Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

NA DROGACH PLASTYKI I BEZDROŻACH UNIWERSALNOŚCI


W tej więc obecnej chwili napewno i jasno widzimy, jak i dawniej widzieliśmy, że to nie był ani dziwak ani oryginał, lecz „człowiek oryginalny”, ten. sam, o którym pisał kiedyś studium Tomasz Carlyle, kiedy się zabierał do portretowania brzydkiego aż do największej piękności hr. Mirabeau - Riquetto lub Diderota. Oryginalność - jako piętno wielkiej, niezawisłej, nic sobie ze świata nierobiącej struktury duchowej. Z jednym zastrzeżeniem: Feliks Jabłczyński miał swoją słabość ludzką, czyli, że był pod jednym względem od ludzi zależny: miał ambicję roztaczania przed nimi swojej uniwersalności. Ale i tu miałbym setne wątpliwości - czy to była chęć paradowania i olśniewania, czy też poprostu żądza doświadczenia i wypróbowywania swoich niesłychanych, wielostronnych intellektowych możliwości. Może to była potrzeba ciągłego manipulowania tym kluczem Leonarda da'Vinci, tym szyfrem tajemnym, który raz ukuty czy przybyły na świat wraz z mózgiem geniusza - otwiera najróżnorodniejsze skrytki ludzkich zagadnień. 

Faktem jest, że w czynieniu wynalazków i płodzeniu słusznych czy też już zbytecznych dla nauki hipotez i koncepcji doszedł do pewnego rodzaju manii. Pozwalał, żeby się one zakurzały w swym bezkrytycznym rozpędzie i nieprawdopodobnej mnogości. Jedne gnały drugie i spychały je w zapomnienie. Zapominał o nich sam autor. Ktoś kiedyś powiedział, oczywiście także w kawiarni, że artyzm Jabłczyńskiego byłby wielki, gdyby nie „negliż”. Istotnie, żeby móc rzucić w świat tyle akwafort i  wymyślić tyle rodzajów materiału graficznego i tyle sposobów odbijania kreski rytej - trzeba było dojść aż do wyżymaczki, jako prasy, i do różnych uproszczeń technicznych, które nie tyle przypominały alchemika lub Altotasa z „Pamiętników lekarza“ starego Dumasa, ile nowoczesnego chemika - starego kawalera, zmanierowanego w odrzucaniu usług ludzkich, prozaicznego i wygodnickiego aż do gotowania sobie obiadów, a szczególnie zup z jarzyn, ryb, mięsa i tego wszystkiego, co na raz wleźć może do garnka lub rondla. Jabłczyński sam opraw iał karpia lub szczupak a i sam preparował dla swoich obserwacyj anatomicznych i fizjologicznych. - raka lub żabę. Bowiem jedną, z ulubionych jego tez, z którą chętnie się zwierzał przygodnie przyrodnikom, - nie znajdując wszakże potwierdzającego oddźwięku- było to że: „kręgowce są odwróceniem stawowatych - kręgowce są to stawowate, chodzące na grzbiecie, lub też stawowate są to kręgowce, które chodzą grzbietem na dół“. Taką formułę znajdujemy w zapiskach i notatach, istotnie w wielkim stopniu niedbałych, zatytułowanych: „Mój testament”. 

I gdyby mógł, preparowałby siebie samego, jako organizm, byleby stwierdzić, czy ma rację w swoich nieskończonych samodiagnozach. Miał bowiem drugą swoją, więcej niż ulubioną, teorię następstw zarówno ogólnych - asymetrii ustroju ludzkiego jak i swoich osobistych krzywizn, nierówności i braków swojej budowy cielesnej, i ciągle sobie coś masażem własnym „przedstawiał” i „przesuwał”. 

Niewątpliwie wszystkie te ruchy, drobne rękoczyny i zabiegi objaśnia w pewnym stopniu fakt, przypomniany przez rodzeństwo jego, że przyszedł na świat niebardzo krzepki i zdrowy. Fakt ten nie istniał przecież dla obcujących z nim, albowiem Jabłczyński nigdy widomie nie chorował, lekarzy nie uznawał, bóle rozpuszczał iście hinduską, jednak właściwie bar dzo własną „praną” swojej woli i myślowego napięcia. 

Sposób podawania pomysłów i wynalazków bywa różny: albo dekoratywny, patetyczny, albo naturalny, a nawet naturalistyczny, zakulisowy, niemal kuchenny. Feliks Jabłczyński zwierzał się z swoich pomysłów lub je drukiem ogłaszał bez pomocy jakiejkolwiek ornamentyki albo draperii; niczego nie wypiękniał i nie wyozdabiał - idee swoje obnażał, bo musiał je wykładać lub realizować masami i prędko. Np. swoją doktrynę nowego pieniądza, który by był czymś analogicznym do walorów niezabezpieczonych, nie krytych przez skarb państwa, jak np. znaki pocztowe lub banderole monopolowe, ogłaszał w biuletynach p. t. “Reformy walutowe" i miał to głębokie przeświadczenie, poważne, spokojne, niemal zimne, że wynalazł lek na inflację i tym podobne choroby finansów państwowych. Propaganda swoją prowadził stylem aż do zaniedbania prostym, a po ministrach i silnych tego świata chodzić nie mógł, gdyż nie miał stosownego ubrania. „Przecież mnie tam nie wpuszczą" - powtarzał żartobliwie, z jakąś szczególnie miłą, dobroduszną autoironią, bez cienia goryczy. Bo przecież wiedział, że nie jest nędzarzem, że stać go byłoby na porządniejszy garnitur, a tam po drugiej stronie są tylko martwe, urzędowe form y do oceniania wartości człowieka. Nie bardzo więc żałośnie, albowiem bez gniewu, utyskiwał ten człowiek, nieumiejący się sierdzić, że rząd nie bierze pomysłów jego pod rozpatrzenie. 

Na uzdrowienie zaś swoich własnych finansów, w tedy, gdy były jeszcze bardzo chore, znalazł system naprawdę cudowny. Za raz po skonsolidowaniu się państwa polskiego rozesłał do wszystkich placówek, poselstw, konsulatów, agencji polskich na obu półkulach, swoje akwaforty na motywy warszawskie z prośbą o rozpowszechnienie ich i sprzedanie. Stało się ściśle tak, jak ten matematyk obliczył: część przesyłek zginęła, część ktoś tam prześlepił lub zmarnotrawił, a za resztę przychodziły pieniądze - dolary, funty, pezety i t. d. Artysta żył z tego i wcale nieubogo - oczywiście w tym samym stroju. A tak się czuł bogaty i już opancerzony na złośliwości losu, że często znacznych przesyłek pieniężnych miesiącami nie odbierał, aż misje ikon sulatu musiały go do tego przynaglać. Miał w tym swój cichy i dumny gest - nie robienia gestu, którym byłoby podniesienie nadesłanych pieniędzy.

Drogę więc przebył taką: zaczął od ponownego czytania powieści Mayne Rcida, Coopera, Jules Verne‘a, Aimarda, od reminiscencji fascynujących walk z Komańcza i lub Siouxami, a kończył na obesłaniu ich dawnych siedzib, dzisiaj siedzib przedstawicieli Polski, widokami starej Warszawy. Cóż mogło być prostszego? I czy tego rodzaju koło tak zabawnie - awanturniczo zamknięte, takie przymierze między dawnymi a nowymi laty nie mogło napełniać dumą? Kiedy mieszkał w Paryżu, wymyślił nowe kredki pastelowe, a ponieważ szczęśliwym sposobem znalazł przyjaciela Polaka, który się na wynalazku poznał i umiał go spieniężyć, więc żył z niego całe dwa lata. 

Znacznie później, już w Warszawie wymyślił, między innymi, (wymieniając koncepty i koncepcje Jabłczyńskiego, zawsze powinno się dodawać “między innymi“) - “klisze z piasku”. Śmieli się z tego ludzie - ale się śmieli niemądrze. Jabłczyński przewidział i wywróżył, że wkrótce urodzi się typ dziennika, złożonego z samych ilustracji, i ażeby te uczynić tanie, wprowadził w grę zamiast cynku do klisz - piasek, który skawalał i skamieniał własnego wynalazku kitem. Był przecież z zaw o du, tak jak sobie wyobrażał w swoich studiach uniwersyteckich, - chemikiem. Klisze te nazwał “ziarnorytami” gdyż w odbitkach jednym z głównych efektów były płaszczyzny ziarniste - pokryte drobnymi punktami. Na przekór niefortunnej próbie pewnej drukarni, która skarżyła się, że pod ciężarem tłoczni ziarnka piasku odpadają, w innej, doradzonej przezemnie a dobrze mi znanej drukarni, okazało się, iż klisza wytrzymuje wszystkie tłoczenia. Znalazła się tedy, jako winieta dwukolorowa na okładce powieści p. t., Jasny Hubert“. 

Jednocześnie zajm ow ały go dwa problemy: stosunek języków romańskich do rzymskiego. Nie wziął ich ani genetycznie, ani genealogicznie i wyłożył to w osobnej broszurze. W ogólności sprawy mieszania się ras, języków zaprzątały go stale. W notatkach, dostarczonych mi po jego zgonie, znajduję “między innymi“ śród mnóstwa luźnych rzutów z historii kultury taką uwagę: 

„Getowie, część Traków, była to kolonia mozaistyczno-żydowska. Germanie, Niemcy, Daatsch, Daci siedzieli za Herodota w Dole Dunaju. T am od nich Żydzi niemieccy przejęli swój niemiecki żargon, jako język narodowy obok hebrajskiego. Tam przywędrowali Dunajem nad Ren, pchnięci ostatecznie przez Sarmatów " i t. p. 

A ponieważ myśl Jabłczyńskiego w swoich olbrzymich amplitudach skakała od nieba do ziemi i na odwrót, przeto wrócił na chwilę do kwestii higieniczno-gastronomicznej, ten swoisty Lukullus, łączący w jednym pokoju kuchnię z pracownią malarską, z biblioteką, warsztatem chemigraficznym i rytowniczym - i wymyślił nowy rodzaj... mydła do mycia roślin, warzyw, mięs i ryb przed ich ugotowaniem. Twierdził, że pomimo najgruntowniejszego warzenia na potraw ach zostaje brud. 

Wynalazek ten, wyłożony w osobnej broszurze, zwrócił istotnie uwagę pewnych businessmanów amerykańskich, a samego autora uczynił przedmiotem najwyższej reklamy, jaką życie współczesne daje: żartu i karykatury. 

Zapewne w tej zawierusze koncepcji zapodział się gdzieś artysta? Bynajmiej. Jabłczyński miał na to czas, ażeby robić obliczenia astronomiczno-matematyczne zazwyczaj w kawiarni warszawskiej, florenckiej, paryskiej lub nawet - łódzkiej, albowiem i do polskiego Manchesteru zwabiła go uniwersalna jego ciekawość - i prząść dalej swoją teorję powstawania wulkanów i próbować niejednej interpretacji przyrody, którą odkrycia Kolumbów lub Newtonów uczyniły zbytecznymi. Ale i na to miał czas, ażeby czytać wszystkie powieści, jakie znajdował w naszych wypożyczalniach książek, wyróżniając romanse, przez które zwiedzał ziemię całą od Mississipi do Wołgi, iw których mógł wyśledzić wędrówki narodów i mieszanie się ras w retorcie dziejów. Dumny był swą cichą niekłójącą. w oczy dumą, ze swych wiadomości i intuicji etnograficznych i historycznych. Czcił duszę społeczeństw i wielkich stolic, wielbił Balzaca, Dostojewskiego i mało znanego szerszemu ogółowi pisarza rosyjskiego Mielnikowa. Powieść brał jako archiwum duszy ludzkiej lub dokumenty charakterów. Łatwych fantazji i egzaltowanych uczuciowości nie lubił - choćby wychodziły z pod pióra Stefana Żeromskiego lub Blasco Ibaneza i innych powieściopisarzy, grających na instrumencie uczuciowym. 

Te wszystkie obfite złoża rudy intelektualnej nie tylko, że nie spychały na drugi plan artysty, ale wprost przeciwnie syciły go. Wyobraźmy sobie malarza, który robi doskonałe portrety i pejzaże, będąc całkowicie na łasce swojego instynktu malarskiego, a potem weźmy takiego, w którym niewiele z instynktu i bezwiednego daru pozostało, a natomiast wszystko jest przeświadomione i wynikłe z głębokich filozoficznych i analitycznych spojrzeń na naturę. Byłby to w tedy produkt malarski oczywiście nie w mierze ale w rodzaju głów myślących Leonarda da‘Vinci albo w duchu estetyki natury, tak jak ją pojmował John Ruskin. Taki mniejwięcej stosunek pomiędzy przegrywkami do obrazu a samym obrazem znajdujemy u Jabłczyńskiego. Posiada i on swój instynkt i wielki, czasem dostojny smak, jako odruch, gest nie wykwitły z racjonalizmu; ale naogół malarstwo jego i cała grafika są w najwyższym stopniu inteligentne. I dlatego może, że siłą, która te obrazy wypychała na zewnątrz, były impulsy pojęciowe, rozumowe i refleksyjne, - niejedno malował całkiem z pamięci, a więc nieprzekonywująco. Ale gdy mógł się oprzeć na gotowym już podkładzie pięknego i sławnego mitu, jednego z tych, w których się mieści cała synteza piękna, jak np. „Orfeusz schodzący do Erebu po Eurydykę“, stwarza rzeczy kapitalne. A gdy ma temat, gotowy również, w wielkiej architekturze, to wyszłe z tego źródła „Kolumny i ruiny Rzymu“ - białe na białym, szlachetne, pełne poezji i niepochwytnej liliowości, niby wnętrze cudownych naw kolumnowych kościoła San Paolo fuori le muri w Rzymie, pełne poezji i tchnienia prastarej wielkości - mówią przedziwnie o tym wielkim zaniedbańcu, który wszystko, co pisał i co tworzył, wypełniał mądrością i bezlikiem wspomnień, poczuciem typu, epoki stylu i znawstwa wszechsztuk i nauk. Gdy sięgał w daleką przeszłość - znikała gastronomia chemiczna a zjawiały się przeczyste wizje klasyczne i dawały przedsmak jakichś nieprzebranych skarbów piękna i odgłosów wielkich stylów. 

W ten sposób więc Jabłczyński artysta nie malał wskutek swej wielostronności lecz się raczej rozrastał niepochwytnym i akcentami ukochania wszystkich rodzajów piękna - wśród których przez długi czas pierwszorzędną rolę odgrywała muzyka. Jakie zaś było stanowisko urzędowe Jabłczyńskiego w wielkim środowisku ówczesnej plastyki polskiej, najlepiej mówi on sam z tym umiarem człowieka o nienapotykanej uczciwości i poszanowaniu praw dy. Mówi o rękopisie, kto wie może przeznaczonym dla encyklopedii lub historii sztuki, na czyjeś żądanie lub zamówienie. Czytamy tam: 

„F. Jabłczyński należy do artystów starszego pokolenia. U rodzony w Warszawie w roku 1865, pierwsze prace począł wystawiać w roku 1890, należąc do ówczesnej grupy „młodych" impresjonistów, Pankiewicza, Podkowińskiego, Masłowskiego, Wyczółkowskiego, reprezentując wśród nich t. zw. kierunek symboliczny, który torował wtedy w Europie drogę współczesnym młodym kierunkom w sztuce. Członek „Sztuki" krakow skiej od pierwszego roku jej założenia a następnie uczestnik „Wystaw Wiosennych", które zebrały w początkach lat 1900 wszystko, co było młodego wśród ówczesnych artystów w Warszawie - K. Krzyżanowski, Ziomek, Frycz, Gawiński, Gronrbecki, Paucz, Rembowski, Hersztajn, Tichy, Stabrowski, Kowalewski i inni - zajmuje się grafiką od roku 1907, rozpoczynając od cyklu opracowanych ponadto koloryzacji ręcznych. Każdy egzemplarz skutkiem tego jest originałem niepodobnym do innych". 

O grafice Jabłczyńskiego mówi w tej książce ktoś inny, mający lepsze do tego prawo i większą kompetencję - tutaj przytoczę jeszcze słowa, którymi Jabłczyński kończył swoje uwagi o swym dorobku artysty. „Nie wyrzekł się on - czytamy - i swoich aspiracji lat młodych, istnieją plansze o tematach symbolicznych, literackich, parodie i karykatury'". 

Chociaż Jabłczyński nie uznawał aparatu naw et najsłuszniejszej reklamy, akwaforty jego były znane i poza granicami Polski zwłaszcza w Niemczech. 

Mógłby też jeszcze dodać o sobie, że choć się zalicza do starszego pokolenia, nie bronił się prądom najświeższym, nawet najbardziej ryzykownym i krańcowym w plastyce, jak np. grupa Blokistów lub Fakturzystów . Stać go było na objęcie obu biegunów. Racjonalista i naukowiec, przez ogrom swego psychizmu stawał się przystępny nawet antropozofii lub teozofii. Trochę ironista-realista, zachłysnął się nieraz mistycyzmem.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new