Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Zdarza się często, że z pośród uczących się na artystów wychodzą słabi rzemieślnicy, zaś z pośród uczących się na rzemieślników, doskonali artyści. Na podstawie tego doświadczenia powołano do życia nową instytucję, państwową szkołę przemysłu artystycznego w Krakowie. Nowo zreorganizowana szkoła ma na celu kształcić w artystycznem rzemiośle i wychowywać siły zdolne, doprowadzone do współczesnej wyżyny artystycznego rękodzieła. Uskuteczniać to zadanie przez należyte używanie materjałów w wykonaniu i zrozumieniu organicznej całości projektu, przez ćwiczenie rysunkowych i plastycznych zdolności uczniów, a to w najciślejszym związku z rękodziełem artystycznem wogóle i jego rodzimemi wytworami w szczególności. Szkoła składa się z oddziału ogólnego, klas zawodowych, warsztatów, pracowni chemicznej, specjalnych szkół przemysłu artystycznego. Uczniowie mają poznać zasady rękodzieła artystycznego, a do zrozumienia tych zasad dojść przez zastanawianie się nad istotą konstrukcji i właściwościami materjałów, oraz przez praktyczne obeznanie się z działaniem narzędzi, używanych do obrabiania materjałów. Na tej podstawie uczniowie mają nabywać właściwego pojęcia o kształcie i wyrabiać sobie samodzielny sąd w kwestjach smaku artystycznego.
Szkoły zawodowe architektury, malarstwa i rzeźby, obejmują prócz całości wnętrz budowli świeckich i kościelnych, oraz ich ukształtowania, także urządzenia tych budowli w najszerszym zakresie, a więc artystyczną wytwórczość wszystkich przedmiotów użytkowych. Obok właściwego malarstwa, obejmującego w najszerszym zakresie zdobienie ścienne, stropowe, fasadowe, także dział grafiki, ilustracje, plakaty, druki, dział tkacki, witrażów i mozajki.
W szkole zawodowej rzeźby uczy się wykonywania rzeźbo mniejszych i większych rozmiarach z każdego materjałui dla wszelkich celów. Potrzeby kraju ojczystego nasuwają specjalizację Wytwórczości przedmiotów, służących do wyposażenia kościołów. Główny nacisk należy położyć na swobodne opracowywanie materjału, a więc na bezpośrednią pracę dłutem w kamieniu, na cięcie drzewa, wycinanie w kości lub stali, a wreszcie sporządzanie modeli dla odlewu metaloWego. Specjalna szkoła ceramiki uczy technologji materjałów ceramicznych, chemji, poszukiwania kształtów ceramicznych, ceramicznego malarstwa, glazur i polew.
Warsztaty mają uczniom nastręczać sposobność przez własnoręczne stosowanie odnośnej techniki, przekonywać się, czy projekty ich posiadają praktyczną użyteczność i nauczyć, jak mają przystosować kształt do materjału i danej techniki.
W interesie kraju leży zatem, aby ta szkoła w licznym zastępie uczniów znalazła warunki rozwoju. A ten interes jest przecież tak oczywisty. Wszak rzemiosło artystyczne bogaci kraj, jeżeli wytwarza rzeczy użytkowe, będące towarem nienagannej jakości artystycznej, zdolnej nietylko zaspakajać potrzeby miejscowe, lecz także zwiększać wywóz i sprowadzać pieniądz obcy, a zarazem przyczyniać się do tego, aby wytworzony przez wojnę specjalny objaw zbijania ogromnyh kapitałów w niewielu tylko rękach, wyrównać przez zachęcanie posiadających do wydawania pieniędzy. Niech więc społeczeństwo nasze uświadomi sobie ekonomiczn ą potrzebę popierania rzemiosła artystycznego, ale swego, nie obcego. Niech zatem stara się o wytworzenie własnego, doskonałego rzemiosła, uszlachetnionego sztuką. Niech młodzież kieruje do tych warsztatów pracy, z których wynosi się nie wygórowane, a nie określone pragnienia i aspiracje, lecz przygotowuje się do trzeźwego jęcia się zawodu, który nie zawodzi. Jednym z takich warsztatów może się stać nowo zreorganizowana Państwowa Szkoła przemysłu artystycznego w Krakowie, dążąca do poprawy stosunków wychowania artystycznego, którego rozważanie zaledwie wychodziło po za granice kół zawodowych zarówno w naszem społeczeństwie, jak i gdzieindziej.
Obecnie, wskutek szerokiej ankiety, spowodowanej w Niemczech artykułem Wilhelma Bodego i niezwykłego wrażenia, jakie on wywołał, zostały oświetlone jasno i ostro dzisiejsze złe stosunki i stwierdzona konieczność, niecierpiąca zwłoki zawrotu z fałszywej drogi. W naszem społeczeństwie, zniszczonem wojną, osaczonem zakusami obcych na wszystkich dziedzinach wytwórczości sprawa ta wysuwa się wraz z innemi jako konieczność obrony.
Przyjąć niestety trzeba, że dotychczas z pośród młodzieży, poświęcającej się artystycznemu zawodowi, zaledwie pół procent po szeregu lat nauki w szkole sztuk pięknych osiągało cel zamierzony. Reszta przepadała, szukając chleba w zawodach, nie mających nic wspólnego z przebytemi studjami, jako funkcjonarjusze poczty, kolei, akcyzy itd.
Ankieta ogłoszona przez Wilhelma Bodego znalazła silny oddźwięk nietylko w samych Niemczech, ale i za granicą; szereg wybitnych fachowców zabrało głos. Ankieta ustaliła w rezultacie gwałtowną konieczność reformy nauczania w zakresie sztuki w ogólności. Z szeregu zgodnych zresztą opinji, w tej sprawie przytaczamy parę, ludzi zasłużonych na polu pedagogicznem i własnej ich wytwórczości.
A. W. de Beauelair pisze o wyższych szkołach sztuk pięknych.
„Rozmaicie się mówi o tych warsztatach nauki sztuk pięknych - i w istocie opłaci się trud, ponieważ te szkoły obci ąż aj ą państwo stosunkowo bardzo, a ze strony artystycznych autorytetów i sędziów sztuk bywa silnie atakowaną ich działalność. Zastanawiającem jest też i to, że artyści wielkiej miary, szczególnie ujemnie wyrażają się o akademjach. Jako nauczyciel artystycznej młodzieży, może tylko taki artysta pożytecznie działać, który ma dla swego rzemiosła najgłębszy szacunek.
Tu jest najdrażliwsze miejsce naszych szkół sztuk pięknych!
Intrygi i podszepty doprowadziły do tego, że kancelarje naszych Akademji przyswoiły sobie fałszywą i najbardziej niebezpieczną orjentację. Ażeby podnieść liczbę uczniów sądzono, że trzeba powoływać na profesorów takich artystów, którzy są modni, mają sławę dnia dzisiejszego. Dlatego też źle się przysłużono rozwojowi sztuki. Nietylko to, ale setkom młodych ludzi zakłócono [spokój drogi, wiodącej do pogłębienia ich wiedzy. Na podstawie pewnego rodzaju studjum ’można przyjąć za pewnik, że większość naszych najwybitniejszych mistrzów wyszła ze surowej akademickiej dyscypliny i że tysiąckroć łatwiej akademję przezwyciężyć, niż pozbyć się kłopotu, którego sobie zadaje każdy uczeń, przyswajając sobie taniem naśladownictwem jednostronnie wyrafinowanego mistrza metodę szybkiego wykształcenia.
Zbyt łatwo powiodło mu się uzyskać szybki, lecz krótkotrwały sukces; podziwiają (słusznie) szybkość pojmowania ucznia X. Y., ale krytyka załatwi się z nim wkrótce i mistrz nowo mianowany spostrzeżez przerażeniem, że na tej drodze łatwej dalej nie zajdzie już nigdzie. Owo zakłopotanie podszepnie mu: na gwałt coś nowego, oryginalnego, ażeby cię nie zapomniano! I wynajduje... nowy styl, nowy... ismus, - ogarnęło go zwątpienie. Zastraszająco narzuca się dzisiaj objaw, jak mało rysuje się dobrze, ' poprawnie, podczas gdy maluje się stosunkowo łatwo i śmiało zwłaszcza studja - w obrazach już tej łatwości niema.
Być wiernym sobie samemu i naturze, to droga mało budząca podziwu, ale wiodąca najpewniej do mistrzowstwa, mającego wartość wieczystą i siłę drogowskazu. Jakżeż dzisiaj śmieją się z tego głośno wszyscy ci, rozwałkowujący samych siebie i zapoznający wszelkie wartości. Znam ja ich dobrze, wielu, zbyt wielu. Te liczne mózgi spekulantów, utrzymujących, że można dojść do dzieła sztuki wymysłem, wynalazkiem, omijając mysterjum siły twórczej. Gdzie wola twórcza się załamuje, tam rozum musi zamilknąć! Lecz wprawna, wyćwiczona, posłuszna ręka, to najsubtelniejsze narzędzie artysty musi się stać uzdolnioną aby mogła spełniać usługi woli twórczej. Poza tem nic nie ma innego tylko partactwo i nieudolność i zawsze będą przy tych, którzy nie nauczyli się A, B, C, rzemiosła artystycznego.
Pytałem się nieraz sam siebie, czy liczba obrazów i rzeźb zupełnie nieokiełzanego wywnętrzania się, (myślę specjalnie o tak dzisiaj podnoszonych dziełach ekspresjonistów, futurystów, kubistów i t. d.) nie przewyższa liczby dzieł sztuki? Chcę przez to zapytać, co jest podstawą tak niesumiennego i bezprawnego zwalczania wszystkiego co dobre i zasługujące na szacunek?
Podstawa musi leżeć o wiele głębiej, niż to dotychczas przeczuwano. Wyrafinowani spekulanci w ostatnich dziesiątkach lat wzmożonego handlu sztuką, spostrzegli, że krytyka i publiczność nie łatwo rozumieją rzeczy bałamutne, uważając je dla tego za genjalne, przytem zauważyli, żeo wiele łatwiej i taniej zrobić obraz bez pomocy natury, modela, studjów pejzażowych, który i tak może zdobyć uznanie.
Na tem stoi sprawa naszej sztuki dziś, anno 1922.
Spokojna, rezultatu pewna, występuje jednak na plan pierwszy od dawna pogardzona sztuka „akademicka", którą w najgorszym razie nazwijmy znowu tylko sztuką. Utrzymanie tej sztuki, co zresztą nic innego nie oznacza, jak utrzymanie dobrej, uczciwej tradycji, to jest państwowa szkoła sztuk pięknych. Ona z pewnością nie zasklepi się przed prawdziwym duchem czasu i nowemi zdobyczami. Ale, ażeby mogła nadal uważać się za nauczycielkę i mistrzynię, musi więcej nieskończenie więcej, niż dotychczas, budować na prawidłach, na dyscyplinie, niewzruszonej solidności w stosunku do rzeczy podstawowych. To dalekie jest od konserwatyzmu i szablonu. Winna być szkołą nauki i nauczania - niczem więcej.
Wszelkie symptomy „kierunków" w nauczaniu należy wyrugować. Zwracać znacznie więcej uwagi niż dotychczas na obowiązek pracowania. Akademja musi się stać przybytkiem pracy.
Powinna też zniknąć romantyczna figura artysty, uśmiechająca się lekceważąco ze społecznego Porządku, wymagająca przyznania jej wyjątkowej wartości.
Tensam temat porusza Bruno Paul stwierdzając konieczność reform w artykule p. t. „Szkolne czasy artysty".
„Nie wynaleziono jeszcze L’art pour l’art kiedy słowo „sztuka" miało inne niż dzisiaj znaczenie, o wiele prostsze i skromniejsze; sens odpowiadał jego źródłu: „umiejętności". Ale byli ludzie umiejący swe rzemiosło tak dobrze, że było ono sztuką - i odwrotnie, byli artystami, ponieważ tak dobrze umieli swe rzemiosło. Z pośród mnóstwa tych doskonałych mistrzów rzemiosła Wyróżniały szczególniej uzdolnionych przewyższające zalety ich prac - we wszystkich gałęziach tych nazwiska przeszły do potomności. Jednak ci wyróżnieni nie byli przeznaczeni zgóry do „czegoś wyższego" zapomocą szczególniejszego sposobu wykształcenia - uczyli się swego rzemiosła tak, jak zresztą wszyscy inni, współpracowali jako pomocnicy przy pracach swych nauczycieli a w ćwiczeniach swojego zawodu stali się dopiero tak wybitni, że ich dzieła i imiona przetrwały krótką dobę ich żywota.
Tak wzrastali w pracowniach i we współpracy przy bieżących zamówieniach kierujących mistrzów w sposobie wykształcenia, który rozumie się sam przez się i odpowiada sposobom pracy dla codziennego zapotrzebowania.
Jak wykształca się artystów dzisiaj ?
Nauka warsztatowa, jako źródło dawnej sztuki znikła i to z biegiem niespełna stu lat. Dzisiaj, wykształcenie w dobrej pracowni, przypada tylko nielicznym jednostkom w udziale. Inni, przechodzą przez pracownie, których wytwory oraz sposób pracy nie są w stanie obudzić w młodej duszy radości z rodzenia się twórczości własnej. Większość nigdy w pracowniach nie postała. Ci wychodzą z jednej szkoły, w której uczyli się czytać, pisać, łaciny i różnych rzeczy do drugiej, której cele i zamiary są dla nich tylko bardzo niejasne. Tam uczy się ich rysowania wedle natury, malowania lub modelowania. I wcale dobrze się im tam powodzi, bo niemal każdego można nauczyć rysować, malować, rzeźbić, tak jak go nauczono pisać. Przy tem każdy przecież uczeń szkoły sztuk pięknych wnosi nieco uzdolnienia. W ten sposób co roku bywają przyjmowane setki młodych ludzi do szkół państwowych, miejskich i prywatnych i ćwiczone w rysowaniu, malowaniu i modelowaniu z natury.
Bezprzecznie, że i ten rodzaj kształcenia jest w stanie wydobyć pewne uzdolnienie i wprawdzie nieliczni, mogą dojść tą drogą do rezultatu. Dla dużych i silnych talentów początkowa droga nauki którą kroczą, rzadko miewa znaczenie wytyczne. Dla bardzo przeważającej liczby innych, czas tego rodzaju kształcenia oznacza dotkliwą stratę cennych lat a co smutniejsze, szkodliwe uchylanie się od pracy w zakresie zbiorowym. Oni nie uczą się żadnego zawodu; irn tego nie potrzeba, bo oni postanowili zostać „artystami". Potrzeba im tylko nauczyć się rysować, malować, modelować z natury albo bez natury i wtedy - są artystami. Wtedy, posiadają zdolność przedmioty widziane w ich otoczeniu lub swe uczucia i myśli wyrażać z pomocą malarstwa lub rzeźby. Tego rodzaju działalność jest wyćwiczeniem się w „sztuce". Oczywiście, im wytwór jest dalszym od podejrzeń pospolitej użyteczności, tem wyżej stoi cena jego wartości. Wówczas to jest „sztuka wielka". Upragnionym celem jest przyjęcie prac na wystawę a kulminacyjnym punktem pragnień, zakup do państwowych zbiorów sztuki. Dzisiejsza „sztuka" szanuje się i strzeże, aby nie dotknąć plamy celowej użyteczności. Za żadną cenę nie chce być „artystycznem rzemiosłem".
Tak rozwinęła się owa działalność, która podąża zdała od życia i jego żądań. Urodzona z przesadnych pojęć, za dumną jest, aby się mogła znowu stać pożytecznem rękodziełem, rzemiosłem naszej doby, którego nam gwałtownie potrzeba.
Rezultat tego chorobliwego rozwoju, można widzieć na wystawach, tak samo na wielkich wystawach dorocznych jak i na wystawach młodych i najmłodszych, których tak częste kaprysy literackie zastępować im muszą brak radości z rzemieślniczego trudu i twórczości.
Nie będzie poprawy tego rezultatu bez postawienia innych zasad drogi wykształcenia. Wina nie leży po stronie kierowników i nauczycieli naszych szkół sztuk pięknych, lecz w niepłodności systemu.
„Czysta" sztuka nie jest dla uczniów!
Uczyć można i trzeba wszystkich elementów rzemieślniczych a uczyć tak, aby obudzać i pielęgnować poczucie wartości lub bezwartości pracy, materjału i określenia zamiaru. Najpomyślniej dzieje się to w ramach poważnej pracy warsztatowej. Niema też potrzeby wstępowania na inną drogę jak na tę, która wiodła w dawniejszych czasach do celu, ograniczając się w ten sposób do wychowywania zdolnych rzemieślników artystów, zapomocą rozwiązywania codziennych zadań w warsztatowem wykształceniu. Przytem wyraźne uzdolnienie do wolnego wyćwiczenia się w malarstwie i rzeźbie przez tego rodzaju wykształcenie będzie się rozwijało najlepszym sposobem. O tem przekonywa parę tysięcy lat rozwoju sztuki o tem pouczają przykłady z naszych czasów: Menzel uczył się jako litograf, Leibl był wyszkolonym malarzem pokojowym.
Dzisiejszą metodą zdobywa się tylko to, źe setki młodych ludzi z pomiędzy niewielu powołanych a nieprzeliczonych niepowołanych doprowadza do tego, że z malowania obrazów, portretów, lub modelowania aktów tworzą sobie mieszczański, dochodowy interes. Powstaje stąd rzesza wegetujących, żądnych wiecznie poparcia, z wątpiałych dla życia i powodzenia artystycznych proletarjuszy a liczba ich wzrasta z roku na rok. Z małymi wyjątkami ludzie ci, opuszczający szkołę sztuk pięknych, nie są zdolni objąć obowiązków w jakimkolwiek poprawnym zakładzie artystycznym (n. p. w zakładzie witrażów). Ich wykształcenie jest zbyt jednostronne; pochodzi to stąd, że ideje wolnej twórczości artystycznej, które wypełniają żywot i prace w salach akademji sztuk pięknych, zbyt są odległe od twardych rzeczywistości życia. Radby niejeden chętnie zstąpił ze swego piedestału, ale przeuczanie się i zaczynanie na nowo u schyłku lat dwudziestu jest twarde i żmudne. Rezultat pozostaje zawsze ten sam: na wielką liczbę złamanych bez ratunku egzystencji, wypada zdumiewająco nikły procent pracujących szczęśliwie i pomyślnie.
Zło nie umniejsza się bynajmniej przez to, że wielka część ludzi zawiedzionych w swych nadziejach znajduje jedyny ratunek w tem, aby rzeczy, których się nauczali, znowu uczyć. Wielu, którym szczęście nie sprzyja, aby mogli zająć urząd lub urzędzik w państwowej szkole, czy miejskiej, udziela lekcji rysunków i malarstwa lub otwiera szkołę prywatną. Tak mnoży się rzesza męskich i żeńskich uczniów sztuk pięknych, zatruta jadem sączącym w umysły żyjących urojenia o zabiegach „czystej sztuki".
Droga wiodąca do poprawy, jest tylko jedna, tysiącletnia! Młodych ludzi nie przeznaczać zgóry na „wolnych artystów" i nie wychowywać dla „wysokiej sztuki".
Szkoły, które do tego celu zmierzają działają bardzo szkodliwie i powinny być przekształcone na takie, które żądają od swych uczniów przynależności do rzemiosła artystycznego i których zadaniem jest uczniów podnosić i rozwijać w wykształceniu takich zawodów.
Im więcej jednostronnem i gruntownem będzie zawodowe wykształcenie uczniów, tem lepiej spełnią one swe zadania. Na podstawie takiego wykształcenia będzie mogła szkoła sztuki budować dalej, uczniów utalentowanych w kierunku artystycznym kształcić zawodowo na zasadzie artystycznych punktów widzenia. Najwyższym stopniem i zakończeniem wykształcenia są pracownie mistrzów, we wszystkich gałęziach sztuk plastycznych, w których najwięcej uzdolnieni uczniowie będą mieli możność pracować parę lat samodzielnie nad własnemi zadaniami, wspierani radą wybitnego zawodowca. Przy tem zawsze znajdzie się możność szczególniejszego kształcenia uczniów, których uzdolnienie nadaje się do wolnego malarstwa i rzeźby. Ale i tu niema potrzeby usuwania uczniowi z pod nóg gruntu wykształcenia zawodowego.
Przez taki potrójny stopień szkół stworzy się możność dostarczania odpowiednim kołom wytwórczym zastępu dzielnych sił a zarazem ograniczy się kształcenie malarzy i rzeźbiarzy tworzących na wystawy do niewielkiej liczby tych talentów, które specyficznie do tego się nadają. Osiągnięcie tego postulatu jest celem o znaczeniu narodowo gospodarczem, gdyż po wojnie jest zbrodnią marnowanie cennych sił.
Po artykule Brunona Paula traktującego rzecz ogólniej, zamieszczamy artykuł Hermana Muthesiusa, który w „Uwagach o kształceniu rysowniczych sił pomocniczych w architekturze i przemyśle artystycznym" podaje cenne wskazówki, dotyczące reformy systemu nauki więcej szczegółowo:
„Wykształcenie artystyczne jest dlatego tak niebezpieczną dziedziną, ponieważ zjawiło się jako środek zastępczy istniejącego przedtem zawsze systemu naturalnego kształcenia nietylko w rze. miośle ale w sztuce.
Uczeń rozpoczynał od wprawiania się wużywaniu narzędzia a następnie przyswajał sobie rzemieślniczą sprawność. A co już najważniejsze, to to, że uczył się zawsze na istotnem wykonywaniu samego dzieła.
Tymczasem w szkole miejsce dzieła zajęła praca ćwiczeń, stała się celem samym dla siebie a dzieło ustąpiło mu miejsca. Pracuje się w szkole bez celu, bez zamiaru, bez zamawiającego, ot tak, w próżnię, w błękity. Stąd też idzie to niebezpieczeństwo przedewszystkiem jeśli chodzi o sztuki zastosowane do użytku a zatem przemysł artystyczny, architekturę, gdzie warunki istotne stają się wytycznemi. Gdyby się uczeń ćwiczył w pracowni mistrza, to nie rysowałby z pewnością nic innego ponad to, co jest potrzebne do wykonania. Nie traciłby z oczu niczego z tej reguły zasadniczej tworzenia wszystkiego wedle możności środków a więc materjału, przeznaczenia konstrukcji, pieniędzy. On by to czuł i wiedział, że projektowanie dla projektowania niema sensu. 1 gdyby znikły cugle istotnych wymagań dla kierujących pracami architektów i artystycznych rzemieślników, wówczas powstawałyby zgoła bezużyteczne rzeczy. Niedoświadczony uczeń tego nie czuje, kierując swoje usiłowania w próżnię, nie ma pojęcia o rzeczywistości życia. Nauczyciel będzie się wprawdzie starał jego prace dostosować do niej, ale będzie to dla ucznia tem trudniejszem, im mniej on tkwi w życiu zawodowem. I jeśli będzie stale od niego się uchylał, to zbliżać się będzie do pewnego stanu odrętwienia i coraz silniejszego odstręczenia się od rzeczywistości życia. Przybywa do tego jeszcze pewna wewnętrzna okoliczność. Ponieważ wymagania rzeczywistości oznaczają często więzy i ograniczenia, będzie się je przeto chętnie pomijało. Tak uczeń jak i nauczyciel oddadzą się raczej z większą przyjemnością czynności tak zwanej czystej sztuki.
Ową czystą sztukę wysuwać na pierwszy plan stało się dziś poprostu zasadą: całą naukę wykształcenia prowadzi się wychodzącz myślenia czysto artystycznego. W tym celu pozwala się uczniowi odrazu komponować - zrazu łatwiejsze zadania a stopniowo coraz większe i trudniejsze. Tego rodzaju metoda ma wprawdzie tę zaletę, że uczeń wychodzi z całości i dlatego wie zawsze, że szczegół musi z całością pozostawać w związku. Rozbudza to chęć do pracy i podnieca ją stale. Ale ma za sobą dwie słabe strony. Wychowuje w tym przekonaniu, że i w przyszłej zawodowej pracy chodzić będzie o swobodną, żadnymi więzami fantazji nieskrępowaną twórczość, co przecież musi jednak prowadzić do rozczarowania. Tym sposobem dochodzi uczeń do wyśrubowanego stanu duchowego. Niezawodnie, daje on uczniom od samego początku owego boskiego trudu, jakim jest trud tworzenia, coś podniosłego, ale cóż z tego, jeśli ta rozkosz ma się skończyć wraz ze szkołą. Życie wymagać będzie później zupełnie czegoś innego. Młody człowiek musi jako rysownik, wykonywać rzeczy proste, wedle jego przekonania nudne, wygotowywać rysunki pracowniane i spełniać usługi podręcznego rysownika. Od niego nikt nie będzie wymagał projektów. A to go musi unieszczęśliwić. To tak jest, jak gdyby rekrutów kształcono od początku w wyższej strategji, w sztuce dowodzenia armiami i wygrywania bitew. Jakżeż niewielu z tych, którzy wysiadują ławki w naszych szkołach budownictwa i przemysłu artystycznego bywa wodzami na swem polu. Ale wszystkich wychowywano na wodzów, nie dziw też że obowiązki żołnierza z frontu bywają często dla nich ciężkie. Przeświadczeni o wysokości swego artyzmu, które stąd wynoszą, wzdrygają się przed pospolitością codziennego zajęcia. A skoro już znajdują życie takiem, jakiem ono jest, cierpieć muszą za swe szkolne czasy. Najczęściej, do nagięcia swej istoty zmuszają ich okoliczności, do pewnego rodzaju załamania się wczorajszego jeszcze samopoczucia, aby je dostosować do pracy dnia codziennego.
W dzisiejszym życiu zawodowem, potrzeba setek, ba, nawet tysięcy technicznych i artystycznych sił zawodowych, zanim zajdzie potrzeba jednego samodzielnie projektującego twórcy w tym znaczeniu, w jakiem ich wychowują dzisiejsze szkoły. Ze wzrostem przemysłu, rośnie właśnie liczba technicznych sił pomocniczych w przeciwieństwie do sił właściwie twórczych. Dzisiejszy świat wymaga w najszerszych granicach współpracy podporządkowanej, zwartej, nieindywidualnej.
Gdzież więc należy szukać polepszenia?
Zapewne, że wyrugować projektowanie z programu szkolnej nauki, znaczyłoby wylać dziecko wraz z kąpielą. Lecz projektowanie nie powinno tak opanowywać nauki, iżby poszczególną pracę dzisiejszego ucznia, której później będą od niego wymagać, usuwało na bok. A już przedewszystkiem nie może doprowadzić do tej manji wielkości, która dzisiaj wśród najmłodszych wcale nie jest rzadkością. Młodzieńcze umysły przestrzegać trzeba przedewszystkiem przed przesadą, bo wszelką wybujałość życie podetnie później bez litości. Krzywdę im się czyni, pozwalając na bezpodstawny wzrost wyobraźni. Do tego nienaturalnego wzrostu przyczyniają się łatwo szkolne prace dlatego, ponieważ uczeń sądzi, że może je przypisać sobie samemu, gdy tym czasem mogły one powstać jedynie dzięki kierownictwu nauczyciela. Nawet wtedy, gdy uczeń już tak daleko postąpił, że tworzy samodzielnie, to pracuje przeważnie nietylko w duchu, ale nawet w świecić kształtów swego nauczyciela. Nie wie, że jest to samodzielność, która nie wiele jest w stanie powiedzieć. Uważa się za artystę dojrzałego a tymczasem jest tylko kompilatorem rekwizytów swego mistrza. Jakżeż często zdarza się, że uczniowie, których uważano w szkole za niezwykle uzdolnionych, nawet tacy, którzy państwowe premje otrzymywali, W późniejszym życiu zawodzą zupełnie.
W tych wszystkich niebezpieczeństwach można szukać ratunku tylko w tem, ażeby techniczno-rzemieślniczą część programu nauki wysunąć na plan pierwszy. Każdy uczeń powinien przytem posiąść specjalne rzemiosło. Z całą dającą się pomyśleć gruntownością trzeba go zmusić do opanowania przedmiotów konstrukcji, do artystycznych i naukowych przedmiotów pomocniczych, przedmiotów traktujących o sposobach przedstawienia rzeczy, oraz do kalkulacji. Tu musi istnieć przymus obowiązujący do planu nauki. Sam już obowiązek, jako środek wychowawczy, działa zbawiennie. Skupia umysł i zniewala do zainteresowania się nawet mniej miłą rzeczą. A każdy zawód ją ma i zwalczać ją musi.
Pomijając to zresztą, jest przecież jak najsurowsze wykształcenie w rzeczach technicznych, konstrukcyjnych, przedstawienia, detalów, kosztorysów tem, z czem późniejsze zatrudnienie ucznia właśnie się styka.
Zaznaczyć też i to trzeba, że właściwej zawodowej sprawności szkoła nigdy nie jest w stanie dać, zaś nie rzadko słyszane utyskiwania, że z naszych szkół budownictwa i przemysłu artystycznego nie wiele jest pożytku, polegają na fałszywem oczekiwaniu, że szkoła musi dostarczać gotowych praktyków zawodowych. Jest to zarówno niemożliwem, jak wymagać od prawnika po egzaminie, aby był wytrawnym adwokatem. Zawodową rutynę zdobywa się jedynie w samym zawodzie. Czego jednak od szkoły wymagać można, to podstaw technicznych, artystycznych i wytwórczych zawodu. Należy zaś unikać wychowywania w pojęciach, których się w życiu nie spotyka. Jeżeli elementy techniczne stawiane będą na czele nauczania, to uczeń nigdy nie wpadnie na myśl, że późniejsze życie musi mu dostarczyć zatrudnienia jako sile twórczej. Nie będzie cierpiał nad tem jeśli mu przyjdzie wykonywać prace codziennego życia i wychowa się go na człowieka istotnie pożytecznego. Według tego kierunku są' pożądane i konieczne zmiany w naszych zakładach naukowych.
Tych parę głosów przytoczonych tutaj z pomiędzy szeregu osobistości, biorących udział w ankiecie, zgodnych zresztą w powszechnem przekonaniu o gwałtownej potrzebie reformy systemu nauczania i kształcenia w sztuce, nasuwa myśli i pytania, o ile pilniejszą i stokroć ważniejszą staje się ta sprawa w naszem społeczeństwie. W kraju wojną zniszczonym otwiera się wśród szeregu innych dziedzin, olbrzymie pole pracy dla artystycznego rękodzieła. Sprawa staje się naglącą. Obcy wytwórcy systematycznie i pracowicie przygotowują na naszej ziemi grunt dla swej przyszłej produkcji. Rąk nam dziś trzeba do pracy dzielnych i umiejętnych. I jeśli kogo, to już nas chyba nie stać na to, aby z naszych szkół sztuki wychodziło pół procent fachowców.
JAN BUKOWSKI.