Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
O napisania tego artykułu pobudziła mię broszura Norberta Okołowicza „O farbowaniu batiku czyli tkaniny woskiem pisanej", wydana staraniem Szkoły Sztuk Pięknych w r. 1925 w Warszawie. Nie jest to krytyka samej broszury, gdyż nie zajmuję się bliżej jej treścią, t. j. zestawieniem wskazówek, jak należy barwić batiki barwikami naturalnemi. W porównaniu do dzisiejszego stanu wiedzy o barwikach praca ta nie wykracza poza ramy amatorstwa i nie może mieć pretensyj naukowych. Zajmę się natomiast wstępem umieszczonym w broszurze, który w sposób bardzo charakterystyczny wyraża pogląd autora na znaczenie barwików sztucznych i naturalnych. Jest to jakby „credo“, zastępujące wiedzę ścisłą, „credo“, pod którem zapewne podpisałoby twierdzenia, podawane jako dogmaty, nie wymagające dowodów.
Mimo, że zaczepiane rzeczy wiary jest niebezpieczne, spróbujmy przystąpić do walki z “tabu“, jakiem stały się dla tych artystów barwiki naturalne. Przytoczę dłuższy ustęp wywodów autora:
„Dzisiaj artyści zdani na łaskę fabrykatów farbierskich, surowych, zbyt jaskrawych i najczęściej nietrwałych lub niespodziewanie zmieniających kolor – nieraz bywają wkłopocie, usiłując wydobyć szlachetne zestawienia kolorowe starodawnych tkanin, kolory, wydobyte bowiem przy pomocy sztucznych barwików, nietylko przedstawiają trudności w zharmonizowaniu, lecz robią najczęściej niespodzianki. Zharmonizowane w świetle dziennem, tworzą kakofonję w sztucznem świetle lub patynują znów czasem w sposób zmieniający zupełnie całość gamy kolorowej. Nie znaczy to, ażeby i barwiki, pochodzenia naturalnego, nie traciły zczasem siły natężenia i żywości koloru. Chodzi mi tu tylko o podkreślenie specjalnej własności barwików, pochodzenia naturalnego, zmieniających się harmonijnie i zatrzymujących swe szlachetne natężenie barwne przez setki nawet lat“. Proszę o dowody, dowody ścisłe. Mianowicie z jakiemi barwikami robiono owe studja porównawcze?
Proszę np. o dowody, że indygo sztuczne lub alizaryna starzeją się inaczej niż naturalne. Przecież barwik syntetyczny nie jest czemś podobnem, jest tem samem, posiada te same atomy w tym samym układzie. Zdaje mi się, że całe nieporozumienie polega na użyciu słowa „sztuczny", co przypomina środki zastępcze, jak np. „sztuczna skóra“, „sztuczny pergamin”, „sztuczna kość słoniowa"... Otóż sztuczny barwik, posiadający odpowiednik w przyrodzie, nie należy do „namiastek", lecz jest zupełnem odtworzeniem i niema ani jednej cechy odrębnej. Autor przypisuje wszystkim barwikom naturalnym cechę szlachetnego starzenia się, tajemniczą dążność do zharmonizowania, podczas gdy sztucznym przypisuje znów dziwną cechę dążności do kakofonji. Musimy przedewszystkiem stwierdzić, że jeżeli mówimy nie o pochodzeniu, lecz o cechach barwików, podział ich na naturalne i sztuczne jest zupełnie nieuzasadniony. Wszystkie są „naturalne", gdyż chemik w laboratorjum nie robi nic nadnaturalnego, podlega tym samym prawom przyrody i niemi się posługuje. Jeżeli chodzi o podział praktyczny barwików, słuszniej byłoby podzielić je na trwałe i niewytrzymałe na działanie światła, powietrza i odczynników. Wtedy i w jednej grupie znajdą się obok siebie barwiki naturalne i sztuczne, ale co ważniejsze, z pomiędzy naturalnych tylko mała garstka wytrzyma próbę trwałości, natomiast z pomiędzy sztucznych ostanie się tysiączna rzesza i to szlachetniejszych pod każdym względem.
Powiedzenie autora: „artyści zdani są na laskę fabrykatów farbierskich, surowych, zbyt jaskrawych i najczęściej nietrwałych lub niespodziewanie zmieniających kolor", jest oskarżeniem... artystów. Poprostu nie znają się na barwikach sztucznych, nie umieją wybierać w ich bogactwie i na tem polu, tak świetnie opanowanem przez naukę i technikę, poruszają się jak w dziedzinie zupełnie obcej, a sprecyzowanym metodom naukowym i zrzeszonej pracy tysięcy fachowców chcą przeciwstawić swe osobiste, amatorskie eksperymenty. Dowodem tego jest choćby omawiana broszura. Autor włożył w nią dużo żmudnej pracy, a mimo tego wysiłku rezultat jest bardzo skromny. Stało się to dlatego, że naukę o barwikach i znajomość bogatej literatury fachowej chciał zastąpić własnem „doświadczeniem". Z tej nieświadomości i z polegania na własnem doświadczeniu robi się nawet metodę: „Dawniej artysta był równocześnie farbiarzem, który szukając w przyrodzie barwików, potrzebnych do wykonania jego pomysłów, zbliżał się w ten sposób do przyrody, czerpiąc z niej równocześnie natchnienie". Brzmi to bardzo mistycznie i nie wytrzymuje najlżejszej krytyki rozumowej. Czyż mamy zalecać aby artysta samodzielnie poszukiwał i doświadczał odrzucając zdobycze nauki i techniki? Czemże jest ostatecznie postęp wiedzy? Czyż nie jest on zbudowany na fundamencie doświadczalnym, żmudnie zakładanym przez szeregi odosobnionych badaczy? Należy tej wiedzy zaufać, budować dalej, a nie cofać się ciągle do początków. Czyż wiedza jest czemś innem niż „zbliżenie się do przyrody”? Autor zdaje się przypisywać specjalne znaczenie „odwiecznym tradycjom farbiarstwa, stanowiącego dawniej nierozerwalną cząstkę twórczości artystycznej". Powiedzmyż sobie nareszcie, że te szanowne odwieczne tradycje nie mają już dla nas tajemnic i przeważnie nie ostały się przed krytyczną analizą wiedzy. Pozostało z nich dziś tylko to, co posiadało istotną wartość, a odrzucono cały balast przeżytku. Poszukiwania w przeszłości jakichś cudownych recept starego farbiarstwa jest próżną stratą czasu, a chcieć związać twórczość artystyczną z temi empirycznemi przepisami w nierozerwalną całość, jest to spętać tę twórczość i pchnąć na tory dawno przez ludzkość opuszczone.
Dzisiejsza nauka o barwikach jest wspaniałym triumfem myśli ludzkiej. Mało która dziedzina wiedzy może poszczycić się tak głębokiem opanowaniem badanego przedmiotu, jak właśnie chemja barwików. Załatwiła się ona bez reszty z barwikami, które posiadamy w przyrodzie, poznała ich budowę w każdym szczególe i zna rolę każdego szczegółu. Umie je odtworzyć i zastąpić przyrodę. Poszła znacznie alej. Współczesna synteza barwików ma w sobie coś artystycznego. Uczony, znając funkcje różnych chromogenów, chromoforówi auksochromów, gra na nich, jak na klawjaturze i świadomie wygrywa symfonje barw. Nieliczna grupa barwików, które natura dala nam bezpośrednio, rozrosła się dziś do subtelnej gamy o tysiącach odcieni i o wszelkich zgóry założonych własnościach. Na zakończenie kilka zastrzeżeń.
Szanuję pracę i szczere usiłowania autora „O farbowaniu”. Starałem się polemizować z Nim bez złośliwości i ironji. Chodzi przecież o prostowanie dróg. Nie mogę jednak oprzeć się przygnębiającemu wrażeniu, jakie wywarło na mnie ostatnie zdanie przedmowy:
„Wszystkie, zawarte w tym poradniku, sposoby farbowania zostały dokładnie wypróbowane w ostatnich dwóch dziesiątkach lat w doświadczalnych pracowniach farbiarskich „Warsztatów Krakowskich i Polskiej Sztuki Stosowanej".
Więc kiedy w krajach kulturalnych z licznych katedr głoszą współczesną wspaniałą wiedzę o barwikach, kiedy jedna fabryka badeńska zatrudnia około 500 chemików i z górą 1000 inżynierów, kiedy literatura fachowa rozrasta się do olbrzymiej bibljoteki – u nas wysiłek dwudziestu lat dwóch pracowni doświadczalnych mieści się na 59 stronicach maszynowego pisma 1 jakże jest kompromitująco ubogi! Chodzimy na czworakach, kiedy inni swobodnie szybują wysoko i obejmują szerokie horyzonty.
Dr Jarosław Doliński.