Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Człowiek może dużo zdziałać, jeżeli odziedziczy po przodkach niepospolity umysł i charakter, a trafi na czasy i okoliczności, które pozwolą mu wyładować należycie swoją energję. W dziedziczeniu kobieta jest zawsze typem rodu, a wybitny mężczyzna jego wybujałością indywidualną. A. Baraniecki miał i po ojcu i po matce umysłowo znakomitych przodków. Jego matka Konstancja była z domu Bukarówna, a Bukarowie za Stanisława Augusta byli zacnym magnackim rodem na Wołyniu. Ich głowa, Adam z Juńcza Bukar (1739-1793), był żonaty z Konstancją Pacanowską, kobietą rzadkich cnót i przymiotów. Ojciec zaś Adrjana, był młodszym bratem rodzonym tego Łukasza Baranieckiego (1798-1858), co po Kickim był pierwszym prawym Polakiem na arcybiskupim stolcu we Lwowie, a przez 9 lat swojej działalności odznaczył się niepospolicie jako gorliwy kapłan, zacny człowiek i patrjota. Ojciec Adrjana, Tomasz (1801-1859), doktór medycyny, urodził się w okolicy Buczacza. Rodzice jego, byli drobną szlachtą i bardzo ubogą, ale tak rozumną, że łożyli ostatni grosz na wykształcenie dzieci. Pan Tomasz kształcił się naprzód we Lwowie, ale w r. 1820 musiał emigrować z Galicji, dostał się do uniwersytetu wileńskiego, tam się doktoryzował, poczerń osiadł wr. 1825 w Jarmolińcach na Podolu, gdzie zasłynął jako zacny człowiek, obywatel światły i znakomity lekarz.
Tomasz Baraniecki miał trzech synów, najstarszy Adrjan urodził się w Jarmolińcach 1828 r., słuchał medycyny w Kijowie, doktoryzował się w Moskwie, a kończył swoje wykształcenie lekarskie w Paryżu 1857 i następnego roku. Bawiąc w stolicy Francji, założył Towarzystwo lekarzy polskich, mające na celu udzielanie pomocy młodym lekarzom, przybywającym tam na studja. Po powrocie do kraju osiadł w rodzinnych Jarmolińcach, gdzie bawił a z do powstania; w tym czasie ogłosił kilka prac naukowych i zaczął zaraz rozwijać społeczną działalność jako orędownik oświaty ludowej, mając sobie powierzony obywatelski urząd kuratora szkół ludowych. Uważając, że ruchliwą inteligencją polską są wszędzie przedewszystkiem lekarze, skupił ich na Podolu w stowarzyszenie, zawiązane w Krzemieńcu 1859 r., a za cel postawił naukowe badanie Podola, oraz zgromadzenie jego bogactw przyrody. Niebawem powstało też w Krzemieńcu małe Muzeum przyrodnicze. Nasz lekarz sądził słuszne, że każda polska prowincja powinna mieć swoje stowarzyszenie lekarzy, wydał pod tym względem broszurę pełną trafnych uwag i założył podobne w Kijowie.
Po powstaniu 1863 r. – w którem brał wybitny udział – musiał emigrować z Podola iwr. 1864 wyjechał do Anglji. Kilkoletni jego pobyt tam miał stanowczy wpływ na jego przyszłą działalność; wyjeżdżał tam Gustaw, lekarz chorób ludzkich, a wracał stamtąd Konrad, przyszły lekarz społeczeństwa polskiego na polu oświaty. Nie wiemy szczegółowo, poco pan Adrjan wyjeżdżał do Anglji, ale wiemy, że zetknął się tam z J. Ruskinem (1819-1900), co miało niewątpliwy wpływ na otwarcie wydziału artystycznego na Kursach naukowych w Krakowie i na niejedno artystyczne późniejsze zamierzenie. Wiemy także, że bawiąc w tej stolicy, przesiadywał po całych dniach w rozwijającem się tam Muzeum przemysłowem, zwanem od przedmieścia South Kensington. Trzeba wiedzieć, że na pierwszej wystawia powszechnej w Londynie (1851) Francuzi w przemyśle artystycznym nie mieli wprost konkurentów i wyszli z nadzwyczajnym tryumfem. Było to powodem dla angielskiego rządu, że utworzył osobny Departement of science and art i zaczął zakładać owe słynne dziś na cały świat Muzeum. Pierwotnie miało ono na celu praktycznie wykazać zwiedzającym go rzemieślnikom, jak z surowego materjału przerabia się produkt, przechodząc przez wszystkie swoje fazy i rodzaje pracy. Miało ono i drugi cel, to jest, żeby przez gromadzenie artystyczno-przemysłowych okazów, np. mebli, dywanów, ceramiki, szkła itd. dawać fabrykantom wzory pełne gustu. Muzeum rosło głównie przez dary, o które się jego dyrekcja starała wszelkiemi sposobami i to było z pewnością nauką i przykładem dla przyszłego dyrektora krakowskiego Muzeum przemysłowego, jak ma w tej mierze postępować. Pan Adrjan nie zamierzał zakładać w Krakowie takiego osobnego muzeum, bo, zakupiwszy naprzód w Londynie pewną ilość wzorowych okazów przemysłu artystycznego, przesłał je, a następnie i drugą ich partję, do ówczesnego Instytutu technicznego w Krakowie, żeby kształcącej się tam młodzieży służyły za przedmiot studjów i demonstracji.
W maju 1868 r. przybywa Baraniecki drogą okrężną przez Paryż do Krakowa i tu osiada. Był to mężczyzna średniego wzrostu, barczysty, z krótką szyją, polskiego typu twarzy. Z natury był wesołego usposobienia, dowcipny, ujmującego obejścia się z ludźmi, skromny a z do zdumienia, wyrozumiały na słabości ludzkie, w swoich zaś zamierzeniach stały, niekiedy a z do uporu.
Nie wiemy napewno, dlaczego pan Adrjan osiadł w Krakowie, ale jeżeli się przejrzy kroniki „Czasu" z dwu pierwszych lat jego tu pobytu, to widać, że we wszystkich zamierzeniach wspierał go ówczesny prezydent miasta, także lekarz z zawodu, profesor Uniwersytetu Jagiell., dr. J.Dietl (1804-1878) i właśnie liczenie na tę pomoc, zdecydowało zapewne Baranieckiego, żeby tu, a nie we Lwowie, rozbić swój namiot emigracyjny. Dietl był indywidualnością potężną, co rzuca się w oczy ze wspaniałego portretu Matejki, znajdującego się w auli uniwersyteckiej. A co to był za mądry człowiek, to widać z jednego zdania mowy, jaką zagajał objęcie swego urzędu wr. 1866, a mianowicie ze zdania: „Potrzeba, aby miasto nasze było dobrze urządzone, żeby było główną siedzibą nauki, handlu i przemysłu, trzeba także, żeby było czyste, zdrowe i ozdobne".
Zobaczymy niebawem, że Baraniecki otwiera kursa naukowe, kursa handlowe i zakłada Muzeum przemysłowe. Przecież to wszystko jak wyjęte z programu Dietla; jakże go nie miał wspierać? Dietl miał wielki wpływ na Radę miejską; poradził panu Adrjanowi, żeby wystawił swe okazy muzealne (było ich koło 5000) w sali radzieckiej Magistratu, wszyscy radcy je oglądali, poznali ich wartość i zgodzili się na założenie miejskiego Muzeum techniczno-przemysłowego, którego dożywotnim dyrektorem bezpłatnym został Baraniecki. Zyskiwał on przez to lokal – w pustką stojących budynkach Franciszkańskich – dość obszerny nietylko na pomieszczenie i rozwój Muzeum, ale, co ważniejsze, zyskiwał tam wielką salę wykładową, dużą na pracownię sztuk pięknych i kilka innych, wystarczających na pomieszczenie kursów naukowych dla kobiet, które zamierzał otworzyć w Krakowie.
Baraniecki rozpoczął swą pracę wśród pustych, zatęchłych od wilgoci murów, sal rojących się od robactwa, sypiając na prostej pryczy, cały zajęty organizowaniem Muzeum i gromadzeniem zbiorów. Rosły one w zdumiewający sposób, tak, że w 4 lata po zawiązaniu, Muzeum liczyło 20 tysięcy, a po 12 latach, a z 30 tysięcy okazów, zebranych niezmordowanemi zabiegami, przeważnie z darów. Pod tym względem szedł on za angielskim wzorem i rozwijał nieporównany talent. Okazy pochodziły ze wszystkich stron Polski, tak, że w Muzeum pod jednym dachem skupiała się ofiarność na trzy szmaty rozdartej Ojczyzny.
Przy całem uznaniu działalności Zmarłego, niech będzie i miejsce na krytykę. Baraniecki brał wzór z Kensington Museum, które wystarczało Anglji, mającej zawodowo uzdolnionych rzemieślników i wielki przemysł fabryczny. U nas Muzeum mogło dopiero wtedy oddać stanowi rzemieślniczemu praktyczne usługi, gdyby było złączone z warsztatami. Stworzyć je było niewątpliwie ponad siły jednego człowieka, ale powiedzmy prawdę, nie było żadnych zamierzeń ani starań pod tym względem z jego strony.
Baraniecki zbierał do Muzeum wszystko, co mu kto ofiarowywał, gromadziły się więc okazy, nie należące do zakresu Muzeum przemysłowego. Zwłaszcza rosły zbiory charakteru etnograficznego. Uważał, że mogą one posłużyć do rozwinięcia przemysłu domowego, opartego na artystycznych wzorach, i dział ten osobny gromadził skrzętnie iz zapałem. Stworzył też przy Muzeum bibljotekę i zbiór rycin, tak, że Muzeum rozwijało się wspaniale. Zwiedzało je mnóstwo osób, ale prawie tylko cudzoziemcy ze sławnym antropologiem Rudolfem Virchovem (1821-1942) na czele, który tu był w 1885 roku, rozumieli ich doniosłość.
Baraniecki dążył wytrwale do zyskania osobnego gmachu, odpowiednio zbudowanego na pomieszczenie wszystkich zbiorów muzealnych. Plan miał się urzeczywistnić w r. 1888 z powodu takiej okoliczności, że cesarz Franciszek Józef (1830-1918) obchodził w tym roku jubileusz swoich 40-letnich rządów. Życzył on sobie zawsze aby zamiast darów z okazji jubileuszów, gminy stwarzały instytucje użyteczności publicznej. Gmina więc Krakowa postanowiła łącznie z Kasą Oszczędności wznieść tym razem gmach muzealny. Kasa przeznaczyła odpowiednią na to kwotę, a miasto grunt na placu Św. Ducha. Dnia 27 listopada 1888, za rządów prezydenta F. Szlachtowskiego, zebrała się Rada miejska na nadzwyczajne posiedzenie i uchwaliła jednomyślnie, żeby: I. „Ku uczczeniu pamięci czterdziestoletnich rządów Najjaśniejszego Pana wybudować w Krakowie Muzeum techniczno-przemysłowe", a zarazem II. „Wnieść uniżoną prośbę, aby budynek nosił nazwę: Muzeum techniczno-przemysłowego im. cesarza Franciszka Józefa". Doprawdy trudno było wymyślić coś potworniejszego wogóle, a dotkliwszego dla Baranieckiegę, jak myśl nazwania tego Muzeum nie jego imieniem. Urząd marszałkowski cesarskiego dworu zrozumiał należycie cały – powiedzmy tylko – nietakt gminy i do drugiej prośby się nie przychylił; jednak po latach wielu służalstwo rzecz przeprowadziło. Gorzko skarżył się wówczas Baraniecki na chęć gminy zatarcia śladu nawet wszelkich jego zasług w zgromadzeniu zbiorów muzealnych. Była to pigułka aloesowej goryczy, a ileż innych nie szczędziła mu ignorancja, prywata i złość ludzka w ciągu pobytu w Krakowie.
Z Muzeum złączona była modelarnia odlewów gipsowych; robiła ona okazy do muzeum i wzory dla kursu artystycznego. Baraniecki porwał się z jej pomocą na rzecz wielką i wspaniałą. Oto kazał wykonać modele z całej kaplicy Jagiellońskiej na Wawelu, z modeli porobił odlewy, a z rozłożonych artystycznie polecił wykonać fotografje. Powstało album złożone z wielu tablic, które wydał z tekstem w trzech językach. Tym sposobem dowiedział się świat europejski, jaką perłę renesansu mieści Kraków w swych murach. Nietylko świat, ale Polska i Kraków, bo przecież tylko wyjątkowe osoby poznawały się na piękności tej ozdoby naszej architektury. Było to wielkie dzieło, które nie miałou nas ani uznania, ani odpowiedniego rozgłosu.
Wydało też Muzeum wr. 1881 zeszyt wzorów z 45 tablicami do ćwiczeń w rysunku cyrklowym.
Oświatowa działalność Baranieckiego była wielostronna. Ledwie przybył do Krakowa, zaraz urządził powszechne wykłady dla kobiet i mężczyzn. Wykłady te obejmowały najróżnorodniejsze dziedziny wiedzy ludzkiej. Każdy z prelegentów brał tyle godzin, ile jego temat wymagał. Chociaż więc nieraz nawet najgłośniejsi literaci i uczeni stawali wówczas na katedrze, to przecież wykłady te miały charakter ogólnie naukowy, a nie systematycznie kształcący. Tymczasem w głowie Baranieckiego dojrzewał plan wielki, którego doniosłości ostatecznej on sam zapewne nie przeczuwał. Myślał o wykształceniu kobiet na kresach. Przecież za jego czasów, po najzamożniejszych domach obywatelskich w zabranych prowincjach były przeważnie guwernantki francuskie i aby dziewczyna umiała paplać tym językiem i grać na fortepianie, mówiło się, że jest wykształcona. Kobiety czytywały też przeważnie francuskie romanse, zanim zaczął je wytrącać z polskich domów J- I. Kraszewski (1812-1887), pisząc polskie. Baraniecki chciał stworzyć kobiety, wszechstronnie wykształcone, myślące i czujące po polsku, chciał usamodzielnić duchowo Polskę, przez wyższe jej wykształcenie. Zakładając w r. 1870 kursa naukowe dla kobiet myślał on przeważnie o swych rodzinnych kresach. W Krakowie dziewczęta miały polskie szkoły, ale przybywające tu z pod zaboru, nie mogły się do nich dostać w doroślejszym wieku dla wymaganych świadectw, których one mieć nie mogły, skoro po powstaniu 1863 roku, język polski był tam wyrugowany. Po porozumieniu się ze swymi znajomymi na Podolu, po przekonaniu się, że większość uczenic mogłaby tylko na rok przybywać stamtąd do Krakowa, otworzył wr. 1870 Naukowe Kursa dla kobiet, w czasach kiedy podobne nie istniały na całym kontynencie Europy, a coś podobnego istniało tylko w Londynie. Miały obejmować 5 wydziałów: historyczno-literacki, przyrodniczy, sztuk pięknych, gospodarstwa domowego i handlowy. Czwarty wiódł krótko suchotniczy tylko żywot, a na handlowy nie zapisała się ani jedna kobieta. Kursa były zaopatrzone we wszystkie środki naukowe, miały nawet pracownię chemiczną. Zaczynały się w listopadzie i trwały do końca kwietnia; po odtrąceniu świąt, było wszytkiego 21 tygodni wykładowych. On sam czuł to doskonale i nieraz mi to mówił, że czas ten jest niedostateczny, ale Kursa się nie opłacały a utrzymywał je własnym kosztem, niezamożne zaś uczenice z łatwością uwalniał od czesnego. wr. 1871, kiedy ministrami byli Grocholski i Ireczek, otwierała się perspektywa utworzenia z nich państwowej Akademji dla kobiet, ale ministerjum upadło, zanim plan ten wziął skutek. Baraniecki nie poparty przez nikogo w rozwoju tego zakładu, znalazł cel życia, bo powiedział kiedyś dosłownie „w ukształceniu istotnem kobiet, ukochałem całą przyszłość swojego kraju“.
W roku 1867 czy 1868 Michał Bobrzyński, będąc Radcą miejskim, chciał reorganizować kursa a zarazem przeprowadzić, żeby weszły na etat miasta. Temu żądaniu, żeby Kursa były dwuletnie, Baraniecki oparł się stanowczo, próżno interwenjowałem, twierdził z uporem – jak się okazało mylnie – że takie nie będą miały uczenic. Wtedy miasto utworzyło przy szkole św. Scholastyki, tak zwane „Kursa dopełniające". Był tam jeden tylko Wydział literacko – historyczny, który się doskonale rowijał, podkopując finansowo instytut Baranieckiego. Baraniecki odziedziczył wprawdzie znaczny majątek, złożony w rękach młodszego brata Witołda w Petersburgu, który mu corocznie żądane kwoty dosyłał, ale fortuna, choć powoli, wyczerpała się i byt Kursów był naprawdę zagrożony. Wtedy dawne jego uczenice zamożne przyszły mu z pomocą i nie pozwoliły upaść ukochanej swej szkole. Słynęła ona w całej Polsce, a uczenice Wydziału artystycznego, na wystawach szkoły w Wiedniu i Paryżu otrzymały medale. Wyszła z nich przecież znana do dziś dnia znakomita malarka Boznańska i rokująca dobre nadzieje rzeźbiarka T. Certowiczówna, żeby się ograniczyć do tych dwu tylko nazwisk. W ostatnim roku życia na wniosek Radcy E. Bandrowskiego (1863-1920) przyszła mu z małą pomocą finansową i Rada Miejska.
Widzimy dziś jak się tłoczy młodzież obu płci do szkół handlowych. Powiedziałem powyżej, że Baraniecki przed 50 już laty chciał otworzyć taki Wydział dla kobiet. Otworzył współcześnie szkołę handlową dla mężczyzn i utrzymywał ją własnym kosztem. Słuchaczów mu nie brakło, miał ich przez lat siedem 153, ale brakło mu środków; nie dało mu ich miasto, ani kongregacja kupiecka. Izba handlowa dała raz wr. 1872 dwieście guldenów. Sejm odmówił wszelkiej w tym względzie pomocy, rząd raz tylko wr. 1876 dał 600 guldenów, ale z zastrzeżeniem, że na przyszłość subwencji takiej nie będzie przyznawać, bo Izba handlowa dała opinię, że są niepotrzebne! Doprawdy, dziś nie chce się temu wierzyć.
Baraniecki był niewyczerpany w pomysłach, a każdy pomysł wprowadzał zaraz w życie. Obok wszystkiego, o czem była mowa, powziął zamiar dźwignięcia rękodzieł, przez odpowiednie wykłady dla rzemieślników. Przez szereg lat odbywały się w niedziele i święta, dwugodzinne odpowiednie wykłady bezpłatne, ale majstrowie niechętnem patrzeli na nie okiem, zniechęcali się bezpłatni prelegenci tem, że sala zapełniała się raczej niedorosłymi terminatorami, niż czeladzią i po kilku latach istnienia, wykłady te zostały przerwane.
Jeszcze jedna karta działalności Baranieckiego, karta wspaniała. Ledwo przybył do Krakowa i wstąpił do tutejszego Towarzystwa Lekarskiego, zaraz skłonił je, żeby urządziło zjazd lekarzy i przyrodników polskich w Krakowie. Niebawem odbył się taki w roku 1869; liczył zaledwie 200 członkówi miał cztery sekcje. Wiadomą jest powszechnie rzeczą, jak się instytucja ta rozwinęłai że dziś odbywają się już zjazdy nawet pewnych tylko gałęzi medycyny n. p. chirurgówi ginekologów. Z pierwszym zjazdem połączona była wystawa narzędzi chirurgicznych i stało się to tradycją następnych zjazdów, łączą się teraz z niemi i wystawy literatury lekarskiej oraz przyrodniczej. Dla duchowej łączności lekarzy wszystkich zaborów polskich, zjazdy te – obok naukowego- miały wielkie znaczenie. Lekarze zrozumieli to należycie, bo oto wr. 1891 na kilka miesięcy przed zgonem tego działacza niestrudzonego na tak rozlicznych polach, na VI-tym zjeździe w Krakowie, wybrano go honorowym prezesem zjazdu i wręczono mu złoty medal, jako zasłużonemu twórcy takich zjazdów. Nie zapomnę chwili wręczenia mu tej odznaki. Cała sala powstała i zagrzmiała od oklasków, a on sam tak był wzruszony, że łzy pociekły mu po policzkach i ledwo zdołał wyjąkać kilka słów, że nie wie zkąd go spotyka tak niezasłużony zaszczyt. Lekarze nie zapominali i nadal o jego działalności, bo na zjeździe krakowskim z roku 1900 na wniosek Dr. A. Kwaśnickiego, postanowiono wykonać i odlać z bronzu tablicę z podobizną zmarłego i z napisem „Adrjanowi Baranieckiemu IX Zjazd lekarzy i przyrodników polskich". Rzeźbę wykonał Laszczka i zdobi dziś salę posiedzeń własnego gmachu Towarzystwa w Krakowie. Smutna była starość Baranieckiego, oto matka jego straciła wszystkie inne swoje dzieci i zjechała do Krakowa pełna smutku i cierpienia. Jakąż czułością otaczał swoją „mateczkę". W tym stosunku syna do matki, pokazywała się cała wartość moralna człowieka, bo tylko szlachetny człowiek umie czcią otaczać rodziców. I on sam tracił siły, a do tego przyłączyły się dolegliwości fizyczne, jednak nie tracił pogody ducha, znosząc wszystko z anielską cierpliwością.
Smutna była starość Baranieckiego. Całe życie musiał walczyć z mnóstwem stawianych mu przeszkód, zawad, niechęci prywatnych i wpływowych osób, nieraz z niewytłumaczonych koteryjnych powodów. Przez ćwierć wieku istnienia Kursów, nie zdołał nic dla nich uzyskać od rządu, a kursa dopełniające poderwały ich byt. Odwlekano z budową gmachu na muzeum „Imienia Cesarza Józefa" chociaż były nato fundusze, leżące w Kasie oszczędności, a' plac na ten cel dawniej przeznaczony dano na teatr.
Adrjan Baraniecki zgasł 15 października 1891 r. Umarł, ale nie zmarniały wysiłki tytaniczne jego pracowitego żywota. Muzeum – po jego śmierci wiodło prowizoryczny byt długie lata. Wreszcie wr. 1913 ukończono budowę nowego gmachu muzealnego przy ul. Smoleńskiej. Należy tu zaznaczyć, że Muzeum odzyskało w ostatnich czasach nazwisko swego założyciela i że Wiceprezydenci miasta E. Bandrowski i K. Rolle przedewszystkiem do tego się przyczynili. Przed Przeniesieniem zbiorów muzealnych do naszego gmachu, wydzielono z nich okazy etnograficzne i oddano w depozyt Towarzystwu etnograficznemu na Wawelu, zbiór rycin powierzono Muzeum imienia Czapskich, Kursa Baranieckiego przeniosły dawno swe zbiory i bibljotekę do osobnego lokalu.
Pogrzeb odbył się kosztem miasta, a przemawiający nad grobem w imieniu Rady – mówca zapewnił uroczyście społeczeństwo polskie, że Kursa im. Baranieckiego zostaną utrzymane. Pierwsze dwa lata dalszego istnienia Kursów, zeszły na opracowaniu nowych planów, bowiem nikt nie chciał zostać ich dyrektorem, ponieważ Kursa dopełniające nadal się utrzymywały i obawiano się że one spowodują upadek Kursów Baranieckiego. Wtedy podjąłem się ja utrzymać, prowadząc je pięć lat zupełnie bezinteresownie i wreszcie wyszedłem z tych zapasów zwycięzko, bo Kursa dopełniające zmieniono, a uchwałą z 5 czerwca 1899 roku Rada Miasta zapewniła byt Kursów, nadając im statut. W roku 1914 Prezydent Leo polecił budownictwu miejskiemu wygotować plany na osobny gmach dla Kursów i wyznaczył pod tę budowę piękny plac miejski przy Aleji Krasińskiego. Wybuch wojny zniweczył na razie te zamiary.
Będąc przez 27 lat dyrektorem Kursów stykałem się bezpośrednio z uczenicami i miałem sposobność przekonać się, jak kresowe dziewczęta, przybywające na Kursa, nieraz zrusyfikowane imówiące niekiedy nawet źle po polsku, pod wpływem wykładów, a zwłaszcza atmosfery polskiej Kursów, wyjeżdżały całkiem zdobyte dla naszej kultury. Toteż nigdy w życiu nie miałem większej przyjemności, jak odebrawszy od pierwszego Rektora Uniwersytetu im. Stefana Batorego list z Wilna, w którym mi donosił, że praca Kursów okazała się pierwszorzędnego znaczenia dla utrzymania polskości na Litwie. Profesor M. Siedlecki, pisał mi po kilku miesiącach pobytu na Litwie, że mężczyźni tamtejsi zmuszeni uczęszczać na uniwersytety w Moskwie lub Petersburgu przesiąkali prądami tam istniejącemi i wracali do kraju w najlepszym razie całkiem obojętni dla sprawy narodowej; ale Litwinki, wykształcone na Kursach wracały z Krakowa, żeby rozpalać w rodzinach swych znicz polskości i szerzyć go w swem otoczeniu. Miał racje Bismark, w mowie wypowiedzianej w Sejmie pruskim – w czasie walki kulturnej – że nasze kobiety są niezdobytą twierdzą polskości.
Trzeba zakończyć rzecz ogólnym sądem o działalności Adrjana Baranieckiego. Nie piszę nigdy panegiryków, ale z tego, co powiedziałem, każdy zgodzi się na to, że to był zacny, rozumny i bardzo niepospolity człowiek.
Był to jeden z wybitnych Polaków XIX wieku, nietylko pierwszy działacz na polu oświaty kobiet, ale na pół wieku przed społeczeństwem, rozumiejący jego potrzebę zajęcia się handlem, twórca pierwszego Muzeum przemysłowego i twórca zjazdów lekarzy i przyrodników polskich.
Człowiek, który na to wszystko poświęcił cały swój majątek i dlatego odmówił sobie szczęścia rodzinnego. Do porównania z Baranieckim nasuwa mi się, jako wybitny działacz w Poznańskiem Marcinkowski Karol (1800 – 1846), ale zostaje w cieniu wobec niego. Potem Tadeusz Czacki (1765 – 1813), twórca sławnego Liceum Krzemienieckiego i uczony pisarz; ale jego działalność jest bardziej jednostronna i niepołączona z ofiarnością majątku ani z poświęceniem szczęścia osobistego. Wreszcie Stanisław Staszyc (1755-1826), który podobnie jak Adrjan, działał po upadku kraju, ale Staszyc był niepospolitym uczonym i pisarzem, mężem politycznym, był reformatorem szkół, założył szkołę górniczą, instytut głuchoniemych, konserwatorjum muzyczne, żeby tyle tylko o nim powiedzieć. Staszyc był olbrzymem; właśnie obok niego jest zdaje mi się miejsce dla świetlanej postaci Adrjana z drugiej połowy XIX wieku, którego pamięci poświęcam te słowa.
Józef Rostafiński.