Kiedy Piotr Michałowski, jako czternastoletni młodzieniec, rozpoczął naukę rysunku, sztuka polska żyła ostatniemi echami epoki Stanisławowskiej. Zaledwie dziesięć lat temu Norblin opuścił Polskę. Bacciarelli żył jeszcze i pracował w Warszawie. Najszlachetniejszy uczeń jego, Kazimierz Wojniakowski, umarł zaledwie przed dwoma laty w wieku niespełna czterdziestu lat. Lampi Franciszek pracował w Warszawie, wnosząc do tradycji ojca powiewy ludzkiego odczucia żywego człowieka. Jeszcze nie ubiegło pełne osiem lat od śmierci Smuglewicza i manieryzm jego, zaszczepiony uczniom, trwał bez przerwy w schematach póz, uśmiechów, kolorów i sposobu modelowania w pracach najbliższego ucznia jego, Józefa Peszki. A nawet obrazy najwybitniejszego artysty epoki, mające iść w dalszym rozwoju w kierunku zdrowego, doskonale zrozumianego realizmu, dzieła Antoniego Brodowskiego, były w tych latach zamknięte w ramy francuskiego akademizmu, na którego wzorach Brodowski był chowany. Cała sztuka ówczesnej Warszawy stała pod znakiem pseudoklasycyzmu i akademizmu, którego nie zachwiała ani twórczość Norblina, ani twórczość Orłowskiego.
Nie inaczej działo się w Krakowie, gdzie już od 1813-go roku urząd profesora malarstwa i rysunku na uniwersytecie sprawował Peszka, zaszczepiając własny manieryzm uczniom swoim i atmosferze krakowskiej sztuki.
Obok niego od roku 1817-go wykładał Józef Brodowski, portrecista w typie akademickim, lichy profesor, który, jak opowiada Łuszczkiewicz, dla Szkoły Sztuk Pięknych sprowadza słabe rysunki uczniów Akademji wiedeńskiej i każe je kopjować, zbiór gipsów szkolnych, odlewy antyków zostawia „na boku nieużywane”, a „o użyciu modela żywego niema mowy w szkole Brodowskiego i przychodzi do tego, że uczniowie Brodowskiego malują w szkole szyldy sklepowe”.
ULICA W SŁOŃCU (ol. na pł.) 1832-1837 (WŁASNOŚĆ MUZEUM NARODOWEGO W KRAKOWIE)
Trzecią ciekawą osobistością ówczesnego Krakowa był Michał Stachowicz. Stachowicz był typem malarza, nie umiejącego odróżnić opisowości od zagadnień malarstwa. Był głęboko przejętym ilustratorem współczesnego życia. Kraków był dla niego nie bohaterskiem wspomnieniem, ale miastem żywem, którego codzienność interesowała go własną żywotnością. Opowiadał życie z realizmem dobrego obserwatora, ale nie umiał ani rysować, ani malować. Stachowicz był pierwszym nauczycielem Michałowskiego i jako wychowawca mógł otworzyć oczy młodziutkiego ucznia na ówczesną polską rzeczywistość, prostą i w prostocie swojej piękną. Ale wąskim światem własnych zainteresowań nie mógł ani zaspokoić, ani nawet zainteresować rozbudzonej ciekawości życiowej wybitnego chłopca. Drugi nauczyciel, Józef Brodowski, żył tradycją, której nawet nie kontynuował, ale którą powtarzał. Delikatny, dokładny, nużył i dla entuzjastycznego usposobienia młodego malarza był obrazem zamierającej przeszłości. Rozbudził go, podniecił młodzieńczą wyobraźnię i do siebie przywiązał dopiero Franciszek Lampi. Lampi portrecista, który zupełnie świadomie szukał wyjścia z konwenansu klasycyzmu i Lampi - obserwator typu współczesnego życia. W czasie krótkiego pobytu w Krakowie, od listopada 1817 do lipca 1818 roku, był nauczycielem Michałowskiego i wzbudził entuzjazm młodego artysty. Za pierwszym pobytem w Warszawie (musiał on nastąpić między rokiem 1818-ym, w którym Lampi wyjechał z Krakowa, a 1820-ym, w którym Michałowski wyjechał zagranicę) Michałowski przedewszystkiem pobiegł do Lampiego.
TRZY KONIE U WOZU (akwarela) 1832-1837 (WŁASNOŚĆ MUZEUM NARODOWEGO W KRAKOWIE)
Artysta przyjął młodego kolegę „z podskokami radości". Żalił mu się, podobno, na Warszawę, na jej obojętność dla sztuki i razem z uczniem zwiedził wystawę sztuki, której poziom, a może właśnie kierunek, kazał wypowiedzieć młodemu malarzowi dosyć gorzkie zdanie, że „gdyby się znalazł w Warszawie w chwili, gdy umieszczano obrazy, byłby się zawahał z wystawieniem tam choćby najgorszych akwarel, szkiców”. (Słowa te cytuje córka artysty). Nie jest wiadome, czy Michałowski znał akwaforty Płońskiego, ale Płoński, rysownik, wzorujący się na holenderskich mistrzach, nie porywał fantazją.
Dwaj więc profesorowie - Stachowicz i Fr. Lampi, pierwszy, wskazując polską rzeczywistość, drugi - otaczające życie, mogli odwrócić uwagę jego od klasycznej maniery.
Mając lat 18, Michałowski wyjechał do Wiednia. Kiedy opiekunowie i krewni spędzali czas w Badenie pod Wiedniem, on przez 6 tygodni zwiedzał galerje obrazów. - Niestety, z czasów tych nie posiadamy jego rysunków, ani listów i trudno dzisiaj powiedzieć, jakie wrażenia w muzeach działały najsilniej na jego wyobraźnię. W roku 1821-ym wyjechał do Getyngi. Przez czas pobytu w Getyndze rysował wiele. Dzisiaj trudno jednak określić, jakie szkice powstały w tym czasie. W liście z Getyngi opowiada tylko o tem, jak oglądał rewję wojskową w Hanowerze i tu dodaje: „pobiegłem za kilku pułkami piechoty. Mundur ponsowy, chwała zdobyta pod Waterloo''. Na zasadzie tej uwagi możnaby odnaleźć rysunki lub akwarele żołnierzy w mundurach ponsowych. Tak samo opisuje kawalerję hanowerską „na koniach angielskich w ślicznych uniformach". Takie rysunki wskazywałyby na najwcześniejsze prace Michałowskiego.
Niestety, prac z tych lat nie znamy.
Znane nam najwcześniejsze rysunki pochodzą dopiero z roku 1823-go, to znaczy, z czasu pobytu artysty w Ujeździe pod Tomaszowem, u hr. Ostrowskich. Powstał tam szereg głów, karykatur ludzi, znajdujących się podówczas w Ujeździe. Na rysunku dostrzec można datę, dopisaną obcą ręką - 31 grudnia 1823 roku, Tomaszów. Napisy wskazują na humorystyczny sens rysunków, pod jednym z nich widnieje napis „Lachowska, L'Imperatrice". Te pierwsze już znane prace, zarówno, jak pierwsze wiadomości o rysowanych kopjach, kierują nas nie w stronę pierwszych profesorów, ale w stronę artysty, który nie uznaje akademizmu i całym swoim temperamentem mu się przeciwstawia - w stronę Orłowskiego. Orłowski pociągał prostotą stosunku do rzeczywistości, realizmem, oczyszczonym z nalotu pozy klasycznej, nowem uwartościowaniem życia, humorem, a nadewszystko - zamiłowaniem do koni.
Ale już w tych wczesnych pracach Michałowski różni się zasadniczo od Orłowskiego malarskiem ujęciem szkicu. Wszędzie, gdzie Orłowski posługuje się w rysunku linją i ołówkiem, Michałowski posługuje się plamą i pendzlem; gdzie Orłowski widzi kreskę, Michałowski czuje kolor. Już w tych najmłodszych rysunkach nie interesują go szczegóły, które w karykaturach Orłowskiego odgrywają podstawową rolę: każdą rzecz - guzik, rysunek oka czy ucha traktuje, jako dotyk pendzla.
Z Tomaszowa, gdzie zatrzymał się krótki czas w drodze do Warszawy, przyjechał do stolicy. W pierwszych czasach pobytu w Warszawie rysował i malował akwarelą wojska polskie, pozostające pod dowództwem w. ks. Konstantego. Posiadamy akwarelę, wyobrażającą ułana na koniu, z napisem „1824 P. M." Data jest napisana może obcą ręką, ale typ rysunku, powtarzający się na szkicu trzech ułanów w biegu, w Muzeum Narodowem w Warszawie, i na podobnych akwarelach ze zbioru Dominika Łempickiego, jak również strój wojska, wskazują na słuszność daty. W tych wczesnych szkicach Michałowski panuje już nad formą i ruchem konia. Odrazu, w szkicu, oddaje typ konia, jego rasę i rasowość podkreśla, a szukaniem charakteru zjawiska wybiega daleko poza schemat koni Vernetowskich; daje swoisty rysunek łba, tułowia, nóg, a przedewszystkiem specyficzny rytm ruchu. Interesuje go nadewszystko koń w pędzie. Omija wszelki wiadomy schemat, obserwuje konia w biegu i związanego z nim w ruchu człowieka, i prawdziwością obserwacji, różnorodnością wyrazu ruchu w rożnem tempie pędzącego konia, odrazu wysuwa się ponad Orłowskiego.
Orłowski do rzeczywistości swojego kozaka, pędzącego na koniu, dodaje schemat poezji. Realny, badawczy umysł Michałowskiego nie pozwala poetyckiej przesadzie przesłaniać rzeczywistości, ściśle zaobserwowanej.
Rzecz prosta, że nieśmiałość obrysu i ostrożna dokładność cechują te wczesne prace. Ale i tutaj element malarski występuje, jako zasadniczy pierwiastek wyrazu. Linja nie odgrywa żadnej roli, tylko plama, a szkicowość malarska zaspakaja całkowicie potrzeby artysty, chociaż wokół niego trwa dalej sztuka klasyków, więc sztuka doskonałego rysunku i wykończenia. Ulegał jej Orłowski w swoich pracach, nprz. w portrecie księcia de Ligne, nigdy nie uległ jej Michałowski.
Od roku 1823-go zaczyna się służba państwowa i odciąga artystę od sztuki. Maluje rzadko, niemal wyłącznie w letnich miesiącach, które spędza w Ujeździe pod Tomaszowem. Wówczas malował podobno (zdaniem córki) portrety olejne szwagra, brata jego Tadeusza Ostrowskiego, młodych pasierbów swojej siostry, wszystkie wielkości naturalnej. „Co się stało później z temi pierwszemi jego utworami olejnemi, niewiadomo", pisze córka, „gdyż po powstaniu listopadowem Tomaszów, jak i wszystkie inne dobra Antoniego Ostrowskiego, uległ konfiskacie i przez długie lata w ręku rządu rosyjskiego pozostawał".
W roku 1825-tym Michałowski wyjechał do Szwajcarji i Włoch. Podróżą był zachwycony. „Włochy, te wspaniałe Włochy, są zbyt piękne, aby mógł mieć o nich wyobrażenie, kto ich nie widział", pisał z podróży.
SZKIC DO SAMOSIERRY (rysunek ołówkiem) 1832-1837 (WŁASNOŚĆ MUZEUM NARODOWEGO W KRAKOWIE)
STUDJUM DO HETMANA NA KONIU (akwarela) 1838-1845 (WŁASNOŚĆ p. KONSTANTOWEJ JAGNIŃSKIEJ)
LEKKOKONNY POLSKIEJ GWARDJI (ol. na pł.) 1832-1837 (WŁASNOŚĆ p. KONSTANTOWEJ JAGNIŃSKIEJ)
Na jednej ze stacyj, kiedy szkicował konie pocztowe, otoczyli go Włosi, krzycząc,,evviva il pittore". Z podróży przywiózł album ze szkicami z Chillon, z Ste Valerie, z St. Maurice. Album ten widziała córka. Gdzie znajduje się obecnie, nie udało się ustalić.
Z najmłodszego więc okresu twórczości Michałowskiego pozostało nam zaledwie kilka szkiców i zdanie ludzi o jego wielkim talencie. Najważniejsze prace, portrety, wykonane w Tomaszowie i szkicownik z podróży są nam nieznane. Niezawodnie, w latach tych malował niewiele, ale odrębną indywidualność malarską okazywał w każdem dziele i zanim poznał sztukę Francji, przeciwstawił się sztuce, trwającej w Polsce u początku XIX-go wieku i sztuce swoich rówieśników.
Rówieśnikami jego byli w Krakowie młodsi nieco od niego - K. W. Stattler, Rafał Hadzewicz, Jan Nepomucen Głowacki i starsi od niego - A. Kokular, Walenty Wańkowicz i Marcin Zaleski. Twórczość tych artystów do roku 1832-go nie rozwinęła się jednak na krakowskim gruncie niemal zupełnie. Stattler został powołany na profesora do Krakowa dopiero w roku wyjazdu Michałowskiego do Paryża, Hadzewicz przybył do Krakowa dopiero w roku 1834-ym, Głowacki w 1835, Wańkowicz pozostawał w Wilnie. Kokular do ostatnich lat życia pozostał akademikiem, a działalność Marcina Zaleskiego do lat trzydziestych nie miała istotnego znaczenia.