Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

POWĄZKI


Ten stan rzeczy, że z pierwszego dziesięciolecia pobytu Norblina w Polsce dochowały się przeważnie luźne szkice, pomniejsze obrazy, ryciny i ilustracye - dzieła drobniejsze i same takie, które nie wynikały z oficyalnego stosunku jego do Czartoryskich, - ten przypadkowy może zbieg okoliczności dał nam dotąd możność poznania Norblina w codziennym jego świecie i zarazem pozwolił wglądnąć niejako w prywatną stronę jego zawodu. Jest to z korzyścią dla naszych celów, że możemy poznać go wpierw takim, zanim wystąpi w charakterze malarza nadwornego, bo odrazu w wyrazistych rysach wyłania się jego fizyognomia duchowa, której sztuka dworska, konwencyonalna z natury, nie pozwala odsłonić. Charakterystyka artysty nie będzie z tego powodu trudną do uchwycenia.

Podatny talent Norblina skwalifikować wypada - jeżeli można użyć obcego słowa - jako głównie receptywny. To określenie winno znaleźć się na pierwszem miejscu w jego rysopisie artystycznym, nie tylko bowiem wynika ono jasno z przeglądu dotychczasowych prac, ale da się też stwierdzić późniejszymi faktami. W działalności Norblina przejawiają się wpływy kilku mistrzów, które on bądźto rozmyślnie odgranicza, bądźto nieświadomie a szczęśliwie w sobie jednoczy - jestto wynik wykształcenia bardzo rozległego, ale eklektycznego. Ścieranie się z sobą kilku kierunków, z których sztuka Norblina powstaje jako ich wypadkowa, przynosi mu w zysku wielką łatwość formy, płynność linii, miękki ton i harmonię barwy i światła. Wrodzony ma dar wlewania wdzięku w kompozycyę, zasługujący również na podniesienie jako ważna cecha jego talentu i jako wspólny rys z wykwintnymi drobnymi mistrzami ruchliwej współczesnej sztuki francuskiej. Wiek encyklopedystów wyposaża go darem wszechmistrzowstwa, zręczności do wszystkiego, to też nie ogranicza się do jednej specyalności, do jednej gałęzi sztuki. Nie ma tylko talent Norblina dość siły uzewnętrzniania pomysłów i wrażeń, twórczość jego nie umie się skonsolidować, czy też nie ma wszystkich warunków potemu, odsunięta od środowisk i podniet wielkiej sztuki. Samouctwo na wielu polach zdradza się często, mimo nieustającej pracy jego nad sobą, pewną nieporadnością w wydobyciu z dzieła mocnego napięcia; nie może on też nigdy w fakturze dorównać znakomitszym swoim ziomkom, mniej nawet od niego oryginalnym, ale, gdy chodzi o formę, skończonym wirtuozom. Stopnie dojrzewania Norblina, drogi, które go powiodły do Watteau, Casanovy, Rembrandta, kryją się przed naszemi oczyma. Wszystkie okoliczności stwierdzają, że przyjechał do Polski już jako urobiony w swej ojczyźnie artysta. Przewidzieć więc z góry można, że dalsze dzieła 30-letniego w tej chwili mężczyzny będą tylko spotęgowaniem ustalających się u niego charakterystycznych cech twórczości, powtarzających się form i motywów, ale nie wyjdą poza granice ani talentu, ani upodobań artystycznych, wyrażonych dostatecznie w materyale szkiców z pierwszego okresu i działalności, zainaugurowanej w Polsce pendzlem, ołówkiem i iglicą rytowniczą.

Ks. Adam Czartoryski miał bardzo szczęśliwą rękę w wyborze Norblina na nadwornego malarza, zdolności bowiem i specyalności, jakie Norblin z sobą wnosił, kwalifikowały go świetnie na to stanowisko. Jeżeli istotnie miał przytem książę Jenerał zamiar pozyskania w artyście nauczyciela, »któryby kunszt (malarski) rozszerzył w Polsce«, to i do tego był Norblin ze wszech miar polecenia godnym. Nie można wątpić, że to ostatnie było równie intencyą księcia, zawsze po obywatelsku czującego; być może, że myślał o powierzeniu Norblinowi obowiązków nauczyciela rysunków w stojącym pod jego komendą Korpusie Kadetów, - ale na razie na pierwszy plan wysuwała się potrzeba malarza-dekoratora, portrecisty i domowego nauczyciela rysunków.

Siedzibą Czartoryskich w Warszawie był zbudowany przez króla Augusta II. pałac »błękitny«. Była to zarazem podówczas księstwa Jenerałowstwa główna i reprezentacyjna siedziba, gdzie utrzymywali świetny dwór i gdzie też Norblin znalazł oczywiście pomieszczenie po przyjeździe. Drugiem mieszkaniem, letniem i ulubionem jako takie, był Wołczyn, na pograniczu Litwy, miejsce urodzenia króla Stanisława Augusta, z obszernym dworem modrzewiowym, murowanym pałacem i ogrodem w wersalskim stylu, odziedziczony w r. 1775 po stryju Michale, kanclerzu wielkim litewskim. Tej miejscowości należy się wzmianka także ze względu na Norblina, tu bowiem podpisał jedną z ważniejszych i okazalszych rycin, »Przemyśla«, a być może, że wyjdą kiedyś na jaw inne jeszcze ślady jego przebywania w wołczyńskim pałacu lub stosunku z tą okolicą nad Bugiem. Czy atoli która z tych dwóch siedzib była polem pracy dekoratorskiego jego pendzla - niewiadomo, gdyż żadnych współczesnych wzmianek o tem niema. W pałacu »błękitnym« nie dochowały się żadne ślady malowideł ściennych. Dzisiejszy pałac ordynacyi Zamoyskich, przedstawia się wskutek przebudowania w r. 1815 już zupełnie odmiennie w swym wyglądzie, niż w XVIII w., kiedy miał wewnątrz piękną dekoracyę malarską, na którą zwracał uwagę podróżujący po Polsce Niemiec, J. Bernoulli, w r. 1778. Mogły te plafony, supraporty i panneaux pochodzić z epoki Saskiej, wraz z całym pałacem, lecz możliwem jest, że apartamenty Błękitnego Pałacu miały ozdoby z ręki nadwornego malarza księstwa Jenerałowstwa, lub - co może być prawdopodobniejsze wobec skutków pożaru w części budynku, o którym wspominają Pamiętniki ks. Adama Czartoryskiego - że wnętrze lub niektóre ściany otrzymały później od Norblina nową szatę artystyczną. W jakikolwiek zresztą sposób łączyłyby się te dwa pałace z osobą Norblina, to w każdym razie nie w nich skoncentrowały się początkowo jego czynności malarsko-dekoratorskie. Malarza potrzebowali księstwo dla powstającej pod Warszawą trzeciej swej rezydencyi, Powązek, tam też zapisał on trwale swe nazwisko, a prawdopodobnie tam także znalazł przed innemi pracami zastosowanie jego pendzel dekoratorski. Stało się to za sprawą ks. Izabeli, nie tylko bowiem jej wydziałem były sprawy estetyki dworskiej w życiu domowem Czartoryskich, ale także od niej pochodził cały pomysł założenia podmiejskiej letniej siedziby.

Ks. Izabella Czartoryska.
Ks. Izabella Czartoryska.

Zbyt rozgłośne przez pewien czas ukazywanie się księżnej Jenerałowej na wielkoświatowej widowni bez pomnożenia jej sławy, czy to w polityce, czy w życiu prywatnem, przekazało historyi jej nazwisko przeważnie z tej strony - tymczasem postać tej damy polskiej XVIII. wieku zasługuje jeszcze z innych względów na uwydatnienie na tle ówczesnych stosunków. Bo księżna wrodzoną inteligencyą i skupionym w sobie czarem kultury epoki Maryi Antoniny pozostawia po sobie z oddali tych czasów ujmujące wspomnienie. Nie odebrawszy głębszego wykształcenia, ks. Izabela posiadała jednak »dosyć wrodzonego gustu« i, mówiąc dalej jej słowy, - kilka talentów, uprzyjemniających życie; była nieprzeciętnie muzykalną, malowała, czem równie, jak wdziękiem tańca, manierami i inteligencyą zachwycała autorkę pamiętników Lady Craven, późniejszą margrabinę Anspach, wreszcie ujawniła pod koniec życia zdolności literackie i położyła piórem także pewne zasługi na polu oświaty, o czem wiadomo dobrze z historyi literatury. Ogólne tło jej życia i działania nadawała afektacya, bo pod tym względem księżna była nieodrodną córą wieku, ale z tego nastroju wychodziły pomysły fantazyjnych i artystycznych przedsięwzięć, urządzania z przepychem rezydencyi, zakładania malowniczych ogrodów, urządzania festynów i teatrów, budowania i upiększania. Była zaś w tej swojej działalności nie tyle oryginalną twórczynią, ile nowatorką na naszym gruncie, - najpojętniejszą uczennicą zagranicy, pierwszą i najpohopniejszą pośredniczką mody.

Kiermasz w parku.
Kiermasz w parku.

Widok Powązek.
Widok Powązek.

Kilkuletni pobyt na Zachodzie, zakończony powrotem do kraju w r. 1774, dwory i salony arystokracyi Anglii i Francyi, a szczególnie pozamiejskie rezydencye najwyższych sfer ze swojemi wyszukanemi formami życia towarzyskiego, zrodziły u księżnej myśl założenia wiejskiej siedziby w podobnym rodzaju i zastosowania podobnych form obyczajowych, jakie mogła widzieć przedewszystkiem w wersalskiej szkole mody, w Małym Trianonie królowej Maryi Antoniny. Na gruntach osady »Powązki«, poza dzisiejszym cmentarzem, powstał więc kunsztowny park z osobliwego rodzaju pałacykami, która to fantastyczna kreacya, zapożyczając pomysł w »hameau« królowej francuskiej, stała się później wzorem i nowym typem arystokratycznych rezydencyi wiejskich w Polsce.

Są ślady, pozostawione wszakże tylko w nieuznawanych francuskich pamiętnikach, że już w r. 1774 zamieszkiwali Czartoryscy Powązki. Część wsi (»myśliwstwo«) dzierżyli Adam i Izabela Czartoryscy rzeczywiście już od r. 1770, jeden dział (»łan wybraniecki«) nabyli w roku 1771, ale przeistoczenie posiadłości, względnie rozszerzenie jej w siedzibę podług gustu ks. Izabeli, musiało zapewne przyjść do skutku dopiero w r. 1775 po wykupieniu reszty wsi od generała artyleryi Bruhla.

Przedstawić sobie należy Powązki, jako rozległy gaj, poprzerzynany alejami, w którego środku, między przerzedzoną gęstwiną drzew, rozścielały się polanki i wznosiły pagórki, gdzie od miejsca do miejsca widać było niby chatki z ogródkami i grzędami kwiatów, budynki i pawilony rozmaitego pokroju, z krąglaków budowane i słomą kryte, a wewnątrz dla kontrastu bajecznie ze smakiem i wygodą urządzone. Poprzez zieleń drzew parku, który w założeniu był parkiem angielskim, »sztucznie naturalnym«, przezierały fałszywe ruiny, albo ułamki kolumnady, albo łuk rzymski, albo i budowa gotycka, gdzieindziej wznosił się kamienny amfiteatr w zwaliskach, zaadaptowany, niby przez późniejsze czasy, gdy się znalazł w tej poniewierce, na stajnie. Nie brakło rzeczki, sadzawki z wysepką i łabędziami, groty, wodospadu, ni mostku w wiejskim stylu i t. p. przeróżnych ciekawości i dowcipnych niespodzianek, żeby tylko wymienić sztuczny pień złamanego drzewa z małym gabinetem w środku, lub opuszczony młyn z podobnie wspaniałym wewnątrz apartamentem. 

Największą wszakże uwagę ściągała chatka, stojąca pośrodku całej osady i parku, budynek największy ze wszystkich, zbudowany na pagórku i nie mniej zdumiewający tą stosowaną wszędzie »niewinną zdradą«. O jego wewnętrznym zbytku, tajonym pod pokryciem strzechy, może dać wyobrażenie sala łazienna, umieszczona w dolnej kondygnacyi, w ziemi, wyłożona tafelkami porcelany saskiej kosztem kilku tysięcy dukatów.

Do tego wszystkiego, do tej sceneryi trzeba sobie jeszcze wyobrazić wyszukane idyliczne życie, raz ciche i goniące za prostotą wieśniaczą, innym razem przeplatane pasmem wytwornych zabaw, które właścicielka za swym pobytem w czasie lata wprowadzała w to ustronie. Parę słów wspomnienia, nakreślonych przez nią po latach, oddaje tak żywo nastrój miejsca i czasu, że może zastąpić opis wielu szczegółów: »Lasek cienisty, woda czysta, widoki rozmaite, zieloność świeża, kwiatów mnóstwo - wszystko to składało posiadłości nasze. Przyjaźń nas łączyła, a przyjemności miejscowe, wesołość i uszczęśliwienie zajmowały dnie i godziny«. Prowadzono życie, jak w wirgiliuszowskiej eklodze, zamknąwszy się w przyjemnościach życia rodzinnego i sielskiego, odrzuciwszy etykietę salonową. Wstawano rano, jadano po wiejsku, kopano w ogródkach, odbywano przejażdżki na osiołkach, - więc nic dziwnego, że to życie, wolne od przymusu, wypełnione naiwnością zajęć i zabaw, było rajem przedewszystkiem dla dzieci książęcych i że te szczegóły ocaliły się lepiej od innych we wspomnieniach dzieciństwa ks. Adama Czartoryskiego.

Widok Powązek.
Widok Powązek.

Księżna zajmowała największy dworek, inne należały do dzieci, przyjaciół i domowników. Domki te miały malowane godła, dobrane do charakteru mieszkańców. Na chatce księżnej znajdowała się kwoczka z kurczętami, starsza córka Teresa miała jako znak kosz białych róż z napisem dobroć, Marya - ziębę z napisem wesołość, syn Adam - gałązkę dębową z wyrazem stałość, rządca - pszczoły z mianem pracowitość.

Mieszkanie guwernantki Petit zdobił obraz, nazwany spoczynek, przedstawiający na tle krajobrazu, płonącego szkarłatem od zachodu słońca, sarkofag klasyczny z wazonem kwiatów na stopniu, u którego waruje pies, uosobienie wierności. To ostatnie godło, malowane tak samo, jak tamte, przez Norblina, będącego też w swoim czasie właścicielem jednej chałupki i gospodarstwa, dochowało się do dziś w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Wykonane olejno na żelaznej blasze (w: 59 x 44), stanowi samo w sobie bardzo miły obrazek nie tylko pamiątkowej, ale nawet i galeryjnej wartości.

O ile można wykombinować ze zbyt szczupłych danych, musiały być Powązki miłe i zabawne. Rozmierzone wewnątrz na miniaturową skalę optyczną, urządzone jakby nie na miarę dorosłych ludzi, składały się ze swoimi ponastawianymi, jak pudełka, domkami, ogródkami, monumencikami i różnemi zdobniczemi małostkami na jedno budowniczo-ogrodnicze bawidełko. Nie miały wielkiej konstrukcyjnej myśli, nie mogłyby zaimponować nowoczesnemu oku, były mimo wszystko małe. Jednakże czy to swą sztuczną naturalnością i wymuszonym nastrojem, czy poprostu nowością, działały silnie na współczesne gusty. Przez 20 lat swego istnienia była ta włość księstwa Czartoryskich dziwem w Polsce, przedmiotem natchnienia poetów, osobliwością, podziwianą przez przejezdnych cudzoziemców.

Wiadomo, co się z nią stało. Podczas oblężenia Warszawy przez wojska rosyjskie i pruskie w r. 1794 Powązki spalono i prawie doszczętnie wszystko w nich padło pastwą zniszczenia - dzieła sztuki, sprzęty, biblioteka, park. Z perzyny wydobyto trochę pamiątek i ocalono w jakiś zaiste nie do uwierzenia sposób parę malowideł Norblina, owo godło na blasze i niektóre większe płótna. Gdy wzmiankowany już wyżej pamiętnikarz Dembowski zwiedzał około r. 1810 to ustronie, znalazł las gęsty i tylko szczątki trzech kolumn korynckiego porządku. Dzisiaj na tem miejscu nie dostrzedz nawet najdrobniejszego śladu »polskiego Trianonu«, ani usłyszeć żadnego echa tradycyi. Jedyne pojęcie dla oka, jak wyglądała ta sławna w dziejach polskiego obyczaju miejscowość, dają w skąpych próbkach dwa widoki Norblina z r. 1786, o których jeszcze później będzie mowa i parę amatorskich, a zapewne i pamięciowych rysunków ks. Maryi Wirtemberskiej, dochowanych nie w oryginałach nawet, lecz w kopiach drzeworytowych z XIX. wieku.

Wejdźmyż teraz myślą do wnętrza fantastycznej osady, przenosząc się w czasy jej pierwszych lat, aby zdać sobie sprawę z udziału Norblina w dodaniu artystycznych powabów siedzibie i aby w ramach dzieła księżnej odszukać jego cząstkę. Wobec tego, że Powązki wzrastały w jego oczach, był on z pewnością wciągany do planowania niejednego szczegółu, wykonanego potem przez architekta lub ogrodnika, stając się tem dla ks. Izabeli, czem dla królowej francuskiej był malarz Hubert Robert, który jej rysował, jak mają wyglądać w Trianonie ruiny, wiejskie budynki, nastrój budzące drzewa... Czyż możebne zresztą, aby obeszło się bez rady artysty, przybyłego świeżo z uprzywilejowanego kraju dobrego gustu, skąd również księżna wzięła wzór do swego dzieła? Ile jednak nadworny malarz przyczynił się do malowniczości krajobrazu powązkowskiego swym amatorskim talentem architekta, stosowanym później gdzieindziej w podobnych przedsięwzięciach - nie wiadomo, a tak samo nie zna się wyglądu pierwszych i wcześniejszych dzieł jego pendzla, wykonanych ku przystrojeniu ukrytych pod strzechą salonów. Do takich dzieł należały »Wiejskie zabawy«, zdobiące boczny gabinet w owej największej chatce, które wyższą wartością artystyczną ściągnęły na się uwagę wspomnianego wyżej niemieckiego podróżnika Bernoullego przy zwiedzaniu pałacyku w r. 1778. Określenie tego autora: »eine gemalte Tapete von Papier mache« wskazywałoby, że malowidła te były wykonane na grubym papierze, lub może na warstwie masy papierowej, powlekającej ścianę i skutkiem tego niestety prędzej od innych z góry prawie przeznaczone były na zniszczenie.

Śniadanie w parku.
Śniadanie w parku.

A. Watteau: Festyn w ogrodach Saint-Cloud.
A. Watteau: Festyn w ogrodach Saint-Cloud.

Dzieła, które się dochowały, to serya malowideł olejnych na płótnie, powstałych o parę lat później, w r. 1785. Czas ich powstania można bardzo dokładnie oznaczyć przy pomocy dwóch szkiców, opatrzonych dopiskiem artysty, że wedle nich w tym roku, 1785, wykonywał malowidła w Powązkach.

Ta późniejsza serya obrazów może nam dawać po części wyobrażenie o »freskach« zaginionych, powstałych w latach 1774- 1778, których treść można zresztą wywnioskować z bernoullowskiego nazwania ich »Landliche Spiele« bez wątpienia równoznacznego w tym wypadku z francuskiem fete galante. Dekoracya tego rodzaju odpowiadała zupełnie harmonijnie urządzeniu wewnętrznemu Powązek, tamtejszemu życiu, będącemu tylko z jednej strony życiem sielskiem szczęśliwych wieśniaków, bo z drugiej strony pozastołeczny dwór książęcy nie wyrzekał się wyrafinowanej kultury salonowej swych czasów. Nie były Powązki tylko opiewanem miejscem wypoczynku, pustelnią! Dawano tam nieraz festyny wspaniałe, na modłę tych, jakie urządzała królowa Marya Antonina w Wersalu. Niejeden też rysunek lub obrazek Norblina zawdzięcza swe powstanie malowniczym zebraniom pod przewodnictwem księżnej Izabeli, zjazdom, festynom, zaszczyconym kilka razy nawet obecnością króla, a utrwalającym się tak żywo w wyobraźni współczesnych, że nie ominęły ich nawet rymowane relacye.

A. Watteau: Menuet.
A. Watteau: Menuet.

»Ilekroć owe gaje, tych ruin sklepienia - pisał po zniszczeniu Powązek Niemcewicz w r. 1803 - Rozlegały się głosem muzyki i pienia! Ilekroć nad tą wodą po smugach zielonych Chóry dziewic, wonnemi kwiaty umajonych, Wiodły tańce wesołe! - Nawet, kiedy zima W twardych okowach drętwe przyrodzenie trzyma, Miejsce to wesołości nie jest pozbawione. Patrz, jak niebo tysiącem świateł roziskrzone, Jak te drzewa, Iśkniącemi okryte szronami, Zawieszonych kagańców goreją ogniami! W szklanne kryształy ścięte jeziora obfite, Na nich tysiąc piękności, sobolem okryte, Na lotnych sankach, pchane przez młodzież wesołą, Stokroć gładkie równiny obiegają w koło; Kończy rozrywkę sztuczny pożar w nocnych cieniach I pękające race w gwiaździstych sklepieniach«.

Bywał przytomnym nasz artysta owym rekreacyom z tańcami, sztucznymi ogniami i rakietami, z muzyką i śpiewem, a wywiązując się zręcznie z przyjętej w takich wypadkach roli ilustratora des Menus-Plaisirs magnackiego dworu, chwytał na gorąco odbierane wrażenia. Tak odtworzył w wielkim gwaszu, dedykowanym Rzewuskiemu, ślizgawkę na powązkowskim stawie w r. 1782, wśród rzęsistej iluminacyi i blasków pochodni, powtórzywszy potem jeszcze raz tę scenę w r. 1788 w waryancie Muzeum Lubomirskich we Lwowie, ale bez dedykacyi i napisu, które na pierwszym egzemplarzu, w Muzeum Czartoryskich w Krakowie, opiewają: Dediee a Son Excellence Monsieur le comte Rzewusky. Representation de la fête donnée à Powąsky par Monsieur le comte Rzewusky pour Sa Royauté a la Princesse Mn Czartoryska, et a la Princesse Radziwiłł le 10 Fevrier 1782.

Menuet w ogrodzie.
Menuet w ogrodzie.

Częstszemi jednak od kompozycyi, do których atmosfera dworska sielankowego ustronia dawała natchnienie malarzowi, są utwory, którymi on znowu nastrajał życie powązkowskie na ton Zachodu. Więcej bowiem dawał z siebie, aniżeli brał, ukazując u nas cały świat poezyi, leżący w sztuce francuskiej czasów rokoko, w obrazach Watteau i jego satelitów. Wśród dzieł tego rodzaju, których wielkość jednak nie idzie w parze z ilością, oprócz szkiców, jak rysunek w Albumie Gołuchowskim na str. 12 z dopiskiem »Powązki« i datą prawdopodobnie 1790, przedstawiający zebranie nad stawem przy połowie ryb, trafiają się i inne małe, misterne obrazki, w których artysta snuje wątek, zapożyczony od swych współziomków, malarzy fetes galantes. Trzy niezwykle miłe gwasze w tym rodzaju posiada znakomity zbieracz, p. Antoni Strzałecki w Warszawie: Menuet w ogrodzie, obrazek o wyglądzie miniatury, pełen finezyi w wykonaniu i smaku w kolorycie (podp. Norblin f. W. 1781) i dwie inne jeszcze zabawy w parku, większe od poprzedniej sceny, pendants, o czarownych tłach krajobrazowych, o przestrzeniach pełnych powietrza i nastrojowej pogody. Toż samo jakby towarzystwo, które ongi u Watteau wyjeżdżało na wyspę Cyterę! Elegancki świat pań i panów rozbija się na pary, które, siadając na uboczu na murawie, przechadzając się lub schodząc w punkt zborny, tworzą malownicze grupy, ożywione nerwowymi wybuchami salonowych uwodzicieli, wypowiadających oświadczyny miłości zalotnym damom w ponętnych pozach. Zieleń wysokopiennego gaju z wypuszczonymi tu i ówdzie lśniącymi płatami nieba, forma drzew grabów, specyalnie pielęgnowanych), posąg, umieszczony na jednej scence, i na tejże, w sąsiedztwie żywych, jedno dla odmiany uschłe drzewo - wszystko to przenosi nas łudząco w ten świat, tak od wszystkiego daleki, który powstał w wyobraźni mistrza z Valenciennes.

Towarzystwo w parku.
Towarzystwo w parku.

Stajemy z kolei przed największem dziełem Norblina w dekoracyjnym zakresie, dochowanem w trzech wielkich kompozycyach w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Są to właśnie owe ozdobne malarskie wypełnienia ścienne pałacyku ks. Izabeli, malowane w r. 1785.

Trzy niezwykłych, jak na Norblina, rozmiarów płótna złożyły się na olbrzymi tryptyk, zakrywający całą ścianę salki muzealnej, nie obejmują jednak jeszcze całości pomysłu, panneaux bowiem takich było więcej i, jeżeli niekoniecznie miały zdobić wspólnie jedną salę, to w każdym razie znajdowały się w blizkiem sąsiedztwie wspólnych apartamentów.

Na środkowym, kształtu podłużnego prostokąta (2,20 x 3,23 m.) wymalował artysta kiermasz, a raczej zabawę towarzyską, urządzoną na wzór kiermaszu przez grono, należące do wyższej sfery. Liczna drużyna, szukająca sielankowej zabawy, towarzystwo, jakiem po części być musiało owo, które się gromadziło w rzeczywistości na różnych zebraniach na wsi u księżnej Jenerałowej, przeniosło się z salonu do pałacowego parku, względnie udało się na wycieczkę do lasku, gdzie w zamkniętem kole ma się odbywać wenta, naśladująca w wykwintnej formie gminny jarmark, przy której to sposobności ten wielki świat spróbuje też na sposób ludowy, ale z nieodłączną od siebie pańską elegancyą, tańca pod gołem niebem i innych niewymuszonych rozrywek.

Koncert w parku.
Koncert w parku.

Towarzystwo w parku.
Towarzystwo w parku.

Fete villageoise! W głębi na środku rozbito namiot z jarmacznym towarem, który przyciąga i skupia przed sobą strojne panie i towarzyszących im kawalerów, obok wywieszona chorągiewka daje spostrzedz drugi, podobny - trzeci przeziera z pomiędzy drzew po stronie prawej, gdzie się rozszerza orszak w nowe grupy. Po lewej stronie panie i panowie, ująwszy się za ręce, tańczą rondo przy grze muzykantów, skrzypka i lirnika w kostyumie watteau’skiego aktora, a temu popisowemu, fantastycznemu pląsowi, tańczonemu może wedle układu nadwornego mistrza tańca, sprowadzonego przez Czartoryskich byłego baletmistrza opery paryskiej d’ Auvigny, przypatruje się reszta osób, otaczając ich wieńcem z blizka i dobierając sobie odpowiednich miejsc. Oto treść tego obrazu, co do akcyi niejednolitego, bo dzielącego się na trzy wielkie grupy, ożywionego jednak miłą mimiką, spokojnym ruchem i nieporównanym zestrojem barwy i światła. Koloryt jasny i świeży, w ogólnym tonie złotawy, oświetlenie łagodne, rozprószone, a wyszczególniające jasnemi plamami trzy składowe części kompozycyi, nadają tej scenie prawdziwie poetyczny nastrój.

Przyczynia się do tego jeszcze krajobraz o drzewach bardzo wysmukłych, zapełniających pióropuszowemi sylwetami całe tło.

Na drugiem skrzydle podłużnem (2,25 x 1,24 m.), zapożyczając tematu od Watteau, upoetyzował Norblin śniadanie na wolnem powietrzu, na murawie parku.

Towarzystwo, tym razem nie tak liczne, siedzi częścią na ziemi, częścią na ławeczce, utworzywszy malowniczą grupę na tle ciemnej zieleni wysmukłych drzew, w zacisznym zakątku, któremu znamię parku nadaje monumentalna urna na wysokim postumencie i wystająca ponad zieleń attyka pałacu na kolumnach, przysłoniętych liśćmi drzew, z balustradą i posągiem. Tak, jak na poprzedniej scenie, drzewa tu zżółkłe, złotawe, ale gdy tam nad ich konarami różowieją partye nieba, - tu na odmianę firmament zimny, stalowo niebieski o przebłyskach szaro-szafirowych, powleczony gęściej chmurkami. Wśród tej sceneryi rozścielono na trawie obrus, na którym służba złożyła przekąski, butelki i talerze. Porzucona bliżej gitara wskazuje, że przed chwilą rozbrzmiewał tu śpiew. Trzej służący krzątają się w prawym rogu około robienia herbaty, nalewania wina, którem napełnione kieliszki już się znajdują w ręku jednej pary, - czwarty stoi gotowy do posług, wyprostowany i odwrócony od widza.

Jadanie na wolnem powietrzu, wśród drzew, na murawie, z pewnem zarzuceniem etykiety - po wiejsku - należy też do rysów obyczajowych życia dworskiego. Zwyczaj ten panował także w Powązkach. Księżna Czartoryska przyjmuje w ten sposób swych gości. Pije się herbatę na murawie, gdy podróżnik angielski Coxe bawi u księżnej w gościnie. Cóż więc dziwnego, że tam, gdzie tego rodzaju przyjęcia w rzeczywistości się odbywały, znalazła się na ścianach salonu fantazya malarska na ten sam temat.

Trzeci obraz, prawie równy kształtem i wielkością poprzedniemu, bo tylko trochę szerszy (2,24 x 1,42 m.) przedstawia chwilę duchowej rekreacyi tegoż samego świata, który spędza życie bez troski, oddany galanteryi i rozkoszom na łonie natury. Zmienia się scena, ukazuje się bardziej powabna partya parku w rodzaju alei; z dwóch stron drzewa, wysmukłe jak bukiety, zieleniejące tylko z lewej strony, z prawej zaś złotawe, łączą się koronami w górze, obramiając otwarty widok w głąb, gdzie błękit zniknął zupełnie, przysłonięty mglistymi, różowymi oparami wieczoru. Bawiąca się drużyna pań i panów zaimprowizowała sobie koncert w parku. Na zamknięciu wejścia ustawiono klawikord, do którego usiadła jedna z pań, przy niej z boku klawiatury stanęło dwóch skrzypków i mężczyzna obracający nuty, obok zajął miejsce basetlista, w tyle fagocista. Całe towarzystwo skupiło się w okół, częścią siedząc na murawie, częścią stojąc; jedni z przejęciem słuchają kwintetu, rozbrzmiewającego wśród pogodnej ciszy wieczoru, drudzy, sobą zajęci, rozmawiają i bawią się. Światło, wdzierając się ukosem gdzieś z przodu, pada misternie na grupę czterech dam, które usiadły pod kamienną urną, zdobiącą wysoki cokół i oświetla dwoje dzieci poniżej. Uroczy spokój panuje w kompozycyi, przepojonej światłem, pełnej powietrza, ciepła i poetycznego, harmonijnego nastroju.

To panneau udało się artyście najlepiej pod względem plastyki i nastroju. Kiermasz bowiem niema dostatecznej zwartości pomiędzy poszczególnemi częściami, t. j. między stroną lewą, prawą i środkiem, zbyt też narzuca się tam oku przesada w podnoszeniu dystynkcyi ruchu zapomocą niepomiernego wydłużenia postaci, co zresztą leży w charakterze tej epoki, jest właściwością St Aubina, a u Norblina stanie się niedługo manierą. Mimo to grupa tańczących jest w tem dziele nieprześcignioną dzięki lekkości i wdziękowi ruchu.

Co do zalet kolorystycznych, żaden z obrazów nie ustępuje drugiemu. Wszystkie grają dyskretnie barwami strojów czerwonych, jasno-bronzowych, żółtych, białych i wogóle jasnych, harmonizują się z zżółkłym, rdzawym liściem drzew, z tłem nieba o rozmaitych blaskach czerwieni, tonują się oświetleniem różnego natężenia, tworzącem to zatoki światła, to rozpraszającem się jak dym, by gubić w półtonach kontury drzew i figur. Tę przejrzystość i miły ton całości, przeważnie złotawy z powodu podmalowanla sepią, oraz swój nastrój pogodny zyskują obrazy w niemałym stopniu jużto przez użycie lazurów, jużto przez niewykończenie. Wszystkie są umyślnie szkicowo malowane dla działania na odległość, treść też każdego z nich zlewa się z odpowiedniego stanowiska widzenia w harmonijną całość.

Już na podstawie tych trzech obrazów można sobie wystawić, jak świetną była dekoracya malarska salonów powązkowskich. Lecz obraz tego dzieła malarskiego możemy mieć jeszcze kompletniejszy. Do rozbitego cyklu malowideł, wykonanych tamże przez Norblina, przybywa jako czwarte płótno obraz u hr. Władysława Branickiego, ozdabiający od lat pięciu salon pałacu »Frascati« w Warszawie. Gdy tamte trzy, dzieląc przez szereg lat wspólne koleje losu, powiązały się z sobą tak ściśle, że z czasem, niewiadomo dlaczego, przylgnęło do nich miano »trzech pór dnia«, to czwarte panneau, oddzielone od nich przez przypadek, wynurzyło się z zapomnienia dopiero w najnowszych czasach u antykwarza warszawskiego. Oczywiście, że wszystkie one razem, przeszedłszy zbyt wielką poniewierkę, nie mogą się znajdować w stanie pierwotnej świetności. Dziwna, że wogóle dały się uratować w r. 1794 z pod pruskich granatów. Zebrane potem razem w Puławach, gdzie pamiątki, ocalałe z Powązek, znalazły pomieszczenie, były tam aż do r. 1831, kiedy im ponownie zagroziło zniszczenie. W czas jednak usunięte, wedle innej zaś wersyi zabrane, ale oddane przez Mikołaja I, były następnie złożone w Podzamczu (w Król. Pol.) u hr. Zamoyskich, skąd trzy obrazy krakowskie uratowało od następstw złego przechowania przewiezienie ich do Muzeum Czartoryskich. Obraz hr. Branickich, mimo, że najwięcej ucierpiał i że, niestety, przybrał trochę dodatków późniejszej ręki, na pierwszy rzut oka wskazuje, że należy do tej samej seryi, co tamte trzy. Treścią nie tworzy on wprawdzie ścisłej łączności z poprzednimi, ale rozkładem kompozycyi, kolorytem, sposobem malowania, wielkością figur (mniej więcej po 25 cm.) i wymiarami płótna (2,17 x 1,28 m.) zupełnie im odpowiada.

Zboczywszy cokolwiek od opiewania zabaw towarzyskich, wziął tu Norblin temat więcej fantazyjny. Damy arystokratyczne zmieniły się pod jego pochlebnym pendzlem na nimfy używające kąpieli.

A. Watteau: Śniadanie w parku.
A. Watteau: Śniadanie w parku.

W parku, na tle zieleni, pod niebotycznie wybujałemi drzewami, których korony, charakterystycznie ulistnione, zbijają się z sobą, jak obłoczki w chmurę - rozwierają się przed widzem opony fantastycznego namiotu, spływającego na półkręże balustrady, okalającej brzeg cembrowanej sadzawki, i ukazuje się parę nagich kobiet, sposobiących się do kąpieli, gdy równocześnie inne wchodzą żwawo w wodę i nurzają się w niej wesoło. Fotel rokokowy, na którym z lekka przyklęka jedna, oddająca swe obsłony służebnej, taboret, dywan zaścielony i strój ubranych towarzyszek wskazują, że nie są to w ścisłem słowa znaczeniu mitologiczne mieszkanki czarownych gajów greckich; to przypomnienie buduaru i zaakcentowanie podwójnego charakteru postaci w tej scenie wykonane jest z wielką dyskrecyą, szczęśliwie i typowo w duchu czasu. Bo też jest to tylko samoistnie rozwinięty pomysł obrazu Fragonarda tej samej treści, znajdującego się w zbiorze Szczukina w Moskwie. Pora dnia podobna jak na tamtych obrazach: niby wschód, niby poranek. Różowe blaski oświetlenia, nadające całości ton przeważnie złotawy, czynią krajobraz, jak zawsze u Norblina, bardzo miłym.

To, co obraz utracił, odnosi się do części figuralnej. Ciała kobiet pozbawione są blasku, świeżości - są zbrudzone, ale też ta część nie była nawet podobno przez samego artystę wykończoną, a wyglądu obecnego nabrała dopiero po restauracyi, dokonanej przed czterema laty.

Zanim te dzieła zawisły na ścianach Powązek, robił Norblin zwyczajem swoim liczne szkice i dla siebie samego, dla lepszego wystudyowania pomysłów, i dla dostarczenia księżnej do wyboru większej ilości projektów. Zestawiając te studya, widzi się, jak żywo przejmowała go ta praca, jak się formowała, odkrywa się, jakiemi być miały, a może i były, lecz się nie dochowały, inne panneaux, gdyż z bujnej jego wyobraźni wyłaniają się sceny różnej treści, nie tylko te, które w czterech opisanych obrazach znalazły swój wyraz.

Kąpiel kobiet.
Kąpiel kobiet.

Na jednym rysunku sepiowym (37 x 48 1/2) w Albumie Gołuchowskim naszkicował jeszcze jeden kiermasz w lasku, inną scenę, niż ta, którą przedstawia środkowy obraz u Czartoryskich, nie tak oderwaną, fantazyjną, lecz więcej rodzajową - na drugim, pendant do tegoż, odpust za miastem, również więcej realną, może z pod okolic Warszawy pochwycony obrazek, zresztą o motywach podobnego rodzaju. Obydwa noszą daty 1785 r. Trzeci rysunek, w tym samym charakterze, co poprzednie, ma za temat huśtawkę. Dama buja wysoko w powietrzu na huśtawce, uwiązanej do dwóch drzew parku - wokół liczne towarzystwo. Pomysł to nie oryginalny, wprost z Watteau zapożyczony, który go wielokrotnie powtarzał, ale temat, nadający się dobrze na dekoracyę ścienną obok tamtych »zabaw«.

Czwarty, to szkic do »Śniadania« - nie ostatni jeszcze, ale już bardzo zbliżony do utworu skończonego (sygn. N . f. 1785). Ten jest najspokojniejszy ze wszystkich czterech z powodu przewagi drzew, a szczupłej ilości osób. Podobać się musiał zapewne księżnej więcej od innych, dlatego poleciła go wykonać w wielkim formacie olejno, trzy zaś poprzednie pozostały zapewne tylko projektami. Jest to przytem jeden z tych szkiców, na których Norblin zrobił notatkę po drugiej stronie, pozwalającą datować panneaux krakowskie: J'ai fait et peint cette compositin en 1785 pour la princesse Czartorisky a Powonsky, co niedwuznacznie wskazuje, że tamte, na których nic nie napisał, nie doczekały się powiększenia. Również dochował się szkic do »Kąpieli kobiet«, w tym samym zupełnie charakterze utrzymany, co te cztery, (sepia 30 1/2 x 20 1/2 cm.) w Muzeum Czartoryskich w galeryi (w witrynie). Obraz w Frascati różni się od tego pierwszego pomysłu ledwie dwiema godnemi uwagi zmianami, t. j. opuszczeniem statuy, zdobiącej na szkicu cokół nad sadzawką, i przeinaczeniem siedzącej na ocembrowaniu postaci kobiecej w stojącą, lecz ważnym jest, bo spotyka się na nim nie tylko sygnaturę: Norblin f. 1785, lecz, tak samo, jak na szkicu do »Śniadania«, dopisek po odwrotnej stronie: J’ai fait et peint cette composition a Powonsky pour Princesse Generalle an 1785.

Dalsze przeobrażenie pomysłów powązkowskich stanowią szkice olejne, bez których nie mógł się artysta obejść, mając robić rzecz dekoracyjną w barwach. W ten sposób powtórzył »Huśtawkę« (szkic olejny, należący też do zbiorów w Gołuchowie, Nr. 227), na którem to płótnie śmiałemi i pospiesznemi pociągnięciami pendzla zmodyfikował kompozycyę albumową, szukając dla niej w czerwonych tonach zachodu i wieczornem półświetle rozwiązania kolorystycznego. Obrazek ten (33 1/2 x 44 1/2), bliżej zresztą nieoznaczony, jest jednak tylko odręcznym rzutem. Natomiast zamknięte i ustalone w kompozycyi trzy studya, mające już być tylko, powiększone do rozmiarów panneaux, świetne w kolorycie i robiące ogólnym nastrojem lepsze poniekąd wrażenie, niż namalowane z nich obrazy krakowskiej galeryi, zdobią salon ks. Czartoryskich, w Hotelu Lambert w Paryżu. Wszystkie trzy razem tworzą znowu mały tryptyk, zdaleka łudzący zjawą nieznanego jakiegoś utworu Watteau. Pierwszy z nich, wązki, podłużny (38x22), to ostateczny pomysł »Śniadania«, nie mający tylko późniejszego rozwinięcia motywu architektury, podkreślającego perspektywę w obrazie, drugi, leżący (39 x 56), odpowiada we wszystkiem »Kiermaszowi«, środkowemu obrazowi w Muzeum Czartoryskich, trzeci atoli (34 1/2 x 28 1/2) nie jest szkicem do »Koncertu«, jakby wypadało się domyślać, ale przedstawia inny zupełnie temat, mianowicie zebranie towarzyskie w parku nad basenem, złożone z kilkunastu osób, bawiących się na murawie i obsługiwanych przez roznoszącego wino lokaja, ugrupowanych i ożywionych ruchami i mimiką wedle stylu fete galante, przed któremi na pierwszym planie młoda para tańczy eleganckim, posuwistym krokiem, a raczej przechadza się z gracyą, skrzyżowawszy ręce na plecach Śliczny koloryt, czarujące tło krajobrazowe, w środku tajemnicza ciemna zieleń, na której podkładzie odbija wdzięcznie biała w czerwone paski sukienka tańczącej damy, różowe niebo, złagodzone przyjemnie oświetlenie i wiele innych artystycznych subtelności, gubiących się doszczętnie w jednobarwnej reprodukcyi - wyróżniają ten obrazek do rzędu najudatniejszych szkiców Norblina. O ile nie był to projekt zaniechany i o ile go Norblin nie zastąpił później znaną już sceną »Koncertu«, wypada przyjąć, że i on był powtórzony w całej okazałości na ścianach salonów powązkowskich, tworząc piąte panneau.

W rozprószonych po całej Polsce i ukrytych po prywatnych zbiorach utworach Norblina może da się jeszcze odszukać jaki szkic, projekt, lub jaką resztkę tych niepospolitych dekoracyi, których całokształt pragnęłoby się najdokładniej poznać ze względu, iż są to najwymowniejsze wyrazy jego twórczości w duchu sztuki francuskiej, najbujniejszy okaz malarskiego rokoko w Polsce, jeden z najciekawszych zabytków kultury XVIII w. i życia dworskiego. Do tej seryi prac i projektów, robionych około r. 1785 dla Powązek, dodaćby jeszcze należało szkic olejny (32 x 27 cm.) w Galeryi Miejskiej we Lwowie, tak w temacie, jak i w formie, w rozmieszczeniu kompozycyi i kolorycie pokrewny z omawianymi wyżej utworami. Przedewszystkiem sposób malowania zdradza, że autor przywykł do prowadzenia pendzla na wielkich przestrzeniach, że, malując ten szkic festynu w parku, myślał o dziele, mającem przemawiać z odległości i kompozycyę dostosowywał do jakiejś całości, na szerszy plan zakrojonej, obrazek bowiem niejako doprasza się pendant. Zresztą nic bliższego o tem płótnie (bez podpisu i daty) nie wiadomo, oprócz tego, że posiadał je kiedyś w głośnych swych zbiorach T. Zieliński w Kielcach, od którego je nabył Władysław hr. Łubieński w r. 1861 do Warszawy, sprzedawszy następnie J. Jakowiczowi, z którego galeryą zawędrowało w r. 1907 do Lwowa.

Zebranie towarzyskie w parku.
Zebranie towarzyskie w parku.

Rozmiłowawszy się w świecie scenes galantes, Norblin produkował z łatwością, nieznużenie i bez współzawodnika w Polsce przeróżne reunions, fetes, conversations, których poczet nie jest jeszcze zamknięty przez liczbę dzieł tej treści, dotychczas na jaw wyszłych. Pomijając dwa olejne obrazki w posiadaniu ks. Janusza Radziwiłła w Nieborowie, gwasz u pp. Wańkowiczów w Warszawie, oraz takie prace, o których wie się tylko ze wzmianek, wyszczególnić się musi jako rzecz pierwszorzędną w tym rodzaju obraz w pałacu hr. Augustowej Potockiej w Warszawie. Dzieło to tak doskonałe, że mogło wyjść tylko z pod ręki dojrzałego artysty, a przy tem tak całe owiane tchnieniem Watteau i tak zręcznie oddające właściwości jego kompozycyi, że mistrz ten mógłby pewne partye obrazu uznać wprost za swoje. Wielkie płótno (1,40 x 2,05 m., bez podpisu i daty) przedstawia towarzystwo na wycieczce nad jeziorem, w górzystej okolicy, zabawiające się przy połowie ryb. Malowniczemi grupami siedzących, stojących, a nawet jezdnych uwieńczyli zebrani brzegi rozlewnej wody, po której przepływa łódź z trzema damami i wioślarzem, ciągniona przez czterech holowników do lądu wraz z siecią, umocowaną do jej ozdobnego dzioba. Wielka rozmaitość szczegółów, wchodzących w akcyę, cechuje ten obraz, skomponowany w ogólnych zarysach na podstawie owego, wyżej wspomnianego »Połowu ryb« w zbiorach gołuchowskich, którego układ Norblin tylko na wspak odwrócił. W środku skupiło się kilka osób w grupę, pociągającą oko niezwykle miłym tonem i powabem kolorystycznym sukien kobiecych, jaśniejących barwami: czerwoną, żółtą i białą. Obok rozmawia dama z kawalerem, siedzącym na koniu; tu stoi koń juczny, przed którym spostrzega się kobiety wiejskie, krzątające się około składania złowionych ryb w beczki; w głębi czekają wierzchowce i powóz. Niemniej przyjemnym jest krajobraz z widokiem po środku otwartym, z pałacem w oddali u podnóża gór, będących jakby reminiscencyą z »Wyjazdu na Cyterę« i ze znamiennemi u Norblina wysokiemi drzewami po dwóch stronach, po prawej z parą, jakby splecioną, po lewej z czterema zasadzonemi dla odmiany w rządek. Te ostatnie, oblane złocistymi blaskami wieczoru, są prawie żółte, zarówno jak i tło nieba za niemi, podczas gdy ku horyzontowi mieni się ono na różowo i tą barwą odbija się w wodzie. Porównywując tę »Zabawę« z obrazami u Czartoryskich i u Branickich, przychodzi się do wniosku na podstawie podobnego kolorytu, tej samej techniki szkicowej, pokrewnego rozkładu kompozycyi i wielkości figur pierwszoplanowych, że utwór ten prawdopodobnie stanowił także jedno (piąte z dochowanych) panneau w pałacyku księżnej Jenerałowej w Powązkach, zapełniając tam jakąś mniejszą ściankę.

Aby w całej pełni módz odczuć urok malowideł powązkowskich Norblina, wypada wyobrazić sobie koniecznie ich pierwotne przeznaczenie i rozmieszczenie. Trzeba wziąć pod uwagę, że nie padało na nie pełne światło przez małe okienka chatki, chyba sztucznie wpuszczone ze stropu, trzeba domyśleć się odpowiedniego zestrojenia ze sprzętem i z urządzeniem, należytego, a nie zawsze chyba jednakowego odstępu do oglądania, skoro np. postacie na »Kiermaszu« są większe, niż na dwóch skrzydłach bocznych - szczegół do pewnego stopnia artystycznie usprawiedliwiony, ale mogący być zarazem wskazówką, że te płótna nie przytykały do siebie, lub że może nie wszystkie trzy malowane były od jednego rzutu. Jeszcze, ażeby zdać sobie dokładnie sprawę z wrażenia estetycznego, jakie sprawiają te obrazy, musi się uprzytomnić, że całe to dzieło wyszło z natchnienia Watteau, że Norblin z nim dzieli pomysły ogólne, przejmując zarazem niektóre tylko epizody od Fragonarda. Lecz przedewszystkiem opiera się o Watteau. Znał Norblin tego wielkiego pejzażystę i liryka nadzwyczajnie dobrze od najwcześniejszej młodości, był jego wielbicielem, posiadaczem nawet, jak się potem pokazało, zbioru jego oryginalnych rysunków, zaliczonych przez Goncourtów do ważniejszych. Mógł z nim obcować z blizka także w Polsce, za pośrednictwem rozpowszechnionych podówczas rycin z jego obrazów, żeby tylko wymienić z istniejących te, które w rozmaitym stopniu przypominają się przed płótnami z Powązek i innemi, jak La Mariee de village (sztych C. N. Cochina), La Perspective (sztych L. Crepy’ego), Les Agrements de l'été (sztych Fr. Joullaina). Czarowany od młodości jego wdziękiem uwodzicielskim, sam będąc talentem z natury miękkim i wrażliwym, cóż dziwnego, że tak łatwo zatracił się w jego świecie. Analogie między obrazami z Powązek i innymi utworami, łączącymi się z temi pracami duchowo i czasowo z jednej strony, a arcydziełami Watteau z drugiej, zapożyczania się Norblina u tego mistrza są tak łatwo dostrzegalne, że, zamiast wskazywać dalej na podobieństwa, raczej wypada zwrócić uwagę na różnice i, co jeszcze korzystniej wypada dla Norblina, na różnice między nim, a innymi naśladowcami Watteau.

Nie bierzmy tu w rachubę Fragonarda, ulegającego tylko w młodości i przejściowo czarowi mistrza z Valenciennes, lecz tych malarzy, którzy swe istnienie artystyczne zawdzięczali temu, iż stanęli w cieniu osoby Watteau, zatem samych zawodowych malarzy fetes galantes. Gdy więc ci najbliżsi mistrza w plejadzie, Lancret i Pater, przewyższają naszego Norblina wdziękiem wykończenia, ten ostatni wysuwa się przed nich korzystnie śmielszym dekoracyjnym polotem, nastrojem pewnego niedomówienia. Gdy u innych następców Watteau l'art galant schodzi coraz wyraźniej do nizin genre'u do ilustracyi scen życia codziennego i do portretowego realizmu, - Norblin nie otrzeźwia się z pod zaklęcia czysto poetyckich fikcyi Watteau, szuka stale w scenach i figurach pewnego oderwania od rzeczywistości, uprawia szerzej idyliczny krajobraz, którego przewaga jest tak wielką, że wprost wchłania stronę figuralną. A, nie porównywując już wartości artystycznej, różnice strony zewnętrznej dzieł dają się łatwo tem wytłumaczyć, że tamci satelici Watteau malowali opracowane gabinetowe obrazki, Norblina fetes są zaś, jak wielokrotnie zaznaczono, dekoracyami.

Festyn w parku.
Festyn w parku.

Charakterystyczną w tym względzie dla niego będzie jego forma kompozycyjna w odniesieniu do takich szczegółów, jak stopniowanie zaniku głębi, cofanie akcyi w dal, gubienie szczegółów, oraz operowanie silniejszymi kontrastami świetlnymi. Znajdują się te kontrasty i u Watteau, lecz na norblinowskich obrazach bywają one wydoskonalone jeszcze przez studya rembrandtowskiego światłocienia i w tem jeszcze jedna z tajemnic ich powabu. Podobnie wziął z wzorów Watteau przydługie postacie, aby z tym typem, wydelikaconym kulturą, niezbyt jednak u Watteau częstym, nigdy się już nie rozstać.

Swoimi obrazami, czy to wielkiemi wypełnieniami ściennemi, czy drobnymi gwaszami i akwarelami, choć malowanymi w Polsce, zdala od siedlisk rokokowej kultury, stanął Norblin w rzędzie najcelniejszych malarzy fetes galantes. Zestawiając go z popularnym Lancretem, musi się Norblinowi przyznać wyższość jako kompozytorowi, a to pod względem wykwintniejszego splotu akcyi, spływu linii, gustu. Podobnie odznacza się on wyższą inteligencyą artystyczną i smakiem wobec niektórych innych swych współzawodników we Francyi, a tem bardziej wobec niemieckich okolicznościowych naśladowców Watteau, np. wobec Dietricha lub Chodowieckiego, daremnie silących się na wdzięk formy, który u Norblina, Francuza, zjawia się, jakby od niechcenia. A gdy się przypomni i zestawi kilka dat z historyi sztuki, rok śmierci Watteau: 1721, Lancreta: 1743, Patera: 1736, okaże się, że nadworny malarz Czartoryskich był najpóźniejszym epigonem tego kierunku, epigonem, który go przedłużył daleko w drugą połowę XVIII wieku. Najzdolniejszy pośmiertny uczeń Rembrandta, był Norblin także, jeżeli się przemilczy wielkiego Fragonarda (1732), najzdolniejszym z pośmiertnych uczniów Watteau.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new