Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Słusznie Rastawiecki w pracy swojej o Stwoszu podniósł jedną okoliczność odnośnie do braku wiadomości o tym mistrzu. Omawiając milczenie dziejów i nawet Długosza, który nie poświęca mu ani słowa, kładzie zdanie następujące: „Zapomnienie to i zupełna nieświadomość nietylko już wyłącznie Stwosza, lecz i całej sztuk pięknych krajowych z ubiegłej przeszłości dziedziny, osobliwszym jest niezaprzeczenie objawem, w całem paśmie aż do jego końca, dawnego bytu krajowego". (Bibl. Warsz. 1860 tom I).
Opieramy się na tych słowach głównie w tym celu, aby osobliwość tę tu omówić i zaznaczyć, że naród polski to przecie dziwnie inny, jak wszystkie ludy obce. Zaprawdę! Tyle tych piękności było dawniej w samym Krakowie, takie tam były okazy i bogactwa i wspaniałości, że obcy ludzie nie mało się dziwowali, a o tem wszystkiem ledwie słowo jedno napomknienia, albo nawet i ani najmniejszej wzmianki. Co to może oznaczać? Po zastanowieniu się przydłuższem nad tą niezwykłością przychodzimy do przeświadczenia, zdaniem naszem zupełnie jasnego, iż chyba nie co innego było tu przyczyną, tylko powszedniość a codzienność. Musiała być taka mnogość dawniej przedmiotów sztuki po kościołach naszych i taka wszędzie ich łączność ze życiem ogólnem, czysto narodowem, że uważano to wszystko za ramy porządku najzwyklejszego i najbardziej prawidłowego. Człowiek najczęściej podnosi to i uwydatnia z zapałem, co nań sprawia wrażenie właśnie niezwykłości i uderza po prostu wyjątkowością nadmierną. Wiemy też, że w Polsce nawet po kościółkach wiejskich bywało po 20 ołtarzy skrzydłowych. Aby na tle takiego mnóstwa wyróżnił się w pierwszej linji sam jeden ołtarz Marjacki na to potrzeba było wiele wieków. Stąd ani o Stwoszu ani o dziełach jego, nie mamy wiadomości dawniejszych, zwłaszcza, iż on całą drugą połowę życia swojego przepędził nie w Ojczyźnie, ale w Norymberdze. Wincenty Pol pięknie uchwycił to w wierszach, co podanie przyniosło a mianowicie przedstawił wahania mistrza i szukanie rad u bliższych i dalszych, aż padły słowa:
„Jedź, mistrzu Wicie! szczęśliwa ci droga, A po naszemu pochwal Pana Boga! Jedź mistrzu Wicie! wszakto z tego kraja W cały świat poszły Norymberskie jaja? Niech się tez Hanza i nam raz pokłoni, Niech pozna smaki tej Sarmackiej woni!“
Pojechał Stwosz przez ziemie Śląskie aż mu drogę zaszła cyganka wróżebna, która zawołała przeraźliwie: „Wracaj do domu, pókiś jeszcze żywym“! Ale mistrz nie usłuchał cyganki, ponieważ droższym dlań był głos wewnętrzny a ten wołał: „Nie dba o wróżby, Kto jest z Bożej służby“.
I pojechał dalej nasz Stwosz, porzucając rodzinę i Ojczyznę Swoją; pewnie sam grobowiec Ś-go Sebalda był tego wyjazdu przyczyną najpierwszą. Już omówiliśmy to niesumienne obejście się Rady Miasta z Mistrzem, przez odmówienie mu zapłaty za wzory bogate z drzewa wyrzeźbione dla odlewów. Było to w roku 1506, zatem w 18 lat po wykonaniu rysunków a w ośm lat po uskutecznieniu rzeźby. Od samego początku poczęły się dla Stwosza niepowodzenia w życiu w Norymberdze, chociaż prace coraz liczniejsze dodawały mu sławy coraz więcej, zaiście do pozazdroszczenia.
Już w r. 1503 w dniu Ś-tej Barbary, to jest dnia 4-go grudnia, napiętnowano go srodze po obu policzkach !
Z przytoczonych zapisek widzimy szybkość postąpienia sobie rady miejskiej w sprawie Stwosza. Wstawjał się za nim i żądał objaśnienia biskup wurtzburski i jakiś szlachcic, może przez tamtego przysłany; rada odłożyła odpowiedź do tygodnia, żeby w sądzie i karze nie mieć przeszkody: tymczasem też wymierzyła karę”. (Bibl. Warsz.1860 I str. 9).
A wiedzmy o tem, iż Rada miasta złagodziła wyrok, bo najpierw miał życiem Stwosz przepłacić, potem miano mu oczy wypalić, skończyło się na wypaleniu mu żelazem policzek pod oczami. Przyjmując, że w r. 1496 osiadł mistrz na stałe w Norymberdze i w tym roku złożył opłatę do księgi mieszczan i mistrzów cechowych, wynika, iż stosunkowo w bardzo krótkim czasie, bo w siedm lat potem, już srodze napiętnowano człowieka i to człowieka niewinnego! Zanim mężowie Rady Miasta zmienili mu karę na wypalenie policzek, wprzód wymusili od Stwosza przysięgę i warunek, że nigdy się już z miasta niemieckiego nie wydali, dopóki żyć będzie. (Rastawiecki j. w. str. 10).
O cóż był on oskarżony? o sfałszowanie długu! I dlaczegóż miałby zdobywać się na krok taki mąż poważny, znany ze stateczności i uczciwości, kiedy to właściwie nie on chciał oszukać, lecz jego oszukano, zatem oszczerstwo rzucone przez Banera było widocznie obliczone na uwolnienie się z całej odpowiedzialności. Rada Miasta wykorzystała sposobność, aby zemścić się na cudzoziemcu, albowiem postępowała zgodnie z duchem czasu, wedle którego Niemcy tępili Polaków wszędzie i zawsze. Do takiej pewności przyszedł sam Rastawiecki, który badał rzecz na miejscu w Norymberdze i orzekł: „w tej niejasnej sprawie było widocznie coś podejrzanego, jakby zawistnie wyrządzona krzywda, pochopne cudzoziemca potępienie, jawne uchwycenie się środka do zatrzymania sobie na zawsze zdolności niepospolitej i górującej”... Na podstawie pracy Rastawieckiego można już całkiem stanowczo sądzić, że tu nie chodziło o ukaranie za przestępstwo, bądź co bądź nie popełnione, bo też i nie udowodnione, lecz sprawa rozgrywała się na tle nienawiści wszystkich małych w obec wielkiego i na podłożu mściwości narodowej.
Jak okropnie mu dokuczano, jak strasznie dręczono tego męczennika, o którym my tak mało wiemy, dowodem list z r. 1506 tej treści: „Jeżeli Witowi Stoss trafi się gdzie w miejscach postronnych robota, o tem zawiadomić może Radę, która mu stosownie do okoliczności i czasu pozwoli lub nie, po za obrębem miasta zarabiać”. Poznajemy w tem całą ohydę niewoli czarnej, w której chciano udusić tego bohatera, cierpliwie znoszącego katusze przez 30 lat, aby dalej z poświęceniem pracować tylko dla sztuki. I tacy ludzie dzisiaj wynoszą go pod niebiosa i ci wrogowie kapłana piękna widzą w nim teraz ozdobę a chwałę ! Tylko tak przewrotna dusza, jak gnębicieli, może zdobyć się na podobne zdrady, skierowane dla korzyści własnej.
Trudno w tem miejscu rozwodzić się nad sprawą bardzo brudną i hańbiącą naród niemiecki, ale przecie oko liczności jednej pominąć nam nie wolno. Otóż cesarz Maxymiljan I bierze w obronę mistrza, zdejmuje z niego niesławę i obdarza go łaską swoją, powierzając mu prace nad posągami do grobowca w Insbruku. Rzecz godna pamięci, że Rada Norymbergji nie pozwoliła mistrzowi ogłosić tego przywrócenia czci na podstawie listu królewskiego!
A więc stawał w obronie Stwosza i biskup wurcburski i cesarz Maxymiljan I. Nic nie pomogło, bo zawziętość, z braku serca, to główny rys znamienny narodu tego.
W pracy o „Bonerach" p. Jan Ptaśnik powiada tak: „Pozostawali, również w stosunkach i z największym polskim rzeźbiarzem Witem Stwoszem, którego nawet w Norymberdze nazywano Polakiem. Łączność jednak z Bonerami przyniosła Stwoszowi z własnej jego winy nieszczęście. W r. 1496 powrócił on z Krakowa do Norymbergji“, gdzie wplątał się w sprawy pieniężne z Jakóbem Bonerem (zwanym Panerem). Napiętnowano Wita Stwosza na obydwóch policzkach w r. 1503. P. Jan Ptaśnik dodaje: „Tak więc zetknięcie się z Bonerami przyniosło temu wielkiemu mistrzowi tylko nieszczęście, największe chyba, jakie człowieka spotkać może. Ten smutny wypadek, to niezatarta ciemna plama na rodzie Bonerów “!
Po zgłębieniu rzeczy całej przychodzimy do przeświadczenia najmocniejszego, iż mistrz „polski" w ręku Teutonów paść musiał ofjarą, choćby tylko dla tej przyczyny jednej właśnie, iż był Polakiem. Oszczerstwo o sfałszowanie papieru jest dowodem przebiegłości wroga Bonera. Współczesność dobrze odczuwała krzywdę popełnioną na mistrzu, a najlepszym dowodem tego to obrona niewinności jego za pośrednictwem i arcybiskupa i cesarza. Zawziętość a nieustępliwość Norymbergji jest zgodną z duchem mściwości i bezwzględności wrogów. Stwosz w obec przyszłości nie miał się już czem innem obronić, jak tylko myślą, zamkniętą w rzeźbie p. t. „Sędzia Niesprawiedliwy", przechowanej dziś w Germańskiem Muzeum Norymbergskiem, oraz w posągu wyobrażającym Bonera, jak przekupuje sędziego. To przekupstwo ze strony Bonera było tem łatwiejszem, iż w walce chodziło o pognębienie Polaka przez Niemca. Dziś o tem nauka niemiecka nie chce wspominać, bo uważa Stwosza od razu za niemca.
Jednem słowem biedny nasz rodak doczekał się końca życia wielce nieszczęśliwego, tem bardziej, gdy wskutek przepalenia nerwów podocznych stracił wzrok potem. Wnuczka prowadząca dziadka stała się znajomą w mieście, ale bez serca byli tam ludzie dla nich, bez szczypty uczucia. Obraz ten pięknie odtworzył na płótnie swojem Jan Matejko. Orzeł nasz, ten malarz genjusz nowoczesny, oddał cudownie chwilę, gdy nieszczęśliwiec w towarzystwie wnuczki, staje we wnętrzu kościoła i ręką dotyka się nóg Chrystusa Ukrzyżowanego, tej Bożomęki, którą z tak wielką miłością, on także orzeł średniowieczny, rzeźbił wzniośle tyle razy i w Polsce i na obczyźnie. Co się mu dziać musiało w duszy, gdy tylko dotknięciem już śledził kształty, jakie z tych samych palców płynęły pod uderzeniem dłóta!
Biedny skazaniec, w pokorze wielkości swojej znoszący katusze, przemocą dziką mu narzucane, przeszedł życie pełen chwały i sławy zwłaszcza dla nas, dla Polski!
Oddawajmy mu cześć, jaką mu winni jesteśmy i nie kalajmy pamięci jego tem wyrzeczeniem się, tem zapomnieniem, jakie dziś pod wpływem obałamucania się szerzy. Większym obowiązkiem naszym bronić go do upadłego, aniżeli pod urojoną tarczą wspaniałości płaszczyć się przed pięścią przemocy. Przesadzone wyobrażenia o prawdzie z niewoli każą nam łudzić się, że my musimy tym słuszność przyznawać, którzy dziś są gwałtem najsilniejsi!
Niczem tak nie ujmuje nas ta postać wspaniała, ten nasz Wit Stwosz, Polak i Krakowianin, jak tem cichem męczeństwem, jako wygnaniec zdala od Polski przykuty do obcego prawa zimnego, aby tam cierpieć i tworzyć nadal dla ozdoby miast niemieckich.
Boleśnie czytać, jak niektórzy, nieznający prawdy całej, obwiniają Stwosza, iż nie chciał do Polski powrócić, nie zatęsknił do niej i stał się Niemcem. A jakżeż on miał wrócić, skoro mu nie pozwolono nawet za mury miasta się wydalić! Jak niesprawiedliwie sądzimy o nim, nie chcąc zrozumieć tragedji, która nań spadła. Po prostu wzięto go w niewolę, aby naprawdę uczynić go już wtedy przemocą Niemcem.
W r. 1533 umarł biedny ślepiec!...
Rzecz w wysokim stopniu uderzająca, że właśnie w tym roku 1533 przepisano pergamin, dotyczący Ołtarza Marjackiego w Krakowie, gdzie wstawiono „ Magister Vittus Almanus de Norinberga". Już nie obawiano się tego, aby sam Wit na to nie zezwolił. Leżał już w grobie, rychło potem zapomnianym. Skoro się nie lękano sfałszowania pergaminu, o ileż łatwiej było wrogom już wtedy postarać się o to, aby wtrącono podpis Hubera na głowicy grobowca Kaźmirza Jagiellończyka! Zdarzenia owe wszystkie, jakie tu przytoczyliśmy, jawnie okazują, jak celowo prowadzoną była praca zniemczenia Stwosza siłą nakazu, bez wiedzy nawet i woli jego.
Po tem wszystkiem jeżeliby ktoś jeszcze nie zdał sobie dotychczas sprawy, czy Stwosz jest Polakiem, temu przypomniemy słowa Neudórfera, wedle których robót jego najwięcej w Polsce. A my dodamy, iż są to arcydzieła w Polsce najwcześniejsze, największe, najpiękniejsze i najważniejsze. P. J. Ree orzeka, iż Stwosza najlepiej poznać można w Krakowie, gdzie już był w r. 1463. Tylko Kraków w zabytkach swoich daje wyobrażenie o jego sztuce wielkiej! A to wystarczy za dowód, że tu dusza jego czysto polska! Stwosz żyje w Krakowie najsilniej. Stwosz Polakiem - Krakowianinem!
Dobrze to rozumiemy, iż poglądy nasze, w tem dziele, posiadać mogą liczne jeszcze braki. Pochodzić one mogą głównie z tej przyczyny, że istnieje tak wielka ilość prac związanych ze Stwoszem samym lub jego sztuką, iż objąć ich na razie sądem wytrawnym a stanowczym to sztuka niemała. Moglibyśmy w obec tego przyznać słuszność całkowitą Amb. Grabowskiemu w przypisaniu Stwoszowi dzieła Ogrojca w kościele Ś-tej Katarzyny na Kaźmirzu w Krakowie, zwłaszcza, skoro badacz ten widział na nim V i S, moglibyśmy dalej wtrącić tu uwagę o dziełach albo Stwosza samego lub szkoły jego w związku z ołtarzem w kościele Ś-go Florjana, który pochodzi z resztek po licznych miejscach ocalonych. Należałoby przyłączyć w tem miejscu znaczenie i Ogrojca przed kościołem Ś-tej Barbary, a wreście przypomnąć jeszcze sławne czasu swojego ławy kapłańskie z kościoła Marjackiego w Krakowie, z. r 1494, albowiem Rada wypłaciła za nie Stwoszowi 1500 złotych w r. 1495. To wszystko byłyby uzupełnienia gwałtownie potrzebne dla określenia szkoły krakowskiej z wieku XV-go, gdyby nie trudności z tem połączone, jak braki szczegółów z ław kapłańskich, lub niepewności, skąd pochodzić mogą szczegóły pojedyńcze ołtarza w kościele Ś-go Florjana.
Wedle prawdopodobieństwa wszelkiego, obydwa Ogrojce dopiero co wspomniane to najniezawodniej prace Stwosza z lat jego młodzieńczych, zapewne wcześniejsze nawet od krzyża tęczowego w kościele Marjackim w Krakowie i od Chrystusa na górze Oliwnej, rzeźby, dziś wmurowanej w dom przy placu Marjackim 1. 8. (U Kopery wiz. 62 str. 77).
Niewątpliwie wielka bardzo u nas ilość arcydzieł Stwosza dałaby się uzasadnić pobytem jego stałym w Krakowie od młodości najwcześniejszej i dlatego nic nas zadziwiać nie powinno bogactwo okazów ogromnie spokrewnionych. Czytamy przecie o utworach Stwosza i działalności jego we Wrocławiu także, w Bardjowie również - zatem dowód w tem niechybny wziętości arcymistrza szerokiej a dalekiej. To też bez wahania przechylamy się na stronę poglądów p. F. Kopery, wedle których brama złota z krużganku piętrowego, dziś książnicy Jagiellońskiej, to także utwór Wita Stwosza, wychodzący i tutaj z dwudziału, tak serdecznie przez niego umiłowanego. Nawet para zwierzątek na łuku bramy „pod jaszczurkami" również mogła wypłynąć z ducha sztuki wielkiej, której przedstawicielem najlepszym był nasz Wit Stwosz. Pomnik jego, poświęcony Kallimachowi, Toskańczykowi z pochodzenia, to ciekawy okaz jednoczenia sztuki krakowskiej, nadwiślańskiej, z przebłyskami nowej sztuki zygmuntowskiej, o której najwymowniej świadczy znak Stwosza umieszczony na wieku od trumny, do jakiej wkładają Chrystusa na obrazie dziewiątym Ołtarza Marjackiego w Krakowie, zamkniętego. Jest tam czwartak, wewnątrz którego arcymistrz umieścił trójkąt niezamknięty i krzyż górą - a na czterych bokach czworoboku umiarowego wykreślone są cztery półłucza czyli półkoła. Układ ten znowu zwany w dziejach sztuki ogólnej pierwiastkiem bizantyńskim, w istocie rzeczy objawia ducha sarmackiego, jaki włosi mienią duchem wschodnio-greckim Już w latach 1480- 1485 Stwosz znak ten położył na ołtarzu Marjackim - a nie zapominajmy, że cała szkoła lombardzka i toskańska wyszła potem z linji założenia takiego, aby później o nie oparł się najpierw Bramante a potem Michał Anioł!
Wit Stwosz zatem to orzeł, uchodzący słusznie za Donatella polskiego i Michała Anioła polskiego. Wyobraża on siłę wypadkową sztuki z w. XV w Polsce i w Krakowie, sztuki Kaźmirza Jagiellończyka! Nic to dziwnego, że z nim wiąże się ogrom dzieł i arcydzieł, albowiem wszystkie one służą za świadectwa nie jednostki twórczej, lecz całej szkoły rozległej, a bardzo silnie zakorzenionej!
Szkoła owa krakowska Kaźmirza Jagiellończyka przeciągała się potem długo we wiek XVI i stąd pochodzi wdzięk sztuki polskiej, łączącej gotyk nadwiślański ze stylem zygmuntowskim.
Skoro Wit Stwosz na obrazie w ołtarzu Marjackim, krakowskim, wyobraził Zmartwychwstanie osobą Chrystusa w środku a 4 żołnierzami po rogach, to w tem oddał piątnicę sarmacką także, o której tak wiele mówiliśmy w rozdziale III. Siłą; „wieści podaniowej" zachował ją jeszcze i na grobowcu arcybiskupa Zbigniewa Oleśnickiego, zmarłego 1493 r. Postać dostojnika kościoła polskiego przybrana czteroma tarczami herbownemi po narożach: Dębno, Topór, Gryf i Kotwicz. Oto znowu piątnica sarmacka, po grobowcach, dziś w Niemczech będących, zdradzająca wiele ducha szczerze polskiego. O tem nie wiedzieć, nie pamiętać, tego nie uznawać i nie głosić, to grzechy narodu polskiego, który od czasu dawnego popada w słabostkę dalekowidztwa na rzecz obcych. Jakkolwiek Stwosz położył nazwisko swoje czcionkami największymi na grobowcu Kaźmirza Jagiellończyka i rok 1492 - mimo to Sokołowski nie może tego dojrzeć, ale spostrzega niemca przychodźcę, o którym sztuka nic powiedzieć nie może i który w r. 1492 nie był wcale w Krakowie. To jest właściwość nauki naszej tem się objawiająca, iż łatwiej jej uzasadnić niepodobieństwo i niedorzeczność na koszt wrogów, aniżeli obronić prawdę wedle porządku boskiego i ludzkiego. Tym, którzy wolą przypuszczać niepodobieństwa, aniżeli trzymać się pewności, zwracamy uwagę na niemożliwość wykonania na pomniku Kaźmirza Jagiellończyka słupów i białodachu później osobno a nie jednocześnie razem ze skrzynią grobową. Stwosz przecie u samej podstawy rozwiązał układ linji tak, że wiążą się jędrnie z częścią grobowca najniższą a odstając i występując z tła służą od razu za przygotowanie zwieńczenia. Sądzić przeto, jakoby ktoś potem uzupełniał pomnik to niedorzeczność bałamutna. Niepodobna wyobrazić sobie także, aby Stwosz słupy owe przed r. 1492 pozostawił niedokończone! Wprawdzie na grobowcu Kaźmirza W. słupy górne dały się później nadstawić osobno - lecz na grobowcu Kaźmirza Jagiellończyka odmiennie one wprowadzone, musiały być założone koniecznie zaraz przy podstawie cokołu i jako wiązki trzonów strzelały w górę. P. F. K opera słusznie bardzo udowodnił, iż liście na białodachu są tak samo jak wszędzie u Stwosza wykonane przeźroczyście z pomocą świdra, a zatem jedna ręka tu pracowała! Sokołowski, chcąc lepiej pogląd swój uzasadnić, widzi Hubera i w postaci króla, ale to jest już wynikiem chyba zaślepienia. Bogactwo rzeźbi kwiatonów, kwiatów i liści osetu, dębu i żołędzi, w końcu iglic i posągów na czerwono malowanych to na pewno wszystko objaw ognia, co płonie w sercu krakowiaka, zarazem zamiłowanie do okazałości, która jak puch pawi, błyszczy nad rogatywką tego co wołał: bom pan i król, wśród niw i pól“.
Słowem jednem obalamy raz jeszcze całkowicie przypisywanie części górnej arcydzieła komu innemu a nie Stwoszowi. Podpis od tyłu na głowicy trzeciej jest fałszem takim samym, jakim był pergamin podrobiony na ołtarzu Marjackim w Krakowie 1533 r.
Kto wie, czy po śmierci Stwosza w r. 1533 myśl chytra nie próbowała od razu, za jednem pociągnięciem zabezpieczyć obydwa arcydzieła duchowi niemieckiemu? a to: ołtarz Marjacki jako utwór najpierwszy i grobowiec Kaźmirza Jagiellończyka, jako arcydzieło najpiękniejsze, stanowczo za życia króla wyrobione, może i gotowe przed rokiem jeszcze 1490. Pamiętajmy, że skoro był grobowiec przygotowanym, dlaczegóż miałby dopiero aż po r. 1494 przybysz obcy nad nim pracować, kiedy Stwosz był wtedy jeszcze ciągle w Krakowie?
Huber z Pasawy, w roku 1494 uzyskujący dopiero prawo cechowe, musiałby chyba najwcześniej w r. 1495 wykańczać dzieło Stwosza. To wszystko brednie, albowiem pewność mamy, że Stwosz przygotował pomnik za życia króla!
To też stało się podobnie z Chrystusem tęczowym na belce tęczowej katedry we Lwowie. Wedle ducha polskiego panował on we wnętrzu do końca wieku XVIII, kiedy niewiadomośći lekkomyślność połączyły się, aby zagubić ślady wartości.
Od czasu tego wieść zaginęła o Bożomęce Stwosza, o arcydziele, którem Lwów chlubić się może. Umieszczone dziś w kącie, w kaplicy prawej, ostatniej, między oknami, nie zwraca uwagi. To też nie wie naród, że to arcydzieło Stwosza z tęczy katedry lwowskiej.
Błędy nasze w niedocenianiu arcymistrza nie tkwią w brakach dowodowych bardzo silnych, lecz w obojętności naszej, w ospałości karygodnej, celowo na nas podtrzymywanej dla korzyści obcych zawsze, nigdy naszych własnych.
Wyznawajmy prawdę taką, jaka jest, a nie jaką ktoś podsuwa skutkiem rozumowania sztucznego a prawda ta czysta najwierniej obroni polskość Stwosza!
W chwili wykończenia książki niniejszej zaskoczyła nas śmierć Ludwika Stasiaka, którego nazwisko wielokrotnie powyżej przytaczaliśmy. Na miejscu tem poczuwamy się do obowiązku bardzo wielkiego, aby złożyć tu wyrazy czci i wdzięczności dla pracy zmarłego na polu sztuki polskiej w ogóle, a w szczególności w dziedzinie sztuki Stwoszowskiej. Naród polski winien objawić uznania gorące wiedzy sumiennej i dążeniom ślachetnym dla obrony polskości tak Stwosza samego, jak i sztuki naszej z doby średniowiecza. Z żalem wyznać trzeba, iż w Polsce dzisiejszej niema nic tak niebezpiecznego, jak ta obrona właśnie, albowiem pojęcia, z postępu rozwichrzonego się wyłaniające, zwróciły umysły nasze przeważnie w stronę cudzoziemszczyzny i spowodowały zamącenia nie do przejrzenia. Objawiają się prądy nowoczesne, które całkiem wyraźnie a stanowczo usiłują głosić, że polskość najnowsza polega na niepolskości w każdej dziedzinie i na każdem polu. Im więcej słów obcych, całkowicie niezrozumiałych, tem nowomodniej i szczerzej kulturalnie! Im szerszych szukamy dowodów na wykazanie zależności naszej od narodów zagranicznych i ducha obcego, tem lepiej czynimy dla nauki obecnej, szukającej polityki nawet w pięknie. Im mniej dotykamy polskości, tem więcej mamy uprawiać narodowość taką, która szuka ocalenia swojego koniecznie we wszystkiem co obce, z ominięciem nawet śladu lub echa swojszczyzny. Otóż z tego to wynika ta niezwykłość wyobrażeń ogółu o Stwoszu, albowiem jak z jednej strony wyciąganie dowodów w nauce polskiej za niemieckością jego stało się wielce pochlebnem dla wrogów naszych, tak z drugiej strony usiłowania św. p. Stasiaka ku wykazaniu polskości Stwosza, to kamień obrazy dla niektórych nie do przebaczenia!
Słyszymy raz po razu, jak nauczyciel pewien przekonuje ucznia o tem, że Stwosz niemcem, a młodzieniec pragnący się rozmiłować w zachwytach, pod wpływem spojrzeń na arcydzieła, nagle tak ostudzony odwraca się z niechęcią i popada w obojętność Powiadają, iż nauczycielka pewna w imię prawdy bezwzględnej uznała za stosowne młodzieży szkolnej udzielić wiadomości, jakoby Stwosz urodzony w Norymberdze iw Norymberdze umarły, nie był nigdy polakiem! I tak u nas szerzy się zamiłowanie do wiedzy, tem głębszej, im koniecznie bardziej od polskości oddalonej, ponieważ pokolenia wskutek wychowania nienarodowego kolejno przygotowują się do prawdy narzuconej im potęgą oddziaływania politycznego.
Odnośnie do Stwosza błędy nasze najpotworniejsze stąd pochodzą, iż uczeni chcą wedle stosunków dzisiejszych sądzić o czasach wieku XV i XVI. Przemoc atoli wieku XIX i XX-go nie może objaśnić okoliczności takich, które były właśnie związane z okresem świetności Polski najbogatszej i największej w czasach Jagiellonów.
Do poglądów wydziwaczonych w tym względzie zaliczyć można zdanie, niekiedy o uszy nasze się odbijające, jakoby Stwosz miał być nawet czechem, wszak w wieku XV oprócz Niemców było w Krakowie tyle czechów. Śmiesznem nazwać można twierdzenie takie już z tego powodu, że w życiu arcymistrza nie spotykamy ani jednej wzmianki o węzłach jego z Pragą, tak samo, jak nie wiemy zgoła, czy miał on jakie stosunki z Pasawą lub tam bywał, o czem nauka nic nie mówi. Mimo to Lossnitzer usiłuje (str. 70 i dalsze) wykazać oddziaływanie sztuki Pasawy i Wiednia na Stwosza, co oczywiścia nie zgadza się z prawdą istotną, wedle której od Oktawjana Wolcnera począwszy aż do wieku XV całkiem przeciwnie szli mistrze z Krakowa do Wiednia a nie z Wiednia do Polski! - Tak jest!
To też patrzymy, jak upada duch Polski za poniżeniem jej godności własnej Przyzwolenia na odstępstwa od praw naszych pociągają za sobą skutki takie, że korzystają z nich w okamgnieniu wrogowie, aby niemi się wzbogaciwszy i wzmocniwszy uderzać tem pewniej w niedołęstwo nasze i niezaradność nowoczesną. Nie chcemy sobie prawdy powiedzieć, że im mniej sami siebie bronimy i cenimy, tem mniej z nami się liczą i nas szanują. Bolesne to głoszenie zdania słowami cierpkiemi: „eine minderwartige Nation"! dlaczego? bo nie umiemy trzymać w dłoni, co praojcowie nasi pozostawili i sami się upadlamy jakoby my czekali zawsze na żebractwo u cudzoziemców. Zasługą św. p. Stasiaka to największą, że poważył się pierwszy odsłonić prawdę, wedle której Stwosz nie Niemiec, lecz Polak - Krakowianin. My stoimy całkowicie po stronie św. p Stasiaka, gdyż istota prawdy dziejowej tego pożąda. Źle się dzieje w Polsce, gdy tylko jednostki nieliczne mają w niej odwagę bronić polskości, zaś ogół patrzy okiem obojętnem na zaborczość w dziedzinie naszego bogactwa duchowego i artystycznego. To też nie dziwujmy się, gdy rozważymy zachłanność bezgraniczną pod tytułem: „Meisterwerke altdeutscher Plastik", wśród której na czele arcydzieł niemieckich postawiono: Ołtarz Marjacki krakowski. Profesor Dr. Grolman wyraża się o nim, że to najpyszniejsze dzieło sztuki niemieckiej (?). Dziwić się nie powinniśmy temu, bo skoro nauka polska na tem się zasadza, aby nieodzownie wykazać upośledzenie nasze przy wywyższeniu pozoru choćby najmniejszego wpływu jakiegoś obcego - to wtedy na pole opuszczone wkraczają śmiałkowie i biorą je w posiadanie. Zadowalniamy się tem, że wszystkie objawy cudzoziemszczyzny oblekamy w wyrazy zaledwie nieudolnie spalszczane - zaś uczeni obcy wszechwiednie biorą co nasze na własność niepodzielną. W p. Grolmana, dopiero co przytoczonej - ani słowa o przynależności zabytku do sztuki polskiej, bo świat właściwie cały nie uznaje takowej i nie ma pojęcia o jej istnieniu! Profesor Grolman należy widocznie do rozsiewaczy tej prawdy wrzekomej, która przyczepiona do polityki każe gwałtem uznawać tylko sztukę niemiecką. Pod godłem: „Meisterwerke altdeutscher Plastik" podaje światu uczony ten przedewszystkiem ołtarz Marjacki w Krakowie i z niego na czele zamieszcza w szczególe obraz szósty, na skrzydle lewem, u dołu, przy ołtarzu zamkniętym występujący. Czy w ogóle nauka niemiecka usiłuje gdzie wytłómaczyć, dlaczego nazywa ona arcydzieło to niemieckiem? Bynajmniej. Jak już wspomnieliśmy Niemcy nie uważają za potrzebne posługiwać się dowodami, dla nich wystarczy orzec: „Meisterwerke altdeutscher Kunst" i na tem koniec najpewniejszy. (Kopera wiz. 20. str 34).
Lossnitzer (str. 44) widzi ten dwudział i w innych obrazach, jak Zwiastowanie, Narodzenie i Pokłon Trzech Króli: „sie sind in zwei getrennten Halften gearbeitet“. Tego wszakże nie umie ten uczony rozwiązać, gdyż nie zna naszej sztuki polskiej, zatem odnosi to tylko do przypadkowości bez znaczenia dla niego.
Ponadewszystko zaś wprowadzenie 12 pól po skrzydłach zamkniętych, to przecie liczba dająca się uzasadnić czwórką potrójnie tu się objawiającą. Stwosz, jako Polak, (a nie jako Niemiec), oddał tu czwórkę siłą podania wiekowego, gdyż i w budowie kościoła Marjackiego mamy cztery przęsła w nawach i cztery przęsła w części kapłańskiej. W dziejach Polski znamy panowania dwunastu wojewodów. Jeszcze Słowacki w Lilji Wenedy wprowadził dwunastu bardów z harfami złotemi. Liczba przeto obrazów 12 na zewnątrz Ołtarza Marjackiego to nie przypadkowa, lecz głęboko obmyślana i odczuta. Nie Stwosz Niemiec tu tworzył, lecz Stwosz Polak!
Cóż to znaczy, że prof. Grolman gołosłownie nazwie ołtarz nasz arcydziełem sztuki niemieckiej, kiedy on niczem tego udowodnić nie może! My przeciwnie, Polacy, mamy setki dowodów, iż to arcydzieło sztuki polskiej.
Profesor Grolman na str. 370. „lllustrirte Zeitung“ powiada, że już wiersze jego skromne mogą przekonać czytelnika o żarze poczucia Stwosza i o duszy ognistej jego („Schon die wenigen diesen Zeilen... kónnen dem Leser eine ahnende Vorstellung von der Kraft der Anschanung und der Glut der Empfindung vermitteln, die in dieser Feuerseele wohnten“...)
Wypowiedzenie owo zgadza się całkowicie z orzeczeniem Dauna, o czem już mówiliśmy Gorącość, jako żar poczucia i dusza ognista, to właściwości rdzennie przy należące do narodowości polskiej a nie niemieckiej, chłodnej a rozumującej spokojnie. Jeżeli Stwosz doczekał się losu okrótnego w Norymberdze, to głównie dlatego, iż był tam jako Polak gorący o duszy płomienistej nie rozumiany i że go Niemcy ścierpieć nie mogli.
Jeszcze słowo odnośnie do tego wrzątku uczucia artystycznego, aby poprzeć niem twierdzenia nasze co do grobowca króla Kaźmirza Jagiellończyka, w całości należącego do Wita Stwosza, bez udziału w nim jakiegoś Hwebeka, o którym chce głosić napis na wstędze od tyłu głowicy trzeciej, pod biało dachem. Wiemy dobrze, iż zwieńczenia górne białodachu tego (baldachinu) były zmieniane wielokrotnie, miały najpierw posążki z drzewa rzeźbione i malowane, potem kule, dziś kwiatony. Były sposobności rozmaite, aby w czasie przeróbek ktoś z chełpliwych położył nazwisko swoje próżne. Wyciągać z tego wnioski, że to Huber z Pasawy, jest to nakręcać wywody wedle dowolności, niczem poprzeć się nie dającej. Cała część górna pomnika królewskiego, w mowie będącego, to obraz właśnie duszy ognistej, która tu bujnie się objawić chciała barokiem Stwosza. Jakżeż można sądzić, aby wynik takiej niespokojności, ze żaru uczuciowego płynący, dał się zastąpić pracą rzeźbiarza obcego, który przyszedł chleba do Polski szukać i nagle ni stąd ni zowąd odpowiedział tak wzniośle zamiłowaniom Stwosza?.. Wedle przekonania naszego, napis na głowicy zgoła nic nie oznacza, jest zestawieniem czcionek bałamutnem, poprzekręcanem, aby mącić tylko czystość prawdy z twórczością Stwosza związaną !...
Przy bardzo ścisłem wpatrzeniu się w owe czcionki, pogłębiono odkute, da się odczytać TOKEG HVEKEK, ale to niejasno, że tylko myśl z góry dążąca ku celowi, chce to mieć za Jórga Hubera. Nasamprzód litera pierwsza podobna do T ma kreskę poziomą u dołu, zatem nie wiedzieć po prawdzie, co ona chce znaczyć? Gdzie uczeni czytają R - tam wszędzie jest w istocie K - a więc jak to wszystko można przekręcać na Hubera ? Ani imię, ani nazwisko nie uprawnia nas do wywodów naukowych!
Przyznajemy zatem słuszność wyrażeniom prof. Grolmana o żarze uczucia Stwosza i o duszy ognia pełnej, lecz to właśnie świadectwem najlepszem polskości arcymistrza do której odnieść wypada nam same sklepienia białodachu, przybrane żebrami w sposób, nie dający się uzasadnić poglądami rzeźbiarza niemieckiego. Sklepienia, opierające się o cztery pary słupów, dzielą się na trzy pola, z których pole środkowe ma żebra wygięte w linjach esownic, wychodzących z oporów a schodzących się w środku sklepienia w kształcie linji kolistych, które tu wytwarzają układ „w piątnicę w połączeniu ze środkiem między kołami. Wybujałość linji zdobniczych i śmiałość znakomicie odpowiadająca barokowi Stwosza, to cechy upewniające nas o działalności arcymistrza bez posługiwania się niemcem, który nie mógłby się wcale zdobyć na mowę kształtu, kipiącego po prostu polotem gorącym.
Sokołowski Marjan a a za nim niestety uczeni niemieccy zdają się głosić wyroki nieomylne, jakoby część górna pomnika Kaźmirza Jagiellończyka, to koniecznie dzieło niemieckie Hubera. Nie zgadza się to z prawdą, która bije ze sposobu wykonania tegoż, bo skądżeby ten przybysz dopiero co pozyskujący prawo cechowe w Krakowie w r. 1494 miał takie same właściwości wydoskonalone, jakie uchodzą za przymioty wyłącznie odnoszące się do osobistości tylko Stwosza? Mowa tu o fałdowaniach bardzo silnych i głębokiem wcinaniu wgjęć po liściach - co stanowi odrębność kształtów po dziełach Stwosza. Lossnitzer na stronie 71 dzieła swojego przyznaje, że w Norymberdze sposoby te nie są znane, a zatem skądże one pochodzić mogą? - tylko ze szkoły polskiej, a ściśle krakowskiej. P. Kopera z podziwem zaznacza po głowicach i szczegółach baldachu na grobowcu Kaźmirza Jagiellończyka takie same znamiona wycinań przy pomocy świdra, o których Lossnitzer mówi odnośnie do ołtarza Marjackiego na str. 51. A więc jedna i ta sama ręka tu widoczna. Stwosz sam to wykonywał a nie żaden przybysz!
Wszystko to wypowiedzieliśmy tutaj w tem przekonaniu, że zdania uczonych niemieckich jak prof. Grolmana, przy opieraniu sztuki niemieckiej o arcydzieła polskie, bez dowodów żadnych, to chętki zaborcze nie znajdujące zgoła żadnej wartości wśród nauki prawdziwej.
Odrzucamy te zachcianki z całą siłą i pragniemy, aby naród polski, pełen świadomości, bronił się nadal przeciw grabieżom podobnym - gdyż ołtarz Marjacki w Krakowie oraz grobowiec Kaźmirza Jagiellończyka to największe arcydzieła ludzkości i arcydzieła sztuki polskiej!... Sława Wita Stwosza - Krakowianina - jest chwałą Polski!!
Zanim słowo już ostatnie tutaj położymy, pragniemy jeszcze raz streścić wyniki najważniejsze wszystkich wywodów w książce niniejszej. Zmierzały one głównie do wykazania przed narodem, iż poglądy na zabytki polskie dotychczas były całkowicie mylne głównie z tej przyczyny, że nauka a wychowanie w czasach niewoli podlegały bezwiednie przewadze ducha obcego, przy zgnieceniu doszczętnem polskości na kaźdem polu. Zapanowały wszechwładnie przekonania bezmyślnie powtarzane, jakoby Polska zgoła w całej osnowie dziejów swoich nie miała nic własnego a była skazaną na poddawanie się wpływom najrozmaitszym i wszechstronnym. Wszystkim się zdaje, że to musi być taką prawdą jedynie dlatego, ponieważ wszyscy jednakowo mówią i powtarzają. A jednak... tak nie jest!...
Skoro zatem na stronie najpierwszej dzieła naszego położyliśmy tutaj napis, głoszący twórczość polską po arcydziełach Stwosza, to uczyniliśmy to z rozmysłem a celowo, gdyż postawiliśmy sobie zadanie z góry, aby zbadać, o ile pomniki sztuki Stwoszowskiej zdradzają odmienność pomysłów i czy jest w nich cośkolwiek innego, co się wyróżnia od sztuki innej? Arcydzieła Stwosza w twórczości swojej najlepiej nas pouczają i najwięcej nam mówią, dlatego przeważnie trzymaliśmy się tego środowiska. Przeszliśmy prawie wszystkie utwory arcymistrza a wszędzie i zawsze za pośrednictwem kształtu świadczyły one o sobie najszczerzej i najrzetelniej. Twórczość polska dała się poprzeć głębią przekonania na każdym kroku w zgodzie z dziejami naszemi i pierwiastkami całej kultury naszej. Okazało się bogactwo wyników wprost nieoczekiwane na chwałę sztuki polskiej.
I właśnie w chwili, kiedy to piszemy wpadają nam w oczy warunki głośne z konkursu na Muzeum Narodowe w Warszawie, którego „Słowo wstępne“, z ramienia Koła Architektów, pouczać ma ogół o znaczeniu sztuki polskiej. Wykład w tem „Słowie Wstępnem" zawarty przejdzie niezawodnie do dziejów Polski - albowiem jest objawem zamięszania pojęć na to aby właśnie udusić sztukę polską, a doskonale odzwierciedla wyobrażenia ogółu naszego opanowaniu kłamstw i niepodobieństw na polu wiedzy naszej z przeszłości naszej własnej. I znowu ciska się gromami właściwie na polskość, której wcale się nie uznaje - wynosi się wpływy zachodu aż do znudzenia. Powtarzanie ogólników, odkutych dawno na kowadle polityki zagranicznej, staje się już czemś złowróżbnemi nieszczęsnem, aby Polskę trzymać dalej na uwięzi niewolniczej i nie dopuścić kiełkowania samodzielności najmniejszej. Wiecznie to samo nikczemnienie siebie samego, wiecznie kładzenie w uszy tego samego wyroku o niższości naszej i uległości koniecznej wpływom obcym. Klątwa jakaś odsłania przed nami grozę, nasyconą błyskawicami i burzami, w których ma się objawić istność narodowa. Przypomina się zdanie Staszica, że gdy „paść może i Naród Wielki, to zginie tylko nikczemny Narodowość, która nie chce siebie sama szanować i nie może wyrobić w sobie sił własnych dla samodzielności niezależnej, taka narodowość musi nosić w sobie znamiona nikczemności śmierci! To okropne!
Dlaczegóż nikt w Polsce nie odważy się myśleć o Stwoszu jako Polaku?... bo wytworzyła się już ciężka dziedzina zamglona od dawna tak ciemno, że nie może przebić jej duch polski. Po prostu zabrakło nam już odwagi do myślenia o sobie. Drogą wzwyczajenia się biernego wyrobiło się urojenie, jakby Polska w istocie była skazana na naśladownictwa wszystkich i wszystkiego, tylko nie siebie samej - tudzież, że Polsce nie wolno pod karą bluźnierstwa przyznać się do niczego własnego, albowiem ma być to „naród spotwarzony“ !?
Osoba sama Wita Stwosza i cała sztuka jego, to obraz doskonały nieprawidłowości, jakie stają się w Polsce właśnie prawidłowemi. W całem dziele powyższem roztoczyliśmy dowody namacalne na wykazanie, jak twórczość przebijająca się z utworów arcymistrza, świadczy o polskości na każdym kroku i po wszystkie czasy. I w rzeczy samej okazuje się, że zdania uczonych najpierwszych na tem polu, były o wiele bliższe prawdy, jak późniejszych, ponieważ badania coraz bardziej uczone sprawę coraz więcej zaciemniły a nie rozjaśniły. My dlatego orzekamy stanowczo, iż Stwosz pochodzić musiał ze Śpiżu, z okolic Bardjowa, jak to J. Łepkowski podał. „Z tem nazwiskiem słowackiem często w XV stóleciu spotykamy się w aktach miejskich, krakowskich, znajdując rodzinę Stwoszów na długo przed pojawieniem się Wita w Krakowie osiadłą". A jednak... nie chce o tem nikt w Polsce wiedzieć, bo wszyscy nasiąkają koniecznie kierunkami nauki niemieckiej, aby na ślepo z ujmą dla godności własnej powtarzać i klepać, że Stwosz to niemiec. Dobrze bardzo opowiedział Łepkowski (Tyg. ill str. 294): „w bawarskiej Ruhmeshalli stoi posąg jego, ku pamięci zapewne niemieckiego piętna, jakie mu norymberski kat na twarzy wycisnął".
Bronią czasów ostatnich na polu nauki i sztuki to obelga rzuconą z przekąsem: „oto szowinista"! U nas polskość bowiem może objawić się tylko cudzoziemszczyzną, w obyczajach, w tańcach, w mowie i towarzyskości. Łatwiej stąd niejednemu bronić choćby ognika błędnego, rozdmuchanego do blasku słońca, aniżeli trzymać się pewności, jak dzień jasnej i nawiązać ją do polskości. Uczyniono z narodowości polskiej coś tak niewłaściwego, co szuka wiecznie obczyzny, aby stanowczo stać ciągle pod pręgierzem naleciałości najpotworniejszych a zapominać stale o polskości. Wydrwić w Polsce rzecz za pomocą szowinizmu narodowego to znamię postępu, lecz równocześnie nikt nie chce wiedzieć o tem, że bierze nad nami władztwo szowinizm obcy, wstrętny i znienawidzony. Schlebiania wrogom, co wedle Pola „z krzywd tylko się bogacą i idą drogą świętokradztwa" to nieszczęście większe jak rozbiory kraju. Tracimy wszystko co przodkowie krwią serca osiągali i tworzyli - giniemy w morzu płaskości powszedniej, wszechnarodowej.
Szowinizm polski naigrawany sprawia to, że po księgarniach polskich przeważnie dzieła obce. Szowinizm cudzoziemski to choroba nasza z gorączką nieprzytomności.
Narodowość Stwosza to rzecz zgodna z miłością Ojczyzny, która jedna najwyżej stała zawsze w Polsce a dziś spadła do urągowiska! Mówią, iż Matejko musiał być czechem, bo polak nie może być takim polakiem wielkim, - jak gorąca polskość Pola staje się zrozumiałą dla kogoś, gdy powie, że pochodzi z ojca niemca Pohla! Czy to nie szyderstwa, obmyślone na opętanie umysłów?
Pamiętajmy atoli ponadewszystko o słowach, jakie wypowiedział B Daun, że Wit Stwosz uchodził w Niemczech za mistrza najbardziej obcego, („unter den deutschen Künstlern vielleicht am meisten befremdender Meister ist“). W tem samem miejscu orzekł ten badacz, że po dziełach Stwosza stosunkowo mało rysów niemieckich („verhaltnissmassig wenig deutsche Charakterzuge"). Na stronie zaś 16 zawyrokował Daun, iż ołtarz Marjacki w Krakowie przewyższa wszystkie ołtarze sztuki niemieckiej, nawet Riemenschneidera! - Zgadza się owo zdanie najwierniej z tem, co J. Tepkowski jeszcze w r. 1860 orzekł, iż wszystkie rzeźby Stwosza zagraniczne stoją o wiele niżej od ołtarza Mariackiego Krakowskiego od pomnika króla Każmirza Jagiellończyka. Jakże to smutnie a przygnębiająco działa, gdy mimo wszystko po śmierci badacza św. p. Ludwika Stasiaka świat polski za pośrednictwem Tygodnika illustrowanego w Nr. 52 1924 (na str. 871) dowiaduje się, że „rozprawy Stasiaka pozbawione są podstaw naukowych". Kto to udowodnił, kto to wykazał? Tyle tylko Polska o poświęceniu życia całego i o pracy niezmordowanej tego badacza może wiedzieć? O! to krzywda niezasłużona, stająca się niestety zawsze udziałem najlepszego syna w Ojczyźnie - w Polsce!
Tygodnik illustrowany poszedł dalej po drodze utorowanej przez wrogów polskości, którym nie podoba się to wcale, iż „Stasiak oskarża urzędową naszą wiedzę historji sztuki, że pod wpływem obcych uczonych skłonna jest dostrzegać w sztuce naszej średniowiecznej wpływy niemieckie". Każdy teraz w tem miejscu może nabrać przekonanie własne, bo widzi naocznie, jak wiedza „urzędowa" polska więcej przypisać chce Stwoszowi, aniżeli to Niemcy czynią. Skoro Daun nie waha się określić raczej przynależność Stwosza pod względem wrażliwości gorącej (seiner unruhigen Hast und heissen Erregbarkeit) do Polski jak do Niemiec, to zachodzi pytanie osłupiające, czy nauka polska nie jest zaprawdę więcej niemiecką, jak sama niemiecka?
Tygodnik illustrowany nazywa badania św. p. Stasiaka „dowodzeniami ryzykownemi"! Dlaczego?... o! łatwo odgadnąć, dlatego tylko, że udowadnia polskość Stwosza, a to przecie widocznie zabronionem być musi! Polska trwa wiernie w niewoli Dla Polski ważniejszem jest posłannictwo w naśladowaniu bezmyślnem tego, co tylko o jej brzegi uderza, aniżeli szukanie prawdy jak krzyształ czystej! A jednak... jakkolwiek nagrodą dla św. p. Stasiaka ma być posądzenie, jakoby prace jego to „wybuchy świetnego temperamentu polemicznego, który zabłąkał się w obce dziedziny" - to mimo tego czytelnikom naszym przypomnąć musimy wiekuistość prawdy, jaka zwyciężyć musi! Polska jest większą jak te urągania, które chcą powiedzieć, że gdy ktoś w Polsce broni polskości to się błąka po dziedzinach obcych. Byłoby właściwiej, aby książki niektóre w Polsce wychodziły od razu w języku niemieckim, a nie polskim !
My odpieramy te napady wszystkie na godność Polaka takiego, jakim był i jest św. p. Stasiak, albowiem spełnił on swój obowiązek najświętszy, gdy obronił polskość Stwosza. Dla kogo Stwosz ma być niemcem, chociaż Niemcy o tem sami nie wiedzieli dawniej, ten niech zasila piśmiennictwo niemieckie kwiatami jasności myśli swoich. My udowodniliśmy polskość Wita Stwosza, albowiem orzekliśmy, iż twórczość jego czysto polska! Nas nie zatrważają i nie mięszają dążności skierowane ku ośmieszeniu zasług św. p. Stasiaka, albowiem umacnia nas wiara w Wielkość - Polski za Jagiellonów i Zygmuntów - do której to Wielkości należy niepodzielnie sława Wita Stwosza, polaka i krakowianina.