Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Już około 1630 r. złotnictwo lwowskie upadać zaczyna. Od tego czasu nie tylko coraz rzadsze bywają w aktach radzieckich zapiski o złotnikach, ale i coraz jałowsze. Im mniej ta sztuka znaczyła w mieście, tem mniej już znaczy w aktach. Coraz mniej przybywa nowych nazwisk - znak to, że nie tylko nie osiadali już we Lwowie złotnicy z innych dzielnic Polski lub z zagranicy, jak to miało miejsce w XV. i XVI. w., ale nadto, że ubywało uczniów tej sztuce, a ci co byli, nie osiadali we Lwowie na mistrzostwie. Upada także bardzo stanowisko społeczne i obywatelskie złotników lwowskich, a upada wraz z ich znaczeniem zawodowem i majątkowem - dwaj tylko starzy, świadkowie dawnych, lepszych czasów, Grynwald i Kudlicz, utrzymują się jeszcze na wyżynie patrycyatu i dygnitarstwa; z młodszych już żaden nie dostaje się ani na krzesło konsularne, ani do skabinatu, ani nawet w szeregi t. z. Czterdziestu Mężów.
Przestajemy spotykać w aktach intercyzy na znaczniejsze roboty, na transakcye świadczące o dobrobycie, na zapisy długów, pod któremi, jak to już w ciągu tej pracy wspomnieliśmy, kryły się najczęściej zaliczki na zamówienia, a równocześnie nikną wszystkie wielkie i świetne nazwiska magnackie, które przedtem uderzały wśród klienteli mistrzów złotniczych lwowskich. Zato coraz częściej trafia się na ślady znacznego a niebawem zwycięzkiego nawozu obcych wyrobów złotniczych do Lwowa, na jarmarki w Łucku i Jarosławiu, do ziem ruskich i do Multan, które niegdyś stanowiły wyłączny obszar złotników lwowskich. Każdy niemal obszerniejszy zapisek w aktach na temat złotnictwa, to już tylko pozew przeciw jakiemuś złotnikowi z Krakowa, a co gorzej, z Augsburga lub Norymbergi, że narusza przywilej handlowy miasta Lwowa. Złotnicy lwowscy przestają już liczyć na własną dzielność i doskonałość, szukają ratunku w protekcyi praw wyjątkowych, uciekają się wśród żalów i lamentów pod jus emporii.
Szlachta możniejsza zaczyna pierwsza sprowadzać wyroby złotnicze z Niemiec, głównie z Augsburga i Norymbergi; czytaliśmy, jak złośliwie zapytują się pozwani złotnicy krakowscy, czemu dozwolono pewnej “senatorskiej osobie”, we Lwowie mieszkającej, sprowadzić sobie Bachusa srebrnego, zrobionego w Augsburgu - a jeszcze przed tem spotykamy w aktach ślady, że augsburscy złotnicy otrzymują wielkie zamówienia od magnatów na Rusi, a to głównie przez kupca Andrzeja Natana, przez którego n. p. wojewoda wołyński zamawia w Augsburgu szkatułę srebrną za kilka tysięcy złotych. Za przykładem szlachty zaczyna iść także bogate mieszczaństwo; srebra augsburgskie, dawniej nigdy niemal niewymieniane, zaczynają się około roku 1630 pojawiać w inwentarzach mieszczańskich.
Niewątpliwie odgrywała tu rolę znana nieszczęśliwa słabość polska do wszystkiego, co pochodzi z zagranicy, ale nie był to powód ani jedyny, ani nawet główny - nie on to sprowadził upadek złotnictwa lwowskiego, choć go zapewne przyspieszył. Złotnictwo lwowskie upada wraz z dobrobytem całego miasta, a dobrobyt Lwowa chwiać się zaczyna już w pierwszych dziesiątkach lat XVII. wieku. Nie tu miejsce i nie naszem jest zadaniem wykazywać powody tego ekonomicznego upadku Lwowa; faktem jest przecież, że tak bogate i kwitnące do niedawna miasto zaczęło tracić najważniejsze źródła dostatków, a wraz z niemi wybitne stanowisko handlowe. Widać to wyraźnie w aktach, które poznaliśmy, z ubywania znaczniejszych transakcyj, z coraz rzadszych sporów i kompromisów kupieckich, w których dawniej chodziło o bardzo wielkie zapasy towarów i o bardzo wysokie sumy, z leniwego ruchu myt, z uszczuplenia obrotu handlowego między Lwowem a Gdańskiem, z wielkiej stagnacyi w karawanowym handlu ze Wschodem i połączonego z nią zubożenia Ormian lwowskich, których niebawem wyprą żydzi, a w końcu z otwartych i bardzo żałosnych narzekań mieszczaństwa, których liczne echa dochowały się do nas. Jeżeli wierzyć można jednemu z takich głosów lamentu, to już około roku 1640 Lwów był w ruinie ekonomicznej a mieszczaństwo tak zubożało, “że drudzy zaledwie i to nie zawsze partykę chleba dla wyżywienia mają, z których wielom przedtem nie ciężko było i o kilkadziesiąt tysięcy”. “Niechajby się teraz - mówią w swojej manifestacyi ordines Civitatis - przypatrzono ftorentissimae in diviciis et in politie nationi Armenorum, jako prawie ad intentum przyszła temi czasy”. Kilka lat jeszcze tylko, a przyjdzie czas najcięższych prób dla Rzeczypospolitej, czas zupełnej ruiny dla Lwowa, owe straszne lata Chmielniczyzny, która uderzy o bramy bogatego do niedawna grodu całym szeregiem trwóg, oblężeń, okupów...
Jest w zakrystyi kościoła OO. Bernardynów tablica ze srebra, votum miasta Lwowa, które nosi datę fatalną 1648 roku. Uroczysty styl dedykacyi nazywa ją corona obsidionalis; miasto poświęca ją bł. Janowi z Dukli za uratowanie od ciężkich niebezpieczeństw oblężenia: Divo Joanni Duclano ob urbem extremo obsidionis periculo solutam. Tablica ta ofiarowana została zaraz po odejściu wojsk oblężniczych, za burmistrzostwa dr. Marcina Anczowskiego, a wykonanie jej tak jest niedołężne i nędzne, że wierzyć się nie chce, aby to było pierwotne votum miasta Lwowa, i nasuwa się podejrzenie, że jest to tylko późniejsza podobizna, odkuta przez jakiegoś lichego partacza. I rzeczywiście za przypuszczeniem takiem niejednoby może przemawiało - ale też chyba nic jaskrawiej nie mogłoby illustrować upadku sztuki złotniczej we Lwowie od roku 1648, niżeli ta biedna corona obsidionalis. W mieście, które tak niedawno jeszcze liczyło tylu znakomitych mistrzów, nie było już komu wykonać dzieła, które jako votum publiczne miało świadczyć potomnym o wdzięczności ocalonego grodu!
Ale choćby ów okaz był istotnie podrobiony - to mamy dość powodów do przypuszczania, że po upadku w połowie XVII. stulecia złotnictwo lwowskie podźwignąć się trwale już nie zdołało, jakkolwiek jeszcze w summaryuszu koekwacyi z roku 1656 znajdujemy 19 złotników, a między nimi sześciu osiadłych mieszczan-posesyonatów. Oto są ich nazwiska, z których kilka znamy już z przed r. 1640: Jakób Halarowicz, Adam złotnik, Piotr złotnik, Stanisław (może Szpot, ojciec), Matyasz Klimkowicz, Paweł Zasadzki (syn), Wacław złotnik, Stanisław Szulc, Matyasz Świeczkowicz, Tomasz złotnik, Andrzej (zapewne Szpot, syn), Walenty (Brzemiński?), Mikołaj Grenc, Jan Gnatowski, Kazimierz złotnik, Matys Przybyło, Paweł Niestojemski i Szymon złotnik.
Rękopis Zakładu Ossolińskich Nr. 1480 (Summaryusz Koekwacyi z r. 1656).
Bardzo być może, że niejeden jeszcze z późniejszych i najpóźniejszych złotników lwowskich celował w swojej sztuce i że dobre jej tradycye utrzymywały się dłużej w tym lub owym warsztacie, ale poziom złotnictwa lwowskiego w całości niewątpliwie się obniżył. Nie zbadaliśmy wszystkich szczątków starożytnego srebra, jakie jeszcze przechować się mogły w kościołach i cerkwiach lwowskich, nie znamy nic z tego, co utrzymało się jeszcze w bliższej i dalszej okolicy, której Lwów dostarczał zawsze wyrobów złotniczych, bo celem naszej pracy było przedewszystkiem zebranie materyału archiwalnego, który jak najlepszym bywa komentarzem przy determinacyi odnalezionych już zabytków, tak znowu z drugiej strony najwłaściwszem jest przygotowaniem do wyśledzenia jeszcze ukrytych. Z tych dwóch dróg wskazanych obraliśmy właśnie drugą, za czem poszło, że poprzestaliśmy tylko na najniezbędniejszem rozpatrzeniu się w tem, co skarbce kościołów lwowskich zachowały z przeszłości. Są one ubogie i bardzo ogołocone z starożytnych przedmiotów, ale pobieżne nawet obznajomienie się z danym materyałem utwierdza w przekonaniu, że wszystko, cokolwiek wybiega datą poza pierwszą połowę XVII. stulecia a ma znamiona roboty swojskiej, stoi na bardzo nizkim stopniu pomysłu i techniki.
A przecież nie był to jeszcze stanowczy, ostateczny koniec sztuki. Miała ona swój niespodziewany epilog, jakby ostatni przebłysk gasnącego światła. Trwało to bardzo krótko, bo zaledwie lat kilka i tem bardziej miało w sobie coś z zagadkowości fenomenu, że nie tłumaczyło się przeszłością i nie dało żadnego gruntu pod przyszłość. Znamienną zaś i bardzo interesującą cechą tego niespodziewanego i nagłego zabłyśnięcia przygasłej już całkowicie sztuki jest fakt, że zawdzięczamy je głównie Ormianom, co znaczy, że historya złotnictwa lwowskiego jak się zaczyna od przewagi mistrzów ormiańskich, tak się i kończy na niej. Na samym początku XV. w. (1407-1419), a więc w czasie, od którego dopiero dadzą się śledzić początki tej sztuki we Lwowie, na 18 mistrzów sztuki złotniczej przypada 1 Polak a 6 Ormian, reszta zaś to sami Niemcy; na samym schyłku XVII. w. pracuje we Lwowie blizko 30 Ormian złotników, mistrzów i towarzyszy, cyfrą tedy swoją stanowią więcej niż połowę ogólnej liczby, znaczeniem zaś w sztuce i zamożnością podnoszą stosunek ten do daleko wyższej jeszcze miary przewagi.
Fakt ten tłumaczy nam niejedną stylistyczną zagadkę, wyjaśnia nam mianowicie kwestyę, dlaczego tak długo, tak uporczywie, do tak później pory cywilizacyi naszej, bo aż w głąb XVIII. w., utrzymuje się ten silny pierwiastek wschodni w wyrobach złotniczych, o ile one służyły do stroju, do broni, do jazdy. Utrzymywali go i podsycali Ormianie, złotnicy lwowscy, i to głównie lwowscy, bo od najdawniejszych czasów ze wszystkich miast polskich Lwów najbardziej słynął z artystycznej i kosztownej oprawy szabel, z bogatego zdobienia rzędów, z misternego wykuwania tarcz, kałkanów, misiurek, kołczanów i ładownic w złocie i srebrze.
Do tego stałego oryentalnego wpływu na kostium i broń polską, utrzymywanego handlem i rękodziełem Ormian, przyczyniają się w ostatnich dziesiątkach lat XVII. w. zwycięstwa króla Jana III. nad Turkami, przyczyniają się mianowicie w wysokim stopniu łupy drogocenne z pod Chocimia i Wiednia. “Zdobycz nasi wzięli wielką pod Chocimiem - powiada Pasek w swoich pamiętnikach - w srebrach, rzędach, w namiotach bogatych; w sepetach zaś owe sprzęty wyborne, co mógłby drugi sepet na sto tysięcy rachować; one szable bogate, one janczarki... Nasiało się tedy po wszystkiej Polsce rzeczy tureckich, onych haftowanych rzeczy ślicznych, koni pięknych, łubiów bogatych i inszych różnych specyałów”. Pod wpływem tych pysznych trofeów, z któremi wraca rycerstwo i szlachta w progi domowe, następuje u nas formalna oryentalizacya smaku na polu kostyumu i broni i z siłą mody rozpowszechnia się w społeczeństwie. Ów bogaty rząd Hussejna baszy, zdobyty pod Chocimem, szczerozłoty, sadzony dwoma tysiącami rubinów i szmaragdów, na którym król wjeżdża do Krakowa na koronacyę, a który potem dostaje się w darze wielkiemu księciu Toskańskiemu Cosimowi III., ale w stolicy Medyceuszów, w rodzinnem mieście Benvenuta Celliniego, jest tylko przedmiotem podziwu jako cosa del barbaro lusso - ów rząd baszyński pod królem polskim jest niejako sygnaturą stylu i smaku, jaki się odbił na sztuce złotniczej owego czasu, oddanej przeważnie na usługi kostyumowym i rycerskim przyborom.
Cały ten kilkoletni renesans sztuki złotniczej na samym schyłku XVII. w. da się też odnieść do rozbudzonej zwycięstwami Sobieskiego rycerskości, do rozmiłowania się w stroju narodowym, którego ten waleczny hetman i późniejszy król nigdy nie zrzucał. Niejako sąsiad Lwowa, przebywający z przyjemnością w Żółkwi lub Jaworowie, Sobieski ciągle zatrudniał złotników lwowskich, w domu jego na rynku lwowskim był warsztat złotniczy; nawet w małej Żółkwi, jak mamy tego wskazówki, usiłował zatrudniać miejscowych złotników, choć bardzo mało umieli. Wielki przyjaciel Ormian, Sobieski protegował ich energicznie we Lwowie; obaczymy, w jaką butę urośli ormiańscy złotnicy pod wpływem łaski królewskiej.
Jak zapalonym amatorem bogatej broni był król Sobieski, o tem świadczą nie tylko pamiętniki jego czasu, ale i przechowane dotąd, niestety nieliczne już zabytki po nim, jak zaś miał smak specyalnie wschodnio-polski, o tem może najwymowniej świadczy drobny na pozór fakt, że kiedy król zamówił sobie w Florencyi, w tak zwanej Galleria, rękojeść do szabli, zbył w prawdzie robotę komplementem, że jest interamente a suo gusto e d'un lavoro perfetissimo, ale w gruncie rzeczy nie był kontent ani z roboty ani z kamieni i dał ją zaraz do przerobienia swemu złotnikowi, prawdopodobnie Ormianinowi Bedrosowi, o którym poniżej będzie mowa, z poleceniem, jak to wypływa z listu Brunettego, aby z zatrzymaniem niektórych florenckich ornamentów, a mianowicie ładnych falistych kordonków (cordoncini di linee curve) dodano do jelca pałąk złoty sadzony dyamentami (che senza ritardo se facesse la guardia d'oro tempest at a di diamanti). Zamiłowanie króla do kosztownej i ozdobnej broni połączone było z zazdrością, zazwyczaj nieodłączną od namiętnego amatorstwa; nie lubił, aby ktoś posiadał broń lub przybór rycerski równej piękności - przepłacał złotników i haftarzy, aby tego, co dlań zrobili, nie robili już dla nikogo. Zachował się tego dowód bardzo wymowny w liście Maryi Kazimiry, jeszcze Zamoyskiej, pisanym w r. 1660 do Sobieskiego: “J'oublié de Vous mander - pisze do przyszłego króla przyszła królowa - que le brodeur, a qui Vous avez donné de I'argent pour ne pas broder le sajdak a personne, en a brodé un tout pareil au Votre au Chorąży Bracławski”. Każdy poseł do Turcyi, każdy wysłannik, udający się do Krymu, musiał przywieźć Sobieskiemu jakiś kosztowny i oryginalny okaz sztuki wschodniej: “Według rozkazania - pisze doń rezydent przy chanie krymskim Lichocki - łęk w srebro oprawny odsyłam; jako moda najforemniejsza tu w Krymie teraz. Rzędzika nie widziałem tu jeszcze czerkieskiego, bo tu wszystko w tureckich jeżdżą”.
Był Sobieski pod względem swego amatorstwa tylko kontynuatorem starej tradycyi polskiej, bo nigdzie może poza Wschodem nie lubowano się tak w przepychu rycerskim jak w Polsce. Wszystko, co tylko mogło dodać blasku szabli i zbroi, szło w jej usługi: miecznik, płatnerz, łucznik i rymarz nie mógł się obejść bez złotnika i jubilera, wszystkie techniki sztuki złotniczej: inkrustacya, emalia, niello czyli blachmal, jak u nas zwano ten sposób ornamentyki, rzeźbienie, rytowanie, trybowanie, złocenie all’ azzimina, kameryzowanie drogiemi kamieniami, wszystko to składało się na ozdobienie buławy, szabli, tarczy, ryngrafu, ładownicy i rzędu. Lwów w tej sztuce przodował niewątpliwie wszystkim innym miastom polskim, a jeszcze w XVIII. w. szabelka lwowska była przedmiotem pożądania dla szlachcica. Bardzo liczne na to dowody znalazł czytelnik już na poprzednich kartach tej naszej pracy, notowane przez nas jako charakterystyczny rys lwowskiego złotnictwa.
Wynika stąd, że każdy badacz sztuki złotniczej musi badać broń polską, każdy zaś miłośnik starożytnej broni polskiej musi znać historyę złotnictwa polskiego. Powiedzielibyśmy jeszcze więcej: powiedzielibyśmy może nie bez słuszności, że najobfitszy zapas motywów, najbogatszy może materyał do gramatyki ornamentu swojskiego spoczywa w starożytnej broni - dotąd prawie wcale niewyzyskany. Mimo że najznaczniejsza część kosztownej broni polskiej zginęła na zawsze, pozostało jej jeszcze dosyć, aby z niej zebrać plon bogaty. Jest jej jeszcze niemało po naszych zbiorach publicznych i prywatnych, jest jej może drugie tyleż po zbiorach publicznych zagranicą, gdzie ją skwapliwie gromadzono, umiejąc ocenić jej wysoką wartość artystyczną i jej silnie zaakcentowaną narodową i obyczajową oryginalność. Zapewne, mała to sztuka w stosunku do architektury, malarstwa i rzeźby, ale jest w niej niekiedy tyle misterności, tyle talentu, tyle smaku i wdzięku, że na ich widok nasuwa się na myśl strofka Wiktora Hugo, choć w niej tak dużo przesady:
Et devant I'art infini,
Dont jamais la loi ne change,
La miette de Cellini
Vaut le bloc de Michel Ange.
Weźmy np. tarczę polską, część zbroi najmniej dotychczas uwzględnianą, choć prawda, że i po zbiorach dość rzadką. Rozmiarami swojej płaszczyzny dawała ona najwięcej pola do ornamentyki i najbardziej tentowała artystów. Włoscy i niemieccy mistrze robili z tarczy prawdziwe arcydzieła sztuki, wypełniając je figuralnemi kompozycyami, kutemi an repoussé, akcentując światła dyskretne złoceniem miejsc właściwych. Nie znamy takich tarcz polskich, a przynajmniej o żadnej z tych, które znajdują się w naszych zbiorach, powiedzieć się nie da, że wyszła z pod dłoni polskiej. Gdyby zresztą tarcza taka wyszła z pod dłuta Polaka, nie przestałaby być obcą rzeczą, bo nie miałaby cechy obyczajowej polskiej. Ale tarcza polska, ta, którą wieszał nad łóżkiem swem tuż pod obrazem Matki Boskiej szlachcic, z którą i na wojnę i na “okazowanie” wyjeżdżał towarzysz pancernego znaku, którą noszono za hetmanem i wieszano pod buńczukiem przed jego namiotem, którą upinano u boku ognistych rumaków, na jakich wjeżdżał do Rzymu orszak Ossolińskiego, tarcza polska godna jest osobnego studyum i na niej to można podziwiać smak i zręczność złotników polskich, a specyalnie lwowskich.
Prototypem tarczy polskiej jest kałkan wschodni, i wyraz ten przeszedł w słownictwo nasze; spotykamy go w pamiętnikach i starych inwentarzach. Przejęliśmy tę tarczę od Wschodu, ale pod dłonią płatnerza, haftarza, złotnika polskiego stała się ona swojską, narodową i po swojemu oryginalną. Kałkan jest to tarcza pleciona z trzciny lub pręcia figowego, okręcanego jedwabiem różnych kolorów, opatrzona w pośrodku metalowym uchwatem czyli jabłkiem lub guzem na wzór klasycznego rzymskiego umbo. Sama tarcza splatana, stożkowo wypukła, nadzwyczaj wiotka ale bardzo odporna, jeżeli zdejmiemy z niej środkowy uchwat, przedstawia się zupełnie tak, jak bardzo płaska umbrelka na lampę. Jest to szeroki, płaski stożek z góry ścięty. Otóż z początku sprowadzano kałkany już całkiem umontowane, t. j. z obramieniem metalowem do koła i z takiemże środkowem jabłkiem wschodniej roboty, czasem bogato ozdobionem kamieniami inkrustowanemi złotem, i takie tarcze, oryginalne wschodnie kałkany, znamy w bardzo bogatych okazach, jak np. tarcze Ordynacyi Krasińskich, tarcze w zbiorach książąt Czartoryskich w Krakowie, tarcza publikowana przez A. Przezdzieckiego w trzecim tomie Wzorów szlaki średniowiecznej it. p.
Wkrótce jednak poprzestano na sprowadzaniu ze Wschodu samych tylko gołych, niemontowanych kałkanów, a uchwaty dawano dorabiać złotnikom miejscowym, czem się tłumaczą owe tarcze polskie, których plecionka jedwabna ozdobiona jest wzorem czysto-wschodnim, a niekiedy napisami kuficznemi, podczas gdy srebrny uchwat ma już najwyraźniejsze cechy zachodniej ornamentyki. Z czasem zarzucono oryginalną plecionkę wschodnią, bo była albo za droga, albo trudno jej było dostać na miejscu, a że materyału do takich wyrobów nie było, haftarze zaś lwowscy wprawdzie umieli oplatać kałkany, jak to z ich zapisków cechowych wypływa, ale oryginalnym wzorom dorównać nie zdołali, przeto zaczęto plecionkę naśladować w skórze, w stali, w drucie, w miedzi lub srebrze. Dało to początek tarczom, które kute są w prążki, naśladujące prętki trzcinowe albo raczej figowe, koncentrycznie układane. Posiadam w zbiorze moim cztery takie tarczy, naśladujące kałkanowe prążki w miedzi, drzewie i stali. Naśladowano także bogate kałkany sposobem malarskim i pozłotniczym. Mamy z r. 1512 zapisek, z którego wypływa, że i stolarze wyrabiali tarcze drewniane. Jan Skrzetuski, stolarz poznański, obowiązuje się zrobić Maciejowi Starczynowskiemu 10 tarcz okrągłych na sposób turecki (X elipeos rotundos more Turcorum constructos, bituminibus, ulnis et ertibus optime firmatos cum auro, argento simplici et farbis (sic) optimis et imaginibus bene pictis cum corrigiis et manubris ad portandum in equo bene adaptatis).
Jak już mówiliśmy, kałkany takie nabijane były niekiedy po całej powierzchni rozetami, ferecikami, gwiazdkami z srebra i złota, czasem nawet obsypane turkusami i innemi szlachetnemi kamieniami; główną przecież i stałą ich ozdobą był właśnie uchwat, jabłko środkowe, umbo, i na misterne wykonanie takich uchwatów w srebrze i złocie wysilali się złotnicy polscy, a między nimi w pierwszym rzędzie lwowscy. Były to cacka, prawdziwe arcydzieła małej sztuki, jak to wnosić można z nielicznych okazów, które się dochowały, a dochowały się tylko pośledniejsze, z lichszego kruszcu wykonane, bo najbogatsze, szczerozłote, kamieniami drogiemi sadzone, padły ofiarą klęsk i ruiny ekonomicznej. Posiadam w zbiorze moim kilka luźnych uchwatów - kałkany do nich jako z mniej trwałego materyału, prawdopodobnie ze skóry, drzewa lub trzciny figowej, uległy zapewne zniszczeniu - a każdy z nich uderza oryginalną ornamentyką, razem zaś reprezentują wszystkie główne typy ornamentacyjne, jakich używano: 1) w węzeł, 2) w ślimak, 3) w gwiazdę i 4) w rozetę. Są one roboty polskiej, chociaż nie mam żadnej wskazówki, że lwowskiej; na szczytowym guziku każdego znajduje się herb właściciela: Dębno, Jelita, Abdank, Łodzią; wszystkie odnieść należy do XVI. i pierwszej połowy XVII. w.
Uchwaty takie robił we Lwowie już w połowie XVI. wieku obok kilku innych także jeden z najznakomitszych mistrzów w swej sztuce, Jan Rottendorf, jak o tem obszerniej była mowa w ustępie traktującym o tym złotniku (str. 70). Wiemy, że robił on dla rotmistrza Jana Koźmińskiego rzędzik kozacki, oprawiał mu hełm, dwie szable i trzy koncerze, montował i ozdabiał puklerz, nasadzając nań środkowe jabłko czyli t. zw. uchwat i obijając je miesiączkami i gwiazdkami. Z szczegółów tych wynika wyraźnie, że Rottendorf otrzymywał od rotmistrza Koźmińskiego gołe t. j. nieoprawne jeszcze kałkany, czyli same plecionki trzcinowe, które opatrywał w uchwaty, opasywał rąbkiem srebrnym, a nadto na sposób wschodni ozdabiał sztuczkami ornamentacyjnemi, które na bogatszych puklerzach bywały sadzone turkusami a nawet rubinami, albo składały się z płytek achatowych, znowuż złotem inkrustowanych. Bardzo charakterystycznym i ważnym jest szczegół, że Rottendorf nabijał puklerze czyli kałkany miesiączkami i gwiazdami. Z początku przypuszczaliśmy, że to miały być herbowne Leliwy - Koźmińscy jednak pieczętują się jedni Porajem, drudzy Lubiczem - był to zatem motyw ornamentacyjny czysto wschodni, powtarzający się tak często na broni i czaprakach tureckich. Wniosek stąd prosty, że nawet bardzo wybitne cechy wschodnie w ornamentyce broni nie dowodzą jeszcze, aby ta broń nie wyszła z pod dłoni polskiej.
Jakkolwiek na tem miejscu chodzi mi głównie o złotników ormiańskich, którzy nadali temu epilogowi złotnictwa lwowskiego na schyłku XVII. w. swoją sygnaturę, nie mogę przecież pominąć tych mistrzów nieormiańskiego pochodzenia, którzy mieli udział w tem krótkiem odrodzeniu się ginącej sztuki, a już najmniej tych, którzy tak samo jak Ormianie zajmowali się przeważnie ornamentowaniem broni i wyrabianiem przyborów czysto-kostyumowych polskich. Należy do nich w pierwszym rzędzie co do czasu i znaczenia w sztuce Stanisław Chocinowicz. Z testamentu jego, spisanego w r. 1677, wypływa, że był mistrzem bardzo wziętym i że przeważnie trudnił się oprawą broni. Wyliczając swoje długi i wierzytelności pisze: “Naprzód wyrobiłem srebro do szabli p. Mieńkińskiemu, które ważyło grzywnę i półdziesiąta łuta, to srebro próby czwartej, fanzybru (Feinsilber) przy nim grzywna i pięć łutów. Panu Raciborskiemu oprawiałem ordynkę, która waży grzywnę i półtora łuta srebra... Zadał mi Jegomość na tę ordynkę złotych 15, za robotę przyjdzie mi złotych 11, przysłał mi też na pozłotę czerwonych 4. Potem dorabiałem rzędzika brajcarkowego p. Piaseckiemu, który to rzędzik, że mi JMć rękami swojemi odważył i odliczył, przychodzi do niego według porachowania za srebro, co do niego przybyło, jak i za złoto, com nowe złocił sztuczki, i za robotę złotych 36; te pieniądze odebrawszy rzędzik oddać. Dorobiłem towarzyszowi z pod chorągwi, nie wiem czyjej, krzyż do czeczugi i kapturek i puklików sześć do rękojeści... JMP. Grodzicki z porachowania różnych robót winien mi 4 zł., a od ordynki od roboty 30 złotych”. Z gotowego niesprzedanego zapasu roboty pozostaje po Chocinowiczu: rząd pstro-złocisty nasadzony na rzemieniu błękitnym, rząd drugi suto-złocisty także na rzemieniu błękitnym, trzeci rzędzik biały brajcarkowy, również na rzemieniu błękitnym, miejscami sztuczki złociste; srebro do pałasza gotowe bez kapturka. Chocinowicz obok rzędów i opraw do szabel wykonywał także inne roboty swojego zawodu; wykuwał figuralne wota na blasze srebrnej do miejsc cudami słynących, jak np. do Częstochowy i Studzianej, do OO. Jezuitów we Lwowie; jakiemuś kanonikowi jarosławskiemu robił kubki i czarki pozłociste, a nadto ozdobne łyżki niellem ornam entowane, dodaje bowiem w testamencie wyraźnie, że łyżki te “rzezał do blachmalu”. Dla bractwa ruskiego przy cerkwi św. Piątnic (Paraskewii) we Lwowie robił lampę srebrną; dla mniszek św. Katarzyny oprawiał krzyż drewniany it. p., a z gotowych dzieł złotniczych, wykonanych jego ręką, pozostaje po śmierci jego kielich pstro-złocisty z pateną i miednicą do ampułek, kufel pstrozłocisty, turybularz w wieżyczkę robiony it. p.
Terminologia siecznej broni, używanej w Polsce (miecz, kord, koncerz, szabla, pałasz, ordynka, multanka, czeczuga, karabela) dotąd nie jest wyjaśnioną i niełatwo da się wyjaśnić. Jako zasadę przyjąć należy, że na nazwę siecznej broni wpływał w regule rodzaj główni, rzadziej zaś rodzaj jelca, a najrzadziej, prawie nigdy, rodzaj oprawy. Kuszenie się o rozwiązanie zagadki, jaką bywa niekiedy specyalna jakaś nazwa, na podstawie podobieństwa lub stosunku do jakiejś rzeczy, albo też pokrewieństwa lub identyczności brzmienia, wiedzie niekiedy do śmiesznych rezultatów. Łepkowski w swojej bałamutnej broszurze o Broni siecznej próbuje wywieść nazwę szabli-czeczugi od ryby tegoż nazwiska, z której nibyto brano skórę na oprawę pochwy, co najpierw jest nieprawdą, bo skóry czeczugi na ten cel nie używano, powtóre prowadziłoby do wniosku, że według tej samej analogii powinny być także takie nazwy szabel, jak jaszczur, capa. kursz it. p. Tłumaczenie za Czackim nazwy indyczek, szabel używanych za czasów Kazimierza Jagiellończyka, podobieństwem do głowy i szyi indyka, również jest niedorzeczne. Kazimierz Jagiellończyk umarł w r. 1492, kiedy jeszcze nikt w Polsce nie widział ani żywego ani malowanego indyka i widzieć nie mógł, bo dopiero odkrywano Amerykę, skąd (z Indiany) ledwie w sto kilkadziesiąt lat później indyka przywieziono do Europy. Indyczka była to po prostu szabla indycka czyli indyjska, pochodząca z Indyj Wschodnich, gdzie wyrób broni słynął tak samo jak w azyatyckiej Turcyi i Persyi. Nawet Linde przy słowie kordelas dodaje: kord do lasa, podczas gdy słowo to żywcem wzięte z włoskiego języka, w którym taki nóż myśliwski zwał się coltelazzo, cortelazzo, a nawet wprost cortelas. Czy szabla multanka, także multanem zwana, ma tę swoją nazwę od Multan wołoskich, jest kwestyą nierozwiązaną. Multan był to pałasz, a więc szabla długa z głownią prawie całkiem prostą, a nie krzywą, obosieczną, z rękojeścią opatrzoną w pałąk czyli t. zw. gardę. “Pałasz sive multan - czytamy w inwentarzach XVIII. w. (Acta Castr. Premislensia, t. 350, p. 1525).
Nic lepiej nie określa przeważnego kierunku lwowskiej sztuki złotniczej tego czasu, to jest jej oddania się w służbę rycerskim potrzebom szlacheckiego społeczeństwa, jak fakt, że ordynacyę swoją o próbie srebra i o obowiązku wytłaczania gmerku czyli znaku cechowego na wszystkich wyrobach układa i wydaje urząd miejski w porozumieniu i za zgodą nie samych tylko złotników, ale także łuczników, mieczników, haftarzy, siodlarzy i rymarzy lwowskich. Wszyscy ci rzemieślnicy potrzebowali złotników - szabla, łuk, kołczan, rząd, nie wyszły z warsztatu, dopóki ich sztuką swoją bogato nie ozdobił złotnik. Charakter dekoracyjnej, do broni głównie zastosowanej sztuki złotniczej lwowskiej uwydatnia dalszy jeszcze ustęp ordynacyi, który postanawia, że “żaden z kupców obcych, tak Polaków, jako i z Ormian, Szkotów, Greków, Żydów i innych przychodniów (oprócz samych mieszczan miasta tego), w sklepach swoich, budach, kramach, na handel wszelkich robót srebrnych, jako to pałaszów, ordynek, uzdeczek, łubia oprawnego i inszych ab hinc nawozić, wystawiać, albo gdzieindziej potajemnie (krom jarmarku lwowskiego, póki nie będzie wydzwoniony) przedawać nie powinien”.
Do bardzo kosztownej broni nie wystarczały niekiedy złoto i srebro; ozdabiano ją, jak wiemy, także drogiemi kamieniami. Do tego powołany był specyalista-jubiler, a jubilerów takich poza Ormianami było w tym czasie dwóch znakomitych, mianowicie Dominik Muchacki i Melchior Duchnicz. Muchacki miał świetną klientelę; obaczymy niżej, ile sama pani wojewodzina czernichowska Fredrowa dawała zarabiać jemu i Duchniczowi. Ale obok kolców, manelli i naszyjników brylantowych, jubiler ten wyrabia także ornamenta do broni. W r. 1688 pozywają Muchackiego dwaj złotnicy żółkiewscy, Jan Kowalski i Kazimierz Kudłowicz, a chodzi o następującą sprawę: Muchacki otrzymał od nich w Jaworowie bez wagi ośm sztabek szczerego złota i za rozkazaniem króla Jana III. miał go użyć na oprawę tarczy. Zapisek łaciński powiada w prawdzie: ad elaborandum scutum, dla urobienia tarczy, chodziło tu jednak tylko o ornamentykę. Nadto otrzymał Muchacki do ozdobienia tejże tarczy ze skarbca królewskiego za pośrednictwem obu wymienionych powyżej złotników żółkiewskich pewną ilość drogich kamieni (lapidum pretiosorum pijroporum dictorum). Chodziło tu więc znowu o ozdobienie królowi puklerza zwanego kałkanem, a mianowicie o t. zw. uchwat sadzony kamieniami. Muchacki odebrawszy złoto, a nie zważywszy go w obecności obu skarżących, stopił je bez świadków, a gdy zrobił zeń uchwat stosownie do zamówienia, okazało się, że uchwat ważył znacznie mniej, niż dostarczone nań złoto i że nie wszystkie kamienie zostały użyte, wskutek czego wspomniani złotnicy żółkiewscy ponieśli szkodę na przeszło 100 dukatów, których zapłaty domaga się od nich skarb królewski. Muchacki zaprzecza, jakoby złoto i kamienie otrzymał był za pośrednictwem skarżących złotników żółkiewskich; otrzymał on oboje bezpośrednio od królewskiego dworzanina p. Bogdańskiego, zważył złoto w obecności cechmistrza Halarowicza i innego dworzanina królewskiego, robotę, jak należy, wykonał i kałkan królewski w tej samej wadze oddał. Sąd ławniczy każe mu przysiądz według roty: jako takową robotę, t. j. kałkan na potrzebę Króla Jegomości, oddał i że nic a nic złota od tej roboty przy nim nie zostało i kamieni drogich do tej roboty sobie danych nie odmienił, i że tej roboty albo raczej blachy złotej alias cyrkel nie od aktorów ale od p. Bogdańskiego odbierał. Co też Muchacki uczynił.
Główną klientką Muchackiego była wymieniona już wyżej p. kasztelanowa czernichowska, Fredrowa. W sporze prawnym, jaki prowadzi z Jerzym Bogusławem Fredrą, prawdopodobnie synem i spadkobiercą kasztelanowej, zeznaje Muchacki: “Naprzód w r. 1681 pani Fredrowa dała mi robić wierzchy do zausznic dyamentowych spore i przysłała w starych sztukach dyamentów circiter 80, których, że na te wierzchy mało było, dokupiła u mnie 37, za które moje dyamenty, bo były drobne, dała mi Jejmość Pani zł. 220. Potem eodem anno taż pani Fredrowa kasztelanowa dała mi robić kanak rubinowy, z rubinów weneckich, i do starej sztuki rubinowej okrągłej koronę na wierzch dorobić; te rubiny z starej roboty i z innych sztuk dobywały się. Natenczas i pierścień wielki dyamentowy rautowy i na wierzchu na kształt róży dyamenty i na obrączce dokoła także dyamenty. Eodem anno pani kasztelanowa dała mi robić zausznice wielkie, na które kamienie już podobywane t. j. gołe miała. Potem w r. 1682 tejże pani robiłem pierścień, na kamieniu rznięta Najśw. Panna Bolesna, i krzyżyk koralowy i rogi koralowe.
Melchior Duchnicz, z prastarej złotniczej rodziny lwowskiej, której protoplastą był Jan Duchna na początku XVI. w., jest drugim z rzędu jubilerem lwowskim. Dla kasztelanowej Fredrowej robi “szpilki trzęsiące” z szafirami, otoczonemi każdy kilkudziesięciu brylantami; wstęgę wielką z dyamentów, na które kasztelanowa dała pierścienie stare spore; przy wstędze był klejnot zawieszony; dalej pętlice również dyamentowe, manelle koralowe, opasane dyamentami, dwa krwawniki oprawne w agramony, na jednym z nich był herb p. kasztelana Bełzeckiego, na drugim herb Pilawa; dwie zausznice dyamentowe za cenę 3000 zł. Duchnicz jest już ostatnim jubilerem na większą skalę we Lwowie, który słynął niegdyś handlem pereł i kamieni. Był ławnikiem, miał kamienicę w mieście, a na przedmieściu Halickiem folwark dobrze zagospodarowany. W regestrach jego wiele jest “różnego Państwa i różnej kondycyi ludzi”, którzy mu winni za roboty złotnicze i jubilerskie. Figuruje w tych regestrach stolnik ziemi przemyskiej Stanisław Giedziński z długiem 5000 zł., książę Dymitr Wiśniowiecki z sumą 1294 zł., starosta przemyski Andrzej Modrzejewski z sumą 639 zł., generał Heliasz Łącki z sumą 100 zł., wojewodzina sieradzka Przerembska z sumą 1030 zł. Przed śmiercią robi znaczne legaty pobożne; OO. Beformatom, u których pogrzebać się poleca, zapisuje przeszło 6000 zł.
Tyle co agréments, rodzaj pasamenteryi, ozdobionej ferecikami złotemi i kamieniami.
Oprócz już wymienionych spotykamy jeszcze kilku złotników Polaków, o których z zapisków archiwalnych wnosić można, że należeli do najcelniejszych w tym ostatnim okresie lwowskiego złotnictwa. Są to Maciej Zbarazki, Marcin Szarkowski, Grzegorz Niedzielski, Jan Tokarski, Krechmalowicz, W alenty Brzemiński i Jakób Halarowicz. Najznakomitszym między nimi był niewątpliwie Maciej Zbarazki, ale pobyt jego we Lwowie, gdzie się urodził, był prawdopodobnie bardzo krótki; w r. 1698 jest już mistrzem i obywatelem w Wrocławiu, gdzie też przechowały się roboty jego (w Kreuzkirche), znaczone literami M. S. Szarkowskiego zatrudniali kasztelaństwo czernichowscy Fredrowie, którzy widocznie kochali się bardzo w sprzętach srebrnych i biżuteryi, bo po ich śmierci każdy prawie znaczniejszy złotnik lwowski ma jakieś rachunki z spadkobiercami. Szarkowski robił dla Fredrów kręcone lichtarze stołowe, okładki srebrne do książek, kosz duży srebrny, w którym było dwanaście grzywien, ażurowy, w kwiaty wycinany, i konchę albo ślimaka morskiego (t. zw. nautilus) ze srebra; p. Korniaktowi robił kałamarz, miednicę i parę strzemion złocistych. Jest także mowa o denku złotem do misiurki także dla p. Korniakta.
Grzegorz Niedzielski znany nam z znaczniejszej roboty, którą wykonał na zamówienie bractwa cerkwi Stauropigialnej we Lwowie w r. 1691. “Za konsensem i zgodnem wszystkich postanowieniem - czytamy w zapiskach tegoż bractwa - stanął takowy konsens dla ozdoby Matki Przenajśw. w nowo wystawionej kaplicy, ażeby szatą srebrną z konstytucyi, ustanowienia i legacyi śp. Leonowicza, brata niegdyś naszego, przybrali i ozdobili, jakoż dajemy na to srebro grzywien 30, na co i pozłotę obmyśleć będziemy powinni i rzemieślnika od grzywny 11 zł. pro labore płacić deklarowaliśmy. Pp. deputowanym daje się na pozłotę tegoż obrazu łańcuchy złote dwa, maneli złotych para, krzyżyk jeden, które ważą czerwonych złotych 55, pierścieni jedynaście, ważą czerwonych złotych 8, do czego jeden złoty wenecki oddał p. Krassowski, dwie sztuce złota odlewanego, które ważą czerwonych złotych 15 i ćwierć - wszystko komputując czerwonych złotych 79 i ćwierć. Tymże pp. deputowanym dajemy 330 zł. na robotę szaty tej na obraz cudowny Matki Przenajśw. panu Grzegorzowi Niedzielskiemu, magistrowi tej szaty, podług kontraktu ustanowionego i spisanego, płacąc onemu od grzywny każdej po 11 zł.”. Niedzielski prawdopodobnie wykonał dla Stauropigji drugą jeszcze robotę, o której czytamy: “Na umieszczenie relikwii św. Merkurja uchwala bractwo kiot ozdobny sztuką złotniczą misterną wyrobić, które opus ażeby najprędzej do skutku doprowadzić, zlecamy do tego i upraszamy pp. Hrehorego Rusyanowicza i Izarowicza, dwóch z pośrzodka braci naszych, którzy abrys zgodny i ozdobny prezentować powinni”. Kiot ten zabrali prawdopodobnie Szwedzi, bo w inwentarzu sreber Stauropigji już go nie spotykamy.
O dalszych przytoczonych powyżej złotnikach podajemy tylko najważniejsze szczegóły: Tokarski robił monstrancyę OO . Dominikanom w Żółkwi; Halarowicz obok oprawy rzędów bogatych wykonał wiele robót znaczniejszych do kościołów lwowskich, jak np. monstrancyę złotą wielce kosztowną, bo sadzoną perłami, rubinami dyamentami dla Dominikanów; Krechmalowicz pracował dla starosty Samborskiego i dla księcia Dymitra Wiśniowieckiego; Walenty Brzemiński wykonał dla katedry ozdobny kielich fundacyi mieszczki Polańskiej, lampę srebrną fundacyi ławnika Czechowicza itp., o całej reszcie zaś, jak Michał Hertraff, Jerzy Boim, Jan Kurzejkowicz, Kazimierz Witowicz, Andrzej Dębski itp., nie mamy nic do powiedzenia, w aktach bowiem spotykamy same tylko ich nazwiska, bez żadnych szczegółów odnoszących się do ich znaczenia w miejscowej sztuce złotniczej. Giną oni zresztą wobec przewagi złotników ormiańskich, którzy i liczbą swoją i znaczeniem zajmują pierwszorzędne stanowisko, a jak do niedawna jeszcze nie mieli wstępu do cechu i uważani byli za partaczy, tak obecnie biorą górę nie tylko nad samym cechem, ale i nad wszystkimi współzawodnikami w sztuce. Jako akatolicy Ormianie wykluczeni byli od wspólnictwa cechowego; który z nich chciał uprawiać sztukę złotniczą, mógł to czynić jedynie pod osłoną serwitoryatu królewskiego lub magnackiego, a nawet po przyjęciu unii z Bzymem przez Ormian lwowskich aż do r. 1654 żadnego Ormianina nie było w cechu. Dopiero w tymże roku 1654 osobna ordynacya królewska postanowiła, że do cechu może być przybranych czterech Ormian, ale żaden z nich nie może być wybrany cechmistrzem. Ale już w r. 1678, mimo, że ordynacya ta była jeszcze w mocy, jednym z cechmistrzów, jak widzieliśmy, jest Ormianin Kirkor Latynowicz, tem bardziej więc uderza fakt, że kiedy w siedm lat później, r. 1685, cech złotniczy wybiera cechmistrzem Norsesa Moyzesowicza, urząd miejski pociąga o to cech do odpowiedzialności. Tłumaczą się złotnicy, że uczynili to “na instancyę możnych panów”, ale jak się zdaje, właśnie ta magnacka protekcya i niesympatyczna, zuchwała osobistość Moyzesowicza wpłynęły bardziej na niechęć władz miejskich, aniżeli samo odstąpienie od ustaw cechowych. Jakoż na relacyę dr. Andrzeja Szymonowicza i Dominika Wilczka, rajców wydelegowanych do rewizyi praw i przywilejów cechowi złotniczemu nadanych, “w których to jest singulare, że na cechmistrzów i inne urzędy nie powinni bracia wybierać nacyonalistów (t. j. Rusinów i Ormian) et schismaticos, ale do cechu dana jest facultas przybrać czterech Ormian” - magistrat nie pozwala zaprzysiądz Moyzesowicza, nakazuje wybrać innego cechmistrza i nakłada za naruszenie ordynacyi na cech karę 60 grzywien.
Ale ta surowa interwencya władz miejskich zamiast postawić zaporę wzrastającej przewadze mistrzów ormiańskich, wywołała skutek wręcz przeciwny, dała właśnie hasło do obalenia wszelkich zapór, do zniesienia wszelkich ograniczeń. Do “instancyi możnych panów”, której się już cech oprzeć nie zdołał, przybyła najmożniejsza, decydująca, przeciw której nie było już appellacyi, przybyła wola królewska. Dekretem datowanym w Warszawie dnia 6. czerwca 1685 król Jan III. nadaje złotnikom ormiańskim zupełne równouprawnienie. “Rzecz pożyteczną, niemniej jako i potrzebną - są słowa królewskiego dekretu - miastu naszemu Lwowu widzimy, aby jak cała ingenerenacya ormiańska stateczną ku tej Rzeczypospolitej od kilkuset lat słynąc życzliwością, wierze także św. katolickiej coordinata, do wszystkich miejskich lwowskich przypuszczona i przyrównana została praw i prerogatyw; tak aby i złotnicy ormiańscy in specie żadnej nie podlegali circumskrypcyi, ale zarówno z nacyą ritus romani nadanemi cieszyli się prawami i wolnościami. Przeto uważając wspomnianą od lat kilkuset życzliwość, męstwo i odwagę w defensyi miast Kamieńca, Jazłowca i Lwowa i innych pogranicznych fortec oświadczoną ormiańskiej nacyi ludzi, uważając z nich pożytek miasta naszego Lwowa i tegoż miasta z konkurencyi i osiadania Ormian wielką ozdobę, a stąd zachęcenia i konserwacyi tejże nacyi do osiadania w miastach naszych i Rzptej oczywistą potrzebę - umyśliliśmy eadem plenitudine, którą mamy condere confirmareque leges et privilegia, artykuł ten przywilejów kunsztu złotniczego lwowskiego, którym circumscriptum, aby czterech tylko nacyi ormiańskiej złotników w nim zostawało, interpretando na lepszą i miasta i cechu pomienionego stronę, tenże artykuł ex rationibus legitimis znieść i skasować; jakoż aliis per omnia tych przywilejów saluis punclis et arliculis, ten sam tylko, jako ozdobie i potrzebie miasta Lwowa prejudykujący, znosimy, kasujemy i annihilujemy, i deklarujemy, ażeby ab hinc w cechu tymże złotniczym lwowskim nie czterech tylko Ormian, ale ile teraz i na potem tego być może, magistrami zostawali, bez wszelkich tak samego cechu jako też i magistratu tamecznego excepcyi i kontradykcyi, sub vadio dwóchset czerwonych złotych irremissibiliter succumbendo i przez Urodzonego Instygatora koronnego w sądach naszych zadwornych vindicando. Deklarujemy przy tem i postanawiamy, iż przerzeczeni złotnicy magistrowie ormiańskiej nacyi, ile ich w cechu będzie, każdy omnimodam habebit potestatem, uczniów pro rei et temporis necessitate wyzwalać, towarzyszów chować i sami alternation quolannis z inszą nacyą zarówno, osobliwie ritus romani, przy elekcyi rocznej niepochybnie, jako przedtem bywało, cechmistrzami legitime obranymi zostawać”.
Tryumf Ormian był tedy zupełny. Zwyciężyli u dworu, a niebawem zwyciężyli i w mieście. De jure zostali zrównani, ale de facto wzięli górę. I łatwo im było przeważyć szalę znaczenia w sztuce na swoją stronę, bo nie tylko przedsiębiorczością i talentem ale i liczbą byli bardzo silni. Możemy przytoczyć długi szereg nazwisk złotników ormiańskich, a przytoczyć je warto już dla samego odrębnego polsko-egzotycznego brzmienia, już dla samej pamiątki po tym niegdyś tak licznym i ruchliwym światku ormiańskim, który dziś utonął jakby bez śladu między nami, a wraz z którym jedna z najżywszych barw spełzła na tak malowniczym i wzorzystym niegdyś społecznym kobiercu Polski. Oto nazwiska lwowskich złotników i towarzyszy sztuki złotniczej “nacyi ormiańskiej” z tego czasu: Bedros Marderysowicz, Bedros Zacharyaszowicz, Teros Seferowicz, Kirkor Latynowicz, Ariuton Dadurowicz, Kirkor Kamieniecki, Jan Bedrosowicz, Andrzej Sahakowicz, Łazarz Ariutowicz, Szymon Augustynowicz, Piotr Augustynowicz, Krzysztof Kirkorowicz, Kiryłło Kirkorowicz, Norses Moyzesowicz, Jan Bedrosowicz, Józef Madaszowicz, Filip Muratowicz, Grzegorz Bogdanowicz, Krzysztof Dernorsesowicz, Krzysztof Musztafowicz, Mikołaj Antoniowicz, Stefan Balsamowicz, Bogdan Owanis Jakubowicz, Melko Seferowicz, Norses Norsesowicz, Kasper Zacharyaszowicz, Mikołaj Kirkorowicz i Imbraim. Mamy ich więc 28, mistrzów i towarzyszy, od r. 1682 do r. 1700, ale nie mamy jeszcze wszystkich, bo nie jest to spis wyjęty z regestrów cechowych, których niema, ale tylko zestawienie tych nazwisk, które przewijają się przez indukty sądu ławniczego i akta radzieckie z lat przytoczonych, a więc z aktów prawnych i procesowych, a przypuścić przecież niepodobna, aby każdy złotnik ormiański miał koniecznie jakiś proces przed sądem lub jakąś sprawę na ratuszu.
Oryginał dekretu tego na pergaminie w zbiorze hr. Jana Szeptyckiego w Przyłbicach. Pisownię zmieniliśmy na dzisiejszą.
Jakby sobie chcieli powetować przebyte upośledzenie i pomścić się na złotnikach lwowskich za doznane od cechu upokorzenia, Ormianie występują teraz z niesłychaną butą, zdobywają szturmem pierwszorzędne stanowisko w sztuce, sprytem a zapewne i talentem jednają sobie najmożniejszą i najzyskowniejszą klientelę, opanowują cały ów najważniejszy może dział złotniczych robót, jakim niewątpliwie była we Lwowie dekoracya kosztownej broni, ignorują cech i jego stare ustawy, nie znoszą opozycyi, a na każdą lekką choćby przyganę rwą się do kija i do szabli; przepłacają towarzyszy, odwodząc ich od innych mistrzów, gwałtem, bo zapomocą magnackich hajduków zmuszają ich do roboty w swoich warsztatach; nie mogąc wydołać licznym zamówieniom sprowadzają sobie do pomocy cudzoziemców, a głównie złotników ze Wschodu, zatrudniają nawet żydów; na remonstracye i skargi odpowiadają szyderstwem i odwołaniem się do protekcyi kasztelanów, wojewodów, hetmanów, samego króla. Jakoż głównie potentaci liczą się do ich klientów; między tymi, dla których robią, spotykamy samego króla Jana III., który w pałacu swoim lwowskim utrzymuje swój własny nadworny warsztat złotniczy i zatrudnia w nim samych Ormian; spotykamy hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego, dalej Stanisława Bełzeckiego, kasztelana bełzkiego, Zamoyskich, kasztelana czernichowskiego Fredrę i innych.
Patryarchą między nimi był Bedros Marderysowie z, który zapamiętał jeszcze najcięższe czasy dla pozacechowych złotników ormiańskich, bo już około 1650 r. był czynnym we Lwowie i doznał niejednej przykrości od cechmistrzów. Wyrabiał on głównie bogate rzędy, nabijane złotem i sadzone drogiemi kamieniami. Bedros zastawia u współziomka swego Mikołaja Hazarowicza dwa takie rzędy za 4317 zł., a więc za sumę jak na owe czasy bardzo wysoką. Jeżeli zważymy, że mądry Ormianin nawet swemu kompatryocie i współwyznawcy nie pożyczył na zastaw więcej niż połowę tylko wartości, to przypuszczać można, że jeden rząd miał wartość przynajmniej 4000 złotych ówczesnych, coby na dzisiejszą monetę wynosiło około 20.000 koron, a stąd wnosić można, jak pyszne i bogate były to rzędy. Wartość ich przecież polegać miała jeszcze bardziej na wysoce artystycznej i misternej robocie, aniżeli na samym szlachetnym materyale, użytym do dekoracyi, bo Hazarowicz zeznaje przed sądem wójtowskim, “że ani ponderis certi ani aestimationis są, tylko na szczęściu; których robota a nie valor i pondus sprzedaż robi zawisłą”. Jakoż rzędy te miał wywieźć Bedros do Krakowa, spodziewając się tam znaleźć na nie amatorów wśród zjazdu szlachty i magnatów na koronacyę Jana Kazimierza. Bedros w tym czasie nie miał jeszcze prawa miejskiego we Lwowie, kiedy bowiem w sporze z swoim wierzycielem Hazarowiczem zarzuca sądowi wójtowskiemu niekompetencyę i żąda, aby sprawa wytoczoną została przed sąd ormiański, Hazarowicz odpiera, że oskarżony “jako turecki Ormianin prawem lwowskiem i artykułami ormiańskiemi szczycić się nie może”.
Najbardziej interesującym, a jak według danych acz skąpych wskazówek przypuszczać należy, także najcelniejszym mistrzem złotniczym ormiańskim był drugi Bedros, nazwiskiem Zacharyaszowicz. Wiemy o nim z aktów miejskich, że król Jan III. urządził mu warsztat złotniczy w swoim pałacu lwowskim i że wyłącznie dla króla pracował. Jeszcze w r. 1690 mieszka i pracuje w pałacu królewskim, niegdyś Korniaktowskim; po raz pierwszy zaś spotykamy o nim wzmiankę w roku 1670. X. Sadok Barącz zna go tylko pod imieniem Bedrosa i na podstawie aktów ormiańskich mieni go jubilerem nadwornym króla. Z tychże aktów sądowych ormiańskich wiemy, że Bedros Zacharyaszowicz mianowany został sekretarzem królewskim zaszczyt najwyższy, jaki mógł spotkać mieszczanina owych czasów. Wystarcza to, aby wnosić, że był ulubieńcem króla i że na łaskę monarszą zasłużył sobie głównie swoją sztuką. On też to zapewne otrzymał do przerobienia ową rękojeść do szabli wykonaną dla króla we Florencyi, o której pisze Cosimo Brunetti. O robotach jego nie znajdujemy niestety szczegółów; przygodnie tylko dowiadujemy się, że oprawiał w złoto pałasz dla kasztelana czernichowskiego i że raz z gotową robotą wyprawiał się do Gdańska. W procesie wytoczonym przez cech złotnikom ormiańskim, o którym mowa powyżej, wspomniany ten “pan Bedros” z pewnym szacunkiem jako osobistość wielce poważana, której też ani urząd miejski ani świadkowie nie wciągają w spór, prowadzony z obu stron z wielką zaciętością.
Do bardzo znanych ale mniej wziętych złotników ormiańskiej “nacyi“ lwowskiej należał Toros Seferowicz, który obok swojej sztuki zawodowej uprawiał zyskowniejszy zapewne dla niego handel - ludźmi, a mianowicie jeńcami tatarskimi. Spotykamy go też w aktach miejskich głównie z powodu targu o Tatarzyna, którego chciał kupić u p. Szaniawskiego w Janowie. “Pan Szaniawski powiedział mi - zeznaje Seferowicz - że ma na sprzedaż Turczyna i mnie z nim spotykał, abym go kupił u niego. Stargowałem tego Turczyna za 100 lewkowych zwierciadło bursztynowe, dwie czy trzy sztuki burty, i obiecałem mu do tego trzy pierścienie z jego złota zrobić i uździenicę mu sprawiłem, do której srebra swego dołożyłem, a targowałem tego Turczyna, którego zda mi się Mechmet zwano, przez trzy dni u p. Szaniawskiego”. U swych współbraci Ormian Seferowicz nie miał miru; cechmistrz Kirkor Latynowicz, który go oskarżał, że robi u żydów, naszedł go raz z pachołkami czyli t. zw. “familią p. Burmistrza” i zabrał mu srebro “dla doświadczenia próby, albowiem była fałszywa półdziesiątej próby”. Seferowicz miał jednak możnych protektorów, pozostawał “na serwitoryacie pańskim”, a burgrabia zamku lwowskiego nie tylko obronił go przed cechem, ale nadto samego cechmistrza Latynowicza do więzienia zamknął.
Seferowicz, jak się z tegoż samego zapisku dowiadujemy, wyrabiał obok rzędów także obuchy i czekany ze srebra, a więc i on, jak wszyscy ormiańscy złotnicy, uprawiał w sztuce swojej dział broni szlacheckiej; czekan bowiem bywał obok szabli niedostępnym towarzyszem rycerskiego człeka; miał pozory niby laski zwyczajnej, ale był rów nie morderczą a nawet niebezpieczniejszą bronią niż szabla i równie jak szabla bywał bogato ozdabiany, głównie zaś złotem i srebrem nabijany. Nim wszedł w obyczaj codzienny, czekan tak samo jak buzdygan był bronią w najgroźniejszem tego słowa znaczeniu; nosiła go jazda przy troku u siodła. Niemcy nazywali broń tę Streithammer, Francuzi marteau d’armes, Anglicy horsman-hammer, Polacy czekanem, a słowo to przejęliśmy ze Wschodu, gdzie broń ta nosi nazwę dżukan. Jako broń jeźdźca czekan miał krótkie drzewce czyli kijec, a na nim osadzony był rodzaj młota, którego długi i mocno zaostrzony koniec zwano nadziakiem, zaś długi koniec tępy i właściwie młotkowy obuchem. Czekan miał u nas także znaczenie kostyumowe i niejako ceremonialne; ozdobiony bogato niesiono na ramieniu lub upinano pod tarczą na koniu wraz z łukiem i koncerzem, jak to widzimy na licznych rysunkach, a między innymi na sztychach Dolabelli, przedstawiających wjazd Ossolińskiego do Rzymu w r. 1633. Straszny w zwadzie czekan należał u nas niejako do broni zakazanej; konstytucya sejmu warszawskiego z r. 1620, odwołując się do dwóch poprzednich konstytucyj z r. 1578 i 1601 “o zabronieniu niezwykłych broni i oręża postanowionych, bacząc, że co dalej większa swawola w ludziach roście, przeto, aby się złym zamysłom zapobieżało, stanowi, aby żaden cujuscunque conditionis nie ważył się odtąd zażywać albo nosić czekanów in loco publico pod winą dwóchset grzywien; wszakże na wojnie przeciwko nieprzyjacielowi koronnemu zażywanie czekanów i innych broni zachowuje”. Zakaz ten ponawiano i później, a Kitowicz opowiada, że jeszcze za jego czasów pod klątwą kościelną nie wolno było chodzić na nabożeństwa z czekanem.
Znakomitym specyalistą w wykonywaniu bogatych przyborów rycerskich i dekorowaniu broni był Kirkor Latynowicz wspominany w aktach miejskich jako Armenus aurifex Civis Leopoliensis. Z pertraktacyj spadkowych po śmierci kasztelana czernichowskiego Fredry dowiadujemy się, że Latynowicz robił mu złoto do łubia, na co otrzymał od nieboszczyka kasztelana złota wartości 80 dukatów częścią w “canach” częścią w czerwonych złotych, tak, że dostarczone m u złoto miało łączną wartość 200 dukatów. Ze złota tego zrobił kasztelanowi oprócz łubia także denko do misiurki i pozłocił mosiężne łańcuszki do łubia. Robił nadto kasztelanowi sahajdak połowy blachmalowy, który już wraz z haftem kosztował 300 zł., bo był haftowany ciągnionem złotem.
Do tego suchego zapisku nie zawadzi również dodać komentarz, a mianowicie zwrócić kilku słowy uwagę na przybór wojenny, którego bogata i artystyczna dekoracya wchodziła w zakres złotnika polskiego, a w szczególności lwowskiego, a który do takiej dekoracyi nadawał się tem bardziej, im dalej odbiegł od swego pierwotnego znaczenia. Tak samo jak buława i buzdygan, które z żelaznej, a nawet bardzo morderczej broni obuchowej, używanej niegdyś w zwartym boju, a znanej także zagranicą, w Niemczech, jako Streitkolben, we Francyi jako masse de guerre, przeobraziły się z czasem w godło dostojeństwa, w symbol starszeństwa i dowództwa, a wyrabiane z szlachetnego kruszcu, z srebra, złota, kryształu, achatu, rzeźbione, niellowane, emaliowane, drogimi kamieniami sadzone, stawały się niekiedy kosztownem cackiem artystycznem i arcydziełem sztuki złotniczej, tak samo mówimy i sajdak, pierwotnie tylko futerał na strzały, z czysto użytkowego wojennego sprzętu stał się zbytkową ozdobą, dekoracyą kostyumową.
Mimo coraz bardziej postępującego udoskonalenia broni palnej, łuk długo utrzymywał się w użyciu, a najdłużej może w Polsce. Jeszcze przy samym końcu XVII. wieku całe chorągwie jazdy bywały uzbrojone w łuki; jedna taka chorągiew, p. Rożniatowskiego, przebywała właśnie we Lwowie w tym samym czasie, który nas zajmuje. Jeszcze w XVIII. wieku i to w drugiej jego połowie używano łuków w utarczkach, zwłaszcza z hajdamakami, jak to obok innych źródeł poświadcza Kitowicz. Ale nawet kiedy już łuk wyszedł z praktycznego użycia, pozostał sajdak jako odznaka rycerskiego człowieka, żołnierza z zawodu. Jeszcze Kitowicz widział towarzyszy pancernych z kołczanami i sajdakami złocistemi i kameryzowanemi, które już nie dla użytku ale dla malowniczego efektu wypełniano farbowanemi w różne kolory strzałami. Każdy towarzysz, chcąc się dystyngować od innej szlachty, niesłużącej wojskowo, przypasywał na zebraniach towarzyskich i zjazdach obywatelskich sajdak srebrny, bo sama szabla oznaczała tylko szlachcica, a nie i żołnierza zarazem.
Łuczników nie brak też było i we Lwowie; nie stanowili w prawdzie osobnego cechu, ale połączeni byli z cechem haftarskim. Kto chciał zostać mistrzem łuczniczego rzemiosła, musiał według ordynacyi z r. 1658 zrobić łuk z kibicy wypiłowanej, a potem znowu tę kibicę całym rogiem pokryć i powlec porządnie, na co miał czasu niedziel dwanaście. W czasie, o którym piszemy, t. j. około r. 1678, było jeszcze wielu łuczników we Lwowie; dowiadujemy się o tem z oskarżenia, jakie zanoszą na czterech z nich, a więc tylko na cząstkę ogółu, cechmistrze z powodu, że “ważą się wbrew ordynacyom cechowym łuki u kupców cudzoziemskich skupować, nie opowiedziawszy się całej cesze; jako i teraz świeżo od posła tatarskiego niemało łuków nakupili”. Niektórzy z nich wyrabiali oprócz łuków i skrzydła husarskie, jak np. Jan Mucha i Hryhory Płotycz, o co pozywają ich szmuklerze w r. 1683, żaląc się, że “łucznicy ci w rzemiośle im przeszkadzają, t. j. skrzydła husarskie, które samym szmuklerzom należą, robią, i piór, które od strzał odchodzą i onym się do rzemiosła ich nie zdadzą, przedawać im nie chcą”.
Nie odbiegamy naszem zdaniem od rzeczy, przytaczając te szczegóły; sztuki tak ściśle związanej z obyczajami nie da się traktować i nie da się zrozumieć bez znajomości obyczajów, nie da się też dobrego wyobrażenia o niej czytelnikowi, jeśli się nie uwzględni i tych rękodzieł, z któremi się ściśle wiązała. Latynowicz, jak przytoczyliśmy, robił dla kasztelana czernichowskiego “sahajdak blachmalowy połowy”, który był złotem haftowany. Sam go oczywiście haftować nie mógł i zapewne udał się do haftarza, który jednak na takiem pośredniem zamówieniu nie najlepiej wychodził. Ormiańscy złotnicy zaciężyli i nad haftarzami, dyktowali im ceny, jakie im się podobało, uważając haft “ciągnionemu złotem za rzecz wchodzącą w zakres własnej sztuki. Tym sposobem wywołali na siebie burzę ze strony własnych współziomków, bo cech haftarski składał się w przeważnej części z Ormian. Jakoż w czasie najdokuczliwszej przewagi konkurencyjnej złotników ormiańskich uchwalają haftarze lwowscy laudum cechowe, które tak uzasadniają: “Widząc dobrze, iż cała cecha wielkie zniszczenie, nacyi zaś ormiańskiej złotnicy pożytek niemały stąd mają, kiedy tak od wielkich panów jako też i innych szlachetnego stanu ludzi robotę wielką sobie nienależytą, ale naszej haftarskiej braci cechowej przyzwoitą, na siebie biorą i z takowemi osobami targ uczyniwszy dopiero z bracią naszą o te roboty kontraktują, co z wielkiem cechy uciemiężeniem a pomienionych złotników pożytkiem dzieje się, zapobiegając temu it. p. postanowiliśmy między sobą takowe laudum: Aby z braci cechowej żaden nie ważył się od złotnika nacyi ormiańskiej robót bogatych, jako to siedzeń złotem ciągnionem lub też weneckiem haftowanych, także kałkanów brać, okrom takiej roboty, któraby za zł. 50, a to z materyą i złotem haftowaniem stała”.
Spotykamy w zapisku o robotach Kirkora Latynowicza dwa wyrażenia na rzecz na pozór jedną i tę samą: łubie i sahajdak czyli sajdak, do których to dwóch wyrazów przybywa jeszcze i trzeci termin: kołczan. Różnica między tymi trzema wyrazami zatarła się, ale właściwie każdy z nich pierwotnie oznaczał coś odrębnego. Sajdak był to futerał dwoisty, obejmujący łuk i strzały zarazem; kołczan mieścił tylko same strzały. Sajdak i kołczan, oba wyrazy tatarskie, oznaczać zaczęły z biegiem czasu jedno i to samo, ale między nimi a łubiem pozostała różnica. Sajdak bywał robiony ze skóry, łubie, słowo czysto polskie, oznaczało zaś futerał na strzały drewniany. Dlatego też Latynowicz używał do łubia tylko samego złota a nie haftu, jak do sajdaka. Według ordynacyi lwowskiego cechu haftarskiego sajdaki robiono haftowane, gładkie i drukowane, ze skóry juchtowej moskiewskiej, kowelskiej, litewskiej, wołoskiej i capowej; można je było ozdabiać nie tylko haftem, ale także puklikami i rozetami srebrnemi, które nadto rytowano, sadzono kamieniami i niellowano, jak to uczynił Latynowicz, który wykonał sajdak blachmalowy. Łubie musiało być z drzewa i albo całe obciągnięte bywało przez złotnika srebrem lub złotem, albo pokryte było skórą, jaszczurem, aksamitem, a złotnik tylko okuwał je w rąbek dokoła. Czasem atoli i skóra lub inna materya, którą było pokryte drzewo łubia, bywały haftowane, jak o tern świadczy cytowana powyżej ordynacya haftarska, która jako sztukę mistrzowską przepisuje “capę na łubie, łańcuszkową robotą subtelną haftowaną”.
Z dalszych znaczniejszych złotników Ormian przytoczyć należy Kirkora Kamienieckiego (z Kamieńca podolskiego), którego rzędy złotem i kamieniami zdobione szły także ze Lwowa do Wołoszy, jak się o tem dowiadujemy z pertraktacyi spadkowej po Teodoraczku Stanowiczu, rotmistrzu chorągwi wołoskiej króla Jegomości, któremu z liczby umówionej nie dostarczył był jeszcze dwóch rzędzików złocistych i jednego srebrnego; Krzysztofa Musztafowicza, także z Kamieńca, którego zatrudniają Babonabek, rotmistrz królewski, i wojewoda kijowski Jędrzej Potocki; i Piotra Augustynowicza, poświęcającego się także wyłącznie dekoracyi broni i rzędów; jeden taki rząd robił na koronacyę do Krakowa, “kozacki, złocisty; sztuki wielkie wszystkie złociste, a sam wszystek biały pręgowany”.
Ale najwięcej mieli powodzenia, najwięcej budzili zazdrości swoją klientelą i najwięcej opozycyi wywołali swoją butą u współbraci cechowych dwaj złotnicy ormiańscy, Ariuton Dadurowicz i Norses Moyzesowicz. Formalny bunt powstał przeciw obom; wszyscy złotnicy nieormiańscy podali sobie ręce w walce przeciw ich arogancyi i zuchwałości, opartej na łaskach magnackich, i przyszło w r. 1690 do procesu przed urzędem radzieckim, którego aktom zawdzięczamy wiele interesujących szczegółów. Obaj mieli “walne roboty” dla magnatów, jak się wyrażali świadkowie, a roboty te polegały głównie na oprawie szabel i dekoracyi innych przyborów rycerskich. Mieli tak dużo zamówień, że nie mogli im podołać i obdzielali niemi nieraz innych złotników nie-Ormian. Norses Moyzesowicz, ten sam, którego obalenie z cechmistrzostwa wywołało dekret królewski na korzyść Ormian, celował głównie w oprawianiu szabel i był może już ostatnim mistrzem, co podtrzymywał tradycyę tej specyalnej sztuki, z której zawsze słynęli złotnicy lwowscy.
Przy bardzo małej liczbie przechowanych dotąd zabytków, a przechowały się tylko pośledniejsze, które nie budziły chciwości nieprzyjaciół i nie tentowały uwięzionym w nich kapitałem swoich, nie mamy prawie wyobrażenia, jak dalece posuwał się zbytek w oprawie szabel, ile złota i drogich kamieni, ile talentu i sztuki składało się na ozdobienie szabli, tej pieszczonej kochanki polskiego szlachcica. Głownia przecież była pierwszym warunkiem jej wartości, dobroć też i pamiątkowość główni stanowiła o stopniu kosztowności oprawy. Tylko bardzo zaufany złotnik otrzymywał do opraw y głownię doskonałą albo pamiątkową, a majątkiem i zdrowiem odpowiadał za skarb sobie powierzony. W r. 1607 wpada na ratusz lwowski bardzo poważany złotnik lwowski, Krzysztof Bierak, i z największem przerażeniem prosi o ratunek pana wójta, bo mu zginęła szabla, powierzona mu do oprawy przez wojewodę ruskiego Stanisława Golskiego: “Nie tak chodzi o srebro - woła utrapiony - jako o żelazo, gdyż to żelazo nie moje jeno pańskie i to pana, nielada pana, bo mnie o nie bardzo upominał: Złotniku, złotniku, patrz tego, abyś mi go nie odmienił, bo to jeszcze mam od ojca mego miłego pamiątkę!”.
Najcenniejsze głównie były zawsze wschodnie, damascenowane, ale także głównie niektórych polskich szabelni były wysoce cenione. We Lwowie był ich zawsze skład obfity, wykuwali je także bardzo dobrze miecznicy miejscowi. Cech mieczniczy lwowski chlubił się osobliwszym przywilejem, że “ze wszystkiego świata czeladź mieczniczego rzemiosła do Lwowa po przemianek przychodziła”. Oprócz szabel lwowskiego wyrobu kupowali złotnicy do oprawy najczęściej głównie ostrogskie, gorlickie i krakowskie. Głównie “podgórskiego klinia”, “krakowskiego klinia”, “krakowskiej kuźnicy” często wymieniane bywają w regestrach. W pobliżu samego Lwowa, w miejscowości niewymienionej jednak w aktach, utrzymywał kuźnię taką niejaki Tomasz Szabelnik. Dostarczał on ze swojej szabelni około r. 1661 kling gotowych miecznikom i złotnikom lwowskim.
Złotnik otrzymywał tylko gołą głownię i trzaskę do niej, t. j. drewniany szkielet pochwy, którą potem miechownik lub olsternik oblekał podług życzenia jaszczurem, capą, aksamitem. Bywały wszakże pochwy także całe ze srebra, a wtedy wykonywał je sam złotnik. Bardzo rozmaity bywał sposób opraw y i dekoracyi; składały się na nią niekiedy wszystkie techniki złotnictwa: tausia, azzimina, rzeźba, rytowanie, niello, emalia, kameryzacya drogimi kamieniami. Z dwóch najszlachetniejszych sposobów ozdabiania broni zagranicą, t. j. wypukłej rzeźby rękojeści stalowej i inkrustacyi złota na stali i żelazie, tylko ten drugi sposób był we Lwowie i wogóle w Polsce zwyczajniejszy. Rękojeści wypukło lub nawet de ronde bosse rznięte w stali przy szablach polskich są nadzwyczajną rzadkością i należą do wyjątków. Zdarzają się bardzo często u nas przy jelcu bez pałąka rękojeści rzeźbione, zazwyczaj w głowę orła lub lwa, ale bywają wtedy prawie zawsze z srebra, drzewa, kości lub rogu. Kosztownym szablom dawano rękojeść z kamienia, jak achatu, nefrytu, lapis lazuli; ozdoba złotnicza polegała wtedy na ujęciu kamienia w misterny kapturek i pukliki, a niekiedy na ozdobieniu go w arabeski inkrustowane złotem.
Inkrustacya złotem na stali była zato bardzo często używana. Jest to może najartystyczniejsza dekoracya okucia szabli; na tle czarnem żelaza, któremu umiano nadawać ton bardzo głęboki, arabeski inkrustowane złotem wywoływały efekt bogaty a dyskretny zarazem. Dekoracyę taką przewyższał szlachetnością swoją tylko ornament niellowy na złocie, który był niejako odwrotnym rodzajem efektu: jak tam złoty rysunek na tle czarnem, tak tu znowu czarny rysunek na tle złotem. W poprzednich rozdziałach przytoczyłem bardzo liczny szereg złotników, którzy uprawiali sztukę złotej inkrustacyi na stali, a idąc za pew nem i wskazówkami przypuszczaćby nawet można, że technika ta wcześniej była znana i uprawiana w Polsce, aniżeli gdzieindziej w Europie. Benvenuto Cellini był już sławnym mistrzem we wszystkich gałęziach złotnictwa w Rzymie a techniki tej nie znał. Dopiero około r. 1530, kiedy mu wpadły w ręce tureckie puginały, ozdobione tym sposobem (pugnaletti turcheschi intagliati di bellisimi fogliami et pulitissimamente commessi d’oro), przyswoił sobie sekret tej dekoracyi. Jeszcze w trzydzieści lat później technika ta uchodziła za nowość i osobliwość we Włoszech, jak to wypływ a z opowieści Vasari’ego o Franciszku del Prato, który zmarł w r. 1562, a który zasłynął głównie ze swoich robót inkrustacyjnych na stali: lavoro di tausia ed a commettere nel'acciaio oro ed argento alla damaschina, facendo fogliami, lavori, figure. Była to jednak technika bardzo uciążliwa, wymagała głębokiego żłobienia rysunku a sottosquadro i znacznej ilości złota, które wbijano dość głęboko; najtrwalsza i najszlachetniejsza to była dekoracya, ale i najżmudniejsza i najkosztowniejsza. Chcąc ją zastąpić robotą zbliżonego efektu ale znacznie tańszą i łatwiejszą, zaczęto używać sposobu inkrustacyi sitkowej czyli t. zw. techniki all'azzimina, która na tem polegała, że rysowano albo raczej drapano płaszczyznę stalową jakby w sitko, nadając jej tym sposobem potrzebną chropowatość; na takiem tle rytowano nieco silniej ornament, poczem pokrywano go cieniutkim płatkiem złota, które osobnym młotkiem wbijano w zacięte linie rysunku. Poznać łatwo można ten sposób po sitkowanem niejako tle stali i po tem, że ornament sprawia wrażenie, jak gdyby był robiony piórem, maczanem w płynnem złocie. Sposób ten dekoracyi bardzo częsty na zbrojach i szablach polskich, używany był u nas powszechnie w XVI. i XVII. w. Przyszedł on ze Wschodu, gdzie go używano do ozdabiania brzeszczotów arabeskami i napisami z koranu, i już dla tego samego nie ulega wątpliwości, że musiał być znany ormiańskim złotnikom lwowskim.
Obszerniejszą rozprawę umieścił w Sprawozdaniach Kom. hist. sztuki IV, 116 o inkrustacyi p. L. Lepszy, który także domyślał się udziału Ormian lwowskich w dekoracyi broni polskiej.
Niellowanie czyli jak ten sposób zwano u nas: blachmal (od blackmalen) spotyka się bardzo często na oprawie szabel polskich, daleko częściej niż tausyę czyli inkrustacyę. Każdy lepszy złotnik polski umiał blachmalować doskonale; widzieliśmy też, że Chocinowicz rzezał srebro pod blachmal, a Kirkor Latynowicz robił sajdak blachmalowy dla kasztelana Fredry. Znam przepyszne okazy niellowanej broni polskiej, buław, buzdyganów, sajdaków, ładownic i szabel; te, na których ornament ma cechy wschodnie, przypisywać zwykliśmy w czambuł wschodniemu artyście, tymczasem wielka część takich zabytków jest pochodzenia swojskiego, wyszła z pod dłoni polskiego, a przedewszystkiem lwowskiego złotnika. Gdybyśmy mieli publikacye z dokładnemi rysunkami takiej broni, a tem samem gdyby porównawcze badanie tych ornamentów niellowych na podstawie licznych, zestawionych obok siebie okazów było ułatwione, wykazaćby się dały różnice między polską ornamentyką wschodniego typu a ornamentyką oryginalnie wschodnią, różnice może dość znaczne i dość zasadnicze, aby stanowić tytuł do stylowej odrębności.
Emalię, którą złotnicy polscy z niemiecka nazwali szmalcem (od Schmelz, które to słowo powstało znowu z włoskiego smalto), rzadziej się spotyka na broni polskiej niż inkrustacyę i niello. Z wyjątkiem kilku zabytków, jak n. p. przepysznej ładownicy z herbem Bończa w posiadaniu p. Markowskiego na Podolu rosyjskiem, którą miałem sposobność oglądać przed kilku laty w Krakowie, nie zdarzyło mi się widzieć prawdziwie artystycznej dekoracyi emaliowej na broni polskiej. Rzadziej bywa tu emalia żłobkowa (champ levé), daleko już częściej komórkowa czyli t. zw. cloisonné, a wtedy najczęściej nalewana jest dość niezgrabnie i nierówno między niestosunkowo wysokie ścianki komórek. Posiadam w zbiorze moim jeden taki okaz dekoracyi emaliowanej na okuciu szabli z czasów króla Stefana; komórki na okuciu, układane w karpią łuskę, zalane są nierówno zieloną emalią, nie doprowadzoną do gładkości wymaganej w tego rodzaju technice. Druga szabla z herbem Radziwiłłów, również w zbiorze moim, ma jelec i okucie już doskonałą techniką emaliowane, ale ostra i jaskrawa dekoracya sama, w podłużne paski białe, czerwone, zielone i niebieskie, ma w sobie więcej oryginalności niż smaku i harmonii. Ozdabianie oprawy płytkami emalii malarskiej spotyka się również dość rzadko na szablach polskich XVI. i XVII. wieku; dopiero w wieku XVIII. zaczęto używać częściej tej dekoracyi. Znana mi jest wszakże szabla z końca XVI. w. z herbami Polski i Batorego, której rękojeść i skówki całe są pokryte emalią malarską z ornamentami en relief i z złotymi akcentami rysunku. Przypuszczam atoli, że to robota siedmiogrodzka raczej aniżeli polska. Zato w płasko rzeźbionem srebrze, w rznięciu en creux, spotykamy na okuciach szabel polskich niekiedy znakomite dowody artystycznej biegłości i w rysunku i w technice.
Kameryzacya drogiemi kamieniami bywała bardzo częsta; pyszne wschodnie wzory wpłynęły tu bardzo na smak magnata i na robotę złotnika; jednakże okazy, sadzone najszlachetniejszemi kamieniami, najczęściej rubinami, ale także dyamentami i szafirami, które celowały nie tylko kosztownością, ale i wysoką rzeczywiście sztuką jubilerską, zginęły dawno. Pozostały tylko takie, których okucie sadzone było albo tańszemi turkusami albo granatami i innemi czeskiemi kamieniami, i te mimo grubszej roboty i dość ciężkiej osady wywołują w prawdzie wrażenie przepychu i malowniczy efekt, na co też głównie były obliczone, nie mają jednak wyższej artystycznej wartości. Daleko oryginalniejsze i niekiedy prawdziwie artystycznego znaczenia są oprawy pochew z płytek cienkich achatu, inkrustowanego złotem z podziwienia godną misternością rysunku i techniki; jest to sztuka, którą obok wschodnich posiadali tylko polscy złotnicy. Często używano też do rękojeści i okucia płyt z lapis lazuli lub górnego kryształu, który to ostatni dostarczał jeszcze w XVII. w. ulubionego i wielce cenionego materyału do gałek buław i do piór buzdyganów.
Która z wszystkich tu wyliczonych technik była specyalnością obu najgłośniejszych lwowskich złotników Ormian, Ariutona i Norsesa, bo tak ich pospolicie nazywano we Lwowie, opuszczając nazwiska, nie dowiadujemy się z zapisków archiwalnych; przypuszczać wszakże należy, że żadna z nich nie była im obcą, bo niemal wszystkie kwitnęły na Wschodzie, a Ormianie nasi w sztuce swojej przedewszystkiem byli uczniami Wschodu. Złotnicy lwowscy w żałobach i narzekaniach swoich na przewagę i zuchwałość obu tych mistrzów ormiańskich, które się oparły aż o sąd ławniczy, stwierdzają zgodnie, że tak Ariuton jak Norses oprawiają szable dla króla Jegomości i dla największych magnatów. Ariutonowi daje król Sobieski szablę do oprawy w złoto, hetman Stanisław Jabłonowski robi u Norsesa wielkie i “pilne” zamówienia. Norses tyle ma roboty dla “wielkich potentatów”, jak się wyrażają złotnicy, że podołać im nie może; sprowadził sobie Greków cudzoziemców a nawet trzech żydów złotników wziął sobie do pomocy. Ufny w protekcyę pańską, Norses posunął się tak dalece w swojem zuchwalstwie, że nie tylko używał hajduków, aby gwałtem zabierać robotników z cudzych warsztatów, jak to uczynił złotnikowi Bachczyńskiemu, ale nadto posyłał do warsztatu Bedrosa, nadwornego jubilera królewskiego, po czeladź, a gdy mu jej Bedros dać nie chciał, “napadł gwałtem na pałac Jego Król. Mości, za co król się rozgniewał i Norsesa kazał zamknąć w więzieniu ratuszowem pod Aniołem”. Norses występuje sam wszędzie z prawdziwie wschodnią okazałością, strojny i pyszny, ale nie tylko sam się ubiera w szaty drogie, chce nadto, aby i towarzysze pracujący w jego warsztacie imponowali lwowskiemu światu. Zatrudniał stale pięciu złotników, a stroił ich własnym kosztem “w sukno francuskie, bławaty i adamaszki”, kiedy mu zaś inni majstrowie zarzucali, że czeladź rozpuszcza, odpowiadał hardo i z szyderstwem:
- Czemu i ty tak, kiedy możesz, nie czynisz?
Nie dziw, że Norses i Ariuton wywołali przeciw sobie bunt formalny wszystkich złotników. Wytoczono im ze strony cechu proces o gwałty i nadużycia, a nawet o pospolite szalbierstwa, ale w tych oskarżeniach niewątpliwie daleko mniej było prawdy niż zawiści. Zarzucają Ariutonowi, że królow i “posztychował” złotą szablę i kilka czerwonych złotych tym sposobem sobie przywłaszczył, przez co “wstydu całą cechę nabawił”; Norsesowi, że p. kasztelanowi Bełzeckiemu pofałszował robotę, chociaż “niemasz we Lwowie żadnego takiego mistrza, któryby się tak dobrze miał mieć, jak p. Norses”. Urząd radziecki uznał, że należy ukrócić zuchwałość obu Ormian i wydał wyrok przychylny cechowi, skazując Norsesa Moyzeszowicza na trzy miesiące aresztu i 300 grzywien, a Ariutona Dadurowicza także na trzy miesiące więzienia i 200 grzywien. Wyrok wypadł zbyt surowo w stosunku do całkiem ogólnikowych i dowodami nie popartych skarg cechu, a surowość tę tylko tym sposobem wytłumaczyć sobie można, że urząd radziecki nie zapomniał, jaki go spotkał despekt, kiedy zrzuciwszy Norsesa z cechmistrzostwa, musiał bezpośrednio potem uznać zupełne równouprawnienie Ormian w cechu, a to wskutek przytoczonego powyżej królewskiego dekretu, o którym łatwo się domyśleć, że tak szybko i jakby w odpowiedź na krok urzędu miejskiego wydany został tylko wskutek zabiegów Norsesa i za instancyą tych “wielkich potentatów”, którzy go protegowali.
Tyle wiemy o ormiańskich złotnikach z aktów archiwalnych. Nie wiemy z nich wszystkiego, cobyśmy wiedzieć radzi, ale już to, co akta zawierają, stwierdza rzecz najgłówniejszą, stwierdza nie tylko pokaźną bardzo liczbę złotników Ormian we Lwowie, ale zarazem ich wziętość u tej najwyższej warstwy społecznej, która bogactwem, wykształceniem, zamiłowaniem przepychu i smakiem wybrednym była najbardziej powołaną do ocenienia ich talentu i korzystania z ich sztuki. Imię króla Jana III. i tych kilka dalszych świetnych nazwisk, które zawierają akta, tych kilka zamówień wykonanych, o których zachowała się w nich wzmianka, tak skąpa stosunkowo, wystarcza zupełnie, aby wzbudzić bardzo pochlebne wyobrażenie o lwowsko-ormiańskiem złotnictwie na samym schyłku XVII. w. Nie trzeba bowiem zapominać o tern, że są to tylko wzmianki całkiem przygodne, szczegóły nawiasowo w aktach przytoczone, a więc tylko drobny odprysk z tego, co było.
Niema niestety widoków, aby się kiedykolwiek powiodło stwierdzić talent tych ormiańskich złotników, których nazwiska tu przytoczyłem, zabytkami broni polskiej, i do świadectw pisanych przydać świadectwo najdowodniejsze, rozstrzygające, świadectwo samegoż dzieła. Nie dlatego, jakoby przypuszczać należało, że nie dochował się do naszych czasów ani jeden okaz dekorowanej przez nich broni, że w posiadaniu prywatnem lub publicznem nie dotrwała ani jedna szabla, przez któregoś z nich oprawiona, ani jeden rząd, ani jeden kałkan, sajdak lub czekan ich sztuką ozdobiony. Przeciwnie, jestem pewny, że zachował się niejeden taki zabytek, ale odnieść go można według pewnych odrębnych znamion co najwyżej do ormiańskiego złotnictwa w ogólności, nigdy zaś do tego lub owego mistrza w szczególności. Złotnicy ci w regule nie oznaczali swych wyrobów nazwiskiem lub choćby znakiem albo monogramem, a co gorsza, nie wyciskano na nich cechy miejscowej lwowskiej, choć, jak wiemy, zaprowadzono ją w r. 1678. Rozporządzenie to nie było wykonywane z potrzebnym rygorem. Znamy kilka wyrobów złotniczych bez najmniejszej wątpliwości lwowskich, jak n. p. berła bractwa literackiego i kupieckiego w Muzeum miejskiem z pory, kiedy już ordynacya z roku 1678 obowiązywała, które cechy miejskiej nie mają. Zdaje się, że wyciskano ją tylko na przedmiotach przeznaczonych na sprzedaż w kramach i na jarmarkach, a nie na robotach wykonywanych na zamówienie prywatne. Na broni, przyborach rycerskich i kostyumowych nie spotkałem jej nigdy.
Z pory, o której mówimy, znam tylko cztery zabytki, dotąd zachowane we Lwowie, z których trzy stanowczo miejscowego są wyrobu, o czwartym zaś twierdzić się to z pewnością nie da. Są to wspomniane dwa berła w Muzeum miejskiem, puszka złota na hostye fundacyi Szomerów i berło sadzone rubinami w katedralnym skarbcu. Oba berła są dziełami drugorzędnej wartości a w dodatku straciły wiele na odnowieniu, którego w r. 1814 dokonał złotnik lwowski Franciszek Feliński. Berło bractwa literackiego mieszczan lwowskich srebrne, częściami pozłociste, posiada trzon gładki, okrągły, zamknięty u góry kulą, ujętą w liście akantu; na kuli statuetka Matki Boskiej z lilią w dłoni, z koroną i aureolą z fałszywych dyam entów, stojącej na księżycu i depcącej węża. Cała postać bardzo miernie modelowana i cyzelowana, otoczona jest t. zw. mandorlą, owalem laurowym i promienistym. Jak świadczy napis umieszczony na kuli, fundował berło to doktor medycyny Jakób Aleksander Józefowicz z małżonką swoją Katarzyną Wojszanką. Berło bractwa kupieckiego m a więcej charakteru i oryginalniej jest skomponowane. Na trzonie gładkim, ośmiobocznym gałka, a na niej dwa rogi obfitości wypełnione kwiatami i owocami, pośrodku trzy pagórki z gwiazdą, którym to heraldycznym dodatkiem, wziętym z własnego swego herbu, ozdobił w r. 1585 herb lwowski papież Syxtus V.
Trzeci zabytek, jedyny jaki znam z cechą złotniczą miejską, którego rycinę podaliśmy (ryc. 11.), jest to puszka na hostye z pokrywą w formie kielicha z szczerozłotą czaszą, na okrągłej podstawie ozdobionej wykuwanym wieńcem z dębowych liści i emaliowanym, kamieniami sadzonym kanaczkiem. W smukło wybiegającej w górę podstawie osadzony węzeł rzeźbiony w cztery główki aniołków, dolna część samej czaszy ozdobiona rubinami perłami ujętemi w emaliowaną oprawę, wierzchnia zaś przepasana łańcuszkową taśmą, ornamentowaną perełkami i niezapominajkami z emalii, z pięcioma t. zw. ferecikami również emaliowanemi, w których umieszczony jest emblemat małżeńskich ślubów: splecione dłonie. Pokrywa puszki tak samo jak podstawa ozdobiona jest trybowanym wieńcem dębowym i przepasana znowuż kanaczkiem emaliowanym z rubinkami, a wybiega w krzyżyk sadzony brylantami. Obok imion ofiarodawców, Anny i Jana Szumerów, wyryty jest na rąbku podstawy rok 1694. Robota puszki czysta i zręczna, ornamenta wykonane au repoussé dowodzą znacznej biegłości w sztuce, całość robi wrażenie ładnej rzeczy, ale wartość właściwa polega więcej na robocie jubilerskiej, a robota jubilerska jest mechaniczną aplikacyą, dziełem innej ręki. Są to manelle i fereciki, używane do stroju kobiecego, których już gotowych użył złotnik do ozdobienia puszki — nie ulega wątpliwości, że dała mu je pani Wojszanka Szumerowa.
Czwarty wkońcu znany mi zabytek z tego czasu, berełko srebrne pozłociste (ryc. 24.), jako dzieło złotnicze i jubilerskie zarazem jest prawdziwem cackiem, a jeżeli wyszedł z pracowni Muchackiego lub Duchnicza, co nie jest rzeczą zbyt nieprawdopodobną, bo berełko jest ofiarą hetmana Jabłonowskiego, który jak widzieliśmy zatrudniał złotników lwowskich, a Muchacki i Duchnicz wykonywali kosztowne i subtelne roboty, to świadczy bardzo pochlebnie o talencie i smaku jednego z tych dwóch mistrzów. Berełko to jest ozdobione emalią i delikatnym ornamentem niellowanym; na rączce herb Jabłonowskich, środek trzonka sadzony bogato rubinami i szmaragdami, niellowany w arabeski i opatrzony dwoma napisami: REGNVM NOSTRVM FOVE i REGEM NOSTRUM FOVE. Górna część trzonka sadzona również drogiemi kamieniami. Berełko to mieściło się niegdyś w dłoni statuy Chrystusa Miłosiernego, przez wzgląd jednak na jego wartość przeniesiono je do skarbca, zastąpiwszy je innem mniej kosztownem.
Ostatni przebłysk gasnącej sztuki złotniczej we Lwowie, która dzięki udziałowi Ormian podźwignęła się była z upadku, był tylko chwilowy. Nie przetrwał XVII. w. Nowe klęski spadły na Polskę i na Lwów. W r. 1704 Karol XII. zdobywa miasto, przedtem nigdy niezdobyte mimo kilkakrotnych ciężkich oblężeń. Dokonywa się ostateczna ruina Lwowa, a z nią i upadek jego sztuk i rękodzieł.