego odpowiadało całkowicie dyrektywom, które otrzymał niebawem z Petersburga od samej imperatorowej, popierającej bez zastrzeżeń politykę polską Pl. Zubowa. Katarzyna oświadczyła mu, że — w myśl umowy Rosji z Prusami król pruski powinien we własnym swym interesie pilnować spokoju na lewym brzegu Wisły, że dla Rosji jest rzeczą znacznie ważniejszą zachowanie spokoju na prawym brzegu Wisły i przeszkodzenie powstańcom w przedostaniu się ku wschodowi, niż utrzymanie w swem ręku W arszawy, leżącej nad samą granicą pruską; Polakom — dodawała — należy, stosując się do dawnej jej instrukcji z dnia 17 stycznia 1793 roku, odebrać wszystkie środki materjalne, przy pomocy których mogliby szkodzić Rosji. Podług późniejszych wynurzeń Igelstroma nakazano mu wtedy z Petersburga „rozbroić i rozpuścić wojsko wszystkie Rzpltej, zabrać arsenały i wyprowadzić, oddać Warszawę Prusakom i uskutecznić podział reszty”.

Była to polityka całkowicie wyraźna, która miała jednak zaprowadzić Rosję dalej, niż przewidywali jej rzecznicy. Kata­rzynie i Zubowowi mogło istotnie zależeć na tem, aby w Polsce wywołać jakąś „lichą barszczyznę”, któraby uzasadniła przeprowadzenie ostatecznego rozbioru Rzpltej; w interesie Rosji nie leżało natomiast wcale, aby w czasie, gdy musiała liczyć się z ewentualnością wojny tureckiej, a może nawet i szwedzkiej, gdy jej stosunki wewnętrzne i położenie gospodarcze przedstawiały się tak niekorzystnie, w Polsce doszło do powstania całego narodu, mogącego zagrozić katastrofą jej armji, rozłożonej w Koronie i Litwie, wymagającego później rzucenia na szalę dużych armij i wielkich środków pieniężnych. Dodajmy odrazu, że Petersburg ani na chwilę nie przewidywał czegoś podobnego. Po doświadczeniach wojny roku 1792, po konfederacji targowickiej i wstrząsie w Warszawie, spowodowanym wkroczeniem Prusaków do Wielkopolski, sądzono tu zawsze, że w Polsce da się przeprowadzić wszystko przy pomocy tych sił, któremi rozporządzał Igelstrom, że Polacy po awanturują się może trochę, ale w końcu ulegną. Tymczasem Igelstrom, bez względu na całe swe krótkowidztwo, prędzej zorjentował się w tem, że ruch, który spowodował, jest jednak ponad wszelkie spodziewania silny; na skutek tego raptownie zmienił front i uderzył na alarm. Donosił, że Prusy są całkowicie nieprzygotowane do tej roli na lewym brzegu Wisły, którą przeznacza im imperatorowa, że jego siły własne nie wystarczą absolutnie, ze zachodzi konieczność szybkiego ściągnięcia posiłków z głębi Rosji; naglił o nie, odwoływał się przez Zubowa wprost do Katarzyny, żebrał po prostu u Prusaków o nadsyłanie mu drobnych choćby oddziałów.

Gdy przekonał się, że w Petersburgu — mimo jego coraz rozpaczliwsze raporty — oceniają położenie po dawnemu, ze gdyby nawet zdecydowano się tam wysłać mu posiłki, to przybędą one za późno, aby powstrzymać rozrost powstania, że następnie na pomoc Prusaków nie można liczyć tak prędko, poczał po prostu tracić głowę. Nagłe przejście od przesadnego poczucia moralnej przewagi rosyjskiej w Polsce do do również przesadnych obaw z powodu grozy wypadków i ciążącej na nim odpowiedzialności — załamało go w sposób tak widoczny że stało się to nawet przedmiotem żartów jego otoczenia wojskowego oraz posła pruskiego w Warszawie Buchholtza.

W tem położeniu Igelstrom zdecydował się w ostatniej niemal chwili spróbować polityki swego poprzednika, Sieversa, i pozyskać łagodniejszymi środkami Polaków, trzymających się jeszcze Rosji, skłonić ich do energicznego przeciwdziałania insurekcji. Przez pośredników postarał się po Racławicach o widzenie się ze Stanisławem Augustem. Spotkanie nastąpiło w sekrecie niemal w pałacu „Pod blachą”, w mieszkaniu tak oddanego od dawna Rosji ks. Kazimierza Poniatowskiego ex-podkomorzego koronnego. „Son maintien et son langage — notuje król — y parurent extrêmement troubles”. Zapytywał, co mogło spowodować marsz Madalińskiego i powstanie Kościuszki; od siebie dodawał, że uważa je za w nik prowokacji pruskiej, obliczonej na doprowadzenie do ostatecznego rozbioru Rzpltej. Zaręczał kłamliwie, że, o ile ruch Madalińskiego i Kościuszki nie zamieni się na powstanie ogólne narodu, to imperatorowa ani sama nie będzie dążyć do nowego rozbioru, ani też nie pozwoli Prusom i Austrji na nowe nabytki; w przeciwnym zaś razie będzie uważać się za zwolnioną z wszelkich zobowiązań wobec Rzpltej. Do spotkań z królem doszło później parokrotnie; nawet jeszcze 15-go kwietnia Igelstrom zaręczał ponownie, że „que si on deferait ici a ses demandes, l'impératrice empêcherait le plus efficacement toute autre usurpation étrangère”. Podobnież zmienił swe postępowanie w stosunku do Rady Nieustającej, Moszyńskiego, Ożarowskiego, Cichockiego i innych, starając się groźbami i karesami wciągnąć ich do działania legalnego przeciwko przywódcom insurekcji i członkom sprzysiężenia warszawskiego oraz wspólnego zwalczania ewentualnego wybuchu w stolicy. W stosunku do Warszawy i jej ludności okazywał się wtedy dziwnie słabym uprzejmym nawet. Miał np. w swem ręku Kilińskiego, o którym doniesiono mu wyraźnie, że w mieszkaniu jego odbywają się narady sprzysiężonych. Wezwał go do siebie i, wysłuchawszy jego bardzo zręcznego zaprzeczenia, uwierzył mu, a przynajmniej jak mówi Stanisław August — udał, że wierzy, i nie kazał go aresztować. Gdy w Warszawie — z powodu zbliżenią się ku niej oddziału pruskiego gen. v. Wolcky’ego oraz zjawienia się generałów pruskich z liczną świtą z wizytą u Igelstroma — doszło 14-go kwietnia do zbiegowiska ludowego, użył nawet podobno pośrednictwa Kilińskiego do skłonienia tłum do rozejścia się. Miał wtedy wezwać do siebie prezydenta Warszawy Andrzeja Rafałowicza i oświadczyć mu, że. ponieważ odpowiedzialność za spokój w mieście spoczywa również i na Magistracie, a w celu zabezpieczenia tejże konieczny jest garnizon obcy, Magistrat tedy powinien mu dać odpowiedź szybką i wyraźną, czy woli garnizon rosyjski, czy też pruski. Prezydent — po naradzeniu się z radcami odpowiedział, że Magistrat nie przewiduje w mieście żadnych rozruchów, któreby wskazywały na potrzebę utrzymywania w niem garnizonu obcego, że jednak w każdym razie większość Magistratu woli garnizon rosyjski od pruskiego. Igelstrom nietylko zadowolił się tą bądź co bądź dwuznaczną odpowiedzią, ale zaprosił do siebie na obiad prezydenta i radę.

Te wahania Igelstroma, jego obawy odpowiedzialności za stworzone przez niego położenie polityczne nie miałyby z pewnością tak doniosłych następstw — mimo wszystko bowiem położenie wojsk rosyjskich w Koronie nie przedstawiało się bynajmniej tak źle — gdyby posiadał on choć trochę zdolności wodzowskich, lub też miał w swem otoczeniu wojskowem ludzi, którzy byliby w stanie zastąpić go w tej dziedzinie. Niestety, zły poseł i polityk, Igelstrom nie posiadał wcale iskry Bożej i w dziedzinie wojskowej. Nawet tak przychylny mu Langeron stwierdzał, że co najwyżej mógł on kierować oddziałem w armji, pozostającej pod dowództwem kogoś innego gdyż samodzielne dowództwo byłoby dlań ciężarem ponad siły. Jego kampanię przeciwko Szwecji w latach 1789 - 90 krytykowano w Rosji powszechnie, mówiąc, że prowadził ją bardzo tchórzliwie, że Nummsen odniósł powodzenia tylko dlatego, że nie słuchał jego rozkazów. Złośliwi podwładni, tak nie lubiący go ogólnie, twierdzili, że zwycięstwa odnosił jedynie na manewrach. Z pośród generałów jego otoczenia gen. por. St. Apraksin, oficer o dość słabej inteligencji i nikłej ambicji, przyzwyczaił się już do słuchania cudzych rozkazów; później naraził się na bardzo ciężkie zarzuty z racji zachowania się podczas walk warszawskich i okazanego po nich upadku ducha. Dziś można wykazać, że w ostatniej chwili, prawdopodobnie pod naciskiem Igelstroma, pokrzyżował on cały szereg celowych zarządzeń generała kwatermistrza Pistora. Ten ostatni oficer skądinąd inteligentny i odważny, rzecznik środków radykalnych i śmiałych, nie liczący się wcale z względami politycznemi oddany całkowicie Prusom, których interesom służył niemal jawnie, miał jednak w sobie coś z teoretyka, pedanta, nie liczącego się z właściwościami terenu walki, siłami i możliwościami przeciwnika, a wreszcie i poziomem przedsiębiorczości oficerów rosyjskich. Sprytny i pomysłowy w dziedzime przeinaczenia prawdy, uchylający się zręcznie od odpowiedzialności kosztem innych, Pistor nie cieszył się popularnością wśród starszyzny wojskowej rosyjskiej w Warszawie. Igelstrom nie lubił go i nie ufał mu; dlatego chętnie wygrywał przeciwko memu Apraksina, pragnąc przez to zatrzymać dowództwo i decyzję w swojem ręku. Obaj wymienieni generałowie nie znosili zgodnie szefa wywiadu rosyjskiego w Warszawie, ruchliwego i inteligentnego brygadjera Karola Baura, dowódcy szwoleżerów achtyrskich.

Ten stan dowództwa rosyjskiego zadecydował o tem, że popełniło ono błędy, które pozwoliły wreszcie związkowym polskim pokusić się o opanowanie Warszawy.

Po raz pierwszy możliwość wybuchu powstania w Warszawie stanęła przed dowództwem rosyjskiem w czasie pomiędzy 12 i 21 marca, t. j. w okresie poruszenia Madalińskiego oraz jego krążenia w promieniu niezbyt odległym od stolicy. Wywiad baura zebrał wtedy pozytywne dane o istnieniu sprzysiężenia w stolicy i doprowadził już 2-go marca do aresztowania szambelana Klemensa Węgierskiego i podporucznika artylerji koronnej Stanisława Potockiego starościca halickiego. Aresztowani — przemawia za tem wszystko — początkowo nie złożyli żadnych bardziej kompromitujących zeznań. Niepokoiła natomiast władze rosyjskie cała postawa stolicy. Na rogach ulic rozlepiono paszkwile, grożące królowi, Igelstromowi, ministrom i członkom Rady Nieustającej śmiercią na gilotynie. Ponieważ garnizon rosyjski nie liczył wówczas więcej ponad 2000 ludzi i ludność wiedziała o tem dobrze, „pospólstwo” i młoda szlachta stolicy prowokowały Rosjan coraz wyraźniej swą „bezczelnością i grubjaństwem”. Szpiedzy donosili Baurowi, że po domach chodzą jacyś nieznani ludzie, mówiąc mieszkańcom, iż załoga rosyjska stolicy zamierza opanować arsenał i zapalić Warszawę w paru miejscach; dlatego też każdy obywatel powinien zawczasu zaopatrzyć się w broń, aby na dany zna pośpieszyć do obrony arsenału. W teatrze polskim wystawiono sztukę „Krakowiacy i górale", która „w alegoryczny sposób przedstawiała cały system jakobinów”. Parokrotnie wyznaczano już terminy wybuchu: raz była mowa o 17-tym, drugi raz o 25-tym marca. Igelstrom przewidywał wtedy z góry, że cały polski garnizon warszawski połączy się z powstaniem, gdyż żołnierzami kierują niepodzielnie młodzi oficerowie, którzy w pułku Działyńskiego i artylerji zwłaszcza „trzymają się systematu jakobinów”. Później doszło do całkowitego wyjaśnienia ówczesnych zamierzeń sprzysiężonych. Około 23— 24 marca oddział kozaków, wysłany przez Apraksina na skutek otrzymanej denuncjacji, pojmał ukrywającego się w Różanie i poszukiwanego od dawna przez Rosjan emisarjusza Związku Leopolda Sierpińskiego, który w czasie wojny roku 1792 był ochotnikiem adjutantem ks. Józefa Poniatowskiego i zasłużył sobie na krzyż Virtuti Militari”; Już poprzednio brygadjer Frołow Bagrejew, kierujący pościgiem za Madalińskim, przysłał Igelstromowi dwa listy Sierpińskiego do braci Piotrowskich, oficerów brygady Madalińskiego, oraz do samego Madalińskiego, pisane 4-go marca z Żyrzyna; listy te znaleziono w kwaterze braci Piotrowskich w jednej wsi, opuszczonej świeżo przez brygadę. Sierpiński donosił w nich, że Warszawa jest całkowicie gotowa do wybuchu i okazuje więcej zapału, niż przypuszczano pierwotnie, tak, że przy najmniejszej pomocy z zewnątrz zdobędzie się na wszystko. Mówił, że w stolicy źle przyjęto odjazd nagły Madalińskiego i Piotrowskich, że sprzysiężeni obawiają się opóźnienia wybuchu. Wzywał brygadę do jak najszybszego wyruszenia w stronę Warszawy, a Madalińskiego do wysłania zaufanego oficera do Żyrzyna, gdyż pułki Wirtemberski, Raczyńskiego, Wodzickiego, Czapskiego i ułan i królewscy chcą poddać się jego dowództwu i są gotowe do wyruszenia.

Sierpińskiego zaraz po przywiezieniu do gmachu poselstwa rosyjskiego na Miodowej poddano śledztwu. Początkowo trzymał się w niem dobrze; gdy mu jednak pokazano jego listy do Madalińskiego i Piotrowskich, zmiękł od razu i poczynił zeznania bardzo daleko idące, haniebne poprostu. Z nich Igelstrom dowiedział się, że na posiedzeniu sprzysiężonych, odbytem w początku marca w mieszkaniu szambelana Węgierskiego, był obecny Madaliński wraz z braćmi Piotrowski i i że naradzano się tam nad sposobami wywołania wybuchu w stolicy przy pomocy brygady Madalińskiego. Starszy Piotrowski proponował wtedy, aby połowa brygady — pod pretekstem odstawienia dwunastu aresztowanych szeregowych — zbliżyła się pod Warszawę i przy pomocy części jej garnizonu opanowała artylerję polową rosyjską, rozłożoną pod Wolą. Równocześnie miano zaalarmować miasto i poruszyć lud pogłoską, że Rosjanie chcą opanować arsenał i prochownię; grupy ludowe — pod pretekstem obrony arsenału — chciano zebrać od razu w takich punktach, z których najlepiej będzie uderzyć na oddziały rosyjskie. Podług zeznań Węgierskiego, który, poddany teraz ponownemu śledztwu, trzymał się bez porównania lepiej i usiłował nawet prostować zeznania Sierpińskiego, uderzenia na artylerję polową rosyjską chciał podjąć się były kapitan inżynierji Karol Mehler, zaręczając, że wystarczy, jak okazały przykłady w Genui i Niderlandach, powierzyć to zadanie energicznej jednostce, która swym przykładem porwie grupę sprzysiężonych. Pomysłów opanowania tej artylerji podawano na zgromadzeniu więcej; ostatecznie jednak nie przyjęto żadnego z nich. Odzywały się głosy, że Warszawa i bez pomocy z zewnątrz zdoła pokonać garnizon rosyjski. Zdaje się również, iż już wtedy, choć król przenosi to na czas po Racławicach, doniesiono Igelstromowi, że związkowi rozważali projekt napadu na niego, generałów i dyplomatów rosyjskich w czasie ich wieczornych zebrań towarzyskich.

Zeznania Sierpińskiego, sypiącego jak z rękawa nazwiskami sprzysiężonych, zgadzające się całkowicie z tem, co donosił Baur, i tłumaczące wystąpienie Madalińskiego, wywarły na Igelstroma wrażenie bardzo silne. Podobno, jeżeli można wierzyć raportowi Buchholtza, otrzymującego swe informacje od tak oddanego Prusom Pistora, już wtedy nosił się on z myślą opuszczenia Warszawy i rozłożenia swych wojsk w jej okolicach. PI. Zubowowi donosił, że, ponieważ ludność stolicy liczy 50.000 mężczyzn i posiada czterotysięczny garnizon, który z pewnością połączy się z powstańcami, garnizon rosyjski nie powinien tu nigdy liczyć mniej, niż 10.000 ludzi. Ściągnął tedy odrazu do Warszawy oddziały rozkwaterowane w jej okolicach, sprowadził tutaj forsownemi marszami posiłki z Brześcia Litewskiego, Słonima i Grannego i zgromadził w ten sposób w mieście przeszło 15 — 18 bataljonów piechoty, 28 szwadronów i 12 secin kawalerji i 33 dział polowych. Wojska te trzymał w nieustannem pogotowiu, nużącem niepomiernie żołnierza; sam Igelstrom i jego generałowie nie sypiali po nocach. Wtedy to również Pistor opracował po raz pierwszy swój plan walki z powstańcami i garnizonem polskim w Warszawie, a oddziały rosyjskie zajęły z działam i wyznaczone im w myśl tego planu stanowiska na ulicach stolicy.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że wtedy właśnie Igelstrom, korzystając ze swej przewagi liczebnej, zamierzał rozbroić co najmniej niepewną część garnizonu polskiego oraz opanować arsenał. Świadczyło o tem wyraźnie rozmieszczenie wojsk rosyjskich w pobliżu koszar Ujazdowskich, gdzie stał regiment X piechoty szefostwa Ignacego Działyńskiego, który już Kachowski postanowił usunąć z Warszawy, — Mirowskich, gdzie stała gwardja konna koronna, oraz arsenału. Pod koszarami Ujazdowskiem i stała zrazu, gdzieś na skrzyżowaniu Pięknej i Wiejskiej, baterja artylerji polowej rosyjskiej, złożona z 6 dział; przeniesiono ją tutaj z pod Woli na skutek zeznań Sierpińskiego o projektowanym napadzie na nią sprzysiężonych. Później baterję tę przesunięto na ulicę Mokotowską i umieszczono wraz z jej asekuracją, t. j. trzema rotami jegrów jekaterynosławskich, tak, aby mogła ostrzeliwać główną, zachodnią bramę koszar. Od wschodu, na ul. Czerniakowskiej, a prawdopodobniej Górnej, stała 4-ta rota tychże jegrów z jednym jednorogiem bataljonowym, pilnując wyjścia wschodniego z koszar; patrolowały tu również w dzień i w nocy oddziałki pułku charkowskiego szwoleżerów. Cel tego osaczenia był, jak widzimy, zupełnie wyraźny. Tak samo przy Żelaznej Bramie ustawiono baterję z 2 dział artylerji polowej, przy której dniem i nocą stała warta, złożona z 28 ludzi. Dowódcy tej baterji sztukjunkrowi M. Titowowi nakazał jego przełożony major Głazenapp „nie skierowywać wylotów dział w stronę koszar Mirowskich”. W pobliżu tej baterji miały swoje „zbornie i kwatery dwa bataljony pułku syberyjskich grenadjerów. Za arsenałem dniem i nocą stała duża pikieta kozacka, a w odległości 100 kroków, na Nalewkach, dowództwo IV-go bataljonu grenadjerów syberyjskich, którego dwie roty kwaterowały gdzieś bardzo blisko na Franciszkańskiej, a dwie trochę dalej na Muranowie. Podług Dembowskiego naprzeciw arsenału Rosjanie ustawili działa, a magazyny prochowe otoczyli kozakami. 

Zarządzenia te, wydane na skutek nacisku Pistora, zapewniały Rosjanom na wypadek wybuchu w Warszawie położenie bez porównania korzystniejsze oraz widoki powodzenia znacznie pewniejsze, niż to miało miejsce później. Pistor nalegał nawet wtedy na Igelstroma, aby nie czekał na inicjatywę sprzysiężonych, ale sam wystąpił zaczepnie, zabrał arsenał i prochownię i rozbroił garnizon; nie zdołał jednak przeprowadzić tego jedynie słusznego wojskowo zamiaru, gdyż Igelstrom odwołał się do względów politycznych. Doprowadziło to nawet do silnego naprężenia stosunków pomiędzy Igelstromem i jego szefem sztabu, który całkowicie słusznie sądził, że utracono wtedy jedyną okazję trwałego uspokojenia Warszawy. 

Początkowo mogło wydawać się, że Igelstrom miał słuszność. Ludność Warszawy, przerażona nagłym napływem wojsk rosyjskich, uspokoiła się. Nawet w czasie tak częstych naówczas pożarów, gdy dochodziło do bardzo gromadnych zbiegowisk „pospólstwa”, zachowywało się ono spokojnie i nie dawało żadnego powodu do wkroczenia wojska rosyjskiego; postawa garnizonu warszawskiego nie nasuwała też chwilowo żadnych obaw. Sprzysiężeni, przerażeni zeznaniami Sierpińskiego i aresztowaniami, nie dawali znaku życia. W tych warunkach Igelstrom zgodził się na wyprawienie za Madalińskim oddziału gen. Tormasowa w sile 1 i 1/2 bataljonu, 6 szwadronów, 5 secin i 4 dział polowych. Ponieważ Tormasow spełniał poprzednio rolę straży przedniej korpusu Igelstroma, t. j. w razie zbliżenia się powstańców pod stolicę miał iść na ich spotkanie i pobić ich, w razie zaś wybuchu w Warszawie odrazu wrócić do niej na pomoc, rolę jego przekazano obecnie oddziałowi gen. Chruszczewa. Oddział ten, złożony z 5 bataljonów, 11 szwadronów, 2 secin, i 20 dział artylerji polowej i pułkowej, stanął w Woli, Włochach, Powązkach, Młocinach, Rakowcu, Czerniakowie, Mokotowie i Wyględowie. 

Tego stanu rzeczy nie zmieniła wiadomość o wystąpieniu Kościuszki w Krakowie, którą Igelstrom otrzymał 28-go marca. Zdawało się, że skierowana na Kraków grupa gen. Denisowa, licząca 6 bataljonów, 22 szwadrony, 17 secin i 19 dział polowych, da sobie całkowicie radę z siłami, które mógł tam zebrać Kościuszko; następnie Schwerin obiecywał szybkie wkroczenie wojsk pruskich do woj. krakowskiego. W dodatku i Warszawa nie nasuwała w dalszym ciągu żadnych większych obaw. Wprawdzie Baur donosił znowu, że na domach narożnych pojawiły się karteluszki, sławiące Kościuszkę i Madalińskiego, wzywające do powstania, że młodzież jest jakaś podniecona i zadowolona; Apraksin zauważał, że od czasu, gdy Sierpiński wydał tak znaczną ilość sprzysiężonych, Warszawa stawała się coraz bardziej podejrzaną. Ale władze rosyjskie oswoiły się już trochę z temi objawami, które, jak dotąd, nie doprowadziły do poważniejszych następstw; poza tem wiedziały, że król i dygnitarze polscy, przerażeni manifestem insurekcyjnym, uczynią teraz wszystko, aby pozyskać dowódców oddziałów garnizonu polskiego i utrzymać go w spokoju.

Naraz przyszła wiadomość o Racławicach, która w pierwszej chwili, przed otrzymaniem raportu od Denisowa, wywarła na Igelstroma wstrząsające wrażenie. Stawało się widoczne, że powstania nie uda się zlokalizować w Krakowskiem, że na pewno musi ono doprowadzić do poruszenia wojsk polskich na prawym brzegu Wisły i do wybuchu w Warszawie, że wreszcie na skuteczną i prędką pomoc Prusaków oraz nadejście posiłków z głębi Rosji narazie liczyć nie można. Igelstrom stracił głowę i po raz drugi począł mówić głośno, że wyjdzie z Warszawy z całem zebranem tutaj wojskiem na spotkanie Kościuszki, pozostawiając ją jej własnemu losowi. Zaniepokojony tem poważnie, Buchholtz pojechał odrazu do Pistora i skłonił go do udania się na Miodową i zapobieżenia nieprzemyślanym i przedwczesnym decyzjom. Rozmowa Igelstroma z jego kwatermistrzem doprowadziła ostatecznie do pewnego kompromisu. Odrazu, 8-go kwietnia, zwołano radę wojenną. Wzięli w niej udział generałowie Apraksin, M. Zubow, J. Pistor, P. Suchtelen, A. Chruszczew, B. Tiszczew, brygadjer K. Baur i pułkownicy T. Apraksin, F. Gagarin; sekretarzował podpułkownik J. Friesen. Igelstrom przedstawił jej na wstępie swój pogląd na położenie.  Mówił, że Kościuszko „w celu dokonania rzeczy większych musi nieodzownie wybrać Warszawę za swój główny i najważniejszy przedmiot działań i że bez kwestji obecnie już skierowuje swe wojska ku niej”; dodawał, że Warszawa przez wiele objawów dała już dostatecznie poznać swą gotowość do buntu i gdy Kościuszko zbliży się ku niej, uderzy z całą pewnością na garnizon rosyjski. Po krótkich rozprawach rada postanowiła jednogłośnie, że: 1) gdyby nadeszły wiadomości pozytywne o tem, że powstańcy idą na Warszawę, to wszystkie wojska rosyjskie wyjdą z niej na ich spotkanie 80 i stoczą z nimi bitwę, pozostawiając losowi to, czy stolica na ich tyłach podniesie bunt, czy też zachowa się spokojnie; w pierwszym wypadku, pobiwszy nieprzyjaciela, przystąpi się odrazu do ponownego jej opanowania; 2) grupę Chruszczewa wyśle się natychmiast nad Pilicę w celu obserwowania zbliżania się nieprzyjaciela, utrudniania mu przeprawy przez tę rzekę lub powstrzymania go na jej brzegu północnym tak długo, aż nadejdzie garnizon Warszawy i zajmie wybrane zgóry stanowiska, na których wyda się bitwę. Na skutek tej uchwały Chruszczew odszedł tego samego jeszcze dnia nad Pilicę, biorąc ze sobą 5 bataljonów, 10 szwadronów, 2 seciny i 20 dział polowych i pułkowych. Należy tutaj dodać, że w tym samym czasie Igelstrom zdecydował się utworzyć kordon na lewym brzegu Wisły, w Warce, Ryczywole, naprzeciw Puław i Rachowa, aby nie pozwolić oddziałom polskim, zbierającym się w Chełmie, przejść na lewy brzeg i uderzyć na tyły grupy Denisowa; użył do tego około 5 i 3/4 bataljonów, 10 szwadronów, 1 i 1/2 seciny i 10 dział polowych, ściągniętych z Lublina i Brześcia; dowództwo całego tego kordonu powierzył pułkownikowi hr. Fiedorowi Apraksinowi.

Z tej decyzji rady wojennej widać, jak ciężko mściło się na Igelstromie odrzucenie jedynej słusznej wojskowo, chociaż tak bezwzględnej politycznie, rady Pistora, t. j. wyzyskania nagromadzonych w Warszawie sił rosyjskich do rozbrojenia garnizonu polskiego, opanowania arsenału i prochowni. Okazywało się, że rozporządzalne siły rosyjskie nie starczą na równoczesne trzymanie w szachu Kościuszki pod Krakowem, Grochowskiego w Lubelskiem i zachowanie bardzo mocnego stanowiska w Warszawie oraz spokojne czekanie w tem położeniu bądź na skuteczną pomoc Prusaków, bądź też nadejście posiłków od Repnina lub Derfeldena. Wypadło osłabić poważnie jedno stanowisko, aby przyjść z pomocą drugiemu. Wybór dla Igelstroma, a nawet i dla jego otoczenia nie mógł już być wątpliwym: groźniejszym przeciwnikiem od czasu Racławic stał się Kościuszko, przeciwko któremu należało skupić siły większe od tych, któremi rozporządzał Denisów; Warszawę, która burzyła się już przeciwko Kachowskiemu oraz w czasie wkroczenia Prusaków do Wielkopolski, a nie zdobyła się na nic, która i teraz, bez pomocy Kościuszki z zewnątrz, nie poruszy się na pewno, da się utrzymać przy pomocy sił mniejszych. To też grupa Chruszczewa bardzo krótko miała spełniać nad Pilicą rolę osłony Warszawy, ku której zamierzono ją cofnąć bardzo szybko na wypadek wybuchu w niej powstania. Już 11 kwietnia Igelstrom doniósł PI. Zubowowi, że otrzymał od swego konfidenta, wysłanego na wywiad ku południowi, doniesienie, że w odległości 1 i 1/2 mili od Małogoszczą widziano straż przednią Kościuszki, a o 1/2 mili dalej jego siły główne. Wiadomości tej uwierzył odrazu, choć miał już w ręku raport Denisowa o tem, że Kościuszko po bitwie pod Racławicami cofnął się w stronę Krakowa. Uwierzył dlatego, że 10-go kwietnia gen. Chruszczew doniósł, iż gen. por. Schwerin prosił go o przesunięcie jego wojsk bliżej ku granicy pruskiej, gdyż spodziewa się wkroczenia Kościuszki w granice drugiego zaboru pruskiego. Mógł tedy Kościuszko — zdaniem Igelstroma — przemknąć się z łatwością luką pomiędzy Denisowem, stojącym tak niewłaściwie w Skalbmierzu, a nie w Wodzisławiu, i niezłączonym z nim jeszcze kordonem pruskim, lub też zwieść Denisowa jakąś demonstracją i wydostać się do Małogoszczą, skąd ruszy albo w granice nowego zaboru pruskiego, gdzie tak łatwo wznieci powstanie powszechne, albo też przez Opoczno i Rawę ku Warszawie. Na skutek tego, pod naciskiem Prusaków, Igelstrom nakazał Chruszczewowi iść w Krakowskie na połączenie z Denisowem, godząc się na to, że nie będzie on już mógł wrócić do Warszawy na pomoc w razie wybuchu w niej powstania. W ten sposób jedna z decyzyj rady wojennej stała się szybko fikcją.

Fikcją była odrazu i druga, w której liczono się z ewentualnością wyjścia z Warszawy na spotkanie Kościuszki, i to taką, o której wodzowi rosyjskiemu nie wolno było nawet wspominać. O puszczenie bezbojne stolicy, bez uprzedniego rozbrojenia jej garnizonu i zabrania arsenału, osłabiłoby dotkliwiej cały urok potęgi Rosji w Polsce, niż przegrana pod Racławicami, unicestwiłoby rząd legalny Rzpltej i wszelkie jego próby przeciwdziałania insurekcji, posiadające bądź co bądź dla Rosjan znaczenie doniosłe, podniosłoby wśród mas urok insurekcji i skłoniło chwiejnych do popierania jej. Warszawę następnie łatwo było opuścić, ale nieporównanie trudniej zdobyć z powrotem i to bez posiłków; znajdowały się tutaj bowiem i środki materjalne i dostateczne kadry do stworzenia sił znaczniejszych, do których można było ściągnąć posiłki z Podlasia, a nawet z Lubelskiego. Przecież kordon na lewym brzegu Wisły nie zabezpieczał w rzeczywistości niczego. Gdy Igelstrom dowiedział się później z przejętego listu, że powstańcy chełmscy i lubelscy idą na Warszawę na skutek rozkazu Kościuszki, to jeszcze 16-go kwietnia wyprawił podpułkownika kwatermistrza Kupczinowa z pułkiem kozaków W. Denisowa do Karczewa, nakazując mu, aby rozstawił posterunki na drogach z Lublina i przeprowadził „wywiad o partji” gen. Grochowskiego, która ma podobno maszerować już ku Warszawie. To też decyzja bezbojnego wyjścia z Warszawy była raczej dowodem demoralizacji dowództwa rosyjskiego, niż środkiem wyjścia i sama z kolei demoralizowała dowódców oddziałów. Ona to wywarła wpływ na zachowanie się generała Nowickiego w dniu 17-tym kwietnia; premjer major Karł v. Bagguwut tłumaczył się później, że przecież na parę dni przed wybuchem były rozkazy, aby w razie alarmu wojska bataljonami i komendami maszerowały przez rogatki Jerozolimskie do wsi Rakowca, tj. na drogę marszu ku Pilicy. 

Wobec tego jedynym rzeczywistym wynikiem rady wojennej dnia 8-go kwietnia było poważne osłabienie garnizonu rosyjskiego w Warszawie. „O ile chodzi o nasze siły w stolicy — mówi o tern Apraksin — to, chociaż my naturalnie podawaliśmy znacznie wyższe cyfry od istotnych, sądzę jednak, że Polacy znali dobrze ich liczbę prawdziwą przez swoją policję, która wyznaczała nam kwatery”. Istotnie, od marszu Chruszczewa nie dało się żadną miarą ukryć przed wywiadem sprzysiężonych, a rozejście się wiadomości o nim — umożliwiło dopiero wybuch powstania w Warszawie.

Od tego czasu załoga Warszawy, Pragi oraz wagenburgu na lewym brzegu Wisły naprzeciw Karczewa składała się zaledwie z 9 i 1/2 bataljonów piechoty, 8 szwadronów kawalerji, nieznanej nam bliżej ilości kozaków W Denisowa, Serebriakowa, Grekowa i konwojowych oraz z 20 dział artylerji polowej i 19 artylerji pułkowej. Etatowo powinno to było stanowić mniej więcej 9250 piechoty, 1500 kawalerji i co najmniej 1000 artylerji, a więc ogółem 11.750 ludzi. Ale w wojsku rosyjskiem tych czasów nie można było nigdy — z powodu nadużyć dowódców pułków — polegać na etatach. Bataljony piechoty wykazywały zawsze znaczną ilość odkomenderowanych, urlopowanych i chorych i zamiast etatowej ilości 825— 960 ludzi rzadko kiedy liczyły więcej ponad 500 ludzi; podobnież szwadrony — zamiast 170 ludzi — zaledwie 100. Dzięki temu załoga rosyjska stolicy z całą pewnością nie przewyższała 7000— 7500 ludzi. Było jej tedy stanowczo za mało do utrzymania w karbach tak rozległego i ludnego miasta, jakiem była Warszawa ówczesna. W dodatku nie było mowy o użyciu oddziałów z Pragi, zajętych tam strzeżeniem taborów brygadjera Saburowa oraz dużego szpitala; uniemożliwiało to zresztą zdjęcie mostu pontonowego i wysoki stan wody na Wiśle; podobnież nie można było ściągnąć z pod Karczewa małego oddziału grenadjerów kijowskich majora Bernados, pilnującego tam taborów całego korpusu warszawskiego. I niedość na tem. Załoga rosyjska przebywała w Warszawie od końca sierpnia roku 1792 i zagospodarowała się tu bardzo wygodnie na pobyt dłuższy; posiadała liczne magazyny żywności, paszy, piekarnie, szwalnie mundurów i obuwia, składy, apteki, cerkwie, kancelarje, komisarjaty, kasy, pocztę połową, szkoły muzykantów i t. d. Wielu oficerów posprowadzało tu swoje rodziny; oficerowie, wysłani z Tromasowem i Chruszczewem, zatrzymali swoje kwatery i kancelarje, licząc na szybki powrót do stolicy. Wszystkich tych objektów należało strzec w razie poważniejszego rozruchu ludowego. Taki np. pułk syberyjski grenadjerów musiał odkomenderować w tym celu 1-go oficera i 244 szeregowych; wśród nich znajdowało się 23 ludzi, strzegących bezpieczeństwa żony dowódcy pułku ks. Gagarina w domu przy ul. Mazowieckiej pod nr. 1346, którzy później, 19-go kwietnia, zgotowali powstańcom tak ciężką niespodziankę. Poza tem służba garnizonowa, którą pełnił zawsze oddział zbierany, złożony z 500 ludzi pod dowództwem oficera sztabowego, odebrała np. temuż pułkowi 15 ludzi, a wysyłanie ordynansów do Igelstroma, Apraksina, M. Zubowa etc. 2 oficerów i 26 szeregowych. Nic dziwnego zatem, że bataljony, stające pod broń do boju, liczyły średnio nie więcej od 400 do 450 ludzi, a szwadrony od 80— 90.

Tego stanu sił nie mogło zmienić poważniej nadejście pod Warszawę około 14 kwietnia oddziału pruskiego generała porucznika v. Wolcky’ego; liczył on bowiem w 2 i 1/4 i bataljonach, 8 szwadronach przy 4 działkach bataljonowych co najwyżej 1650 ludzi. Igelstrom spodziewał się, że v. Wolcky połową swych sił zwiąże załogę polską prochowni, połowę zaś odda mu do użycia w samem mieście; pozostawało to jednak pod dużym znakiem zapytania.

Można zrozumieć wobec tego, że Igelstrom błagał Repnina o posiłki z Inflant, domagając się, aby „je przewieźć na podwodach, jak to uczynił Suworow i Drewicz, bo jest ostatnia potrzeba“, przyznawał się Sołtykowowi, że armja jego — na skutek nadużyć dowódców — tylko na papierze wygląda tak groźnie, pisywał upokarzającego listy do Prusaków, choć wiedział aż nazbyt dobrze, że chcą oni brać wszystko, nie dając w zamian nic. 

Pierwszem następstwem tego stanu rzeczy była zmiana stosunku dowództwa rosyjskiego do garnizonu polskiego Warszawy. Później, po katastrofie warszawskiej, w Petersburgu oskarżano Igelstroma, Apraksina i Pistora o to, że dali się zwieść zapewnieniom króla, Ożarowskiego, Cichockiego i dowódców oddziałów polskich i plany swoje ułożyli tak, iż najwidoczniej nie przewidywali wcale, że załoga polska może wystąpić przeciwko nim. „U rogatek Warszawy — odpowiadał na to najszczerszy z oskarżonych Apraksin — rozkazaliśmy stanąć rotom najbliższych bataljonów dla powstrzymania oddziałów polskich, które stanęły przy prochowniach, gdyby powzięły zamiar wejścia zpowrotem do miasta i uderzenia na nas ztyłu. Było to dowodem, że przewidywaliśmy zgóry to, co zaszło później, i przeczuwaliśmy w nich nieprzyjaciół, chociaż ich dowódcy zapewniali gen. Igelstroma najświętszem słowem honoru, potwierdzonem przysięgą króla, że będą walczyć razem z wojskami rosyjskiemi przeciwko pospólstwu; w zaręczeniach tych celował pułkownik Hauman, dowódca regimentu szefostwa Działyńskiego, który później, w czasie walki działał przeciwko nam najwydatniej ze wszystkich. Hetman Ożarowski i komendant Cichocki zaklinali się gen. Igelstromowi najgoręcej i zapewniali, a nawet błagali, ażeby — ze względu na możliwość wybuchu powstania w nocy — ustanowić wspólne dla obu wojsk hasło, któreby zapobiegło strzelaniu ich do siebie wśród ciemności i braniu się wzajemnemu za bandy pospólstwa... Tym ich zapewnieniom, chociaż starali się nadać im charakter jak najbardziej szczery, nie dowierzaliśmy za bardzo; powątpiewaliśmy zawsze o ich lojalności. Dlatego też ukrywaliśmy przed nim i nasze zarządzenia istotne. Ażeby „odczepić się” od nacisku tych dwóch generałów, którzy na wszelki sposób usiłowali zaskarbić sobie zaufanie gen. Igelstroma i na jakieś dwa tygodnie przed wybuchem powstania w Warszawie przedłożyli nam projektowane przez siebie rozłożenie załogi polskiej na wypadek powstania, z prośbę, abyśmy i my zakomunikowali im nasze, Igelstrom kazał im przesłać ogólnikowe, bez żadnych szczegółów, zawiadomienie, w jakich częściach i miasta nasze oddziały stanę.

Rzeczywista i ostateczna nasza dyspozycja, gdyż zmienialiśmy ją parokrotnie w zależności od przybywania lub odmarszu oddziałów naszych z Warszawy które opracował nasz Sztab Główny i zatwierdził wódz naczelny, a które dopiero na parę dni przed wybuchem rozesłaliśmy naszym generałom w Warszawie, została zatajona przed generałami polskimi. W myśl tejże instrukcji oddziałom załogi polskiej nie wolno było ruszać się miejsc, które polecono im zajęć. Gen. Igelstrom nakazał im za pośrednictwem generałów polskich przeważnie pozostać w koszarach, pozwalając jedynie części z nich obsadzić zamek królewski, gdzie znajdowało się parę dział do salw w czasie uroczystości, arsenał oraz prochownie, leżęce poza miastem... Naszych dowódców zawiadomiono o tem, gdzie mają stanąć oddziały załogi polskiej”.

Pistor, znacznie sprytniejszy od Apraksina, tłumaczył się zręczniej, bo prościej i krócej. Przyznawał, że Igelstrom zdecydował się porozumieć z dowództwem załogi polskiej w sprawie wspólnego działania przeciwko pospólstwu i że odnośną dyspozycję podpisali Apraksin i Cichocki. W myśl tej dyspozycji szereg oddziałów polskich, a więc przedewszystkiem cały regiment X-ty piechoty szefostwa Działyńskiego, milicja skarbowa, część gwardji pieszej koronnej i artylerji, miał pozostać w koszarach; Polakom oddano natomiast straż Zamku, gdzie miał stanąć duży oddział gwardji pieszej, cała gwardja konna i 10 dział; pozwolono im również obsadzić arsenał, którego Igelstrom nie pozwolił jednak umocnić, a w którym w razie alarmu miał zebrać się bataljon gwardji pieszej, 2 kompanje fizyljerów i 2 kompanje artylerji pod dowództwem Cichockiego, a następnie i prochownie, które pozwolono umocnić, a gdzie skupiono bataljon gwardji pieszej, 2 kompanje artylerji i ułanów królewskich. Dyspozycję tę Cichocki, już w czasie jej zawierania, traktował w sposób zdradziecki, jako środek do zapoznania się z zamiarami Rosjan, które poznał istotnie; później zaś zastąpił ję rozkazem wewnętrznym inną, obliczoną na poparcie powstania, a po wybuchu oświadczył się odrazu i to ostentacyjnie za powstańcami. 

Igelstrom oskarżał przedewszystkiem Stanisława Augusta, który „wiedział o powstaniu robić się mającem”, a mimo to stale uspokajał go, mówiąc, „że to są fochy, że on ma pewne wiadomości z kraju, iż niema podobieństwa do tego i razem z Ożarowskim „zapewniał go o wojsku polskiem („szczególniej o gwardjach”), iż mają najpewniejsze zarzeczenia się wszystkich komendantów, generałów i sztabów wyższych, że wszystkie regimenta pójdą przeciwko powstaniu”. 

Te uniewinniania się dowódców rosyjskich, wręcz fałszywe, jak zobaczymy niżej, w stosunku do Cichockiego, trochę niesprawiedliwe wobec króla, zatajające tę część prawdy która wypłynęła nawierzch dopiero z raportów dowódców oddziałów rosyjskich w Warszawie, charakteryzowały bardzo dosadnie położenie Igelstroma po wysłaniu Chruszczewa i jego zamiary rzeczywiste. O rozbrojeniu załogi polskiej, opanowaniu arsenału i prochowni nie można już było mówić głośno; przeciwnie, trzeba było udawać, że akceptuje się całkowicie politykę Stanisława Augusta, Ożarowskiego, a częściowo i Cichockiego, którzy — w imię własnego interesu i bezpieczeństwa — narzucali się ze swym udziałem w walce z „pospólstwem” Warszawy. Trzeba było to czynić dlatego, aby w tym przejściowym okresie osłabienia własnego utrzymać w karbach garnizon polski, a przynajmniej zasiać w nim rozdwojenie wewnętrzne i utrudnić sprzysiężonym wykonanie ich zamiarów. Miała to być zresztą polityka chwilowa, z którą chciano zerwać odrazu, gdyby do Warszawy nadeszły większe posiłki własne czy pruskie, lub, gdyby udało się — przy pomocy części załogi polskiej — pokonać insurekcję „pospólstwa stolicy”; wówczas pomówiłoby się inaczej zarówno z załogą polską, jak i jej więcej lub mniej lojalnym i dowódcami. O tem, że rzeczy miały się tak, a nie inaczej, świadczy wyraźnie historja układania i zmieniania dyspozycji rosyjskiej do bitwy o Warszawę.

Opracował ją jeszcze za czasów postoju grupy Chruszczewa pod Warszawą Pistor; poprawiał i przystosowywał możliwości zmniejszonego garnizonu rosyjskiego Apraksin. Dyspozycji Pistora w jej oryginalnej, urzędowej redakcji nie znamy; musimy polegać jedynie na jego memorjale, napisanym 17-go stycznia 1796 roku w celu usprawiedliwienia się przed Katarzyną ze stawianych mu zarzutów. Jest to źródło niewątpliwie bardzo ciekawe dzięki jasnej, przejrzystej redakcji oraz fachowemu ujęciu sprawy; ma jednak tę zasadniczą wadę, że autor spisał je z pamięci, popełnił cały szereg błędów, a przedewszystkiem nie liczył się za bardzo z istotną chronologją zamiarów i, pragnąc za wszelką cenę oczyścić się z czynionych mu zarzutów, przeistoczył w wielu sprawach — za pomocą drobnych przesunięć lub pominięć — istotny przebieg wypadków.

W dyspozycji swojej Pistor wychodził z założenia, że garnizon rosyjski w Warszawie będzie musiał działać nietylko przeciwko „pospólstwu”, ale i załodze polskiej, a nawet i partjom powstańczym, któreby podeszły pod stolicę z zewnątrz. Pragnął stosować z reguły obronę czynną; dawał trafne instrukcje, dotyczące zachowania łączności oddziałów pomiędzy sobą oraz z dowództwem naczelnem; troszczył się o zapewnienie zawczasu należytych placów broni; podawał dobre wskazówki działania oddziałów większych i mniejszych, patroli, używania na ulicach piechoty i artylerji. 

Obronę Warszawy dzielił Pistor na trzy odcinki. Pierwszy z nich, południowy, miał na celu wyłącznie powstrzymanie pułku szefostwa Działyńskiego od wkroczenia do śródmieścia. Drugi, zachodni, miał związać gwardję konną koronną, której nie ufano, zabezpieczyć część parku, pozostawioną w Woli, i bronić zachodnich dzielnic Warszawy w razie nadejścia partyj powstańczych z zewnątrz. Trzeci, północno-zachodni, miał przeciąć łączność koszar polskiej artylerji koronnej, znajdujących się na skrzyżowaniu ulic Gęsiej i Dzikiej, z koszarami gwardji pieszej koronnej na Żoliborzu przy ul. Bitnej oraz łączność obu tych koszar z arsenałem przy Długiej, osłaniać od zachodu kwaterę główną Igelstroma przy Miodowej, utrzymywać łączność z Prusakami v. Wolcky’ego, którzy mieli nadejść od Marymontu, a wreszcie strzec przeprawy na Wiśle u wylotu ul. Marjensztat.

Dowództwo pierwszego odcinka, który dochodził do ul. Twardej wyłącznie, a na Krakowskiem Przedmieściu sięgał aż po kościół Św. Krzyża, otrzymał gen. Bazyli Małaszewicz, skupiając pod swemi rozkazami 2 bataljony, 2 szwadrony i 12 dział polowych i batalionowych. Siły jego pragnął rozłożyć Pistol w następujący sposób: a) 4 roty bataljonu IV- go jegrów jekaterynosławskich, pod dowództwem ppłka Kługena, stanąć miały wraz z 7 działami na placu Trzech Krzyży, aby przeciwstawić się bezpośrednio marszowi Działyńczyków do miasta, obsadzić wyloty ulic Książęcej i Smolnej na Nowy Świat, a następnie wysłać oddział z działem do wylotu południowego ul. Marszałkowskiej. Bataljon ten był rozkwaterowany w ulicach pobliskich. Na Nowym Świecie, mniej więcej u wylotu ul. Foksal, miały stanąć 2 szwadrony szwoleżerów charkowskich podpułkownika hr. A. Igelstroma, rozkwaterowane częściowo na Foksalu, a częściowo na Marszałkowskiej; zadaniem ich było wesprzeć ewentualnie bataljon v. Klugena lub Gagarina, oraz zapobiegać gromadzeniu się „pospólstwa" na Nowym Świecie. Dwie kompanje I-go bataljonu pułku syberyjskiego grenadjerów pod dowództwem pułkownika ks. F. Gagarina, zakwaterowane w całości w pałacu Branickiego na Nowym Świecie, stanąć miały na alarm pod kościołem Św. Krzyża i zamknąć drogę ku Staremu Miastu — od strony Nowego Świata i Aleksandrji. Jedna kompanja tegoż bataljonu z jednem działem uszykować się miała na rogu ul. Zgoda i Szpitalnej, a ostatnia na ul. Świętokrzyskiej. Łączność tego odcinka z następnym utrzymywać miał oddział u wylotu południowego Marszałkowskiej, kompanja na ul. Zgoda, a w reszcie detaszowany oddziałek na wylocie wschodnim ulicy Królewskiej; łączność z trzecim — zapewnić oddziały na placu Saskim i w Marywilu.

Drugim odcinkiem, który ciągnął się od Twardej aż do Leszna włącznie i dochodził do pałacu Saskiego, dowodził gen. van Suchtelen, rozporządzając 3 bataljonam i, 2 szwadronami i 9 działami. Jego odwód z działami powinien był obsadzić plac i pałac Saski, który miał stanowić place d’armes i ewentualne miejsce odwrotu dla oddziałów z Nowego Świata. Jeden bataljon miał stanąć przy ratuszu Grzybowskim, mając 2 szwadrony na ul. Twardej; drugi obsadzić rogatki Wolską i Jerozolimską; trzeci — stanąć na Lesznie oraz zająć mocno blok hotelowy na Tłomackiem, aby zachować łączność z odcinkiem trzecim.

Ten ostatni, powierzony gen. mjr. M. Zubowowi 114, siekał od rogatki Wolskiej aż po Wisłę. Stało w nim, jeżeli doliczymy straż osobistą Igelstroma, oddział służby garnizonowej oraz ordynansów, przeszło 4 1/2 bataljonów, do 3 szwadronów, 2 seciny i 9 - 10 dział. Oddziały te zająć miały następujące stanowiska: 1) 2 kompanje I-go bataljonu grenadjerów kijowskich — blok Marywilu, aby zachować łączność z odcinkiem drugim; 2) 2 pozostałe wraz z dwoma szwadronami szwoleżerów charkowskich stanąć na Długiej i obsadzić pałac Rzplitej; 3) jedna kompanja rezerwowa tegoż pułku wraz z całym oddziałem służby garnizonowej — na ulicy Miodowej; 4) IV-ty bataljon syberyjski ze swemi działami bataljonowemi — na ulicy Franciszkańskiej w pobliżu Nalewek; 5) IV-ty bataljon kijowskiego — na złączeniu ulic Bonifraterskiej i Kłopot, wysyłając mały oddział do rogatek Powązkowskich; 6) dwie kompanje 11-go bataljonu tegoż pułku z jednem działem połowem — u wylotu ul. Marjensztat, przy przeprawie na Wiśle. 

Dwie kompanje tegoż bataljonu wraz z 4-ma działami i szwadronem achtyrskim pozostały na Pradze; dwie słabe kompanje jegrów jekaterynosławskich, 6 dział i szwadron karabinierów jamburskich — w Woli. 

O celu całego tego ugrupowania Pistor nie mówi w swoim memorjale nic, nie chcąc najwidoczniej przypominać Katarzynie o tem, co zamierzano uczynić w razie wygranej, która nie dopisała; naiwniejszy od niego Apraksin nie krępuje się wobec Sołtykowa wcale temi względami. „Głównodowodzący — mówi — wydał rozkaz, aby oddziały, zająwszy swoje stanowiska alarmowe, ruszyły naprzód, wydzieliły mniejsze oddziałki i atakowały wszystko, co spotkają naprzeciw siebie na ulicach i uliczkach. Gdyby się to udało, to miejscem zbiórki oddziałów miała być kwatera główna, która znajdowała się w niewielkiej odległości od arsenału. Jest to całkowicie jasne: Igelstrom liczył na to, że pozostawione w obrębie miasta oddziały garnizonu polskiego nie ruszą się ze swoich stanowisk alarmowych lub z koszar, zaś te, które wyszły do prochowni, zostaną zatrzymane u rogatek, gdyby chciały powrócić; sądził, że w tych warunkach rozruch „pospólstwa” da się opanować dość łatwo; następnie zaś zamierzał, korzystając z przerażenia, spowodowanego jego stłumieniem, uderzyć całością swych sił na arsenał, odebrać go, rozbroić część garnizonu polskiego, a wkońcu przeprowadzić rewizje domów, aresztowania sprzysiężonych i zupełne rozbrojenie stolicy.

Oceniając cały ten projekt Pistora z dokładnym planem Warszawy ówczesnej w ręku, zauważa się odrazu, że stawiał on dowództwu rosyjskiemu zadania absolutnie nieprzystosowane do sił, któremi rozporządzało po odejściu Chruszczewa nad Pilicę. Jeżeli stolica na serjo zamierzała podjąć walkę z garnizonem rosyjskim i nie mogło już być mowy o zastraszeniu jej prostem pogotowiem wojskowem, jeżeli załoga polska miała przyłączyć się do powstańców, to żaden, najbardziej nawet pomysłowy plan działań nie był w stanie wskazać środków skutecznego przeciwstawienia się temu przy tak małych siłach. Dlatego już Pistor nie był w stanie wydzielić żadnych odwodów odcinkom. Było widoczne następnie, że Rosjanom zabraknie sił do trwałego obsadzenia ich placów broni, tj. pałacu Saskiego, Marywilu, Tłomackiego i pałacu Rzpltej, przy pomocy których chcieli zachować łączność odcinków i zapewnić miejsce odwrotu rozbitym oddziałom. Tak samo zgóry można było przewidzieć, że niektóre ich oddziały, np. bataljon kijowski na Lesznie, bataljon syberyjski na rogu Nalewek i Franciszkańskiej, bataljon kijowski na zbiegu Bonifraterskiej i Kłopot, półbataljon kijowskiego u przewozu na ul. Marjensztat, odosobnione, pozbawione nadziei wsparcia, sąsiadujące ze stanowiskami wojsk polskich, znajdą się odrazu w położeniu niezmiernie ciężkiem. Podobna groźba wisiała zresztą i nad kwaterą główną rosyjską na Miodowej, sąsiadująca ze Starem Miastem, które — dzięki swym murom, bramom obronnym, wąskim, niedostępnym — przy ogniu z okien dla piechoty uliczkom, oraz mocnym, nie kruszącym się tak łatwo pod ogniem artylerji ówczesnej ścianom swych staroświeckich kamienic — stanowiło niezrównany place d’armes dla wszystkich wypadów powstańców; a tymczasem Pistor w swym odcinku trzecim, najbardziej zagrożonym od strony Starego Miasta, najważniejszym zarazem operacyjnie, zgromadził stosunkowo za mało wojsk, przeznaczając ich natomiast za wiele do mniej ważnego drugiego.

Mściło się tu na Rosjanach lekceważenie przeciwnika, którego nauczyli się za czasów Stanisława Augusta; wydawało im się zawsze, że postępowaniem śmiałem i bezwzględnem, nie liczącem się z posiadanemi środkami, zastraszą i zdemoralizują przeciwnika na samym wstępie działań. Gdyby mogli przeczuć, jakie to siły i środki wyprowadzi przeciwko nim Warszawa insurekcyjna, to kto wie, czy nie poszukaliby skromniejszego wyjścia. Mogli np. zgromadzić całość sił rozporządzanych gdzieś w okolicy Nalewek i stąd pokusić się o doraźne opanowanie arsenału i prochowni. Mogło to udać się im tem łatwiej, że w tym wypadku działaliby w rzadziej i gorzej zabudowanych dzielnicach stolicy; wrażenie zaś moralne powodzenia byłoby w każdym razie wielkie, a straty, zadane powstaniu, jeszcze znaczniejsze; w razie niepowodzenia mieliby wszelkie dane do łatwego połączenia się z Prusakami i wycofania się do Marymontu.

Plan Pistora dostosowywał później do zmienionych — na skutek odmarszu Chruszczewa — warunków Apraksin. Z zadania tego wywiązał się bardzo nieszczęśliwie. Na skutek nalegań podpułkownika v. Klugena pozostawił IV-ty bataljon jegrów na dotychczasowych stanowiskach, tj. 3 roty u wylotu południowego ul. Mokotowskiej, a jedną na ul. Czerniakowskiej. Następnie dał mu rozkaz na piśmie, aby wszystkie roty jego bataljonu pozostały na swoich stanowiskach dotąd, dopokąd regiment szefa Działyńskiego pozostanie w swoich koszarach; „gdyby zaś tenże regiment wyruszył na nakazane mu miejsce, to i one mogą posunąć się naprzód ku rogatkom Mokotowskim i Czerniakowskim. Ta zmiana rozkazu dla v. Klugena, będąca niewątpliwie wynikiem nacisku króla, Ożarowskiego i Cichockiego na Igelstroma, potwierdzająca — wbrew wywodom Apraksina i Pistora — całą słuszność zarzutów, czynionych im w Petersburgu, przekreśliła całkowicie zamiary Pistora co do roli pierwszego odcinka i stała się później przyczyną katastrofy oddziału ks. F. Gagarina na Nowym Świecie.

Apraksin zmienił również rozkaz co do obsadzenia placu i pałacu Saskiego, przenosząc punkt koncentracji 3 rot pułku syberyjskiego pod Żelazną Bramę; dzięki temu odcinek pierwszy zgóry został pozbawiony łączności z drugim oraz swego placu broni. Stworzył następnie nowy odcinek obrony, tj. czwarty, który obejmował plac Rzpltej, Miodową i Bednarską; komendę tego odcinka objął osobiście. Na Apraksina wreszcie spada całkowita odpowiedzialność za to, że dowódcy mniejszych oddziałów detaszowanych nie zostali należycie poinformowani o położeniu ogólnem i zamiarach dowództwa, o tem, jak mają zachować się w razie wybuchu powstania w Warszawie. Rozkazy ustne lub na piśmie nakazywały im tylko, aby — po zajęciu stanowiska alarmowego — stali w pogotowiu, składali meldunki o tem, co się dookoła ich stanowisk dzieje, i czekali na dalsze rozkazy. Nie brano tu jakgdyby wcale w rachubę tego, że wybuch powstania doprowadzi przedewszystkiem do przerwania łączności, że oficerowie rosyjscy tych czasów mieli za mało inicjatywy i zdolności orjentowania się w położeniu, a za wiele skłonności do oglądania się na wyraźny rozkaz swoich przełożonych. Zaledwie paru z nich, jak np. premjer major K. v. Bagguwut, który miał później dosłużyć się stopnia generała porucznika i zginąć w bitwie pod Tarutinem, jak second major baron von Wimpffen, który, również jako generał porucznik, zostanie ciężko ranny w bitwie pod Austerlitz, jak premjer major W. Titow, stanie na wysokości swego zadania w ciężkich warunkach bitwy warszawskiej; inni pozostaną na miejscu, bez względu na dochodzące ich odgłosy walki, czekając na rozkazy, a później zbyt pochopnie zasłonią się rozkazem małodusznego zwierzchnika lub decyzją rady wojennej.

Z pośród wszystkich organów rosyjskiego dowództwa naczelnego w Warszawie nie zawiódł jedynie wywiad i to wbrew temu, co mówią o nim źródła pruskie. Brygadjer Karol Baur, rozporządzający zawsze znacznem i funduszami i dużą ilością szpiegów, zawiadomił Igelstroma zawczasu o przygotowaniu wybuchu w Warszawie. „Spodziewaliśmy się buntu w Wielkim Tygodniu — mówi Apraksin — w czasie odwiedzania grobów przez ludność; oczekiwaliśmy go najpewniej w Wielki Piątek albo też w nocy z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę; dlatego też bardzo niewielka ilość żołnierzy naszych chodziła do kościołów, a przeważnie pozostawali w kwaterach w pogotowiu”. Że nie było to tylko tłumaczenie się ex post, po przegranej, o tem świadczy wyraźnie gen. v. Wolcky w swym raporcie do gen. Schwerina z dnia 17-go kwietnia: “16-go po południu gen. Igelstrom kazał mi powiedzieć przez majora Gemzina, że musi odroczyć dyspozycję nad Pilicą na czas po świętach, gdyż teraz obawia się wybuchu rewolucji”.

To też od początku Wielkiego Tygodnia garnizon rosyjski w Warszawie znajdował się w stanie ostrego pogotowia. Apraksin mówi, a świadectwo jego potwierdzają wyraźnie niektórzy z dowódców bataljonów, że sam osobiście i przez swoich oficerów ordynansowych czuwał nieustannie nad tem, aby instrukcję o pogotowiu wykonywano z bezwzględną ścisłością, że na skutek tego w dniu 17-tym kwietnia nie było ani jednego oddziału, któryby nie zdążył stanąć pod bronią. Na noc wszystkie kompanje gromadziły się wraz z oficerami w swych „zborniach”; szeregowym zakazano tu pracować; część z nich spała w ubraniach, część czuwała. Po pobudce, tj. około godziny 5-tej, kompanje rozchodziły się na kwatery, pozostawiając tylko silne placówki przy baterjach; ludzi zakwaterowywano, o ile się tylko dało, w ten sposób, aby zajmowali całe pałace i domy; w ciągu dnia nie pozwalano przeważnie szeregowym wychodzić na miasto. W nocy co dwie godziny wysyłano na miasto dwa silne patrole kozackie, które badały okolice arsenału i koszar polskich; w ciągu dnia częste ronty obchodziły wszystkie placówki, pilnując spokoju w mieście. Rozkazy kwatery głównej do dowódców rozwożono celowo w różnych godzinach dnia i nocy, aby ludność nie zauważyła, ze garnizon rosyjski przygotowuje się do jakichś działań. Oficerowie w ubraniach cywilnych zbadali zawczasu dokładnie ewentualne stanowiska bojowe stolicy. Na Wiśle zniszczono wszystkie promy i przewozy, z wyjątkiem czterech, które oddano Prusakom. 

W Warszawie nie mogło być zatem mowy o napadzie nocnym, zupełnem zaskoczeniu nieprzyjaciela, jak to udało się uczynić później w Wilnie. Tutaj trzeba było zgóry zdecydować się na walkę w dzień biały, z nieprzyjacielem przygotowanym do spotkania. Wymagało to od sprzysiężonych wystawienia sił, które by przygniotły odrazu swą przewagą liczebną i zapałem garnizon rosyjski, roztoczyły dokoła niego atmosferę grozy. Nie było to wcale zadaniem łatwem w stolicy Stanisława Augusta, która niczem nie przypominała ani starożytnego Saguntu, ani też późniejszej Saragossy.
keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new