Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

POLAK ARTYSTA W STOLICY CHANÓW TATARSKICH


Do Samarkandy, turkiestańskej ziemi, rodzącej migdały, brzoskwinie i winogrona i jej beztroskie warunki życiowe zwabiły około 300 rodzin polskich. Są to przeważnie robotnicy, szukający chleba na rubieżach b. imperjum rosyjskiego, oraz nieliczna garść inteligencji urzędniczej. Kolonja polska postarała się o własną szkołę, w której w roku 1920, za kierownictwa Józefa Leji, nauczyciela z Małopolski, pobierało naukę 73 dzieci. W gromadce Polaków, zmieszanych z miejscową ludnością Sartów, najciekawszy typ przedstawia Mikołaj Wieszeniewski, pono herbowy szlachcic z Białorusi z gub. Mińskiej, ongiś urzędnik kolejowy, potem skromny „rukowoditiel“ w samarkandzkiej „Szkole truda“, w której oddział zabawek z papieru, dzięki jego kierownictwu, zdobył sobie powszechne uznanie, dziś nauczyciel szkoły artystycznej „Chudożestwennoje uczyliszcze“. Kiedyś - nie dzisiaj, gdy piąty krzyżyk mu minął, miał nawet ambicję starania się o dyplom „swobodnego chudożnika". Człowieka tego urobiły prymitywne warunki życia na wszechstronnego rzemieślnika, który własną pomysłowością i samouctwem zdobył sobie fachową „wiedzę" swojej różnorodnej pracy.

Mocarny, chudy niedźwiedź o żelaznych mięśniach, a gołębiej duszy, rolnik i ogrodnik niezwykle pracowity, szewc dla własnego użytku, architekt z dwuletniemi studjami fachowemi, zdolny nauczyciel, zamiłowany malarz i rzeźbiarz, modelator, projektodawca dekoracyj teatralnych (w „Narodnyj Teater"), znawca ceramiki i bronzownicq2twa muzułmańskiego, murarz, restaurator i konserwator malowideł ściennych, ojciec pięciorga po polsku wychowanych dzieci, z których trzech synów, Stanisław, Adam i Wilhelm odziedziczyli po ojcu talent i zamiłowanie do rzeźby, a wreszcie człowiek szanowany powszechnie do tego stopnia, że Sartowie zwracają się doń z tytułem „mułła" (mistrzu) lub „jakszi ata“ (dobry ojcze), oto nasz rodak - samorodny artysta na słonecznym Wschodzie. Najwięcej upodobał sobie Wieszeniewski malarstwo i modelowanie. Prace jego zrosły się nierozerwalnie ze stolicą chanów tatarskich, Samarkandą, dzięki czemu posiadają znaczną wartość naukową i artystyczną, szczególnie dzisiaj, w dobie wzrastania zainteresowań do kultury Wschodu. 

Tutaj w Samarkandzie władał w XIV w. „żelazny" Timur-lenk, potężny Gurchan, sułtan, zwany Tamerlanem, który w rozpadającem się państwie Dźagataj nad Amu-darją odegrał rolę straszliwszą od wielkiego Dżengischana (♰ 1227). Od morza Czarnego i Egiptu, przez Arabję i Indje, aż do granic Chin władała jego krwawa szabla, a mściwe czyny tego mocarza przerastają najdzikszą fantazję szpitalnego obłąkańca. Pada w gruz gród perski Sebsewar, a Tamerlan 2000 żywych jeńców kryje wapnem i kamieniem; tak wzniósł swoją triumfalną żywą wieżę. Padł Ispahan. Wyrzyna 70.000 jeńców, a z głów ich każe stawiać zwycięską piramidę. To go cieszyło! Podobne kopce z ludzkich czaszek wznosi po wzięciu Damaszku, Bagdadu, Delhi, stolicy państwa indyjskiego, a wreszcie Smyrny, siedziby rycerzy rodyjskich. Potem inna radość tego zwierza: grzebanie żywcem. Od Armenji po Chiny kopie groby dla tysięcy żywych ludzi, bo mięso i kości ludzkie uważał tylko za nawóz. Rzecz jednak dziwna: za ludzi godnych życia uważał tylko artystów, nauczycieli i szeików. Tym zawsze darował życie i wolność. Jeśli gdzie, w czasie jego łupieżczych podbojów, zachwyciło go jakie dzieło sztuki, kazał jego twórcę, jak klejnot kosztowny, zawieźć do swej 150-tysięcznej stolicy nad rzeką Sarafszanem, Samarkandy (dawniej Marakanda w Sogdyanie, którą zdobył w r. 329 Aleksander Wielki). Z całego prawie świata Azji spotykali się tu uczeni, poeci, architekci, malarze i zdolni rzemieślnicy. Z rozkazu potężnego Gurchana wysilał się każdy, aby skromną dotychczas stolicę Transoksanji ozdobić dziełami swego talentu i pracy. Wyrosły wnet kwieciste ogrody, wspaniałe pałace o szklanych dachach, strzeliste arki i meczety, zapomniane cuda świata, o których marzyć nie może nawet Damaszek i Bagdad. 

Zabytki kultury epoki Tamerlana i wieków następnych (w. XVII), znajdujące się na „starem mieście" w Samarkandzie, żyją do dziś dnia w znojnych dziełach Mikołaja Wieszeniewskiego. Mówią one więcej i plastyczniej o dziejowej wartości Samarkandy, niż francuskie, historyczno-opisowe dzieła Vambéry’ego, Durrieux’a lub Fauvelle’a. Z prac naszego egzotycznego artysty wybija się strzelista, typowo turkiestańska „Arka", czyli brama stojąca przed malowniczym Gur-Emirem tj. grobowcem (maksura) Tamerlana, a następnie samo mauzoleum Timura, zdobne w przecudną, lazurową kopułę, w którego podziemiach spoczywają szczątki Gurchana (wielkiego chana) obok synów oraz mułły, muddarysa, nauczyciela jego, Mir-Seid-Berke’go; mauzoleum „Bibi-Chanum" tj. żony Timura, zwanej Saraj-Mulk-Chanum, przy którem, pod okiem Timura, jak pisze historyk Szaraf-Eddin, pracowało 95 indyjskich słoni i 500 murarzy od czasu, gdy artyści architekci „pod szczęśliwemi gwiazdami założyli fundamenty"; wspaniały meczet „Szyr- Dar" (zI połowy XVII w.) z oryginalnemi minaretami kolumnowemi indyjskiego typu; skromny „Abdi-Darun" z majestatyczną fasadą; mały „Czupan-Ata“, którego kołpakowa kopuła wystrzela, jakby ze zfałdowanych szczytów namiotów, „Chodży-Achrar", zdobny w cudną koronkę latorośli i geometrycznych arabasek. Te przepiękne dzieła muzułmańskiej architektury środkowo-azjatyckiego typu, które ocalały ze zniszczenia podczas trzęsienia ziemi i najazdu dzikich, mongolskich koczowników w XVIII w., a później bombardowań rosyjskich, zakuł nasz artysta w przestrzenne modele, wysokie od 80 do 150 cm., wykonane z niezwykle silnej masy papierowej własnego wyrobu, rozpiętej na drewnianym szkielecie.

Dziś czeka wykończenia wysoka na 4 metry (!) wspaniała kopuła (z tamburem) Gur- Emira. Przecudny, lazurowy ton kopuły, składającej się z wąskich, wypukłych pasów, usianych oszkliwionemi (majolikowemi) kafelkami o niezwykle malowniczym ornamencie stawia tą budowlę w poczet „cudów świata" zwanych po muzułmańsku „Taje Mahal". Precyzyjność wykonania tych rzeczy świadczy o bezgranicznem zamiłowaniu autora do pięknej, pierwotnej mowy tej obcej architektury, której ducha poznawał w samotnych kontemplacjach w ciszy meczetów, albo szumie ekstatycznych modłów Sartów. Polichromję modeli meczetów wykonał Wieszeniewski akwarelą, którą utrwalił żywicznym werniksem, dając tem szklisto-majolikowy efekt swoim minjaturom. Każda cegiełka okładzinkowa meczetu, każdy zawiły, a ciągle kalejdoskopowo odmienny, arabeskowy zespół majolikowych kafelków, każdy wykwintnie planowany werset z koranu znajduje w modelach naszego „mułły" odpowiednie miejsce i wyraz. Wieszeniewski zna każdą nazwę samarkandzkich ornamentów tego „Bożego daru", wszystkie podania, dotyczące tamerlańskich zabytków, historję każdego meczetu. Każda nisza o różnych, drobnych odstępstwach od przyjętego kształtu ostrołuku (tylko Allah jest doskonały), każda foremność komórkowo-żaglowych sklepień, wszystkie niespodziane, malarskie wyskoki muru, pełne architektonicznego uroku wschodniej fantazji, gruszkowato sklepione kopułyo indostańskich pierwiastkach, induskie kolumny minaretów, niepodobne do arabskich, a tak żywo przypominające formę minaretu Kutab-Minar w indyjskiem Delhi - wszystko podpatrzył Wieszeniewski, obliczył wraz z synami swoimi, przemyślał należycie, przemarzył i odtworzył w swych modelach. 

Ile mozołu i ukochania włożył Wieszeniewski w swoją wieloletnią pracę, świadczą choćby fotografje prac jego, które są wiernem, minjaturowem odbiciem ogromu pierwowzoru. Nawet oczy, zachwycone architektonicznemi modelami na wystawie w Wembley, muszą rozewrzeć się w podziwie na widok tworów tego samouka - artysty, Polaka słonecznego Wschodu. Naukowa wartość „bawidełek" Mikołaja Wieszeniewskiego nie ulega żadnej wątpliwości. Wszak przed paru laty kopuła Bibi-Chanum (zbudowana w r. 1399) runęła w gruz, pozostawiając tylko resztki ruin ocalałych po trzęsieniach ziemi i bombardowaniach Samarkandy przez gen. rosyjskiego Abramowa. Model Wieszeniewskiego jest jedynym pomiarem i obrazem tego meczetu z kopułą, z czasów przed katastrofą. A przecież o kopule tej nie bez pewnej słuszności pisał historyk muzułmański Szaraf-Eddin: „Gdyby nie było stropu nieba kopuła (Bibi-Chanum) byłaby jedyna i arka byłaby jedyną, gdyby nie droga mleczna". Podobny los, jakową kopułę, spotkał minaret Gur-Emira, to samo grozi minaretowi Uług-Beka. A czego czas nie zniszczy, dokonają ludzie. Różni podróżnicy wyłupują z minaretów majolikowe, ornamentowane kafelki okładzinkowe - na pamiątkę. W wandalizmie tym prym wiodą Anglicy, którzy tą drogą zdołali zebrać w swojem British Muzeum pokaźną ilość meczetowych zabytków samarkandzkich.

A wartość artystyczna prac Wieszeniewskiego? Jestże to tylko naturalistyczna kopja rzeczywitości, a sam Wieszeniewski tylko anielsko cierpliwym kopistą? Przedewszystkiem tworzywo i środki plastyczne, które wybrał sobie artysta t. j. polichromowanie modelu z papierowej masy, wymaga naturalistycznego traktowania objektu, następnie wielka ilość polichromowanych, rzezanych w drzewie figurek Sartów, któremi zaludnił artysta przedsionki meczetów, „arki“, dziedzińce, (haram) i baseny do kultowych ablucyj, świadczą o jego artystycznej wnikliwości w charakter poszczególnej postaci i całej masy ludzkiej, a wreszcie, czy trzeba raz jeszcze przypomnieć, że o artyzmie człowieka świadczy jakość jego ustosunkowania się do swej pracy? Dr. Jan Niemczewski, lekarz powiatowy w Wadowicach, p. Józef Leja, dziś kierownik szkoły ćwiczeń przy seminarjum w Tomaszowie Maz., Norbert Nowak, inżynier-rolnik z Krakowa, J. Haławin, artysta malarz, b. uczeń Akademji Szt. pięk. w Krakowie i ci wszyscy inni, którzy jako jeńcy wojenni przebywali w Samarkandzie od r. 1915 do 1921 i byli codziennymi gośćmi naszego samotnika, mieli niejednokrotnie sposobność przekonać się, że Mikołaj Wieszeniewski posiada duszę nawskroś artystyczną, że plastyczne obcowanie z pięknem „starego miasta,, stanowi dlań ucieczkę przed melancholijną szarzyzną życia. Niedość tego, Wieszeniewski nauczył się w studjach meczetów władać biegle akwarelą. W tece swej posiada mnóstwo pejzaży turkiestańskich, szkiców etnograficznych typów sartowskich: derwiszów, kupców, wieśniaków, żebraków, orgjastycznych tancerzy (bacza) itp. Są to studja do meczetowych figurek z drzewa. Teka Wieszeniewskiego obejmuje wreszcie około 200 barwnych kopij najciekawszych majolikowych arabasek o typowo marzycielskim charakterze, oraz wzorów, wyszywanych na drogocennych, jedwabnych „suzani", wyrabianych we wsiach okolicznych. Są to rzeczy wykonane z artystycznem odczuciem ducha oryginału, z benedyktyńską starannością, iście litewską zaciekłością, zbiory wielkiej wartości naukowej. Kolekcję tę gromadzi nasz „mułła“ nieustannie od r. 1909. Wymienieni powyżej goście naszego artysty w Samarkandzie opowiadają, że ilekroć wyszli na „stare miasto" odetchnąć ciszą i samotnością, zawsze spotykali sylwetkę tego pracownika, szkicującego zapamiętale różne części wspaniałych budowli „miasta 200 świętych": madras mirży-astronoma, Uług-Beka, wnuka Timura, Gur-Emir, obóz meczetów i mauzoleów żon Tamerlana, krewnych, świętych i emirów, zwany Szachi-Zinda (żywy król), madrasę z XVII w. Tilla-Kari, wspaniały meczet Szyr-dar i w. in. Po co to czynił ów zapalczywy zbieracz, mądry „mułła" i dobry „ata“? Chyba nie dla zarobku, jeśli nasz mułła w parcianej koszuli chadza i w szarych wiejskich spodniach, przepasanych sznurem, a gdy trzeba zmuszany jest zarabiać na utrzymanie rodziny malowaniem... blaszanych dachów i szyldów. Nie dziwię się, że Sartowie ze czcią i nabożeństwem odnoszą się do naszego artysty. Wszak to ten ich „jakszi atà“ własnym kosztem odrestaurował im walący się meczet na Nurabackiej ulicy i własną pracą utrwalił mieszczące się w nim malowidła ścienne.

Oto gest artystyczny! Oto okup złożony umiłowaniom swoim! Ale nie rozumieją dobrzy Sartowie, dlaczego Wieszeniewski nawet nie rozpoczynał targu, gdy w r. 1916 chcieli jego modele meczetów kupić żydzi bucharscy na prezent dla bucharskiego emira? Potem zgłaszały się doń przedsiębiorstwa angielskie, chcące nabyć te dzieła dla muzeum brytyjskiego. I gdyby Wieszeniewski nie odmówił Anglikom, napewno podziwiałby świat te egzotyczne cuda Polaka - na wystawie w Wembley. A w r. 1920 podobne starania robi rządowa komisja z Moskwy. Proponowano mu wysoką, dożywotnią pensję, aby mógł zdała od trosk codziennych, oddać się swojej umiłowanej pracy. Wieszeniewski odmówił, niechcąc dawać rządowi rosyjskiemu pretekstu do ewentualnych pretesyj do jego dzieł. 

Pracuje, bo taka jest potrzeba jego duszy, pracuje, wierząc, że kiedyś te widome znaki swego trudu w polskie, godne ręce odda. Oddać za darmo, ale Polsce! Wrócić z dorobkiem życia swego do Polski, do córki, do swoich! Tak było jeszcze przed dwoma laty... Dziś już nie marzy o powrocie. W liście pisanym przed miesiącem do córki swej, Elwiry, w Wągrowcu, żony tamtejszego nauczyciela seminarjum, Norbeta Nowaka, wytycza sobie smutny cel życia: czuwanie na straży dzieł swoich, rozmieszczonych na półkach skromnego, lepionego z surowej cegły domku w Samarkandzie, rozpoczął bowiem wegetację w rezygnacji z nadziei, aby mógł kości swe i część duszy swej t. j. modele na polskiej złożyć ziemi. Przyczyną tej apatji życiowej było nieudanie się jego starań o uzyskanie obywatelstwa polskiego drogą opcji. Wszystkie podania Wieszeniewskiego, skierowane do konsulatu polskiego w Moskwie, pozostały bez odpowiedzi... Znając stosunki w Rosji sowieckiej, nie chcemy z góry wyrokować w tej sprawie; zachodzi jednak możliwość, iż listy Wieszeniewskiego, wysłane pocztą sowiecką, nie doszły do rąk konsulatu polskiego. Obowiązkiem rządu naszego jest zbadać tę sprawę i poczynić jak najenergiczniejsze starania, aby, pomimo wszystkich trudności, cenny dorobek życia naszego samotnego artysty, egzotycznego „Latarnika", wrócił jak najprędzej do Polski. Niechby te słowa, które nasz rodak napewno czytać będzie, podniosły go na duchu i natchnęły nadzieją, że dane mu będzie „wrócić na ojczyzny łono". 

Tadeusz Seweryn.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new