Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Z pierwszych, najodleglejszych wieków naszej historyi przetrwały do obecnych czasów jedynie zabytki architektury kościelnej. Przywiązana do nich cześć religijna sprzyjała ich zachowaniu i ochronie. Nadto prawie tylko kościoły wznoszone były wówczas z trwałego materyału, t. j. z kamienia, a do budowy zamków i grodów używano najczęściej jeszcze drzewa. Także późniejsze murowane budowle świeckie ulegały rychlej zupełnym przeobrażeniom, stosownie do potrzeb zmiennego i ruchliwego prądu życia, a z tego powodu nie zostały z nich jak tylko okruchy do naszych czasów. Tembardziej cenne są wszystkie zachowane starodawne świątynie, jako najwcześniejsze wyrazy myśli architektonicznej, najpierwotniejsze artystyczne kształty i najstarsze dokumenty rozwoju kultury na polskich ziemiach.
Na tych budowlach kościelnych kształciła się polska myśl ówczesna. W budzeniu umysłowości odgrywała wtedy sztuka religijna pierwszorzędną rolę. Pomieszczone na ścianach kościoła figuralne obrazy i rzeźby były księgą otwartą dla ogółu: „scriptura laicorum", jak ją zowie biskup Durandus, pisarz średniowieczny. Całe dzieje od stworzenia świata i wszystkie zagadki życia i śmierci usiłowano zawrzeć tu w obrazowych przedstawieniach, by dać pokarm dostępny dla dusz prostaczków. A choć w polskich kościołach malarstwo i rzeźba dosyć tylko niedołężnie umiały się wywiązać z tego zadania, przecież próby i usiłowania w tym kierunku są ważnemi, bo jedynemi prawie świadectwami twórczości duchowej; wszak na polu literatury wydaliśmy w odległem średniowieczu bardzo niewiele.
Stąd, że głównie na zabytkach sztuki kościelnej śledzić możemy dzieje rozwoju naszej kultury duchowej i materyalnej, urastają one do dzieł wagi wyjątkowej i ubytek któregokolwiek z nich stanowi stratę niepowetowaną. Tymczasem nietylko wojna wyrządziła tu znaczne szkody, lecz wywołują je także często potrzeby kultu.
Kościoły nie są bowiem wyłącznie zabytkami sztuki i świątyniami piękna, lecz przedewszystkiem służą celowi religijnemu. Z uczuć wiary i potrzeb kultu rośnie wciąż żywa potrzeba przekształcania wnętrza świątyni, a to powoduje pewne zmiany w jej historycznym wyglądzie. Kościoły możnaby nazwać żywymi pomnikami, że oto każdorazowej współczesnej sztuce oddają pewne pole, a nie zostają skamieniałe i niezmienne, jako skończony i zamknięty na zawsze wyraz minionych czasów. W ten sposób jednak epoki artystycznie niedojrzałe mogą sprowadzić spustoszenia w dotychczasowej wewnętrznej i zewnętrznej dekoracyi. Ważniejsze jeszcze od tych przeobrażeń jest, że rozrost parafii wywołuje często potrzebę rozszerzenia i przebudowy kościoła. W tych wypadkach już nieuniknione są zmiany w starodawnym kształcie, a za tem idzie niebezpieczeństwo całkowitej zatraty wybitnie nieraz artystycznego, zabytkowego charakteru. Szczególnie właśnie te najdawniejsze, przed kilku wiekami stawiane, niewielkie kościółki po wsiach i miasteczkach nie mogą już dziś pomieścić znacznie zwiększonej w ostatnich czasach liczby ludności, tak, że uzyskanie większej świątyni staje się w tych wypadkach nieodzowne i naglące.
Zdawałoby się, że najprostszą i najwłaściwszą drogą do ochrony zabytku, byłoby dążenie do budowy nowego kościoła na innem miejscu. Tego rodzaju rozwiązanie napotyka jednak w praktyce na bardzo znaczne trudności. Przedewszystkiem występuje kwestya miejsca pod nową budowę. Odgrywają tu rolę nietylko materyalne względy, lecz także okoliczność, że w dawnych wiekach wybierano zawsze dla kościoła teren najodpowiedniejszy n. p. na wzgórzu, dokoła którego rozrastała się dana osada. Ze starem miejscem i pięknem otoczeniem drzew odwiecznych zazwyczaj zrosło się silne przywiązanie i przyzwyczajenie. Jeżeli nawet mimo wszystko uda się doprowadzić do budowy nowego kościoła w innym punkcie, wtedy stary kościół ulega z natury rzeczy zaniedbaniu, gdyż parafia niema możności i ochoty utrzymania dwóch budynków i pozostawia stary swojemu losowi.
Widok zaniedbania i opuszczenia zwolna rosnącej ruiny kościoła nie jest estetycznie bynajmniej dodatni i u miłośnika zabytków nie może budzić miłego uczucia. Dla roztoczenia opieki i racyonalnej konserwacyi trzebaby jednak specyalnych funduszów państwowych, krajowych, czy zebranych przez społeczeństwo, a to napotyka oczywiście na trudności, tem więcej, że potrzeby takie są dosyć liczne. Trudności te w najbliższych czasach chyba się tylko zwiększą. Funduszów publicznych starczy co najwyżej dla celów ochrony zabytków cenniejszych o wartości historycznej i artystycznej bardzo wybitnej. Tylko więc w tym wypadku, gdy starodawny kościół posiada ten szczególniejszy charakter, możemy dążyć z całą usilnością do bezwzględnego zachowania go w niezmienionej i nienaruszonej postaci, a odpowiedzieć potrzebom kultu przez budowę nowego kościoła. Gdy zaś chodzi o kościoły, malownicze wprawdzie i interesujące, przez ten lub ów szczegół ciekawe, ale pozbawione pierwszorzędnej, wyjątkowej wagi, z konieczności wypadnie wejść nieraz na drogę kompromisów i chcąc ratować kościół, dopuścić do pewnych adaptacyi i przekształceń.
Zadaniem opieki nad zabytkami zostaje naówczas troska o to, by charakter starego kościoła z tem, co w nim istotnie cenne, zagładzie nie uległo, a kształt ewentualnej dobudowy nie przygniatał zabytkowej reszty, ani nie spychał jej na plan dalszy. Rozwiązanie tego skomplikowanego problemu, wymaga od architekty wielkiego taktu i kultury i bezsprzecznie jest trudniejsze od stworzenia projektu na rzecz całkiem nową. Nie zawsze wystarczy n. p. dostawienie większej kaplicy, przedłużenie nawy lub presbiteryum, nieraz zachodzi potrzeba tak znacznie większej przestrzeni, że zadośćuczyni temu tylko dobudowa nowego niejako kościoła przy starym tak, że stary schodzi właśnie do roli kaplicy, a nawet jakieś części ulegać przytem muszą zburzeniu. Rodzaj i ugrupowanie mas starej budowy, konfiguracya terenu i tym podobne okoliczności odgrywają tu swą ważną rolę i wywołują szereg przeróżnych kombinacyi, że trudnoby teoretycznie rozważać, jakiemi drogami winno iść dopuszczalne powiększenie, czy przekształcenie kościoła, a raczej realnego gruntu przykładów jąć się należy, by problem oświetlić. Weźmiemy tu jeden z przykładów chwili obecnej, któremu aktualności przydaje i ta okoliczność, że chodzi o rozszerzenie kościoła zniszczonego przez wojnę, wyłonią się więc przytem także kwestye racyonalnej restauracyi zabytku architektury.
Kościół w Radłowie (opodal Tarnowa), o którym tu będzie mowa, posiadał artystycznie-historyczną wartość tak znaczną, że mimo wojennej dewastacyi nie przestał być objektem bezwarunkowo godnym zachowania, wbrew opinii miejscowych mieszkańców, którzy sądzili, że już teraz ze strony konserwatorskiej przeciw zburzeniu smętnej ruiny, żadna nie zajdzie przeszkoda.
Zapoznajmy się najpierw z przedwojennym wyglądem radłowskiego kościoła. Presbiteryum pochodzące z wieku XIV i |zamknięte ścianą prostą o charakterystycznym szczycie z trzema wnękami, miało wewnątrz sklepienie krzyżowe. Nawa zapewne nieco późniejsza, na co wskazywałby odmienny wykrój okien, przykryta była pułapem.. Do jej drzwi głównych przylegała drewniana dzwonnica, zbudowana już w w. XVII, obok bocznego zaś wejścia wzniesiona była kruchta, w której ścianie frontowej tkwił najcenniejszy artystyczny klejnot kościoła: tablica erekcyjna z piękną figuralną rzeźbą z r. 1337. Odnowy kościoła wykonane w r. 1643 przez biskupa Gębickiego i w XVIII w. przez ks. prob. Duvala, zatarły znacznie jego pierwotny gotycki wygląd. Ściany zewnętrzne z surowej cegły zostały zatynkowane, a ostrolukowe okna gotyckie zamieniono w prostokątne wykroje. Przybyły również barokowe portale i nowe urządzenie wewnętrzne, gotycką zaś zakrystyę zasklepiono barokowo i ozdobiono sztukateryjnymi podziałami. W XIX w. otrzymała zakrystya i przylegający do niej skarbiec piętrową nadbudowę, pseudogotycką, w której pomieszczono lożę kolatorską.
Zachowany nie w najczystszej już formie, posiadał przecież kościół radlowski dużo wdzięku, a z poza przekształceń późniejszych wydobywał się jeszcze silnie jego zabytkowy charakter. Przez wypadki wojenne uległ pożarowi 11 kwietnia 1915 roku, tak, że zostały tylko nagie mury. Spłonęły dachy, dzwonnica i sygnaturka, spłonął strop nawy i całe wnętrze. Pociski uszkodziły ścianę szczytową presbiteryum, prawie zburzyły piąterko nad zakrystyą, w której ścianie otwarły olbrzymi wyłom; runęło od nich jedno przęsło sklepienne w presbiteryum, a z drugiego zostały tylko resztki; rozpadła się kruchta boczna (fig 5), grzebiąc w swych gruzach tablicę erekcyjną (fig. 2). Z wydobytych kawałków tablicy da się jeszcze złożyć całość. Brak tylko prawego ramienia głównej stojącej figurze św. Jana Chrzciciela. Biskup krakowski, Jan Grot, który klęczy przed św. Janem, przedstawiając mu model kościoła i postać klęcząca po drugiej stronie poza pewnemi otluczeniami, zachowały się w całości. Bardzo potłuczone i poszczerbione są gotyckie ramy architektoniczno-ornamentacyjne, lecz mimo to tak w nich, jak również w napisie dokoła kompozycyi biegnącym, nieznaczne tylko są luki. Płaskorzeźba ta jest bardzo ciekawym i rzadkim okazem wczesnej rzeźby średniowiecznej i rozbicie jej stanowi dużą szkodę. Kształt tablicy wskazywałby na to, że była kiedyś tympanonem gotyckiego portalu. Kompozycya jej zręcznie się nagina do obranych ram.
Znaczną stratą jest zniszczenie pięknego, późnogotyckiego portalu kamiennego, który znajdował się w zachodniej ścianie nawy (fig. 4). Płomienie tak bardzo przepaliły subtelną koronkę jego oprawy, że kruszy się za dotknięciem i nie może być już utrwalona, jedynie chyba na nowo odkuta. Natomiast w kruchcie bocznej, kamienie innego dobrze narysowanego portalu z r. 1643, jako mniej zniszczone, dadzą się utrzymać i wprawić na nowo. U barokowych odrzwi, wiodących do zakrystyi, uszkodzone są znacznie gzymsy. Na zewnętrznej zaś ścianie skarbca widać przepalone przez pożar ładne renesansowe kamienne okienko ze starą kratą. Sztukateryjna dekoracya sklepienia zakrystyi zachowała się częściowo, acz zczerniała przez pożar; z pod niej widoczne są ślady żywego w barwach ornamentu, o motywach będących prymitywnem echem renesansu.
Urządzenie wewnętrzne było, zdaje się, przeważnie barokowe; w niem wyróżniać się miały stalle biskupie bogato rzeźbione, z malowidłami w zapieckach. Boczny ołtarz św. Antoniego pochodził podobno z XIV. lub XV. wieku. Brak inwentaryzacyi nie pozwala ocenić wszystkich tych szkód, jakie wywołało doszczętne zniszczenie wnętrza. Według; wiarogodnych relacyj miejscowych,, jeszcze przed pożarem miała tu miejsce profanacya, nie jedyna zresztą w czasie wojny. Wojska, które w Radłowie kwaterowały rozwłóczyłyczęść paramentów, sreber i utenzyliów kościelnych, darły chorągwie i niszczyły sprzęty. Odnaleziono np. potem szczątki dwóch kielichów, z których jeden był pięknej roboty XVIII. wieku. Cztery dzwony przy pożarze trochę nadtopione, zostały zabrane. Wśród nich był bardzo cenny dzwon z r. 1337, t. j. z roku erekcyi kościoła; były także dwa inne z dawniejszych czasów; rażeni tworzyć miały wyjątkowo piękną harmonię.
Z całego strojnego kościoła został tylko szkielet murów, jeszcze szacowny i cenny jako niepośledni zabytek, co właśnie po pożarze i ogołoceniu wnętrza silniej wyszło na jaw. Po odpadnięciu bowiem tynków znaleziono przy oknach ślady dawnych gotyckich wykrojów i resztki kamiennych maswerków; zewnątrz wystąpił staranny układ cegieł we wzorzyste pasy idące dołem ścian, zaś pod gzymsem ukazał się zachowany wcale dobrze, a wzdłuż całego kościoła biegnący, niesłychanie ciekawy fryz średniowieczny (fig. 5). Powtarzają się tu naprzemian motywy lewków i koni o rysunku rytym w tynku i założonym ciemnym kolorem, odbijającym od jasnego tła. Szeregi tych bestyi przerywają od czasu do czasu jakby andegaweńskie lilie. Trudno dociec, jakie mogło być symboliczne znaczenie fryzu, jaką treść ideową chciał wyrazić artysta średniowieczny w swej prostotliwej plastycznej kompozycyi, którą udekorował kościół naokół. Sens i cel jakiś musiał mieć niezawodnie ten fragment wspomnianej we wstępie „biblii prostaczków", fragment dla nas dziś bardzo osobliwy i cenny, gdyż drugi tego rodzaju przykład nie prędko dałoby się przytoczyć.
I oto dla tego niezwykłego fryzu, dla pięknych szczegółów architektonicznych, dla cennej tablicy erekcyjnej, której miejsce jest tam gdzie została ufundowana, okazała się bezwzględna potrzeba i powinność zachowania starych murów, acz poszarpanych i opalonych.
Że zaś nie można było zostawić ich w stanie zniszczenia, gdyż i jako ruina kościoła i jako smutna pamiątka wojny, nie przedstawiałyby miłego widoku, przyjść więc musiała konieczność odbudowy kościoła, a z nią wyłonił się równocześnie problem jego powiększenia, gdyż oba te zadania najpraktyczniej było wziąć odrazu jako całość i dążyć ku ich wspólnemu urzeczywistnieniu.
Dzieło to objął architekt Tadeusz Stryjeński, znany z szeregu restauracyi budowli zabytkowych, a stąd dający gwarancyę, że i odbudowa kościoła radłowskiego właściwe znajdzie rozwiązanie.
Zaczęto od najpilniejszych robót ochronnych, od pokrycia murów dachem i zamurowania najgroźniejszych wyłomów, równocześnie wprawiono nowy pułap nad nawą i zrekonstruowano sklepienie w presbiteryum ściśle według dawnego, zachowując, co się jeszcze dało z pozostałych części uszkodzonego przęsła. Odkryte ślady gotyckich okiennych framug wywołały naturalną chęć przywrócenia dawnego kształtu, czemu nic nie stało na przeszkodzie, ile że barokowy wykrój okien pozbawiony był artystycznej wartości. Okna presbiteryum ubrano w kamienne laski i pomiarki o wzorze, jaki musiały mieć dawniej według znalezionych resztek. Również odrobiono gzyms pierwotny według fragmentu zachowanego nad zakrystyą, wyrównano szczyty, uporządkowano kamienny cokół pod presbiteryum. Fryz średniowieczny został odświeżony i uzupełniony w miejscach gdzie były braki, co nie przedstawiało żadnych wątpliwości gdyż powtarzają się tu szablonowo jednakie motywy. W tem wszystkiem przewodniczyła myśl, by przywrócić kościołowi staranne wykończenie w każdym szczególe,, jakiem się niegdyś odznaczał, a wśród przeróbek późniejszych wieków je zatracił. Odtworzenie szczegółów pierwotnych na podstawie odkrytych szczątków, było właściwsze niż wprowadzenie nowych i dowolnych, któreby trudno przyszło dobrać i zharmonizować ze starą budową. Rekonstrukcya nie była dowolną, lecz opierała się na wyraźnych odkrytych śladach, a chociaż tu i ówdzie wypadło czegoś się raczej domyśleć: niż dopatrzyć, ograniczono się w tem przecież tylko do szczegółów, nie zmieniając; całości takiej, jaka nam została. Roboty konserwacyjne usiłowano przeprowadzić z należnym pietyzmem, a jeśliby się nawet znalazły w wykonaniu jakieś niedociągnięcia, tłómaczą je w zupełności obecne wojenne warunki.
Równocześnie przygotowana została budowa nowych części kościoła. Zachowując w całości stary korpus prócz drewnianej i nieciekawej zresztą dzwonnicy, należało dojść do takiego rozwiązania, by jego zabytkowy charakter jak najmniej został uszczuplony. Problem ten opracowywał arch. Stryjeński od szeregu lat, przechodząc kolejno różne nasuwające się tu możliwości. Z chwilą, gdy wartość starej architektury przy robotach konserwacyjnych występowała coraz silniej, zaprojektował najpierw przybudowę dużej kaplicy do północnej ściany nawy, by w ten sposób od strony południowej, frontowej, t. j. od dojścia i od głównej ulicy miasteczka, została dawna niezmieniona sylweta i wrażenie starego kościoła, a to co nowe, kryło się za nim dyskretnie.
Rozwiązanie takie, jakkolwiek dla zabytku korzystne, było jednak raczej usunięciem zasadniczej trudności, niż jej pokonaniem. Chodzi bowiem przedewszystkiem o powiększenie wnętrza w sposób jak najlepiej odpowiadający celowi, t. j. dopuszczający jak największy tłum do udziału w nabożeństwie. Przylegająca do nawy, a wydłużona w prostopadłym do niej kierunku kaplica, nie dozwoliłaby widzieć głównego ołtarza większej ilości ludzi w niej stojącym. Z artystycznych zaś względów możnaby zarzucić, że otwarcie ściany wielką arkadą ku owej kaplicy, zmieniłoby zupełnie charakter wnętrza. Wreszcie rozwiązaniem tem podrażnione były nie na żarty ambicye parafian, którym chodziło zawsze o nowy, wspaniały kościół z wielką i z daleka widną wieżą, a którym taka skromna od tylu dobudowana kaplica była niedostateczną „namiastką”.
Wszystkie te powody razem wzięte skłoniły do podjęcia innego pomysłu, tj. nie rozszerzenia w bok, lecz przedłużenia nawy kościoła. Zniszczenie portalu uczyniło już ścianę zachodnią mniej nietykalną i dopuszczało do wyprucia z niej dla nowego wnętrza całej dolnej części aż po sufit, a zostawienia z niej w całości jedynie szczytu. Przedłużenie nawy musiało iść dosyć daleko, by uzyskane powiększenie przestrzeni było na dłuższy już czas wystarczające. W ten sposób powstawał korpus kościoła bardzo wydłużony i chudy, i koniecznem się stało zakończenie go wyniosłą wieżą dla przeciwwagi. W tym kierunku opracowano nowy projekt, który będzie już wykonany w najbliższym czasie.
Dobudowa (fig. 6 i 7) nie ma oczywiście naśladować starej architektury, przeciwnie, odrazu się odróżniać. Jest bowiem obecnie tendencyą konserwatorską, by wszystko co nowo wzniesione, o ile możności jasno i dobitnie odbijało od zabytkowych części, by tu nie było żadnych łudzeń, żadnych imitacyi, żadnego dostrajania się do historycznego stylu, lecz by nowa epoka wypowiadała się wyraźnie po swojemu, własną artystyczną mową i dążyła przy jej pomocy do doskonałego rozwiązania, — wtedy najlepiej sharmonizuje się z dawną epoką. Nowa część kościoła nie będzie więc bynajmniej tak koniecznie jak najbardziej „gotycka", jakby ją w tym wypadku pojął przeciętny dzisiejszy budowniczy i jakiejby żądał prawie każdy ksiądz, gdyż wiadomo, że niewykorzenione jest dotąd fałszywe pojęcie o gotyckim stylu, jako najwięcej sakralnym i do budowy kościołów najodpowiedniejszym.
Jeżeli ściany zewnętrzne dla harmonii całości mają być utrzymane w surowej cegle, podobnie jak w starej budowie, to jednak wzorzysty ceglany pas nie będzie już obiegał spodu ścian, a fryz podgzymsowy jakkolwiek w zasadzie przeprowadzony dookoła całego kościoła, pomyślano odmienny, czysto ornamentacyjny i jako nowy od razu widoczny. Przedewszystkiem zaś okna nie są projektowane wąskie i gotyckie, lecz szerokie i pełne okna nowoczesne o rysunku oryginalnym. Nowa nawa nie będzie zapewne wewnątrz zasklepioną, wtedy odpadną także i skarpy, jako przydatek dla, naszej epoki bynajmniej nie charakterystyczny. Także kształt wieży i jej szczegóły nie' są wcale specyalnie gotyckie, a mają formy skromne a poważne. Uderza piękny rysunek hełmu wieży i sygnaturki.
Dosyć monotonną płaszczyznę całej tej tak długiej południowej ściany bocznej; przerywają na zewnątrz jedynie szkarpy i odbudowana kruchta. Natomiast po stronie przeciwnej można było sobie pozwolić na urozmaicenie przez dobudowę kaplicy dodawnej części nawy, którą otwarto trzema arkadami, by jak najmniej usuwać starą, ścianę i nie zmieniać szerokości wnętrza. Kaplica ta zgrupowana będzie wraz z sąsiednimi dobudówkami w malowniczą całość, ożywioną w masach i sylwecie. Piętro nad; zakrystyą, częściowo zburzone przez pociski, a które potem runęło do reszty, nie przedstawiało w swej pseudogotyckiej, z połowy XIX wieku pochodzącej szacie, osobliwej wartości, to też nie będzie odbudowywane, natomiast nad sąsiednim skarbczykiem wyrośnie znów piętrowa nadbudowa dla pomieszczenia loży kolatorskiej. Prowadzące do niej schody wystąpią na zewnątrz jako dalsze urozmaicenie całości.
Wewnątrz zaprojektowane zostało zasklepienie nowej części nawy sklepieniem krzyżowem w duchu gotyckim. W ten sposób dwie sklepione partye wnętrza, dzielące presbiteryum, mieściłyby w środku między sobą starą część nawy przykrytą płaskim pułapem. Nie wydaje się to korzystnem dla jednolitości wnętrza. Nadto sklepienie tej dobudowy, choćby tylko przypominając gotyckie, może wprowadzić nieświadomego w błąd, co do czasu swego pochodzenia. Że zaś tego staramy się obecnie unikać i co nowe wyraźnie odznaczyć od starego, więc właściwsze wydawałoby się sklepienie nie krzyżowe, nie gotyckie, ani nawet wykonane w duchu bliższego nas okresu baroku, lecz raczej żelazno-betonowe, jak chcą dzisiejsze czasy. Wreszcie zwykły pułap kasetonowy, podobny jak nad staremi ścianami nawy, byłby może najodpowiedniejszy. To jedyna kwestya wątpliwa, w projekcie zresztą dobrym, który trudne zadanie powiększenia zabytkowego kościoła rozwiązuje w sposób także miłośnika zabytku zadowalający.
Stronę dekoracyjną i całe przyszłe urządzenie wnętrza objął artysta malarz Wojciech Jastrzębowski. Nie będzie w niem ani ołtarzy, ani witrażów „stylowych" „gotyckich", lecz szczery artyzm naszej epoki będzie tu szukał swego wyrazu i stworzy zapewne całość istotnie godną i dostojną tak, by rozszerzenie kościoła i odbudowa nie były stratą artystyczną, lecz nawet poważnym zyskiem.
TADEUSZ SZYDŁOWSKI