Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Bitwa o Warszawę doprowadziła do klęski Rosjan i to tak dotkliwej, że nie można jej nawet porównywać z ich porażkami pod Zieleńcami i Racławicami. Z 7½ tysięcznej załogi Warszawy ocalało tylko 2438 ludzi, których wyprowadził Nowickij, oraz 640, którym udało się wyjść z Igelstromem; reszta, t. j. mniej więcej około 4400 ludzi, poległa lub dostała się do niewoli. Niepodobna dziś stwierdzić dokładnie, ilu z nich zginęło gdyż cyfrę 2265 trupów rosyjskich, o której mówią oficjalne źródła polskie, ustalono dopiero 29-go kwietnia już po pogrzebaniu ich, na zasadzie danych bardzo niepewnych; do niewoli wziąć miano 161 oficerów i 1764 szeregowych, lecz i ta cyfra, późniejsza, nie obejmuje bardzo licznych jeńców rannych, którzy zmarli w arsenale zaraz w pierwszych dniach po insurekcji. Rosjanie stracili następnie 28 dział, tj. jedno 12 funtowe, jedno 6 funtowe, siedm 3 funtowych, ośm jednorogów 6 funtowych, 6 moździerzyków małych i 5 rur działowych, zakopanych w odwrocie z pod Pragi, a które odnaleziono i odkopano odrazu. W ręce ludności Warszawy dostało się przeszło 2143 karabinów, 507 pistoletów i 3005 pałaszy. Zdobyto ogólną kasę armji rosyjskiej, a oprócz niej około 9— 10 kas oddziałowych, z których niejedna zawierała znaczne kwoty w srebrze. Zwycięzcy opanowali liczne magazyny rosyjskie z zapasami żywności, paszy, skór, sukna, płótna, mundurów i kaszkietów; zabrali masę koni, wozów, warsztatów i t. d. Do niewoli dostał się wreszcie cały personel poselstwa rosyjskiego w Warszawie, m. i. bar. Buhler, d’Asch, Diwow, Józefowicz, Backer, Sokołowski, Lewanda, Kachowski i t. d. Donioślejszą od tych strat materjalnych armji rosyjskiej była strata moralna, tj. obniżenie uroku potęgi Rosji w Polsce.
Ze świadectw posłów obcych, zdecydowanie nieprzychylnych Polakom, widać, że zdawano sobie dobrze sprawę z tego, iż przegrana w stolicy rzuci postrach na armję rosyjską, podwoi siły Kościuszki, skłoni większość Polaków do chwycenia za broń, gdyż kości zostały już nieodwołalnie rzucone i trzeba będzie albo zwyciężyć, albo też dać szyję w jarzmo jeszcze cięższe, niż poprzednio, bo Katarzyna nie zapomni nigdy o doznanem w Warszawie upokorzeniu jej dumy.
Wyniki te uzyskała Warszawa kosztem ofiar bardzo ciężkich, gdyż, jak widzieliśmy, w ciągu tej walki dochodziło parokrotnie do starć na białą broń na ulicach miasta i szturmowania umocnionych stanowisk nieprzyjacielskich w pałacach i klasztorach. Straty garnizonu warszawskiego można obliczyć dość dokładnie na zasadzie porównania jego stanów w dniu 16-tym i 20-tym kwietnia, wprowadzając pewne poprawki do pierwszego z nich. Okazuje się z tego, że garnizon stracił około 507 zabitych i 437 rannych, a więc przeszło 24% swego składu. Najcięższe straty poniosła artylerja, mianowicie 123 zabitych i 62 rannych, t. j. niemal 50% składu, co przypisać należy hazardowemu używaniu jej w obu dniach walki; zaraz po niej szła gwardja piesza koronna, która straciła 101 zabitych i 33 rannych; bardzo znaczne straty ponieśli również fizyljerzy w walkach na Lesznie i Nowolipkach, a mianowicie 51 zabitych i 43 rannych, tj. 38% składu. Gwardja konna koronna, a zwłaszcza jej oddział spieszony, nacierający tak śmiało na piechotę rosyjską, okupiła to stratą 80 zabitych i 26 rannych; ułani królewscy stracili 18-go w starciu z Depreradowiczem 74 zabitych i 13 rannych. Regiment X-ty miał stracić 51 zabitych i około 200 rannych. Straty bataljonu skarbowego, pontonierów, oddziału pułku ks. Wirtemberskiego były minimalne; natomiast inżynierja straciła 16 zabitych i 8 rannych, tj. 34% składu. Widać z tego wyraźnie, że garnizon warszawski nie oszczędzał się wcale w tych dwóch dniach walki, która nosiła na sobie znamiona wysiłku i grozy, nie dające się nawet porównać z późniejszemi walkami nocy listopadowej.
W znacznie trudniejszem położeniu znajdujemy się, gdy chodzi o oszacowanie strat ludności cywilnej. Pozytywnie wiemy tylko, że: 1) jak widzieliśmy, Zakrzewski stwierdzał, iż „strat w nieuregulowanem obywatelstwie więcej daleko, niż w wojsku” i 2) w pięciu parafjach Warszawy ówczesnej zapisano ogółem 232 poległych cywilnych oraz 66 ciężko rannych, którzy zmarli wkrótce po insurekcji. Wiemy również, że zabitych grzebano na cmentarzach klasztornych, a nawet na ziemi niepoświęconej, na placach pustych, dziedzińcach domów i t. d. i że nakazy spisania poległych i pochowanych wydano tak późno, iż dozorcy cyrkułów nie byli już w stanie zebrać wiadomości dokładnych. Listy współczesne, pisane 18-go i 19-go kwietnia, wspominają o masie trupów, leżących na u licach i wyrażają obawę, że rozkład ciał oraz zbyt płytkie zakopanie tychże doprowadzić może do wybuchu zarazy w Warszawie; były to zaś z pewnością nietylko trupy Rosjan, ale i naszych, gdyż walczący rekrutowali się przeważnie z warstw biednych, z pośród młodzieży, nie posiadającej niejednokrotnie rodzin w Warszawie. Te wszystkie dane przemawiałyby za tem, że ilość zabitych cywilnych mogła wynosić do 600— 700 ludzi, a rannych co najmniej 1200— 1400. O dużej ilości rannych świadczy zajęcie na lazarety dla nich początkowo arsenału, a następnie części koszar gwardji pieszej koronnej, w których pod dozorem dra Kozłowskiego znajdowało się 300 rannych, pałacyku Hiża, części koszar Ujazdowskich, gdzie rannym i wojskowymi i cywilnym i opiekował się dr. Dahlke, refektarzy i sal u Bernardynów, Augustjanów, Brygidek, Karmelitów bosych, Bonifratrów, umieszczanie ich w szpitalu św. Łazarza, w pałacu Bruliłowskim; mówią o tem również skargi na brak lekarzy i chirurgów, środków opatrunkowych i lekarstw. Śmiertelność wśród rannych naszych początkowo była bardzo znaczna, zwłaszcza dopokąd trzymano ich w arsenale. Wyleczeni, inwalidzi, całkowicie niezdolni do pracy, znaleźli się potem w położeniu bardzo ciężkiem: płacono im miesięcznie — i to bardzo nieregularnie — po 1 czerw, zł., tak, że wielu z nich musiało żebrać; wdowom po poległych przychodziła z pomocą ofiarność publiczna, pozwolono im również nie płacić czynszu zamieszkania. Należy wreszcie dodać, że w czasie bitwy warszawskiej pewna ilość kobiet, mężczyzn i dzieci doznała z przerażenia wstrząsu nerwowego umarła; wiele osób wypadło umieścić u Bonifratrów. Tej kategorji ofiar dostarczyli ludzie, którzy pozamykali się w swych domach, pokryli w piwnicach i na strychach. Położenie ich w ciągu walki było nieraz bardzo ciężkie, zwłaszcza gdy mieszkali przy ulicach, na których toczył się bój, lub też gdy w tym samym domu były kwatery Rosjan. Musieli wtedy nagle opuszczać swoje schronienia i uciekać z rodzinami do klasztorów, gdzie zbierały się całe tłumy ludzi. Do domów wpadały gromadki maroderów rosyjskich, a za niemi uzbrojone „pospólstwo", które w zapale walki nie oszczędzało nieraz i swoich. Czasami granat przebijał mur, szerząc spustoszenie, jak to np. miało miejsce w pałacu Radziwiłłowskim za Żelazną Bramą, w którym mieszkały wtedy dwie późniejsze „patrjotyczne kwestarki”' księżniczki Krystyna i Aniela Radziwiłłówny. Niebezpieczeństwem groziło zbliżanie się do okien, wyjście na balkon, jak tego doświadczył znany w Warszawie hr. Tomatis, raniony na balkonie. Później przyszło rewidowanie domów, które tak zastraszyło spokojną ludność stolicy, dając powód do tylu porachunków lokalnych.
Obok ofiar w ludziach Warszawa poniosła wtedy duże straty materjalne, które miały stać się początkiem jej zaniedbania za czasów pruskich. Jeszcze 21-go kwietnia szerzył się w niej pożar tak groźny, że musiano do gaszenia zmobilizować cechy, wezwać Kapucynów, Bernardynów i Reformatów do zachęcania ludności do ratowania. Na Miodowej 19-go obawiano się wybuchu prochu, pozostawionego przez Rosjan. Ulica ta nosiła na sobie najwyraźniejsze ślady przeżytych walk. W pałacu biskupów krakowskich poodpadały gzymsy, wyleciały wszystkie szyby, podziurawiono dachy, poniszczono piece. Jeszcze gorzej ucierpiał pałac Teppera, klasztor Kapucynów i pałac Borcha, który zrabowano 19-go kwietnia. Pałac Szaniawskich splądrowano w czasie walk; pożaru w pałacu Załuskich nie chciano gasić celowo, pragnąc, aby po nim, jak po Bastylji, pozostał plac pusty. Jeszcze w roku, 1797 Staszic widział, że tam, „gdzie gnieździł się Igelstrom, dachy, okna, mury, drzwi wszędzie kulam i poorane, podziurawione.” Palił się również dom Gdański, który zrabowano całkowicie. Nie lepiej było na Długiej, gdzie zrabowano i zniszczono pałac Teppera „Pod wiatrami", w którym stał Apraksin, oraz szereg domów i dworków, w których zamknęli się Rosjanie; w pałacu Rzpltej w dachu, pokrytym miedzią, znaleziono 7 dziur od kul armatnich i bardzo wiele od kartaczy, okiennice w lokalu metryki koronnej podziurawione były przez kartacze, kule działowe w 11 oknach popsuły futryny kamienne; wypadło tutaj ogółem 1396 szyb, popsute zostało „okno wielkie cyrklaste od ogrodu”. W arsenale wybuch prochu zrujnował wieżę. Podobne uszkodzenia poniósł pałac Branickich na Nowym Świecie, który zrabowano 18-kwietnia z powodu ukrywania Rosjan przez murgrabiego, pałac Saski, kościół św. Krzyża. Spalono w czasie walk nad Wisłą cały szereg dworków przy ul. Furmańskiej i Marjensztat; podobnież stało się na Nalewkach, Franciszkańskiej, Freta, Koźlej, Nowomiejskiej; uszkodzono wiele domów na Lesznie, Rymarskiej, Świętojerskiej, Senatorskiej, Nowem Mieście, Podwalu. Później właścicielom nie starczyło już przeważnie środków na naprawę i Warszawa długo pozostać miała tem „okropnem rumowiskiem, krwawem bojowiskiem ostatniego upadku narodu”, jakiem ujrzał ją Staszic w roku 1797.
Z powodu tych ofiar, zarówno w ludziach, jak i w budynkach i mieniu, bitwa o Warszawę stała się jednym z najdobitniejszych dowodów żywotności i wartości moralnej oraz rozwojowej narodu polskiego na schyłku istnienia Rzpltej, a równocześnie — najsilniejszym wyrazem nowych prądów, które powstały za czasów Sejmu Wielkiego i w imię których podniósł chorągiew insurekcyjną Kościuszko. Czasy Sejmu stworzyły hasła i programy; nie dały jednak świadectwa, że za temi programami stoją szersze masy ludności, gotowe do walki, śmierci i złożenia ofiar z mienia w celu wprowadzenia ich w życie. Kapitulacja przed Rosją, znoszenie rządów Targowicy — rzuciły silny cień na sprawę rzeczywistej popularności nowych haseł wśród narodu. Dopiero od bitwy warszawskiej nie wolno już było nikomu wątpić o tem, że stoją za niemi masy ludności miejskiej.
Współcześni, cudzoziemcy przedewszystkiem, porównywali bitwę warszawską do powstania Genui przeciwko wojskom austrjackim w dniach 5 — 10 grudnia 1746 r. Istotnie, w obu tych walkach zauważamy analogje niezwykle wyraziste, tłumaczące, dlaczego i związkowcy warszawscy przed wybuchem powoływali się na przykład Genui. Ostrożny, kupiecki i bankierski rząd Genui przyłączył się w maju roku 1745 do koalicji francusko - hiszpańsko - neapolitańskiej dlatego jedynie, że Austrja zamierzała oddać Sardynji należący do Genui markizat Finale. Po przegraniu w r. 1746 bitew pod Piacenzą i Tidone sprzymierzeni pozostawili Genuę jej losom własnym; na skutek tego małoduszny Senat, nie próbując nawet stawiać oporu, przyjął bez zastrzeżeń twarde warunki kapitulacji, które postawili mu Austrjacy. Wypadło płacić bardzo duże, jak na stosunki ówczesne, kontrybucje, znosić nieustanne prowokacje i upokorzenia od żołnierza obcego, dostosować się do wszystkich wymagań, które spodobało się postawić dowódcy austrjackiemu, gen. hr. Botta d’Adorno, Genueńczykowi z pochodzenia. W swem lekceważeniu sił Genui Austrjacy posunęli się wkońcu tak daleko, że pod samem miastem, które, jak okazały wypadki, mogło wystawić 40.000 zbrojnych, posiadali niespełna 3000 ludzi. Zaobserwowawszy wreszcie pierwsze objawy fermentu, zamierzali opanować zaopatrzony obficie arsenał Genui, rozbroić jej milicję, obsadzić śródmieście i port. Głuche pogłoski o tych zamiarach poczęły krążyć wśród ludu, który obawiał się również całkowitego złupienia miasta. Zaczął szerzyć się ferment, ogarniający przedewszystkiem najniższe warstwy ludności. Marynarze, rybacy, szewcy, krawcy, tragarze, drobni handlarze, pisarze, malarze, służący prywatni, podnieceni do ostateczności, poczęli przygotowywać się do walki. „La indegnazione, la rabbia, l’orrore — mówi o tem historyk włoski — piu nel minuto popolo si manifestavano, che nei gradi piu alti; im perrchiocce in questi casi il pensare e vizio, il fare virtń, e gli uomini dubitosi non salvano mai gli Stati; perciò la plebe, cha tant’ oltre non guardo, e stramento eccellente per le subite scosse”. „Armi, armi ci vogliono — wołał potem lud przed pałacem rządowym — non parole; dateci armi: se non vi volete salvare da voi altre, vi salveremo noi”. „I nati ad obbedire — zauważa z tego powodu historyk — salvarano i nati a comandare”. Patrycjat, który poprzednio chronił się przed ciężarami okupacji austrjackiej przy pomocy wyjazdów zagranicę, w czasie walki obawiał się przedewszystkiem ludu; chciał pozostać biernym, niewinnym w oczach Austrjaków. Dlatego uzbrajał swoją służbę, zamykał okiennice, zatarasowywał bramy, zakazując wpuszczania do nich walczących; żony i córki powyprawiał do klasztorów, a sam czekał na rozstrzygnięcie walki. Tak samo zupełnie, jak i w Warszawie. Jedynie — a tego nie było w Warszawie — duchowieństwo stanęło solidarnie i silnie po stronie powstania. Arcybiskup Saporiti obchodził barykady i stanowiska artylerji powstańczej, błogosławiąc walczących, zachęcając do męstwa; liczni księża świeccy i zakonnicy stanęli w szeregach bądź z bronią, bądź też z krucyfiksami w ręku; we wszystkich kościołach wystawiono Najświętszy Sakrament i odprawiano modły za pomyślność podjętej walki. Senat Genui zajął wobec tego ruchu stanowisko niezmiernie ciekawe: z jednej strony do końca walki nie wydał wojsku regularnemu, dowodzonemu, a poczęści i złożonemu z najemników Szwajcarów, rozkazu połączenia się z powstańcami, nie otwarł im arsenału, nakazywał kapitanom okręgów wiejskich powstrzymywać chłopów od udziału w walce, prowadził układy z dowódcą austrjackim; z drugiej jednak — pozwalał na to, że powstańcy rozbrajali oddziały wojska regularnego, zmuszali je do udziału w walce, zabierali artylerję i amunicję, podniecał ich nawet przez swą postawę, przez odmowę zwrócenia się przeciwko nim.
Wybuch powstania spowodowało zabieranie przez Austrjaków z Genui artylerji ciężkiej, której potrzebowała armja austrjacko-sardyńska marszałka Browne, oblegająca naówczas Antibes we Francji. Wśród ludu Genui, podobnie jak i wśród ludności Warszawy, zapanowało wtedy przeświadczenie, że ta artylerja i arsenał są jedyną gwarancją ich udzielności państwowej, że po ich wywiezieniu Genua stanie się prowincją austrjacką, do czego żadną miarą nie można dopuścić. Na tern tle 5-go i 6-go grudnia 1746 r. doszło do pierwszych starć pomiędzy ludnością dzielnic robotniczych i oddziałami austrjackiemi, wyprawionemi do śródmieścia w celu zabierania dział. Początkowo ruch powstańczy był tak słaby, że Botta d’Adorno mógł go z całą łatwością stłumić, gdyby zdecydował się na kroki bardziej stanowcze. Jeszcze 7-go Austrjacy odparli zwycięsko wszystkie ataki powstańcze na bramę S. Tomaso. Ale dowódca austrjacki, zaskoczony siłą wybuchu, stracił głowę i nie umiał wyzyskać tych pierwszych chwil; naiwnie zwracał się do Senatu z wezwaniem, aby nakazał swemu wojsku uderzyć razem z nim na powstańców. Tymczasem lud, zmieszany początkowo postawą Senatu i patrycjuszy, przyszedł do siebie i przygotował się należycie do walki. Zorganizował śmiało — a tego również nie było w Warszawie — rząd własny, t. zw. „Difensori della liberta“, którego członkami byli tapicerzy, kupcy, handlarze, szewcy, farbiarze, tragarze, służący i t. d., oraz dowództwo naczelne, które zaprowadziło wcale nienajgorszy porządek i ład wśród walczących i zmusiło wkońcu warstwy wyższe do udziału w walce. Dzięki temu 8-go powstańcy podjęli działania tak sprawnie, że Austrjacy prosili o rozejm, który trwał aż do południa 10-go grudnia. Botta d’Adorno liczył na to, że w czasie rozejmu ściągnie posiłki z okręgów wiejskich; powstańcy zamierzali wyzyskać ten czas do lepszego zorganizowania swych sił. Gdy walkę wznowiono, Austrjacy utracili jedno po drugiem swe stanowiska i o świcie 11-go grudnia cofnęli się do Boccheta, pozostawiając w ręku powstańców swe tabory i szpitale.
Analogje obu tych walk, niekiedy wprost uderzające, nie mogą jednak przesłonić faktu, że Genueńczycy już od początku znajdowali się w położeniu bezporównania lepszem od powstającej Warszawy. Mieli w swem ręku całe śródmieście, które stało się dla nich jednym wielkim placem broni, podczas gdy nieprzyjaciel zajmował tylko dwie bramy i jedno przedmieście. Siły Austrjaków były następnie tak nikłe, a Genueńczyków tak znaczne, że w razie rozszerzenia się powstania wynik walki nie mógł ani na chwilę pozostać wątpliwym. To też obyło się tu całkowicie bez walk wręcz i większego wysiłku; wystarczył ogień przeważnej artylerji genueńskiej i strzelanina z domów. Straty powstańców były tak nikłe, że dało to nawet powód austrjackiemu historykowi tych wypadków do ironicznych uwag na temat ich bohaterstwa. Senat i patrycjusze Genui nie wzięli wprawdzie udziału w walce; nie próbowali jednak ani na chwilę przeciwstawiać się jej tak stanowczo, jak to czynili u nas Stanisław August, Ożarowski i Cichocki. Nie, walka Warszawy insurekcyjnej, tak podobna skądinąd do walki Genui, przewyższała ją doniośle rozmiarem trudności do pokonania, wysiłkiem, ofiarami wreszcie.
Bitwa warszawska, bez względu na swe znaczenie dla insurekcji kościuszkowskiej, na to następnie, że była tak wymownym dowodem uświadomienia narodowego szerokich mas ludności miejskiej, nie zdobyła sobie należytego uznania u współczesnych. Minęły szybko odgłosy jej wysławiania w prasie, spowodowane zresztą przez jej uczestników; gazety nie podały później zapowiedzianych poprzednio obszerniejszych relacyj o niej. Odprawiano wprawdzie uroczyste nabożeństwa za poległych w niej, ustawiając w kościołach improwizowane doraźnie pomniki, na których znajdowały się figury, przedstawiające jedność, moc, baczność, roztropność. Kaznodzieje wygłaszali kazania z odwołaniem się do słów księgi Machabeuszów. ,,Lepiej nam jest w bitwie umrzeć, niżeli patrzeć na ucisk narodu naszego i zdeptanie praw”. Ale te uroczystości były raczej demonstracją urzędową, niż szczerym wyrazem przekonań bardzo wielu ludzi w Warszawie i Polsce. Bitwę warszawską potępili później w swych pamiętnikach Stanisław August i Trębicki, przeciwstawiający się tak zajadle jej wywyższaniu; niechętnie potraktował ją Starzeński. Do krótkich, ogólnikowych relacyj ograniczyli się Wybicki, Woyda, Ogiński, Karpiński, Kosmowski, Tarnowska. Z wyjątkiem Kilińskiego nie zabrał o niej głosu żaden z jej sprawców, choć znajdowali się. pomiędzy nimi ludzie zdolni i kulturalni, posiadający żywe zainteresowania historyczne.
Co mogło być przyczyną tego bądź co bądź dziwnego zjawiska? Sądzę, że przedewszystkiem to, iż walka warszawska była odgłosem propagandy haseł rewolucji francuskiej na gruncie polskim, próbą zrewolucjonizowania Polski. Dlatego wywołała w sferach umiarkowanych, które zawsze i wszędzie najsilniej oddziaływają na literaturę, wstrząs i obawę rewolucji socjalnej — a przez to rzuciła również silny cień na narodową i rozwojową wartość swego przebiegu. Ludziom wydawało się później, że boje 17-go i 18-go kwietnia łączyły się organicznie z wieszaniami 9-go maja i 28-go czerwca, z wypadkami rozruchów wśród włościan, których tak wiele notowano w tych czasach.
Niewątpliwie, walka warszawska miała swoje strony ujemne. Wypuszczeni z odwachu w pałacu Rzpltej, z więzienia w Ratuszu, z prochowni, przestępcy razem z częścią proletarjatu miejskiego, a nieraz i szeregowcami garnizonu, „chronili się od kul” i szli tam, gdzie można było rabować; nawet i walczący czasami zbyt pochopnie rzucali się na łupy. Dało się to i później bardzo dotkliwie we znaki zamożniejszej ludności Warszawy, . gdy w dniach 19— 21 kwietnia rozpoczęło się przeszukiwanie domów w celu odnalezienia tak licznie chroniących się w nich rozbitków i maroderów rosyjskich. Lud był przekonany święcie, że Igelstrom i jego sztab nie zdołali wydostać się z Warszawy, lecz znaleźli schronienie w jednym z klasztorów lub w domach znanych zwolenników Rosji. Jeszcze 27-go kwietnia L. Chodkiewiczowa, siostra Seweryna Rzewuskiego, błagała Zakrzewskiego „jak o łaskę”, aby nakazał przeszukać jej dom na Miodowej „do ostatniego kąta, gdyż mają imaginację, iż ja przechowywani IP. Zubowa”. Podobnież poszukiwano Rosjan w klasztorze Bernardynek na Krakowskiem Przedmieściu, u Karmelitów trzewiczkowych na Lesznie, u Kapucynów wreszcie, gdzie, jak sądzono, w podziemiach ukrył się sam Igelstrom. Dopiero 21-go kwietnia, gdy rząd wziął tę sprawę w swoje ręce i powyznaczał specjalne komisje, złożone bądź z popularnych członków Związku, bądź nawet z delegatów oficerów, szeregowców, obywateli i „pospólstwa”, rewizje ludowe ustały. Doprowadziły one do licznych wypadków zagarnięcia przez lud własności oficerów rosyjskich, rozgrabienia wielu magazynów paszy, żywności, drzewa, warsztatów i t. d. Czasami, choć było to zjawiskiem znacznie rzadszem, ofiarą tych rewizyj stawały się i mieszkania prywatne polskie. Na Nowem Mieście np. gromada pospólstwa, rewidująca dom Antoniego Mejbauma, u którego znaleziono dwóch szeregowców rosyjskich, ukrytych w drwalni, zrabowała całe urządzenie domu oraz sklep gospodarza, wyrządzając mu szkodę w wysokości 10.000 złp. W rabunku pałacu Ogińskiej, w którym mieszkał Ożarowski, wzięła udział nawet szlachta z pod Warszawy, zabierając ze stajni kosztowne konie. Bardzo często do takich rabunków, np. u Czetwertyńskich na Długiej, u Rudzińskich na Mazowieckiej, u Zabiełły w pałacu Potockich na Krakowskim Przedmieściu, dawała podnietę służba właścicieli, chcąc obłowić się przy tej okazji. Należy jednak stwierdzić, że w wielu wypadkach lud okazał dużo bezinteresowności oraz dobrej woli. Dzięki niemu udało się np uratować przeważną część kas oddziałowych rosyjskich, odzyskać gotówkę Komisji Bankowej, zabezpieczyć większość magazynów rosyjskich, a nawet i własności zbiegłych Polaków. Gazety współczesne i protokóły Komisji Porządkowej w spom inają o licznych wypadkach oddawania zdobytej gotówki, sreber, ruchomości do Ratusza. Wreszcie — trudno i darmo — nigdy i nigdzie głębsze poruszenia mas ludowych nie dokonywały się bez tego rodzaju nadużyć; z tego zaś punktu widzenia należy stwierdzić, że nadużycia insurekcyjnej Warszawy, wynędzniałej, głodnej, zrozpaczonej uciskiem rosyjskim i zdradziecką działalnością targowiczan, nie doszły bynajmniej do tego poziomu łupiestwa i okrucieństwa, który niejednokrotnie obserwujemy w Paryżu rewolucyjnym.
Niechęć ludu Warszawy zwracała się wtedy przeciwko cudzoziemcom, których podejrzewano o sprzyjanie nieprzyjacielowi. Osadzał lud w więzieniu i rabował markietanów rosyjskich. Niewiele brakowało, a byłby skrzywdził zasłużonego duchownego prawosławnego ks. Sabę Palmowskiego, „wiernego Ojczyźnie Polaka i prawdziwego”, którego 17-go o mało co nie pozbawili życia Rosjanie. Już przystawiono drabiny do jego okien i wchodzono, „uważając go za Moskala”, gdy w ostatniej chwili uratowali go współlokatorzy. Zrabowano natomiast doszczętnie kapelana katolickiego armji rosyjskiej ks. Wincentego Łabuńskiego oraz kapelanów prawosławnych. 19-go kwietnia lud, poszukując Rosjan, przeprowadził szczegółową rewizję w kościele ewangelickim na Królewskiej. Aresztowano niesłusznie wielu cudzoziemców i Żydów, których Komisja Porządkowa uwolniła później odrazu.
W trudnem położeniu znalazło się również paru posłów państw obcych w Warszawie. Do gmachu poselstwa pruskiego strzelano 17-go kwietnia, tak, że Buchholtz odrazu schronił się do pałacu Saskiego. Do poselstwa austrjackiego, które mieściło się na Miodowej w pałacu ks. Czartoryskiej kanelerzyny litewskiej, wtargnął, jak widzieliśmy, w czasie walk 17-go tłum pospólstwa, raniąc jednego ze służby. De Cache przeżył wówczas 36 godzin w nieustannym strachu przed nowym napadem, wystawiony na ogień i polski i rosyjski, nie mając ani żywności, ani wody. W południe 18-go Zakrzewski przysłał mu dwóch żołnierzy miejskich oraz plakat, w którym oświadczał, że poselstwo austrjackie, jako reprezentacja państwa zaprzyjaźnionego z Rzpltą, powinno być szanowane przez Polaków. Nie pomogło to zbytnio, gdyż pospólstwo nieustannie usiłowało wtargnąć do poselstwa pod pretekstem, że schronili się w niem Rosjanie, zrabowało pokój sekretarza i zabrało de Cache ze stajni konia z rzędem. De Cache odetchnął dopiero o godzinie 19-tej, gdy Mokronowski przysłał mu wartę, złożoną z 2 oficerów i 20 szeregowych regimentu X-go. Poseł hiszpański kawaler Yriarte schronił się do nuncjatury na Podwale. Lud wpadł również do poselstwa szwedzkiego na Lesznie, do którego schroniło się paru oficerów rosyjskich oraz wiele rodzin targowiczan.
Wyłamano tu bramę i tłum zbrojnych przedostał się do pokoju posła gen. Tolla, w którym zebrała się przerażona gromadka kobiet i dzieci. Toll, wśród ciszy, która zapanowała nagle, zawołał gniewnie, aby natychmiast opuszczono jego dom, gdyż jest on rezydencją przedstawiciela zaprzyjaźnionego z Rzpltą mocarstwa. Tłum zawahał się. Wtedy Toll porwał jednego z napastników za bary i zrzucił go ze schodów. To poskutkowało. Tłum opuścił natychmiast pokój i odtąd nie napastował poselstwa.
Zapamiętał sobie lud także nazwiska dawnych przeciwników równouprawnienia mieszczan w Sejmie Wielkim i zwrócił się przeciwko nim. Dwukrotnie nachodził np. mieszkanie kasztelana łukowskiego Jacka Jezierskiego na Bednarskiej; zabezpieczyła je dopiero warta milicji miejskiej, przysłana przez Zakrzewskiego. Chciał wtargnąć rów nież do pałacu podkomorzego lubelskiego Tomasza Dłuskiego na Aleksandrji.
Załatwiał przy okazji i drobniejsze sprawy lokalne. Za Żelazną Bramą np. znajdowały się t. zw. „budki generała Czapskiego”, w których mieściły się domy nierządu, stanowiące istną plagę Warszawy ówczesnej. Ich właścicielki zwabiały do nich młode dziewczęta ze wsi, poszukujące służby w stolicy, i trzymały je tam w formalnej niewoli, wyłapując w razie ucieczki i karząc za nią rózgami. Policja miejska i marszałkowska tolerowały te stosunki, gdyż prawdopodobnie właścicielki „budek” opłacały się jej dobrze. 18-go kwietnia lud rzucił się na nie i zniszczył je całkowicie.
Najsilniej wystąpił lud przeciwko politykom Targowicy i Grodna oraz ich narzędziom. Insurekcja zaskoczyła bardzo wielu z nich w Warszawie. Znajdowali się tutaj m. i. biskup j. Kossakowski, Ożarowski, Zabiełło, Ankwicz, biskup Massalski, ks. Antoni Czetwertyński, T. Załuski, T. Włodek, Łobarzewski, Mieczkowski, Ad. Szydłowski i inni. Akt krakowski zapowiedział wyraźnie ukaranie ich legalne i surowe; Związek postanowił tedy zgóry, już przed wybuchem, osadzić ich w razie zwycięstwa w więzieniu. Pierwszym krokiem w tym kierunku było aresztowanie już przed południem 17-go kwietnia biskupa J. Kossakowskiego, zarządzone na rozkaz radykałów, zasiadających w Ratuszu, a dokonane przez lud, prowadzony przez członka Związku, Szydłowskiego kasztelanica żarnowskiego. Przeprowadzono je tak szybko, że Kossakowski nie zdołał już schronić się do pobliskiego poselstwa szwedzkiego, w którem gen. Toll, otaczający tak gorącą opieką targowiczan, zapewnił mu odrazu schronienie. Więźnia zaprowadzono poprzez tłum ludzi, obsypujących go złorzeczeniami, do arsenału. Jego aresztowanie wywarło bardzo silne wrażenie w sferach konserwatywnych Warszawy jako pierwsza zapowiedź terroru legalnego, nieznanego poprzednio w Rzpltej.
„Inni, o których zamyślano — donosiła później Gazeta powstania Polski, sympatyzująca z radykałami — pousuwali się”. Ożarowski, Ankwicz, Zabiełło, Massalski, Mieczkowski schronili się do Zamku, pod opiekę króla; Czetwertyński — po długiej tułaczce — znalazł schronienie u Tolla, Boscamp i Soldenhoff w poselstwie saskiem. Załuski już wczesnym rankiem 17-go kwietnia zdołał wydostać się z Warszawy i wyjechać do swej żony do Królewca; Łobarzewski wyszedł najprawdopodobniej razem z Igelstromem; Ad. Szydłowski po południu 17-go uciekł do Marymontu do Prusaków, pozostawiając jednak w mieszkaniu całą swą gotówkę, zarobioną na polityce i lichwie; Włodka, „jako odbierającego dyspozycje do ogłaszania przez gazetę publiczną różnych wypadków, a tajenia rzeczy najpotrzebniejszych”, gonił już lud na ulicy Świętokrzyskiej, ale w ostatniej chwili uratował go Antoni Trębicki.
Zawiedziony w swych nadziejach lud poprzestać musiał na aresztowaniu osobistości drugorzędnych. 19-go kwietnia członek Związku Stanisław Węgrzecki, późniejszy prezydent Warszawy, w towarzystwie gromady „pospólstwa” aresztował w pałacu Radziwiłłowskim Macieja Roguskiego, który po rezygnacji Gomolińskiego i wycofaniu się Ostroroga przyjął urząd instygatora koronnego i miał pozywać przed sąd sejmowy sprawców insurekcji. „Nie czekając okropniejszego widoku, jak ubrany byłem w jednym żupanie i kapocie — pisał później Roguski — widząc zapał w takiej rewolucji, osadził mnie w areszt”. Tegoż samego dnia lud aresztował instygatora policji Wacława Rogozińskiego, opłacanego tak sowicie przez Sieversa, Igelstroma i Ożarowskiego za wywiad polityczny, krzywdzącego nieraz dotkliwie ludność uboższą stolicy, w jego domu przy ul. Krzywe Koło. Widząc, na co się zanosi, Roguski zszedł nadół i oddał sam swą broń. Lud rzucił się wówczas na niego i tylko wysiłkom członka Związku, majora Chomentowskiego udało się ocalić mu życie. 17-go kwietnia aresztował lud werbownika rosyjskiego, namiestnika Kajetana Rożnowskiego oraz podejrzanych o szpiegostwo Breę i Mieleszkę.
Żądanie „zabezpieczenia osób” targowiczan był tak silne, że wkońcu musiał mu ulec i Stanisław August. Zauważył szybko, że nieufność do niego wzmaga się coraz silniej; poczęły go również dochodzić groźby za to, że w Zamku ukrywa Rosjan i targowiczan. Lud zwracał się następnie ostro przeciwko prymasowi, nachodził jego pałac. Pod wpływem tego Stanisław August postanowił pozbyć się z Zamku swoich gości. Już 17-go musiał stąd wyjść starosta rabsztyński Mieczkowski, członek Rady Nieustającej, gdyż nie dawano mu ani miejsca na odpoczynek, ani dostatecznego posiłku. Wyszedł tedy na ulicę i zdobytą szpadą w ręku wmieszał się pomiędzy tłum; w ten sposób przedostał się do Bonifratrów, którzy go przenocowali, narażając się przez to później na najścia ludu. Dopiero 18-go udało m u się przez Łazienki wydostać do Czerniakowa, zamówić tam konie i wyjechać do Prusaków do Łowicza. W podobny sposób postąpił król wkrótce z Ankwiczem, z którym przed samym wybuchem łączyły go wcale przyjazne stosunki. 18-go kwietnia u sekretarza Komisji Edukacyjnej eksjezuity Franciszka Cernera zjawił się dworzanin Rady Nieustającej Wasiutyński, prosząc go, aby przyszedł do Zamku do Ankwicza. Cerner zawahał się, ale wkońcu poszedł. Zastał Ankwicza w sali bibljotecznej „w ostatniej rozpaczy”. Nieszczęsny marszałek Rady Nieustającej błagał go, aby dał mu schronienie u siebie „przed zemstą wzburzonego ludu” i doniósł natychmiast o tem Zakrzewskiemu, prosząc o wzięcie go pod straż narodową. W Zamku — oświadczał — nie chce pozostawać dłużej, gdyż stamtąd usiłują pozbyć się go. Cerner spełnił jego prośbę i otrzymał odrazu od Zakrzewskiego polecenie, aby strzegł dobrze Ankwicza, gdyż za całość jego odpowiadać będzie osobiście. Tę samą radę usunięcia się z Zamku i ukrycia dał wreszcie Stanisław August staremu Ożarowskiemu, z którym przed insurekcją pozostawał w stosunkach bardzo dobrych. Na skutek tego Ożarowski wezwał do siebie swego kamerdynera Antoniego Głogowskiego i zapytał go, czy nie mógłby znaleźć jakiej sukmany, w którąby można przebrać się i przeprawić do Pragi. W końcu machnął ręką i powiedział: „Nie trzeba uciekać. Niech się dzieje wola Boża!”. Królowi odpowiedział, że z Zamku nie wyjdzie.
Obawy dalszej rewolucji i terroru — łącznie z faktem, że zwycięski lud „wołał w teraźniejszym czasie więcej z karabinem lub szabelką chodzić, niżeli robić”, zapełniał wciąż ulice i szynki, że bratanie się z nim szeregowych doprowadzało do coraz większego rozprężenia karności w garnizonie stołecznym — budziły przerażenie w kołach umiarkowanych. Odrazu rzucono myśl, aby broń pozostawić tylko w ręku posesjonatów, „dobrej burżuazji”, a „pospólstwo” wcielać masowo do wojska, tworząc z niego osobne oddziały, „et les employer aux avant postes”, jak dodawał król. Radzono Zakrzewskiemu, aby, tak jak w Warszawie zdołano „wszelkie bezpieczeństwo między obywatelstwem zrobić, w spokojności, posłuszeństwie zwierzchności i dopełnieniu powinności lud utrzymać”, tak samo „po wsiach (nakazał) posłuszeństwo i powinności dworom winne według swoich zwyczajów odbywać, grunty uprawiać i obsiewać, tumultów pod pretekstem ścigania nieprzyjaciela sami przez siebie nie czynić, w przypadku bowiem jakiejkolwiek niesforności iżby komendy wojskowe potrzebne do tego miały sobie wydane ordynanse”. „Lud, który rewolucję tak sławną uczynił — skarżył się później Kościuszce Joachim Moszyński — jest z najwyższą pogardą traktowany...; podatki zaś, na Warszawę włożone, zdają się być tak przesadzane, jak gdyby chciano ten lud karać za jego bohaterstwo”.
Nic dziwnego, że ludzie, którzy tak myśleli i czuli, nie mogli znaleźć słów głębszego uznania dla insurekcji Warszawy, przechować wspomnień o niej.
Znalazł je i wypowiedział natomiast z całą cechującą go szczerością Kościuszko. „Stolica Polski wolna i oswobodzona dzielnością jej mieszkańców, chwila burzy przemieniona w porządek i regularne tymczasowego rządu odbywanie, przykład świetny, dany reszcie narodu — te są dzieła wasze, cnotliwi Warszawy obywatele — mówił do Warszawy w swej odezwie, wydanej w obozie pod Igołomią 25-go kwietnia. — Tego tylko, co się stało w Warszawie, potrzeba było, aby krok, rozpaczą podyktowany, ożywił troskliwość narodową niemal pewną nadzieją utrzymania onego z pomocą nieba a pomimo wszystkich zawistnej przemocy naprzeciw niemu usiłowań”.
W tych słowach Naczelnika mamy jeden więcej dowód, jak wielkiem nieszczęściem insurekcji roku 1794-go było to, że zaczęto ją w kresowym naówczas i wyludnionym Krakowie, a nie, jak pierwotnie zamierzali związkowi, w Warszawie. Kościuszko, przy swym nastroju ówczesnym, z Kołłątajem przy boku, na pewne umiałby wyzyskać szczery zapał ludu warszawskiego i wydobyć z niego siły do obrony kraju: bez niego zwycięzców warszawskich spychano do roli jałowych opozycjonistów i sprawców zamieszek wewnętrznych.