Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Jeżeli materjały archiwalne, na podstawie których kreśliliśmy szkic o farfurni w Białej, uważaliśmy za skąpe i niewystarczające, to już musimy otwarcie wyznać, że do pisania o farfurni żółkiewskiej nie posiadamy prawie żadnych danych. Nie znaleźliśmy w Archiwum Nieświeskiem nawet oddzielnej teki, w którejby zebrane były nieliczne dokumenty, o istnieniu tej manufaktury świadczące, na które to dokumenty przypadkowo natrafiliśmy przy przeglądaniu materjałów, dotyczących różnych manufaktur radziwiłłowskich, bynajmniej jednak nie farfurni żółkiewskiej.
Po przejrzeniu znalezionych kart i wynotowaniu z nich przedewszystkiem nazwisk ludzi, którzy mieli coś wspólnego z tą manufakturą, po wczytaniu się w listy tych ludzi do księcia Michała Kazimierza Radziwiłła, potrafiliśmy przyjść do pewnych wniosków, które poniżej podajemy.
A więc przedewszystkiem zanotujemy, że farfurnia w Żółkwi założona została przez księcia Michała Kazimierza Radziwiłła, wojewodę wileńskiego, hetmana W. X. Litewskiego, w roku pańskim 1747.
Z korespondencji księcia wojewody z administratorem dóbr żółkiewskich dowiadujemy się, że w kwietniu 1747 roku był wysłany do Żółkwi przez księcia „sztykiunkier” Wołodźko, który miał „dozierać manufaktury Farfurowey, to iest młynu y Pieca”, z „punktów ” zaś, skierowanych w formie zapytań do księcia przez „superintendenta manufaktury świerżeńskiej”, Jana Piotrowskiego, pod datą 4 maja 1747 roku wynika, że w Świerżniu byli na nauce w farfurni jacyś ludzie z Żółkwi, a Piotrowski zapytywał, kiedy ci ludzie mają wyjechać, aby wcześniej mogli przygotować glinę.
Że tak było, że ci ludzie żółkiewscy bezwzględnie musieli się w Świerżniu wtajemniczać w arkana farfurnictwa i zdobywać przeróżne tajemnice zawodowe od dobrze wyszkolonych majstrów świerżeńskich, nie ulega, naszem zdaniem, żadnej wątpliwości, bo gdyby było inaczej, to Piotrowski nie pytałby księcia
„1 Żółkiewscy ludzie kiedy mają wyieżdżać do Żółkwi dla przygotowania wcześnie gliny y wyrobienia oney, 2 Przysięga tymże ludziom na sekret klazury y różnych przysad, wchodzących do werniksu, przy tey tedy przysiędze kto ma być obecny”...
A dalej nie dopraszałby się Piotrowski o „ordynans, skąd maią bydź podwody”, gdyby nie doszedł do wniosku, że „pod warstatt y formy na modele, a pod nich samych (ludzi) trzeba przynaymniey podwod pięć”... i nie chciałby się dowiedzieć „Cyny, Ołowiu, Potaszu y różney Materyi która iest potrzebna do przysady klazuru po siła im dać funtów ”...
Z tych „punktów” Piotrowskiego wyraźnie wynika, że przed majem 1747 roku nie było w Żółkwi jeszcze farfurni, a do mającej tam powstać manufaktury wysyłano wszystko, co tylko było potrzebne, z farfurni świerżeńskiej. Dowiadujemy się wreszcie, że w Żółkwi obok farfurni miała być czynna również „kafelnia”, gdyż Piotrowski zapytywał
„Chłopców do kafelni skąd Wasza Xcia Mość Dobrodziey naznaczy wziąć, ponieważ w Świerzniu niema”...
Trzeba przypuszczać, że produkcję rozpoczęto w Żółkwi już w roku 1747, a jakkolwiek nie mamy bezpośredniego dowodu, to jednak wiemy napewno, że w roku 1749 zarówno farfury, jak i piece wysyłano z Żółkwi do Lwowa na sprzedaż, przytem, o ile można sądzić ze wzmianki, znajdującej się w liście chorążego Jana Anglisch’a do księcia wojewody, na sprzedaż we własnym sklepie: „do Lwowa do sklepu Farfury y Piece do przedania iusz sprowadziłem ”...
Ten chorąży Anglisch, któregośmy wyżej wspomnieli, był prawdopodobnie czemś w rodzaju dyspozytora w farfurni żółkiewskiej, gdyż w sprawach, dotyczących tej manufaktury, nietylko on do księcia wojewody, ale i książę do niego pisywał. Jesteśm y w posiadaniu listu księcia wojewody do Anglisch ’a treści następującej:
„Za tym ordynansem moim masz WMWPan kazać zrobić w Manufakturze moiey Żółkiewskiey waz do ogrodu w Szarey Polewie według informacyi moiey sztuk Dwadzieścia osim dla ImW Panny Rzeczyckiey, Chorążanki Łom żynskiey, Zakonnicy O:S:D: Konwentu Lwowskiego. Pilno zalecam. Datt w Żółkwi dnia 20 Nowem bris 1750 anno. - M. K- Radziwiłł W. W. H. W. W. X. L.
Otóż trzeba przypuszczać, że chorąży Anglisch był tym człowiekiem, który odbierał od księcia wojewody różne polecenia i dysponował robotą oraz wykonaniem zamówień w farfurni, „sztykiunkier” Wołodźko zaś dozorował robotników, a być może, że posiadał też pewne wiadomości w technice farfurniczej konieczne, bo przecież z polecenia księcia wojewody „miał dozierać Młynu y Pieca”. Nad farfurnią wreszcie, jak nad całemi dobrami żółkiewskiemi, czuwał imci pan administrator Eysymontt, do którego zwracano się, gdy chodziło o drwa do farfurni, o ludzi do manufaktury, lub o podwody pod sprowadzane materjały, czy też wywożone gotowe farfury.
Jak długo trwał taki stan, nie wiemy, w roku 1751 jednak dyspozytorem farfurni żółkiewskiej został mianowany przez księcia wojewodę imci pan kapitan Jakub Jan von Berg, a zastępcą jego był malarz Aleksander Strumiecki. Poza tern spotykamy w niektórych dyspozycjach księcia wojewody wzmianki o malarzu Mikołaju Strumieckim, który pracował w malarni farfurni żółkiewskiej obok swego imiennika, a prawdopodobnie i bliskiego krewnego, Aleksandra.
Aleksander Strumiecki wypalał również w Żółkwi farfury, jak to wynika z jednego z listów Berga do księcia wojewody, w którym to liście czytamy, że „Alexander Malarz Pieców trzy wypalił farfur różnego gatunku gdzie się lepsze pokazały, iak przedtym”...
Glinę do farfurni częściowo kopano na „gruntach miasta Żółkwi”, częściowo zaś sprowadzano z Glińska, przyczem w roku 1751 skarżył się Strumiecki na trudności, jakie miał z jej otrzymaniem, bo „Górnicy Glińscy nie chcieli dawać gliny, gdyż upominali się za dawne, co im WChorąży niedopłacił”...
Jak długo egzystowała farfurnia w Żółkwi, nie umiemy powiedzieć, wiemy jednak napewno, że w roku 1755 była czynna i że sprowadzała w tym roku ze Świerżnia farfury, które miały służyć jako modele. Poza tern wiemy również, że książę wojewoda polecił w roku 1759 wykonać w farfurni dla siebie cały szereg przedmiotów, a więc „wazeczek, mis, talerzy, filiżanek, lichtarzów, kubków, sztofów, imbryczków, garnuszków i zbanów”, czyli że farfurnia musiała być jeszcze w pełnym biegu.
Zaznaczyliśmy wyżej, iż nie wiemy, jak długo egzystowała farfurnia w Żółkwi, należy jednak przypuszczać, że żywot jej nie musiał być zbyt krótki, gdyż już w pierwszych latach istnienia tej manufaktury dostał imci pan Protasewicz od księcia wojewody dyspozycje, aby „dzielił grunta” pod budowę „izb” dla majstrów, którzy mieli oprócz „izb” otrzymać „pola z sianożęciami”...
Zakładał więc książę wojewoda osadę dla pracowników farfurni, a tern samem kładł podwaliny pod dalszy rozwój tej manufaktury, którą zorganizował znowu bez obcokrajowców, podobnie jak manufaktury świerżeńskie.
Jakkolwiek ścisłej daty zamknięcia farfurni w Żółkwi nie udało nam się ustalić, to jednak z całą pewnością możemy twierdzić, iż żadna z manufaktur fajansowych, założonych przez księcia Michała Kazimierza, a więc ani farfurnia świerżeńska, ani też żółkiewska, nie była czynna po śmierci swego założyciela.
W księgach, znajdujących się w Archiwum Nieświeskiem, a zawierających „kopje rozporządzeń gospodarskich i prawnych Książęcia Michała Kazimierza Radziwiłła”, począwszy od roku 1745, aż do roku 1761 włącznie, znaleźliśmy liczne notatki, odnoszące się do wszystkich manufaktur radziwiłłowskich, a więc do hut szklanych, do obu farfurni, do persjarni słuckiej i t. d.. Po śmierci księcia Michała Kazimierza spisywano rozporządzenia gospodarskie i prawne jego syna i następcy, księcia Karola Stanisława (Panie Kochanku), oraz przyrodniego brata tego ostatniego, księcia Hieronima Wincentego, w żadnym jednak z tych licznych foljałów nie mogliśmy się doszukać bodaj najdrobniejszej wzmianki o farfurniach, gdy tymczasem o innych manufakturach spotykaliśmy tam dość częste względnie, a nawet niekiedy ciekawe notatki. To też, opierając się na powyższem, musimy przyjść do wniosku, iż farfurnia żółkiewska została zamknięta między 1760 a 1762 rokiem.
*****
Chociaż niezmiernie skromne są wiadomości, jakie na podstawie znalezionych w Archiwum Nieświeskiem materjałów podaliśmy wyżej o trzech farfurniach radziwiłłowskich, założonych w pierwszej połowie XVIII stulecia, atoli nawet w tak pobieżnych szkicach zarysowują się pewne charakterystyczne cechy tych manufaktur, nad któremi, z racji tych cech właśnie, zatrzymamy się jeszcze przez chwilę.
Zaczynając od farfurni bialskiej musimy zauważyć, że powstała ona w sposób, w jaki w XVIII wieku, wprawdzie nieco później, powstawały u nas inne manufaktury magnackie, to jest, że sprowadzonym z zagranicy specjalistom-majstrom zlecono, poza ich normalnem zajęciem w manufakturze, wyszkolenie w rzemiośle ludzi miejscowych. I rzeczywiście, przez Białą przewinęło się kilku specjalistów-farfurników, sprowadzonych z Niemiec, a więc Raburg, Stadtler, Kuntzelman, przy których uczyli się farfurnictwa nietylko ludzie miejscowi, ale nawet zdaleka przysłani przez księcia Michała Kazimierza Radziwiłła dwaj mieszkańcy Białorusi, mający potem urządzać farfurnię w Świerżniu, rzecz prosta na modłę bialskiej, gdyż innej nie widzieli, a ta farfurnia bialska była ich jedyną szkołą.
W ten sposób farfurnia świerżeńska była jakby dalszym ciągiem farfurni w Białej i stosowała te same metody roboty, a prawdopodobnie i te same wzory malarskie, jakie były znane w Białej. Z chwilą wreszcie, gdy do Świerżnia przeszedł z Białej malarz Kuntzelman, który przez jakiś czas bądź co bądź był najpoważniejszym specjalistą w Świerżniu, stała się ta farfurnia świerżeńska poniekąd filją bialskiej, czyli ciągłość pewna w pracy tych manufaktur została jakby jeszcze bardziej utrzymana i wzmocniona.
Jeżeli teraz weźmiemy pod uwagę, że „ludzie żółkiewscy” uczyli się farfurnictwa w Świerżniu i znowu poza Świerżniem nic innego nie widzieli, to śmiało będziemy mogli powiedzieć, że farfurnia w Żółkwi była bezpośrednim dalszym ciągiem farfurni świerżeńskiej, pośrednio zaś — dalszym ciągiem farfurni bialskiej.
Nic nam nie wiadomo, czy która z farfurni radziwiłłowskich znaczyła wyroby swoje, czy używała znaku wytwórni, jeżeli jednak, jak utrzymuje G ustaw Soubise-Bisier, można spotkać dawne wyroby fajansowe z jakąś niewyraźną literą B, bardziej do niezgrabnego R podobną, a niepochodzące ani z Belwederu, ani z Bielina, ani też z Baranówki i dlatego pozwalające przypuszczać, że wykonane zostały w Białej, to my musimy zrobić uwagę, że, o ile te wyroby wykonano rzeczywiście w manufakturach radziwiłłowskich, to mogą pochodzić one zarówno z Białej, jak i ze Świerżnia, czy z Żółkwi, gdyż literę R wszystkie te trzy farfurnie stosować mogły. Wiemy, że w Świerżniu za czasów pisarza Borkowskiego znaków na wyrobach napewno nie umieszczano, czy jednak w latach rozkwitu tej farfurni, a więc za dyspozycji Parchimowicza, farfury nie były zaopatrywane w znak wytwórni, nic powiedzieć nie możemy, bo nie znaleźliśmy o tern nigdzie żadnej wzmianki. Wydaje nam się jednak bardzo prawdopodobnem, że jeżeli w Białej umieszczano na wyrobach farfurni literę B, to w Świerżniu, po wyjściu Borkowskiego, mogli stosować właśnie literę R, nie zaś S — od Świerżnia, bo czem innem przecież była znana szeroko Biała radziwiłłowska, czy też, jak ją w owym czasie pospolicie zwano, Biała Książęca, w przeróżnych dokumentach łacińskich figurująca jako Alba Ducalis, a czem innem był Świerżeń, mizerne małe miasteczko, nieznany nikomu kąt zapadły w odległem księstwie słuckiem. To też trzeba przypuszczać, że, jeżeli zaopatrywano w znaki farfury świerżeńskie, to tym znakiem najprawdopodobniej była właśnie litera R. I jeszcze należy przypuszczać, że farfurnia żółkiewska, we wszystkiem wzorująca się na Świerżniu, również ten sam znak mogła stosować, gdyż książę wojewoda napewno więcej wagi przywiązywał do tego, aby wiadomo było, że farfury pochodzą z manufaktur radziwiłłowskich, aniżeli do tego, czy je wykonano w Świerżniu, czy też w Żółkwi.
A więc jeszcze raz musimy podkreślić, że jeżeli zachowały się dotychczas gdziekolwiek farfury radziwiłłowskie, pochodzące bądź to ze Świerżnia, bądź też z Żółkwi, to niezmiernie trudno, a nawet wprost niemożebne jest określić, z której farfurni wyszły.
Farfurnia bialska, jak powiedzieliśmy wyżej, powstała tak, jak cały szereg innych manufaktur magnackich, zakładanych w XVIII wieku, a więc przy pomocy zagranicznych majstrów - specjalistów. Farfurnie w Świerżniu zaś i w Żółkwi pośrednio tylko korzystały z umiejętności tych cudzoziemców i od początku prowadzone były przez majstrów polaków, a więc były jednem i z najdawniejszych wytwórni polskich. Ten niezmiernie ważny i zasługujący na podkreślenie szczegół upewnia nas w przekonaniu, że rzemieślnik polski od najdaw niejszych czasów wykazywał duże uzdolnienie i bynajm niej nie ustępował majstrom zagranicznym, których bardzo często przewyższał inicjatywą.
Trzeba powiedzieć wreszcie, że wyszkoleni w farfurniach radziwiłłowskich pracownicy stanowili pierwszy zastęp farfurników polskich, którzy bądź to pracowali potem w innych farfurniach naszych, bądź też przyczynili się do podniesienia garncarstwa na ziemiach dawnej Polski.
*****
Chcąc całkowicie wyczerpać materjały, dotyczące farfurni radziwiłłowskich w XVIII wieku, musimy zanotować, że poza trzem a wymienionemi wyżej farfurniami, produkującemi piękny fajans i majolikę, były czynne w dobrach radziwiłłowskich jeszcze dwie wytwórnie pospolitych naczyń i kafli, przy hutach szklanych w Nalibokach i w Urzeczu.
Farfurnia przy hucie nalibockiej nie była właściwie niczem innem, jak zwyczajną garncarnią, produkującą „garnuszki, miski, hładysze, dzbanki i makotry” oraz ciemnozielone kafle. Prowadził tę farfurnię, będącą jakby jednym z oddziałów huty, która, poza właściwą wytwórnią szkła, posiadała polerownię, szlifiernię, kuźnię, stolarnię i t. d., zwykły garncarz, zwany farfurnikiem i mający do pomocy kilku ludzi. Zarówno farfurnik, jak i jego pomocnicy rekrutowali się z miejscowych ludzi, poddanych radziwiłłowskich, a więc byli bądź to polakami, bądź też białorusinami. Wyroby farfurni, figurujące w regestrach huty jako „poliwa i kaffle”, nie różniły się niczem od zwykłych wyrobów garncarskich i ani o nich, ani też o ich wytwórcach, żadnych bliższych wzmianek nie udało nam się odszukać.
Inaczej rzecz się miała z farfurnią, istniejącą przy hucie szklanej w Urzeczu. Ambitny dyrektor huty, Jan Fryderyk Bachstrom, który przez jakiś czas piastował godność naczelnego dyrektora wszystkich manufaktur, należących do księżnej Anny Radziwiłłowej, umyślił założyć i prowadzić w Urzeczu, obok huty szklanej, farfurnię na wzór bialskiej.
O tych zamiarach Bachstroma informują nas „Punkta insze, do nowego porządku Fabryki Zwierciadlnianej należące”... opracowane przez Bachstroma i złożone księżnej w dniu 5 maja 1741 roku.
Z punktów tych wynika, że farfurnia urzecka w roku 1741 już była czynna, nie posiadała jednak ani specjalnych majstrów zagranicznych, ani podmajstrzych, a zespół jej pracowników składał się z kilku miejscowych garncarzy i kilku chłopców. O tych garncarzach pisał Bachstrom, że są to „porządni ludzie, którzy iak podmajstrowie chłopców iuż mogą wyuczyć...” Poza tern był w hucie urzeckiej uniwersalny rzemieślnik niemiec, nazwiskiem Dice, który nietylko był „sposobny” do „lakowania i pozłacania” ram, w jakie oprawiano zwierciadła, ale nadto „szkło i farforki w ogniu malować i pozłocić” umiał, a „szkło tak do perfekcji przyprowadził iak farforki prędko y pięknie przystawił...”
Otóż przy pomocy tego Dicego, „który i masę i pokost do farfurek zrobił”, chciał Bachstrom prowadzić farfurnię bez żadnego cudzoziemca „...gdyż i bez takowych nasze fabryki (*) pierwsze tak się udały, że rzadko takowych widać i po całey Holandyi, skąd te fabryki wyszły...”
Wobec założenia w roku 1742 przez księcia wojewodę wileńskiego farfurni w Świerżniu, jak również wobec tego, że Bachstrom nie wykazał żadnych uzdolnień technicznych i wkrótce z Urzecza został odwołany, zamiary prowadzenia w Urzeczu wielkiej farfurni spełzły na niczem. Istniała tam, podobnie jak w Nalibokach, garncarnia przy hucie szklanej, produkująca różne miski i garnki, które to wyroby jednak znane były w okolicy dla swej jakości, a w wykazach „przedanej poliwy różney i kafel”, sporządzanych przez administrację huty urzeckiej, figurowały nietylko „garnuszki, miski, makotry, rynki, hładysze i dzbanki”, ale również wazony do kwiatów, imbryczki, talerze i półmiski.
Wyroby garncami urzeckiej odznaczały się ładną polewą seledynowego koloru, jak również zgrabnemi kształtami. Stanowiły one jakby przejście od zwykłych wyrobów garncarskich do fajansu i były używane jako zastawa stołowa nietylko po domach licznych oficjalistów radziwiłłowskich, ale nawet i po sąsiednich dworach szlacheckich.
Czy garncarnia urzecka była czynna tak długo, jak tamtejsza huta szklana, nie umiemy powiedzieć, mamy jednak dowody, że istniała jeszcze w roku 1795 i że osiągała w tym okresie mniej więcej po 150 złotych rocznie za „przedaną poliwę”, oraz po 500 złotych rocznie za kafle.
Jak widzimy więc, manufaktury radziwiłłowskie nietylko produkowały piękne farfury, ale również wywarły duży wpływ na podniesienie poziomu miejscowego garncarstwa. Garncarnie w Nalibokach i w Urzeczu były jakby szkołami dla okolicznych garncarzy, a naczynia, wychodzące z tych garncami, wyrabiały w miejscowej ludności przekonanie, że nawet zwykłe przedmioty codziennego użytku mogą być estetycznie i starannie wykonane.