Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ani krytyki muzycznej, ani ocen malarskich, które Jabłczyński pisywał już dawniej, nie uważał on za najwłaściwsze swoje pole literackie. Za bardzo twórca przez olbrzymie nagromadzenie w sobie materiału do refleksji, i za bardzo bystry widz panoramy życiowej i historycznej, pożądał wypowiedzenia się w bardziej twórczym kształcie literackim: w powieści a przedewszystkiem noweli.
I tu znowu miesięcznikowi „Ateneum", jak i jego następcy krakowskiemu „Rydwanowi", przypadło w udziale być Jabłczynskiemu trybuną. W pismach tych zamieścił początek powieści p. t. “Chora wieża” i rozpoczął też studium powieściowe p. t. “Dokoła śmierci", nowele: “Arystokrata" i „Jak umarł pewien bardzo stary król". - Rozrzucał też po innych pismach różne swoje szkice nowelistyczne, wszystkie godne uwagi i wszystkie oparte na osi pewnej głębokiej myśli. Do takich należą „Pewien las i jego losy" - felieton „Rodowód człowieka zwyczajnego", „Szczęście uciążliwe", „Syzyfowa praca" i znaleziona w rękopisie „Tabu czyli historia o szczupaku".
Z czasem niewątpliwie wynurzą się z zapomnienia i inne jeszcze tego typu utwory, gdyż Jabłczyński chętnie umieszczał je w pismach nowo powstających, ale których pamięć po krótkim istnieniu narazie się zatarła.
Żaden z tych opowiadań nie ma w sobie rdzenia realizmu codziennego. Bardzo często są to kompozycje nieprzemyślane do końca jak „Chora wieża", pisane z dnia na dzień z całą swobodą rozmownego potoku słów, tylko, że znacznie kolorowsze. Są to spływające do jakiegoś filozoficznego nurtu wylewy wezbranego oczytania w historii antycznej i dziejach wielkich kultur i wytwory szczególnie ulubionego obcowania z epoką gotyku i Odrodzenia. Te dwa najpotężniejsze, najtrwalsze, najsilniej dziś jeszcze wrzynające się w nasze umiłowania, okresy ducha twórczego Europy, te dwa nietyle style ile raczej całe grupy i ewolucyjne pochody stylów i ich modyfikacje, a nawet refleksy z Azji - najmocniej pociągały Jabłczyńskiego. W powieściach tych szafuje wprost tłami i szczegółami obrazów, typami i charakterami, przebywa z nimi na stopie zupełnego oswojenia, inkrustuje wszystko doświadczonym i praw dam i na temat kultury i sztuki i robi rozległy i swobodny użytek ze swojej łatwości nadawania koloru i kształtu plastycznego rzeczom i ludziom. A wszystko to czyni z pomocą skrótów, wyliczeń punktacji, zamarkowań, gdyż mniej “negliżowo“ rozprowadzenie motyw ów rozsadziłoby największe nawet ramy.
Na pierwszy rzut oka chciałoby się te opowiadania nazwać utworami “zależnymi“ lub “wtórnymi"', - nakarmione bowiem są okruchami malarstwa, rzeźby, architektury, rodzajowości i monumentalności historii i kosmosu. I dlatego właśnie, dla tej wyjątkowej i innym pisarzem niedostępnej atmosfery i środowiska czyta się je z wielką przyjemnością i uczuciem odrębności rodzaju. Jest to otoczenie muzealne, ale nie nużące i całkiem dalekie od pedantyzm u lub jakiejkolwiek ciężkości, a chociażby nawet systematyczności. Nie wciągają nas w żadną burzę uczuć ani w żadną rozterkę ideową. Są spokojne spokojem mądrości i wytrawności. Przebaczamy im chętnie brak prawdziwie nowelistycznego trzonu. Bierzemy je jak fragmenty wielkiego pasa słuckiego lub gobelinu; fragmenty takie umieszczamy w tygodniku lub miesięczniku niby szacowną zakładkę z pasma szlachetnej tkaniny, o blakłych ale pięknych barwach, o rodowodzie z wszechwiedzy i wszechsztuki. Każdy deseń i naw et każda nitka mówią w nich o wielkim patrycjacie duszy, o historycznym i koneserskim nastawieniu wzroku. Marzył zawsze o napisaniu wielkiej sformowanej powieści na temat jednego z tych wielkich starożytnych miast Europy, jak Florencja, Norymberga lub porty hanzeatyckie, w których świetność miniona łączy się z żywą jeszcze teraźniejszością.
Ponieważ język powieściowy Jabłczyńskiego jest pełen szkicowości i pośpiesznych przebiegów od myśli do myśli i od faktu do faktu, przeto zostaje nieraz na wierzchu wrażenie niewykończema i zaniedbania. W rażenie przeważnie - usprawiedliwione. Ale niektóre z nowel, jak np. „Syzyfowa praca“ lub „Arystokrata" pełne są okresów istotnej piękności i siły. Tak np. Syzyf, wysłany na ziemię, mówi drwiąco o swej miłości:
„Nocami, w wichrze, słyszałem czasami piekielny śmiech moich współbraci - drwili ze mnie. Przywiązywałem ich drwiny psom do ogonów, aby wyły po nocach, sam zaś nurzałem się po uszy w błotach, aby ochłonąć”.
O oto jak groteskowo-fantastycznie opisuje widmo, które stanęło nagle przed oczami starego króla:
„Staje na cyzelowanym brzegu półmiska i szybko zeskakuje na ziemię. Tu rośnie i wyrasta w Śmierć jasnokościstą, ubraną nadzwyczaj bogato, w cienką materię, wyszywaną pracowicie srebrem, w drobne zawiłe wzory. Na szyi ma krótki łańcuch ze szmaragdów, głowę okrywa czarna, aksamitna myca, zachodząca klapami na uszy, a na niej wielki, czarny kapelusz z piórami. W szystkie kości, oprawne w złoto, spojone z sobą misternie, wyglądają jak relikwie w relikwiarzu. Puste oczodoły mają obramówkę srebrną. Kości są miejscami spróchniałe, miejscami błyszczą gładkie, jak wypolerowane. Na czole na kościach policzkowych, na. dolnej szczęce widać rysunki, przedstawiające sceny z tańca śmierci”.
A czasami znów cała opowieść posiada wdzięk utrafionego tonu antycznego, dowcipu i mądrości. Takim jest „Szczęście uciążliwej wesołe i słoneczne scherzo z ziemi attyckiej, pachnące świeżymi owocami, wszelkim dostatkiem i jeszcze nieprzebrzmiałymi odgłosami zwycięstw pod Termopilami, Plateą, pod Marathonem i Salaminą. Jończyk, Kallias staje przed sądem za to, że pewnemu gapiowi rzucił w głowę ciężki kosz najprzedniejszych owoców i ciężko go zranił. Gdy zaś został zwymyślany przez sędziego, że powtarza trzy razy ten sam sakramentalny frazes o mądrości najwyższej bogów, obronił się tym, że dwustu przechodniów w jednakowy sposób, jeden po drugim pytało go, skąd wziął tak piękne owoce. Dwuchsetne pierwsze zapytanie wprawiło go w wściekłość i ofiarą padł pytający. Tłum wybuchnął śmiechem a sędziowie zawstydzeni uniewinnili Kalliasa.
Lecz jeśli się powiedziało wyżej, że opowieści Jabłczyńskiego nie posiadają nowelistycznego rdzenia, to należy czym prędzej zastrzec, że spaja je więź niemniej mocna: są najczęściej ilustracją literacką formą pewnej daleko sięgającej mądrości. Mądrość to tego samego właśnie pochłaniacza wielkich objawień kultury. Mądrość to także filozofa, który widzi dwie strony zjawisk: uroczystą i powszednią, żywotną i stoczoną przez robactwo, rajską i trywialną, piękną i szpetną.
To pokazywanie podszewki rzeczy i ta dwoistość materii myślowej Jabłczyńskiego odpowiada jego naturze: jedna jej połowa to ciągła przytomność szlachetnych i niemal klasycznych tęsknot formalnych, a druga to zewnętrzne zaniedbanie i abnegacyjne obniżenie swojej sylwety wobec ludzi, oraz gospodarki swojej w pokoju, który był jego lampą Alladyna.
Dlatego to ten człowiek tak niesłychanie żywotny i który w przystępie dobrego humoru wołał, że żyć będzie sto pięćdziesiąt sześć lat, tak często, niby jakiś kruk literacki, kołował dokoła tematu śmierci. I dlatego też tak często opiewa nieosiągalność prawdziwego piękna i obnaża psoty rzeczywistości, płatane wielkim aspiracjom artystycznym . Jego Syzyf chciał, niby dzisiejszy eugenista, wyprodukować w dziejach jakiś piękny ród i pięknego człowieka, ale przez tysiąc lat to mu się nie udawało. Zygzakowaty bieg historii niszczył i paczył linię, psuł rasę, znieprawiał rody, szpecił najpiękniejszych mężczyzn i najpiękniejsze kobiety tak, że Syzyf w końcu zrozpaczony i zniechęcony wziął swój model pięknego ciałai pięknej duszy i powiesił go na sznurze za szyję na gwoździu u pułapu, jako zupełnie niepotrzebny.
W „Arystokracie" jest pierścień, w którym zamknięto tchnienie złej substancji, zatruwającej wszelaki „raj", wszelaką szczytność. Pod tchnieniem tej jadowitej pary cudowne bogactwo „Arystokraty" zamieniło się w obraz zwykłego, chorego człowieka. „Pod spokojną, wybraną piękną powłoką dzieła sztuki ukazało się życie - to, które tworzy dzieła swe w chaosach walki, w pracy zaciekłej, wśród dążeń, bólów, radości, tryumfów, które odbywają się na stosach, krzyżach, na polach bitew, łożach boleści, w ciemnych lochach, gdzie najmocniej tryumfują istotni zwycięzcy tego świata, wyrywają się nieustannie z objęć przepaści, która pochłonąć chce wszystko".
„W dziełach, pod wpływem fatalnej esencji, ukazał się żywioł ludzki: zimne, biedne pracownie malarzy, rzeźbiarzy, poetów, ciemne czarne w arsztaty złotników, cyzelerów, snycerzy - tych wszystkich, którzy owe pieszczone dzieła sztuki tworzyli. Ukazał się Giorgione, suchotnik i melancholik, Leonardo da Vinci tragiczny wygnaniec dobrowolny, skromny brązownik, dobrotliwie uśmiechnięty Verocchio, - zasępiony wiecznie, jak anioł upadły Buonarotti, - ciężki, starczy męczony Tycjan, i tylu innych znanych lub bezimiennych, którzy budowali, rzeźbili, pisali, tworzyli, urządzali, wydawali prawa, uczyli etc., pragnąc ziemię zamienić na Raj a ludzi na aniołów".
Przesadzać wieki i tysiąclecia to najulubieńsze zajęcie Jabłczyńskiego. Czynił to z lekkością owego Parcevala z noweli Hoffmann'owskiej, przeskakującego pola. Kąt widzenia wiecznościowy w przyrodzie iw historii, pierścienie wiecznych powrotów, żeby użyć wyrażenia Fryderyka Nietzschego, zazębianie się wzajemne wszystkich zjawisk - to filozofia Jabłczyńskiego. A oto jej przykład. Niebotyczna puszcza wyschła, albowiem tajemne procesy geologiczne wyjałowiły pod nią ziemię. Za to na zbutwiałych pniach i próchnicy rozkrzewiły się z czasem liany i pnącze i stworzyły swoją własną dżunglę. A potem po latach gleba znowu ożyła i wielki las zmartwychwstał. („Lasi jego losy"). Bezpretensjonalna ta fantazja pisana jest mową, której piękno wyrasta wprost ze ścisłości przyrodniczej obrazów, urodzajności roślinnego tw orzyw a, którą w siebie wzięła.
A znowu niczem nie krępujący się chłód bezbrzeżności zjawisk przewiewa przez „Żywot człowieka zwyczajnego’'. Pan Kolanko, drobny kramarz wywodzi się z von Kolnów; wobec plątaniny jego pokrewieństw bliższych i dalszych, nowszych i dawniejszych, jest racja cofnięcia się aż do Golgoty. Któryś z jego przodków napewno należał do tych, co umęczyli Zbawiciela. Niemasz tak wielkiego wydarzenia dziejowego, tak wielkiego nazwiska, do którego nie prowadziłaby droga węzłów krwi od tego „zwyczajnego" człowieka. Autor, nie mogąc sobie dać rady z natłokiem tych przypuszczalnych węzłów, kończy swój szkic przyśpieszoną enumeracją:
„A teraz pomyśl: to byli ojcowie. A matki? Dwanaście matek chłopek polskich, pięć matek ze szlacheckich rodzin również polskich, cztery niemki, jedenaście żon Viscontich, z których sześć było włoszek, jedna greczynka, dwie francuski, jedna niemka i jedna dalmatynka. Dalej pięć matek Visco - przeważnie albanki i greczynki, cztery słowiańskie matki - serbki łużyckie, dwie z nad dolnej Wisły. Następnie matki barbarzyńskie, przeważnie porywane z rozmaitych szczepów i ludów. Były między nimi persjanki, armenki, hinduski, chaldejki z Babilonu, Niniwy, żydówki, syryjki, arabki... etc. etc. Jeżeli teraz wyobrazisz sobie, że każda pierwsza lepsza matka ma czy miała mniej więcej podobny rodowód, co nasz Kolankowski, w tedy dopiero przyjdziesz do właściwego przekonania, czym jest tak nazywany przez ciebie człowiek zwyczajny"...
Jak widzimy, fantazja to, która jest poprostu wielkim zdrowym rozsądkiem, nie truchlejącym przed ogromem i złożonością. Fantazja trzeźwości, karmiąca się nieprawdopodobną a przecież całkiem realną, rzeczywistą fantastyką natury i historii. Jakikolwiek będzie w dalszym ciągu los pism już gdzieś drukowanych, notatki rękopisów, pozostałych po tym niezwykłym człowieku - a może ten los wypaść różnie wobec niezaprzeczonego faktu dorywczości i form yi techniki Jabłczyńskiego - nowele jego i fragmenty powieściowe powinny być bezwarunkowo zebrane i wydane w osobnej książce. Prócz charakterystycznego ich smaku niby moszczu niezmiernie przyjemnego i tęgiego, prócz rozmachu połączonego z wielkim stłoczeniem i bogactwem pojęć - powołuje je do szerszej popularności wspólna im wszystkim cecha zupełnej odrębności. Jabłczyński nie był niczyim odbiciem, niczyim naśladownictwem. Był prostym sobą, złożonym z wielości.