Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
W pierwszym zaraz roku pobytu artysty w Rzymie, po zaznajomieniu się z ruinami starożytnej części miasta, powstała w umyśle jego chęć stworzenia wielkiej kompozycyi historycznej, w którejby można było uwidocznić cały przepych, całe bogactwo zepsutego i upadającego cesarstwa. Na razie nie wierzył jeszcze w siłę swego talentu, a przedewszystkiem brak mu było ogromu techniki i studyów, jakich taki obraz wymagał. Tematu także pewnego nie miał — bo chciał, obok wykazania swego talentu, błysnąć jakąś myślą poważną, historycznością niejako pewnej chwili czy zdarzenia, o któremby cały świat wiedział i pamiętał i właśnie przez to samo obrazem jego się zajął. W ciągu lat nasunął mu się taki temat z roczników Tacyta i opowiadań Swetoniusza, a mianowicie — posądzenie chrześcijan o spalenie Rzymu oraz kara, na jaką Neron chrześcijan skazał: przywiązanych wysoko na palach mężczyzn i kobiety poobwijano słomą i płótnem moczonem w smole, poczem zapalono, jak pochodnie, w obecności cezara i zebranego ludu.
Temat ten wydał mu się zupełnie odpowiednim, więc przez całe trzy lata robił szkice kompozycyjne, zbierał typy, studyował architekturę i czytał współczesne kroniki. W r. 1875 rozpoczął pracę nad tym olbrzymim obrazem, aby go w niespełna półtora roku skończyć. Ogromne płótno zasiane jest przeszło stu postaciami różnorodnych typów działających osób. Kompozycya cała po mistrzowsku związana dowodzi ogromnej znajomości epoki, w której się scena odbywa, i posiada styl tak monumentalny i tak wielki, na jaki nie zdobył się ani Makart swoją »Katarzyną Cornaro«, ani nawet Piloty »Neronem na gruzach Romy«. Był to obraz młodej, nowej generacyi, której — zdawało się — Siemiradzki będzie przodownikiem.
Treść obrazu, pomimo takiej ilości nagromadzonych osób, bardzo zrozumiała. Na lewo przepyszny architekturą »Złoty dom« Nerona, ze schodów znoszą cezara w lektyce żółto ubrani murzyni; na prawo, u stóp pałacu w ogrodzie, cały szereg wbitych w ziemię pali, u których wierzchołków przywiązani są męczennicy chrześcijańscy, owinięci słomą polaną smołą i girlandami z gałęzi drzew iglicowych. Na dole niewolnicy z ogniem czekają znaku, by zapalić te żyjące pochodnie.
Przed pałacem, obok lektyki cesarskiej i na schodach, widzimy rozrzucone grupy senatorów, filozofów, patrycyuszów, urzędników, gladyatorów i niewolników, tancerek i ulicznic, albo tłoczących się z ciekawością oczekujących na znak rozpoczęcia egzekucyi, jaki ma dać czerwoną chustką w głębi stojący aparytor cezara, albo stojących pojedyńczo, patrzących z przestrachem na ohydną scenę. W całym obrazie widać jednak więcej wyuzdania albo apatycznej ciekawości, niż litosnego współczucia. Prawa strona obrazu z owemi pochodniami jest na tle ciemnozielonych cyprysów, nad którymi widnieje niebo szare i ponure. Ta strona z tymi palami i ciałami owiniętemi, jak na ironię, w girlandy różnobarwnych kwiatów, te głowy zwrócone ku niebu z prośbą o cud, o pomoc i ratunek, nastręczały artyście sposobność do uwydatnienia cierpienia i wyrazu dramatycznego z całą grozą takiej strasznej chwili. Dlaczego artysta nie wyzyskał tego i całą tę stronę obrazu, świetnie pomyślaną i skom ponowną, rzucił niejako na drugi plan, a forsę swego talentu przeniósł na dziesiątki postaci, mających dla nas drugorzędne znaczenie? Odpowiedzi na to trudno szukać nawet u samego artysty — odgadywać ją musimy w samym kolorystycznym talencie autora, który nagromadziwszy w sobie taką wielką ilość studyów nad antykami, nad architekturą i ubiorami ówczesnej epoki, a kochając i miłując już z natury swego talentu więcej piękno i światło, niż ból fizyczny i dramatyczność wyrazu, nie zgodził się sam ze sobą w założeniu tematu i poświęcił działającą na widzów, a w tym wypadku potrzebną może grozę wstrząsającej nerwami prawdy dla kolorytu, dla światła i dla tysiąca błyszczących ozdób lub osób i typów drugorzędnego znaczenia.
Na usprawiedliwienie artysty trzeba jednak wziąć na uwagę to, że cała ta tragedya właściwie nie jest jeszcze w toku — ona ma się za chwilę rozpocząć, bo oto pełnomocnik Nerona, stojący na przodzie tarasu przed lektyką, daje właśnie znak czerwoną chustą, aby pale z chrześcijanami podpalono. I ten moment stawia właśnie pod względem psychologicznym akcyę osób po lewej stronie obrazu zupełnie wytłomaczoną. Ów wszystek różnobarwny i różnorodny tłum, zbiegły na widowisko, czeka na nie, a czekając zabawia się rozmową, kokieteryą, sprzeczką, cynicznemi uwagami lub nawet grą w kości. Pokazuje się więc, że mimo wszystko, co twórcy »Świeczników« zarzucamy — on sam wiedział, czego od siebie miał żądać i jaką scenę, w jakiej chwili chciał przedstawić.
Ta lewa strona obrazu, a właściwie prawie jego dwie trzecie, jest świetną illustracyą społeczeństwa rzymskiego za upadku cesarstwa. Porywa nas ona przepychem dworskim, bogactwem akcesoryi oraz charakterystyką typów, a nawet momentami psychicznymi, jak n. p. wyrazem stojącego obok studni gladyatora. Na twarzy jego widać milczącą, ukrytą litość dla ofiar, które krwią swoją mają zabawić ten upadły tłum i podrażnić stępione nerwy; tę samą litość czytamy i w oczach prześlicznej bachantki czy tancerki, i dwóch lutnistek na pierwszym planie obrazu. Tak w grupach, jak i w pojedynczych figurach, można widzieć czynny udział tego tłumu w mającym się spełnić za chwilę masowym mordzie na chrześcijanach — a niektóre typy są w prost niezrównane pod względem swojej charakterystyki.
Chcąc być zupełnie objektywnym, nie bronię, ani potępiam twórcy tego wspaniałego obrazu, który właśnie wśród polskich krytyków znalazł niezadowolonych. Wspaniałem dziełem pozostanie ten obraz na zawsze, pomimo nawet drobnych usterek, jakie rzucają się nam w oczy. Jak wspomniałem już wyżej, za cenę malarskich efektów i olśniewającej całości poświęcił Siemiradzki nastrój duchowy całej kompozycyi. Zapewne tak chciał. Mnie osobiście najmniej zadawala sam Neron, który przecież z taką radością układał cały program tego widowiska, oraz Popea, ciesząca się zwykle z uciechy krwiożerczej swego cesarskiego małżonka. Być może, że artysta chciał cynicznym spokojem tych dwojga ludzi wywołać u widza wrażenie pogardy i oburzenia, co mu się tylko w części udaje. Ale czyż nie przepiękną jest za to oparta z wielką swobodą o balustradę przy ostatnich stopniach tarasu młoda dziewczyna okryta niebieskim płaszczem? lub wspomniane już dwie lutnistki, siedzące na pierwszym planie obrazu?
Dwie te postacie owiane są jakby tajemniczą melancholią poezyi: zapewne są to Greczynki zabrane do Rzymu, dzisiaj niewolnice, pomimo wyższości swej kultury nad zwycięzcą i obecnym władcą ich ojczyzny. Kto wie zresztą, czy to współczucie, malujące się szczególnie silnie na tw arzy jednej z tych lutnistek, nie ma głębszej podstaw y w jej duszy nad litość; wszakże tylu było ukrytych wyznawców chrześcijaństwa wśród niewolników a nawet patrycyuszów?...
Szukając, znaleźćby można w każdej niemal postaci wiele, choć za mało może wyraźnie zaznaczonego współczucia dla mających za chwilę spłonąć ofiar. Dlatego też rzucanie ryczałtowej anatemy na twórcę obrazu za brak grozy i współdziałania, za brak wyrazu duchowego u wszystkich postaci w obrazie, nie ma racyi bytu i nie jest wcale uzasadnionem.
Co zaś do technicznej strony obrazu, to chyba istnieje tylko jedno zdanie. Lektyka Nerona jako całość jest istnem cackiem zdobniczem. Łudząco naśladowana masa perłowa, i ornament złoty i orły cesarskie, sprawiają zadziwiające wrażenie na zwolennikach malowania t. zw. »martwej natury«. A ten przyćmiony porfir czerwonawy i nawpół przeżółkła zieloność pleśni na kamieniach wodotrysku, naśladowanie tu i owdzie zwietrzałego marmuru, cała architektura, z takim mozołem studyów odtworzona z przeszłości, jest przecież tak wspaniałym dokumentem technicznej doskonałości artysty, że nie współczując z nią nawet, musimy ją podziwiać.
Cała architektura, wykreślona pod względem perspektywicznym w prost znakomicie, stanowi właśnie w tym obrazie bardzo ważną stronę jego powodzenia. Szczegóły archeologiczne są tutaj również bardzo dokładne i możliwie prawdziwe. W całym obrazie widać sumienne studya i zrozumiały wybór motywów.
Bardzo wiele części architektonicznych utrzymało się do dzisiaj jeżeli nie w całości, to we fragmentach, jak np. balustrada, zdobiąca schody, jest ta sama, którą do dziś dnia oglądać można na galeryach pozostałych części z pałacu Nerona. Mnóstwo różnych ozdób i strojów, instrumentów muzycznych i podręcznych naczyń, a wszystko to skąpane w tysiącznych barwach lśniących się i połyskujących, mieszanych z odcieniami rozmaitymi ciała ludzkiego, od czarnego murzyna do śnieżystej białości łona kobiecego, wszystko to złożone razem w całość kompozycyjną, mającą przedstawiać pewną historyczną chwilę z przeszłości Rzymu, przyczyniało się do ogólnego uroku, jaki wywierał ten obraz na publiczność we wszystkich miastach, w których się tylko ukazał.
Piękność zewnętrzną dekoracyjną obrazu bardzo podnosi rzeźbiona rama, z napisem łacińskim! Et lux in tenebris lucebat, et tenebrae eam non Comprehenderant — »a Światło Świeciło w ciemnościach, a ciemności się na niem nie poznały«...
Tak tedy oparty na rocznikach Tacyta, który opowiada, że »Neron, chcąc zapobiedz pogłoskom o nakazanym przez niego pożarze, podał za winnych i skazał na najwymyślniejsze męczarnie tych, których z powodu ich wszetecznych obyczajów znienawidzonych lud chrześcijanami nazywał; ten, od którego pochodziło to nazwisko, Chrystus, pod panowaniem Tyberyusza, przez prokuratora Poncyusza Piłata na ukrzyżowanie skazany został«.. a dalej: »ginącym chrześcijanom dodawano męki, i albo do krzyżów poprzyczepiani, albo do spalenia przeznaczeni byli, i po zachodzie słońca ku nocnemu oświetleniu służąc, w płomieniach gorzeli« i t. d.
Jeżeli z tych słów stworzył Siemiradzki zamiast sceny rozpaczliwej, szarpiącej wzrok i nerwy widza, obraz przepiękny w oświetleniu i kompozycyi, obraz napełniony archeologicznymi fragmentami, łudzącymi oko kolorystycznymi efektami techniki malarskiej i rysowniczej — czy mamy go za to potępiać? my, dzisiejszym wzrokiem duszy naszej patrzący?
Wówczas, to znaczy w latach 1877— 79, nietylko go nie potępiano, ale przeciwnie, były głosy jak: »My wolimy poczytać panu Siemiradzkiemu za zasługę, że nas uchronił od widoku kurczących się wśród płomieni i z cierpieniem czysto fizycznem pasujących się męczenników«.
Był to wówczas rozkwit obrazów historyczno-dekoracyjnych z jednej strony, a przeciwstawienie tymże »malowniczych Kasiek u płotu« z drugiej. Te dwa kierunki staczały ze sobą walkę i wywoływały namiętne, często nawet niewybredne, a czysto osobiste polemiki w literaturze artystycznej. Był to czas, kiedy doskonale widziano zewnętrzne manifestacye sztuki, gdzie oczy były czułe na wdzięk wyszukanych barw i jasnych plam kolorystycznych, na szczegóły złotych lub srebrnych naczyń, blask metalu lub odcieni aksamitnej materyi, która tę samą wartość malarską przedstawiała, co najpiękniejsza karnacya ciała, albo »ściana bladej zieleni żyta, chwiejąca się szarym puchem kwitnących kłosów« lub »pszenicy, jeżącej się grubymi ciemnozielonymi badylami, wśród których rumienią się maki«.
Polemika toczyła się wówczas nie o wartość sztuki i nie o jej tradycyę, ale o to, co ma w sztuce polskiej większą wartość: Matejki »Bitwa pod Grunwaldem« i Siemiradzkiego »Pochodnie Nerona« czy Chełmońskiego »Spieniona czwórka, stojąca w śniegu, u drzwi folwarcznych, przed któremi dziewki nastawiają samowar«.
Naturalnym jest zupełnie fakt, że im więcej ktoś ma zalet, tern więcej go się gani; co zaś do obrazu Siemiradzkiego, to czynione zarzuty więcej przynoszą mu zaszczytu, niż przyznawane, a często bez zrozumienia powtarzane konwencyonalne i zdawkowe pochwały.
»Pochodnie Nerona« pozostaną na zawsze w historyi sztuki wielkiem dziełem polskiego artysty i pomnikiem polskiej kultury i cywilizacyi.
W Rzymie wystawiony był olbrzymi ten obraz w akademii Świętego Łukasza (której członkiem mianowano Siemiradzkiego) i wywołał ogólny podziw nietylko włoskich artystów, włoskiej publiczności, ale i masy przyjezdnych, a znających się na sztuce cudzoziemców z różnych stron świata. Między artystami, którzy złożyli niekłamane słowa życzeń Siemiradzkiemu, znajdował się sławny malarz pokrewnego kierunku Alma Tadema.
Z Włoch obraz przysłany został do Wiednia i wystawiony w Kuenstlerhausie« w listopadzie 1876 roku. Publiczność wiedeńska jednogłośnie dzieło artysty polskiego przyjęła z entuzyazmem a krytycy w pismach oddali mu należne słowa bardzo ciepłej, objektywnej oceny, wytykając pomimo to niektóre widoczne błędy.
Krytyka berlińska przyjęła również gorąco dzieło Polaka. Jeżeli wykazywano mu usterki te same, które my dzisiaj widzimy i które prawie wszyscy wówczas również uważali, to przy nich podnoszono niezrównane zalety kolorytu, szalonego temperamentu w rysunku i sumienności w technicznem wykonaniu. Obraz ten nagrodzono złotym medalem, a twórcę jego mianowano członkiem Akademii berlińskiej.
Za Berlinem poszedł Sztokholm, Turyn i Petersburg, gdzie rada Akademii wyraziła Siemiradzkiemu podziękowanie za artystyczną działalność i zaszczyciła go tytułem profesora. Zarząd galeryi florenckiej »degli Uffizi« polecił mu wymalowanie własnego portretu, celem umieszczenia go w zbiorach znakomitych mistrzów wszystkich czasów i narodów.
Nadszedł rok 1878, a z nim wielka powszechna Wystawa w Paryżu. Siemiradzki zdecydował się na wysłanie tego dzieła do »Salonu« wraz z powstałym w tymże czasie obrazem p. t. »Wazon czy kobieta«
Obraz ten, malowany po »Świecznikach«, dowodzi nam wyraźnie, jak twórca jego poznał siebie i jak dokładnie znał swój talent. Pokazawszy zdolność łatwego zebrania w logiczną kompozycyę całego tłumu osób, wykazawszy szalony talent dekoracyjności ogromnego obszaru, cofnął się w zacisze willi patrycyusza rzymskiego, urządzonej z całym przepychem mecenasa sztuki i lubownika wszystkiego, co piękne. Stary Rzymianin pokazywał właśnie młodemu gościowi swemu przepiękny wazon, mający wielką wartość artystyczną i materyalną. Naraz kupiec fenicki wprowadza mu nagą niewolnicę, a odrzuciwszy z niej zasłonę, z wymownym gestem i dość cynicznym wyrazem twarzy wylicza zalety i do nabycia zachęca. Mecenas trzyma jeszcze wazon na kolanach i — zdaje się okiem znawcy pływać z zadowoleniem po liniach niewieściego ciała. Obok, na krześle oparty młodzieniec wpatrzył się w te piękne kształty z niemym zachwytem. Gdyby wybór jemu pozostawiono, stanowczo wolałby on kobietę, niż najbogatszy i najstarszy wazon.
Całość tej sceny na tle zbioru prześlicznych dzieł sztuki, jakiegoś posągu »centaura« związanego przez amorka, bronzowej figurki »Victoryi«, tarczy i wazonów i kolorystycznych, bogato złotem tkanych draperyi — czyni wrażenie jakby barwnego kobierca.
Temat stworzony dla Siemiradzkiego, odczuty i podany bez wstrętnego naturalizmu i bez filozoficznych zagadnień feminizmu. Rzymska scena — ze zwyczajów wyrwany fragment społeczny, artystycznie i po malarsku obrobiony — oto treść tego obrazu.
»Wazon czy kobieta«, jako obraz wykonany po olbrzymiej kompozycyi »Świeczników chrześcijaństwa«, stanowi pełen zwrot w dotychczasowej działalności artystycznej Siemiradzkiego. Liryzm, który w talencie jego, mimo temperamentu, był wybitną cechą, ale wskutek dążeń i wymagań prądów artystycznych, ulegał ich wpływom i starał się być pouczającym, często ideowym i tragicznym, powoli zmieniał kierunek i stawał się takim, jakim go natura i jego indywidualność mieć chciała: znakomitym kolorystą, umiejącym nietylko talentem, ale i techniką malarską czarować widza efektem barw swojej palety.
W następnych obrazach Mistrz rozwinął przed nami, jak tęczę różnokolorową, sceny ze świata starożytnego, który odtwarzał z ogromną poezyą i intuicyą. Trudno mi znaleźć porównanie między nim a jakimkolwiek innym malarzem z tej epoki — zdaje mi się jednak, że równego jemu w tym rodzaju nie było w owym czasie. Dwa te obrazy, tak bardzo różne w założeniu, pojęciu i kompozycyi, znalazły w Paryżu, w tym przybytku wszelkiej przodowniczej sztuki i bądź co bądź zawsze szowinistycznej krytyki, bardzo przychylne przyjęcie. Najwymowniejszym tego dowodem było odznaczenie Siemiradzkiego najwyższymi nagrodami, bo dyplomem honorowym (grand prix d’honneur) i wielkim złotym medalem, oraz mianowanie go przez rząd francuski kawalerem legii honorowej.
Obraz »Wazon czy kobieta« nabył od artysty na własność warszawski przemysłowiec p. Karol Lilpop. W czyich rękach dzisiaj pozostaje, nie umiem powiedzieć.
Ze »Świecznikami chrześcijaństwa« łączy się w życiu Siemiradzkiego i w history i sztuki polskiej zdarzenie, które wywołało podziw wśród całego społeczeństwa i gorącą a serdeczną wdzięczność całego narodu dla wielkiego artysty i wielkiego obywatela swojego kraju. Artysta ofiarował pracę swoją w darze narodowi jako podwalinę do założenia muzeum sztuki polskiej, gdzieby zebrane były od najdawniejszych czasów do naszych i późniejszych dowody cywilizacyi i rozwoju na polu artystycznem w Polsce.
W pierwszych dniach października r. 1879 obchodzono w Krakowie uroczyste poświęcenie nowo odbudowanego gmachu, a zabytku jeszcze z czasów Kazimierza Wielkiego, t. zw. »Sukiennic«. Z uroczystością tą połączono i jubileusz literacki Kraszewskiego. Zjazd był ogromny, zewsząd przybyli artyści i literaci, oraz pobratymcy z całej słowiańszczyzny. W dniu 5-ym października, o 2-ej po południu, odbywała się w hotelu »Victoria«, przy ulicy św. Anny, uczta na cześć jubilata. Obecnych było przeszło sto osób. Obok Kraszewskiego siedzieli: z jednej strony August Cieszkowski, z drugiej przybyły z Rzymu Henryk Siemiradzki. Wśród licznych toastów, wzniósł ówczesny prezydent miasta Zyblikiewicz i na jego cześć napełnioną czaszę. On, w stawszy podziękował w słowach ciepłych, ale z prostotą, która tak w sztuce, jak i w życiu była najlepszym dowodem prawdy i głębokości jego uczuć. A odezwał się mniej więcej w te słowa:
»Podziękować pragnę maleńkim czynem. Ponieważ pan prezydent był tyle łaskaw, że odstąpił mi jedną ścianę w sukiennicach, przeto zawieszę na niej moje »Pochodnie Nerona«, ofiarując je krajowi z tem przeznaczeniem, aby w Sukiennicach były umieszczone«.
Trudno opisać zapał, jaki wywołały te słowa. Zdawać się mogło, że jakiś ognisty meteor zabłysł i oświetlił ucztę. Serdeczna prostota, z jaką wielki artysta uczynił dar tak wspaniały, dowiodła szlachetnego serca, o jakie w czasach dzisiejszych nie łatwo. Kto do tej chwili uwielbiał talent Siemiradzkiego, ten go odtąd za tę wspaniałomyślność i szlachetność pokochać musiał. Ciśnięto się też, aby uściskać rękę znakomitego artysty i dziękować mu za dar zrobiony narodowi. Dosadnie określił uczucia obecnych Jan Dobrzański, redaktor Gazety narodowej we Lwowie, gdy zawołał: »Siemiradzki to największy magnat polski, który darem królewskim nas obdarzył«.
Przed wieczorem, plakaty na rogach ulic obwieściły miastu dar Siemiradzkiego, który stał się bohaterem dnia, wieńczonym i obsypanym kwiatami. W ciągu balu, jaki się odbył w ogromnej sali Sukiennic, a gdzie był obecnym i mistrz Matejko, ofiarowała marszałkowa Wodzicka wraz z innemi gospodyniami balu »Mistrzowi« Siemiradzkiemu wieniec laurowy.
Pod wpływem łatwego do zrozumienia uczucia, zaimprowizowano »pochód z pochodniami« dla Siemiradzkiego, aby w ten sposób wyrazić mu wdzięczność za wspaniały dar ofiarowany krajowi. Nie był to jakiś zwykły urządzony z góry przez kogoś i w stronniczym celu pochód, ale objaw powszechnej potrzeby uwidocznienia tego, co wszystkich chwyciło za serce. Chciano oddać widomy hołd — ofiarodawcy. Najpoważniejsi obywatele, ludzie wytrawni i ze stanowiskiem, młodzież uniwersytecka, artyści i rzemieślnicy, wzięli pospołu udział w tym hołdzie, oddanym wielkiemu i hojnemu artyście. Z placu Szczepańskiego, gdzie się zebrano, ruszył około godziny 7-ej świetny pochód, poprzedzony muzyką górniczą z Wieliczki, złożony z kilkuset osób, które niosły zapalone pochodnie, a do których niezliczone przyłączyły się tłumy. Widok był wspaniały. Porządek wzorowy łączył się z powagą chwili. Udano się przed Hotel Krakowski, gdzie mieszkał Siemiradzki. Tam się już znajdowała deputacya obywateli i Towarzystwo Przyjaciół Sztuk pięknych z wiceprezesem Henrykiem Wodzickim, który w te słowa przemówił:
»Szanowny Panie! Spotyka mnie zaszczytny, ale i sercu miły obowiązek złożenia Ci wyrazów wdzięczności w imieniu nietylko tu obecnych obywateli Krakowa, ale i, rzec śmiało mogę, w imieniu wszystkich nieobecnych tu rodaków naszych. Dar, który ofiarowałeś miastu, jest darem prawdziwie królewskim, a pobudziło cię do tego czynu i serce królewskie. Czy Cię natchnęły wielkie wspomnienia, czy Cię natchnęły te pomniki chwały, czy też podniosłość chwili obecnej, w której się zbiegły dwa wzniosłe obchody, czy wreszcie te wszystkie razem połączone uczucia i wrażenia — nie wiem. Ale to wiem, żeś dobrze uczynił Mistrzu! obdarzając Kraków Twojem arcydziełem. Twoje inne obrazy, rozproszone od Petersburga po Rzym i po innych stolicach świata, będą świadczyć o wielkości Twojego talentu, ale ten który w Krakowie jako dar Twój zostaje, będzie pomnikiem wielkości Twojego umysłu i serca. Późne pokolenia będą o Tobie mówić: Siemiradzki był wielkim Mistrzem, ale co więcej był wspaniałomyślnym i po królewsku hojnym obywatelem! O wartości Twojego obrazu jako o dziele sztuki mówić się nie poważę, ale wolno mi odgadnąć głęboką myśl i wielką prawdę, którą on wyraża. Twoje »Pochodnie Nerona«, za szczodrobliwością Twoją dziś własnością narodu będące, wypowiadają zaprawdę wszystkie warunki każdego zbawienia: wytrwaj i wierz! To nauka i rada i pociecha. To płynie z Twego obrazu. Kończę powtórzeniem wyrazu głębokiej i niewygasłej naszej czci i wdzięczności!«.
Siemiradzki odpowiedział w te krótkie słowa:
»Cieszy mnie nad wyraz, że myśl przewodnia mego obrazu została zrozumianą. Z tern większą rozkoszą składam go miastu w upominku. Dziękuję za wyrazy uznania, ale w takiej mierze na nie nie zasłużyłem, bo ofiarność ta, która w innych społeczeństwach może być poczytaną za wielką zasługę, dla nas jest tylko obowiązkiem. W imię tego obowiązku przelewają nieraz obywatele krew swoją, zasypują pole kośćmi swojemi! Cóż w obec tego znaczy ofiara, która takiem szczęściem się wynagradza? A czym ja w tej chwili szczęśliwy — sami osądźcie, panowie!«
Na to przemówił jeszcze Alfred Szczepański, zaznaczając, że: »we Florencyi byli Medyceusze dla artystów, u nas — artyści stają się Medyceuszami dla społeczeństwa«.
Na ulicy rozlegały się okrzyki: »Niech żyje! niech żyje!« i wołania, aby się Mistrz jeszcze raz ukazał. Siemiradzki musiał uledz tysiącznemu tłumowi zgromadzonych i wzruszony jeszcze raz przemówił: »Dziękuję za niezasłużony zaszczyt, muszę Wam jednak oświadczyć, że to, co zrobiłem, stało się pod natchnieniem tego ducha, którym ożywił wszystkich jubileusz Kraszewskiego. Dlatego zgodzicie się wszyscy z serca Waszego, abyśmy i te owacye odnieśli do naszego Jubilata. Wzywam Was przeto, abyście wraz ze mną udali się do Nestora literatury naszej — Kraszewskiego!...«
I tak jak stał, zeszedł na dół, we fraku i białym krawacie, z odkrytą głową, a ująwszy zapaloną pochodnię, stanął na czele pochodu i skierował go na Rynek do hotelu Drezdeńskiego, gdzie mieszkał Kraszewski.
Takim był Siemiradzki w dniu, w którym darował swój obraz miastu Krakowu, a tym darem rozpoczął tworzenie galeryi narodowej, która się tak pięknie rozwinęła i do dzisiaj w »Sukiennicach« pozostaje. W tym dniu szczęśliwą miał rękę artysta polski, bo zachęceni jego przykładem, w dniu następnym wszyscy zebrani w Krakowie artyści polscy postanowili uroczystym aktem dać początek założenia Muzeum Narodowego sztuki polskiej. A kt ten podpisało przeszło czterdziestu artystów, ofiarując na ten cel, co komu możność pozwoliła.
Akt ten brzmi dosłownie:
»Zebrani w dniu dzisiejszym na Jubileuszu Kraszewskiego w Krakowie artyści polscy, w uznaniu Kolegi Siemiradzkiego, postanowili pracami swojemi przyczynić się do wzbogacenia »Muzeum Narodowego« w Krakowie, dając tern przykład ofiarności osobom prywatnym i nie hamując ich hojności. Nadto uchwalono, aby co kilka lat odbywała się Wystawa dzieł artystów polskich sztuk plastycznych, która tern ogólnem ich zgromadzeniem przyczyniać się będzie do rozwoju sztuki krajowej. Artyści obecni uchwałę powyższą jednogłośnie przyjęli i podpisali w domu radcy miasta Konrada Wentzla, pod obrazem Matki Boskiej w Rynku«.
»Kraków, 6-go października 1879 roku«.
Tu następują podpisy w liczbie czterdziestu.
Na drugi dzień, prezydent miasta Dr. Zyblikiewicz, wraz z całą Radą miejską, w sali radzieckiej dziękował Mistrzowi za ten dar wspaniały mniej więcej w słowach: »Mistrz nasz, okrywszy sławą nazwisko swoje, a tern samem i naród polski jako artysta, wprawił obecnie wielkim czynem obywatelskim w zdumienie świat cywilizowany, który w dotychczasowej historyi sztuki znał mecenasów sztuki potentatów i cesarzów, a nie samych artystów, a drugie, że jak wedle poety niemieckiego »na złym czynie ciąży przekleństwo«, tak w obecnym wypadku szlachetny czyn Siemiradzkiego obfity będzie w błogosławieństwa, za wzniosłym bowiem przykładem poszli już inni artyści i ofiarowali swoje obrazy dla galeryi, a inni obywatele zgłaszają się z darami na założenie Muzeum. Mamy więc pewność, że za inicyatywą Siemiradzkiego będziemy mieli nową instytucyę narodową dla pożytku całego społeczeństwa«. Tutaj przeczytał prezydent listę imion ofiarodawców, wśród oklasków tak członków Rady miasta Krakowa, jak i licznie zebranej na galeryach publiczności. Na przemówienie to odpowiedział Siemiradzki, dziękując za uznanie zaszczytne, i oświadczył, że czuje się szczęśliwym, iż mógł dać inicyatywę do założenia muzeum sztuki polskiej w Krakowie, któremu życzy jak najpomyślniejszego rozwoju. Odchodzącego artystę pożegnała Rada trzykrotnym okrzykiem: “Niech żyje!” Na galeryach szczególniej płeć piękna była licznie reprezentowana.
O to jest możliwie najdokładniej zebrana garść autentycznych wiadomości o darowaniu przez Siemiradzkiego »Pochodni Nerona« Krakowu, a właściwie całemu społeczeństwu polskiemu. Czułem się w obowiązku umieszczenia jej na kartach, niestety, jeszcze nie zupełnie dokładnej monografii artystycznej działalności polskiego malarza. Oby wszyscy, czytający to, uczuli wdzięczność należną za ten królewski dar artyście i obywatelowi, wdzięczność, o której na razie przynajmniej jakoś zapomnieliśmy zupełnie!...