Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
LUDOWE garncarstwo na Kaszubach jest tak stare, jak historja zamieszkującej je ludności. Podstawą rozwoju był odpowiedni materjał, glina modra, która się na wyroby garncarskie nadaje. Mianowicie powiaty: Wejherowski, Kartuski i Kościerski posiadają duże pokłady tej gliny. Po miasteczkach i wioskach pracowali majstrowie i przeważnie przy jednym ogromnym warsztacie wyrabiali garnki, miski, dzbany, doniczki i t. p., które polewano białą lub brunatną glazurą i wypalano w prymitywnym piecu. Mamy dowody, że w dawniejszych czasach garncarze swoje wyroby ozdabiali jaskrawymi kolorami. Motywy ludowe przedstawiały przeważnie kwiaty i ptaki w niebieskim i zielonym kolorze na białem lub brunatnem tle. Odpowiadało to upodobaniu odbiorców, przeważnie wiejskim gospodyniom. Niestety, z owych starych malowanych wyrobów prawie nic się nie zachowało.
Gdy większa fala wyrobów z blachy i emalji zalała wioski, praktyczna gospodyni nie kupowała dalej gliniaków, tak że przemysł garncarski podupadł zupełnie. Część garncarzy zajęła się wyrobami kafli, lecz iw tej gałęzi nie przyszło do jakiegoś poważnego rezultatu, tak że dziś nie mamy żadnej znaczniejszej fabryki kafli na Kaszubach. Gdy w roku 1907 chciałem się zapoznać z rodzimem garncarstwem, bardzo mało już zastałem. Tylko w pow. Kartuskim utrzymało kilku garncarzy swoje rzemiosło. Odwiedzali jak dawniej jarmarki, lecz bez znaczniejszego powodzenia. Kolorowych rzeczy już wcale nie wyrabiali, bo tych, jak twierdzili, żadna gospodyni nie kupi.
Przemysł garncarski na Kaszubach zaginął w naturalny sposób; nie miał odpowiedniego zbytu na swoje wyroby. W tym czasie urządzałem pierwsze wystawy wyrobów przemysłu domowego, szczególnie haftów kolorowych i plecionek z korzeni, a również dałem jednemu garncarzowi polecenie na dostawę pewnej ilości malowanych rzeczy, zostawiając mu pod każdym względem zupełną swobodę. Umyślnie unikałem wszelkich wskazówek, ażeby nie naruszać naturalnej właściwości wiejskiego artysty. Rezultat był dobry. Garncarz czerpał ze swych wrodzonych uczuć artystycznych i wyroby miały dużo oryginalnego pomysłu pod względem form i ozdoby. Pewna pierwotność i prymitywność cechowała ich wartość artystyczną. Wystawa się udała. To co dla gospodyń wiejskich okazało się niepraktycznem, kupowały panie z miasta do pokoju, werandy: wazony do kwiatów, talerze do ozdoby ścian it. p. Od tego czasu byt owego garncarza był zapewniony. To spowodowało, że kilku innych majstrów w Kartuzach uruchomiło swoje zaniedbane warsztaty. Dla wszystkich wyrobów znaleźli się odbiorcy, a przeważnie kupowali je goście z letnisk i turyści. Dziś są Kartuzy, Gdynia, Sopoty podczas sezonu zapełnione wyrobami kaszubskiego garncarstwa, które znajdą zawsze jeszcze amatorów, chociaż ceny ich dochodzą poniekąd do fantastycznej wysokości. Wpływa to naturalnie na podniesienie produkcji, zapewnia dobrobyt wytwórcom, lecz obniża poziom artystyczny wyrobów. Co się dziś pod tym względem widzi, to jest godne pożałowania, a po części jest to winą kupujących, którzy to wszystko, co pod znakiem „pamiątka z Kaszub“, bezkrytycznie przyjmują. Daleko więcej grzeszą jednakowoż ci, którzy w poczuciu swego artystycznego zmysłu, dają garncarzowi odpowiednie wskazówki, podsuwając mu obce wzory i formy. Przez takie wpływy nic się nie osiągnie, a zatraci tylko mistrz wiejski swą własną opartą na tradycji indywidualność. Musimy uwzględnić, że ten ludowy artysta tworzy kierując się wewnętrznem poczuciem. On nie zna szablonów lub rysunków, do którychby miał się zastosować. Formy i motywy płyną z jego rąk, jak woda ze źródła. Kto więc narzuca mu gotowe wzory, sprowadzi go na błędne drogi naśladownictwa, tak wielce szkodliwego dla rozwoju polskiej sztuki stosowanej.
Jeżeli chcemy przemysł garncarski podnieść, to powinniśmy przedewszystkiem dążyć do udoskonalenia strony technicznej, przez budowę lepszych pieców do wypalania wyrobów i przez udoskonalenie materjału glinianego, który dziś używa się w zupełnie surowym stanie. Co się tyczy form i ozdoby wyrobów, to powinno się starszym majstrom, którzy nie zerwali jeszcze z tradycją, samodzielność zostawić i nie narzucać im obcych wzorów i pomysłów, gdyż oni muszą przedewszystkiem chronić ową nić, która nową generację wiąże z przeszłością i tradycją. Pod względem artystycznym rozchodzi się o odpowiednie wyszkolenie przyszłej generacji. Nauka u tutejszych majstrów może tylko być praktyczną podstawą dla dalszych studjów w zakładach ceramicznych, albo w fachowych szkołach przemysłu artystycznego. Co dawniejszy artysta ludowy tworzył nieświadomie, z przyrodzonego poczucia piękna, to dzisiejszy majster musi czynić z pełną świadomością, łącząc swą wiedzę techniczną z kulturą artystyczną, wyrosłą z ludowej sztuki rodzimej.
Kto się ma tą sprawą zająć? Niezawodnie Rząd, który odpowiednie szkoły utrzymuje, lub urządzać powinien. Wszak nie rozchodzi się tu o propagowanie jakiejś niepraktycznej idei, tylko wprost o wydobycie naturalnych skarbów z naszej ziemi. U nas traktuje się jednakowoż przemysł domowy nadzwyczaj po macoszemu. Sąsiednie narody wyprzedziły nas. Czesi naprzykład zarzucają rynek amerykański wyrobami przemysłu artystycznego opartego na polskich wzorach. Rosja, Szwecja, Norwegja posiadały już przed wojną ogromną ilość szkół przemysłu artystycznego. W Polsce zamyka albo jak ładniej się słyszy „reorganizuje“ się szkoły przemysłu artystycznego i domowego. Wyszkolenie „stenotypistek" i „buchalterów" wydaje się daleko ważniejszem, jak pielęgnowanie rękodzieł i wrodzonych zdolności ludowych.
WDZYDZE NA POMORZU. Izydor Gulgowski