Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Z krwi na ulicach Warszawy przelanej, z luny zapału i czerni narodowej żałoby, z łączności dzielnic Polski, stwierdzonej wobec Boga i świata w Horodle i nad Niemnem przy Kownie, z ciszy zamkniętych kościołów warszawskich, z gwałtów dziczy moskiewskiej, z branki młodzieży polskiej - zrodził się czyn orężny roku sześćdziesiątego trzeciego.
Ostatnią bowiem naszą wojnę narodową dziwne poprzedziły znaki. Zdało się nagle jakby anioł srebrzystem wionął skrzydłem i ludziom znękanym, wylękłym, szepnął czarowne słowa ułudy:
„Do chlubnych czynów otworzę wam pole, dam wam zwycięstwa chwilę i swobody, Ojczyznę wrócę... I szept skrzydlaty płynął po ziemi mogił i krzyżów. Wypłakane oczy nagłym blaskiem rozgorzały, bark ugięty w jarzmie niewoli prostował się, pożar miłości duszę ogarniał: ...ojczyznę wrócę...
Wygnańcom, na własnej ziemi ledwo cierpianym pasierbom - ojczyznę! Tym, co srogie przeżyli lata niewoli, biednym, sennym, zapomnianym, brutalną stopą najeźdźcy, zda się już w proch pokruszonym - chwilę zwycięstwa! Narodowi, co mu z ręki oręż już dawno wydarto - do chlubnych czynów otwarte pole!
Więc cicha i korna modlitwa szła z ust zamarłych do anielskiego widziadła: „Krwi nie wołamy - zdobyczy nie chcemy, ni mordów, do łupieztw niezdolni - tylko odzyskać ojczyznę pragniemy, tylko być wolni! I żądza, a bezmierne pragnienie wolności ogarniać poczęło cały naród. Bujny kwiat wolności urastał w sercu mężów, niewiast i dzieci, i pełną była serdecznego łkania cała ziemia polska, w domu i kościele, na ulicach miast i pod krzyżem przydrożnym, w czystem polu iw miastowym zaułku - zewsząd głos potężny biegł ku niebiosom:
„Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie!“ Szukano nieraz, jakaby była przyczyna powstania styczniowego, skąd tak nagłe pragnienie wolności ogarnęło lud polski, taka bezbronna, bohaterska odwaga wobec bagnetów na ulicach Warszawy, skąd tyle ognia w piersi, bohaterstwa w sercu, skąd tyle pogardy śmierci w duszy.
Szukano między dworem cesarza Francuzów Napoleona III. a Garibaldim, Mazzinim i spiskowemi kółkami, szukano w kraju iw Petersburgu nawet, a to tylko był czas taki, który wionął powiewem wolności, to żywiołowa siła wołająca o skruszenie kajdanów, lub o śmierć chwalebną.
Szaleńcy! Taka wielka potęga Rosyi, tyle ludów jęczało pod jej obuchem, taką grozę siała moc carskiej prawicy, zbrojnej w setki tysięcy karabinów, bagnetów, ogniem zionących armat. Na taką porywać się siłę z gołymi rękoma i tylko z modlitwą na ustach, to chyba czyste szaleństwo, zbrodnia wobec własnego narodu!
Tak mawiano wówczas i tak się mówi dziś jeszcze czasami. A przecież powstanie styczniowe szaleństwem nie było. W tej bowiem epoce czasu zdarzały się i udawały rzeczy stokroć bardziej ryzykowne, znacznie mniej do prawdy podobne. Wszakże Garibaldi na czele tysiąca wybranych rozbił królestwo Neapolu, pułkownik Kuza na czele kilku bataljonów tworzył królestwo rumuńskie.
Zdawało się tedy, że i dla Polski wybiła godzina sprawiedliwości. Wypadki układały się tak, że nadzieja odbudowania jej rosła, a równocześnie rosło w sercach wszystkich pragnienie wolności.
Z tem pragnieniem wyszedł lud warszawski na ulice. Stolica Polski zabrzmiała pieśnią błagalną i modlitwą, którą przerwał grzechot karabinów moskiewskich. Dnia 25. lutego i. 8. kwietnia 1861 polała się obficie krew polska na ulicach Warszawy, a na cały naród gruba padła żałoba. Pogrzeb pięciu poległych, pierwszych ofiar moskiewskiego żołdactwa, stał się jedną z największych i najbardziej pamiętnych manifestacji narodowych. Wobec krwi niewinnie przelanej zbratały się wszystkie stany, zawody, a nawet wyznania i stał się naród polski, jakoby wielką rodziną. Miłość współbraci, miłość ojczyzny gorzała jasnym płomieniem, chrześcijanie i żydzi, chłop, robotnik i szlachta podali sobie ręce na wspólny trud i modlitwę, na wspólną walkę i śmierć męczeńską. Załopotały narodowe sztandary w powietrzu, zabłysły orły białe, polskie kokardy i nie było w tym niezapomnianym czasie innego śpiewu, jak tylko modlitwa za wolność ojczyzny, nie było tańca, ani zabawy, w narodzie żałobą okrytym.
Dziwowali się obcy onemu wzniesieniu się duszy narodowej na niedościgłe wyżyny.
„Nigdy, powiada jeden z cudzoziemców, nie zdołam ci opisać pogardy śmierci i niesłychanego w umieraniu entuzjazmu, który porwał cały lud, mężczyzn, niewiasty i dzieci. Starzy żołnierze, przyzwyczajeni do ognia, zaręczają, że nigdy z takiej bliskości wojska najbitniejsze nie zdołały wytrwać w tern niezłomnem bohaterstwie i spokoju, tak jak ten lud wytrzymać szalonych najazdów konnicy i rotowego ognia, powtarzanego po piętnaście razy“.
Już wobec tego bohaterstwa bez miary wstrzymała się na chwilę mściwa ręka wroga i zamęt ogarnął głowy czynowników moskiewskich. A tymczasem wzmożony ruch patriotyczny szeroko się rozlał po całym kraju. Manifestacje, nabożeństwa w świątyniach wszystkich wyznań następowały w nieprzerwanej koleji. A między nimi potężny obchód nad Niemnem przy Kownie (12. sierp. 1861) przypominający światu połączenie Litwy z Polską, sypanie kopca pod Dubienką, pogrzeb arcybiskupa Fijałkowskiego (10. paźdz. 1861) „wśród nieustannego jęku dzwonów i płaczu muzyki - posępny i smutny z mnóstwem sztandarów, które wiatr rozwijając, ukazywał orły białei starą Pogoń litewską" - a równocześnie wypłakana łzami niedoli, słońcem polskiej jesieni wyzłocona procesja w Horodle (10. paźdz. 1861), na widok której „najtwardsze, najchłodniejsze serca przejęte były wzruszeniem, najsuchsze, dawno już wypłakane oczy, zrosiły się łzami i żalem za tą utraconą, tak wielką niegdyś, a dziś tak nędzną polską ojczyzną".
Przyszły nareszcie dni stanu wojennego - pamiętny dzień 15. października: zamknięcie splugawionych gwałtem kościołów i żałobna, gromy nieszczęść w sobie kryjąca cisza przed burzą.
W takiej chwili wyszedł na czoło społeczeństwa mąż stanu, który miał się stać jego klątwą i nieszczęściem, którego ręka przyłożyła płonącą żagiew pod nagromadzony stos paliwa... margrabia Wielopolski.
Mąż - prawda - jeden z najzdolniejszych swojego pokolenia, niezłomnej pracy i trudu, pełen najlepszych chęci dla swojego narodu. On mu chciał polskiemu narodowi, warunki stworzyć dobrobytu i spokojnego używania, ale za to chciał go z wrogiem największym połączyć, u wroga wyprosić polski sąd i szkołę i rząd autonomiczny, on mu wszystkie pragnął przynieść dobra doczesne, ale pod berłem Rosji, pod panowaniem cara. Kiedy indziej byłby może Wielopolski istotnie zbawcą swojego narodu, byłby mu dał własnych urzędników i własne urzędy, możność narodowego rozwoju, swobodę polskiego słowa, ot tak, jak my dziś w Austryi mamy za sprawą Gołuchowskiego. Ale w owym czasie gorącego pragnienia wolności i niepodległości naród wszystkie takie korzyści przyjmował i przyjmować musiał jako krwawą ironię, a Wielopolskiego nienawidził z całej duszy. Doszło nawet do zamachu na jego osobę, a gdy on sam zwolennik gwałtownych środków, postanowił pozbyć się za jednym zamachem gorętszej młodzieży przez oddanie jej do wojska rosyjskiego, wybuch powstania stawał się nieuchronnym.
Branka ta odbyła się wśród niesłychanych gwałtów w nocy z 15. na 16. stycznia 1863. Ci, którzy zdołali się ocalić wyszli w lasy, wobec czego Komitet Centralny jako najwyższa władza rewolucyjna wydal rozkaz ogólnego chwycenia za broń i uderzenia na załogi rosyjskie w nocy z 22. na 23. stycznia.
Rozpoczęło się powstanie, az chwilą, gdy dzwon na starożytnej katedrze płockiej pierwszy uderzył na alarm, odwróciła się wielka karta w dziejach naszego narodu.
Kwiat narodu polskiego stanął do walki z nieprzejednanym wrogiem, a szumiące bory polskie stały się świątynią narodowego bohaterstwa, pobojowiskiem bez nazwy i surm zwycięskich, stały się ziemią rozgwaru wojennego i szczęku oręża, a potem ziemią mogił i krzyżów.
Walka bez sławy i bez nadzieji zwycięstwa, trud szary o głodzie i chłodzie, śmierć w leśnych uroczyskach lub stokroć gorszy skon z moskiewskich wyroków, czasami chwila zwycięskiego upojenia, a zawsze poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec ojczyzny, świadomość ofiary - oto treść ostatniej naszej walki orężnej za wolność narodu. Na mnogich pobojowiskach kładł się kwiat młodzieży polskiej z pieśnią: „Jeszcze Polska nie zginęła“ na ustach, gorące serca spoczęły pod zimną mogiłą, nikt czynów bezmiernego bohaterstwa jednostek nie przekazywał potomności, nawet ciał poległych nie zawsze mogła się doszukać stroskana rodzina...
Zaraz w nocy z 22. na 23. stycznia powstańcy, aczkolwiek jeszcze niedostatecznie do walki przygotowani iw broń zaopatrzeni, uderzyli na 17 miejscowości, w których znajdowały się załogi rosyjskie. Napad wykonany został z rożnem szczęściem, a zwłaszcza w Sandomierskiem, gdzie stanął na czele generał Langiewicz i na Podlasiu, gdzie jak jeden mąż pod broń stanęła szlachta zaściankowa, odniesiono znaczne sukcesy. Tymczasem na załogi rosyjskie padł strach wielkooki, tak, że drobne oddziały ich poczęły się koncentrować, opróżniając w ten sposób znaczny szmat kraju. W ich miejsce urastały jedne po drugich obozowiska powstańcze, az nich największe Langiewicza w Wąchocku, Lewandowskiego na Podlasiu, Antoniego Jeziorańskiego w Mazowieckiem, Mielęckiego w Kujawskiem i wiele innych. Oczyszczona z rosyjskiej straży granica od strony Austryi dozwalała na przechód oddziałów ochotniczych z Galicyi.
Rozpoczął się szereg utarczek z wojskiem rosyjskiem. Gdzie siły rosyjskie były większe tam oddziały powstańcze szły w rozsypkę, tu i ówdzie odnoszono zwycięstwa. Najdonioślejsze z nich pod względem militarnym były te, które stoczył w Sandomierskiem Langiewicz, mianowany w międzyczasie dyktatorem. Komendant szkoły wojskowej w Cuneo we Włoszech, człowiek o dużych zdolnościach wojskowych, potrafił Langiewicz utworzyć blisko czterotysięczny, dobrze zorganizowany i we wszystkie potrzeby zaopatrzony korpus powstańczy. Szefem sztabu jego był poseł do sejmu pruskiego Władysław Bentkowski, adiutantem odważna, na trudy obozowe i gwizd kul karabinowych wytrzymała Henryka Pustowójtówna. Na czele tego korpusu odniósł Langiewicz kilka bitew zwycięskich jak pod Jedlnią, Szydłowcem, Bodzentynem, Suchedniowem, Górą, Wąchockiem, w górach świętokrzyskich i pod Staszowem. Umiejętnymi marszami i obrotami strategicznymi umiał zaszachować o wiele liczniejszego nieprzyjaciela. Niestety jednak kampania Langiewicza skończyła się przejściem jego przez Wisłę i złożeniem broni w ręce Austrjaków.
Niepodobieństwem jest w krótkim szkicu wymieniać wszystkie potyczki, nawet te, gdzie szczęście sprzyjało dzielności polskiego oręża. To jednak powiedzieć należy, że było wśród nich bardzo wiele takich, które wskrzeszały najświetniejsze tradycye polskiej waleczności. Do takich należy atak robotników kosynierów pod Węgrowem, atak studentów akademji puławskiej pod Słupczą, dzielna obrona Suchedniowa, gdzie Czachowski z 300 ludźmi przez dobę całą powstrzymywał 1.600 Moskali z artyleryą, odparcie napadu na klasztor świętokrzyski, dwudniowa bitwa pod Siemiatyczami it. d.
Zwyciężał dalej Kazimierz Mielęcki pod Lądkiem, Mieczownicą, Kazimierzem i Ślesinem, bil Rosjan Edmund Taczanowski pod Pyzdrami i Sędziejowicami, Antoni Jeziorański pod Kobylanką, Lelewel Borelowski pod Krasnobrodem, Dyonizy Czachowski pod Grabowcem, opatowem, Miedzianą górą.
Zwyciężał Chmieliński w Janowie, pod Cierniem, pod Warzynem, Czarnią, Małchowem, Olszą, Ociosękami, Bodzechowem, Edmund Caller pod Olszanikiem nad Wartą, pod Grochówami, Cieświcą, Raszkowem, Kleczewem, zwyciężał Heidenreich Kruk pod Chruśliną i Żyżynem, Zygmunt Padlewski pod Myszyńcem, trzymał dzielnie cały ciężar powstania jenerał Hauke-Bossak i wytrwał aż do wiosny roku 1864.
Innych imiona zapisały na wieki kroniki tej pamiętnej wojny. Zapisań jest w pamięci Jan hr. Działyński, który bohaterską odznaczył się odwagą pod Ignacewem nad Gopłem, zapisani są dobrze Seyfried, Lewandowski, Gryliński, Kononowicz i tylu innych. Z wdzięcznością wspomina też Polska cudzoziemców, którzy za jej wolność walczyli z poświęceniem synów tej ziemi tak jak Rochebrune, Blankenheim, Nullo, Becchi, Granier, d‘Aubin i tylu, tylu innych.
W powstaniu styczniowem odróżnić należy dwa okresy. Pierwszy zakończony katastrofą korpusu Langiewicza, drugi aż do samego upadku powstania.
Ten pierwszy okres zadał i Rosyi ciężkie straty. Już sam fakt, że przeszło stutysięczna armia regularna przez dwa miesiące nie zdołała stłumić niedostatecznie przygotowanego ruchu, że przecież powstańcy w wielu miejscach odnosili nad nią zwycięstwa, wykazywała wobec Europy niemoc i bezsiłę caratu, a zarazem dobijającemu się o wolność narodowi dawała, ułudną co prawda, nadzieję europejskiej interwencji. Wiekopomną zaś zasługą powstania styczniowego jest uwłaszczenie włościan w Królestwie, na podstawie dekretu rządu narodowego. Równocześnie też z wybuchem powstania ustały wszędzie w Królestwie robocizny i powinności włościańskie, tak, że późniejsze manifesty carskie spotkały się już z faktem dokonanym.
Nadzieja na interwencję państw europejskich podsyciła gasnący płomień powstania. Zapewnienia rządu francuskiego, manifestacje na rzecz Polski, odbywające się po wszystkich prawie stolicach, stanowisko Austrji i Prus wobec powstania i Rosji, groźba zawikłań wojennych europejskich, wszystko to przemawiało za wytrwaniem w walce. „Wytrwajcie" mówił cesarz Napoleon III. i ministrowie francuscy i ambasador austriacki w Paryżu ks. Ryszard Metternich, „wytrwajcie" mówił wreszcie prezes izby francuskiej hr. Colonna Walewski, objaśniając odwiedzających go Polaków, że byt państwowy Polski przynajmniej 15 milionowej, stał się niewątpliwym prawie.
Pod wpływem tych nadzieji, nawet ci, którzy dotychczas byli przeciwni powstaniu zbrojnemu, zaczęli je czynnie popierać, a tak walka przeciwko caratowi stała się ogólno narodową. Wychodził w pole jeden oddział za drugim, a wszystkie coraz lepiej zorganizowane i uzbrojone. I tak od strony Krakowa szły oddziały Leona Czechowskiego i pułkownika Jordana, od strony zaboru pruskiego Edmunda Calliera i Young de Blanckenheima, na Podlasiu uwijał się dzielny majster studniarski Lelewel Borelowski, gotował na Litwie wyprawę Sierakowski, na Żmudzi ks. Mackiewicz i Kołyszko, na Rusi dr. Neczaj i dzielna młodzież kijowska, która śmiercią swą męczeńską stwierdziła wielkie hasła „za wolność waszą i naszą“.
Jakoż w lipcu r. 1863 powstanie było tak silne, że nawet najbardziej niedowierzającym świtała nadzieja zwycięstwa.
Tymczasem jednak interwencja dyplomatyczna mocarstw europejskich nie przyniosła spodziewanego wyniku. Państwa tak długo łudziły nieszczęsną Polskę, dopóki im to dla wyklarowania się stosunków międzynarodowych było potrzebne, wnet jednak,po stronie Rosji stanęły otwarcie Prusy z Bismarkiem, Austrja zmieniła zupełnie swoje stanowisko wobec powstania, Francja zaś zaplątana w awanturniczą wyprawę meksykańską była zupełnie bezsilną. Panki sytuacji międzynarodowej stała się tedy Rosja, a czując się silną jak nigdy, przystąpiła do zgniecenia powstania środkami brutalnymi.
Na Litwie szalał zwierz w ludzkiem ciele Murawiew-Wieszatiel, na Rusi generał Anienków, w samej Warszawie Berg. Zaczęły się mordy powstańców i egzekucje publiczne, w więzieniach torturowano więźniów w dziki sposób, na szlachtę nakładano kontrybucje. Rozpasana zgraja czynowników rzuciła się jak krwiożercze psy na znękane i zbolałe społeczeństwo. Gwałty niesłychane w swojej brutalności następowały po sobie bez przerwy, a zemsta wroga wysilała się w pomysłach już nie tylko utopienia powstania w morzu krwi, ale zniszczenia całego narodu. Grad barbarzyńskich ukazów, gwizd nahajek, skrzyp szubienicy, ogień rot egzekucyjnych spadały na społeczeństwo, odbierając mu wszelką ochotę do walki zbrojnej, a rodząc tępe zwątpienie i rozpacz, w której smutna nadzieja że „i to minie 1“ jedyną była pociechą i jedynym programem na przyszłość.
Stoczono w powstaniu ogółem 1224 bitw i potyczek. Na polu chwały legło przeszło 35.000 żołnierza polskiego, 1500 stracili Moskale za wyrokiem swoich sądów doraźnych, nie licząc straconych bez wyroku. Około 125.000 mężczyzn, niewiast i dzieci poszło w katorgę lub na wygnanie.
Rząd carski zmobilizował przeciwko powstaniu armię złożoną z 400.000 ludzi, wliczając w nią, korpusy nadgraniczne, na Litwie i Rusi.
Naród polski okazał w styczniowem powstaniu większą siłę oporu, niż Austrja w wojnie z Prusami wr. 1866 i Francja w wojnie z Niemcami wr. 1870/1. Mało bowiem co większe siły od tych, jakie były użyte przeciwko powstaniu poskiemu złamały potęgę obu tych państw i to w czasie o wiele krótszym.
Poza silą i militarną wytrwałością, jest jeszcze w powstaniu styczniowem dowód zdolności narodu polskiego do życia państwowego. Organizacja Rządu narodowego jest pięknym przykładem, jak twórczość polska na polu polityczno-rządowem umiała się zastosować do położenia i wśród danych okoliczności i warunków wynaleść nowe formy i sposoby rządzenia.
Obok bowiem rządu carskiego i władz jego stanęło całe podziemne państwo polskie z rządem centralnym i szeregiem władz najregularniej funkcjonujących, politycznych, skarbowych, administracyjnych. Rząd centralny narodowy miał siedzibę swoją w Warszawie i mimo załogi i policji moskiewskiej odbywał codzień swe posiedzenia, wydawał rozkazy, przyjmował deputacie z prowincji i posłów z zagranicy - był tylko dla Moskali tajemnym, dla Polaków zaś jawnym i przystępnym rządem.
Długi szereg mężów stanu złożył swą myśli pracę wśród tysiąca niebezpieczeństw w tej tajnej organizacji rządowej, począwszy od Bronisława Szwarcego, aż do ostatniego naczelnika Rządu nadowego i dyktatora Romualda Trauguta, który w chwili, gdy powstanie ostatecznie już się rozprzęgło, chwycił wszystkie nici jego w swoje dłonie i gotów każdej sekundy na śmierć męczeńską, sprawami powstania kierował jako dyktator z całem zaparciem się, z nakładem olbrzymiej pracy i nigdy niesłabnącej wiary w ostateczne zwycięstwo polskiego oręża.
Dziwny to był człowiek i dziwna ta jego dusza stalowa, jasna jak kryształ i rozmiłowana w ojczyźnie aż do mistycyzmu. Powstanie upadało już beznadziejnie. Jeszcze w ciągu października, listopada i grudnia stoczono przeszło 130 bitew i większych potyczek, gdy już w ostatnich dniach roku było na placu boju wszystkiego tylko około3.000 partyzantów. Mimo to,pisał Traugut w odezwie do wojsk narodowych: „nie zlękniemy się bracia trudów i zimna. Bóg miarkuje wiatr dla ubogiego. Mężnie stawim czoło wrogom, a przy bożej pomocy ta zima będzie dla nich ostatnią na naszej ziemi“.
Niestety, łudził się tajemny dyktator. Mimo nadludzkich wysiłków poszczególnych jednostek, a zwłaszcza generała Hauke Bossaka, powstanie chyliło się coraz bardziej i widoczniej do upadku, aw miarę tego zwiększały się represje moskiewskie, a równocześnie także austriackie w Galicji, gdzie zaprowadzono stan oblężenia i pruskie w Poznańskiem. W Królestwie duchowieństwo i szlachta odwróciły się stanowczo od powstania, chłopi zaczęli przybierać wobec niego coraz groźniejszą postawę, aw takich warunkach poszczególne oddziały topniały lub otaczane przez przeważające siły rosyjskie, ginęły do nogi.
Równocześnie w Warszawie aresztowano Trauguta i razem z czterema innymi członkami Rządu narodowego: Janem Jeziorańskim, Rafałem Krajewskim, Józefem Toczyskim i Romanem Żulińskirn powieszono dnia 5. sierpnia 1864 na stokach cytadeli warszawskiej. W polu wytrwał przez cały rok 1864 jedynie ks. Stanisław Brzóska na Podlasiu, i on śmiercią swoją męczeńską w dniu 24. maja 1865 zakończył powstanie. „Bili się przez zimę, lato, jesień całą, a na wiosnę za to i... dziatwy nie stało - śpiewała rzewna i smutna piosenka na zgliszczach zbrojnego porywu narodowego.
Bili się dzielnie i wytrwale spełniając najświętszy obowiązek wobec ojczyzny i składając jej daninę krwi najserdeczniejszej. Szczęścia jeno nie było, ni wolna dola była jeszcze Polsce pisana. Ale na tę dolę, na przyszły wielki dzień Zmartwychwstania rzucili ci rycerze zgłodniali, te wojska bez broni, młodzież idąca z gołymi rękoma na armaty - rzucili ci wszyscy, co w leśnych, zapomnianych legli mogiłkach siew bujny i żyzny. Oni odnowili tradycję bohaterskich walk o niepodległość Polski, oni na podziw bezdusznej Europy wykazali, że nie żyć wolnemu narodowi w niewoli, ale raczej mu śmierć ponieść, raczej wszystkie zatracić doczesne dobra.
Żałobny kir padł na całą Polskę od morza do morza. Nie było prawie rodziny, któraby nie opłakiwała kogoś z najbliższych a długie ponure korowody zesłańców szły w mroźne lody Sybiru. Więzienia przepełnione, wszędzie smutek i niedola, cała ziemia polska stała się jakby jedną kaźnią, jakby piekło same rozszalało nad nią wszystkiemi mękami zwątpienia i gromami zemsty.
Ale straszniejszy nad wszystko był upadek ducha w narodzie, ta czarna, plugawa reakcja, która wypełzła ze wszystkich kątów, rzucając się z przekleństwem na cały ruch narodowy, na własnych plwając nieszczęśliwych żołnierzy. Zdawało się, że wieko trumny już na zawsze przybite i że ten naród, co tyle umiał ponieść ofiar dla wolnością teraz własnowolnie włoży swą głowę w obrożę i całować pocznie bijącą go rękę.
Odrętwienie to duchowe jednak nie trwało długo. Naród wszak rozpaczać nie może, naród, który tyle krwi przelał zginąć przecież niegodzien. Przyszło więc nowe pokolenie, ostrożniejsze, zimniejsze, bardziej od swoich poprzedników doświadczone i to na przyszły trud i na przyszłą walkę gotować poczęło zasoby od samych podstaw, od samego początku.
I urastać poczęła budowa Polski nowej i krzepić się począł naród siłami, które przyszły z pod strzechy wieśniaczej, a niespożyte są i niczem nie złamane. I dziś po latach pięćdziesięciu naród polski świadomy sił swoich i swojego prawa spokojnie w przyszłość może spoglądać.
I na mogiły braci poległych garść rzucić kwiatów i dobrego wspomnienia, bo oto oni krwią swoją Polskę nieśmiertelną uczynili, oni swoją modlitwą, walką, trudem ofiarnym i śmiercią chwalebną dali jej tę siłę, która wszystkie ciosy przetrwać zdolna, poprowadzi ją kiedyś na wielki, ostatni, zwycięski bój...