Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
„DZIŚ NAJSILNIEJ WYTĘŻĘ DUSZY MEJ RAMIONA - TO JEST CHWILA SAMSONA“. (KONRAD - IMROWIZACJA).
Przypomnąć się godzi nam wszystkim, że w dziejach świata wszelkie kroki zaborcze narodów silniejszych względem narodów słabszych nie wynikały nigdy z pobudek wyższych lub ślachetniejszych, ale odwrotnie z celów korzyści najbardziej poziomych.
Wrogowie Polski znali dobrze bogactwo jej ziemi i dobrobyt gospodarczy, widzieli na każdym kroku same złota i klejnoty i dawali się porywać opisywaniom ich kościołów i zamków. Dachy złocone świątyń naszych i zwieńczenia złocone po basztach grodów polskich nęciły raz w raz oczy sąsiadów naszych, nienasyconych. I rzecz niezmiernie zastanawiająca! Naród polski spokojnie od wieków siedzący, miłujący wolność cudowną, ten naród wzbogacony duszą o wrażliwości największej i pragnący szczęścia ludzkości, nagle doczekał się wyroku, iż jest dzikim, barbarzyńskim, ubogim w kulturę a żyjącym tylko z łaski sąsiadów. Nauki i nasze i obce obdarzyły nas przekonaniem, że to co mamy, to wszystko wzięliśmy raz od Tatarów, Turków, Węgrów, Czechów, potem od Niemców, Szwedów, Włochów i Rzymian nawet. Jednem słowem bylibyśmy niczem unicestwionem, gdyby nie te przezacne dobrodziejstwa tych kochanych sąsiadów naszych. Stroje nasze to dali nam wspaniałomyślni Turcy, choć oni rok rocznie napadali na dwory i zamki, kościoły i pałace, dla zabierania wszystkiego co tylko widzieli. Myśmy z miłości dla nich naśladowali ich ubiory. To nie Turcy od nas, lecz my od Turków wzięliśmy kulturę. To nie Węgrzy surowi, którzy zajęli kraje błogosławione cichych Daków, nie oni wzięli sztukę i obyczaje od Sławian, lecz Sławianie od Węgrów. Ten hejnał uroczysty na Wieży Marjackiej w Krakowie to ma być pamiątką rozkoszy naszej względem Węgrów, za to, że nas ciągle łupili i ustawicznie nam we znaki się dawali. To nie Rzymianie od Sławian, ale Sławianie wszystkiego nauczyli się od tych dzikich gnębicieli całego świata. To nie Niemcy od Polaków, lecz Polacy z radością brali wszystko od Niemców, chcąc im stokrotnie zawsze dziękować na każdym kroku za dobrodziejstwa od nich pobierane.
Powinniśmy uważać naukę dziejów świata za mistrzynię życia najpierwszą i najważniejszą. Cóż zatem nauka ta nam okazuje? Że mocny gdy gnębi słabszego to nietylko zamęczy go i zdławi, ale na dobitek siłą pięści ciężkiej a groźnej każe temu słabszemu opiewać jeszcze hymny uwielbienia dla dusiciela!...
Z Polską stało się to nieskończenie wiele razy nie dlatego, aby była ona słabą lub nawet najsłabszą, lecz z tej przyczyny, że naród nasz zawsze okazywał ludzkość i ślachetność a świat haseł takich nie pojmował i nie rozumie. Była Polska najpotężniejszą w obronie swojej, lecz była najsłabszą w obec chytrości i zachłanności wszystkich sąsiadów swoich.
Za obronę Europy przed Tatarami i za ocalenie Wiednia przed zalewem Mahometanizmu Polska doznaje upokorzenia największego, bo musi godzić się na barbarzyństwo swoje!... ze wstydem przed światem!
Każdy łatwo pojmie, skąd to pochodzi? Między narodami rozstrzyga zawsze niestety ostrze miecza a nie sprawiedliwość. Właśnie tem gwałtowniejszem bywa działanie broni, im mniejsza słuszność zaboru. A gdy zabór dany powiększy potęgę państwa zaborczego, wtedy siła fizyczna przelewa się i na właściwości duchowe, pełne dufności i zuchwalstwa nawet.
Polska jest właśnie obrazem poddania się pod prawa zaborców i dawniej i teraz nawet. Polsce nie wolno myśleć nawet o tem, aby ona mówiła, że miała i ma sztukę własną, a kto ze synów jej tak postąpi, temu biada, albowiem śmiałość taka musi być srodze ukróconą.
Polska w rzędzie piękności pierwszorzędnych posiada Ołtarz Marjacki w Krakowie. Jest to arcydzieło w swoim rodzaju może najwspanialsze i najosobliwsze w Europie, ba! nawet w świecie. Zazdroszczą nam niejedni. Cóż, kiedy nam przyznać się do tego klejnotu nie wolno! Już nie wrogowi nasi, ale rodacy sami, ostrzegają nas przed krokiem nieprawości, skoro twierdzić chcemy, iż ołtarz ten jest polskim. Wysilają się uczeni polscy poniekąd więcej, jak nawet uczeni niemieccy, na to, abyśmy oślepieni miłością prawdy wrzekomej, wielkodusznie objawiali chojność Polski: przyznajemy Wam dzieło i nie mamy doń prawa ! . .
Można sądzić, iż to jest główna przyczyna, dla której nauka niemiecka bierze w posiadanie swoje wartość artystyczną tego arcydzieła. Niemcy zaprawdę z początku nie myśleli o tem, dopiero gdy uczeni polscy sami, bez podstawy słusznej, poczęli twierdzić, że Stwosz Niemcem, wtedy skorzystali z położenia i poczęli uprawnienia swoje wraz z większą mocą udowadniać. Naród polski, przypatrujący się obrazowi postępowania takiego, dał się najłatwiej w błąd wprowadzić do tego stopnia, iż dziś prawie ogół cały już się pogodził z myślą o sztuce niemieckiej na ołtarzu Marjackim w Krakowie - tem bardziej, że najwyższa Ostoja Umiejętności Polskiej w Krakowie broni tego z zapamiętaniem i uczeni polscy na świecznikach stojący, raz po razu kopje kruszą o przynależność utworu do Niemców.
Rozegrała się ta sprawa smutna bardzo nieszczęśliwie dla narodu polskiego, chociaż właściwie nie jest jeszcze stanowczo zakończoną.
Daun Berthold orzeka w dziele swojem o Stwoszu (r.1916): „Mit Vorliebe zog Polen deutsche Künstler ins Land und weil die aus Deutschland kommenden Meister tiichtiger als die einheimischen waren, erhielten sie in Krakau die Oberhand“. (str. 20) Zatem widzimy, jakie o nas przekonanie mają sąsiedzi od zachodu: że my z zamiłowaniem ściągaliśmy mistrzów niemieckich, bośmy własnych nie mieli, przyczem, że ci niemieccy bieglejsi od innych, brali w rękę przodownictwo w kraju naszym.
Musimy zatrzymać się nieco nad rozebraniem myśli, tu tkwiących. Przedewszystkiem wiedzieć o tem należy, że Niemcy zagarniając kraje od Renu ku Odrze po przez Łabę, brali przecie w niewolę narody żyjące a nie zamarłe. Miasto Dziewinobork przezwali Magdeburg, bo tu była świątynia główna Sławian nadłabskich, jak w Szczecinie były świątynie głośne Sławian nadodrzańskich. Niemcy zagarniali w posiadanie kraje, wody, dobrobyt i kulturę. Któż stanowił tu majątek - czy ci co szli naprzód z ręką wyciągniętą, czy ci, co pędzili żywot cichy, nie pożądając cudzego? Czy ci co brali gwałcąc - czy ci co dawali?
Sławianie nadreńscy mieli swoją sztukę własną, tak sam o nadłabscy, Sławianie Obodrzyci i ci Łużyczanie, jacy do dziś dnia dochowali sztukę wielce spokrewnioną ze sztuką ludową polską. To wszystko objęli we władztwo swoje Niemcy wojowniczy. Dowodem tego najpierw w murach wiązania cegieł: wędyjskie i polskie. Świadectwem dalszem to objaw co krok, zwłaszcza w czasach średniowiecza, tego dwudziału, który jest duszą stylu Nadwiślańskiego i Zygmuntowskiego.
Jeżeliby to prawdą być miało, że Polska z zamiłowaniem ściągała Niemców do kraju nadwiślańskiego w wiekach szczególnie średnich, to rozumieć potrzeba koniecznie, iż brała ona przedewszystkiem i w pierwszej linji tych rodaków jeszcze swoich, którzy zniemczeni powierzchownie (najczęściej od nazwiska poczynając) nie byli Niemcami, lecz Sławianani ujarzmionymi. Tak! tak było, bo tak prawda dziejowa bezwzględnie orzeka! Moguncja, Laach, to miasta szczerze lęchickie o nazwie: Mogęćjan, Lęch! Tak samo wiele nazwisk mistrzów jest tylko przekręceniem nazw czysto sławiańskich. Ta przeto biegłość większa Niemców oznacza po prawdzie sprawność dziedziczną Sławian pod pięścią niemiecką, która niestety! miała dar nadzwyczajny do wyciągania korzyści z niewoli narodów.
Gdyby zatem, idąc już najdalej, Stwosz miał być Niemcem, to był Niemcem tylko w znaczeniu poddaństwa - w istocie rzeczy Norymbergja żyła w pierwotności swojej czas długi duchem Sławian ! A jednak Stwosz nie wyszedł z Niemiec, nie wychował się w Norymbergji. Pierwsza wiadomość w tem mieście dotyczy zrzeczenia się prawa miejskiego, aby z niego Stwosz daremnie nie korzystał, przebywając stale w Krakowie.
Prawo, jakie Stwosz posiadł, wynikało z ducha czasu, wedle którego kto chciał pracować w jakiem mieście, musiał otrzymać zezwolenie władzy miejscowej. Musiał Stwosz mieć stosunki z Norymbergją od dawna, wszak wiemy, że w mieście tem były nazwiska: Michał Stwosz (w r. 1415), Heinz Stwosz (1446) i Katarzyna Stossin (w r. 1454). Lossnitzer objaśnia, że mogłoby to oznaczać miejsce pochodzenia Wita Stwosza, atoli takie przypuszczenie nie przedstawia dowodu, wszak na Śląsku o wiele więcej miejsc z nazwiskami Stwoszów. Byli to prawdopodobnie krewni Wita, który mając nadzieje rozwinięcia pracowni w Norymberdze, starał się tam o prawo miejskie. Skoro atoli w r. 1477 przystąpił do roboty ołtarza w Krakowie i pewnym był, iż ta potrwa dłużej, wtedy zrzekł się prawa w Norymbergji. Tak a nie inaczej należy rozumieć postępek jego w r. 1477. Jeżeli uczeni niemieccy a między nimi i Lossnitzer wyprowadzają stąd, że Stwosz przesiadywał aż do r. 1477 w Norymberdze, to bynajmniej nie przekonywują nikogo o tem, aby to oznaczać miało, iż po zawieszeniu prawa miejskiego przeprowadzić się miał ze wszystkiem do Krakowa. Mamy przecie ślady, że niejaki Janusz Stwosz (Hanus Stochse) otrzymał w Krakowie jeszcze w r. 1432 krakowskie prawo miejskie. Uważają go niektórzy całkiem pewnie za ojca Wita Stwosza. O wiele więcej prawdopodobieństwa przedstawia przypuszczenie całkiem jasne, że będąc on związany z dworem króla Każmirza Jagiellończyka, przed rokiem 1477 pracował nad ołtarzami i ołtarzykami w kaplicy Jagiellońskiej, Świętokrzyskiej, tembardziej, że na zdanie owo słusznie zgodzili się Grabowski i Sobieszczański, oraz że, jak to już podnieśliśmy, są ślady pobytu Stwosza w Krakowie w latach 1464 i 1473. Stwosz Wit jak mieszkał dotąd w Krakowie, do roku 1477, tak nadal tam pozostawał jeszcze. Miał w roku rozpoczęcia ołtarza Marjackiego 44 lat, a zatem miałby był czas do zaznaczenia swojej działalności w Norymberdze lub Niemczech.
Tymczasem jest to prawdą, że ani w Norymberdze ani w Niemczech zapiski żadne nie uwydatniają działalności Stwosza przed rokiem 1477. Gdyby nawet nie było to zgodne z przypuszczeniem, iż Stwosz pracował dla króla przez lata poprzednie w kaplicy królewskiej na Wawelu, to mimo wszystko łatwiej było Krakowianinom dać wiarę Stwoszowi tu w Krakowie, aniżeli Stwoszowi tak odległemu w Norymberdze, gdzie nikt zgoła nie znał go jako rzeźbiarza czyli śnicerza. Wiedzieć bowiem potrzeba, że ołtarz Marjacki w Krakowie to ołtarz największy w znaczeniu przestrzennem i największy pod względem wartości artystycznej. Zatem, jak arcydzieło takie mogło dostać się nagle tam w Niemczech mieszkającemu a nieznanemu ani w Norymberdze, ani w Niemczech, a tem mniej stamtąd w Krakowie?
Musimy przyjąć jeden pewnik jako założenie, ze każde dzieło wielkie, prawdziwie pomnikowe i do ducha narodowego należące, jest wypadkową nietylko usiłowań człowieka jednego ale i czasu, do którego dzieło należy. A więc, skoro Wit Stwosz z miłości zabrał się do pracy i nie tyle, jako twórca, służył sprawie dla pieniędzy, ile dla sławy i poświęcenia, to zachodzi pytanie, dlaczego by on nie stworzył ani nic większego ani nic równego w ojczyźnie tamtej, w Niemczech? Dla jakiego powodu ani przed rokiem 1477 nie wykonał w całych Niemczech ani nigdzie indziej ołtarza podobnego do ołtarza Marjackiego w Krakowie, ani nawet cokolwiek mniej wartościowego, ani po roku 1489 to znaczy po ukończeniu ołtarza krakowskiego ?
Więc właściwie pracował tu w stolicy Polski jako Polak czy Niemiec? Gdyby był Niemcem, zapewne byłby przecie albo przedtem albo potem tam w Niemczech pozostawił coś równego, cośkolwiek przybliżonego.
A jednak... dzieło Stwosza, największe pod względem każdym, jest wyjątkowo największą chwałą i sławą Krakowa i Polski, tak, że arcymistrz nasz z miłości chciał to okazać przed światem i potomnością i urzeczywistnił to w całem tego słowa znaczeniu. Tylko Polak z duszą tak płomienistą, jak Stwosz, krakowianin, mógł zdobyć się na arcydzieło tak olbrzymie, jakiem jest ołtarz Marjacki w części kapłańskiej Wierzynka, aby okazać tę wielkość dla sławy Ojczyzny swojej.
Dobrze woła Lossnitzer: „Der gewaltige Krakauer Altar bleibt eine Überraschung für uns“... (str. 166) „nicht weil die Quellen des Stossischen Stiles rätselhaft sind, sondern weil diese Arbeitskraft, diese überragende Phantasie und raffinierte Technik jedes Vergleiches mit gleichzeitigen Künstlern und ihren Werken spottet....
I w rzeczy samej, „ołtarz ten olbrzymi jest niespodzianką zwłaszcza dla każdego obcokrajowca, nietylko dlatego. że występ Stwosza uchodzi co do źródeł twórczości dla każdego obcego za zagadkę, lecz dlatego, że siła pracy i wyobraźnia górnolotna oraz wykonanie przeczuciem natchnione urąga wszelkim porównaniom z mistrzami współczesnymi i ich dziełami”.
Że to prawdą jest, co myśmy przedtem tu (powyżej) orzekli i co Lossnitzer zmieścił w zdaniu dopiero co przytoczonem, potwierdzają jeszcze słowa tego uczonego:
„Veit Stoss dürfte mit den gewaltigsten Mitteln arbeiten, die bis dahin im deutschen Land für ein kirchliches Denkmal in plastischer Form ausgeworfen worden waren”. Miał pracować siłami najpotężniejszemi jakiemi w kraju niemieckim dla pomnika sztuki kościelnej rozporządzano. Tak, lecz w Niemczech nie osiągnięto nic równego ani podobnego. Ołtarz Marjacki w Krakowie jest ponadewszystko iście największym ! To orzec się musi!!
A Daun Berthold woła: „Der Plan war so gross angelegt, dass viele an die Vollendung des Altars gar nicht glauben wollten“. (str. 21) A poniżej podaje:
„Tatsächlich ruft der Anblick des geóffneten Altars, obwohl er fiir den Chorabschluss eigentlich zu gross ist, einen berauschenden Eindruck hervor. In der mächtigen Wirkung übertrifft er wohl, alle Altäre deutscher Schnitzkunst,(!) selbst das grosse Jugendwerk des Würzburger Meisters Tilman Riemenschneider, den Creglinger Altar” (str. 24).
To wrażenie oczyniające widza, wedle Dauna jest najlepszą miarą wielkości duchowej arcydzieła. Tem oddziaływaniem potężnem przewyższa ono wszystko, na co zdobyć się mogły Niemcy. Zatem Daun powtarza prawie to samo co Lossnitzer ogłosił światu.
Czyż to możliwe, aby praca tak twórcza i uduchowiona wysoce powstała bez szkoły, bez przygotowania, bez wzorów i tradycji na miejscu? Nie! przenigdy ! Musiała być w Polsce ta sztuka długo uprawianą, musiało tu być mnogo wzorów rozsianych po każdem miejscu, kiedy na podłożu od wieków przygotowanem wyrósł kwiat Wita Stwosza w kształcie ołtarza Marjackiego. Uczeni niemieccy dążą do wpojenia myśli, iż mimo to dzieło powstało za staraniem mieszkańców niemieckich. W pergaminie, o którym mówiliśmy, jest atoli więcej nazwisk czysto polskich i o brzmieniu polskiem zniemczonych, jak czysto niemieckich. A główny opiekun sprawy ołtarza, ten ,,budujący” ołtarz toć to przecie Jan Thurso, a wszak wiemy, że brzmienie Tórzoń jest czysto lęchickie i polskie. Zatem Thurso jest tylko zepsute słowo polskie w pisowni łacińskiej. Zatem główny duch założyciela to polski, jak Tórzoń, lub Tórzyce dziś jeszcze przypominają nam obrządek staro-pogański.
A wielkość duchowa ? Jakże pięknie ją w słowach oddał mędrzec nasz Józef Kremer - ale wychowańcy nowej szkoły uważają je za przestałe i dlatego nie chcą ich słuchać nawet.
My się nie lękamy tych pocisków nowoczesności i z rozkoszą przypomniemy, jak dobrze oddał to uczony polski w zdaniach głębokich;
,,Święte figury… oddychają pobożnością czasów umarłych i jakby pacierzem na kamieniu wyrytym modlą się”... ,,Postacie rzeźbione kwitnął młodoscią wiekuistą”... ,, Mistrz stary je wystrugał ze suchego drewna, ale w to drzewo suche tchnął nieskończoności dech i w drzewo to wlał tętno wiary, bijące w sercach miljonów“... „to iście głowy wysokiej ślachetności“... „te figury są wizerunkiem braci i przyjaciół" „Zaprawdę cudny to być musiał widok, gdy cała ta kompozycja figur, nagle odsłoniona ludowi zagrała po raz pierwszy jakby koncertem kształtów, barw i złota" ! „A mistrz, by ulżyć sercu, zamienił uczucia w dzieło sztuki swojej". „W dziele rzeźbionem Stwosza, wglądasz w to zacisze domowe (w twierdzę życia domowego), w izby, w tę widownię rodzinnych kolei, w tę historję skromną ścian domowych“!
Oto, jak wzniośle malował tu myśli nasz filozof serdeczny. - Z umysłu przywołaliśmy dla pamięci te zwroty i uniesienia, ażeby wykazać, do jakich polotów wzbudzają rzeźby Stwosza.
„Takim ja orłem byłem, dziecię, z młodu, Gdym wśród wielkiego ocknął się narodu, I jak ów orzeł, jam z pod świętej stopy Przy łasce Bożej brał w niebo pochopy ".
Temi wierszami mówi starzec do wnuczki swojej ukochanej tam w Norymberdze, w poemacie W. Pola. Tak orłem bywał ten arcymistrz w pochopach, unoszących go w niebo, skąd czerpał natchnienia tak święte, na jakie zdobyć się mógł tylko ten syn takiej Ojczyzny, która była Matką Świętych. Nie mogły takie zapały żyć w takiem napięciu świątobliwem w narodzie, jaki był tuż w przededniu Reformacji. Usposobienie chłodne a wyrachowane Niemców może być dzielnością na polu pracy rozumowej lub przedsiębiorczej lecz w zakresie sztuki duch niemiecki nie mógł się porwać na takie wzloty idealne, jakie przebijają właśnie z twórczości Wita Stwosza.
Doskonale określił wartość czynników owych sam Daun Berthold w zdaniu: „sztuka Wita Stwosza pochodzi z gorącej wrażliwości i niespokojnej porywczości usposobienia polskiego". Za to gniewa się Lossnitzer, albowiem żałuje, że z ust uczonego niemieckiego wyszło takie określenie trafne. A wiąże się ono z dodaniem, że w dziełach Stwosza są głowy czysto sławiańskie „echt slawische Kopftypen“ u Dauna (str. 8 rok 1916 ). Lossnitzer zaś powiada: „Mit grosser Bestimmtheit lassen sich verschiedene Kopftypen als Slawen erkennen“ (str. 15).
„Ausgesprochen slawisch scheint der Stoffpanzer mit wattierten Ärmeln und gesteppten Nahten zu sein, wie ihn am Marienaltar zwei Kriegsknechte auf der Auferstehung Christi und ein Predellenfigiirchen zeigen“. (Lossnitzer 14).
Ten sam badacz z naciskiem przy końcu wywodów podnosi, że Stwosz w Krakowie wykształcił styl niespokojny i ruchliwy (der unruhige, bewegte Stil), podczas przebywania w Krakowie, tak spokojnym i pełnym sławy. (str. 171).
Oto znamiona tej podniosłości, którą on wlał żywo w dłóto, przedziwnie urocze, ołtarza Marjackiego!...
Dla objaśnienia wartości jego powyciągali uczeni polscy, z oddali Bóg wie jakich, wszelkie czynniki obce, idąc za przykładem cudzoziemców. Tak dajmy na to, Lossnitzer usiłuje coś bardzo mądrego okazać, gdy na samym wstępie mówi o sztuce bórgundzkiej i twierdzi, że rzeźba burgundzka była szkołą dla sztuki Wita Stwosza!... W innem miejscu znaczy się, że tylko sztuka niemiecka miała być dla niego wzorem. Daun (w wydaniu drugiem) po przyznaniu pewnych właściwości polskich utworom Stwosza przecie się zastrzega i pisze: „Die eigentliche kunstle rische Entwicklung Veits kann trotzdem die deutsche Herkunft nicht verleugnen“. (str. 9. 1916 r.) Odnosimy wrażenie, że w wydaniu nowem książki Daun wtrącił to zdanie pod wpływem wymówek, jakiemi go obrzucano za to, że za wiele przypisał polskości Stwoszowi. I znowu Lossnitzer wysuwa na czoło wpływów dla rzeźby dzieła sztuki reńskiej i bórgundzkiej (str. 21). Dziwuje się ten badacz, iż uczony polski p. F. Kopera sztukę Stwosza uzależnia znowu od działania Schongauera, podczas kiedy on sam na tej samej stronie dzieła swojego wyraźnie zaznacza kierunek niederlandzki (bei Veit Stoss niederlandische Posen) i o kilka wierszów niżej znowu przytacza wpływy nadreńskie i bórgundzkie. (str. 78). Co do Schongauera orzeka: „Sein Schuller ist er nicht“ (str. 78) Szaty po dziełach Stwosza mają rysy bórgundzkie i południowo - wschodnio - niemieckie, (str. 14) W ołtarzu Marjackim ma być nawet znamię włoskie i bórgundzkie (str. 40). Jednem słowem Wit Stwosz wedle Lossnitzera i innych badaczy to wynik wpływów ze Szwabji, Frankonji, Niemiec południowych, Bórgundji, Belgji, Holandji, krajów nadreńskich i krajów naddunajskich, Włoch i Hiszpanji nawet. A była Bórgundja nad Wisłą! Ogromnie jest to pouczające (!) i ze zdumieniem czytamy te zdania arcymądre, aby przekonać się naocznie raz jeszcze, że najlepszym sposobem wyjaśnienia to zaciemnienie - aż do ogłupienia!
Można rzeczywiście zaplątać się w tem powikłaniu zdań tak wysztucznionych, iż z zamętów słów właściwie dla wyobraźni i pojęcia nic nie pozostaje. To tylko jasne na razie, że p. Szydłowski na tej podstawie przyszedł do przeświadczenia najzupełniej pewnego „że sztuka Stwosza nosi piętno wyraźnie niemieckie”, ponieważ „fatalna młodość naszego cywilizacyjnego rozwoju... nie pozwoliła nam w życiu sztuki europejskiej wziąć dość wcześnie silnego i wydatnego udziału”. (str. 93, 94 i 107). Sławne i godne pamięci zdania p. Szydłowskiego dopełniają się myślą i taką: „Choćby bowiem Stwosz nie był rodowitym Niemcem, to jednak wyuczywszy się swej sztuki w południowych Niemczech, u nas tę właśnie niemiecką sztukę w dalszym ciągu rozwijał i doskonalił”. (str. 63).
Godzi się przeto to uwydatnić, że gdy pisarze niemieccy chwieją się po największej części w określeniu wpływu, to pisarz polski czuje uspokojenie na podstawie przybicia do przystani i dlatego woła z zachwytem: Stwosz Niemiec - a sztuka jego niemiecka!
Naród pokarmiony taką strawą widzi, jak co dzień prawie powiększają się uniesienia Polaków nad niemieckością arcymistrza, że właściwie w niedługim czasie przyjdzie konieczność przekreślenia wszystkiego, coby nawet dotykało sztuki polskiej lub ją przypominało.
Wszystko obce, wrogie, nienawistne, niemieckie!....
I zaiste miasto zachęty, wszędzie rozgoryczenie, gdzieby powinno być doznawanie rozkoszy i dumy, tam tylko gołosłowne okrzyki na cześć gnębicieli!
I jak to pogodzić? Ci, którzy przez ciąg wieków są najstraszniejszymi tępicielami narodu, mają oznaczać równocześnie najbardziej błogosławionych dobrodziejów tego samego narodu! Co to za nauka!?
Należałoby w tem miejscu postawić pytanie całkiem poważne, czy jest jeszcze naród polski? ... Dlaczego? Oto dlatego, że gdy sztuka narodu i kultura, to znaczy oświata a ogłada jego są obce i cudzoziemskie, to nie jest on sobą, ale tłómaczem narodu innego, do którego należy. A wiedzmy, iż nietylko dotyczy to ołtarza Marjackiego, lecz wszystkich w ogóle arcydzieł, jakie są na ziemi polskiej, wszystkie one mają być włoskie, flamadzkie, niemieckie i greckorzymskie!... Zważmy dalej, że takimi pewnikami nasycają się już od wieków całe pokolenia Polaków, którzy w rzeczy samej nic o sobie nie wiedzą, a żyją w tej pewności, jakby my byli i być mieli rozsadnikami dla krzewienia tylko niemieckości, ręką Opatrzności naznaczeni. Jest to straszne - okropne!...
No dobrze - to pogódźmy się po części, iż dzisiaj my może niczem - ależ czy to tak było wtedy, kiedy Wit Stwosz żył w Krakowie, tam mieszkał z rodziną, był osobą narodu pełnego potęgi i sławy i pracował pod działaniem ducha, którym oddychał?
O ! jak bezdusznie prowadzi nauka dzisiejsza prądy swoje, jak nudnem ona staje się prawidełkiem w ręku tych, którzy wyzbyli się serca i sumienia a szukają tylko wątku nagiego w rozumie wysztucznionym. O! jak wielkiem nieszczęściem Polski dzisiejszej jest to ubóstwo ducha, jakie niczego dojrzeć nie chce i nie może, po za oschłą ramą zdań oklepanych, powtarzanych za wrogami jedynie dlatego, że oni tak chcą, tak nam każą, a my ich się boimy i czynimy wszystko dla nich! Nic dla siebie! Patrzmy na Kraków w wieku XV.
Stwosz jako Niemiec miałby tu posłuch jedyny i jemu jako Niemcowi danoby przodownictwo sztuki?...
Garstka mieszczan niemieckich, którzy tu dla chleba się ściągnęli, miałażby taką przewagę, że życie polskie w Krakowie wtedy niczem innem nie było, jak poddawaniem się biernem pod ich natręctwo?... Polacy Polski i Polacy Krakowa nic nie myśleli, nic nie czuli, nic nie rozumieli, co się dzieje i nic nie widzieli, co się rozgrywało?... Ten Kraków Najdroższy, przepełniony tradycjami odwiecznymi, wzbogacony myślą narodową, ów „Felix saeculum Cracoviae“, gdzie Pol powiada „Święci Pańscy chodzili po tem mieście i żyli z ludźmi pospołu” - nie miałże on żadnej siły życia własnego?... W chwili, kiedy przyszło do wypełnienia wnętrza świątyni, dla miasta najdroższej, ołtarzem Pańskim, nie byłoż zgoła dążności, aby dzieło to odpowiadało narodowi polskiemu?...
Mylnie i błędnie porozsiewano u nas zapatrywania, jakoby kościół Marjacki był tworem budowniczych niemieckich. Całkiem jest to nieprawdą, bo świadczy o tem swojskość rzutu poziomego i zwieńczenie wieży Marjackiej, jedynej w Europie i w świecie. Do części kapłańskiej wzniesionej chojnością Wierzynka, (którego zniemczono na Wirsing) herbu Ładoga, od bogini Łada, przybyć miał „ikon święty", jak dawniej mówiono, tak od niechcenia za wolą tej garstki przybyszów, którzy próbowali gwałtownością swoją zniemczyć Kraków ? Czy woli ludu nie było? czy ci święci jak Jan z Kęt lub Szymon z Lipnicy i wiele, wiele innych nic nie mówią o duchu Krakowa, o sile Narodu Polskiego?...
Kraków, jako stolica Polski, wydał w tym czasie Długosza i Oleśnickiego Zbigniewa - ten Kraków chlubi się królem-rycerzem, który z miłości do Ojczyzny poległ w ofjerze pod Warną r. 1444, czyż do tych wielkości objawów narodowych nie należy postać taka, jak Wit Stwosz? Przecież siła sztuki wyłania się ze siły życia. Tak było w Grecji, że okres potęgi politycznej dał okres sztuki złotej. - W Polsce wiek XV. przecież zasłynął wszechstronnie. Oto co opiewa Niemcewicz o królu Kaźmirzu Jagiellończyku (*1427 + 1492).
„Na stopniach tronu w okazałym dworze Lenni książęta stanęli. Hospodar Wołoch i ci co Pomorze, I co Mazowsze dzierzeli, Za niemi świetne poselstwo przybywa, I Władysława na tron czeski wzywa.
„W ten czas Jagiełłów rozkrzewione plemię, Szeroko wszędy słynęło, Czechy, Śląsk żyzny i węgierskie ziemie, Pod berło swoje ujęło. Gdy wszystko kwitnie, wszystko wieńczy sława, Kopernik światu nowe nadał prawa“.
Polska na szczycie potęgi stojąca, Polska kwitnąca, kiedy do niej dawne ziemie zabrane ręką zdzierców „same wracały“ jak mówi Lelewel, ta Polska przygarniająca Pomorze nawet, nie byłaby tak wielką, aby zdobyła się na Wita Stwosza swojego własnego, jako Polaka?
„W dawnej Pomeranji Gdańskiej, Prusami zwanej, obywatele zmierzili sobie do ostatka pełne niesprawiedliwości panowanie Krzyżaków: poddali się tedy 1454, królowi Kaźmirzowi“. (Lelewel)
Po wojnie z Krzyżakami „nastały najpomyślniejsze dla Polski czasy Dobrobyt był ogólny, w warstwach górnych narodu i dolnych - zamożność niesłychana! Janicki, Kromer, Dantyszek i Ostroróg to gwiazdy, jaśniejące blaskiem na widnokręgu Polski. Panowanie Kaźmirza Jagiellończyka należy do najgłośniejszych w Polsce - do najważniejszych w Europie!... Czyżby wtedy, kiedy nienawiść do Krzyżaków i Niemców tak wzrosła, że aż Pomorze całe powróciło ochotnie i z radością pod berło nasze - czyż wtedy można sobie wyobrazić taką uległość i niezdarność, aby dla wykonania ołtarza ściągać Niemca znienawidzonego? Nie! to niemożliwe! - Czyż to nie jest ta sama przemoc najnieznośniejsza, jaka dawała się we znaki Pomorzanom i jaka kułakiem po dziś dzień jeszcze grozi Polsce, bo chce zabrać jej wszystko, wszystko!?
Wit Stwosz nie dlatego ma być Niemcem, aby to miało wynikać z prawdy istotnej, lecz dlatego, iż tak nakazuje gwałt gnębicieli, dokonywany od wieków nad narodem ujarzmionym. Polska atoli była większą właśnie w znaczeniu duchowem i kulturalnem jak Niemcy w wieku XV. To też Wit Stwosz nie pojawia się z nienacka, ni stąd ni z owąd, ale jest związany z wielkością Dworu królewskiego, dla którego pracował jako młodzieniec w kaplicy Jagiellońskiej, Świętokrzyskiej. Ołtarze i ołtarzyki szafjaste, o których mówiliśmy, to prace przygotowawcze Wita Stwosza, to dzieła wychowawcze Wita Stwosza dla objęcia w. r. 1477 ołtarza Marjackiego w Krakowie.
My w ogóle uwierzyć w to nie możemy, albowiem nie chcemy: Karmimy się przeważnie zapatrywaniami nauki zagranicznej a chcemy być Polakami - chyba tylko z nazwiska.
Pamiętajmy o tem, że kiedy cesarz Otton Wielki opanował Sławian, wtedy nad Łabą założył dla nich miasto, jakie nazwał Magdeburgiem. Czyż przedtem pustki tam były? Nie - było tam miasto starolęchickie Dziewinoborkiem zwane, stąd przetłómaczenie żywcem dało Magdeburg. Od czasu zaś już owego rozpoczęła się praca podbojowa, aby wynarodowić doszczętnie Sławian, o czem pisze Helmold dokładnie. Podbój ów na czem polega? Na tem, aby zabrać w posiadanie to wszystko, co było w ręku Sławian a zatem i sztukę i kulturę. Wysiłki wrogów w celu wyrwania Stwosza z Polski, są tylko jednem z ostatnich ich zwycięstw nad nami. I my przyznajemy im słuszność i pienia pochwalne dla dobrodziejów rozgłaszamy. Tylko naród polski może w warunkach obecnych na to się zdobywać!
Kiedy Wit Stwosz żył w Krakowie, wtedy Kraków był jakby w słońcu wielkości duchowej narodu polskiego. Już nawet Szujski Józef nazywa go jedyną naszą osobistością artystyczną, to też dlatego uważa go za Krakowianina, który uświetnił czasy Kaźmirza Jagiellończyka. Jedynym i my nazwać go możemy, albowiem jako wielki,, jako prawdziwy Michał Anioł Krakowski, nie ma sobie równego. Wyszedł on z wyżyn od wieków w Polsce przygotowanych i odpowiada znakomicie całemu obrazowi rozkwitu Kaźmirza Jagiellończyka. Sama wszechnica Jagiellońska, najsławniejsza a jedyna na północy Europy, była ogniskiem,, skąd promienie strzelały dookoła a więc i do Niemiec. „Dom ślachecki z piętnastego wieku jest zawsze obronnym", powiada Szujski - a bronił się przed Niemcami przedewszystkiem, ponieważ miał swoją własną ogładę i sztukę która mu stwarzała okazałość niebywałą, w Niemczech zgoła nieznaną. „Orszak panów, towarzyszący królowi polskiemu na zjazdach z innymi monarchami, zaćmiewał bogactwem inne narody“. (Szujski). Skoro zaćmiewał, snać miał rzecz lepszą i doskonalszą, jak zagranica. Sztuka i przemysł artystyczny w Polsce stanowczo wyżej stały, za niektórych królów polskich, jak w Niemczech!.
Wielkość zatem sztuki Stwosza to wielkość Polski, której my nie znamy i dlatego nie przyznajemy polskości Stwoszowi. Jak odstępujemy ziemie nasze wrogom, jak pozbywamy się języka, obyczajów, zwyczajów i stroju polskiego - tak lgniemy do obczyzny i łatwiej niestety uczonym polskim udowodnić niemieckość Stwosza jak obronić polskość jego. Patrzymy przeto na wyniki nie tyle lepsze lub prawdziwsze, lecz na rozwiązania słabsze i łatwiejsze. Dla udowodnienia polskości trzeba przecie znajomości innych jak dla naśladowania Niemców. Tymczasem przy obracaniu się wiecznie w tem samem kole niewolniczem zdobyto się u nas na takie niedorzeczności, jak wykazanie, że Stwosz miał za nauczyciela Schongauera o kilkanaście lat młodszego! Wtedy zatem, kiedy Stwosz tworzył ołtarze i ołtarzyki do kaplicy Jagiellońskiej, Schongauer mógł być dzieckiem a kiedy przystąpił Stwosz do pracy nad ołtarzem Marjackim, Schongauer mógł być dopiero młodzieńcem rozpoczynającym działanie w sztuce ! Taki orzeł jak Stwosz czekał pewnie na Schongauera, jednego i drugiego - ale w tem czekaniu nie mógł zwlekać, bo.. praca wołała!...
Skoro weźmiemy szczegół jeden pod uwagę, jak wyobrażenie Chrystusa Nauczającego w Świątyni, to w pierwszej linji zastanawia nas niezmiernie kształt tej świątyni właśnie, wychodzący z założenia dośrodkowego o ustroju kopulastym. Lossnitzer powiada: „Am sonderbarsten ist die Darstellung des im Tempel lehrenden Christus mit dem kanzelartigen Kuppelbau von phantastischer Form", (str. 45).
Obraz ten jest w dziele p. Dr. F. Kopery na str. 35 P. Kopera wyraźnie określa, że to ma być kazalnica, nie świątynia i dodaje: „budowa dośrodkowa o łukach okrągłych, jakby nieudolny oddźwięk konstrukcji dośrodkowych włoskiego odrodzenia“. Jest w tem, przykład doskonały, jak błędną drogą kroczą rozumowania nasze. Oto założenia dośrodkowe, występujące we Włoszech w wieku XV. to nie kształt tam wypielęgnowany, lecz to wpływ sztuki wschodniej, sztuki greckiej, właśnie z Polski idącej na zasadzie kopuł. Ruiny na Ostrowiu jeziora Lednicy mają 4 filary, należące do czwartaka czyli kwadratu, po nad którym była kopuła. Kopuły najsilniej i najdawniej były stosowane w Staro-Lęchji czyli Sarmacji, gdzie najczęściej układano je w krzyż na zasadzie t. zw. „piątnicy". Wiemy, iż w Kijowie na św. Zofji za czasów Bolesława Chrobrego było kopuł aż 17, a nawet z półkopułami zdaje się aż 21 - a zresztą tu na wschodzie znamy budowle o 25 kopułach. Cerkiew w Ostrogu na zamku to piątnica starolęchicka.
A więc budowla kopulasta, przedstawiona na skrzydle zewnętrznem ołtarza Marjackiego, (obraz 5-ty licząc od góry, od ręki lewej), to bynajmniej nie oddźwięk Odrodzenia włoskiego, lecz to stara tradycja czysto miejscowa tętniąca od dawna w sztuce polskiej. Stąd przeszła ona do sztuki lombardzkiej i toskańskiej i stąd pochodzi piątnica której użył Bramante a potem Michał Anioł do budowy kościoła św. Piotra w Rzymie. W dziełach nowszych stanowi ona pytanie t. zw. „bizantyńskie".
Sądziłby ktoś, że to istotnie oddziaływanie sztuki włoskiej na Wita Stwosza, a tymczasem to oddanie osnowy architektonicznej, jednej z najstarszych Sarmacji i StaroLęchji. Zatem nie tam prawda, gdzie pozory bardzo łudzące, lecz gdzie istota tkwiąca na dnie a w duszy narodu. Nic dosadniej nie przemawia o Stwosza polskości, jak ta budowa kopulasta, wschodnia, której Lossnitzer dobrze nie zrozumiał i jakiej żaden Niemiec prawdziwy nie przyjąłby za wyraz sztuki swojej.
Zaraz pod tym obrazem (5-tym) jest obraz 6-ty, to znaczy najniższy na skrzydle ruchomem zewnętrznem lewem, który przedstawia wartość niezmiernie ważną. Treść wyobraża M. Boską, jak oddaje Dziecię Jezus arcykapłanowi Symeonowi - w otoczeniu osób rozmaitych. Najciekawsza przedewszystkiem, iż ujęcie architektoniczne to przykład znakomity dwudziału polskiego, albowiem tu w samej osi głównej wprowadził Wit Stwosz słup, połączony dwoma łękami ze słupami skrajnymi. Jestto szczegół jaki nazwaliśmy dawno „dwunałęczem polskim” a którego liczba wprost nieprzebrana mieści się w 4 tomach Skarbu Architektury w Polsce i po innych dziełach naszych. Wit Stwosz, jakby na czele arcydzieła go umieścił.
Są jedni całkiem na to obojętni i z goła nie uznający tego pierwiastka. Są drudzy, którzy wprawdzie widzą w tym szczególe pewne znamię, lecz nie zgłębiają istoty i zasłaniają się nierozumieniem rzeczy.
Niebezpieczniejsi są dalej ci, co walczą stanowczo przeciw jakiejkolwiek wartości „dwunałęcza“, bo nie widzą w nim nic godnego a wolą opierać się na zapiskach łacińskich i pergaminach. Najszkodliwszymi atoli dla sztuki polskiej są jawni nieprzyjaciele poglądów, wychodzących z kształtów i z linji. Ścierpieć oni nie mogą uwydatnienia tych właściwości szczerze polskich i miotają raz pośmiewiskiem drugi raz oszczerstwami, aby tylko nie dopuścić ich do znaczenia. Przy lada sposobności natrząsają się z oznak stylowych sztuki polskiej, jakby chcieli dowieść, że dziwactw takich nie mogą przenieść.
A jednak... tu prawda istotna nie zależy od tego, czy kto chce lub nie chce jej widzieć. Ona jest i żyje, trwa po przez wieki i idzie ku przyszłości. Prawo dwudziału polskiego i znamię dwunałęcza sarmackiego jest świadectwem pracy ręki polskiej i w Ojczyźnie i na obczyźnie. Dwunałęcze wychodzi z dwudziału.
Pełno śladów, wśród sztuki nawet najstarszej, jak silnie a głęboko zakorzenionym był ów znak kształtowy, mający oznaczać podstawę Białoboga i Czarnoboga. Przypominamy znowu w tem miejscu okaz jeden z najdawniejszych, mianowicie grzebyk spiżowy, który zamieściliśmy w książce „Wiązania polskie” (rys. 31 str. 41). Jest to dwunałęcze stwierdzające dwudział dwukrotnie, raz dwoma półkołami, raz drugi ilością czterych ząbków grzebienia samego po stronie lewej od osi jego, tudzież czterych ząbków po stronie prawej. Prawo połowienia znakomite. W sztuce szczytyjskiej, dawnych Szczytów, nazwanych od tarcz, puklerzów, pawęży czyli szczytów, przodkowie Sarmaci niesłusznie uważani są za naród dziki. Wśród wykopalisk znajdujemy miecz z Melgunowa, mający rękojeść przybraną dwunałęczem ku dołowi zwróconem. (rys. 42. str. 112). Pomiędzy szczątkami znaleziono 6 słupków złotych i srebrnych, należących do białodachu (baldachinu), zatem były tu słupy w dwa rzędy ustawione po trzy, na zasadzie dwudziału. (str 53). Widzimy tam piękne zwierciadło śpiżowe o rękojeści, znowu mającej dwa dwunałęcza (jedne dołem, drugie górą), oba przechodzące w ślimacznice jońskie (pierwiastek syryjski). (rys. 71 str. 184). Ostatecznie znaleziono grób drewniany koło Kijowa, przybrany dziewięcioma słupami, z których jeden mieści się w środku czwartaka czyli kwadratu, cztery oznaczają cztery naroża czwartaka a cztery wpadają w oś połowiącą boki każdy. Przykład doskonały dwojenia czyli dwudziału. (rys. 63. str. 157).
A krzesło króla Dagoberta w Paryżu - czyż to nie wyśmienity przykład sztuki, pochodzącej ze wschodu, albowiem na zapiecku mamy tu dwunałęcze doskonałe z czasów kiedy w tych stronach nad rzeką Lech mieszkał Lęchowie. Nazwę króla można wyprowadzić ze słowa „Dacibrat”. (Drużbart to Drugibrat!).
Nawet na naszych drzwiach gnieźnieńskich, obraz najpierwszy od dołu, po stronie lewej wyobraża w dwóch polach narodziny Ś-go Wojciecha i chrzest jego. Obrazy są przedzielone słupem, zupełnie tak samo w osi założonym, jak na obrazie z ołtarza Wita Stwosza. Są tu zatem trzy słupy (na zasadzie dwudziału) połączone łękami półkolistemi. W polu trzeciem wyżej nieco, tego samego skrzydła, znowu dwa obrazy, pod dwunałęczem, oddają chwilę odprowadzenia chłopięcia do szkoły i przyjęcia go przez przełożonych. A więc na drzwiach gnieźnieńskich dwa dwunałęcza nawet. Na polach innych także wzory budowli kopulastych.
Jakże w obec tego doprawdy śmiesznem jest twierdzenie, jakoby pierwiastki owe szły ze zachodu! Teraz rozumiemy dobrze, dlaczego ci pienią się ze złości, którym mówi się o dwudziale i odwunałęczu, albowiem znieść nie mogą dowodu, w obec którego są bezsilni i bezbronni. Przyznać bowiem musi każdy, iż więcej siły i istoty mieści się w tym duchu kształtu i w tej mowie linji architektonicznych i zdobniczych, jak w całej książce luźnych przytaczań słownych, chwiejnych a najczęściej dowolnych. Tu uwzględniając znamię ducha tworzącego, śledzimy sprężyny działające wedle pra-pierwiastków, kiedy człowiek szedł za głosem serca i duszy i oddawał znakami pojęcia o ideach najwznioślejszych. Niedarmo u nas zwano architekturę arcybudownictwem, ponieważ w tem zeskładzie linji i brył przebijała głębia myśli najgórnolotniejszych. Arcybóżnik, arcykapłan, arcybudownik i arcymistrz to wyrazy określające przodowników najlepiej sprawujących rzecz bożą Architektura będzie żywcem to samo co arcy budownictwo, jako budownictwo nadobne, piękne.
W Polsce arcybudownictwo żyło mową kształtu !...
Ta mowa kształtu stokroć więcej warta, jak te zaciekania śledziennicze, bardzo odpowiednie duchowi niemieckiemu, lecz stanowczo nie właściwe duchowi polskiemu. I nie można dość się nadziwować, dla czego znawcy polscy, chcący uchodzić za wyrocznie w przedmiocie sztuki Stwosza, pragną gubić się w odmęcie szukań ciemnych, aby znaleść koniecznie jednego lub dziesiątego Niemca i jemu przypisać palmę nauczycielstwa dla Stwosza. Nauka ta koniecznie się trzyma jak pjany płotu tej zasady, że Stwosza musiał jakiś Niemiec wyuczyć, że on nie mógł być mistrzem z łaski Bożej, ale z łaski zagranicznej ! .. Uczeni nasi wolą lgnąć do plątaniny czysto rozumowej, zaprawionej nakazem politycznym ze strony wrogów Polski, aniżeli pójść za rozumem chłopskim, prostymi rozsądzać jak Bóg przykazał, po swojemu, nie po cudzoziemsku.
Stwosz musiał być przedewszystkiem mistrzem epoki swojej i narodu swojego, zatem wielkość jego i sztuki jego to siła wypadkowa wieków i pokoleń. To brednia, aby tam jeden lub drugi rzeźbiarz od razu stał się nauczycielem takim arcymistrza, iżby on od razu nistąd nizowąd, przyjechawszy jak przybłęda do Krakowa, stworzył tu arcydzieło nad arcydziełami, największe jakie wykonał w życiu swojem. Dlaczegóż ani Stwosz ani nikt z nauczycieli jego wrzekomych nie pozostawili przynajmniej coś podobnego w Niemczech? Czy to jest zdarzenie ślepe a przypadkowe, że to właśnie Kraków otrzymał utwór największy w pośród wszystkich tworów i Stwosza i średniowiecza ? Nie - stokroć nie! Jeżeli dusza orla Stwosza obdarzyła stolicę Ojczyzny naszej ołtarzem Marjackim największej wartości artystycznej i duchowej, to wynikło to z głębi i z wyżyn jego miłości przewielkiej do ziemi rodzinnej, swojej, własnej. Jakże nędznie to wygląda, gdy patrzymy jak nożem oględzin bezdusznych kraje się i kawałkuje boskość ideałów, aby okazać po każdem zdaniu zaborczość obcą!
Nigdzie tego stanowiska podniosłego, które odpowiadać ma godności genjusza a wszędzie płaskość dążenia szperającego, aby wszystko zmiatać na jedną kupę i ciągle wrzeszczyć: to cudzoziemiec, bo my niegodni mieć takiego krasoumnika wiekopomnego.
W wielkości ołtarza Marjackiego przebija natchnienie, jakie Pol pięknie oddał:
„Moje to dzieło - jam ten ołtarz pisał, Jam Przenajświętsze Dziecię ukołysał, I jak się działo z Bożego przejrzenia Od świętej Lilji do Lilji uśpienia, Wszystko tam Wielkość Matki Bożej chwali, Wszystko Ją wielbi, albo Jej się żali“ ! (Wit Stwosz - Poemat).
Do Stwosza w tem miejscu znakomicie to zastosować możemy, co Słowacki najwznioślej określił: „Duszę narodu na skrzydłach pieśni w pięknie Wam okażę“ ! Co wieszcz odnosił do słowa, to przy pracach Stwosza należy zastosować do rzeźby: „Duszę narodu na skrzydłach rzeźby w pięknie Wam okażę“ !
Tak! tak trzeba przystąpić do przybytku Bożego, gdzie w blasku poświaty niebiańskiej stoi Rzeźba Stwosza, jako polot ducha narodowego. Komuś dzisiaj może się to wydawać jakoby ten ołtarz stał tam w murach Wierzynkowskich tylko dla tego, aby głosił wszystkim ludziom, iż Stwosz to Niemiec był, Niemiec tworzył, Niemiec zdobył się na dobrodziejstwo dla Polaków, (których wtedy nie było w Krakowie, wedle badaczy niemieckich) i Niemiec tylko ma prawo do wdzięczności od Polski i świata. Kto nie podniesie się w górę ideałów, ten będzie płaszczyć się przed pięścią prawa mocniejszego. Niestety sztuka piękna nie zna przemocy takiej i przeciwnie naród wojowniczy nie może być równocześnie narodem w sztuce najidealniejszym, bo zaborczość to łoże kamieniste dla kwiatów bardzo ślachetnych. Naród polski, jako broniący Wolności Swojej i Wielkości Swojej o wiele więcej miał w dziejach warunków do pielęgnowania Sztuki Piękna, bo miał najcudniejsze ideały!...
Dla kogo ołtarz Stwosza nie jest tylko zespołem linji technicznych, ale skarbnicą treści duchowych, ten inaczej osądzać pocznie i do innych przyjdzie wyników. Skoro ktoś rozpoczyna koniecznie, jak zła tanecznica tylko od pieca, zawsze od niemieckości, ten musi zachodzić do przekonania, że to wszystko niemieckie. Kto zaś weźmie pod oko szczytność ideałów i boskich i narodowych, ten znowu przyjść musi do przekonania, że wielkość ołtarza Stwosza, to wielkość idei jego, zgoła wyższych od myśli niemieckich, które się zbliżały do reformacji bezdusznej i bezserdecznej.
Zastanawiać nas musi ta skrzętność uczonych naszych, dzięki której nie szczędzą oni trudów, aby przytaczać całe ustępy dzieł niemieckich - natomiast z obojętności a poniekąd i niechęci nie mogą zaglądnąć nawet do książki polskiej. Wiemy dobrze, jak „Wit Stwosz" Wincentego Pola nisko jest ceniony, jak pogardzanym bywał nawet - bo to coś niezasługującego nawet na rzucenie okiem. Bajanie i gawędzenie! O ileż przecie wyżej stoi ta nauka niemiecka, przybijająca wszystko gwoździem pewności, że wszystko niemieckie. Zatem nikt z uczonych naszych nie czytał pewnie, jak W. Pol opisywał ołtarz Stwosza wedle stanu z r. 1853.
„Na samej mensie są jasełka umieszczone, odpowiadające zupełnie pełnym prostoty pieśniom, jakie cały lud nasz śpiewa w czasie świąt Bożego Narodzenia”, .. „Cały zaś ołtarz równo z menzą dźwiga dwóch rycerzy, okutych w żelezie, widocznych już od wielkich drzwi wchodowych, jak gdyby na świadectwo, że wiara rycerstwem tu stoi na tem pograniczu pogan i że rycerstwo w służbie Marji niosąc Jej cześć, obrało Ją za królowę swoją”.
Nie dopatrzyliśmy się żadnej wzmiaki o tych jasełkach szczerze polskich i o tych dwóch rycerzach ani w pracach Ambrożego Grabowskiego ani w ostatniem dziele p. T. Szydłowskiego o Stwoszu, wydanego staraniem Akademji Umiejętności w Krakowie 1920 r.
Natomiast w tem ostatniem mieści się zdanie, jakie zasługuje na przytoczenie: „Ołtarz Marjacki jest dziełem o bardzo wyrazistym typie artystycznym, jest olbrzymim ołtarzem t. zw. szafjastym lub skrzydłowym, czyli tryptykiem snycerskim, który to kształt był pod koniec epoki średniowiecznej we Flandrji i w Niemczech bardzo bujnie rozwinięty". (str. 18).
„Wśród wielu wspaniałych dzieł snycerskich, drugiej połowy XV. i początku wieku XVI. zajmuje nasz ołtarz miejsce pierwszorzędne, należąc do najcharakterystyczniejszych na tem polu przejawów”, (str. 18 także).
A zatem przekonujemy się, że najwyższa umiejętność polska sama ogłasza wyrazistość dzieła pierwszorzędną, wartość najbardziej znamienną na polu pomysłów podobnych, wspaniałość nie dającą się przewyższyć żadnym utworem innym, wreście wielkość ołtarza wprost olbrzymią. A pomimo tego pożąda ta sama umiejętność nawiązania gwałtownie twórczości do wpływów Flandrji lub Niemiec, dlaczego?... bez dowodu i bez powodu. Nigdzie niema okazów, jakie dałyby się porównać z naszym ołtarzem a mimo to koniecznie musi być zaznaczony wpływ flandryjski i niemiecki. Czy to wszystko jedno, Flandrja lub Niemcy? Już w tej chwiejności poglądu tkwi niejasność a przeto niewłaściwość nawet i bezzasadność. Ani Flandrja ani Niemcy nie posiadają niczego, coby było dowodem dla źródła twórczości Stwosza. Gdyby Stwosz naśladował tylko, musiałby znaleść się wzór co najmniej równy lub większy od ołtarza Marjackiego, ponieważ wiemy, że naśladownictwo nigdy nie może być ani lepszem ani piękniejszem. Niema zaś w Europie ani w świecie arcydzieła ani równego, ani piękniejszego od ołtarza krakowskiego.
Sam Lossnitzer mówi: „Die Flügel des Krakauer Altares und die Steinreliefs in Krakau und Nürnberg gehören zu den glänzendsten Proben malerischer Bildnerei in der deutschen Kunst! (str. 166). Dlaczegóż mają one, te obrazy najwznioślejsze oznaczać sztukę niemiecką, skoro nic równego nie posiada ta sztuka? Nie! Arcydzieła owe, najwspanialsze, są dowodem właśnie ducha całkiem innego, jak ducha niemieckiego.
Dla umiejętności polskiej ważniejszem jest gołosłowne orzeczenie puste: „z Flandrji, z Niemiec” - aniżeli wgłębienie się w same tajniki ducha, za pośrednictwem mowy kształtów. Przypatrzmy się bliżej tej ostatniej i posłuchajmy głosu serca mistrzowskiego, aby wydobyć ową wartość wyrazistą i te przejawy „najcharakterystyczniejsze”.
Nasamprzód nacisk kładziemy na laskę iglicy po nad rzeźbą w obrazie środkowym, w samej osi. Jest ona dla nas najważniejszą, albowiem od niej rozpoczyna się znamię „dwudziału“ w lewo i w prawo idącego. P. Szydłowski gniewa się na Łuszczkiewicza i innych, że wprowadzili wrzekomo niepotrzebnie tę iglicę osiową (wiz. 3. i 4. tudzież str. 30. Kraków 1920). Skoro Essenwein na rysunku swoim dał już tę iglicę osiową, (tabl. XXVIII), mamy dowód, iż był przekonany o jej tu umieszczeniu. Zdaniem naszem dobrzze robił Łuszczkiewicz, że ją wprowadził i zlecił umieścić. Poszedł Łuszczkiewicz za duchem tradycji całej sztuki polskiej i całej sztuki Stwoszowskiej. Od iglicy osiowej, jaka i tu występuje i po innych miejscach, jak zaraz wykażemy, uwydatnia się wyraziście i czysto duchu tylko sztuki nadwiślańskiej dwudział, mający cztery pola zasadnicze po lewej i cztery pola po prawej, w osi których na tle drugiem według zasady połowienia odznaczają się kwiatony po nad łękami. Laski dwie silniejsze, całkiem pionowe stanowią prawo przepołowienia pierwszego, laski z posążkami i igliczki podobne do iglicy osiowej przynależą do połowienia drugiego a kwiatony nad łękami czyli „przeginkami“ to połowienie trzecie. Myli się bardzo p. Szydłowski w wyrzutach skierowanych do Łuszczkiewicza, jakoby ten postąpił samowolnie i dorobić kazał iglicę osiową wedle wyobraźni swojej. Jest w tem świadectwo wymowne, jak znawcy nasi (pseudo-znawcy) idą tylko za powierzchownością poglądów utartych wedle nauki obcej a nie mają zrozumienia dla pierwiastków sztuki polskiej. Ci znawcy samozwańcy chcieliby walić pięściami ze złości na zasłyszenie o czemś w sztuce rodzimej, albo broń Boże w stylu nadwiślańskim, gotowiby miotać się i rzucać, byleby nie dopuścić napomknienia o dwudziale. A jednak, ze spokojem i dumą można na to odpowiedzieć, że czy życzy sobie p. Konserwater lub nie życzy, prawda ta w dziełach mistrzów polskich jest i żyje. Jeżeli we „Wzorach Sztuki Śr.“ na obrazku kolorowanym brakuje ta iglica osiowa, to nie może być to dowodem nieistnienia jej przedtem, bo ołtarz wtedy był już bardzo zniszczonym, tak zmienionym, że wcale na podobiznach jego mowy już niema o jasełkach i o dwóch rycerzach całość dźwigających, a jednak W. Pol wspomina o nich pewnie nie z wyobraźni, ale z podań jeszcze żyjących u współczesnych.
Mówiliśmy już o tem, że jest to właściwością uczonych pewnych, aby jak najszerzej opierać się na dziełach niemieckich a równocześnie nie widzieć zgoła utworów rodzimych. Stwierdza się to przedewszystkiem u. p. Szydłowskiego, który omawiając laskę środkową po nad rzeźbami obrazu głównego, jest zdania, że ona całkiem tu niepotrzebna i że należy ją wyrzucić... dlaczego, bo o takim szczególe nic nie mówią książki Lossnitzera i Dauna, a zatem... źle zrobił Łuszczkiewicz, kiedy laskę ową przy odnawianiu wprowadził... My twierdzimy całkiem stanowczo i wręcz odmiennie. Łuszczkiewicz badał rzecz i sumiennie szedł za wzorami, na jakie patrzał, a więc musiał widzieć szczątki laski i najniezawodniej razem z rzeźbiarzem mieli przed oczyma ślady osadzenia jej na kwiatonach z tła drugiego. Wprawdzie i Grabowski Ambroży w dziele swojem p. t. „Kraków i jego okolice“ (wydanie piąte z r. 1866). zamieszcza staloryt wedle akwareli L. Łepkowskiego oraz fotografji Rzewuskiego, jako obraz bez laski osiowej, lecz właśnie ta zgodność rysunku z fotografją świadczy tylko o oddaniu stanu tuż przed odnowieniem, kiedy laska odleciała całkiem. Rzeźbiarz, o którym wspomina Grabowski a który przeprowadzał roboty około odnowienia ołtarza, Józef Korwin Brzostowski, był znany w Krakowie z uzdolnienia nadzwyczajnego i wykształcenia, popartego pochodzeniem z rodu niegdyś „na świeczniku” stojącego. Znaliśmy go osobiście i widzieliśmy u niego kilka szczegółów odpadłych z ołtarza, jakie musiał odmienić z przyczyny, iż drzewo w wielu miejscach było robactwem stoczone. To samo dotyczyło i laski osiowej, o której Brzostowski nawet wspominał wyraźnie, jako o rzeźbie jego własnej ściśle odtworzonej na podstawie szczątków ocalonych. Niema przeto wątpliwości najmniejszej co do jej istnienia przed odnowieniem!
Wit Stwosz musiał laskę osiową wprowadzić po nad obrazem środkowym tak samo, jak jest ona w osi po wszystkich prawie obrazach na skrzydłach tego ołtarza, zewnętrznych i wewnętrznych. Zdradza to niechybnie przynależność mistrza naszego do sztuki polskiej, w której właśnie pierwiastek ten u nas jest najpowszechniej stosowany, nawet w całej sztuce ludowej żyje on po dziś dzień w całej Polsce i jest znakiem, po którym przychodzić możemy do pewności istnienia wpływu tego nawet po za granicami Polski. Na poparcie wywodu w tem miejscu powołujemy się na arcydzieło złotnictwa polskiego i krakowskiego, jakiem jest oprawa szczerozłota głowy św. Stanisława w skarbcu katedry na Wawelu. Wytwór ręki czysto polskiej z r. 1504, zatem nie o wiele późniejszy jak ołtarz Marjacki i grobowiec Kaźmirza Jagiellończyka. Na dnie wewnętznem podpis, nazwisko z imieniem podający: ,,Marcin Marcinek”. Gdyby p. Szydłowski choć pobieżnie był rzucił okiem na ten zabytek polski, pouczający, nabrałby przekonanie, iż laska osiowa w utworze kształtu polskiego należy do znamion głównych a zasadniczych. I tu na każdym boku występują dwie laski węgłowe (po krawędziach), laska osiowa w połowie długości na zasadzie przepołowienia pierwszego i laski dwie boczne na podstawie połowienia drugiego. Zaznaczamy, że nauka polska tego nie uznaje, bo nie chce widzieć tego - a jednak objaw tej prawdy żyje na pomnikach całej Polski. Na każdym boku przeto pięć lasek stwarza cztery pola i dwie pary dwunałęczy u dołu lasek, jako igliczek. Pięć igliczek, jako pięć słupków to także piątnica. A dodać można prawdę jeszcze jedną. Oto na dole pod obrazami na wszystkich ośmiu bokach, rąbek stanowią kamienie owalne większe, przybrane kółeczkami czteroma na przypomnienie piątnicy takiej samej, o jakiej poniżej mówić będziemy. Związek twórczy jeden i ten sam pomiędzy tym relikwiarzem a ołtarzem Marjackim i pomnikiem Kaźmirza Jagiellończyka - jedność widoczna!
Zatem podniebie, zaznaczone białodachem po nad obrazem środkowym ołtarza Stwosza, odpowiada podziałowi wedle sztuki polskiej, nadwiślańskiej. Podział ten na podstawie dwudziału znakomicie jest upamiętniony w podniebiach dwóch obrazów najwyższych skrzydeł stałych, skrajnych. Na obrazie najpierwszym jest prócz tego ze strony lewej oddany wykusz mały, mający dwa pola główne, z węgarem w osi i z laską u dołu doskonale mówiącą o dwudziale. Dwudział uwydatnił Stwosz na obrazie „Ofjarowanie N. P. Marji“. (Kopera wiz. 19 str. 33). Dwudział jest zachowany w sklepieniu połowy lewej na obrazie ze słupem, o którym mówiliśmy (Kopera wiz. 20 str. 34). Z dwudziału powstają układy przeginek na obrazach Chrystusa w Ogrojcu i Ukrzyżowania (Kopera wiz. 22 i 23 str. 36. 37). Najdoskonalej prawidłowość ową uchwycą koronka białodaszku czyli podniebia na pierwszym obrazie skrzydła ruchomego, wewnętrznego po stronie lewej i na pierwszym obrazie takim samym po stronie prawej, (Kopera wiz. 30 str. 44 oraz wiz. 34 str. 48). Mamy tu najpiękniejszy układ ośmiopolowy, spokrewniony z układem takim samym nad obrazem środkowym, przyczem dla spotęgowania bogactwa wprowadził Stwosz tu jeszcze czwarte przepołowienie z kwiatonów po nad przeginkami. W głębi przeto widzimy aż 16 pól, pochodzących z ośmiu, te z czterych, te z dwóch od iglicy osiowej działając w prawo i w lewo. Oto sztuka polska.
Na całym ołtarzu Stwosza niema dowodów lepszych, wyrokujących bezsprzecznie o polskości Stwosza, jak te właśnie szczegóły, spokrewnione wszystkie pomiędzy sobą zasadą najważniejszą w sztuce nadwiślańskiej, mianowicie prawem połowienia dwukrotnego lub wielokrotnego. Zdaniem naszem znamiona owe wyraziste daleko więcej mówią, jak całe książki, zapełniane wywodami, które błądzą po Flandrji, Niemczech, Włoszech i krajach naddunajskich. Ta mowa kształtu głębiej trafja do przekonania duszy polskiej, jak wszystkie poglądy arcy-mądre, wysztucznione, ze suszenia mózgu pochodzące. Ale potrzeba duszy polskiej widza i badacza, dla zrozumienia duszy polskiej mistrza Wita Stwosza!...
Na zakończenie poglądów naszych na wartość twórczą Wita Stwosza, odnośnie do ołtarza Marjackiego, musimy raz jeszcze wyrazić przekonanie nasze, iż jest on w rzeczy samej wynikiem sił rodzimych, od wieków w Polsce zakorzenionych, jest wypadkową miłości i gorliwości narodu całego, zogniskowaną na tem arcydziele w sposób przedziwnie serdeczny. Jeżeli wiemy, że ołtarz Zaśnięcia M. Boskiej w Krakowie jest jednem z największych utworów Wita Stwosza a może i średniowiecza, to nie należy podnosić tu tylko ową wielkość rozmiarową, ponieważ razem z nią bije nam w oczy wielkość duchowa, to znaczy krasoumna w całem tego słowa znaczeniu.
Jesteśmy niestety narodem upośledzonym na polu sztuki nie dlatego, jakoby w istocie dzieje nasze nie mogły się poszczycić niczem samodzielnem i twórczem, lecz głównie z tej przyczyny, że nauka pewna zamyka się koniecznie a niewolniczo w kole ciasnem uprzedzeń swoich co do warunków życia artystycznego całej Polski po wszystkie wieki. Słyszymy i czytamy aż do znudzenia o tem, jak wrzekomo Polska zawsze i wszędzie musiała niby podlegać nieubłaganie mnogim wpływom z zachodu i z południa i twórczość wszystkich mistrzów polskich nieodwołalnie musiała mieć niby źródła obce. Czas by był już wysoki, aby ogólnik taki, stanowiący założenie podstawowe wszystkich niemal prac nauki polskiej, uległ przestrodze, że nie wolno na ślepo wyciągać wniosków ze samych zapisków, ponieważ sztuki same wielokrotnie zgoła inaczej mówią. Tak co do Stwosza z radością zaznaczyć należy zapatrywanie prof. P. Ptaśnika, który przyszedł bardzo słusznie do wniosku „że talent Wita Stwosza nie mógł wyróść i rozwinąć się wśród zwykłych rzemieślników, pozbawionych zdolności artystycznych, przypuścić raczej należy, że całe otoczenie Stwosza było dostrojone do poziomu sztuki tego mistrza".
Kto ma dążenia czysto sprawiedliwe, ten nie może z oka spuszczać jednej prawdy wielkiej, tej mianowicie, o której mówiliśmy już wielokrotnie, że na ziemiach przez Niemców w średniowieczu po Karolu W. zajętych i opanowanych, żyli przedtem Stawianie aż po Ren ku zachodowi i po Wenecję na południu i poniżej. Zaborcy objęli we władztwo nietylko kraje ale i zdobycze duchowe, zatem i sztukę, czego dowodem najlepszym budowle o wiązaniu cegieł wędyckiem czyli sławiańskiem. Ci Niemcy, którzy do Polski dążyli, byli przeważnie Sławianie zniemczeni, wychowani w kulturze pozostałej po Sławianach. Tego atoli nauka polska nie chce do dziś dnia widzieć ani uznać, albowiem składniej jej trwać w tych wyobrażeniach jakie od dawna się zakorzeniły, aniżeli dobijać się światła prawdziwego. Do wyroków zdrowych o sztuce polskiej może pokolenie przyjść jedynie drogą miłości najczystszej i rozumienia poczucia zawsze w twórczości żywego. A jakże możliwe dziś i nadal jest krzewienie zapału narodowego, skoro dzieła polskie umieją tylko ziębić i niszczyć zamiast rozgrzewać i budować. Dowodem najdosadniejszym książka jedna z najnowszych, wydana w łonie Akademji Umiejętności w Krakowie pod tytułem: „O Wita Stwosza Ołtarzu Marjackim“. (1920 r.)
Z wysokości nauki polskiej, jakby z wyżyn niebotycznych, padają słowa i zdania pełne niechęci i zimna wstrząsającego, jakby z umysłu przygotowane na obalenie już nietylko Stwosza, ale i Matejki, który po ważył się zbliżyć przy odnowieniu ołtarza do arcydzieła sztuki niemieckiej. To straszne. Słusznie powiedział p. Leonard Lepszy: „Dr. Szydłowski maluje nam przeszłość samymi cieniami“.
Zaiste! jak długo usiłowania nauki polskiej, nawet przez grono wybrańców uwieńczonych poświatą Umiejętności Polskiej, karmić nas będą taką goryczą i taką stęchlizną z pod ławy sądu, niemieckością zarażonego, tak długo Polska nie doczeka się promyka ożywczego dla umilenia i rozweselenia naszego życia narodowego, polskiego.
Tak atoli zapatrując się na główne sprężyny, budzące twórczość mistrzów polskich, jak to przedstawiliśmy powyżej, możemy a nawet musimy pogodzić się z prawdą oczywistą, dawno już wypowiedzianą w dziełach naszych, że całkiem przeciwnie prawda okazuje istotę rzeczy: nie my Polacy wzięliśmy sztukę od Niemców, lecz Niemcy od Polaków. Dowodem w tem miejscu najlepiej i najwłaściwiej przystosowanym to podniebia takie same na sławnym ołtarzu kolońskim, Szczepana Lochnera Mamy tu skrzydło mniejsze złożone u góry na podniebiu z czterych pól o przeginkach, zaś pole nadobrazowe środkowe przybrane ośmioma ostrołęczkami, tak, iż w jednym przypadku i drugim przedział rozpoczyna się od węzła w osi głównej, raz na prawie połowienia dwukrotnego, drugi raz na zasadzie połowienia trzykrotnego. (Patrz wiz. 494 i 495 na str. 438 i 439 dzieła: „Die Kunst des Mittelalters v. W. Lubkę - Dr. M. Semrau, Esslingen 1910). Nie możemy z tem się pogodzić?... Mimo to prawda tak mówi i tak głosi !
Zamykamy rozdział niniejszy twierdzeniem bardzo stanowczem, że w pomysłach Wita Stwosza na ołtarzu Marjackim w Krakowie tętnią pierwiastki czysto rodzime, zaczerpnięte ze sztuki polskiej, sarmackiej, zwanej na południu grecką albo bizantyńską! Rzecz ciekawa, że budowla kopulasta na ołtarzu W. Stwosza w Krakowie, mająca obrazowo przypominać Jerozolimę, to duch wschodni o 10 lat tu wcześniej szukający obsłony w założeniu dośrodkowem, aniżeli w sposób ściśle podobny Perugino oddał po dobną budowlę kopulastą w kaplicy Sykstyńskiej na fresku: Wręczenie kluczów św. Piotrowi. Symetrja ścisła na tym ostatnim i układ do środkowy świątyni u góry to echa jeszcze całkiem wschodnie, bizantyńskie. Rafael w r. 1504 oddaje budowę kopulastą przybliżoną na obrazie wyobrażającym Zaślubiny P. Marji. Widać z tego, iż co Stwosz wprowadził przed rokiem 1480 w Krakowie, to znalazło oddźwięk w dziele Perugina później, a w dwadzieścia lat potem w utworze Rafaela. Nie możemy nie zwrócić uwagi, że upodobanie do krzyża równoramiennego, wschodniego u Perugina łączy się nawet z prawem połowienia podwójnego, albowiem świątynia kopulasta ma na bokach po cztery okna w dwóch wysokościach i po cztery pola u dołu pomiędzy pięcioma słupami, wskutek czego i u Perugina słup wpada w oś główną, jak na relikwiarzu Marcina Marcinka, o którym wyżej mówiliśmy. Zanim potem i Rafael szkic swój do obrazu Zwiastowania oparł także na słupie architektonicznym z dwoma łękami w środku obrazu (dziś w Luwrze Paryskim), o 20 lat wcześniej Wit Stwosz słupy takie oddawał w rzeźbie na ołtarzu Marjackim w Krakowie.
Te pierwiastki uważamy wszakże za wyniki idące z ogólnych zasad kształtowania w całej sztuce polskiej, zatem o polskości w pracy twórczej Wita Stwosza nic tak jawno a dobitnie nie mówi, jak prawo połowienia i umiłowanie do kopuł, jakie z północy, ze sztuką wrzekomo bizantyńską, poszły potem na południe.