Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Dobrze czy źle — ale 24-go marca 1794 roku rozpoczęła się w Krakowie wyraźnie i formalnie insurekcja. Wypływał z tego w niosek prosty, że, jeżeli nie ma skończyć się na „lichej barszczyźnie”, to Warszawa musi koniecznie powstać i zniszczyć lub wypędzić garnizon rosyjski oraz obalić wznowioną przed sejmem w Grodnie Radę Nieustającą. Ta Rada, bez względu na całą swą słabość, sankcjonowała jednak w oczach zagranicy wszystkie wystąpienia wojsk rosyjskich przeciwko insurekcji, nadając im charakter kroków legalnych, uczynionych na wezwanie rządu prawego Rzpltej, na zasadzie traktatu sprzymierzeńczego łączącego Polskę z Rosją. Wywoływało to bądź co bądź rozdwojenie w opinji, zamęt w wojsku i mogło doprowadzić do „rekonfederacji” targowickiej przeciwko insurekcji, o której myśleli Kossakowscy, Raczyński, Łobarzewski i inni. Z tem należało za wszelkę cenę skończyć.
Warszawa następnie była ośrodkiem ówczesnej opinji polskiej, z którego kraj oddawna przyzwyczaił się otrzymywać rozkazy i natchnienia, na który wszyscy zwracali oczy. Bez niej jednem słowem nie mogło być mowy o powstaniu ogólnonarodowem.
W Warszawie wreszcie nagromadzono w tedy cały materjał do prowadzenia wojny, zebrany z Korony i Litwy przy okazji redukcji wojska, broń wytworzoną w fabryce w Kozienicach, a wreszcie transporty artylerji i amunicji, przepuszczone ostatnio przez Prusy. Dzięki temu w arsenale na Długiej znajdowało się w dniu 17-tym kwietnia: 6 moździerzy 32 funtowych — 4, granatników 24 funtowych 2, armat 12 funtowych — 21, 6 funtowych — 61, 3 funtowych — 60, granatników 8 funtowych — 20, wozów amunicyjnych 196, kuźni polowych — 18, naboi do armat 12 funtowych — 1665, 6 funtowych — 8230, 3 funtowych — 10.995, 8 funtowych — 3046, karabinów piechoty nowego modelu — 4275, starego — 6926, karabinów z ofiar — 2400, sztucerów strzeleckich — 758, pałaszów piechoty i kawalerji — 19.660, pistoletów nowych i starych 3936, ostrych naboi piechoty — 671.010, prochu funtów 31d.625, ołowiu — 182.129, poza tem zapasy kul, kartaczy i t. d. Tutaj również stało 6 kompanij artylerji koronnej z ich oficerami, posiadającymi tak dobre przygotowanie zawodowe oraz wiele doświadczenia, zdobytego w czasie wojny roku 1792-go.
Zdawał sobie z tego sprawę dobrze Kościuszko. Już 24-go marca wysłał do Warszawy emisarjusza, który m. i. wiózł następujące pismo do dowódcy pułku szefostwa Działyńskiego płka Filipa Haumana: „Wezwany od Narodu i wojska do przewodniczenia usiłującym dźwignąć Ojczyznę z upadku, a przystępując do przedsięwzięcia spiesznych środków końcem pozbycia się z kraju nieprzyjaciół, zwracam szczególniej myśl moją na miasto Warszawę, gdzie nieprzyjaciel, czuwając na arsenał Rzpltej, rozumie, że narodowi, któremu wydarł ziemię i wolność, potrafił już wydrzeć odwagę i męstwo do odzyskania tej drogiej własności, na której jeszcze posiadanie reszty sił wspieramy. Nie wątpię o wierności ku Ojczyźnie garnizonu warszawskiego i o szlachetnym zapale wojska i ludu; idzie mi tylko o niezawodny wybór naczelnika, któryby ich gotowość użył z roztropnością na zemstę dumnych nieprzyjaciół i na oswobodzenie od nich stolicy. Patrjotyzm WMPana, jego męstwo i te talenta wojskowe, przez któreś sobie trwały u mnie zjednał szacunek, przyjaźń i zaufanie, skłaniają mój wybór na osobę WMPana, a pewny będąc, iż to, co mu imieniem moim, nieraz już od przyjaciół partji naszej było ustnie powiedziano, usposobiło już WMPana, iż zręcznie wykonać zdołasz niniejszy mój ordynans, tj. że, porozumiawszy się z W. Madalińskim brygadjerem i Zielińskim podkomorzym nurskim (których brygada Hadziewicza i regiment fizyljerów wzmocnić powini), jak najprędzej uderzył na nieprzyjaciół i arsenał opanował. Pośpiech w tej okoliczności jest bardzo potrzebny, dopóki Moskale od Brześcia Litewskiego i od Lublina miasta nie ścisną, ja tu najprędzej w dywizji małopolskiej zbieram siłę i pod Warszawę pospieszę, ażebym mógł tam nieprzyjaciela uprzedzić. Czekam raportu od WMPana, który może być adresowany do Małogoszczą przez pewnego kurjera”.
Gdy po tem pierwszem wezwaniu, nacechowanem tak dużym optymizmem, Kościuszce wypadło bez względu na powodzenie Racławickie — cofnąć się pod Bosutów i tutaj aż do 25-go kwietnia bezczynnie przypatrywać się tworzeniu kordonu prusko-rosyjskiego w Krakowskiem oraz rosyjskiego nad Wisłą, poczęły przychodzić od niego dalsze, bardziej naglące. Jeden po drugim emisarjusze Naczelnika — ten dział służby przez cały czas insurekcji funkcjonował bardzo dobrze — przez Galicję przedostawali się na prawy brzeg Wisły, a stąd do Warszawy. Oddziałki rosyjskie stały tu wprawdzie w dzień i w nocy na rogatkach i każdego przyjezdnego z Krakowa odsyłały do Baura; pocztę krakowską od 28-go marca Igelstrom nakazał odsyłać do siebie i tam poddawał ją rewizji; jednak do Warszawy ówczesnej można było dostać się z całą łatwością innemi przejściami, niż rogatki, a dozór marszałkowski nad przyjezdnymi i ich meldowaniem był bardzo powierzchowny. To też emisarjusze krążyli po stolicy zupełnie swobodnie, przywożąc listy Naczelnika do oficerów wyższych, Magistratu, Kilińskiego i inn., rozwijając tutaj działalność agitatorską — i ostatecznie władze rosyjskie nie zdołały ująć żadnego z nich.
Niestety, w ostatnich dniach marca spotykali się oni w Warszawie ze stosunkami, które mogły ich poważnie zniechęcić do wykonywania rozkazów Naczelnika. Sprzysiężenie stołeczne, tak ruchliwe i pewne siebie jeszcze w początku marca, uległo w ciągu tego miesiąca pewnemu rozprężeniu. Stworzone w maju roku 1793 na zrębach dawnej organizacji masońskiej oraz klubu „Towarzystwa przyjaciół konstytucji Trzeciego Maja — nie posiadało już od początku oblicza jednolitego. Ujawniło się w niem od razu zróżnicowanie przekonaniowe, które można obserwować współcześnie w świecie masonerji francuskiej i włoskiej. Pod wpływem wypadków rewolucji francuskiej, terroru i gospodarki socjalnej — jeden odłam wolnomularstwa światowego coraz wyraźniej przechylać się począł w stronę konserwatyzmu i monarchji, podczas gdy drugi złączył się organicznie z ruchem jakobińskim. To samo miało miejsce i u nas, a rozstrzygnął o tem nie tyle stosunek do wypadków francuskich, ile do nieudanej wojny roku 1792 oraz rządów Targowicy. Jedni ze sprzysiężonych, jak np. Działyński, Kapostas, M. Kochanowski, Wulfers, Woyczyński, Zakrzewski, F. Łubieński, Wybicki, P. Potocki, A. Linowski i tylu innych, z przerażeniem śledzili przebieg zdarzeń we Francji. Umacniały ich one w przeświadczeniu, że dla Polski jedynem wyjściem jest trzymanie się konstytucji trzeciego maja, ratowanie monarchji chociażby nawet w osobie Stanisława Augusta, z którym już w roku 1793 nawiązali ponownie stosunki i informowali go o zamiarach sprzysiężenia, unikanie wreszcie donioślejszych reform społecznych. Pragnęli nie rozpoczynać insurekcji na ślepo, odroczyć ją raczej, niż dopuścić do tego, aby miała stać się prostym odruchem rozpaczy; chcieli zrazu skierować ją przeciw Prusom, nie Rosji. Nie wiązali jej bezwzględnie z dyktaturą Kościuszki; przeciwnie odzywały się wśród nich głosy, aby powstać pod przewodem ks. Józefa Poniatowskiego. Drudzy, a należała do nich cała młodzież cywilna i wojskowa, oglądająca się na Kołłątaja, widzieli wciąż w rewolucji francuskiej wzór do naśladowania; usprawiedliwiali wszystkie jej krańcowości, imponowała im siła rządu jakobińskiego, jego bezwzględność w walce z przeciwnikami, energja i sprawność w wydobywaniu z narodu tak olbrzymich środków do walki. Domagali się odwetu na królu za „zdradę roku 1792-go, bezwzględnego ukarania targowiczan, przymusowego pozbawienia ludzi zamożniejszych połowy ich dochodów na cele publiczne, zmuszenia wszystkich do udziału w poświęceniach na rzecz insurekcji, reformy stosunków włościańskich, ogłoszenia narodowi, że „ojczyzna znajduje się w stanie niebezpieczeństwa”, wydatnej propagandy na całym obszarze ziem polskich… Goręcej, optymistyczniej zapatrywali się na widoki insurekcji i parli do niej; ich nadzieje opierały się całkowicie na dyktaturze Kościuszki, przy boku którego stanąć mieli Kołłątaj i Józef Zajączek.
Na tem tle oddawna dochodziło w sprzysiężeniu do bardzo ostrych zatargów, które okazywały, że odłam umiarkowany traci w niem swoje wpływy. Na sesji u szambelana Klemensa Węgierskiego, odbytej bodajże 1-go marca, rozłam z powodu różnicy w zapatrywaniach na konieczność doraźnego porwania za broń z racji redukcji — uwydatnił się tak gwałtownie, że o dalszej współpracy nie mogło już prawie być mowy; zebrani rozeszli się bez decyzji, bez widoków porozumienia. Zaraz potem, jak widzieliśmy, doszło do aresztowań. 2-go marca wzięto Klemensa Węgierskiego i podporucznika artylerii Stanisława Potockiego, a razem z nim i St. Węgrzeckiego i Krajewskiego, których zresztą niebawem wypuszczono. Uciekli wtedy z Warszawy komisarz policji Joachim Moszyński kasztelanie lubelski i Dziarkowski, a około 18-go marca i Kapostas. Sprzysiężeni, rozbici, skłóceni ze sobą, przerażeni aresztowaniami, a następnie zawodem wystąpienia Madalińskiego, upadli na duchu, nie odważali się nawet na odbywanie zebrań. Okazało się jednak szybko, że panika była bezpodstawna: uwięzieni trzymali się stosunkowo niezłe i nie wydawali zrazu nikogo. Dopiero aresztowanie Leopolda Sierpińskiego około 23— 24 marca i jego zeznania pogorszyły poważniej położenie sprzysiężenia. Sierpiński, bardzo głośny i czynny w niem, był protegowanym Stanisława Augusta, który łożył na jego utrzymanie i najprawdopodobniej wprowadził go celowo do sprzysiężenia, pragnąc mieć o niem informacje. W więzieniu na Miodowej, jak widzieliśmy, załamał się szybko i złożył zeznania fatalne, kompromitujące bardzo wielu ludzi. Dopiero wtedy Igelstrom mógł przeprowadzić aresztowania trochę bardziej celowo. 27-go marca zażądał mianowicie aresztowania podporucznika artylerji Ruperta Linowskiego, 28-go — Kapostasa i Świętorzeckiego, 6-go kwietnia majora kawalerji narodowej Jana Czyża, przed 8-mym kwietnia podpułkownika artylerji Macieja Mierosławskiego adjutanta buławy wielkiej koronnej, 9-go Rudeckiego komisarza policji. Koroną jego działania w dziedzinie represyj była nota do Rady Nieustającej, podana 14-go kwietnia. Powołując się tu na zeznania Sierpińskiego, St. Potockiego i Węgierskiego, żądał, aby uwięziono i oddano pod sąd sejmowy, lub też choćby osądzono zaocznie wszystkich więźniów, a następnie Ignacego i Stanisława Potockich, Kołłątaja, Kościuszkę, Działyńskiego, Joachim a Moszyńskiego, dwóch braci Piotrowskich oficerów brygady Madalińskiego, Madalińskiego, Gaudzickiego, chor. Pągowskiego, Piaskowskiego, Czyżewskiego majora Eydziatowicza, K. N. Sapiehę, Stanisława Małachowskiego, Jelskiego i Mehlera b. kapitana inżynierji. Lista ta była wymownym dowodem, że wywiad rosyjski nie znał mimo wszystko dokładniej składu sprzysiężenia w Warszawie i oparł się wyłącznie na danych Sierpińskiego, że nie domagał się nawet aresztowania wszystkich ludzi, na których wskazali uwięziem. Ale strach ma w takich wypadkach wielkie oczy; w dodatku członkowie Związku mieli jeszcze i inny powód do strachu. Przeczuwali słusznie, że cały szereg znacznie dokładniejszych wiadomości o nich posiada Stanisław August, którego pocichu oskarżali już o wydanie Igelstromowi nazwisk pierwszych aresztowanych; od jego zatem dobrej woli zależała cała przyszłość sprzysiężenia oraz ich bezpieczeństwo osobiste. Wszystko wisiało tedy na włosku i nasuwało poważne powody do obaw.
Ten stan rzeczy, tak fatalny dla insurekcji, udało się zmienić dopiero jednemu z najlepszych emisarjuszy Naczelnika, Tomaszowi Maruszewskiemu. „Tak swoje zlecenia uskutecznił pisze o nim Kołłątaj w świadectwie, w którem chciał i musiał mówić prawdę — że nic nie opuścił w dopełnieniu, nic nie hazardował w powierzeniu, tak dalece, że zaczęcie pracy na nowo około insurekcji w Warszawie... jemu winni jesteśmy”.
Urodzony w roku 1769, syn zamożnej rodziny mieszczańskiej z województwa kaliskiego, Maruszewski ukończył studja prawnicze w Krakowie. Wyniósł z nich żywe zamiłowania kulturalne, którym pozostał wierny aż do schyłku długiego życia, dającego możność obserwowania nietylko zawodu nadziei naszych na Napoleona, ale nawet i upadku powstania listopadowego przy zachowaniu całkowitej świeżości umysłu. Ale nie ta właściwość, nie zdolność bardzo głębokiej nieraz oceny stosunków naszych, stanowiła rys górujący Maruszewskiego. Był przedewszystkiem człowiek czynu, odważny, przedsiębiorczy, dobry organizator, niezmordowany pracownik. Bardzo wcześnie, jak tylu innych studentów krakowskich, dostał się w orbitę wpływów Kołłątaja. Już za czasów Sejmu Wielkiego, „zawsze o własnym koszcie", był używany przez niego do najrozmaitszych czynności. Później wydobył go Kołłątaj ze sprzysiężenia warszawskiego i posługiwał się nim do najniebezpieczniejszych wypraw emisarjuszowskich, a zawsze z wynikiem jak najlepszym, gdyż Maruszewski um iał omijać niebezpieczeństwa i unikać rozgłosu. W początku insurekcji, wśród gorączkowych przeżyć własnych, wytworzył sobie Maruszewski pogląd na zasadnicze zadania oraz taktykę powstania. Wierzył głęboko w skuteczność intensywnej propagandy w Polsce: pragnął do niej użyć zakonników nawet, rzucając ich na tyły armij nieprzyjacielskich, do dawnych zaborów rosyjskich i pruskich; przywiązywał zasadniczą wagę do wyzyskania w tym kierunku uniwersału Połanieckiego i poruszenia szerokich mas włościańskich. Przyświecał mu w tem wyraźnie przykład skutecznej propagandy żyrondystów i jakobinów. Szedł za nim zresztą i dalej jeszcze. „Nieprzystojna rzecz jest, mówił, niegodna republikanów, by w ten czas, kiedy tysięcy rąk potrzeba do obrony kraju, kiedy tysiące włościan odrywa się od uprawy roli dla obrony Ojczyzny, kiedy tysiące ludzi ubogich, nie mając co inszego nieść w ofierze, niosą swe życie, tysiące próżniaków miękkie prowadziło życie. Chciał tedy utrudnić warstwom zamożniejszym wyjazdy zagranicę, całą ich młodzież powołać pod broń lub użyć do prac pomocniczych, uwalniając tych jedynie, którzy połowę swych dochodów oddadzą skarbowi, ustanowić podatki od karet, koni, służby, odebrać przymusowo wszystkim naczynia złote i srebrne, zmusić do robót dla wojska kobiety nie żyjące z pracy rąk własnych, zakonników. Domagał się szybkiego wymiaru sprawiedliwości za dawne i nowe zbrodnie stanu. Gorąco, całem sercem wierzył w Kościuszkę, oceniając jego ruchliwość i poświęcenie. „Rado! jeżeli we wszystkiem wołał po Szczekocinach i Chełmie — na Najwyższego Naczelnika spuszczać się będziesz, jeżeli go razem z narodem dzielnie nie wesprzesz, zginiemy wraz z nim, z tą tylko różnicą, iż on wszystko co mógł robił dla Ojczyzny, a my nic”. I później, po wielu latach przeżyć, gdy ochłódł ten entuzjazm młodzieńczy i wypadło mu przyznać, że „u nas nie było męża, któryby połączył moc duszy, wielkie cnoty republikańskie z wielkimi cywilnymi i wojskowymi talentami (jak Waschington) i powszechną opinją” to jednak i wtedy stwierdzał, że Kościuszko „zaszczepił w nas ducha prawdziwej miłości Ojczyzny i waleczności”.
Przy pomocy ocalałej przed aresztowaniami większości spiskowych warszawskich Maruszewski w początkach kwietnia zdołał zreorganizować sprzysiężenie, które odtąd nazwano „Związkiem Rewolucyjnym”.
Warto na tem miejscu przypatrzeć się bliżej ludziom, wchodzącym w skład tej organizacji. Ich listy formalnej, urzędowej nie posiadamy naturalnie; można ją jednak ustalić z bardzo dużem prawdopodobieństwem na zasadzie listy, sporządzonej w dniu 9-tym kwietnia przez Stanisława Augusta, na podstawie pamiętników, a następnie awansów kościuszkowskich, biorąc pod uwagę tych zwłaszcza oficerów, którzy przeskoczyli po insurekcji nagle parę stopni służbowych, a wreszcie — składu urzędów cywilnych za czasów Rady Zastępczej Tymczasowej, na które przedewszystkiem powołano dawnych członków „Związku”.
Na pierwszy plan wybijają się w nim wojskowi. „Odważyliśmy się na rzecz wielką — pisał 12-go maja z obozu pod Połańcem Kołłątaj do Jasińskiego — wy szczególnie wojskowi jużeście dla niej krew lali i można powiedzieć, że powstanie wojska utorowało drogę powstaniu obywatelów”. Kiliński opowiada, że na pierwszem posiedzeniu Związku, na które w prowadził go ks. Meier, spotkał wyłącznie oficerów, że i później jeden z nich zawsze przewodniczył naradom. Nie mogło zresztą być inaczej. Insurekcję wywołała wprawdzie decyzja lepszych jednostek, które pragnęły ratować Rzpltą przed grożącym jej — wśród hańby rządów targowicko rosyjskich — rozbiorem ostatecznym; spowodowali ją jednak i oficerowie, subalterni przedewszystkiem, doprowadzeni do rozpaczy pi zez redukcję. Wielki realista tych czasów, gen. J. A. Cichocki, pisząc dla Stanisława Augusta swój ciekawy memorjał p. t. „Okoliczności insurekcji dnia 17-go tyczące się dla wiadomości króla samego”, zauważał słusznie: „Przyspieszyła insurekcję nagła redukcja, nieopłacanie subalternów, przez redukcję od 1-go marca wychodzących, z rangi i gaży i opłaconych pieniędzy na kupno, tylko w nadziejach, lecz bez sposobu ostawionych. Nie byłby się pewnie łączył w Krakowie z regimentem Wodzicki, gdyby nie był wyrzucony z liczby generałów majorów, a Miączyński i Suffczyński utrzymani. W artylerji ⅔ oficerów subalternów redukowanych, bo 16 na 6 tylko kompanij. W całej kawalerji w połowie subalterni, a w proporcję i sztabsoficerowie redukowani. W piechocie zaś w każdym regimencie wszyscy tylko w nadziejach, ale bez sposobów z żonami i dziećmi zostawieni. Rozpacz miejsce rozsądku zastępując, do wszystkiego skłonnym i ich zrobiła. Przed kładałem wielokrotnie hetmanowi i innym, że plan wolnej redukcji, in januario rozpocząć się mianej, do I-go kwietnia we wszystkiem ukończyć, zapłaceniem subalternów wychodzących i to najmłodszych, innych przy randze choć niższego stopnia płacy ostawując, asekurację, termin opłaty czteroletni i procent zapewniając. Refleksje, nakoniec gorące prośby moje nie skutkowały u hetmana. Przedkładałem com przewidywał; i tak zaraz 24-go marca pierwsza insurekcja w Krakowie wybuchnęła, a i ta przez subalternów uskuteczniona. W gwardji pieszej dwudziestu kilku subalternów z aktualnego kompletu, a trzydziestu z dawniejszego nadkompletu redukcji podpadało… Generała en chef Igelstroma ostrzegałem, iż wiele nieukontentowania generalnie w subalternach postrzegam”. Tak było rzeczywiście. Część pokrzywdzonych przez redukcję, a nawet zagrożonych tylko przez nią wstępowała spokojnie do wojska rosyjskiego, nie przewidując, jak później powiedział jeden z nich, chorąży Franciszek Pruski, „żeby kiedy sam tytuł oficera moskiewskiego wkładał na nich winę sromotnej zbrodni nieprzyjaciela Ojczyzny”. Przemawiały za nim i zwyczaje wojskowe XVIII-go wieku, nie obowiązujące wcale do służenia wyłącznie krajowi własnemu; następnie i ustalona, dawna praktyka polska. „W stolicy - pisał później ciekawy świadek tych czasów, Antoni Magier - szczupłą liczbę wojska polskiego przewyższał zawsze garnizon rosyjski; stąd gminnie każdego żołnierza czy polskiego, czy rosyjskiego nazywano moskalem. Młodzież zaś polska ukształcona miała zawsze skłonność i przychylność do wojska rosyjskiego, jako odznaczającego się, szczególniej w naszem mieście stołecznem, za panowania Katarzyny jako II-giej, wytwornością w stroju, w obyczajach i w dobrym tonie, niemniej w tak ogromnej armji rychłym w stopniach oficerskich awansem".
Dla ilustracji tych stosunków pozwolę sobie przytoczyć tutaj trzy przykłady. Kapitan inżynierji koronnej Fryderyk d’Auvray, późniejszy dowódca korpusu litewskiego, a wreszcie szef sztabu armji stoją w r. 1831, syn nauczycielki Francuzki, zamieszkałej w Warszawie, wychowanek drezdeńskiej szkoły inżynierów, zagrożony redukcję, przeszedł do wojska rosyjskiego, gdzie mu obiecano stopień majora. 18 kwietnia, odcięty od swoich, zdołał mimo to wydostać się z Warszawy; złapany w Nowym Dworze, przesiedział cały czas insurekcji w więzieniu w Warszawie. Ignacy Deybel, ukochany synowiec generała artylerji koronnej Chrystjana Deybla, oficer artylerji litewskiej, zabrany do niewoli po kapitulacji Nieświeża w r. 1792, wziął w końcu abszyt i wstąpił w randze chorążego do szwoleżerów charkowskich. Spostrzegłszy, na co się zanosi w Warszawie, chciał znowu wziąć abszyt ale było już za późno. 17. IV. o mało nie zginął z rąk ludu i dostał się do niewoli. Zwolniono go z niej na prośby stryja, ale pod warunkiem natychmiastowego wstąpienia do wojska polskiego. Było w Warszawie dwóch braci Lelievre, z których starszy, oficer polski, walczył na froncie naszym, a młodszy, kapitan kwatermistrz rosyjski, siedział w niewoli u nas. Przykładów takich spotykamy w źródłach bardzo wiele; w dodatku ma się w nich do czynienia z czysto polskimi nazwiskami Duninów, Ożarowskich, Gołuchowskich, Piątnickich i t. d. Część z nich w czasie walki 17. IV. nie wyszła z kwater i dała się zabrać do niewoli. Między nimi znalazł się por. Henryk Niemirycz, który w r. 1785 sprofanował ostentacyjnie hostję w kościele w Krupcu (por. W. Smoleński: „Przewrót umysłowy Warszawa 1923, str. 139, 353); skazany za to na długą pokutę kościelną, uciekł do Francji, a następnie służył, jako prosty szeregowiec, przez 4 lata w Ameryce. W r. 1792 wrócił do kraju i wziął udział w wojnie przeciw Rosji. Bojąc się później, aby Targowica nie wznowiła jego sprawy, której sam tak gorzko żałował, szukał ochrony w służbie rosyjskiej. W niewoli prosił gorąco, aby go wzięto z powrotem do wojska polskiego. O tem, jak zagranicą zapatrywano się na sprawę redukcji wojska polskiego, świadczy następujący ustęp listu kardynała sekretarza stanu do nuncjusza Saluzzo, pisanego 22. III. 94. „Non dovrebbe a dir vero dispiacere la riforma della truppa nazionale, che e un allievamento di dispendio a codesta republica, e meno ancora dovrebbe dispiacere ai militari riformati, essendo sicuri di continuare nella professione all soldo della Russia, con cui e gia stretta l’alleanza“.
Większość, pod wpływem budzącego się coraz silniej na skutek przeżyć krajowych oraz odgłosów Wielkiej Rewolucji poczucia narodowego — zasilała szeregi sprzysiężenia. Wnosiła w nie przeważnie pierwiastek radykalizmu politycznego i społecznego, który ją łączył z cywilnym i jakobinami polskimi, i silnie rozbudzone poczucie godności narodowej; obok tego jednak — i pewne właściwości cechujące żołnierzy w okresach kryzysu: wielką ambicję, pragnienie stworzenia sobie szerszego zakresu działania przez powetowanie krzywdy redukcyjnej i zdobycie wyższych stopni kosztem ulegającej tak łatwo naciskowi Rosji i Targowicy starszyzny wojskowej. Trudno i darmo, insurekcja burzyła normalne podstawy karności wojskowej. Przecież i oficerowie śpieszącego do Kościuszki regimentu 6-go piechoty zaaresztowali w Ożarowie dowódcę pułku płk. Szyrera i członków komisji redukcyjnej, poczem „na radzie, złożonej z prawdziwych patrjotów, postanowiono, aby pułkownik złożył przysięgę na wierność związku w Krakowie zawiązanego i na posłuszeństwo Naczelnikowi”. „Jedna tylko suppozycja mylna — skarżył się wtedy Kościuszce ppłk. Świnarski, dowódca II-go batalionu regimentu Wodzickiego z zawziętości młodszych oficerów, którym należyta nie podoba się subordynacja, utworzona o winę niesprawiedliwą mię skarży”. Subalterni gotowi byli występować przeciw starszyźnie tem śmielej, że przy ówczesnych stosunkach w oddziałach oni to właściwie mieli w ręku szeregowych, wśród których od początku sprzysiężenia — wbrew panującej wtedy sztywnej i niezmiernie surowej dyscyplinie pruskiej starali się rozbudzać ducha i uświadamiać „drogą powinność obrony Ojczyzny”.
Wśród związkowców wojskowych w Warszawie wysunęli się wtedy na czoło: dymisjonowany major wiernych kozaków Michał Chomentowski, sztabskapitan artylerji Grzegorz Ropp, kapitan regimentu Działyńskiego Erazm Mycielski i porucznik inżynierji Maciej Kubicki. Oni to, a nie dwaj pozyskani dla Związku oficerowie wyżsi, tj. major regimentu Działyńskiego Józef Zaydlic i major artylerii Józef Górski, decydowali o wszystkiem. Chomentowski, jeden z pierwszych kawalerów krzyża Virtuti Militari, wyróżniony w bitwie pod Zieleńcami i potyczce pod Włodzimierzem, użyty przez ks. Józefa do daremnych rokowań o rozejm z Kachowskim, głośny z pobicia majora konfederacji targowickiej Dembińskiego, wyróżniał się radykalizmem swoich zapatrywań; po zawodzie wojny roku 1792-go podał się odrazu do dymisji; za insurekcji, mianowany 26-go maja z miejsca pułkownikiem, był członkiem klubu jakobinów; poległ pod Chełmem, prowadząc swych kosynierów do ataku. Ropp, również kawaler krzyża Virtuti Militari, zaszczycony „nadzwyczajną rekomendacją”, za swą odwagę w obronie przeprawy pod Bereźcami, stracił z powodu redukcji swój stopień sztabskapitana i pozostał w służbie jako porucznik; Kościuszko awansował go odrazu na majora. Kubicki, wychowanek korpusu kadetów, uszlachcony przez Sejm Czteroletni, otrzymał później w nagrodę waleczności, okazanej w bitwie warszawskiej, konia aresztowanego Zabiełły, a od Naczelnika patent na majora. Mycielski, syn generała wojska koronnego „miał szczególniejszą na piśmie rekomendację szefa Działyńskiego, iż ochronił przytomnością swoją lewe skrzydło baterji od nieprzyjaciela pod Krzemieniem”. Po akcesie króla do Targowicy przeciwstawił się projektom kolegów wystosowania ostrego protestu do niego lub podawania się do dymisji i zapewnił go o swej bezwzględnej lojalności; później odwoływał się nawet do protekcji Ożarowskiego; ostatecznie jednak wszedł do sprzysiężenia i stał się jego duszą.
W garnizonie warszawskim Związek opierał się na kołach pułkowych. W regimencie X-tym szefostwa Działyńskiego np. na czele koła stali Zaydlic i Mycielski; należeli zaś do niego m. i. kpt. Moczyński, adjutant pułku por. Ludwik Lipnicki i por. Ignacy Witkowski. Zadania koła streściła później wymownie zredagowana przez pułk „Relacja o działaniach pułku Działyńskich. „Gorliwi o dobro i sławę regimentu oficerowie wpajali w umysł żołnierza męstwo, wystawiali im ich niedolę i łożyli wszystkie momenty na wzbudzenie ducha rezolucji i odwagi. Szczególniej w tem pracowali major Zaydlic i kapitan Mycielski. Tych kosztem zwerbowano artylerję z zredukowanych artylerzystów, opatrzono regiment w amunicję i usposobiono wszelką do boju gotowość”. Nie było tu tylko mowy o zatrzymywaniu i ukrywaniu szeregowych zredukowanych, zaciąganiu ochotników z „pospólstwa”, które koło praktykowało na dość szeroką skalę.
Podobnież było i w gwardji konnej koronnej, gdzie decydującą rolę odgrywał kapitan Jan Strzałkowski, który 17-go kwietnia wydał w imieniu Związku rozkazy warcie na zamku królewskim, Kościuszko mianował go już 11-go maja w obozie pod Połańcem majorem, podczas gdy wszyscy inni jego koledzy, nie wyłączając nawet dowódcy, płka Dionizego Poniatowskiego, awanse otrzymali dopiero o tydzień później. Należeli tutaj z pewnością: major audytor Raczkowski, major Hoffman, kapitan Stanisław Kosmowski i sztabskapitanowie Kajetan Frankowski, Stefan Kempiński i Jakób Szott, a następnie pięciu chorążych, jeden podchorąży i jeden furjer.
W gwardji pieszej koronnej na czele koła stał kapitan Karol Trzciński; jego bardzo czynnymi członkami byli por. Teodor Gąsiorowski, kapitan Fryderyk Melfort, brat tegoż por. Feliks Melfort, por. Euzebi Ostaszewski, kpt. Feliks Leszczyński, chor. Zawadzki, ppor. Objezierski, ppor. Kacper Dobrakowski, chor. Jan Karwosiecki oraz szereg podoficerów.
W kole fizyljerów działał ppor. Borysławski, — bataljonu skarbowego por. Kempiński. W artylerji, najlepiej obsadzonej przez Związek, pracowali: kapitan Karol Szubalski, kpt. Antoni Pierściński, podporucznik cejgwart Józef Czechowski, por. Ignacy Banczakiewicz 80 i ppor. Adam Aigner.
Z pośród cywilno-wojskowych, bardzo czynnych w Związku, wymienić należy buńczucznego buławy wielkiej litewskiej, byłego pułkownika Felicjana Kralewskiego, który odegrał tak wydatną rolę w walce dnia 17-go kwietnia. Po przegranej roku 1792 — złożył akces do Targowicy, ale nie spotkał się u niej z przyjęciem zbyt życzliwem: „Został — jak sam mówi — wyzuty z majątku i rangi drogo nabytej po 22 latach służby, bez sądu i dekretu, za to, że był przyjacielem konstytucji 3-go maja i porządnej wolności... tułał się za granicą, a w kraju był gnębiony”. Tem goręcej pogarnął się do Związku, gdzie jego ruchliwość, tem perament i niewątpliwa odwaga mogły znaleźć ujście.
Ruchliwym i wpływowym członkiem Związku był także Józef z Rotylicz Pągowski, rotmistrz II-giej petyhorskiej brygady kawalerji narodowej litewskiej, poseł inflancki drugiego kompletu na Sejmie Wielkim. Należał w nim do „milczków”, o których nie wspomina diarjusz; przyjął natomiast obywatelstwo miejskie na ratuszu 29-go kwietnia 1791 r. i należał do klubu przyjaciół konstytucji 3-go Maja. Wywiad rosyjski wiedział dobrze o jego uczestnictwie w sprzysiężeniu; w czasie walki dowodził on wraz z płkiem Dobrskim w koszarach artylerji.
Związkowi cywilni — wobec zbliżania się chwili, w której trzeba było wyjść na ulicę i narazić życie — odgrywali znacznie niniejszą rolę. Stosowało się to przedewszystkiem do ludzi, którzy podzielali poglądy Ignacego Działyńskiego i Kapostasa a teraz, pozbawieni przywódców, z niepokojeni oczekiwali nadchodzących wypadków. Mogły one przecież doprowadzić do całkowitego zniszczenia Warszawy przez Rosjan lub — w wypadku powodzenia — do pochwycenia steru rządów przez jakobinów polskich, a w następstwie do nieobliczalnych — podług nich — skutków dla narodu. Posłowie sejmowi Michał Kochanowski, Woyczyński, Ign. Zakrzewski, Józef Wybicki, Szydłowski, Krasnodębski, Zabłocki brat konsula, M. Wulfers syndyk Warszawy, szambelanowie Kownacki, Szaniawski, Janikowski, Walichnowski, Ziniewski, adwokaci Pieniążek, Lalewicz, Kijewski, wojewodzie czernichowski Ledóchowski, Gadomski syn marszałka Sejmu r. 1786, Tolkmit kasjer Komisji policji, Zielonacki podkomorzy kaliski, Staniszewski instygator, Mikorski rejent Komisji skarbowej, Rudzki sekretarz marszałka koronnego, Gliński sekretarz policji, trzej Szydłowscy synowie kasztelana żarnowskiego, wojewodzie Karski, architekt Domski, dyrektor mennicy Schröder, Ostroróg brat posła, ks. Mikołaj Radziwiłł zasłużony członek Komisji Wojskowej nie byli ludźmi, którzyby chcieli i mogli przywodzić tłumowi w walce, narażać cały swój byt, o ile wyjątkowo nie byli młodymi; to samo można było powiedzieć o tych paru kupcach warszawskich, nauczycielach, a wreszcie i nielicznych przedstawicielach duchowieństwa, należących do Związku, których wymienia w swej liście sprzysiężonych Stanisław August.
Inaczej było na lewicy Związku. Tu ludzie, przeważnie młodzi, mniej mieli do stracenia, a więcej do zyskania; namiętności były tu gorętsze, a głowy więcej zapalone, mniej sceptyczne, a zato bardziej dogmatyczne. Następnie lewicę ożywiła ucieczka jej głównego przeciwnika Kapostasa z Warszawy i zeznania Sierpińskiego, które jej ludzi nie dotknęły, a skompromitowały poważnie umiarkowanych; dodał jej ducha wreszcie charakter aktu Krakowskiego, który stał się jej credo politycznem, i misja współwyznawcy Maruszewskiego. W dodatku wśród niej znajdowało się wtedy sporo ludzi, którzy już od czasu Sejmu Czteroletniego nawiązali stosunki z cechami i ludnością biedniejszą Warszawy i już wtedy umieli organizować ją do demonstracyj, a teraz mogli przygotować i do walki. Ten wzgląd skłaniał oficerów związkowych, nie podzielających czasami zapatrywań jakobinów, do większego liczenia się z nimi; byli oni bowiem nieodzownem narzędziem walki, bez którego wojsko nie dałoby sobie nigdy rady z garnizonem rosyjskim; podczas gdy umiarkowanych można było wyzyskać dopiero nazajutrz po zwycięstwie do tworzenia rządu i władz.
Przywódców jakobinów warszawskich znamy teraz wcale dobrze. Byli tutaj przedewszystkiem dwaj księża, nadający się zewszechmiar do pracy agitacyjnej i walki. Pierwszy z nich, ks. Józef z Wolda Mejer, dawniej spowiednik prymasa Poniatowskiego i równocześnie członek Kuźnicy Kołłątajowskiej, za insurekcji niezmordowany publicysta radykalny i agitator, zajmował w Związku bardzo wpływowe stanowisko. On to wciągnął do niego Kilińskiego, a rankiem 17-go kwietnia, z bronią w ręku, stanął do walki na rynku Starej Warszawy. Drugi, ks. Florjan Jelski, brat posła i wybitnego członka sprzysiężenia, eksjezuita, kaznodzieja szkół akademickich w Warszawie, a później, za Rady Zastępczej, kaznodzieja klubu jakobinów, człowiek — zdaniem niechętnego wszystkim wogóle spiskowcom Stanisława Augusta — mocno nieciekawej przeszłości, należał do sprzysiężenia już oddawna. Przed wybuchem zgodził drugiego służącego, a w czasie walki uwijał się z nimi wszędzie, gdzie było najgoręcej. Znacznie wyżej i moralnie i intelektualnie od nich obu stał znany pijar ks. Onufry Kopczyński, dyrektor bibljoteki Załuskich, członek Towarzystwa Ksiąg Elementarnych, również jakobin, zacięty wróg Targowicy, oddający później tak doniosłe usługi insurekcji. Z ludzi dawnej Kuźnicy Kołłątajowskiej działał w Związku — wraz z bratem Ignacym — były rejent asesorji koronnej Wincenty Szczurowski, który tak gorąco i szlachetnie potępił dawniej akces swego pryncypała do konfederacji targowickiej, a sam odmówił go, tracąc za to posadę, który piętnował dawnego swego towarzysza Mierosławskiego za służbę przy boku Ożarowskiego. Ranny ciężko w walce dnia 17-go kwietnia, Szczurowski zmarł z ran 22-go t. m. Razem z nim pracowali tu dwaj neofici: Jan Dembowski sekretarz Ignacego Potockiego, jego ciekawy i inteligenty korespondent warszawski z lat 1792— 94, oraz Joachim były adjutant ks. Józefa w r. 1792, umieszczony przez króla w pałacu „Pod blachą”. Do tych radykałów, ludzi zaciętych, bezwzględnych, odważnych, ale przeważnie prawych, należał były sekretarz pieczęci mniejszej Kazimierz Konopka, posiadający tak wielkie wpływy wśród niższych warstw ludności stolicy. Czynnym w Związku był również „geometra uprzywilejowany i przysięgły Franciszek Gorzkowski, „znany od J. X. Kołłątaja i przyjaciół jego”, niezwykle ruchliwy w czasie walki warszawskiej. Do lewicy związkowej zaliczali się również młody prawnik Stanisław Węgrzecki, dyrektor teatru Wojciech Bogusławski, Ignacy Zajączek, J. Pawlikowski, Świętorzecki „ajent Kołłątaja i Potockich”, Borowski „człowiek do interesów b. marszałka rewolucyjnego St. Małachowskiego”; spotyka się następnie wśród niej już wtedy przyszłych członków organizacji Republikanów Polskich: Józefa Kalasantego Szaniawskiego, Bartłomieja Szuleckiego profesora prawa w szkołach akademickich, Ignacego Krzuckiego, Karola Eisbacha, Alojzego Orchowskiego, S. B. Lindego i innych.
Do Związku należało również — bodaj już od początków jego istnienia paru przedstawicieli cechów i konfraternij Warszawy, trzymanych jednak na uboczu dotąd, dopokąd przeważały w nim czynniki umiarkowane, pragnące odroczyć wybuch. Pierwsze miejsce pomiędzy nimi zajmował radny miejski Jan Kiliński, który już za czasów Sejmu Czteroletniego zdobył sobie dużą popularność w stolicy, a teraz miał „otworzyć związkowym drogę do Warszawy”. Stosunkowo młody, 34-letni posesor i szewc, bez żadnego prawie wykształcenia pisał np. fatalnie — miał odegrać pierwszorzędną rolę już w Związku; Stanisław August nazywał go przecież później „głównym sprawcą rewolucji 17-go kwietnia” i nie szczędził zachodów ku pozyskaniu go dla siebie. W swą rolę insurekcyjną wnosił Kiliński niewątpliwie duże walory: wrodzoną zdolność organizowania ludzi i ujmowania ich sobie, niezmordowaną niczem ruchliwość, sporo przebiegłości i zręczności, ukrytej pod cechującą go napozór szczerością i prostotą, odwagę nie cofającą się przed niczem . Początkowo, za Działyńskiego, Związek traktował go jako figuranta, wysuwanego jedynie w czasie uroczystości, obawiał się trochę jego głośnej popularności. Kiliński odpłacał mu za to niechęcią do sfer oświeceńszych i zamożniejszych, tak widoczną w jego pamiętnikach. Prowadził wtedy robotę na własną rękę, opierając się początkowo na starszych dwóch najliczniejszych i najbardziej polskich cechów Warszawy, kowalu Janie Marjańskim i rzeźniku Józefie Sierakowskim oraz na starszym konfraternji kupieckiej Antonim Kriegerze. Szybko trafił i do starszej czeladzi, zbierającej się w gospodach. „Z robiono w cechach rzeźniczych, szewskich, krawieckich, kowalskich coś na kształt klubów, do czego dopomógł znacznie swym naturalnym domysłem Kiliński”. Dopiero wtedy, gdy Związek zdecydował się n a powstanie, postanowiono wciągnąć silniej w robotę zarówno samego Kilińskiego, jak i pozyskaną przez niego starszyznę cechową i wzywać ją na swe posiedzenia; bez niej bowiem nie mogło być mowy o poruszeniu całej Warszawy; parli do tego zresztą gorąco przeważający w Związku radykali.
Odrodzone w ten sposób sprzysiężenie stworzyło sobie organ naczelny. Wiemy, że nazywał się on Radą Cywilną i Wojskową; składu jego dokładnie nie znamy. Bardzo dobrze skądinąd poinformowany świadek twierdzi, że w skład Rady wchodzili z artylerji: major Górski, kpt. Ropp, kpt. Szubalski, por. Kloss, ppor. Banczakiewicz i ppor. Aigner, z inżynierji: por. Kubicki, z gwardji pieszej: kpt. Melfort, por. Gąsiorowski, por. Ostaszewski, z gwardji konnej koronnej: kpt. Frankowski, z fizyljerów: por. Kępiński i por. Królikowski, z bataljonu skarbowego: por. Kępiński i por. Kossecki, z pułku Działyńskiego: kpt. E. Mycielski, a od cywilnych Ant. Krieger i jedenastu delegatów cechów; dodaje również, że istniała osobna Rada wojenna, złożona wyłącznie z oficerów artylerji i inżynierji: mjra Górskiego, kapitanów Roppa i Szubalskiego, porucznika Klossa, podporuczników Aignera i Banczakiewicza oraz porucznika inżynierji Kubickiego. Czy tak było w istocie — uderza nas tutaj za małe przedstawicielstwo żywiołów cywilnych w Radzie oraz dające się udowodnić pominięcie paru cywilnych — trudno dziś orzec. Z ogółu świadectw źródłowych odnosi się wrażenie, że: 1) skład centrali Związku był raczej płynny i zmieniał się na każdem bodaj posiedzeniu; 2) koła oddziałowe miały bardzo znaczny wpływ i nieraz narzucały Radzie swoje decyzje.
Od 8-go kwietnia, tj. od wyjścia Chruszczewa z Warszawy, Rada musiała zdecydować się na przygotowanie wybuchu w dniach najbliższych. W tym celu wypadło jej rozejrzeć się przedewszystkiem w siłach, które mogła rzucić na szalę walki.
Najsilniejszym z oddziałów piechoty garnizonu warszawskiego był regiment gwardji pieszej koronnej, stojący w swoich koszarach na Żoliborzu przy ul. Bitnej nr. 2009. Jego szefem był hetman Ożarowski, który odbierał sam wszystkie raporty od wart, rontów, patroli pułku; sam również wydawał rozkazy dowódcy pułkownikowi Augustowi Hiżowi, wielkiemu służbiście, ale człowiekowi staremu, schorowanemu, mającemu za sobą 40 lat służby w wojsku polskiem. Pułk po reformie, która zwolniła z niego 48 oficerów i 373 szeregowych, liczył w dwóch bataljonach nominalnie około 1050 ludzi; faktycznie jednak — po odliczeniu chorych, komenderowanych i urlopowanych — nie mógł wyprowadzić do boju więcej ponad 950 bagnetów. Dla Związku pozyskanie tego regimentu miało znaczenie tern większe, że w kwietniu roku 1794 pełnił on służbę garnizonową w Warszawie, wydzielając bardzo silną wartę na odwach główny w zamku królewskim, oraz mniejsze do prymasa, Ożarowskiego, pałacu Rzpltej, prochowni, szop, rogatek, ratusza Nowego Miasta i t. d., pikietę ogniową i patrole.
Subalternów pułku — chociaż bynajmniej nie wszystkich — zorganizował już na cztery tygodnie przed wybuchem bardzo sprężyście kpt. Karol Trzciński; szeregowych, rekrutujących się wyłącznie niemal młodzieży biedniejszych warstw stolicy, nieraz włóczęgów i byłych złodziei, mieszkających dość licznie poza koszarami, można było pozyskać z łatwością, gdyż podzielali całkowicie nastroje ówczesnego „pospólstwa” Warszawy. Trudność polegała tu jedynie na pokonaniu wpływu oficerów wyższych. Wybornie uposażeni, posiadający domy na Żoliborzu, używający wielu szeregowych do posług własnych, związani z królem, który zawsze troszczył się o ten pułk, żyjący nieraz z urzędnikami ambasady rosyjskiej, nie umiejący czasami nawet pisać poprawnie po polsku, zapełniający pułk swymi krewniakami - reprezentowali oni w całej pełni „dawny porządek” wojska polskiego, gdy to obowiązywały jeszcze regulaminy niemieckie. Byli dobrymi instruktorami musztry i rzecznikami surowej dyscypliny pruskiej; w wojnie roku 1792 udziału nie brali, a nowe prądy w wojsku i nowe odznaczenia wojenne były im jednakowo obce; trzymali się zato mocno ze sobą. Na szczęście przeważna ich część miała już za sobą po 40— 46 lat służby w wojsku naszem lub obcych; wiek tedy i choroby odebrały im zdolność przeciwstawienia się oficerom związkowym. Może jedynie major Henryk Haeckel, powołany w r. 1 792 do sztabu ks. Józefa i używany w r. 1794 przez Mokronowskiego, oraz kapitan Jerzy Borysławski — reprezentowali w tym świecie starszyzny pierwiastki większej inteligencji i energji.
Inaczej wyglądał regiment X-ty piechoty szefostwa Ign. Działyńskiego, stojący w koszarach Ujazdowskich, które uważano wtedy za najpiękniejsze w całej Rzpltej i „zależący całkowicie co do wart i służby wewnętrznej” od komendanta Warszawy gen. maj. A. Cichockiego. Na jego korpusie oficerskim odbiła się wydatnie kampanja 1792 roku, w której wzięło udział 29 oficerów na 36; był on znacznie młodszy od oficerów gwardji: dowódca pułku służył zaledwie lat 19, trzej sztabsoficerowie 15 — 18, kapitanowie 13 — 18, porucznicy 4 — 17, podporucznicy 4 — 15, chorążowie 6— 9. Gemajni rekrutowali się częściowo w Warszawie i podobnie jak w gwardji wykazywali pewien odsetek mętów. Ścisłej siły regimentu w dniu 17-tym kwietnia oznaczyć niepodobna; teoretycznie wynosiła ona 600 bagnetów; pułk jednak nie zakończył wtedy jeszcze swej redukcji i prawie na pewno zatrzymał w Warszawie dużą część szeregowych rozpuszczonych, a nawet zwerbował dość licznych ochotników; w dodatku, wyruszając na Nowy Świat, zabrał warty i nawet straż wewnętrzną koszar; można zatem śmiało podnieść jego stan bojowy do 800, a nawet 850 bagnetów. Politycznie był to pułk bardzo podejrzany w oczach rządu. Już od listopada roku 1792 konfederacja targowicka starała się usunąć go z Warszawy; w kwietniu r. 1794 Stanisław August pisał, „że regiment jest w podejrzeniu”, że „pomiędzy naszą młodzieżą jest wiele głów zapalonych, którzy, uwiedzeni fałszywym patrjotyzmem, chciejliby burzyć, gdyby się tego podała okazja”. Cała nadzieja króla i Cichockiego polegała na tem, że mianowany niedawno dowódcą — wbrew opinji szefa Działyńskiego, a na skutek nacisku króla płk. Filip Hauman zdoła w rozstrzygającej chwili utrzymać go w ręku. Wychowanek korpusu kadetów, protegowany króla, który przyczynił się do jego nobilitacji i wyróżniał na każdym kroku, miał Hauman za sobą wcale piękną karjerę służbową. Awansował, jak na stosunki ówczesne, bardzo szybko. W wojnie r. 1792 wyróżnił się pod Zieleńcami, za co otrzymał medal złoty Virtuti Militari. Zbliżyło go to silnie do ks. Józefa. Pod Dubienką rozbił pułk Palembacha, „będący już w tyle wojska polskiego”. Wówczas nauczył się cenić go Kościuszko. Zagarnięty wraz z regimentem Malczewskiego w kordonie rosyjskim, nie chciał przejść do służby rosyjskiej. W pułku ceniono go i lubiano za jego rycerskość, uprzejmość i takt w obejściu. Niestety, teraz znalazł się Hauman pomiędzy młotem i kowadłem. Z jednej strony Kościuszko chciał, jak widzieliśmy, uczynić go wodzem powstania Warszawy i w tym zamiarze trwał do końca; oficerowie regimentu X-go, dobrze zorganizowani przez Mycielskiego, emisarjusze Naczelnika, nalegali nań nieustannie, aby zgodził się na to, wysyłali do niego delegacje. Ale Hauman nie chciał zobowiązać się do niczego, choć równocześnie i nie zniechęcał ostatecznie nalegających, nie palił mostów za sobą. Oglądał się coraz więcej na króla i Cichockiego, z którym był w bardzo dobrych stosunkach. Było to dla Związku tem niebezpieczniejsze, że o wystąpieniu przeciwko niemu w pułku nie mogło być prawie mowy.
Stały w Warszawie następnie dwie kompanje wyróżnionego zaszczytnie w wojnie r. 1792 regimentu fizyljerów. Podlegały one Cichockiemu, który — w myśl swej polityki własnej — rozkwaterował je w końcu marca kapralstwami na Długiej, Bielańskiej, Przejazd, Nalewkach — po wylot Świętojerskiej, i Lesznie — po pałac szefa Działyńskiego, powołując się na to, że mają one „zastępować powinności i warty w arsenale”. Nie przyszło mu to łatwo, gdyż Deputacja Kwaternicza i Komisja Policji domagały się koniecznie, aby fizyljerów umieszczono w koszarach artylerji, gdzie po redukcji tej broni było tyle miejsca. Kompanje te liczyły razem do 248 głów żołnierza bardzo dobrego. Oficerowie byli rozgoryczeni redukcją, dzięki której nawet dowódca obu kompanji szt. kpt. Ignacy Szymoński spadł na porucznika, 1 porucznik i 2 podporuczników na chorążych, a 1 podporucznik i 2 chorążych musiało całkowicie opuścić służbę; to też w większości należeli do Związku, choć z drugiej strony oglądali się wciąż i na Cichockiego, który dawniej był dowódcą ich pułku.
Na Pradze, rozrzucony po kwaterach, stał bataljon skarbu koronnego, zależny od podskarbiego i Komisji Skarbowej. Po dokonanej redukcji liczył on przeszło 200 ludzi. Szeregowi, dawni pontonierzy, nie byli materjałem zbyt dobrym; dowódcą był płk. Jan Gissler. Kwaterowali tam również pontonierzy „wodni”, liczący po redukcji, która pozbawiła ich 74 szeregowych, zaledwie 3 oficerów i 23 szeregowych. Dowodził nimi kpt. Jan Szpaarman; z oficerów najczynniejszym w czasie walki okazał się ppor. Michał Rągi, prawdopodobnie związkowiec.
Korpus inżynierów, umieszczony w koszarach artylerji przy ul. Dzikiej, podlegał rozkazom Ożarowskiego za pośrednictwem swego dowódcy płka Karola Sierakowskiego, którego przeniósł tu król 19 listopada 1789 z korpusu kadetów. Po dokonanej redukcji liczył on formalnie tylko 17 oficerów , 8 konduktorów, 12 podoficerów i 18 kadetów; najwidoczniej jednak zatrzymał pocichu zredukowanych szeregowych, gdyż wiemy, że 16-go kwietnia miał 70 ludzi.
Chorągiew marszałkowska, przeznaczona do służby policyjnej w Warszawie, liczyła od 140— 200 ludzi, wyłącznie niemal starych żołnierzy piechoty; mieściła się w koszarach wynajętych w klasztorze Paulinów, w przejściu z Długiej na Podwale, a odwach swój miała przy bramie Nowomiejskiej. Dowódcą jej był Piotr Rotta Hoffman, dawniej intendent ogniowy, mianowany później rotmistrzem i nobilitowany. Za powstania oskarżono go o liczne nadużycia i aresztowano; stanowisko swoje odzyskał dopiero po powrocie Rosjan do Warszawy. Oficerów tej chorągwi demoralizowała nieustanna styczność ze światem przestępczym Warszawy, nasuwająca możność łatwych i bezkarnych nadużyć. Wyróżnił się w nich komendant więzienia zwanego „prochownia” por. Kostecki, który zastawiał stale odbierane złodziejom przedmioty w lombardach. Szeregowi, grzeszący często zbytnią skłonnością do trunków, umieli w potrzebie stanąć dobrze. Związkowym udało się tu pozyskać chorążego Józefa Gajewskiego, który służył od r. 1784 i był instruktorem wojskowym chorągwi, oraz podchorążego Norberta Kamińskiego; wśród szeregowych agitował wkońcu Kiliński.
Pewną rolę w walkach 17 i 18 kwietnia odegrać miała również milicja miasta Warszawy, złożona z 4 podoficerów, 50 szeregowców i 5 pachołków, nie posiadająca jednak broni „zdatnej do obrony”. Wachmistrzem jej był Kimankiewicz, który 17-go tak fatalnie zawiódł zaufanie Kilińskiego; kordy - gardę swą miała w ratuszu Starej Warszawy. Szeregowych jej, również starych żołnierzy, karał prezydent za awantury i pijaństwo pędzeniem przez rózgi, np. 2 razy przez 40 ludzi lub 40 przez 10, nie odmawiając im jednak i w tym wypadku w swem orzeczeniu przydomka „waleczny”. Że paru z nich zasługiwało na ten przymiotnik, dowiedli 17-go kwietnia.
Artylerja koronna miała swe koszary przy ul. Dzikiej nr. 2317 i liczyła w końcu marca etatowo w sztabie i 6 kompanjach głów, a po odrachowaniu komenderowanych, urlopowanych i chorych 261. Rozkazy otrzymywała bezpośrednio od Ożarowskiego, który czuwał nad nią osobiście, jako nad najniebezpieczniejszą politycznie bronią garnizonu stołecznego. Reforma rozgoryczyła głęboko artylerzystów pozostałych w służbie. Dzięki niej obniżono stopnie dwom kapitanom, choć jeden z nich odbył zaszczytnie kampanję roku 1792, 2 sztabskapitanom, choć obaj byli na wojnie, a jeden posiadał nawet krzyż Virtuti Militari, 4 porucznikom, choć jeden z nich był również kawalerem tego orderu; 14 podporuczników przemianowano na sztuk junkrów, bez względu na to, że 8 z nich walczyło, a jeden miał krzyż; 11 sztuk junkrów, z których 8 odbyło kampanję, a 3 odmówiło złożenia przysięgi Rosjanom, pozostało w służbie jako podoficerowie, „poddając się podług prawa pod subordynację”. Zwolniono wtedy ogółem 240 szeregowych, choć w garnizonie Warszawy ta broń miała największy odsetek kawalerów medali srebrnych, bo aż 24. To też Związek miał tu najłatwiejsze zadanie do spełnienia. Nie mógł mu przeciwdziałać wydatniej stary pułkownik Krystjan Godfryd Deybel de Hammerau, służący w tej broni od 26 lutego 1740 r., choć zawsze był oportunistą, gdyż należeli do niego lub przynajmniej sympatyzowali z nim wszyscy jego sztabsoficerowie. To też artylerzyści z łatwością zatrzymali w Warszawie część zredukowanych szeregowych; dzięki temu już 25 kwietnia zdołali zawerbować 3 podoficerów i 111 szeregowców.
Kawalerję garnizonu warszawskiego reprezentował — w pierwszym rzędzie — pułk gwardji konnej koronnej, stojący w koszarach Mirowskich za Żelazną Bramą i podlegający rozkazom Ożarowskiego. Niestety, świetny ten doniedawna pułk, w kwietniu r. 1794 liczył w prawdzie jeszcze 364 ludzi, ale tylko 104 konie. Korpus oficerski był tu znacznie młodszy, niż w gwardji pieszej: dowódca miał za sobą 29 lat służby, dwaj jego majorowie 21 i 22, kapitanowie po 11— 13, porucznicy po 7, chorążowie po 4. Służyła w pułku licznie młodzież ziemiańska oraz synowie inteligencji warszawskiej; szeregowi, czasami za starzy, rekrutowali się z Warszawy i byli silnie związani z miastem . Politycznie pułk był nastrojony rewolucyjnie, a płk. Dionizy Poniatowski nie przeciwstawiał się energiczniej robocie swych oficerów. Przed samym wybuchem zgłosiła się do pułku pewna ilość ochotników ze sfer ziemiańskich.
Silne wrażenie na związkowych sprawiło przybycie do Warszawy w dniu 2-gim kwietnia ułanów królewskich, czyli, jak brzmiała ich nazwa urzędowa, pułku 5-go jazdy lekkiej szefostwa Gorzeńskiego, z Kozienic. O sprowadzenie ich nalegał już oddawna król z racji ich przywiązania do siebie, udowodnionego tem, „że ze Zborowskim rotmistrzem, z Ryk z pułkiem ks. Wirtemberskiego wedle Kozienic w Krakowskie do Kościuszki i Madalińskiego ciągnącym, wcale się łączyć, owszem odpór onymże dawać oświadczyli” i że dawniej „z Branickim i Moskwą byli wspólnie czynnymi”. Ale Igelstrom nie chciał zrazu słyszeć o powiększaniu garnizonu polskiego Warszawy. Dopiero wtedy, gdy Ożarowski oświadczył mu wręcz, że niedowierza zupełnie dwom szwadronom kawalerji narodowej z brygady swego syna, stojącym wtedy na Pradze i używanym do patrolowania w stolicy, zgodził się na pewne ustępstwo: pozwolił, aby z Kozienic sprowadzić na Pragę 200 ułanów, pozostawiając resztę pułku w Górze Kalwarji. Stanisław August nie przystał na to; oświadczył on, że jeżeli nie przyjdzie pułk cały i to nie na Pragę, ale do Warszawy, to woli pozostawić go w Kozienicach. W końcu, dzięki pośrednictwu Ożarowskiego i Gorzeńskiego, Igelstrom ustąpił i płk. Kenig wszedł do Warszawy z 17 oficerami, 11 namiestnikami, 130 towarzyszami, 11 podoficerami i 151 szeregowcami, w sile ogólnej 331 szabel. Pułk zakwaterował Cichocki na Marjensztacie, „zamkowi J. Kr. Mości przyległym”. Był to jeden z najlepszych pułków kawalerji polskiej, wyszkolony świetnie i mocno trzymany w ręku przez starego służbistę płk. Keniga. 10-go kwietnia Stanisław August dokonał osobiście jego przeglądu. „Rozdawał zegarki i... aż nadto sercem dobroczynnem ujął sobie ...dusze. Odwiedził stancję Keniga. Przyznać trzeba, że lud wybornie ubrany, konie tęgie mają”. Król zapewnił sobie w ten sposób dość znaczną i bardzo sprawną straż przyboczną swojej osoby. Sprzysiężeni nie dali mimo to za wygraną. Wciągnęli do Związku odrazu ambitnego rotmistrza ułanów Franciszka Ksawerego Wojciechowskiego, który oddawna rywalizował z Kenigiem i teraz, wyzyskując jego chorobę, torował sobie drogę do dowództwa pułku; namiestników i towarzystwo zapraszali do winiarni i namawiali do wspólnictwa oficerowie gwardji konnej; z szeregowymi czyniło to samo mieszczaństwo związkowe. Dzięki temu nastrój „monarchiczny” ułanów począł ulatniać się coraz bardziej.
Znajdował się wreszcie w Warszawie malutki, spieszony oddziałek bardzo dobrego pułku 4-go jazdy lekkiej szefostwa ks. Wirtemberskiego, oddany do rozporządzenia juryzdykcji marszałkowskiej. 16-go kwietnia liczył on 3 oficerów i 46 szeregowych. Wszyscy jego oficerowie posiadali krzyże Virtuti Militari; dowódcę, majora Jana Poniatowskiego, pełniącego równocześnie funkcje adjutanta Ożarowskiego, Igelstrom kazał aresztować za stosunki z rotmistrzem Zborowskim i uwolnił dopiero 23 marca. Cały ten oddziałek, skompromitowany w oczach władz zeznaniami Sierpińskiego, pozostawał pod wpływem Związku.
Całość sił garnizonu warszawskiego, wynoszącą w ten sposób do 3500 bagnetów i szabel, można było w chwili wybuchu powiększyć jeszcze przy pomocy szeregowych zredukowanych, ochotników i oficerów oddziałów zagarniętych w kordonie rosyjskim oraz przybyłych — na skutek zamieszania, sprawionego przez insurekcję — z prowincji, których Cichocki mimo bardzo usilne starania — nie zdołał do końca usunąć z Warszawy, inwalidów i t. d. Należało tylko mieć pewność, że garnizon w chwili rozstrzygającej usłucha rozkazów Rady Cywilnej i Wojskowej; tej pewności zaś związkowi do ostatniego niemal momentu — mimo wszelkie zachody poprzednie — nie posiadali. Opór wewnętrzny, polski, przeciw powstaniu Warszawy nie był wcale tak nikły, jak wydawało się to później wielu pamiętnikarzom tych czasów. Zadecydowała o tem postawa Stanisława Augusta, Ożarowskiego i Cichockiego.
Stanisław August utrzymywał, jak widzieliśmy, pewien stosunek ze sprzysiężeniem dotąd, dopokąd na jego czele stali Kapostas i Działyński; widział w niem wtedy przeciwwagę wpływów targowicko-grodzieńskich i drogę do pogodzenia się z lepszą częścią narodu. Planom powstania był mimo to przeciwny zawsze; sądził, że położenie międzynarodowe nie rokuje mu żadnych widoków powodzenia, że doprowadzi ono jedynie do wygubienia lepszej młodzieży, zrujnowania Rzpltej i jej ostatecznego rozbioru. Odsunął się od sprzysiężenia całkowicie, gdy przeważyły w niem żywioły radykalne. Dopiero jednak akt krakowski, który tak go przeraził zarówno swemi przemilczeniami, jak i groźbami, przerzucił go nieodwołalnie do obozu rosyjskiego. Mówił później, że „akt ten proklamował Kościuszko w tej postaci, w jakiej mu go zredagował Kołłątaj, mimo sprzeciwu wielu ludzi, najgoręcej skądinąd oświadczających się za insurekcją, uważających jednak, że akt nie odpowiada stosunkom polskim, że wielu z nich, Linowski n. p., nie podpisało tego nigdy”. Począł odtąd wspominać o „podniecie obcej"", naruszeniu przez insurekcję praw stanów, prawa własności, przywilejów religji katolickiej. Obawy jego wzmogło to, że paru dawnych działaczy targowicko - grodzieńskich zaczęło mówić o konieczności usunięcia go z Warszawy, gdyż gotów jest „ulegalizować” zkolei insurekcję, zawrzeć przymierze z Prusami, Turcją, a nawet Francją rewolucyjną. Pod wpływem tego zbliżył się do Ożarowskiego, począł tolerować nawet Ankwicza. Za ich pośrednictwem przedłożył Igelstromowi projekt, mający radykalnie zapobiec wybuchowi w Warszawie. Gwardję pieszą i konną, artylerję i ułanów królewskich chciał zebrać w obozie w okolicach Nowego Dworu, dokąd również miał udać się on sam, Rada Nieustająca, ministrowie, a wreszcie i parę pułków rosyjskich. Igelstrom zgodził się zrazu na to i pozwolił, aby Szmul Jakubowicz zajął się zakupem żywności i paszy dla tego obozu; później jednak począł wahać się i odkładać. Stanisław August parokrotnie, za pośrednictwem ks. Kazimierza Poniatowskiego i Moszyńskiego, nalegał o przyspieszenie wykonania projektu, ale daremnie. Gdy to zawiodło, król podjął gorączkowe starania o to, aby pozyskać starszyznę oddziałów garnizonu warszawskiego do wspólnej z Rosjanami akcji przeciwko powstaniu. Choć sam nie był żołnierzem, umiał wybornie dawać sobie radę z oficerami: ratował ich od tak częstych naówczas pokrzywdzeń w awansach, pomagał do awansowania bez opłaty, wspomagał gratyfikacjami ze szkatuły własnej, wyrabianiem nobilitacyj, rozdawaniem orderów, opiekował się ich dziećmi. Zapewniało mu to zawsze bardzo znaczny wpływ w świecie wojskowym. Nie zawiodło to i teraz. Dowódcy zapewnili go uroczyście o swej lojalności, chęci wspólnego z wojskiem aljanckiem działania przeciw „pospólstwu’. Na Haumana, który początkowo starał się uniknąć zobowiązań wyraźnych, spróbował Stanisław August innego sposobu. Z jego polecenia ks. Kazimierz Poniatowski napisał 12-go kwietnia do sprytnego dowódcy regimentu X-go list, w którym m. i. mówił: „Gdyby się co przeciwnego stało w tym regimencie, byłbyś WMPan za to odpowiedzialnym, choćbyś się do tego nie przyczynił. Zaczem, jako dobrze życzący WMPanu przyjaciel, radzę Mu, abyś się uchylił na czas krótki od regimentu, prosząc o urlop, który WMPanu nie będzie odmówiony”. Hauman zrozumiał, że tu już niema wyjścia i dał żądane zaręczenie zarówno królowi, jak i Igelstromowi. Na skutek tego król mógł z czystem sumieniem zapewnić Igelstroma, zakląć się nawet, jak widzieliśmy, że w razie wybuchu garnizon polski stanie po jego stronie i przez to tak poważnie wpłynął na zarządzenia rosyjskie.
Pamiętnikarze nasi zarzucają często ówczesnemu hetmanowi wielkiemu koronnemu Piotrowi z Alkantary Ożarowskiemu, że niedoceniał grozy położenia w Warszawie, dał się uśpić zapewnieniom Cichockiego, a później, w obliczu wypadków, nie okazał należytej energji. Jest to zarzut bezwzględnie niesłuszny. Był wprawdzie Ożarowski człowiekiem starym, a w kwietniu roku 1794 zachorował tak, że mówiono już o jego wyjeździe zagranicę i rezygnacji z hetmaństwa; podniósł się jednak z łóżka i zdobył na wysiłek bardzo wielki, gdy zobaczył, że w stolicy zanosi się naprawdę na wybuch. Wiedział dobrze, że spalił za sobą oddawna mosty w stosunku do ludzi, którzy przygotowywali insurekcję; zapowiadano mu zresztą głośno i jawnie, co go czeka. „Kiedy obrotny Bogusławski — pisze o premjerze „Krakowiaków i Górali” Trębicki — śpiewał tę piosenkę:
Bo jak się nie uda, Cnota weźmie górę, To nie będą żadne cuda, Że Ty weźmiesz w skórę.
To dla lepszego okazania, iż niewinną gra farsę, obracał się do loży Ożarowskiego i, wprost do niego przytomnego adresując się, palcem mu kiwał. Śmiał się z głupstwa tego sam Ożarowski — patrzałem na to własnemi oczyma — choć pewnie w duszy jego wesołość nie panowała. Kładli się ze śmiechu na stołkach swoich generałowie i oficerowie moskiewscy, których był ulubionym autorem pan Wojciech i pewnie nie zgadywali dowcipu. Lecz cały parter, loże, galerje, paradyz buczały od oklasków, trzęsły się od tupania”.
Mając pewność, na co się zanosi, Ożarowski postarał się o to, aby w jego ręku znalazła się cała władza nad garnizonem warszawskim. Był już szefem gwardji pieszej koronnej i mógł polegać na jej sztabie. Zażądał teraz i uzyskał od króla wydanie rozkazu płk. D. Poniatowskiemu, „aby regiment gwardji konnej w okolicznościach utrzymania bezpieczeństwa i spokojności powszechnej, harmonji z wojskiem rosyjskiem dependował od ordynansów i rozkazom Ożarowskiego był posłusznym”. Odtąd sam „directe swoje ordynanse i instrukcje, jak się ma zachować, co w czasie alarmu czynić, gdzie stawać, wydawał; miał co noc kilkanaście koni u siebie wykomenderowanych, z nimi ronty i objażdżki sam czynił”. „K orpus artylerji... jedynie od Ożarowskiego, jako hetmana i prezesa Komisji wraz z arsenałem dependował, directe onemu czynił raporta, parole, przykazy i instrukcje, jak się ma zachować, odbierał. I z tego nawet powodu mieszkanie w arsenale wyporządził i obrał sobie Ożarowski hetman i sancitum wyrobił potwierdzające aż do powrotu generała, Kamienieckiemu i oficerom — prócz ceugwartów, przy których klucze od arsenału, jako dozorców, zostawały — wyprowadzić się kazał, mówiąc, że, jako hetman, pod niebytność generała artylerji z bliska nad arsenałem czuwać i mieć go pod okiem swoim powinien z urzędu”. Cichockiemu oświadczył stanowczo, „iż z mocy praw dawnych w czasie zamieszków krajowych, jako hetman, sam wszystkiem komenderuje”, że on, Cichocki, tylko „wykonywającym będzie”. W końcu, gdy Stanisław August zapewnił go, że na całej starszyźnie wojskowej można już polegać, Ożarowski, „wezwawszy successive” dowódców odziałów do siebie, „i wziąwszy słowo honoru od każdego, dał swoje ordynanse i instrukcje sekretne, jak się ma każdy zachować”. Jego poleceń ustnych, danych wówczas dowódcom, nie znamy; istnieje natomiast rozkaz na piśmie, podpisany przez niego, ale niedatowany i bez pieczęci Komisji Wojskowej. Nakazywał im tutaj, aby: 1) wojsko rosyjskie „uważali za przyjacielskie” i znosili się z niem; 2) postępowali jak najsurowiej — dano im co do tego zupełnie wolną rękę — z wykraczającymi przeciw subordynacji wojskowej; 3) „najeżdżających siebie, kiedyby perswazja miejsca mieć nie mogła, odpierali jak nieprzyjaciół”; 4) „na obywateli tego miasta patrzali tylko na tych, jako prawdziwych obywateli, którzy spokojnie po domach siedzą; ci zaś, którzyby łączyli się z napastującymi ich, uważani być mają jako burzyciele spokojności publicznej, a przeto mają sobie z nim i jako z nieprzyjacielem postępować”; 5) „żadnych ordynansów w czasie alarmu nie mają słuchać, tylko Jego samego albo Cichockiego generała, jako komendanta garnizonu, przez któregoby przysłał rozkazy”; 6) „jak się alarm zrobi, a nie będą mieć ordynansu, gdzie mają maszerować, wtedy mają z swoimi regimentami stać na placu do dalszego ordynansu”; 7) aby „skromili rozlewu krwi, ile możność pozwoli”.
Nie było zatem żadnej połowiczności, ani też braku przewidywania lub energji w zachowaniu się Ożarowskiego przed wybuchem; nie zabraknie mu również odwagi w dniu 17-tym kwietnia. Dawny jurgieltnik ambasady rosyjskiej spełnił swój obowiązek wobec Rosji nieszczęśliwie, ale lojalnie i do ostatniego tchu.
Postępowanie Cichockiego w tych tak ciężkich dla niego dniach nie było tak prostolinijne. Dowodzi tego już chociażby okoliczność, że zdołało ono zwieść nietylko wielu pamiętnikarzy, choć dwaj z nich nazwali go „przebiegłym i niedocieczonym” i „dyplomatą”, ale nawet i historyków późniejszych. Dodajmy poza tem, że Stanisław August i Igelstrom niedowierzali do ostatniej chwili temu przebiegłemu człowiekowi. Cichocki niewątpliwie nie czuł żadnej sympatji do działaczy Targowicy. Pamiętał zbyt dobrze, że Targowica rozwiązała mu pułk, kazała złożyć akces jako pułkownikowi, choć był już generałem majorem, pociągnęła do drobiazgowego, pełnego szykan wyliczania się z wydatków Komisorjatu. Przed jej prześladowaniem uchronił go dopiero Sievers, który do końca okazywał mu bardzo daleko posunięte zaufanie. Później rozgoryczyła go znowu do głębi redukcja i prowokacyjne zachowanie się lgelstroma i Ożarowskiego. Z drugiej strony nie miał również wątpliwości co do tego, jaką to niechęć żywili do niego Kościuszko, Kołłątaj i Ignacy Potocki, jak głęboko nienawidzili go radykali ze Związku, z którym niedawno pozostawał w stosunkach, oskarżający go o doniesienia do lgelstroma i spowodowanie aresztowania Węgierskiego St Potockiego i Sierpińskiego. W tych warunkach tak trudno mu było znaleźć jakieś wyjście, że podobno myślał już o samobójstwie. Ostatecznie pełen zawsze środków umysł jego podsunął mu sposób zabezpieczenia się na wszelki wypadek, i postanowił mianowicie stworzyć sobie w Warszawie takie położenie, aby musiał z nim liczyć się i Igelstrom w razie stłumienia ruchu i związkowi w razie swego zwycięstwa. Za środek do tego miało mu służyć zapewnienie sobie posiadania arsenału i prochowni. W tym celu uzyskał od lgelstroma zgodę na to, że w razie alarmu on obejmie komendę w arsenale, mając pod sobą bataljon gwardji pieszej, swoich fizyljerów, których rozkwaterował celowo wpobliżu, i szwadron ułanów. 9-go kwietnia, gdy do Warszawy nadeszły pierwsze wiadomości o zbliżaniu się Prusaków od Zakroczymia, wystosował do Komisji Wojskowej raport, w którym pisał, że dawne ordynarne nakazują „utrzymanie wszelkiej karności i harmonji z wojskiem przyjacielskiem Najjaśniejszej Imperatorowej, a zaś z wojskiem pruskiem, wkraczającem w kraj Rzpltej, a najszczególniej zmierzającem do Warszawy, po nieprzyjacielsku postępowanie i onegoż wszelką siłą odpieranie” i że wobec tego „w dopełnieniu rozkazów wypadnie mu przedsięwziąć przyzwoite do odparcia kroki”. 10-go ponowił doniesienie, „prosząc o wyraźną a zwłoki niecierpiącą rezolucję, jak się ma zachować względem prusaków i czyli ma ich odpierać lub nie”. „Na wszystko gotowym będąc, roztropnością kierując me kroki, a ceniąc mój i podkomendnych moich honor nad życie, melduję i ponawiam prośbę o dokładny ordynans w tej mierze, abym wraz z garnizonem nie był w żadnym względzie w odpowiedzi. Magazyny prochowe i składy, będąc od Marymontu i Powązek sytuowane, a za zbliżeniem prusaków na wszystkie wypadki eksponowane, lubo redutam i opatrzone, opatrzenia pieszym żołnierzom i rozkwaterowania przy szopach nieodwłocznie potrzebują”. Od Rady otrzymał na to odpowiedź bezbarwną i wymijającą; Igelstrom natomiast pozwolił mu na przyśpieszenie prac nad umocnieniem prochowni oraz na obsadzenie jej przez gwardję pieszą. Na obwarowanie arsenału, czego domagał się Cichocki oddawna, i wtedy nie dał pozwolenia; pewne roboty około tego podjęto jednak już poprzednio pocichu. Wiemy również, że Cichocki, bez względu na rozkazy Ożarowskiego, nakazał płk. Hiżowi, aby zawiadomił go o wszystkiem, co mogłoby zajść w koszarach gwardji pieszej. „Jeżeli rewolucja upada — mówi o całości jego postępowania najlepiej znający go pamiętnikarz, któremu radził, aby „trzymał się zawsze partji silniejszej miał zasługę obronienia arsenału; jeżeli się uda, jest on w posiadaniu... broni i amunicji, jakiejby było potrzeba. Dodajmy, że i związkowi zdawali sobie dobrze sprawę z jego zamierzeń. Siedzący wtedy w arsenale Maciej Mierosławski rozmawiał ze strzegącym i go tam oficerami fizyljerów „o potrzebie przyspieszenia rewolucji, tę potrzebę usprawiedliwiając podstępną arsenału fortyfikacją”.
Do złamania oporu starszyzny wojskowej i porwania za sobą żołnierza związkowi potrzebowali nieodzownie moralnego poparcia ludności Warszawy; musieli koniecznie zapewnić sobie nawet czynny jej udział w walce, gdyż bez niego zniszczenie przeważnego garnizonu rosyjskiego byłoby zadaniem zbyt ciężkiem. Stotysięczna ludność stolicy, która w maju roku 1794 wystawiała przeszło 20.000 zbrojnych do swojej obrony, nie mogła zachować się biernie w chwili, gdy zanosiło się na wypadki, bądź grożące jej losem Izmaiła lub Oczakowa, bądź też przyświecające nadzieją zdobycia wolności. I powiedzmy odrazu, uprzedzając wypadki, że nie pozostała bierną; przeciwnie, przez swój udział masowy, kilkunastotysięczny co najmniej, nadawała bitwie warszawskiej jej cechy istotne, zarówno dodatnie, jak i ujemne. Świadczy o tem fakt, stwierdzony przez Zakrzewskiego w jego pierwszym raporcie do Kościuszki, że w tej walce „strata w nieuregulowanem obywatelstwie większa była daleko, niż w wojsku”, że w parafji Panny Marji na 13 zabitych lub zmarłych z ran w czasie od 17 — 30 kwietnia żołnierzy zapisano aż 179 cywilnych, w parafji Św. Krzyża na 20 żołnierzy — 150 cywilnych, w parafji Św. Jana na 1 oficera zmarłego z ran — 22 cywilnych, w parafji Św. Andrzeja na 2 żołnierzy — 18 cywilnych, w parafji Ujazdowskiej wreszcie na 5 żołnierzy — 9 cywilnych. Mówi nam o tem następnie i to, że w wyniku tej walki w ręku ludności cywilnej Warszawy znalazło się 2143 karabinów 507 pistoletów i 3005 szabel, wykazywanych w maju jako „broń zdobyta”. Zgadzają się na to zresztą jednogłośnie wszystkie świadectwa obce. „Das sieli tapfer gehaltene Działynskische Regiment — donosił Thugutowi 23-go kwietnia de Cache — hat eigentlich fast allein en Corps, oder wenigstens das meiste mitgewirkt. Alles übrige des abenteuerlichen Werks ist nach jedermanns Versicherung von den bewaffneten Volk Allein mit einer unglaublichen Wut.. ausgeführt werden“. To samo wrażenie odnieśli wszyscy posłowie obcy. Seume, który ruszał się trochę po Warszawie, a później rozmawiał z oficerami regimentu X-go, i, jako Niemiec liberalizujący, pisał szczerzej, opowiada, że biło się do 20 tysięcy ludu, biegnąc naoślep na armaty rosyjskie, że dyspozycje rosyjskie nie były obliczone na podobny udział ludu Warszawy w walce i na taki jego wysiłek. Potwierdzają to najnieprzychylniejsi powstaniu obserwatorowie wypadków np Stanisław August i A. Trębicki. Tezę Pistora o tem, że rankiem 17-go kwietnia biło się zaledwie 1200 ludzi z miasta, obalają całkowicie raporty jego podwładnych, którzy dowodzili na ulicach Warszawy i spotykali się z tłumem oko w oko.
Ma się rozumieć, że zapał ten nie ogarniał jednakowo wszystkich warstw ludności Warszawy. „On ne peut pas découvrir aucune trace pisał 25-go kwietnia jakiś dyplomata z Warszawy - que des personnes de distinction ont travaillé à la révolution du 17. C'est le populace et le garnison seules, qui ont tout fait sans chef”. „Gdyby nie uboższy ud bronił - powiedział później jeden ze zdobywców pałacu Igelstroma toby niemal wszyscy obywatele poginęli, bo się tylko w kamienicach pozamykali bogatsi”. Istotnie, szczyty ludności stolicy — i to zarówno szlacheckie, jak i patrycjuszowsko - mieszczańskie zajęły wobec wybuchu postawę albo wręcz niechętną, albo co najmniej narazie bierną. Kto tylko mógł, wyjeżdżał z Warszawy, najchętniej w pobliski Kordon pruski, chociaż te wyjazdy potępiano naówczas powszechnie. Kogo zaskoczyły tutaj wypadki, ten zatarasowywał zawczasu swój dom, przenosił cenniejsze ruchomości do piwnic, a sam chronił się z rodziną do pokoi od dziedzińca, najlepiej zabezpieczonych od strzałów, lub odsyłał rodzinę do klasztoru. Arystokracji nie było zresztą wtedy zbyt wiele w Warszawie: zubożała na skutek upadku głównych domów bankowych, narażona na liczne trudności majątkowe z powodu niedawnego rozbioru Rzpltej, siedziała przeważnie na wsi; w Jej pałacach warszawskich mieszkali komornicy, robotnicy, Żydzi często. I nawet wtedy, gdy w stolicy zapanował już spokój, a zamożniejsze mieszczaństwo wyszło na ulice i tak chętnie pogarnęło się do podpisywania „akcessów do powstania narodowego pod naczelnictwem Tadeusza Kościuszki”, udział przedstawicieli głośniejszych nazwisk w tym akcie był bardzo skromny, podobnie jak i udział wyższego duchowieństwa warszawskiego. Patrycjat stolicy zachował się mimo wszystko lepiej. Przed wybuchem Magistrat zwalczał agitację związkowych; później próbował na ratuszu Starej Warszawy stawić nieśmiało czoło nakazom powstańczym Kilińskiego, a, gdy mu się to nie udało, schronił się do zamku królewskiego; wkońcu jednak wraz z tymi, którzy przeczekali te dwa dni walki u siebie w domach, akces uczynił zbiorowo i wziął udział w organizowaniu władz powstańczych.
W walce wzięła natomiast dość licznie udział biedniejsza szlachta. Mieszkało jej tu wtedy tyle, że w roku 1792 stanowiła przeszło czwartą część ludności. Czasami byli to ludzie, którzy sprzedali swoje majątki i żyli z procentów; znacznie częściej - tacy, którzy potracili wszystko i szukali jakiegokolwiek sposobu zarobkowania: urzędów, murgrabiostwa domów i t. d. lub też utrzymywali remizy i fiakry. Biedowali często nie gorzej od rzemieślników. Wielu z nich służyło dawniej w wojsku, chociażby tylko w konfederacji barskiej, miało więcej doświadczenia od mieszczuchów i wiele temperamentu, którego nie ostudził wcale wiek. Takich nie trzeba było wciągać do Związku, gdyż za pierwszym wystrzałem znaleźli się sami na ulicy, objęli dowództwo grupek ludowych i oddali nieraz powstaniu pierwszorzędne usługi. „I w moment rewolucji tutejszej — mówi jeden z nich — nie siedziałem w dymniku lub oknie. Śród nich byli nawet ludzie, którzy poprzednio splamili się udziałem w sejmie grodzieńskim lub stosunkami z ambasadą rosyjską, a teraz pragnęli rehabilitować się.
Ze szlachty składał się następnie wyłącznie żywioł urzędniczy, który odegrał doniosłą rolę zarówno w Związku, jak i w walce o Warszawę. Stanisław August np. twierdził, że wszyscy urzędnicy Komisji Skarbu należeli do Związku; Igelstrom skarżył się na niepewność urzędników juryzdykcji marszałkowskiej; faktycznie nawet urzędnicy kancelarji Rady Nieustającej i Komisji Wojskowej pozostawali w stosunkach ze Związkiem i oddawali mu często usługi. Wielu z nich służyło dawniej w wojsku i w chwili rozstrzygającej rozdało broń pomiędzy lud i wyszło na ulicę, wynosząc z walki odznaczenia i rany. Do Związku należeli również palestranci, bardzo liczni w stolicy, często mający za sobą służbę w kawalerji narodowej; ich to obserwował Pistor, jak, ubrani w stroje polskie, prowadzili „pospólstwo” do szturmu na pałac Igelstroma. Należy wymienić dalej lekarzy, z których niejeden wziął czynny udział w walce, wychowanków korpusu kadetów, młodzież szkolną, która podobno biła się licznie i bardzo odważnie, zakonników z zakonów żebrzących, tak silnie związanych z drobniejszem mieszczaństwem Warszawy, dzielących wszystkie jego przesądy i obawy, podtrzymujących jego patrjotyzm w konfesjonałach. Z cudzoziemców najwydajniej wyróżnić się mieli Francuzi, tak liczni już w Związku. Pomiędzy nim i duży rozgłos zdobyli sobie: zasłużony i nobilitowany fabrykant pasów w Kobyłce Stefan Filsjean, który bił się na ulicach Warszawy i w krótce potem poległ, walcząc na czele swoich robotników przeciw kozakom pod Kobyłką, oraz metr fechtunku w korpusie kadetów Raquillier.
Był to świat oficerów walki warszawskiej 5 szeregowców bardzo licznie dostarczyły cechy i „pospólstwo”. Historyk stwierdzając dziś ten fakt, staje równocześnie przed zagadnieniem, które nasuwało się już współczesnym. „W mojej głowie pomieścić się nie może — pisał Kołłątaj, — skądby przyszło pospólstwu polskiemu do groźby buntami... Alboż to pierwszy raz Polacy są w tem jarzmie, żeby go tak mocno czuli teraz?” Rzeczywiście, niższe warstwy ludności stolicy miały za sobą tradycję niedawnych rozruchów przeciwko Żydom, wspomnienia ostrych zatargów w cechach pomiędzy czeladzią polską i niemiecką; nie posiadały jednak żadnych tradycyj zbiorowego wystąpienia przeciwko najeźdźcy. Tymczasem w przededniu walki o Warszawę te antagonizmy ludowe polsko-żydowskie i polskoniemieckie łagodnieją, znikają jakby na chwilę pod powierzchnią życia, na której panuje nastrój zgody, solidarności, powszechnej chęci odzyskania wolności.
Chociaż ilość Żydów, przebywających naówczas w Warszawie, zwiększyła się dość widocznie w pierwszych miesiącach roku 1794, a skargi na krzywdzenie przez nich rzeźników, szynkarzy i przekupniów rozległy się już w maju na nowo, narazie — jakoś o tych sprawach nie było mowy. W kołach oświeconych, w Związku panowała tendencja, aby wziąć pod opiekę proletarjat żydowski przeciwko nadużyciom bogatszych Żydów, związanych przez Szmula Jakubowicza z wpływami rosyjskiemi w Rzpltej, a po zwycięstwie powstania pragnących wymknąć się ze stolicy. Związkowcy — w myśl ogólnych tendencyj insurekcji, tak silnie podkreślonych przez Kościuszkę — szukali porozumienia z przedstawicielami oświeceńszego Żydostwa; raporty szpiegów do Igelstroma mówiły o wrzeniu ogarniającem nawet i Żydów. Później w relacjach mniej lub więcej urzędowych starano się podnieść ich dość skromną w rzeczywistości rolę w walce o Warszawę; wspominali o niej z naciskiem politycy w swych wystąpieniach publicznych. Przyjęto podpis Berka Joselowicza do księgi akcesów do powstania narodowego, Żydów dopuszczono do służby w szeregach milicji. Ta postawa inteligencji powstańczej osłabiła na pewien czas pomruk niechęci przeciwko Żydom, istniejący stale wśród mieszczaństwa stolicy; zresztą uwaga jego zwracała się wtedy w całkowicie inną stronę. Ostatecznie w czasie walki o Warszawę nie można dostrzec żadnego, najmniejszego nawet objawu wystąpień przeciw Żydom. Że było to zaś objawem mocno charakterystycznym, o tem świadczy porównanie z inną sprawą tego samego rodzaju. W Warszawie przebywała oddawna, wzrastająca nieustannie, kolonja kupców i rzemieślników rosyjskich, ciesząca się opieką ambasady rosyjskiej i wyłamująca z pod kontroli konfraternij i cechów; była ona zawsze solą w oku kupców i rzemieślników stolicy. Otóż w czasie walki o stolicę ludność skorzystała z pretekstu, jak się okazuje, albo całkowicie fałszywego, albo mocno przesadzonego, jakoby ci „markietani” strzelali z dziur w okiennicach swych sklepów do powstańców, i zrabowała doszczętnie wszystkie ich sklepy, a ich samych odstawiła do więzień.
Niemcy byli potęgą w Warszawie ówczesnej. W ich ręku znajdował się przedewszystkiem cały niemal handel stolicy. Dość tutaj powiedzieć, że gdy we wrześniu r. 1794 wymieniano gotówkę na obligacje rządowe i bilety skarbowe, to wśród 140 kupców, którzy dali pieniądze na ten cel, znalazło się z nazwiskami o brzmieniu wyraźnie niemieckiem, a tylko 33 opolskiem, że, gdy Komisorjat Wojenny spisywał kupców sukienników w Warszawie, to na 11 — tylko 2 miało nazwiska polskie, 1 francuskie, a 8 niemieckie, że, gdy kongregacja kupiecka młodzieńcza w maju zorganizowała swój korpus milicji, to wśród oficerów znalazło się tylko 2 o nazwiskach polskich, a 5 o niemieckich. Tak samo było w cechach. Na 35 cechów, które istniały wtedy w Warszawie, tylko szewcy, garncarze, furmani, rymarze, cyrulicy, kowale, rzeźnicy i rybacy posiadali zdecydowaną większość polską; miecznicy i ślusarze dzielili się w równych połowach na Polaków i Niemców; wśród mydlarzy, szklarzy, garbarzy, rękawiczników, mosiężników, gwoździarzy, introligatorów, kominiarzy, jubilerów, tokarzy, piernikarzy rządzili niepodzielnie Niemcy, zatrudniając niemal wyłącznie czeladź niemiecką. Na 66 piekarzy, którym w sierpniu r. 1794 Magistrat rozdał zboże do wypieku, znajdowało się aż 41 nazwisk niemieckich. Na 64 właścicieli młynów — Warszawa ówczesna, mimo cały swój rozwój wielkomiejski, robiła pod pewnemi względami wrażenie dużej wsi i posiadała aż 84 młynów konnych, wodnych i wiatraków — było 38 Polaków i 26 Niemców; zdaje się, że i browary oraz destylarnie wódek należały przeważnie do Niemców, posługujących się jednak czeladzią polską.
Z tym stanem rzeczy musiała liczyć się poważnie insurekcja. To też za jej czasów spotykamy się z Niemcami na stanowiskach wójtów cyrkułów, z licznymi setnikami i dziesiętnikami Niemcami w milicji miejskiej, z wybieraniem Niemców na adjutantów municypalnych przy boku króla, przyjmowaniem rachunków niemieckich przez urzędy. I należy tu stwierdzić odrazu, że była to jedyna droga wyjścia, gdyż pewna część tych Niemców warszawian, zwłaszcza o ile chodziło o rzemieślników, o ludzi biedniejszych, zasługiwała w zupełności na całkowite równouprawnienie polityczne, jako że zżyła się już szczerze i uczciwie ze swą przybraną ojczyzną. Już 19-go kwietnia zaczęli Niemcy wpisywać się w księgę akcesów do powstania narodowego — i ostatecznie na 2126 podpisów znalazło się tu 125 niemieckich, pisanych gotykiem, nie licząc tych bardzo licznych, w których widać wyraźną tendencję polszczenia imion, a nawet nazwisk. Duża część zapisanych tutaj Trauguttów, Kurtzów, Schleglów, Gerlachów, Fisherów, Dahlenów, Ulrichów spełniła w insurekcji uczciwie swój obowiązek wobec Rzpltej. Niektórzy dość szybko przyswoili sobie nawet nowe słownictwo insurekcyjne, brzmiące mocno oryginalnie w ich niemczyźnie. „Die fliichungswurdige Targowicei Confederation pisał do Zakrzewskiego 30-go sierpnia Johann Gottfried Walther buchalter Komisorjatu Wojennego — kam dazwischen und riss unser kostbares aufgeführtes Gebäude vom 3-ten May wieder nieder”. 17-go kwietnia ciężko rannego kapitana E. Mycielskiego zabrał z ulicy „z pośród kartaczów lecących” ubogi szczotkarz, Niemiec Rybek i zaniósł do swojego domku, a później „z największą radością wbiegł, wołając po niemiecku: „nasi zwyciężyli”. Byli wśród Niemców i tacy, którzy w czasie oblężenia Warszawy zasłużyli sobie za waleczność na obrączkę z rąk Naczelnika; było wielu, którzy z całą gotowością oddali swą wiedzę fachową na usługi urzędów centralnych. Próbą rozstrzygającą ich lojalności wobec insurekcji stać się miała sprawa wymiany gotówki na obligacje rządowe i bilety skarbowe. Zrujnowali się wtedy rusznikarze Schadel, Dahlen, Miinckenbeck; dali pokaźne kwoty Heryngowie, Scholtzowie, Rautenstrauehowie, Fisherowie, podczas gdy wszelkie usiłowania pociągnięcia Żydów do tej pożyczki zawiodły.
Ludność Warszawy nie lubiła naogół tych Niemców — nie tyle za względów narodowych, ile wyznaniowych; bardzo niepopularną była zwłaszcza starszyzna kościelna konfesji augsburskiej, będąca istotnie ostoją niemczyzny w stolicy. Jakie nastroje panowały wśród niej, o tem poglądowo poucza nas pamiętnik Jakóba Raggego. Oburzała go już niechęć Polaków do Stackelberga, który przecież wydawał miesięcznie na swoje utrzymanie 2000 dukatów, pozostających w rękach kupców i rzemieślników warszawskich. Nie mógł pojąć nienawiści „pospólstwa” do garnizonu rosyjskiego, który oddawał miastu tak znaczne usługi, sprowadzając do stolicy środki żywności, drzewo nawet i sprzedając je tak tanio, że od żołnierzy rosyjskich nabywać było można funt mięsa po 4— 5 gr., masła — po 15— 18 gr. Oburzało go to, że Warszawa chwyciła za broń w Wielkim Tygodniu, w którym żaden chrześcijanin nie powinien żywić nastroju wrogiego wobec kogokolwiek, że w walce wzięli udział robotnicy, służba domowa i „liederliches Gesindel”, a nawet „ungläubige Juden”. Mówił, że protestanci nie byli wtedy pewni swego życia z powodu postawy swej służby polskiej; wspomniał o „Thorner Execution 1724”. O tych nastrojach musiało coś wiedzieć „pospólstwo” warszawskie. 19-go kwietnia doszło do tego, że „pospólstwo”, poszukując Rosjan, przeprowadziło rewizję w zborze na ul. Królewskiej; później wierzyło wznawiającym się ciągle pogłoskom o tem, że luteranie przechowują u siebie zakopaną broń i gotowi są współdziałać z nieprzyjacielem. Nie pomagały zaręczenia starszyzny, że „bronić Ojczyzny ukochanej, jako prawdziwi jej synowie, aż do ostatniej kropli krwi gotowi jesteśmy i majątków naszych oszczędzać nie chcemy”.
Związkowi przeszli — bez względu na wszystko — do porządku dziennego nad temi uprzedzeniami dołów ludności warszawskiej i za pośrednictwem Kilińskiego zawczasu nawiązali rokowania z cechami niemieckiemi. Spotkali się z tą samą odpowiedzią, co i w cechach polskich, tj. z zapewnieniem gotowości solidarnego współdziałania. W jakiej mierze cechy niemieckie spełniły to zobowiązanie, na to nie można już dać odpowiedzi dokładnej, gdyż akta zgonów gminy augsburskiej są najwidoczniej niezupełne, a reformowanej nie istnieją; trzeba zatem oprzeć się na ogólnikowych zaręczeniach prasy i broszur i stwierdzić, że Niemcy warszawscy wzięli duży udział w walce o losy miasta. „Wszyscy mieszkańcy, różnym mówiący językiem, ale jednym połączeni wspólnej obrony zapałem... walczyli razem turcy i Ormianie, włosi, francuzi i niemcy”.
Czynnikiem, który przygasił dawne niechęci wewnętrzne ludności warszawskiej i skierował ich płomień wyłącznie przeciwko najeźdźcy, było w pierwszym rzędzie położenie gospodarcze stolicy po drugim rozbiorze. Wzniósłszy się przez szybki rozwój za czasów Stanisława Augusta do roli rzeczywistej centrali handlowej i przemysłowej Rzpltej, Warszawa przestała nią być nagle dla bardzo dużej połaci ziem polskich. Odbiło się to natychmiast na jej handlu i przemyśle. Następnie w lutym roku 1793 przyszedł krach banków: złoto podskoczyło w cenie tak, że za dukata płacono w listopadzie t. r. 19 zł., a mimo to nie można go było nabyć, gdyż rzadcy posiadacze gotówki, zrażeni smutnem doświadczeniem, woleli oddawać ją na przechowanie do klasztorów, rezygnując z procentów; złota, a nawet wogóle gotówki, nie widać było na kontraktach w Dubnie w styczniu roku 1794, gdzie nie zawierano prawie żadnych tranzakcyj. Krążyły już pogłoski o tem, że Rzplta zaprowadzi u siebie pieniądz papierowy, pozwoli na obieg asygnat rosyjskich, które wtedy traciły 65% swej wartości nominalnej. Warszawie dawała się już dotkliwie we znaki polityka celna Prus, które utrudniały dowóz towarów z Gdańska, a nawet produktów rolnych ze swego nowego zaboru. Z powodu niskich cen zboża w Gdańsku i Elblągu szlachta i handlarze zboża nie sprzedali np. pszenicy z r. 1792, 1793 i magazynowali ją w wielkich śpichrzach nad Wisłą; zubożyły następnie szlachtę wielkie dostawy paszy dla wojska rosyjskiego z czasów konfederacji targowickiej. Wyczerpany skarb Rzpltej nie płacił pensji swym urzędnikom, żołdu wojsku, należności dostawcom. Arystokracja odnajmowała swe pałace w Warszawie, rozpuszczała za przykładem króla służbę, nie dawała żadnych zarobków kupcom i rzemieślnikom. Z prasy warszawskiej pierwszych miesięcy roku 1794 wyłania się bardzo ponury obraz stosunków w stolicy: spotykamy w niej liczne wzmianki o licytacjach kamienic, dworków, browarów, które ostatecznie nie znajdowały nabywców, podobnie jak i wsie w okolicach stolicy, o upadłościach firm kupieckich i likwidacji przedsiębiorstw. Niebywała drożyzna komornego, dzięki której np. szeregu mieszkań w kamienicach, należących do szpitala św. Łazarza, nie można było wynająć, — chleba, lichego a droższego, niż w Wiedniu lub Berlinie, mięsa, drzewa opałowego — czyniły Warszawę jednem z najdroższych miast Europy i dawały się coraz ciężej we znaki rzemieślnikom, których zarobki obniżyły się tak bardzo. Koncentracja wojsk rosyjskich w Warszawie, dokonana wskutek wystąpienia Madalińskiego, wzmogła jeszcze bardziej tę drożyznę środków spożywczych. Do rozpaczy doprowadzał ludność kwaterunek rosyjski, gdyż właściciele małych dworków musieli nietylko dawać kwaterę, pościel, światło i opał żołnierzowi, ale żywić go, usuwać na strychy dawniejszych lokatorów, znosić wszystkie kaprysy i szykany tych nieproszonych gości. Równocześnie — mimo to wszystko do Warszawy, począwszy już od zimy r. 1793/4, zaczęła napływać coraz liczniej biedota ze wsi okolicznych, chroniąca się tutaj przed nadużyciami żołnierza rosyjskiego, wierząca, że w dużem mieście znajdzie bądź co bądź jakieś środki przeżywienia się. Ten napływ wzmógł się od czasu wystąpienia Madalińskiego, gdy pobyt na wsi stał się mniej bezpiecznym. Topniały fundusze na pomoc dla biednych, wzmagała się śmiertelność dzieci; mnożyły się przedewszystkiem kradzieże z włamaniem, dokonywane na głównych ulicach miasta, wobec których policja marszałkowska, sprzedajna i niepewna, była bezsilna. Nadaremnie chwytała parokrotnie głównych przywódców świata złodziejskiego, Danielka Urbankowskiego, Ignacego Piaseckiego, Jana Konecznego, Antoniego Kamińskiego, zamykała ich w cuchthauzie, po odsiedzeniu kary wyganiała za okopy, a czasem odsyłała do więzienia w Częstochowie. Z Częstochowy wypuścili złodziei Prusacy po zajęciu tej twierdzy; z cuchthauzu umieli wydostawać się sami, niejednokrotnie po dwa i trzy razy zrzędu, i zawsze, zaopatrzywszy się w swe narzędzia, „klucze, asblisy i dłuta”, wracali do swego zawodu „dobywania się do cudzych stancyj”. W czasie walki o Warszawę część z nich zdołała wydostać się z więzienia marszałkowskiego w ratuszu, z odwachu pontonierów w pałacu Rzpltej i razem z mętami „pospólstwa” wzięła udział w licznych rabunkach, które splamiły dnie walki. Wzięto ich potem do wojska, gdyż prezentowali się znakomicie; zbiegli jednak odrazu i wznowili falę kradzieży, okradając m. i. Marcina Mioduskiego instygatora policji i Ignacego Potockiego, tak, że wkońcu trzech z nich Sąd Kryminalny Wojskowy musiał skazać na śmierć i stracić. Spokojne mieszczaństwo warszawskie już w grudniu roku 1793 obawiało się, że redukcja wojska zwiększy ilość „hultajstwa” w stolicy oraz wypadków kradzieży.
Niedola gospodarcza Warszawy wywoływała wśród jej „pospólstwa"’ już od drugiej połowy roku 1792 wrzenie, grożące czasami, np. w listopadzie roku 1792, wybuchem jakiegoś żywiołowego, nieobliczalnego powstania. W samym początku Wielkiego Tygodnia roku 1794 — dołączyła się do niej druga okoliczność, która doprowadziła „pospólstwo” do rozpaczy niemal. Już od marca postawa garnizonu rosyjskiego w Warszawie, znużonego nieustannem pogotowiem i ciężką służbą policyjną, odpłacającego za to brutalnem postępowaniem, dawała się we znaki coraz dotkliwiej ludności stolicy, podniecanej karteluszami, przylepianemi na rogach ulic, propagandą ustną i ciągłemi pogłoskami o bliskim wybuchu. Było widoczne, że dowództwo rosyjskie coś przygotowuje. Naraz, wnet po 14-tym kwietnia, Kiliński, powołując się na to, że informacje swoje otrzymał od oficera rosyjskiego z kancelarji Igelstroma, odkrył cechom ten zamiar nieprzyjaciela.
Punktem wyjścia dla niego stało się zdarzenie następujące. Jak wiemy, Rosjanie obawiali się wybuchu powstania w Warszawie w ciągu ostatnich dni Wielkiego Tygodnia, w czasie obchodzenia przez publiczność „grobów”. Podobne obawy żywił i marszałek wielki koronny Fryderyk Moszyński. Na skutek tego zwrócił się on do ks. Michała Poniatowskiego i skłonił go do wydania 14-go kwietnia noty do wszystkich proboszczów i przełożonych klasztorów w Warszawie. W nocie tej była mowa o tem, że „na usilną w tej mierze przez JW . Marszałka Koronnego uczynioną do księcia Imci rekwizycją, i przełożone mu niniejszego domagania się powody” „rezurekcja — ma odbyć się — po wszystkich kościołach o jednym że czasie i to bez wszelkiego z moździerzy lub ręcznej strzelby strzelania, jak to dawniej po niektórych kościołach czynić się zwykło było"; „aby, zacząwszy od czwartku, przy obchodzeniu zwykłem grobów, kościoły tylko do godziny ósmej były otwarte, a potem zupełnie zamkniętem i zostały, o czem lud , jako i parafjanie wcześnie mają być uwiadomionymi”.
Na tem oparł Kiliński swoje odkrycie. Podług niego Igelstrom, otrzymawszy z Petersburga rozkazy ostateczne i nowy transport gotówki, postanowił skończyć w radykalny, barbarzyński sposób z w rzeniem w Warszawie. Za radą biskupa Kossakowskiego zarządził tedy, aby w Wielką Sobotę 19-go kwietnia nabożeństwa rezurekcyjne odbyły się we wszystkich kościołach warszawskich o godzinie 8 wieczorem; kościoły te miało otoczyć następnie wojsko rosyjskie z działami, nie pozwalając nikomu wychodzić. Równocześnie inne oddziały rosyjskie opanować miały arsenał i prochownię, rozbroić garnizon polski, przeprowadzić później rewizję domową w celu zabrania broni i uwięzienia 1500 patrjotów, przyczem żołnierzowi chciano pozwolić na rabowanie domów, w których znajdzie się broń lub jakobinów. W celu oszczędzenia domów zwolenników Rosji miano rozdać ich właścicielom numerowane tabakierki ochronne z tektury. Po wykonaniu tych represyj garnizon rosyjski miał opuścić Warszawę, zabierając ze sobą króla. Te wiadomości, rozpowszechnione przez Kilińskiego, wryły się tak mocno w serca i umysły warszawian, że dziś odnajdujemy je nietylko w prasie ówczesnej, w pamiętnikach Kamienieckiego, Rakelego, Woydy, Kitowicza, Tarnowskiej, Zajączka, Sułkowskiego i t. d„ ale nawet w kronice OO . Kapucynów warszawskich i księdze zgonów parafji Ujazdowskiej.
Wiemy już, że Rosjanie zdecydowali się na zabór arsenału i prochowni oraz rozbrojenie garnizonu polskiego, że brali poważnie w rachubę ewentualność opuszczenia Warszawy i zabrania ze sobą Stanisława Augusta, że przed samym wybuchem powstania otrzymali istotnie transport gotówki z Petersburga. O tem, że zamierzali przeprowadzić rewizje domowe i aresztowania — świadczy nie ulegający wątpliwości fakt znalezienia wspomnianych tabakierek ochronnych w pałacu Igelstroma. Rdzeń wiadomości Kilińskiego był zatem prawdziwy — to nie ulega dziś kwestji. Nawet i sprawa zamknięcia kościołów nie wydaje się tak fantastyczny, jeżeli zważymy, że Apraksin mówi wyraźnie o tem, iż żołnierzom rosyjskim zakazano udawać się do kościołów pod koniec Wielkiego Tygodnia. W garnizonie rosyjskim Warszawy było wtedy tylu Polaków, Niemców, Francuzów, Holendrów, Chorwatów, że któryś z nich, chociażby np. nawet taki por. Semonville, stojący na kwaterze w domu Kilińskiego, mógł mu zdradzić sekret zamierzeń Igelstroma. Przypuszczenie to potwierdzałyby słowa Ankwicza o tem, że „jakieś okropne do rewolucji moskale czynią przygotowania, których dociec nie można, i że ich jakiś ich własny oficer wydawał”.
Nie wynika z tego bynajmniej, aby te wiadomości nie miały stać się dla Związku wybornem narzędziem propagandy wśród szerokich warstw ludności stolicy. Przecież już raz, jak wiemy z zeznań Sierpińskiego, postanowił Związek rozpuścić pogłoskę o projekcie zabrania arsenału w celu poruszenia mas ludności stołecznej. Czem jednak była ta groźba zaboru arsenału w porównaniu do groźby zamykania kościołów, rewizji domów, rabunku, podpalenia przedmieść przez kozaków. W wyobraźni rzemieślnika, przekupnia, służącego, chłopa warszawskiego powstawały teraz widma takiej grozy, że otrząsały go radykalnie z dawnej obojętności na sprawy publiczne i czyniły gotowym do ważenia się na wszystko.
Najsilniej oddziałało to na cechy, które w maju roku 1794 dostarczały 5806 ludzi zbrojnych do 21.798 głów milicji. Stanowiły one zawsze najbardziej burzliwy pierwiastek ludności Warszawy: opierających się swym majstrom czeladników juryzdykcja marszałkowska musiała nieraz aresztować i usuwać poza okopy mIasta; Magistrat miał stale kłopoty z ich skargami na starszyznę cechową o niezwoływanie zebrań, niezdawanie rachunków, wstrzymywanie wyborów. Teraz, pod wpływem wzmożonej agitacji Kilińskiego, Sierakowskiego i Marjańskiego, cechy zapomniały na chwilę o waśniach wewnętrznych i gotowały się do walki. Wśród 16 zabitych w niej, znanych nam nie tylko z nazwisk, ale i zawodów, 9 należało do cechów; najprawdopodobniej one również dostarczyły najliczniejszego kontyngensu do tych zabitych, nieznanych z nazwisk, kto rych pochowano po walce w parafjach Panny Marji i Św. Krzyża w mogile wspólnej. Z pośród 35 rannych, znanych z nazwisk, 10 z całą pewnością należało do cechów, a 20 do warstw bardzo biednych. Oprócz cechów pogarnęła się do walki gromadnie liberja, drobni przekupnie, bardzo liczni naówczas w Warszawie, pisarze pokątni, parobcy, wreszcie chłopi z samej Warszawy, gdzie tylu ludzi zajmowało się jeszcze rolnictwem, oraz ze wsi sąsiednich, chociaż ci ostatni zjawili się liczniej dopiero wtedy, gdy los walki był już przesądzony i chodziło raczej o zdobycz i rabunek. Te kategorje „pospólstwa” wśród których znajdowało się bardzo wielu byłych żołnierzy, wogóle chętniej rabowały, niż walczyły. „Uzbroiwszy się w arsenale, chodziłem wraz z innym i po ulicach, alem się chronił, żeby mnie kula nieprzyjacielska nie trafiła” — zeznawał potem cynicznie jeden taki handlarz, stały dezerter z wojska. Wiemy również, że wśród walczących znaleźli się niemal wszyscy skazani później za udział w wieszaniach 28 czerwca, a niektórzy wyróżnili się nawet.
Poruszenie szerokich mas ludności dawało Związkowi siłę tem groźniejszą, że Warszawa ówczesna nie była wcale miastem pozbawionem broni, ani też jej ludność tak zupełnie nie znającą się na jej użyciu, jak to opowiada Pistor. Spis broni prywatnej — z wykluczeniem wyraźnem zdobytej rosyjskiej oraz wydanej z arsenału — przeprowadzony w maju roku 1794, okazał, że w Warszawie ludność posiadała ogółem 3076 karabinów, 3881 pistoletów i 3669 pałaszów; rozpowszechnione było zwłaszcza nabywanie dobrych sztucerów do polowania, a każdy szanujący się obywatel nosił przy boku pałasz lub szpadę. W prawdzie przeważna część tej broni znajdowała się w ręku zamożniejszego mieszczaństwa, które naogół nie wzięło udziału w walce; byli jednak — i to dość liczni — tacy, którzy rozdawali ją ludowi; czasami lud zabierał ją i gwałtem. W sklepach rusznikarzy znajdowały się stosunkowo małe zapasy broni palnej; jedynie Szadel i Dahlen wydali w dniu walki ludowi 230 karabinów i 86 par pistoletów; w innych sklepach, Zielińskiego, Fraasa, Miinckenbeka, Striepego posiadano przeważnie klingi pałaszów, głownie i oprawione już pałasze, tak, że ogółem lud zabrał wtedy 369 pałaszów, 267 kling i 60 głowni. W fabryce Dangla na Elektoralnej, która wówczas — z powodu coraz gorszej sprzedaży powozów — trudniła się i naprawą broni dla wojska, zabrano 140 karabinów. Co się tyczy użycia broni, to wśród „pospólstwa” znajdowała się bardzo znaczna ilość i byłych żołnierzy i świeżo zredukowanych, tak, że na instruktorach nabijania i strzelania nie zbywało mu wcale.
Odmarsz oddziału Chruszczewa z pod Warszawy, a następnie wiadomość o zbliżaniu się Prusaków przekonały Związek, że nastąpiła pora decyzji. Zauważono następnie — dowodem choćby wiadomości, uzyskane przez Kilińskiego — że garnizon rosyjski przygotowuje się do jakiegoś rozstrzygającego działania w stolicy; wypływał stąd wniosek, że należy go koniecznie uprzedzić. Chciano wyzyskać wreszcie Wielki Tydzień, w którym ludność Warszawy, wolna od zajęć, zwiedzała groby w kościołach, tak, że łatwiej było ją poruszyć. Decyzja była jednem słowem nieodzowna, ale niekoniecznie z dnia na dzień, na łeb i szyję; nie było to położenie, w którem w 36 lat później znalazło się sprzysiężenie Wysockiego. Związek był wprawdzie trochę podminowany przez wywiad Baura; ostatecznie jednak, jak widzieliśmy, Igelstrom nie znał wcale nazwisk jego przywódców. Jego nota z dnia 14-go kwietnia, znana z całą pewnością związkowym, nie zapowiadała nowych aresztowań i dotyczyła jedynie ludzi bądź już aresztowanych, bądź też znajdujących się poza zasięgiem jego władzy; w dodatku i tym groziła tylko dość odległą jeszcze perspektywą sądów sejmowych. Wbrew zatem twierdzeniom Stanisława Augusta, Woydy i Trębickiego. Związek miał jeszcze — naturalnie w obrębie paru dni tylko — swobodę ruchów. Że było tak, a nie inaczej, dowodzi fakt, że z całą pewnością już parę razy wyznaczał termin wybuchu i cofał go w ostatniej chwili. Kamieniecki mówi np., że w ten sposób cofnięto dwa razy ustalony już poprzednio termin; major gwardji pieszej koronnej Hackel zeznawał, że kilkakrotnie przed rewolucją regiment bez wiedzy komendy regimentowej w nocy próżno alarmowany był”; Kiliński i Apraksin zgodnie stwierdzają, że związkowi parokrotnie celowo wywoływali w nocy pożary, na które zbiegało się do 10.000 pospólstwa, a które najpewniej były próbami wywołania wybuchu. Co powodowało te odroczenia, trudno dziś stwierdzić. Kiliński i Kamieniecki mówią, że chodziło o wykończenie obwarowania prochowni, konieczność ukrycia na wszelki wypadek części zapasu prochu w miejscu bezpiecznem, co, jak wiemy, uskuteczniono; możemy domyślać się również, że związkowi wahali się poważnie, nie mając ani dowódcy, ani też naczelnika przyszłego rządu cywilnego.
W każdym razie nic nie przemawia przeciwko świadectwu Kilińskiego, że decyzję wybuchu powzięto na posiedzeniu, odbytem w jego mieszkaniu przy ul. Dunaj nr. 145 w niedzielę 13-go kwietnia, na które stawiło się 60 oficerów i 40 starszych cechowych. Wielu zebranych przemawiało tu jeszcze za dalszem odroczeniem wybuchu i doczekaniem się nadejścia Kościuszki pod Warszawę. Dopiero silny sprzeciw Kilińskiego, który zwrócił uwagę na przygotowania rosyjskie w stolicy, przekonał zebranych i skłonił ich wreszcie do oświadczenia się za rozpoczęciem.
Ostatnie posiedzenie związkowych odbyło się wieczorem 15-go kwietnia w koszarach artylerji, w kwaterze por. Kubickiego. Schodzono się na nie ostrożnie, pojedyńczo, aby nie zwrócić uwagi policji. Przewodniczył kapitan Ropp Kiliński długo potem pamiętał, jakie to odmienne uczucia malowały się wówczas na twarzach zebranych: jedni byli przygnębieni porywającemi ich wypadkami, przerażeni koniecznością rozpętania tak niepewnej walki; inni „bynajmniej swojej fantazji nie tracili”. Ustalono termin wybuchu na dzień 17-ty kwietnia po świcie, tj. około godziny piątej i omówiono wszystkie zarządzenia zasadnicze. Pod koniec sesji „wszyscy, jak bracia, uściskali się i razem ucałowali i pożegnali ze sobą, nie spodziewając się już więcej z sobą oglądać”.
Jakżeż przedstawiały się te ostateczne decyzje związkowych? Dokoła nich nagromadziło się tyle świadectw i sądów nieprawdziwych, spowodowanych bądź niechęcią współczesnych, bądź uprzedzeniem potomnych, że dotarcie do nich jest zadaniem niezwykle trudnem dla historyka.
Dowódcy nie znaleziono do samego końca. Próba, podjęta u Haumana jeszcze 16-go kwietnia, zawiodła całkowicie; podobno miało dojść nawet do roztoczenia dozom związkowych nad nim. Wypadło tedy — ku wielkiemu przygnębieniu sprzysiężonych — zadowolić się przyrzeczeniem oficerów artylerji, kapitana Roppa zwłaszcza, że oni z arsenału czuwać będą nad przebiegiem działań. Było to wyjście bez kwestji złe, ale, niestety, jedynie możliwe w danych warunkach.
Zawiodła podobnież nadzieja pozyskania Zakrzewskiego na naczelnika rządu cywilnego. Związkowi, znając go dobrze, liczyli zrazu na to, że otoczą go ludźmi swoimi i poprowadzą w myśl zamiarów własnych. Spotkali się najwidoczniej z odmową.
Ustalono natomiast z łatwością — na podstawie wyborów kół oddziałowych — listę oficerów, którzy mieli wyprowadzić oddziały do boju w razie oporu oficerów starszych. Wybrano Kilińskiego na naczelnika ludu; każdemu z cechów wyznaczono dowódcę. Postanowiono, że cechy dostarczą oddziałom wojska pewnej ilości ochotników, którzy już 16-go stawią się w koszarach. Ze swojej strony wojsko zobowiązało się dodać cechom pew ną ilość oficerów i szeregowych, zarówno czynnych, jak i zredukowanych, którzy mieli prowadzić i ośmielić lud stolicy, nie wdrożony do walki. Postanowiono stworzyć grupki mieszane ludu i żołnierzy, które w walce warszawskiej spotykamy na każdym kroku.
O ile chodzi o plan działań związkowych, to tutaj spotykamy się z największą rozbieżnością świadectw pamiętnikarskich. Są pamiętniki, które kategorycznie zaręczają, że o żadnym wogóle konkretnym planie działań nie było mowy, że wszystko pozostawiono przypadkowi; są i takie, podług których plan działań opracowali związkowi oficerowie artylerji, bądź też — gwardji pieszej. Dodajmy do tego i fakt, że po zwycięstwie, w kołach Rady Zastępczej Tymczasowej zapanowała — ze względów międzynarodowych — tendencja przedstawiania walki warszawskiej jako żywiołowego, bezplanowego odruchu ludu i wojska przeciwko zamierzeniom zaczepnym Igelstroma opanowania arsenału i rozbrojenia garnizonu polskiego i że to musiało odbić się na świadectwach pamiętnikarskich.
Historyk nie może zgodzić się z twierdzeniem o bezplanowości wybuchu stolicy. Musi on wziąć pod uwagę to, że: 1) związkowi liczyli się z koniecznością wybuchu dwukrotnie już w marcu i co najmniej dwukrotnie w kwietniu, a zatem plan napadu na garnizon rosyjski musiał być oddawna rozważany i przemyślany w kołach ruchliwej i zdolnej młodzieży oficerskiej stolicy; 2) o planie związkowych należy wnioskować nie tyle na zasadzie powierzchownych i stronniczych świadectw pamiętnikarskich, ile na podstawie tego, co zaszło w pierwszych chwilach walki, a co żadną miarą nie mogło być wynikiem improwizacji.
Wychodząc z tych założeń, stwierdzić należy przedewszystkiem, że plan związkowych wykluczył napad nocny na garnizon rosyjski i postanowił go wykonać po świcie, tj. około godziny 5-tej, a więc w czasie, gdy kompanje rosyjskie opuszczały „zbornie” nocne i rozchodziły się na kwatery, aby odpocząć po czuwaniu całonocnem. Była to decyzja całkowicie słuszna — wbrew temu, co o niej mówi Zajączek. Warszawa nie była Wilnem, gdzie gen. Arsenjew nie pilnował się wcale, a większość garnizonu rosyjskiego stała na przedmieściach, tak, że Jasińskiemu wystarczyło zaskoczyć odwach główny, aby opanować śródmieście i brać zaraz do niewoli oficerów oraz liczne oddziałki niefrontowe, strzegące tutaj magazynów całej armji Igelstroma. W Warszawie kompanje rosyjskie stały, jak widzieliśmy, w śródmieściu, w zborniacłi, w pogotowiu i w razie napadu nocnego stawiłyby niewątpliwie taki sam zacięty opór, jaki stawiły już 17-go w mocnych murach pałaców na ul. Miodowej; straty, nieuniknione w natarciach na takie budynki, zdemoralizowałyby na wstępie „pospólstwo”, bardzo niepewne w ogóle w czasie działań nocnych, i uczyniły cały wynik walki mocno wątpliwym. Nie, w oczywistym interesie powstania leżało wywabienie Rosjan na ulice miasta i ostrzeliwanie ich z okien, dachów, piwnic, które tak dziesiątkowało ich 17-go kwietnia.
Związkowi znali oddawna dokładnie — z alarmów ogniowych oraz ustawienia dział i wart dziennych — stanowiska alarmowe rosyjskie i na tem oparli cały swój plan działania. Postanowili obsadzić silnie wojskiem regularnem arsenał, prochownię, pałac Rzpltej i uczynić z nich swoje ośrodki wyjścia oraz oporu; w tym samym celu ludność, chorągiew marszałkowska i milicja miejska zająć miały Stare Miasto. Działania zaczepne podjąć miała ludność wraz z wojskiem odrazu po sygnale działowym z arsenału. Przeciwko kwaterze głównej rosyjskiej na Miodowej, z tem, aby bądź zaskoczyć ją i wziąć do niewoli Igelstroma, bądź co najmniej odciąć ją od innych oddziałów rosyjskich, wystąpić mieli rzemieślnicy Starego Miasta, prowadzeni przez oficerów, wraz z całą wartą zamkową i jej działami. Na IV-ty bataljon syberyjski, odosobniony na ul. Franciszkańskiej, natrzeć miała ludność, uzbrojona w arsenale, przy pomocy gwardji pieszej, ułanów i artylerji; na IV-ty bataljon kijowski — na Bonifraterskiej — cechy wraz z oddziałem gwardji pieszej i artylerji. W ten sposób chciano równocześnie natrzeć na cały prawie odcinek gen. Zubowa i Apraksina, pozostawiając narazie w spokoju tylko dwie kompanje, strzegące przeprawy przez Wisłę u wylotu ul. Marjensztat.
Na stanowiska odcinka gen. v. Suchtelena zamierzono napaść tylko częściowo, wybierając te miejsca, w których można to było zrobić najłatwiej. Na Lesznie mieli to uczynić fizyljerzy przy pomocy ludu; za Żelazną Bramą i na Chłodnej spieszeni kawalerzyści gwardji konnej oraz ludność.
Odcinek gen. Miłaszewicza, w którym z powodu małej ilości budynków i to w dodatku drewnianych działania mogły przybrać charakter walki polowej, wziął na siebie regiment X-ty szefostwa Działyńskiego. Przewidywano tylko, że od Krakowskiego Przedmieścia dopomoże mu lud, zabierając tyły Rosjanom.
Był to — jednem słowem — plan bardzo prosty, nie przewidujący dalszego ewentualnego przebiegu wypadków. Należy jednak stwierdzić, że w takich położeniach, z jakiem mieli do czynienia związkowi, udają się zazwyczaj najlepiej plany najprostsze.
Wygląd Warszawy w środę dnia 16-go kwietnia nie zdradzał niczem przygotowywanych wypadków. „Warczały po bruku karety jak gdyby w najswobodniejszych czasach, sklepy były przepełnione kupcami i kupującymi, rzemieślnik pracował jak zwykle około swego warsztatu, na żadnej twarzy nie widziałeś żadnej obawy; zgoła zdawało się, że burza, która wisiała nad stolicą ...jeszcze daleka, albo nigdy nie nastąpi”. Była to cisza przed burzą. Po całej Warszawie krążyły już wiadomości Kilińskiego o strasznych zamiarach Rosjan. Opowiadano sobie następnie głośno o tem, że 10-go kwietnia Rosjanie rozbroili w Kaźmierzu dwie kompanje regimentu Raczyńskiego, który nie przystąpił jeszcze do insurekcji, i „przykro” obeszli się z ich oficerami, że w Grodnie ks. Cycjanow rozbroił gwardję litewską i aresztował wielu jej oficerów, że na Wołyniu uwięziono szefa Działyńskiego, na Litwie — Sołtana, Brzostowskiego, Radziszewskiego, Bohusza i innych, że rozbrojono całe wojsko litewskie.
Po południu wielu mieszkańców Warszawy dowiedziało się od związkowych o tem, że nazajutrz wybuchnie powstanie; wieść o tem rozbiegła się odrazu po mieście. Liczne rodziny zajęły się zabezpieczeniem swych domów, przygotowaniem piwnic do schronienia się. Zwolennicy Targowicy, zaniepokojeni już oddawna, podwoili swoje środki ostrożności.
Związkowi do późnej nocy rozwozili instrukcje starszyźnie cechowej; chodzili po domach, ostrzegając ludzi o tem, ażeby nazajutrz wychodzili na ulicę z bronią, rozdając broń i naboje, przywiezione z arsenału; część młodzieży cechowej pojedynczo udawała się do koszar Ujazdowskich lub pieszo bądź łódkami do koszar gwardji pieszej.
Noc z 16/17 kwietnia przeszła spokojnie. „Objeżdżając z rontem zwykłym — mówi Cichocki — przed północą po różnych wartach i ulicach, spokojność i pikietę kozacką za arsenałem stojącą, patrole kozackie po różnych ulicach przejeżdżające się zastałem. Wróciwszy się, wysłałem z objażdżką plac majora Wickiego, któren, przed drugą powróciwszy, takoż: o wszelkiej spokojności zameldował”.