Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

W OBLICZU MUZYKI


Jabłczyński należał do bardzo muzykalnych ludzi. Złóżmy wysoki rozwój tego zmysłu harmonii na karb zasadniczo szczęśliwej organizacji Jabłczyńskiego, zdolnej ujmować sztukę tylko w całej jej pełni, - i złóżmy też na rachunek znakomitej tradycji rodzinnej, pełnej za lat młodych Jabłczyńskiego i jego brata, (dziś profesora uniwersytetu warszawskiego) gorącego ukochania muzyki. Jeszcze słaby był kult Ryszarda Wagnera w Polsce, (wiemy zresztą, że nigdy prawdziwie silnym się nie stał), kiedy Jabłczyńscy wygrywali wyciągi fortepianowe wszystkich jego dramatów muzycznych na fortepianie. Feliks w tym punkcie był nieco zamało rzeczowy, bowiem z pewnym lekceważeniem mówił o traktowaniu u nas Beethovena, Szopena i Wagnera. Nie ufał ani koncertom naszym, ani operze me dlatego, ażeby miał sposobność słyszeć wykonania mistrzowskie w największych ogniskach muzycznych Europy, aczkolwiek w Dorpacie, gdzie kończył wyższe studia, spotykał się z niejednym lepszym pojęciem arcydzieł muzyki, lecz że poprostu wyrobił sobie i wykształcił w duszy samej taki obraz wielkich mistrzów muzyki na podstawie nut, które czytał i znał na pamięć, że obraz ten stał się dogmatem i kanonem, do którego przymierzane za każdym razem realne popisy muzyczne w operze czy na estradzie wypadały zawsze dla tych ostatnich negatywnie. Pomiędzy Jabłczyńskim a wielkimi kompozytorami była pewnego rodzaju unio-mystica, tak głęboko zakorzeniona, że wszystkie wykonania koncertowe i operowe uważał niemal za jej profanację. Niewątpliwie było w tym trochę obrażonego arystokratyzm u człowieka, który nie spostrzegł, że to, co było przedmiotem uwielbień jego rodzeństwa i dodawało specyficznego czaru jego młodości, z czasem przestało być jego wyłączną własnością, gdyż stało się przedmiotem uwielbień wielu innych, - w dodatku fachowo może lepiej przygotowanych do ogarnięcia nowych problemów, wyłaniających się z narastających formacyj muzycznych. 

Kiedy w przedostatnich fazach życiowych Jabłczyński miał swą ładną pracownię przy ulicy Mazowieckiej, nigdy nie rozstawał się z pianinem iw tedy często pisywał recenzje i krytyki muzyczne, do których autor tych słów gorąco go zachęcał i czego też nigdy nie żałował. Karty miesięcznika „Ateneum” ozdobił w ten sposób niejeden świetny i niespodziewany splot myśli muzycznych, jak np. cenne artykuły okolicznościowe o Beethovenie i Wagnerze lub studium oryginalne p. t. „Dwadzieścia cztery preludia Szopena“, znowuż świadczące o głębokiej refleksyjnej pracy wewnętrznej Jabłczyńskiego nad istotnymi znaczeniami arcydzieł.

W ogólności każda okazja swobodnego wypisania się, którą się dawało Jabłczyńskiemu, była sowicie wynagradzana, albowiem odsłaniała coraz to nowe obręby jego talentu i artystycznych możliwości. Jakże oryginalnym i ciekawym był ów szkic, w którym złączył ze sobą trzy najwyższe szczyty kultury polskiej: Kopernika, Wita Stwosza i Szopena! Bez naciągań, bez patriotycznej afektacji, prosto i naturalnie, zrozumiał duchowe powinowactwo trzech olbrzymich drogowskazów. Zgodnie więc z swym zasadniczym kultem wielkich fenomenów kultury, dostrzegał w Szopenie nie tylko wielkiego twórcę, ale i wielki etap w kulturze polskiej. 

Muzykalność Jabłczyńskiego miała też swoje kształty codzienne w życiu towarzyskim, w którym brał żywy udział, zanim na lata ostatnie cofnął się do swojego zatłoczonego i zaniedbanego sanctuarium w numerze hotelowym. Gdy w jego otoczeniu dużo śpiewano, dowiódł Jabłczyński, że i on śpiewać umie. Gdy w pewnym środowisku, złączonym przyjaźnią i melomanią, wypełniano wieczory pieśniami Schumanna i Schuberta, Griega i Czajkowskiego, Jabłczyński wpisał się do tego salonowego turnieju i śpiewał też. Pewne braki swojego głosu, który skądinąd był przyjemny i dźwięczny - bardzo umiarkowanej siły baryton - tłumaczył asymetrią swojej krtani, i twierdził, że musi ją korygować przez stukanie palcem w “grdykę” podczas śpiewu. Istotnie bez tej pomocy nie śpiewał nigdy. Jakiekolwiek było wrażenie tego śpiewu, nikt mu nie mógł odmówić ani inteligentnej interpretacji, ani absolutnej czystości tonu, Jabłczyński bowiem czytał nuty tak jak muzyk z rzemiosła i o jakiejkolwiek niedokładności melodycznej, rzecz prosta, nie mogło być mowy. 

Mówił nieraz, że posiada w skryptach swoich i próby kompozycji. Niewątpliwie tak było. Nic bliższego jednak o tym powiedzieć nie można wobec zupełnie chaotycznego stanu niezliczonych notatek i wszelkich innych skrawków rękopiśmiennych, które po nim zostały.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new