Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Dzieła najwcześniejsze.


 „PATRZĘ NA OJCZYZNĘ BIEDNĄ, JAK SYN NA OJCA WPLECIONEGO W KOŁO“... (KONRAD - IMPROWIZACJA) 

Jeszcze w r. 1853 pisał Rastawiecki E. o dwóch ołtarzach kaplicy Jagiellońskiej czyli Świętokrzyskiej na Wąwelu. Pod wpływem sądu znawcy i gorliwego pracownika na polu sztuki polskiej, Maxymiljana Sobieszczańskiego wypowiedział zdanie, jakie przytaczamy: 

„Uczony Sobieszczański zalicza je do tworów Witowi Stwoszowi przypisywanych, a łatwo temu dać wiarę, że król do przyozdobienia swojej budowy, użył miejscowego artysty, już się wielce w Krakowie wtedy odznaczającego (Wzory Sztuki Średn.). 

To samo Rastawiecki w Słowniku Malarzów Polskich przytoczył raz jeszcze w tomie II na str. 228 a raz trzeci poruszył sprawę w Bibliotece Warszawskiej w tomie I. z r. 1860, omawiając dzieło Józefa Muczkowskiego p. t. „Dwie kaplice Jagiellońskie - Oczywiście Muczkowski nie podzielił zdania ani Grabowskiego ani Sobieszczańskiego i nie przyznał ołtarzów Stwoszowi. Rastawiecki słusznie zbija wywody Muczkowskiego, albowiem jest to już dziś całkiem pewne, że Stwosz umarł w r. 1533, a zatem przyszedł na świat w r. 1438. Jeżeli na jednym z tych dwóch ołtarzy, o których mowa, widnieje wyraźnie rok 1467 - zatem jest to całkowicie do prawdy podobne, że Stwosz mając lat 29 wykonał obydwa na zlecenie króla Kaźmirza Jagiellończyka, koronowanego w roku 1447 Rastawiecki bardzo trafnie uwydatnił jednolitość stylową obydwóch arcydzieł, „tożsamość wyrobu i sztuki“, skutkiem czego przychodzi do wniosku, że obydwa ołtarze mniej więcej związane będą z r. 1467. - Jeden ołtarz jest Trójcy Przen. zaś drugi M. Boskiej Bolesnej. Na jednym z nich, mianowicie Ś-tej Trójcy, jest rok 1467, na drugim są herby Polski i Litwy i herb Austrji. 

Sokołowski Marjan uwydatnia wartość tryptyku pierwszego, jako w Krakowie najstarszego. To prawda. Dla jakiego atoli powodu profesor ten, wiedząc dobrze o stosunku i zażyłości króla z Witem Stwoszem, nie wyprowadził ani założenia ani wniosku, że w kaplicy króla Kaźmirza Jagiellończyka prędzej i słuszniej mógł się odznaczyć Wit Stwosz, aniżeli każdy inny, to jest zagadka niepojęta. Wiadomo, iż uczeni polscy cierpią często bardzo na dalekowidztwo, jak Niemcy przeciwnie słyną z krótkowidztwa. Sokołowski odnalazłszy jakiegoś Wawrzyńca z Maydeburka lub Dziewinoborku, co rychlej bez namysłu przypisał mu ołtarz św. Trójcy jedynie tylko na tej podstawie, że siedm lat przedtem przyjął tenże w Krakowie prawo miejskie - Oto słowa uczonego: „Układ tego tryptyku jest niezwykły i na tak późne czasy zastanawiający, a właściwszy rzeźbie północnej niż południowej“. Pojęcie Trójcy jest zgodne z rzeźbami i obrazami po Polsce dość rozsianemi (n. p. w Krośnie, we farze). Nie potrzeba szukać zaraz Durera, wszak o wiele wcześniej grupa ta rozpowszechniła się w kraju naszym. Sokołowski wyraźnie nazywa obraz rzeźby „pieśnią potężną na cześć Bóstwa”. Czyż owej pieśni potężnej, dłótem oddanej, nie należałoby  odnieść zaprawdę bez namysłu do Stwosza samego?... Zarzuca p. Szydłowski p. Stasiakowi „niemożliwość i nieprawdopodobieństwo jego wniosków“ - a czemże różni się wniosek prof. Sokołowskiego od pracy p. Stasiaka? Czyż to jest dowód, że gdy Wawrzyniec w r. 1460 przyjął prawo miejskie, zatem za siedm lat wykonać musiał ołtarz Ś-tej Trójcy do Kaplicy Jagiellońskiej? Zdaniem naszem jest to przypuszczenie luźne, takie, jakiem posługuje się ten profesor, gdy opisuje Wieczerzę pańską ze zbioru p. Strzałeckiego w Warszawie i dodaje: „mamy tutaj utwór jednego z uczniów, który jak się zdaje osiadł w Krakowie  i wśród nas pracował, a nawet ulegał wpływom miejscowym i korzystał zarówno z niemieckich jak i polskich modelów. Możnaby przypuścić, że był Polakiem, wykształconym pod wpływem tego kierunku i wyszłym z niemieckiej szkoły (?), gdyby duch całości, tudzież inne cechy przeciw temu nie przemawiały “. 

Byłby Polakiem ze szkoły niemieckiej, gdyby nie cechy przeciwne temu. Więc poco budowanie zdań takich, aby w nich mieściła się skłonność do upatrzenia niemieckości, ale zarazem niemożliwość dowiedzenia tego. Jużto szczęście ma ta nasza nauka polska, że piętnem jej uczoności musi być tajemnica nieokreśloności i chętka nawracania zawsze i wszędzie ku jakimś wpływom jakiejś niemieckości. Tak i ołtarz św. Trójcy w kaplicy Jagiellońskiej dlatego był bardziej zbliżony do pracy Wawrzyńca z Dziewinoboru, że miał być to Niemiec, zatem koniecznie królowi Kaźmirzowi Jagiellończykowi zależało na niemieckości. 

Dlaczego natomiast zdanie Grabowskiego i Sobieszczańskiego, o przynależności tych arcydzieł do Stwosza, nie zasługiwało na uznanie ze strony uczonych polskich?..! oto dla tej przyczyny jednej jedynej, że nikt nic nie wie, co porabiał Stwosz przed rokiem 1477, kiedy porzucił prawo miejskie w Norymberdze. Niemcy wyzyskując tę próżnię orzekają najnieomylniej, jakoby on siedział cicho tam w Norymberdze przez 44 lat i dopiero dowiedziawszy się nagle o zamierzonej budowie ołtarza w Krakowie, porzucił miasto, zrzekł się prawa miejskiego w r. 1477 i popędził do Krakowa. Wiemy tymczasem o zawarciu ugody  Stwosza w Krakowie już chyba przed rokiem 1477, albowiem w Maju tego roku była robota około ołtarza w toku.  Że myśl ołtarza nie powstała nagle, ale wykłówała się powoli, dowód w ofjerze Doroty ze Świdnicy, która w r. 1476 dała pas śrebrny na krzyż nowy, zapewne tęczowy. Grabowski dobrze przypuszcza, iż krzyż tęczowy na belce tęczowej stanowić musiał jedność z ołtarzem. A zresztą są dane, które kazałyby już to za pewnik przyjąć, że Stwosz był zajętym około tego krzyża w r. 1473, zatem na 4 lata przed porzuceniem prawa miejskiego w Norymberdze. 

Grabowskiemu zarzuca omyłkę Lossnitzer co do roku 1473, lecz nie podaje zgoła żadnych dowodów, natomiast p. Lepszy stanowczo przyjmuje r. 1473 jako rok pobytu Stwosza w Krakowie. A jeżeli Stwosz był w Krakowie  r. 14 73, to mógł także tu przebywać i w r. 1467. Za zdaniem Grabowskiego i p. Lepszego mówi ta prawda, która wywodzi się z twierdzenia Neudórfera, że Stwosz jest urodzony w Krakowie. Pobyt Stwosza w Krakowie od  dzieciństwa jest o wiele zatem prawdopodobniejszy, jak w Norymberdze, gdzie starał się mistrz o prawo miejskie po prostu dla rozszerzenia koła swoich działalności, a gdy zawarł już umowę co do ołtarza Marjackiego w Krakowie, zawiesił to prawo, albowiem wiedział, że czas dłuższy korzystać z niego nie będzie. 

W tem miejscu możnaby postawić pytanie, dla jakiego powodu mieszczanie nie oddali budowy i rzeźby ołtarza Marjackiego w Krakowie temu Wawrzyńcowi, którego wyszukał Sokołowski? Jeżeli on dla kaplicy królewskiej na Wawelu wykonał aż dwa ołtarze, czyż nie więcej by się  wsławił, aniżeli ten Wit Stwosz, o którym przed rokiem Norymberga zgoła nic nie słyszała? Cóżto by mogło ściągnąć Stwosza aż do Krakowa, jeżeli nikt nie wiedział ani  w Krakowie ani w Norymberdze, co on za jeden? 

Zdaniem naszem twierdzenie Sobieszczańskiego, Grabowskiego, Rastawieckiego i innych o przynależności dwóch ołtarzy kaplicy Jagiellońskiej czyli Świętokrzyskiej do samego Wita Stwosza ma za sobą o wiele więcej danych, aniżeli orzeczenie Lossnitzera, że Stwosz urodził się w Norymberdze mimo pewności co do tego ze strony Neudórfera. My uważamy, iż wyprowadzenie wywodów p. Stasiaka co do miejsca urodzenia Stwosza w Krakowie jest  już ustalone. Stwosz pochodzi z Krakowa i najpierwsi baczę nasi mieli wszelkie prawo nazywania go Krakowianinem i rodakiem, dobrze że go tak nazwali a źle, że my z czystem sumieniem zgadzamy się dobrowolnie, aby nam go wydzierano. 

Jest to więc okoliczność pierwszorzędnej wagi, że dwa ołtarze na żądanie Króla Kaźmirza Jagiellończyka do kaplicy jego własnej wykonywa Wit Stwosz, jako uczeń młody krakowskiej szkoły średniowiecznej, wsławionej rozlicznemi dziełami wiekopomnemi. Nic to nadzwyczajnego, albowiem Polska miała wiele warunków dla rozwoju i bogactwa i piękna. Nieprawdą to jest, co Lossnitzer z pychą zarzuca, jakoby my byli narodem biednym a kraj nasz stanowił tylko osadę niemiecką. Zwłaszcza okres od Kaźmirza Wielkiego do końca panowania Zygmunta Starego, to czas stosunkowo najświetniejszego rozwoju sztuk u nas najpierw średniowiecznych, potem Odrodzenia, tak wysoce, iż śmiało wówczas właśnie obejść my się mogli bez cudzoziemców. 

Kiedy zatem Wit Stwosz ukończył ołtarze obydwa do kaplicy Jagiellońskiej jednej tej Świętokrzyskiej, potem najniezawodniej pracować musiał dalej nad innem wyposażeniem i tej kaplicy jak i kaplicy drugiej, Jagiellońskiej Ś-tej Zofji a gdy rozgłos prac jego stawał się  coraz chwalebniejszym i imię jego wzrastało w sławę, wtedy oddano mu do roboty na tej podstawie najpierw krzyż tęczowy na belce tęczowej w kościele Marjackim, potem wielki ołtarz Marjacki a także Chrystusa Ukrzyżowanego do prawej nawy bocznej! - Nie potrzeba  przeto wyszukiwać Bóg wie jakich dróg krętych po krajach naddunajskich i po Niemczech dalszych lub bliższych dla wykazania szkoły Wita Stwosza, bo była ona na miejscu, właśnie w Krakowie, gdzie Wit Stwosz urodził się w r. 1433. - Mamy dowody rozliczne na wykazanie, jak wysoko jaśniała wtedy cała sztuka w Polsce, kiedy budowniczowie polscy z Krakowa czynni są we Wiedniu a także i w Pradze gdzie Parlerz (nie Parler z francuska) pracował z Polski! Kto podziela jeszcze wątpliwości co do pochodzenia tego ostatniego, niech przeczyta sobie dobrze książkę pod tytułem: „Der Dom zu Prag von Dr.  Aug: Ambros“ 1858 str. 226. 

Zaiście podziwiać można niezwykłe przeznaczenie nauki polskiej, w której niewiadawno kto ma prawa większe, czy ten który idzie za zachłannością nauki zagranicznej i jej się poddaje, czy ten, który nie uznaje ustępliwości a trzyma się prawdy bezwzględnej. Niemcy pozarzucali, że ten Parlerz ma być de Colonia a nie de Polonia, zatem po swojemu tu gwałt czynią prawdzie oczywistej - a także ci Niemcy podrobili pergamin, dotyczący ołtarza Marjackiego w Krakowie a my mimo to przyznajemy Niemcom większe prawa jak sobie i więcej wierzymy szalbierstwom, sprytnie obliczonym na ogłupienie Polaków, jak prawdzie prostej, która sama rzuca się w oczy, skoro tylko popatrzyć na nią zechcemy. Wszystkie podejrzywania co do sztuczności wywodów w nauce polskiej dla obrony polskości Stwosza są niczem w porównaniu do tych przekręcań, jakiemi posługują się badacze obcy dla wydzierania nam wielkości polskich celem zapełniania niemi Walhalli swojej. 

Przy wpatrzeniu się bliższem w ołtarze kaplicy Jagiellońskiej możemy odnaleść bardzo wiele takich pierwiastków, które stanowczo przynależą do swojskości sztuki polskiej. Między nimi na pierwszem miejscu postawilibyśmy zwieńczenia u góry koronkami i obrazów środkowych i obrazów skrajnych po skrzydłach. Skąd się one wzięły? Co one oznaczają? Są to znamiona boskości w sztuce najdawniejszej rozwinięte, zaś w kształcie oznaczają one koronę czyli dach święty, dach biały. 

Wisła dawniej miała nazwę rzeki białej czyli świętej - zatem przymiotnik biały tyle mówi, co wielki, święty. W rzeźbie wczesnoromańskiej były te białdachy bardzo skromne i ciężkie, lecz w sztuce krakowskiej XV. wieku przybrały one kształt koronek, misternie dzierganych, które  są rozprowadzeniem istoty pierwotnej w kierunku bogactwa coraz obfitszego. Czasami popadają one nawet w przesadę linji wybujałych i poprzeginanych, w ten przesyt i w ten przepych, które potem dały podłoże do ciekawego określenia baroku gotyckiego. Wit Stwosz nieśmiało pojął i wykonał te białodachy (białdachjan-baldachin-baldakin) na ołtarzu Ś-tej Trójcy, o którym mówiliśmy, jeszcze nie w takim stopniu rozkwitu, który później stanie się właściwością jego - lecz jest tu podstawa widoczna do przyswojenia sobie znamion najdonioślejszych dla jego właśnie baroku t. zw. Stwoszowskiego. Barok ten to przejawa poczucia wrzącego, które poszukiwało zawsze nadmiaru kształtu, wielkości linji i wyrazistości jej z malowniczością. - A wpośród tego baroku Stwoszowego przejawiają się nie rzadko znowu przykłady dwudziału n. p. przepołowienia każdej wnęki laską pionową na dwie części. Jest to mowa kształtu rdzennie polska, staro-lęchicka. Przynależy ona

niezależnie od tego, czy kto chce lub nie chce uznać tego, do jednego z najgłówniejszych znamion stylu nadwiślańskiego, sztuki gotycko-sarmackiej wedle Mickiewicza, gotycko polskiej i krakowskiej. Pierwiastki te same rozpowszechnione później po krajach niemieckich dowodzą jasno, że myśl twórcza ogniskowała w Polsce a stąd szła promieniami w kierunkach wielorakich. Tem popieramy twierdzenia, że sztuka szła z Polski. 

*****

Rzecz w stopniu najwyższym nas uderzająca, to usiłowania uczonych niektórych dla upewnienia świata o niemieckości Stwosza. Lossnitzer w tym celu obala zdanie Neudórfera, najpewniejsze j najjaśniejsze po prostu dla tego,  iż mu nie dogadza, zatem nazywa je omyłką. I Lossnitzer i Daun razem opierają się z siłą największą na karcie pergaminowej, którą znaleziono po za ołtarzem Marjackim, a która pochodzić miała dopiero z roku 1533 to jest z roku, w którym właśnie już nie żył Wit Stwosz. Przemawia ta okoliczność najsilniej za przerobieniem pierwowzoru w duchu niemieckim wtedy, kiedy nie było już obawy, aby sam  Wit Stwosz temu zaprzeczył. Wprowadzenie słów : „Magister Vittus Almanus de Norimberga" jest celowe i niezgodne z prawdą tak samo, jak kłamstwem jest twierdzenie o usuwaniu się Polaków od dzieła. „Na to żaden Polak nic nie dał“ jest obmyślonem dla zaznaczenia znanej pychy niemieckiej. Tymczasem na pergaminie tym samym widnieją nazwiska jak: Jan Karnowski, Stanisław Przedbór, Stanisław Zygmuntowicz, Jan Gawron, Jan Turzo (Tursy), Marcin Bełza, Jakób Wilkowski, Kuńcza Zarogowski, Jan Tygiel (Tygil), Jan Borek (Borgk), Jan Wiewiórka, Jan Reguła i t d. - Nie mówiąc o nazwiskach  widocznie zniemczonych o brzmieniu czysto polskiem jak Krzyżtof Rebencz lub Wirsing (Wierzynek), ilość nazw polskich jest większą nawet od ilości nazw niemieckich. I wartości takiej nic nie umniejsza, jakkolwiek wiedzą o podrobieniu pisarze niemieccy, dlatego Daun uspokaja się i mówi „sonst ist die deutsche Abstammung des Veit Stoss erwiesen“. - Wcale nie jest to pochodzenie niemieckie udowodnione, albowiem sam przydomek Szwab, dodawany bratu Stwosza Maciejowi, nie oznacza niemieckości! Określenie szwab nie zapewnia Stwoszowi rodu niemieckiego! 

Wedle badań Dr. W. Kętrzyńskiego w dziele o Słowianach Szwabja powstała ze Sławji. Nawet Jakób Grimm powiada: Sueven und Slaven scheinen ganz dasselbe Wort... Der Name Suebi scheint allerdings slavisch“. - Kętrzyński mówi: „Swewów zatem nie wolno brać za Niemców”.

A zatem Mateusz Stwosz z przydomkiem Szwab to Sławianin czystej krwi, jak dawniej Prusak był również Sławianinem, chociaż dzisiaj Prusak oznacza wroga Polski najgorszego. 

W zapisie z r. 1499 dotyczącym kupna domu jest mowa wyraźnie: „Maister Veit Stoss von Kracka“. 

Wynika z tego pewność dla nas coraz silniejsza, że Wit Stwosz był urodzonym w Krakowie, jak Neudórfer orzekł - źródło najlepsze, bo najbliższe. Z uwagi, że Neudórfer był nauczycielem dzieci Wita Stwosza, można sądzić, iż wiedział doskonale o pochodzeniu mistrza. Mylić się mógł w szczegółach co do opisu dzieł, lecz nie pomylił się podając Kraków za miejsce urodzenia Wita Stwosza, ponieważ to musiało być znanem nie z tajemnicy i nie  z poglądu osobistego Neudórfera, lecz z zapewnienia głośnego w całym domu Stwosza. 

Ponadewszystko zaś najcenniejszym dla nas dowodem pobytu arcymistrza naszego w Krakowie, to wynik badań p. L. Lepszego, umieszczony w „Zeitschrift fur bildende Kunst“ 1889. na str. 92, gdzie badacz ten wykazał pobyt Stwosza w stolicy Polski w roku 1464. Przytacza dalej imię żony Barbary i dodaje, że powiła ona mu w Krakowie pierwszego syna jego Andrzeja i syna drugiego Stanisława. Barbara imię czysto polskie, Stanisław imię czysto polskie. Nawet imię Stwosza da się wyprowadzić całkiem jasno z języka starolęchickiego, o czem już mówiliśmy.

Wit jest przemianą imienia najdawniejszego w Sławiańszczyźnie, Wid, z czego pochodzi: Światowid. Poprzekręcane brzmienia pochodzą z języków łacińskiego i niemieckiego, które obydwa nie mogły oddać dźwięków wymowy języka polskiego a zwłaszcza krakowskiego. Wid a Wit wymawiano w Krakowskiem Weit z czego urobiono Feit i tak się Stwosz podpisywał. Znamy atoli pisownię imienia tego o brzmieniu „Veytten“ jak to w ten sposób podpisał się arcymistrz na papierze z r. 1503. (Lossnitzer str. XXVI). Otóż znaleść tu można źródło także czysto polskie, ponieważ wiemy, że pierwotnie miejscowości główniejsze obwarowywano i dlatego „tynem“ zwano. Słowo Veytten pochodzi jasno od „Wito-tyn“ od grodu obwarowanego Wita czyli Wida, Światowida. 

Tak mnogie okoliczności popierają nader jasno wszelkie przypuszczenia o pochodzeniu Wita Stwosza z Krakowa, o urodzeniu jego (wedle Neudórfera) w r. 1438 w Krakowie, o narodowości jego czysto poiskiej i o przynależności arcymistrza do twórczości czysto polskiej. - Za Władysława Jagiełły głośnym był już malarz Wężyk, który wizerunki króla wykonywał, a jeden z nich otrzymała Jadwiga przed ślubem. Nawet z czasów Kaźmirza W. pochodzi wiadomość o rzeźbiarzu polskim „Mikołaju"! Wiedząc, iż w Polsce w czasach średniowiecznych, jak zawsze ogromne było zamiłowanie do bogactwa kościołów naszych a także wiedząc o tem, iż po niektórych świątyniach polskich było po 20 ołtarzy zamykanych - z pewnością wszelką mówić możemy o przygotowaniu nie gdzieindziej tylko właśnie w Krakowie ogniska artystycznego dla wychowania tak potężnej siły polskiej, jakim był Wit Stwosz a nie żaden Stoss! 

Skądkże bowiem wzięło się brzmienie Stoss ? Nie stąd  jakoby on był Niemcem, bo na to nie pozwala prawda oczywista, lecz stąd, że Niemcy nie mogąc wymówić ani napisać spółgłoski Stw, opuścili w i łatwo po swojemu nazwę zmienili dla języka swojego. Wiemy dobrze, jak niesumiennymi są oni w tym względzie a jak skwapliwymi do wyzyskania pisowni przekręconej bez namysłu dla języka niemieckiego. Nazwa Strassburg nie oznacza stanowczo grodu na ulicy, lecz jest to pisownią przekręconą z języka staro-lęchickiego, wedle którego i tu na kresach dawnej Sławianszczyzny był gród albo borek ze Strażą związany, zatem Strażobork. Helmold wyraźnie podaje, iż brzmienie pierwotne Freiburga to Wrzebork w Brzegowji, co  tyle oznacza co Ukraina w ogóle. Starogród nazwali Stargard a potem Altenburg. 

Co do pisowni samej Stwosza, wypada podnieść, że zmiany wszelkie w brzmieniu wyrazu pochodzą przeważnie z ducha języka łacińskiego i niemieckiego. Obydwa te języki nie mogły nigdy oddawać dźwięków mowy sławiańskiej w ogóle a języka polskiego w szczególności. Jest rzeczą niezmiernie ważną zrozumienie konieczności, wedle której łacinnik lub niemiec czuł się zmuszonym do kaleczenia nazwisk. Gdyby przeto nazwiskiem rodowem mistrza było słowo Stoss, to ani język polski nie zmieniał by go wcale, ani twórca pomnika Kaźm. Jagiellończyka nie byłby wprowadzał pomiędzy t a o głoski v. Niemcy szczególnie lubieli celowo dla zamiarów politycznych gwałcić nazwiska polskie i dlatego błędne są bardzo sądy nasze, jeżeli wyciągamy wnioski ze słów niemieckich dotyczących miast naszych i pergaminów dawnych. 

Niemcy naprzykład piszą Durer a tymczasem w „łacinie polskiej” nazwisko brzmi Dyrer, a zatem widać, że jak słowo pierwsze, tak i drugie - zatem obydwa wypływają z pisowni sztucznie naciągniętej. - Że ten Durer, który pracował w katedrze Wawelskiej i na zamku królewskim, być musiał polakiem z pochodzenia, to najlepiej świadczy imię jego Hanusz - co oznacza Janusza. Hans Durer przeto żywcem przezwany z Janusza Tóror, Tóronia, n. p. jak Durynk to pewnie musiał być Tóronik. Na poparcie domysłów naszych w kierunku polskości wystarczy zwrócić uwagę naszą na określenia, celem dobitności, w duchu języka polskiego z łaciny wieku XVI. Jeżeli łacinnik nie mógł czego oddawać bezpośrednio, to posługiwał się żywcem słowami polskiemi, jak: „Thurkussi“ - „delineamentum alias visirungk“ - ,,lystwy intra cisticulas" it. d. 

Piśmiennictwo niemieckie a nie polskie przeto zmieniało wyrazy polskie. Niemcy bez wahania uczynili Stwosza Stossem i stąd łatwo im teraz wyprowadzić pochodzenie  teutońskie. Wszystko fałszem!... 

Nie my Polacy, lecz Niemcy nazwiska przekręcają, raz z konieczności dla trudności językowych, drugi raz  z chęci wzmożenia swoich korzyści politycznych. Polak nie miałby na celu zmieniania nazwiska, bo brzmienie Stoss byłoby mu tak samo łatwem jak Stwosz. Zatem nazwa Stoss jest nazwą zniemczoną słowa czysto polskiego, źródłowego Stwosz. Jeżeli Stwosz podpisywał się wielokrotnie w kamieniu, na pomnikach „Stwosz" i jeżeli nawet w Norymberdze kładł podpis swój wyraźnie jako Stwosz, to już wystarczy, że oddawał przez to pierwotność nazwiska swojego, zanim duch niemiecki go nie zgwałcił. Śmieszne  przypuszczenie, jakoby Stwosz był słowem spolonizowanem: Stoss - nie zasługuje nawet na uwagę! 

Wszystko przeto umacnia nas Polaków do nabrania przekonania, iż nazywanie Stwosza Niemcem to wynik tylko niewoli, w której niestety ulega silniejszemu słabszy po prostu z konieczności. Ta przemoc wszakże nie zastępuje prawdy krynicznej. Prawda jest po stronie Polski. 

Jeżeli Stwosz był już w r. 1464 w Krakowie wedle odkrycia p. L. Lepszego, w takim razie teraz w tem miejscu, na pewno możemy już wyrokować o arcydziełach jego w kaplicy Jagiellońskiej, nietylko zatem o dwóch ołtarzach z r. 1467 - ale co więcej i o dawnych pracach jego tam niegdyś umieszczonych. 

Edward Rastawiecki w omówieniu dzieła Józ. Muczkowskiego pisze: 

„W uzupełnieniu opisu kaplicy Jagiellońskiej ruską takoż zwanej, przydaje autor wielce ciekawą wiadomość, z dawnych wizyt biskupich zaczerpaną, że na jej ścianach było 27 rozwieszonych obrazów, z których dwa: Zdjęcie z Krzyża i Chrystus na Krzyżu, oba roboty snycerskiej, szafiaste, z malowanemi drzwiami, szczególnie cudnem zachwycały wykonaniem. Obrazy te wizyta biskupa Zadzika r. 1635 już jako starożytne przywodzi, a były tu jeszcze roku 1670. Gdzieby się te sztuki dawnej tak zachwalone twory podziały, dziś niewiadomo ; wszakże domyślać nam się godzi, że bardzo podobnie były to Wita Stwosza dzieła!“. 

Dla nas niezmiernie ważne są to szczegóły i to z powodów rozmaitych. Nasamprzód podnieść należy bogactwo wyposażenia, jakie nie stanowi tu wcale wyjątku żadnego, lecz całkiem przeciwnie przypomina nam majestat wielki, wedle którego miejsca u nas święte były bardzo czczone i uwielbiane. Zatem 27 obrazów, kto wie czy nie wszystkich rzeźbionych, malowanych, złoconych i sztuką piękną wsławionych ! Oprócz ołtarzy i pomników w tej małej kaplicy jakże to wiele, bardzo wiele. I powiada Lossnitzer, że kraj nasz był ubogim w dzieła sztuki!! W Polsce była obfitość na tem polu zaprawdę największa,  wszak mnogość zabytków starczyła na to, aby rabowali świątynie nasze i Czesi, uwożąc setki wozów napełnionych, aby łupami największymi zadowalniali się Tatarzy, Turcy, Rusini i Węgrzy, aby zabierali z kościołów i zamków rzeczy bezcenne Szwedzi raz po razu i aby Niemcy ciągle się wzbogacali klejnotami z Polski pochodzącymi. W czasie wojny ostatniej widziano jak wozy nieprzeliczone ciągnęły z kraju naszego ku Teutonji szczęśliwej, że tam nikt nic nie rabował. I jakże tu wierzyć w to, że Polska była ubogą w zabytki. A mimo to, co jeszcze pozostało po tych pastwieniach nieludzkich i to jeszcze jest świetnością a okazałością ! 

Oględziny biskupie podają dalej, że obrazy owe były zamykane, a więc były to ołtarzyki szafjaste na kształt dyptyków lub tryptyków, co oznacza ołtarze jednoskrzydlne lub dwuskrzydlne. Dyptyk składał się z obrazu środkowego ze skrzydła pojedynczego. Tryptyk miał 3 obrazy - jeden główny a dwa na dwóch skrzydłach. Znowu poucza nas ta wiadomość, że w Polsce bardzo silnie rozpowszechnioną była miłość do takich świętości, skoro w tej kaplicy tak małej było ich aż 27, oprócz dwóch ołtarzy. Znaną była w Polsce bardzo dobrze ta sztuka wykonywania ołtarzy i ołtarzyków zamykanych i wcale ona nie stanowiła takiej nowości, aby Polska potrzebowała w tym względzie dopiero nauki od Niemców. Przebija w tern mniemaniu ostatniem charakter zaborczy, który zawsze udaje wielkiego dobrodzieja, choć jest ciemięzcą i gwałcicielem najbardziej nieludzkim. Nic to, że wrogowie wiekami Polaków duszą i gnębią - za to właśnie mają ich uważać za dobroczyńców swoich najukochańszych i błogosławieńców, którym dość wywdzięczyć się nikt nie podoła! Tymczasem nieprawdą to jest, albowiem wcześniej my mieli piękności własne, zanim one przedostały się za granice Polski. 

Oprócz artyzmu objawiały te obrazy najpewniej szczere zamiłowanie do nabożeństwa wielce serdecznego, tak, iż każdy święty i każda myśl wiary musiała być obleczoną w znaki sztuki. 

Nie my tu pierwsi poruszamy pewność pobytu Stwosza w Krakowie przed rokiem 1476. Pan Profesor Dr. Jan Ptaśnik jasno wykazał to w pracy swej: „Ze studjów nad Witem Stwoszem Na tych dowodach się opierając raz jeszcze światu przypomnimy i w oczy to rzucimy, że  syn Wita Stanisław Stwosz urodził się w Krakowie po  r. 1460 i miał się za krakowianina, jak w ogóle dzieci mistrza noszą imiona czysto polskie, jeśli nie wyłącznie krakowskie. 

W roku 1474 oddał Stwosz syna Stanisława do złotnika Wojtka, co oznacza, że ani myślał o osiedleniu na stałe w Norymberdze i bynajmniej nie miał ochoty zrywać z Krakowem. 

Oto słowa badacza powołanego: „Gdyby syn w r. 1474 był dziesięcioletnim chłopcem, w takim razie urodziłby się w r. 1461, czyli że po roku 1460 Wit Stwosz już w Krakowie przebywał, może nie stale, bo musiał wyjeżdżać w różne strony w interesie swoich robót, ale tu pozostawała jego rodzina". 

Listy jego pisane w Norymberdze z podpisem Stwosz i okoliczność, że Krakowie samym i na Śląsku było i jest jeszcze wiele Stwoszów - wszystko to daje nam pewność daleko większą o pochodzeniu mistrza z Polski i Krakowa, jak z Norymbergii. Niemcy dopiero od lat  kilkudziesięciu próbują ukuć sztucznie takie pozory - lecz się im to nie udaje. 

Skoro Stwosz przebywał stale w grodzie królewskim Polski i stąd wyjeżdżał w strony dalekie, aby prace swoje tam przenosić, to służy to za dowód niezbity istnienia jego pracowni tu od dawna głośnej, gdzie twórczość kwitła i skąd arcydzieła rozchodziły się we wszystkich kierunkach.

Na tej podstawie musimy twierdzić z całą stanowczością, że działalność krasoumnika na polu rzeźby a może i malarstwa musiała wydać owoce w Krakowie przed r. 1476 za króla Kaźmirza Jagiellończyka. 

Bujność owa i obfitość poczucia przelewała się po przez arcydzieła, jakie i w tym przypadku całkiem słusznie przypisujemy Witowi Stwoszowi. Jeżeli nie znaczna ich część to przynajmniej dwa obrazy wspomniane musiałyby być dłóta Stwosza. Inne stanowiły okazy może starsze, o tyle cenne, że były wzorami dla szkoły krakowskiej. Kto wie, czy nie były tam ołtarzyki jeszcze z czasów Władysława Jagiełły. Przepadły - bo taka dola wszystkich  rzeczy w Polsce najpiękniejszych! 

I dwa ołtarze kaplicy Jagiellońskiej i dwa ołtarzyki na ścianie tamże wiszące, to najwcześniejsze prace Wita Stwosza! Chrystus Ukrzyżowany na belce tęczowej w kościele Marjackim w Krakowie oraz Chrystus w ołtarzu nawy bocznej tamże, to są dwa także bardzo wczesne dzieła Wita Stwosza! 

Rastawiecki przytacza wprawdzie z oględzin biskupa Zadzika szczególnie wysoką wartość tylko Chrystusa Ukrzyżowanego i Chrystusa z krzyża Zdjętego - a jednak mimo to zdaniem naszem musiały i inne rzeźby być dostrojone odpowiednio. Gdybyśmy zatem stanowczo tylko dwa ołtarze dzisiejsze przypisali Stwoszowi i z tych 27 wiszących tylko dwa „najcudniejsze" - to pozostałe 25 obrazów na każdy sposób, w kaplicy królewskiej, były najniezawodniej wielce kosztowne i piękne. Zatem o ubóstwie u nas na polu sztuki nie można mówić. 

Stwosz, jak widać z tego, wyszedł z uprawy sztuk nadmiernie gorliwej i umiłowanej, bogatej i rozwiniętej. O działalności zatem arcymistrza w Krakowie przed r. 1477 można mówić dużo - a o pracach jego w Norymberdze przed r. 1477 nic zgoła nic nie mówi, nikt nic nie wie o nich nawet.

*****

I zapytajmy sami siebie .. dlaczego to u nas w Polsce nic się nie mówi o tych pracach najwcześniejszych Stwosza, związanych z kaplicą Jagiellońską? Oto - dlatego, że dziwnem zrządzeniem przeznaczeń nauka polska, jak już pisaliśmy, czuje się skłonniejszą do przypisania n. p. ołtarza Ś-tej Trójcy niemcowi Wawrzyńcowi, aniżeli Stwoszowi, o którym wiemy, iż pozostawał w stosunkach z królem Kaźmirzem Jagiellończykiem i być musiał wtedy w Krakowie, stosownie do wywodów, które już przytoczyliśmy. Nic to nie stanowi, że na arcydziele owem widzimy podobizny królów polskich i króla węgierskiego, z miłością  oddane - wszystko musi odnosić się do twórczości niemieckiej, albowiem pożąda tego siła dążności narzuconych. A ostatecznie nie należy i nie można nic mówić o innych zabytkach, stanowiących klejnoty wprost „cudne w wykonaniu", wedle wyrażenia przytoczonego wyżej, albowiem tych dzieł niema zgoła. Powtarza się w tem miejscu raz jeszcze to widmo zniszczenia, wiszące nad Polską od czasów najpierwszych, które bądź co bądź oznacza, iż na Polskę napadano ze stron wszystkich głównie w chęci wzbogacenia się jej wyposażeniem. Opisy nieskończone wiecznie nas zaznajamiają z dostatkami w klejnotach niezmiernymi i dobrobytem wprost bajecznym. Wszystko to jest zaprzeczeniem sądu niesprawiedliwego o wrzekomem ubóstwie naszem na polu krasoumnictwa. I te obrazy w liczbie 27 arcydzieł, rozmieszczonych po ścianach kaplicy Jagiellońskiej na Wawelu przepadły właśnie dlatego, że były wartości niepośledniej pod każdym względem.

Przepadły i nic już ich nie uratuje. 

Pamięć wszakże o nich, każe nam, z całą potęgą przekonania przypisać je w większej części przynajmniej, jeżeli nie wszystkie Stwoszowi z lat jego najwcześniejszych!

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new