Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Rozdział VII.


Kiedy jesienny wiatr zdziera z drzew zeschłe i zrudziałe liście, na nagich gałęziach widać gotowe już pączki, do nowego wiosennego rozkwitu. Życie, w czemś żywem, nie ustaje ani na chwilę, a kolejna zmiana jego przejawów w odpowiedniej chwili powtarza te same zjawiska, aż do całkowitego wyczerpania przeznaczonej kolei zmian i możności życia. Podobnie dzieje się ze społeczeństwem. Kiedy burza, zapisywana na kartach historyi, zniszczy pewne pokolenie ludzkie, do opróżnionych szeregów cisną się natychmiast nowe, świeże tłumy wojowników. Znany jest cyniczny humor, z jakim Napoleon mówił o zastąpieniu setek tysięcy trupów, nowymi tysiącami ludzi żywych. Społeczeństwa, jak drzewa, tracąc jedne pokolenie liści, mają już gotowe pączki, na nowe ich pokolenia. Tylko, że na olszy, lub brzozie zawsze jednaki liść z wiosną się rozwija, a w życiu społeczeństw te nowe pokolenia bywają czasem naprawdę nowe i niepodobne do tych, które zeszły. Zawsze, mówiąc o społeczeństwie, trzeba mieć w pamięci tę część, która stanowi ruchliwą i zmienną jego powierzchnię, i oddzielić ją od masy, przykutej do wiekami jednakiej pracy u podwalin materyalnego bytu, pozostającej w inercyi, lub wahającej się w olbrzymich okresach czasu. Otóż, kiedy burza dziejowa niszczy jedno pokolenie działaczy, powstają natychmiast inni, lecz to, co chcą i umieją czynić, wydaje się reszcie, będącej w bezruchu, lub ogłuszonej jeszcze echami tylko co przebrzmiałej burzy, czemś bezcelowem, bezsensownem, czemś, w czem niema żadnego użytecznego pierwiastku społecznego życia. Wynika to stąd, że ludzie nie są przywykli do zdawania sobie sprawy z całości zagadnień społecznego bytu, i że nie są w stanie objąć wszystkich zazębień się przyczyn i skutków, skomplikowanego układu ludzkich stosunków, że nie przewidują i nie mogą przewidywać wszystkich dodatnich i ujemnych wyników działania pewnego zjawiska. Wnioski, które dotąd wyprowadzono z historyi, są tak ograniczone, że nie nauczyły dotąd nic w tym kierunku, nie wpłynęły na świadome kierowanie się tłumów wśród sił, z któremi mają do walczenia. Ludzie zresztą tak łatwo zasklepiają się w doktrynach, że im się zdaje, iż to, co nie podpada pod normy tych doktryn, nie może istnieć, nie ma w sobie warunków życia, że jest, albo bezpożyteczne, albo wprost szkodliwe. 

Tak było u nas ze sztuką. Po przejściu burzy, która pewną część społeczeństwa usunęła z szeregów i zostawiła wielki przewrót w stosunkach, zapanowała doktryna ekonomiczno-społeczna, która wykluczała, to jest chciała wykluczyć, z życia pewne przejawy ludzkich czynów, nie widząc w nich nic ze swoją treścią wspólnego. Zredukowano zagadnienia i cele społeczne do ciasnych zadań materyalnego bytu i z dziecinną i śmieszną, wobec małej garstki artystów, trwogą, mówiono o bezpożyteczności, nawet szkodliwości tego ruchu. Oczywista rzecz, że wskutek różnorodności współcześnie nurtujących w społeczeństwie prądów, pojęcia takie, sformułowane w społeczne teorye, istniały tylko w niewielu umysłach ludzi, oddanych pracy publicystycznej, propagowaniu pewnych odpowiednich dla swego czasu, jak im się zdawało, idei. Ci zaś, którzy właściwie potrzebowaliby sztuki, byli, albo obojętni, albo też uznając z jednej strony, że czas nie po temu, że marzenia są szkodliwe, ozdabiali z drugiej znowu strony życie swoje zagraniczną tandetą, wydając na nią miliony, a jednocześnie twierdząc, że kraj za ubogi na utrzymanie własnej sztuki. Ale jest jeszcze inne zjawisko w owych czasach. W każdem społeczeństwie znajdują się zawsze dwa sprzeczne sądy o własnej tego społeczeństwa wartości, znajdują się szowiniści i sceptycy, otóż tych ostatnich było u nas więcej, niż potrzeba. Przegrana wielka stawka polityczna napełniła dusze niewiarą w swoją wartość, w siłę i zdolność czynu i wytworzyła ten gatunek ludzi, którzy wobec «Europy» mieli jakąś uniżoną pokorę, bali się skompromitować i nie śmieli przeciwstawiać jej objawów życia swego społeczeństwa. Była to jakby zaraza zwątpienia i niewiary w siebie, która wytworzyła szczególne polityczne doktryny i wprowadziła do historyozofii polskiej negatywną krytykę przeszłości, przeciwstawiając jej wzory innych społeczeństw, opartych rzekomo tylko na sile, a których organizacye państwowe dotąd jeszcze trwają. Otóż ta anemia, ta pogardliwa ironia dla siebie, przeciwstawiana sporadycznym wybuchom dawnego, ciasnego szowinizmu, przenikała wiele i to najlepszych umysłów. Gierymski był nią przejęty do głębi. 

Kiedy w r. 1891, dzięki energii Lucyana Wrotnowskiego, otwarto pierwszy raz oddział polski na berlińskiej wszechświatowej wystawie sztuki, Gierymski pisał: «W Berlinie otwarta 1-go maja (wystawa), ja chyba do licha muszę coś tam mieć. - Tu siedząc, nic nie wie się, co dzieje się na całym świecie prócz Francyi. - Jest to, co prawda, bardzo rzecz piękna politycznie, czy jak tam, ten polski oddział, ale przyznasz, że dla malarza, to nie jest frajda być w sąsiedztwie obrazów z naszego towarzystwa, czy krakowskiego, choćby mieć nawet za sąsiada mistrza z jego strasznemi kolorami». Gierymski się mylił, sąd jego był fałszywy. Ta sztuka, w której nasi publicyści nie widzieli żadnego pożytku w gospodarstwie społecznem, której w ocenie sił do walki o istnienie nie brano w rachubę, o której sceptycy myśleli, jak Gierymski, ta sztuka odegrała społeczną rolę pierwszorzędnego znaczenia. Jeden z dzienników berlińskich pisał wtenczas: «Przed siedmiu laty dowiedzieliśmy się w Monachium, że jest na świecie malarstwo angielskie, w tej chwili ze zdziwieniem widzimy, że jest sztuka polska, pełna charakteru, interesu i świetnych talentów». W istocie dowiedziano się czegoś więcej, przypomniano, że jest coś, o istnieniu czego nie pamiętano, lub starano się zapomnieć. Gladyator Welońskiego, który stał naprzeciw wchodzącego cesarza Niemiec, ze swoim jękiem niewolnika - był nonsensem. Sztuka spełniła swój obowiązek bezwzględny, jako objaw wszechludzkich porywów duszy, i swój obowiązek, jako pierwiastek cywilizacyjny społeczeństwa, wśród którego powstała. Dodatnie społeczne skutki jej istnienia, wtenczas już, stały się dla umysłów szerszych jawne i bezwzględnie dowiedzione. Społeczeństwo mogło, na podstawie tego do świadczenia, z całą świadomością i pewnością dobrego skutku, rzucić część sił i środków w sprawę rozwoju sztuki. Czy uczyniło tak? Nie zupełnie. Coś jednak w niem się ruszyło i stosunki zmieniają się wyraźnie na lepsze, sztuka obejmuje coraz szerszy zakres życia, i rzeczywista jej wartość cywilizacyjna zaczyna być pojmowaną.

Historya Gierymskiego nie jest samotnem, przypadkowem zdarzeniem, jest ona jednem z ogniw w szeregu przyczyn i skutków, których końca nie można dojrzeć, jest zjawiskiem, jako objaw artyzmu, jako psychologia człowieka i jako fakt społeczny, nadzwyczaj ciekawem i pouczającem. 

Gierymski i ci wszyscy, którzy przed nim i razem z nim, dążąc do artystycznych celów, uderzyli się o falę społecznej obojętności, i wytrzymawszy jej napór, poszli dalej, dowiedli swojem życiem i twórczością, jak niesłychanie czujnem powinno być społeczeństwo, żeby nie zmarnować najdroższych, najlepszych sił swoich przez ciasnotę pojęć i tępą nieruchomość myśli. Społeczeństwo powinno rozumieć, że postęp, zatem jego życie, warunkuje się tylko porywami szczególnych jednostek, które, nie godząc się na dany stan cywilizacyi, rzucają w nią swoją myśl oryginalną, czucie i wysiłki czynu. Społeczeństwo powinno wiedzieć, że jeżeli tylko działalność człowieka nie jest ujemna, jeżeli jego hasła i cele są dodatnie w jakimkolwiek zakresie ludzkich spraw i potrzeb, że człowiek taki i jego działalność są zawsze pożyteczne, chociażby w danej chwili były pozornie bez zastosowania. Z drugiej strony, społeczeństwa i jednostki powinny umieć czcić geniusz w dziecku i rozpoznawać siłę dodatnią, chociażby ona nie przejawiała się jeszcze w zupełności, rozpoznawać i ujmować ją, nie rozpraszać, nie niszczyć, nie rzucać na pastwę bezpłodnej rozpaczy i zwątpienia. Społeczeństwa i jednostki muszą mieć tę niezachwianą nieustraszoność, wobec spiętrzania się sił wrogich, tę nieustraszoność i niewzruszony optymizm Nansena, z jakim on szedł przez lodową pustynię ku biegunowi. Mieć dalekie, wielkie, idealne cele i nieprzepartą energię i niezłomną wolę maszyny, działającej z matematyczną konsekwencyą. Stan duszy, który nazwałbym Nansenizmem, streszczający w sobie najbezinteresowniejsze, idealne porywy, ścisły rozum i niezachwiane męstwo w dążeniu do ich spełnienia, jest tym stanem, o którego zaszczepienie w ludzkich duszach, trzeba się starać jak najbardziej.  Trzeba z historyi wydobyć, nietylko zestawienie dat, imion i wydarzeń, ale i wnioski o prawach, rządzących życiem ludzkiem, wnioski, któreby nauczyły uświadamiać wartość społeczną każdego idealnego poryw u jednostki, któreby rozrywały ciasne poglądy na zadania społecznego bytu, powstrzymywały od nerwowych niepokojów i zwątpień i ugruntowały niezachwianą wiarę w niezłomną siłę ludzkiej myśli. 

Zakopane 1901 r.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new