Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

I.


O krakowskiem złotnictwie wiemy stosunkowo wiele, choć nie wiemy wszystkiego, coby wiedzieć należało - o lwowskiem z literatury niczego dowiedzieć się nie można. Nawet taki skrzętny a niewybredny w źródłach zbieracz wszelkich możliwych i niemożliwych wiadomostek już drukowanych o sztukach i rękodziełach polskich, jak Julian Kołaczkowski, w grubej swej książce, tych istnych Nowych Atenach, na które się złożyły wypisy z całych setek tomów przewertowanych, nie umie nic powiedzieć o złotnictwie lwowskiem i przytacza zaledwie dwóch złotników, z których jeden dlatego tylko przeszedł do potomności, że stracony został za fałszowanie monety, drugi, że odgrywał rolę obywatelską w czasie buntów kozackich. A przecież z materyałów, zebranych w archiwum miejskiem lwowskiem, przekona się czytelnik, że sztuka złotnicza we Lwowie była znakomicie rozwinięta, że miała swoje prastare tradycye, bo pisane ślady jej sięgają XIV wieku, że tak liczbą mistrzów, rozmiarami i artystycznym zakrojem robót, jak i społeczną świetnością osób, dla których te roboty były przeznaczone, zasłużyła na to, aby jeśli już zabytki jej doszczętnie niemal zginęły, ocalała przynajmniej jej pamięć.

Nie mógł się zapewne Lwów równać Krakowowi, stolicy królewskiej, macierzy oświaty i dostojnemu ognisku życia polskiego, w którem nie tylko zestrzelały się promienie cywilizacyi rodzimej, ale do którego dobiegały także blaski kultury europejskiej. Ale we Lwowie także, niegdyś potężnym i bogatym, krystalizowało się i piękniało coraz bardziej życie polskie, może nie tyle jednolite, nie tyle harmonijne i nie tyle całe w swojej świetności, ale tem ciekawsze i bardziej charakterystyczne dla badacza, że cywilizacyjna missya Lwowa w stosunku do środków, do geograficznego położenia i do etnograficznych warunków była może trudniejsza, gruntowniejsza, a niezawodnie zwycięska. W pierwszych zwłaszcza czasach swojej historyi polskiej Lwów więcej bywał taborem przewoźnym niż stałem targowiskiem, więcej targowiskiem niż miastem, a w późniejszej dobie więcej fortecą niż stolicą. Na jego społeczną fizyognomię, na jego obyczaj i kulturę wpływały najrozmaitsze narody, a każdy z nich, jeśli nie utonął zupełnie na dnie polskości, dodając nowego odcienia do lokalnego jej kolorytu, to przynajmniej zaznaczył się w nim jakimś rysem, który dziś jeszcze nie ujdzie oku bystrzejszego badacza. Ruś daje tło i stałe otoczenie, Ormianie od razu rozpinają nad nim namiot Wschodu, Niemcy opasują to wszystko żelaznym obręczem swojej municypalnej organizacyi, tak jak otaczają gród pierwszym murem warownym, Genueńczycy dorzucają żywą i jasną nutę włoskiego temperamentu i włoskiej cywilizacyi - i oto jakby rusztowanie pod budowę w przyszłości na wskroś polską, rodzaj formy, w którą przelewa się życie polskie jakby falą płynnego bronzu. Tak powstał posąg zupełnie polski, spiżowy słup na szlaku naszej kultury, pełny obcego aliażu, ale nasz własny.

Wielkiej sztuki miejscowej Lwów nie miał, tak jak nie miał jej i Kraków, którego najwspanialsze świątynie powstały i ozdobiły się w arcydzieła pod dłonią mistrzów cudzoziemskich - ale wyobrażamy sobie, że mała sztuka, że rękodzieła, które dziś nazywać zwykliśmy artystycznemi, a w śród których złotnictwo najdostojniejsze zajmuje miejsce, musiały rozwijać się bardzo wcześnie, bardzo szybko i w bardzo charakterystycznej rozmaitości formy. Gdyby się nam były dochowały okazy tej sztuki, mielibyśmy w nich całą demonstracyę przeobrażeń, bo nic tak nie oddaje wszystkich faz i odcieni cywilizacyjnego procesu, jak właśnie te drobne pomniki twórczości, tak ściśle związane z obyczajami i poufnem życiem danego społeczeństwa. Dlatego też tak wysoce cenione są wszędzie zabytki starożytnego złotnictwa; odbijało ono w sobie najlepiej indywidualizm narodowy, bo najlepiej wiązało się z obyczajem swojskim i to z wszystkiemi jego stronami: z wiarą, kobietą, rodziną, strojem, bronią i biesiadą. Tam nawet, gdzie wielka sztuka nie miała nic albo tylko bardzo mało z piętna, jakie wyciskać zwykł na niej geniusz rodzimy, gdzie wszystkie wielkie pomniki, jak świątynie, gmachy, posągi powstały niejako poza społeczeństwem miejscowem, przeniesione przez artystów cudzoziemców wprost z pod dalekiego obcego nieba - tam nawet wyrobił się w złotnictwie jeszcze pewien styl miejscowy, styl rodzajowy własny, niewolny zapewne od obcych form i motywów, ale tak po swojemu zrozumianych, tak po swojemu użytych i tłumaczonych, że stały się prawie oryginalnemi. Z drugiej strony napływowa ludność nadzwyczaj szybko nagina się do pewnych form miejscowych i przyswaja je sobie wraz z nazwą ich oryginalną - czynią tak nawet Niemcy, synowie starszej i wyżej rozwiniętej cywilizacyi.

Czwe Parlen Koln mit przednyczky, czwe cteyne stiilly dy man chlebyczky heisset” - czytamy w inwentarzu kosztowności i sprzętów domowych z drugiej połowy XV wieku, spisanym przez Niemca po Niemcu (Acta Consularia z r. 1477 p. 842).

Dwa nieodzowne warunki rozwoju złotnictwa, dobrobyt i zamiłowanie zbytku, znajdujemy we Lwowie już od najdawniejszych czasów. Patrycyusze miasta, które posiadając jus emporii było pierwszorzędną w Europie stacyą handlową między Wschodem a Zachodem, lubowali się w zbytkowych strojach i sprzętach; do tradycyj niemieckiej świetności mieszczańskiej, która w potężnych hanzeatyckich miastach dochodziła do prawdziwej gloryi, przybywał we Lwowie jeszcze wschodni pociąg do przepychu, przybywała tradycya stosunków handlowych z Bizancyum, tak długi czas żywa i trwała we Lwowie, że jeszcze w roku 1541 akta radzieckie niejakiego Jana Albori nazywają “bizantyńskim“ kupcem; przybywał wkońcu wykwintny dekoracyjny zmysł włoski, zaszczepiony najpierw przez założycieli Kaffy, Genueńczyków, potem przez Wenecyan, a nieco później przez Florentczyków. Długo Lwów wprawdzie jakby czysto wschodnie miasto królewskim swym gościom i dostojnikom składa w upominkach tylko kamchę, kobierce, ryby, imbier, pieprz, wosk i limonie, ale w XIV już wieku figurują między takiemi darami także przedmioty, nad któremi pracować niewątpliwie musiała dłoń złotnika, jak strzemiona, broń i rzędy, a w XV wieku wprost wyroby ze złota i srebra, i odtąd już nie tylko same nazwiska złotników, ale i inwentarze mieszczańskie, zawierające liczne kosztowności i przedmioty ze złota i srebra, świadczą o rozwoju złotnictwa i o znacznych bardzo rozmiarach odbytu, jaki mieć musiało.

Sprzyjało temu rozwojowi głębokie uczucie religijne mieszczan, ofiarujących bardzo kosztowne niekiedy sprzęty ze złota i srebra do świątyń lwowskich, sprzyjały obyczaje domowe i towarzyskie. Był n. p. zwyczaj we Lwowie, że każda panna młoda składała wieniec swój ślubny na ołtarzu, przed którym łączył ją z oblubieńcem św. sakrament, a każdy wieniec spleciony był na t. z. łubku srebrnym, który w tym celu bywał misternie wykonany i ozdobiony. Złotnik odkuwał go starannie, przydawał doń łańcuszki i wisiorki z emblematami, a niekiedy nawet portrety młodej pary rytowane na blasze srebrnej lub złotej. Inwentarz ołtarza OO. Mansyonarzów w katedrze przechował nam liczne wzmianki o tych łubkach, ofiarowanych, jak się wyraża, circa benedictionen sponsaliorum. Spotykamy tu łubek srebrny pozłocisty od panny Rozalji Grozwajerówny z tabliczkami in modum cordis cum effigie sponsi et sponsae; takiż łubek od panny Cecylii Ostrogórskiej, od panny Zychnianki it. d. Za takie wotum ślubne uważaćby może należało, jeśli przypuszczenia nas nie mylą, płaską puszkę na hostye w formie serca, na którego jednej stronie wyrytowane są cyfry mieszczańskie rajcy i doktora J. A. Józefowicza i jego małżonki na dwóch polach tarczy z lewkiem lwowskim na wierzchu, na drugiej zaś stronie cyfra Jezus Chrystus, wykonana interesującą techniką, w czarnem jakby niellowanem zagłębieniu. Puszka ta (ryc. 2. i 3.), już z samego schyłku XVII stulecia, dochowała się w skarbcu katedry lwowskiej.

W inwentarzu skarbca katedralnego z r. 1695 zapisana jest ta puszka jako “serce na hostye nieboszczyka p. Józefowicza, rajcy lwowskiego”. Arch. m. Lwowa. Rękopis III. A. 104.

Nie masz prawie testamentu, nie masz inwentarza spisanego po śmierci, w którym by nie znajdowało się srebro pstro-złociste i białe i to niekiedy w ilości, która dziwnie odbija od skromności innych wyliczonych sprzętów domowych. Po najuboższym nawet mieszczaninie zostaje kilka łyżek srebrnych, jakaś czarka, pasek lub rostruchanik pozłocisty. Niestety inwentarzy tych nie pisano dla archeologów; przedmioty złotnicze bardzo pobieżnie są wymienione, ale mimo to nie brak tu i ówdzie wskazówek, które każą się domyślać, że były to roboty wyższej, artystycznej już miary.

Inwentarze takie spotykają się w Aktach Radzieckich z właściwego roku, lub w t. z. Libri Testamentorum i w aktach Juris fidelium.

Po Morawińskim (rok 1572) pozostaje dużo złota i srebra, a między innemi dwanaście łyżek rzezanych z apostoły i herbem mieszczańskim (t. z. gmerkiem); po Zofji Afendykowej łyżki srebrne pozłociste z “chłopkami”, inne z lwiemi główkami (cum effigie capitis leonis) i kubki z herbikami; po Grzegorzu Szponerze złoto i kosztowności bardzo wytworne, a między niemi “majolik” oprawny w srebro pozłociste; Jan Szolc Wolfowicz (1605) oprócz bogatych sreber i kosztowności zostawia nawet zapas “herbików lanych”, aby jego syn, gdy da co sprawić srebrnego, miał czem znaczyć; po Domagaliczu (1612) wylicza inwentarz aż cztery tuziny łyżek, jeden złocisty, drugi płaski, trzeci z herbami odlewanemi, czwarty z herbami sztychowanemi; po lekarzu i burmistrzu Stanisławie Dybowieckim (1624) pozostała między innemi czara szczerozłota, rostruchan wysoki srebrny pozłocisty z pokrywką i alabartnikiem na wierzchu i rostruchan pozłocisty z nakrywką w kształcie “planety solis”; po patrycyuszu Melchiorze Wolffowiczu wśród złota i najrozmaitszych sreber znalazły się takie amatorskie przedmioty, jak puzdro okute złotem z “twarzą króla polskiego Zygmunta III”, skrzyneczka srebrna zamczysta perłami sadzona, głowa srebrna jakiegoś cesarza it. p.; po kupcu i mieszczaninie lwowskim, Janie Teofilowiczu (1622), zapisuje inwentarz przedmioty ze złota wysokiej ceny, między niemi nawet starożytności (antiquitates), a nadto dużo najrozmaitszych sreber, jak dzbanów, rostruchanów, mis trybowanych (ail repoussé) it. p.

 

Zapas klejnotów, biżuteryj, sreber stołowych i zbytkowych przybiera niekiedy zdumiewające prawdziwie rozmiary; inwentarze pośmiertne robią wrażenie konsygnacyi kramów złotniczych. Po mieszczce lwowskiej Ostrogórskiej (1640) pozostaje 12 dużych łańcuchów złotych, najrozmaitsze manelle, róże dyamentowe, krzyżyki, 17 pontałów i 36 pierścieni o drogich kamieniach; pereł prawie na kwarty i srebra wielka obfitość. Jest tam dziesięć ksiąg oprawnych w srebro, są konwie, kotły, garnki, czary ze srebra złocistego i pstro-złocistego, najczęściej oznaczone herbem Szolców Wolffowiczów, z których pochodziła Ostrogórska. Po lekarzu i konsulu miejskim, Erazmie Syxcie, wylicza inwentarz z r. 1635 mnóstwo srebra i kosztowności, a w ich liczbie rostruchany w kwiaty, kubki orzechowe, obrazy srebrne w ramach hebanowych, relikwiarz z św. Erazmem ze srebra, najkosztowniejszych zaś sreber wdowa wcale spisać nie dała, twierdząc, że jej zostały circa actum nuptiarum darowane. Po Andrzeju Czechowiczu (r. 1640) zostaje między srebrami także duży krucyfiks, który złotnicy wyłączają z pod zwykłej taksy, bo tak jest kosztownej roboty, że odrębnie i wyjątkowo musi być ceniony, dalej świecznik przejrzystej roboty i kufle sztychowane; po sukienniku Ubaldinim pozostały srebra artystycznej roboty, n. p. puhar w formie okrętu, księgi w srebro oprawne, buzdygany i ładownica srebrem inkrustowana; po Mikołaju Alwizym i po konsulu Lorencowiczu wśród obfitości rozmaitych sreber takie przedmioty, jak koń pozłacany augsburskiej roboty, rostruchany misternie kute: w pannę z kwiatkiem, w pannę z wiaderkiem, w jabłka, gruszki, w łodzie it. p .; po Grzegorzu Deszpocie wśród obfitości sprzętów srebrnych i wyrobów ze złota wymienia inwentarz także “sztuczkę złota effigies Rudolphi Secundi Imperatoris” i “sztuczkę srebrną odlewaną, effigies na niej nieboszczyka JMP. Jana Zamoyskiego, kanclerza koronnego”; a inwentarz spadkowy Macieja Haydera, rajcy lwowskiego, wylicza cały skarbiec złota, pierścieni, manelli, sreber złocistych, pstro-złocistych i białych, a między niemi także wyroby niewątpliwie artystyczne, jak n. p. łabędź złoty z perłami, rostruchan w grona winne, dwa kubki przedstawiające młodzieńca i pannę, łódkę na nodze wysoką, kubek t. z. młynek, Bachusa na baryle, księgi w srebro oprawne it. p.


Takie kubki orzechowe, t. j. orzechy kokosowe oprawne srebrem w formie puharów lub koneweczek, były bardzo ulubione we Lwowie i musiano je tu wyrabiać w znacznej ilości. Po samym Syxcie zostały cztery, dwa oprawne w srebro pozłociste, dwa w białe, po Czechowiczu jeden montowany w srebro pozłociste, po Steczku Rusinie dwa kubki z “orzechowemi łuskami”, po Melchiorze Wolffowiczu i po Janie Alembeku także po dwa, po Wolf-Berndowej, Massarym, Mezapecie i Szymonowiczu po jednym it. p. W jednym z prywatnych zbiorów oglądaliśmy tego rodzaju koneweczkę orzechową, lwowskiej prawdopodobnie roboty, jakby wnosić można z jej pochodzenia i z lwowskiej marki inkameracyjnej. Orzech kokosowy ujęty jest w srebro pozłociste ze smakiem i w oryginalny sposób; oprawę opłata ładny ornament rytowany, na górnym jej brzegu pod nakrywą znajdują się cyfry B. S. i P. S., tudzież data 1649 (ryc. 4.).


Ale samo mieszczaństwo lwowskie, jakkolwiek i zamożne i skłonne do zbytku, nie dawałoby było dostatecznego pola miejscowemu złotnictwu. Pole to było daleko obszerniejsze; obejmowało całą szlachtę najrozleglejszej okolicy, szlachtę w tej właśnie części Polski wielce bogatą i w wielko-pańskiej świetności bardzo rozmiłowaną; rozszerzało się nie tylko na samą Ruś Czerwoną, ale obejmowało znaczną część Rusi polskiej w ogólności, ze wszystkiemi potrzebami jej religijnego rytuału, jej obyczajów i jej domowego zbytku. Już sama bezpośrednia okolica Lwowa dawała złotnictwu warunki rozwoju; Alembek w swoim opisie miasta Lwowa podnosi, że dokoła mieszkała najznakomitsza szlachta, flos nobilitatis; wymienia on Żółkiewskich, Ostrorogów, Chodkiewiczów, Daniłłowiczów, Sieniawskich, Jazłowieckich, Buczackich, Bełzeckich, qui omnes civitatem Leopoliensem amant, ornant et promovent. Złotnicy lwowszy wytrzymywali długo konkurencyę z złotnikami krakowskimi i gdańskimi na głośnym jarmarku św. Agnieszki we Lwowie, a towar ich panował na słynnych w całej Polsce jarmarkach w Jarosławiu i Łucku. Nie koniec wszakże na tem - pole zbytu sięgało dalej, poza granice Rzeczypospolitej. Mamy wyraźne wskazówki, że złotnicy lwowscy wyprawiali się aż do Moskwy z towarem swoim. Były to zapewne wyjątkowe przedsięwzięcia; natomiast Multany i Wołoszczyzna stały im ciągle otworem, i tu lwowskie wyroby złotnicze znajdowały wielce zyskowne pole odbytu. Dla hospodarów i bojarów wołoskich Lwów był tem, czem dzisiaj dla szlachty tych krajów jest Paryż. Hospodarowie wszystkie potrzeby zachodniej cywilizacyi zaspakajali we Lwowie; czytelnik obaczy w dalszym ciągu, jak znaczne roboty wykonywali złotnicy lwowscy na ich zamówienia.


Złotnicy krakowscy stałymi gośćmi bywali na jarmarkach lwowskich, z których największy przypadał w dzień św. Agnieszki. W roku 1597 przybyli na ten jarmark z towarem swoim złotnicy krakowscy Łukasz Niedźwiedź, cechmistrz, Jakób Młodzianowski i Antoni Francuz. (Act. Cons. XVII pag. 19) Zachodziły jednak częste spory między lwowskimi a krakowskimi złotnikami o sprzedaż wyrobów, a spory te wytaczały się przed sąd królewski. Król Stefan dekretem ze Lwowa 10. lipca 1578 rozstrzyga jeden z takich sporów na podstawie wzajemnej wolności sprzedawania wyrobów złotniczych we Lwowie i Krakowie. Ob. dr. Fr.

Piekosiński, Prawa, przywileje i statuta miasta Krakowa. Tom I, zeszyt 2, str. 786.


Tak pomyślne warunki musiały wpływać na wzrost i rozwój sztuki złotniczej lwowskiej. W roku 1595 było we Lwowie 30 złotników, samych mistrzów, co na ówczesną ludność tego miasta jest bardzo wysoką cyfrą. Podane przez nas poniżej zestawienie, obejmujące prawie tylko dwa wieki, XV i XVI - mało co bowiem sięga w XIV i nie obejmuje całego XVII stulecia - wymienia około 200 złotników, ale liczba ta niewątpliwie jest tylko ułamkiem rzeczywistej. Księgi lwowskiego cechu zginęły; te, które istnieją, sięgają ledwie końca XVIII wieku, a właśnie tylko księgi cechowe mogłyby dostarczyć dokładnej cyfry. Zestawienie nasze powstało z nazwisk i wzmianek, które zachodzą w rachunkowych księgach miejskich przy sposobności jakiejś opłaty, lub w aktach konsularnych z powodu jakiejś transakcyi lub sporu. Za tem idzie, że znamy tylko takich złotników, którzy mieli rachunki z miastem, którzy w sprawach kupna i sprzedaży, długu it. p. stawali przed urzędem, i takie tylko ich roboty, o które wywiązał się spór między stronami. Ale i tego rodzaju źródła tylko częściowo zostały przez nas wyzyskane - jak już nadmieniliśmy, akta ławnicze it. p. wcale nam są nieznane. Wiedzieć nadto należy, że źródła wspomniane nie obejmują w tym samym stopniu złotników niekatolickiego lub niechrześcijańskiego wyznania, Rusinów, Ormian i żydów; Rusinów, bo jako schizmatycy nie należeli do cechu i stąd też w sprawach cechowych, wytaczanych przez urząd konsularny, nigdy nie figurują; Ormian, bo także jako akatolicy do cechu należeć nie mogli, a spory ich w najznaczniejszej części rozstrzygały się przed ich własnym urzędem; żydów, bo ci przeważnie stawali przed władzą zamkową. Tymczasem są wszelkie wskazówki, że zastęp złotników ruskich, ormiańskich i żydowskich bardzo był liczny. Najstarszy nasz zapisek wymienia złotnika Rusina z XIV wieku - Jaczko aurifaber ruthenus inauguruje, bardzo zresztą historycznie, zestawiony przez nas regestrzyk; czterech złotników ormiańskich otwiera wiek XV - wskazówka to może pierwszych źródeł i kierunków sztuki złotniczej we Lwowie. W aktach późniejszych nie spotykamy już ruskich złotników, a to, co o nich wiemy, wiemy tylko przypadkowo albo z innego źródła; o Ostafjewiczu n. p. dowiadujemy się z lwowskich aktów grodzkich, o Kasyanowiczu z krzyża cerkiewnego, na którym się podpisał. Natomiast zobaczymy, jak Ormianie wezmą górę już u samego schyłku XVII wieku i jak wybitną nadadzą sygnaturę lwowskiej sztuce złotniczej.

Żydowskich złotników musiało być bardzo wiele, a domyślać się tego można z ciągłych skarg cechowych złotników na ich konkurencyę. Żydzi zawsze w sztuce złotniczej okazywali dużo talentu, którego uderzające dowody teraz jeszcze spotykamy we Lwowie. Ale nie tylko o złotnikach akatolickich i żydowskich nie znajdujemy wiadomości w aktach miejskich - brak nam jej także o całej, niewątpliwie licznej grupie złotników chrześcian i katolików, którzy mieszkając na przedmieściach lwowskich a nie posiadając prawa miejskiego, uważani byli za “partaczy” i nie mieli wstępu do cechu. Między tymi “partaczami” znajdowali się atoli także złotnicy bardzo zręczni, a mistrzowie miejscy często dawali im do wykonania roboty, które u nich zamówiono, a którym dla nawału zajęcia podołać na czas nie mogli. Działo się to oczywiście w wielkiej tajemnicy, a ilekroć sekret się wydał, powstawała wielka burza w cechu na mistrza, który się takiego grzechu dopuścił. Złotnicy przedmiejscy zanosili często skargi przeciw tyranii cechu lwowskiego, uciekali się nawet do protekcyi królewskiej i doznawali jej częściowo. Z okazyi takiego sporu dowiadujemy się, że w roku 1634 było sześciu takich złotników przedmiejskich: Marcin Suski, Walenty Gnatorowski, Stanisław Luśnikowski, Jan Długoszowicz, Michał Meszyński i Andrzej Grabowski. Wypływa stąd, jak niezupełnym jest zestawiony przez nas regestr mistrzów i jak znaczną musiała być liczba złotników lwowskich.

Chcielibyśmy zachować wszelką wstrzemięźliwość w wysuwaniu wniosków z zebranego przez nas materyału; wiemy, że zbyt jest niedostateczny, aby mógł służyć za podstawę do szerszych a bardziej pozytywnych poglądów - dość będzie, jeśli posłuży dalszym badaczom za zachętę lub ułatwienie, co najwięcej za pierwszy punkt wyjścia czy oparcia. Ale nie będzie to może przekroczeniem skromnej granicy danych, jeśli choćby na chwilkę zapomniemy o tem, że aby scharakteryzować jakąś sztukę, nie tylko wiedzieć ale i widzieć potrzeba. Z zabytków starożytnego złotnictwa lwowskiego znamy tyle, co nic prawie - a przecież nie możemy się wstrzymać, aby nie powiedzieć, że wyobrażamy ją sobie wcale oryginalną, w każdym razie nieco inną od krakowskiej, a już całkiem inną od spółczesnej niemieckiej, jakkolwiek osiadali we Lwowie złotnicy niemieccy z Augsburga, Drezna, Norymbergii  t. d. Niepodobna, aby tak oryginalne stosunki miejscowe, daleko oryginalniejsze może, niż gdziekolwiek indziej na ziemi polskiej, nie wycisnęły na niej pewnego odrębnego piętna. Już sama różnorodność wpływów, ścierających się tu z sobą, a pogodzonych ostatecznie z biegiem czasu i postępem społecznej organizacyi, uprawnia do takiego przypuszczenia. Wszystko to, co się zlało z sobą w języku, stroju, obyczaju, przetopić się musiało także w tyglu złotniczym. Bizantyńskie tradycye zachowane przez ruskich złotników, wschodnie motywa przeniesione przez ormiańskich, którzy długo odświeżali oryginalność narodowych, ojczystych form ornamentyki na wzorach przepysznych, przechowywanych niegdyś w ich katedrze, bo o niej jeszcze w pierwszych latach XVII wieku czytamy, że posiadała prastare, najpierwszych czasów chrześcijaństwa sięgające param enta, krzyże, kielichy, el caeterum Christianorum veteranorum splendidum suppellectilem - musiały koniecznie zostawić jakiś ślad, jakiś refleks dalekiego atawizmu na sztuce tak czułej i tak sposobnej do chwytania wszelkich stylowych odcieni dekoracyjnych, tem bardziej, że wpływy te trwale podsycane były liturgijnemi potrzebami i ciągłemi stosunkami z najdalszym nawet Wschodem. Zachód, reprezentowany pośrednio przez Polaków, a głównie mistrzów gdańskich i krakowskich, bezpośrednio przez Niemców, przewagą swoich stylów, żywotnością form, pełnych młodości i siły rozwoju, musiał ostatecznie wziąć górę, a przynajmniej nadać grzbiet tej sztuce, ale nie odjął jej nigdy tego, co miała z bardzo żywych jeszcze tradycyj pierwotnej kultury i daleko wcześniejszych niż zachodnie wpływów. Gdzie już nie zostały pierwotne formy, tam, że tak powiemy, pozostał pierwotny koloryt - cerkiewny krucyfiks ruski przyjmuje linię gotycką, a ozdabia się jeszcze bizantyńską na wskroś ornamentyką, renesansowa dekoracya oplata naczynie niemal czysto-perskiego kształtu. Gdyby się znaleźć mogło tyle jeszcze zabytków starożytnego złotnictwa lwowskiego - rzecz bardzo trudna, jak to później zobaczymy, ale nie absolutnie wykluczona - ażeby liczbą swoją pozwoliły na dedukcyę pewnych cech typowych, jesteśmy pewni, że cechy te złożyłyby się na silnie akcentowany styl lokalny. W stylu tym odbiłaby się może i pewna pokrewność z złotnictwem siedmiogrodzkiem, tak oryginalnem i słynnem swego czasu, po Niemcach bowiem najwięcej osiadało we Lwowie złotników siedmiogrodzkich.


Śmielej już możemy mówić o stopniu technicznej doskonałości złotników lwowskich i o ich zdolności wykonywania robót znacznych a o artystycznym zakroju. Materyały, jakie się nam zebrać powiodło, dają nam do tego podstawy zupełnie dostateczne. I rodzaj robót i stanowisko osób, dla których były wykonane, dają nam miarę sztuki, a miara to wcale niepoślednia. Widzimy najpierw, że jeśli już nie wszystkie owe bellissimi segreti e mirabili modi della grand’arte dell’oreficeria, jak się pompatycznie wyraża Benvenuto Cellini w swoich Traltati, to przecież wszystkie najgłówniejsze przynajmniej techniki, jakiemi się posługuje złotnictwo, nie wyjmując i tej, której używa w rozwiązywaniu najwyższych swoich zadań artystycznych, nie były obce złotnikom lwowskim. Z warsztatów ich wychodziła zarówno t. z. grosseria jak i mimiteria, w inwentarzach kramów złotniczych, zasilanych robotą lwowską, spotykamy wzmianki o przedmiotach ze złota szmelcowanych; jest to wskazówka, że znano technikę szmelcowania czyli emaliowania (smalto); rznięto kamienie, jak n. p. złotnik Konarzewski; oprawiano brylanty i inne drogie kamienie, “sypano” i kameryzowano, w czem słynęli Jakób Burnett i Mikołaj Siedmiradzki, którego mistrzostwo w tej sztuce uznaje król Zygmunt III w swoim dyplomie. Odlewano figurki (de ronde bosse), jak to widzimy z ugody z Klubczycem, inkrustowano srebrem i złotem stal i żelazo, jak n. p. Marcin Glinka, uprawiano t. z. technikę filigranową, jak to wiemy o Bartłomieju Albrychtowiczu, montowano w srebro i złoto jaja strusie, orzechy kokosowe, czyli jak je podówczas zwano: indyjskie, i majoliki, zapewne włoskie i niemieckie, jak n. p. Szymon Duchnic, a tak zw. sztuka trybowania i cyzelowania (getriebene Arbeit, po francusku: au repoussé), t. j. wykuwania dłutkami czyli t. z. punczynami ornamentów albo całych płaskorzeźb figuralnych, jedno z najwyższych zadań złotnika artysty, musiała kwitnąć we Lwowie, skoro z dalekich stron nawet udają się tu z zamówieniami na tego rodzaju roboty. Wspomniany już Klubczyc robi taką techniką tryptyk kościelny, Rottendorf cały serwis. 

Rodzaj i przeznaczenie przedmiotów, wyrabianych w lwowskich warsztatach, świadczy również pochlebnie o rozwoju złotnictwa. Spotykamy wszystko, co tylko wyjść może z pod dłoni doskonałego złotnika. Kosztowne sprzęty kościelne, jak tryptyki, monstrancye, kielichy, trybularze; naczynia użytkowe i dekoracyjne, jak wazy, rostruchany, puhary, kusze, łyżki; broń i przyrządy zbytkowe, złociste i sadzone kamieniami, jak szable, buławy, rzędy; biżuterye i klejnoty w całej ówczesnej bogatej swej rozmaitości, począwszy od wielkich łańcuchów, pasów męskich, pasków czyli t. z. obręczy kobiecych, dyademów czyli koron, noszeń, kanaków, manelli, aż do najdrobniejszych sprzączek, guzików i t. p. - wszystko to wyrabiano we Lwowie. Czytelnik znajdzie w dalszym ciągu tej pracy, gdy będzie mowa o każdym złotniku z osobna, dostateczną ilość szczegółów, aby sobie wyrobić zdanie o rozwoju sztuki złotniczej lwowskiej w dawnych wiekach - tu zaznaczymy tylko, że zebrane przez nas materyały uprawniają do przypuszczenia, że we wszystkich przytoczonych technikach nie próbowano się tylko, coby jeszcze niewiele znaczyło, ale celowano w nich także. Nie mówiąc już o wyraźnych zastrzeżeniach, zawartych w umowach, że robota ma być wykwintna i artystyczna: opus ex arte elaboratum, opus affabre conficiendum, in bona et optima forma, “cudnej roboty”, “z pilnością i ochędożnie, jako najpiękniej może być robiono” i t. p., co nam już daje miarę wymagań - wystarczą same nazwiska osób, dla których pracują złotnicy lwowscy, aby mieć dobrą opinię o ich biegłości w sztuce.

Ryc. 7. Puszka srebrna z herbem i cyframi opata Mikołaja Gniewosza, później biskupa kujawskiego; ze skarbca katedry lwowskiej.
Ryc. 7. Puszka srebrna z herbem i cyframi opata Mikołaja Gniewosza, później biskupa kujawskiego; ze skarbca katedry lwowskiej.

Do kościoła i cerkwi łatwiej jeszcze dostać się mógł wyrób pospolity i gruby, niezgrabnie i bez smaku sklecony, ale do komnat magnackich, do pałaców panujących książąt mogły znaleźć przystęp tylko dzieła doskonałe, zwłaszcza w czasach, które były epoką najwyższego rozkwitu złotnictwa. Że złotnicy lwowscy rabiali do kościołów w najodleglejsze nawet strony, toby może jeszcze nie było wystarczającem świadectwem ich zdolności, chociaż w czasach, o które nam chodzi, wymagano od ozdób i sprzętów kościelnych daleko więcej, niż to dzisiaj niestety bywa - ale że między ich klientelą spotykamy najdostojniejsze, nawet monarsze imiona, że z dwóch złotników Alembeków lwowskiego pochodzenia: jeden, Frydryk, pracuje w Anglii prawdopodobnie jako złotnik nadworny, drugi, Marcin, wykonywa roboty artystyczne dla dworu saskiego; że hospodar wołoski Jankuł zamawia u Rottendorfa bogaty serwis o 480 grzywnach wagi, że hetmanowie, wojewodowie dają im zamówienia, że pracują dla takich osób, jak Berneta Kolina z Chodcza, jak wojewodzina podolska Jadwiga z Oleska, jak Barzowie, książęta Wiśniowieccy, Lanckorońscy, Daniłłowicze, Sieniawscy, Chodkiewicze, Sanguszkowie, Kalinowscy, Czaplice, Cetnerowie it. p. - to już pozwala wnosić, że celowali w swojej sztuce. Jeszcze w roku 1637, a więc w czasie, kiedy złotnictwo we Lwowie bardzo upadać poczęło, kiedy coraz natarczywiej torowały sobie drogę do Lwowa i na jarmarki jarosławskie, łuckie it. p. wyroby niemieckie a zwłaszcza augsburskie, cechmistrze złotników, pamiętni niedawnej świetnej tradycyi, powiadają przed urzędem radzieckim, że w prawdzie wskutek “nawozu obcego” zubożeli, “ale tu we Lwowie jest nas tak wielu dobrych rzemieślników, którzy byśmy mogli wydołać i dosyć uczynić w robocie rozmaitej, choćby samemu cesarzowi”. 

I tu nasuwa się pytanie, gdzie są zabytki tego złotnictwa, o którego znakomitym rozwoju pozostało nam tyle historycznych śladów? Odpowiedź na to łatwa, a mogłaby być bardzo długa, gdyby już samo najpobieżniejsze tylko odwołanie się do nieszczęśliwych dziejów Lwowa nie tłumaczyło tej doszczętnej niemal zaguby zabytków starożytnego złotnictwa miejscowego. Jeżeli wyjątkowe klęski i przewroty sprawiły, że w całej Polsce tak mało dochowało się zabytków złotnictwa, to Lwów oprócz wszystkich wspólnych nieszczęść Rzeczypospolitej dźwigał jeszcze swój własny, osobny ciężar niedoli. Dumną nazwę munimentnm Regni, antemurale Christianitatis, którą mu dawano, zaiste drogo okupić musiał ten gród ofiarny i waleczny! Ileż to razy był oblegany, ileż to razy okupić się musiał tatarskim, kozackim, szwedzkim zagonom, a co boleśniejsza, ile razy doznał łupieży od swoich! Dość przypomnieć, że po pilawieckiej klęsce miasto musiało złożyć na potrzeby rozgromionego wojska Rzeczypospolitej, które je zaraz potem sromotnie opuściło w niebezpieczeństwie, sumę olbrzymią, którą Andrzej Czechowicz w swojej relacyi ocenia na milion złotych, a na którą w całej trzeciej części złożyły się klejnoty, złoto i srebro. “Ubogie klasztory - opowiada Czechowicz - ozdoby swoje, depozyta kościelne, złota, kamienie drogie i co mogą kruszce i wnętrzności morskie z siebie wydać najkosztowniejszego, ogołociwszy żałosne ściany, ołtarzom wspaniałą okrasę odebrawszy, cudotworne obrazy obdarłszy, z ochotą dobrowolnie oddali. Z tego srebra miano pieniądze robić…” Cóż dopiero mówić o srogości nieprzyjaciół, skoro swoi tak nieludzkie wybierali kontrybucye! Tegoż samego roku okupić się musiało miasto Chmielnickiemu i sprzymierzonym z nim Tatarom, a okup ten pochłonął skarby w sprzętach i naczyniach ze złota i srebra. Sami Tatarzy wzięli wówczas srebra za blizko 60.000 zł. Znowu “klasztory ochędóstwa i aparaty swoje - mówi Czechowicz - kościoły skarby i dostatki, żydzi fanty bogate, lud pospolity ze wszystkiego wyniszczony sreberka po trochu znosili i kładli z niemałą ciężkością serca”. To samo powtórzyło się za drugiem oblężeniem przez Chmielnickiego, za oblężeniem tureckiem w roku 1672, a w straszniejszej może jeszcze mierze za zdobyciem Lwowa przez Szwedów w roku 1704. Sama cerkiew stauropigialna złożyć musiała w tym roku około 600 grzywien srebra, a nadto słynny ów dar Anny Mohilanki Potockiej, ewangelię w szczerozłotej oprawie, którą taksowano na 1200 dukatów. “Naprzód daliśmy - opowiada naoczny świadek, starszy narodu ruskiego, Stefan Laskowski - srebra cerkiewnego różnego, białego, pstro-złocistego i suto złocistego, owo zgoła nic w cerkwi Bożej nie zostawiwszy, tylko żeśmy obraz trembowelski od obdarcia uprosili, grzywien 571. Te srebra odważyliśmy byli wagą lwowską należytą złotniczą, ale się tą wagą Szwedzi nie kontentowali, tylko dali gwichty swoje. Potem wszystko srebro połamawszy, w garnkach topili, i w ziemię między cegły gorzej niżli ołów wylewali. Dołożyliśmy jeszcze niemało srebra, poobdzierawszy to rzędy, to szable, także i niektóre srebra zastawne”. W nieszczęsnym tym roku i katedra lwowska stracić musiała znaczną część swych sreber; z samego ołtarza OO. Mansyonarzy w tym kościele wydano Szwedom krucyfiks srebrny z czterema ewangelistami, ampułki z aniołkami, krucyfiks rytowany z postaciami Najświętszej Panny, św. Jana, św. Barbary, św. Stanisława.

Bardzo znaczna część sreber kościelnych polskich, a wraz z niemi i lwowskich, przeszła w roku 1655 do mennicy, oddana na wezwanie Jana Kazimierza podczas wojny szwedzkiej. Jak się dowiadujemy z konstytucyi sejmowej z roku 1662, licząc grzywnę srebra po 20 zł., wydała wówczas katedra krakowska sreber kościelnych za 134.160 zł.; katedra włocławska za 7.996 zł.; katedra poznańska za 28.200 zł.; katedra płocka za 17.315 zł.; warmińska za 15.739 zł.; dyecezya przemyska za 54.672 zł.; dyecezya chełmska za 36.202 zł.; OO. Jezuici z różnych kościołów wydali sreber za 41.890 zł.; biskup wileński nie wydał sreber lecz zastawił je za 10.000 zł. i tę sumę tylko ofiarował. Obok okupów także klęski pożaru musiały pochłonąć wiele złota i sreber. Lwów co lat kilkadziesiąt srodze nawiedzany bywał pożarami, a klęski te dochodziły do przerażających rozmiarów. Dość przypomnieć pożar z roku 1527, kiedy to całe miasto tak doszczętnie zgorzało, że ludność zrozpaczona chciała zupełnie opuścić miejsce, na którem stało, lub pożar w roku 1623, który według Zimorowicza pochłonął 1200 domów. Czego atoli pożar nie stopił, to przetopili chciwi spekulanci, tak zwani “zlewacze srebra”. We Lwowie to właśnie takie zlewanie albo przepalanie srebra odbywało się na wielką skalę, jak o tem świadczą liczne ślady, a między innemi cały proces wytoczony przed urzędem radzieckim w roku 1621. W miarę jak srebro w nowych emissyach monety było lichsze, interes przepalania stawał się ponętniejszym. Zlewano monetę starszą, bitą z lepszego znacznie srebra, a uzyskany tym sposobem czysty kruszec sprzedawano po wyższej cenie, niźli ją miały same monety, które z niego powstały. Tak sobie przynajmniej tłumaczyć należy to “zlewanie srebra”, przeciw któremu występują energicznie cech złotniczy i władza miejska. Jeżeli zaś srebro wytopione z starych monet wyższą miało wartość, niż odpowiednia ilość nowej lichszej monety, o ileż bardziej nęcić musiało topienie srebra zawartego w misach, puharach, świecznikach, okuciach broni it. p. Seniorowie cechu złotniczego Jan Kudlicz i Fołtyn Pilecki oskarżyli dwóch mieszczan ruskich, braci Strzeleckich, także Krasowskimi zwanych, iż “półtoraki i inne monety zakupują i w domu swym spuszczają na fandzyber (to znaczy Feinsilber) i z miasta kędyś wywożą, a miastu i cechowemu przywilejowi, gdyż tylko nam złotnikom godzi się spuszczać srebro, ubliżają”. Urząd radziecki zarządził rewizyę w domu Strzeleckich na Ruskiej ulicy i znaleziono istotnie testy i różne przybory do topienia srebra. Jeden ze Strzeleckich przyznał się, że kupił od mieszczanina Galarettego 30 grzywien srebra i że nie umiejąc go sam topić, użył do tej roboty żyda Marka Czarnego; tłumaczył się jednak, że spuszczanie srebra nie jest zakazane i że zna we Lwowie najmniej 60 żydów, którzy od dawna stare monety i srebra spuszczają. Zapewniał zresztą obwiniony, że na całym tym interesie poniósł stratę, że srebra za granicę nie wywoził, ale tylko z “mincerzami Króla Jegomości miał sprawę”. Śledztwo trwało długo, a instygator miejski dowodził, że Strzelecki samych półtoraków za kilkadziesiąt tysięcy przetopił, i że sam jeden więcej węgla do spuszczania srebra wypotrzebował, niż cały cech złotniczy razem wzięty. Ze spekulacyi tej padło ofiarą także dużo srebra wyrobionego, wypływa z zeznań świadków, z których jeden, złotnik lwowski Jan Grynwald, zeznaje: “Przyjdę do sklepu, zastanę tam żyda, a on do sta grzywien srebra z koncerzy i pałaszów zbijał i tłukł”. Magistrat skazał Strzeleckiego na dwutygodniowe więzienie i 100 grzywien.

Ryc. 8. Kadzielnica gotycka srebrna; własność cerkwi św. Onufrego we Lwowie.
Ryc. 8. Kadzielnica gotycka srebrna; własność cerkwi św. Onufrego we Lwowie.

Dalszym powodem zagłady starych zabytków złotnictwa lwowskiego była mania renowacyjna dostojników kościelnych, która datuje się od połowy XVIII wieku. Kapituły i biskupi niektórzy z pogardą prawie spoglądali nie tylko na starożytną architekturę świątyń, ale i na aparaty i naczynia kościelne, jeśli nie były w modnym stylu rocaille. Przedawano wówczas “staroświecczyznę” lub mieniano ją za nowe wyroby złotnicze; starożytne, wielce bogate monstrancye i kielichy wysyłano do Wrocławia do przerobienia na fason nowszy i “piękniejszy Arcybiskup lwowski Sierakowski, pasterz cnotliwy i wielce ofiarny, tą właśnie ofiarnością swoją, gorącą chęcią upiększania świątyń, dopuścił się prawdziwego spustoszenia w starożytnych zabytkach, w jakie obfitowała lwowska katedra. On to około roku 1765 zrestaurował i przeobraził z gruntu katedrę wewnątrz i zewnątrz, poburzył najstarożytniejsze kaplice, fundowane przez najznakomitsze rody patrycyatu lwowskiego, pozrzucał odwieczne ołtarze i pousuwał stalle konsularne, zdjąwszy z ponad nich cztery gobeliny, darowane przez słynnego burmistrza Marcina Novicampiana. Przy tej sposobności niewątpliwie paść musiało ofiarą wiele dekoracyj ołtarzowych ze srebra, a wiele sprzętów kościelnych jako zbytecznych uległo przerobieniu. Miał arcybiskup Sierakowski wzór w biskupie przemyskim Fredrze, równie cnotliwym i równie ofiarnym, ale równie nielitościwym dla starożytnych zabytków, który odjął katedrze przemyskiej jej pierwotny, wysoce interesujący charakter gotycki, dopiero w ostatnich latach pod naszem już okiem częściowo przywrócony. W roku 1727 biskup Fredro rozmaite srebra kościelne, które mu się zdały niepotrzebne i nieładne, wysłał do Wrocławia, gdzie je na nowo przerobiono.

Czego atoli nie zniszczyły wszystkie klęski i katastrofy, czego nie pochłonęły kontrybucye przyjaciół i nieprzyjaciół, czego nie zabrali Kozacy, Turcy, Szwedzi - to zginęło w nieszczęsnych latach 1807 i 1810, kiedy skarbce kościołów naszych wydać musiały rządowi austryackiemu najkosztowniejsze sprzęty ze złota i srebra. Co jeszcze dotąd uratować się mogło po świątyniach z zabytków starożytnych złotnictwa polskiego, to utonęło teraz w paszczy głodnej mennicy. Samej katedrze lwowskiej, której archiwum zachowało pobieżny regestr sreber, wydanych rządowi, zabrano przeszło 120 sztuk w łącznej wartości 73.555 złp. W spisie tym znajdują się kielichy, monstrancye, krucyfiksy, relikwiarze, kandelabry, lampy, antependya, pacyfikały, pastorały it. p., a więc najokazalsze i najważniejsze sprzęty, na których artystyczne wykonanie i ozdobienie wysilać się zwykła była sztuka złotnicza minionych wieków. Że najprzeważniejsza część tych sreber była lwowskiej roboty, nie ulega wątpliwości; dałoby się to nawet uzasadnić w wielu wypadkach, mimo że regestr najskąpsze tylko podaje wskazówki. I tak n. p. suknia srebrna św. Rocha musiała być niezawodnie roboty lwowskiej, bo sprawioną została przez konsulów lwowskich jako votum uczynione w porze straszliwych klęsk, w roku 1623, kiedy to mór, głód, wróg i ogień sprzysięgły się razem na stolicę Rusi - in huius anni praesentis calamitoso peslis, famis et belli Tartarici atque Turcici incendio, quod in supplicium ac poenam pro peccalis Civitais eiusdem Divinam Maiestatem graviter laedentibus, in Civitate saeuire agnoscunt - są słowa uroczyste senatus consultum, w którem rajcowie - rezydenci: Marcin Kampian, Erazm Syxt, Melchior Szolc Wolfowicz, Jan Alnpek, Bartłomiej Uberowicz i Paweł Boim uchwalają fundować ołtarz św. Bocha w katedrze. Lwowskiej niewątpliwie roboty były wszystkie przytoczone w spisie wota cechowe i mieszczańskie, jak n. p. kielich Ziętkiewiczów, kielich cechu kuśnierskiego, lampa w kaplicy ogrojcowej fundacyi Boimów, kielich Jana Montany z roku 1605 - a przy niektórych sztukach dałoby się może nawet stwierdzić, czyjej były roboty. Kielich srebrny n. p., oznaczony cyframi G. B., mógł być roboty Jerzego Rottendorfa, który był złotnikiem we Lwowie w latach 1595-1610.

Jeśli po wszystkiem, cośmy przytoczyli, podniesiemy jeszcze i tę okoliczność, że i bez wyjątkowych nawet powodów wyroby ze srebra już dlatego samego, że po monecie są najruchliwszem mieniem, a z powodu łatwości zastawu i zbytu posiadają obiegową niemal wartość, trudniej się przechowują niż inne zabytki, że wkońcu cudzoziemscy handlarze starożytności od kilkudziesięciu lat plądrują u nas - któż dziwić się będzie, że zabytki złotnictwa polskiego a lwowskiego w szczególności należą do największych rzadkości, i że badając historyę polskiej sztuki złotniczej, dorzuca się materyał raczej do dziejów cywilizacyi rodzimej, aniżeli do właściwej historyi i znajomości sztuki.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new