Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Jako Monsieur le Baron Bieda wjechał Kościuszko w granice tej części Polski, która od lat dwudziestu żyła w niewoli urzędników austryackich. Witano go serdecznie, z otwartemi ramionami, jako bohaterskiego obrońcę praw narodu. W Sieniawie w dniu jego imienin, 28 października, księżna Czartoryska przygotowała mu wzruszającą owacyę. Obie córki gospodyni domu, księżna Marya Wirtemberska i Zofia, późniejsza Zamoyska, wręczyły mu wieniec, uwity z liści dębu, sadzonego ręką Jana III. w Wysocku - przy obiedzie zaś wszystkie panie ubrane były w bieli na cześć gościa. Z Sieniawy urządzono wycieczkę do Lwowa. Tu czekała Kościuszkę innego rodzaju niespodzianka. Kasztelanowa kamieniecka, Katarzyna z Potockich Kossakowska, pani słynna ze swego kłującego dowcipu i z gorących uczuć patryotycznych, ofiarowała mu w dożywocie dobra swe w Koronie, niosące 20.000 złp. dochodu rocznego. Nie przyjął jednak Kościuszko tego daru książęcego, ograniczając się do drobnej pamiątki z rąk kasztelanowej. Pamiątek nie zabrakło bohaterowi podczas przyjęć lwowskich. Do milszych zapewne musiał należeć wizerunek Kościuszki, narysowany ręką Maryi Wirtemberskiej, z trafnym i smutnym dopiskiem: »Tadeusz Kościuszko, dobry i waleczny, lecz nieszczęśliwy«.
Niebawem pomyślały o »dobrym i walecznym« bohaterze czujne władze austryackie, którym nie była na rękę jego rosnąca popularność. Z każdym dniem zapał dla Kościuszki przybierał na rozmiarach, mnożyły się na jego cześć przyjęcia, na których nie obywało się bez gorących rozpraw nad położeniem kraju; jakaś nieznana ręka rozrzuciła medaliony z portretami okrytego świeżą chwałą wodza, które się wnet znalazły na szyjach Polek, słowem, ani się zdążył opatrzyć Monsieur le Baron Bieda, jak stał się niebezpiecznym dla policyi austryackiej. Dnia 5 grudnia »na polecenie z Wiednia« kazano Kościuszce opuścić w przeciągu dwunastu godzin gościnne granice państwa austryackiego. Przez Kraków i Wrocław ruszył na Zachód i w tym samym jeszcze miesiącu stanął w Dreźnie, gdzie przebywali chwilowo najwybitniejsi przedstawiciele stronnictwa Sejmu czteroletniego, pierwsi polscy emigranci polityczni: Kołłątaj, Ignacy i Stanisław Potoccy, Weyssenhof, dwaj Sołtanowie, Michał Zabiełło, Wiesiołowski, Wolicki, Kościałkowski, Jaroszewski, Grabowski i wielu innych. Była to kolonia złożona z najlepszych żywiołów, jakie miała upadająca Rzeczpospolita. Ożywieni byli wszyscy jedną myślą - ocalenia ojczyzny, wierzyli, że klęski, które spadały na nią, nie są ciosem ostatecznym, że zaborcy będą musieli, wedle słów Kołłątaja, »wyrzucić Polskę, jak niegdyś wieloryb Jonasza«. Emigranci nadsłuchiwali pilnie, co się dzieje w kraju, układali plany obrony i odwetu - i starali się jednocześnie poznać usposobienie zachodniej Europy dla sprawy polskiej. Grono tych ludzi pomnożył Kościuszko. Witano go z radością, jak człowieka najpopularniejszego w narodzie. Ważono pod adresem jego wyrazy: »Tobie jednemu ojczyzna jeszcze ufa«.
Opuszczając kraj, nie miał Kościuszko określonych planów. W liście do Michała Zaleskiego pisał: »Wyjeżdżam w kordon cesarski, ztamtąd do Szwajcar może, albo do Anglii, zkąd będę się przypatrywał robotom w kraju naszym. Jeśli będą dążyły do uszczęśliwienia kraju - powrócę; jeśli nie - oddalę się. Nie wchodzę w służbę żadną zagraniczną, a jeślibym był do tego przymuszony przez stan mój ubogi, to wejdę w służbę, gdzie jest rząd wolny«. Nieokreślone te zamiary uległy zupełnej zmianie w Dreźnie, gdzie przybywającego Kościuszkę czekało ważne i zaszczytne posłannictwo.
Była to chwila, gdy patryoci polscy, a zwłaszcza grupa, bawiąca na saskiem wychodztwie, przywiązywali pewne nadzieje do Francyi, która upojona świeżymi tryumfami wielkiej rewolucyi głosiła powszechne braterstwo ludów i koniec wszelkiej tyranii. Francuzi i Polacy zdawna żywili ku sobie sympatyę. Po 3 maja 1791 r. nastąpiło między obu narodami jeszcze większe zbliżenie, oparte na pokrewieństwie dążeń. Polska bowiem podjęła na wschodzie Europy zadanie podobne do tego, jakie Francya rozpoczynała na zachodzie - zadanie politycznego wyzwolenia tych warstw narodu, które dotąd żadnych praw nie posiadały. Konstytucya 3 maja wywrarła w Paryżu, jak zresztą w całej Europie, silne wrażenie. Publicyści francuscy wskazywali jako wzór swemu narodowi łagodne i pokojowe przeprowadzenie tak głębokich przeobrażeń przez sejm wielki w Warszawie. Mieszczaństwo francuskie posyłało Polakom adresy z powinszowaniami. Nawzajem w Polsce każda wieść o powodzeniu Francuzów wywoływała wybuchy radości. W październiku 1792 r. dyplomata francuski w Warszawie donosi swemu rządowi, że »trudno jest dać pojęcie o entuzyazmie powszechnym«, jaki wśród Polaków zapanował na wiadomość o zwycięstwach francuskiego oręża; »ściskano się, winszując sobie wzajemnie tryumfów narodu odważnego i wspaniałomyślnego przyjaciela wolności«.
Te objawy przyjaźni zdawały się zapowiadać czynny sojusz obu narodów. W grudniu 1792 r. na zgromadzeniu Konwencyi w Paryżu padły z ust przewodniczącego tego ciała następujące słowa pod adresem polskiego posła Turskiego: »Dzień zniszczenia tyranów nastąpił. Powiedz wodzom rewolucyi polskiej, że niedaleka jest chwila, w której obie Rzeczypospolite, polska i francuska, zmiażdżywszy narzędzia despotów, wyciągną do siebie braterskie dłonie i w pokoju używać będą dobrodziejstw wolności i równości«. Wydalony z Warszawy poseł francuski Descaches zatrzymał się umyślnie w Dreźnie, aby wejść w porozumienie z twórcami konstytucyi 3 maja, do których już przedtem zbliżył się był w Warszawie i których uważał za prawowitych przedstawicieli narodu polskiego. Descaches nalegał, aby Polacy wysłali do Paryża pełnomocnika dla zawiązania formalnego sojuszu z Francyą. Gdy do Drezna właśnie wtedy przybył Kościuszko, wybór padł na niego.
Imię Kościuszki było już wtedy głośne w całym świecie. Z szczególną czcią patrzała na niego Francya, która w nagrodę zasług ogólnoludzkich mianowała go przed kilku ledwie miesiącami swoim »obywatelem«. Rząd francuski miał o Kościuszce częste wiadomości z Warszawy od swoich posłów. Gdy po przystąpieniu króla do Targowicy rozeszła się w wojsku pogłoska, że Kościuszko zamierza ofiarować swe usługi Francyi, co zresztą okazało się zupełnie, bezpodstawnem, poseł francuski w Warszawie pisał do Paryża: »Wszystko, co wiem o Kościuszce, zmusza mnie gorąco tego pragnąć. Urobił się on w szkole Waszyngtona, jest szczerym i gorliwym przyjacielem wolności, dał wreszcie w ostatniej wojnie dowody bardzo wybitnych zdolności wojskowych. Wojsko ubóstwia go, Rosyanie nawet cenią go i szanują. Słowem wszystko łączy się, aby przedstawić go jako nabytek tak cenny, że dla zyskania go nie wahałbym się użyć wszelkich środków«. Rząd francuski odpowiedział natychmiast: »Gdyby generał Kościuszko pragnął przybyć do nas, zdolności tego generała, jego odwaga i miłość wolności, stanowią zalety zbyt godne pochwały, aby nie został skwapliwie przyjęty przez naród, który umie je oceniać i wynagradzać«.
Powstająca Polska nie mogła więc wysłać lepszego pełnomocnika do Paryża. Wprawdzie Kościuszko nie był dyplomatą, wszakże układy o sojusz miały być prowadzone na zasadach szczerości i »prostoty republikańskiej«. Misya jego zmierzała głównie do uzyskania moralnej i dyplomatycznej pomocy Francyi dla powstania; na wypadek zawarcia pokoju miała Francya zażądać całkowitej niepodległości Polski. W zamian za to przyrzekali Polacy wprowadzić u siebie rząd czysto republikański, znieść władzę królewską i zaprowadzić szereg społecznych i politycznych reform, jak skasowanie poddaństwa włościan i zabezpieczenie wszystkim obywatelom wolności i równych praw. Memoryał w tym duchu złożył Kościuszko rządowi francuskiemu. Był to jedyny w swoim rodzaju szkic sojuszu, w którym sprzymierzającym się stronom szło nie o zdobycze materyalne, lecz o wzajemne poparcie wspólnych dążeń idealnych. Niepodległa Polska miała być ogniskiem idei postępowych na wschodzie Europy, jak Francya była ich główną krzewicielką na zachodzie.
Nie znamy okoliczności, w jakich porozumienie doszło do skutku. Wiemy jednak, że nie zaważyło ono na szali naszych losów, a wzbogaciło nas tylko o doświadczenie, iż na własnej jedynie sile można skutecznie budować przyszłość.
O wyniku misyi Kościuszki dowiadujemy się drogą pośrednią, z listu ministra Le Bruna, wysłanego do posła francuskiego w Warszawie 28 lutego 1793. »Mieliśmy - pisze minister francuski - kilka konferencyi z zacnym generałem Kościuszką. Możesz zapewnić patryotów polskich, że Rzeczpospolita zajmuje się żywo środkami, mogącemi wyzwolić ten dzielny naród z pod wstrętnego jarzma. Niedaleki może jest czas, w którym eskadry nasze ukażą się odrazu na morzu bałtyckiem i Archipelagu, a poparte siłami Szwecyi i cesarstwa Otomańskiego, równie, jak i odważnych Polaków, zmienią postać rzeczy na północy. Mogę więc tylko zachęcać komitet rewolucyjny, aby przygotowywał w Polsce wielki ruch, który ma wybuchnąć za danem hasłem«.
Z szerokich tych planów nic zgoła nie urzeczywistniło się. Rewolucyjna Francya, zagrożona u siebie w domu, musiała skupić siły dla własnej obrony, a walcząca Polska - opuszczona przez niedoszłą sojuszniczkę - ułatwiła jej tę obronę, zatrzymując u swych granic wojenną potęgę Prus i Rosyi.
Tymczasem Kościuszko, spełniwszy swe poselstwo paryskie, wrócił do Lipska. Tutaj, we wrześniu 1793 r., przybyli wysłańcy sprzysiężenia warszawskiego Aloe i Walichnowski, z wezwaniem, aby jako dyktator z władzą nieograniczoną stanął na czele przygotowującego się zbrojnego ruchu. »Dla uchronienia się od nieszczęśliwych wypadków rewolucyi francuskiej - objaśnia Kołłątaj - zgodziliśmy się, że insurekcya w Polsce powinna być pod dyktaturą jednego człowieka, któryby zyskał powszechne zaufanie, a cały naród wskazywał do tego Kościuszkę«. Kościuszko przyjął w zasadzie wybór na naczelnego wodza. Zapytany przez kogoś o »opinie polityczne«, ujął pytającego za rękę i rzekł ze wzruszeniem: »Za samą szlachtę bić się nie będę, chcę wolności całego narodu i dla niej tylko wystawię me życie«. Wyłaniała się jednak wątpliwość, czy wybuch nie byłby jeszcze w tej chwili przedwczesny. Wysłany do Warszawy Zajączek przekonał się istotnie, że przygotowania, jakie zdążono poczynić, nie są dostateczne. Kościuszko, rozważny z natury i pełen głębokiego poczucia odpowiedzialności, oparł się naciskowi sprzysiężonych, zwłaszcza, że oczekiwana wojna Rosyi z Turcyą zdawała się zapowiadać o wiele dogodniejszą chwilą dla wybuchu powstania. Oświadczywszy, że za »mniej zgubne uważa grożące zmniejszenie wojska, niż powstanie, gdyby się nie udało«, wyjechał do Włoch dla zmylenia czujności policyi pruskiej i rosyjskiej. Lecz tam we Florencyi wezwany został powtórnie, aby stanął na czele ruchu. Położenie było już zaostrzone do ostateczności. Więc z początkiem r. 1794 przybył na nowo do Saksonii, a 12 lutego Franciszek Dmochowski i Karol Prozor donoszą mu o stanowczym terminie wybuchu.
Ruch powstańczy w kraju począł silniej uderzać w lecie 1793 r. Patryoci, którzy przeżyli haniebny upadek Ustawy 3 maja, z bólem musieli przypatrywać się, jak Polska stawała się coraz bardziej cieniem niezależnego mocarstwa. Po nad tronem królewskim rządził, jak pan samowładny, ambasador Igelström, przy pomocy najezdniczej armii rosyjskiej. Rzeczpospolita, która jeszcze po pierwszym rozbiorze obszarem równała się Francyi, skurczyła się do 3.830 mil kwadratowych i czterech milionów ludności, w ślad za czem sejm uchwalił pomniejszenie wojska narodowego do 15.000 głów, rozbrajając obrońców ostatnich wątpliwych swobód. Przezorny Igelström domaga się jak najszybszego wykonania tej samobójczej uchwały, a posłuszna mu Rada Nieustająca naznacza ostateczny termin na 15 marca. To przyspiesza wybuch. Stronnictwo patryotyczne, którego przedstawiciele działają równocześnie na emigracyi, w Warszawie i w Wilnie, musi rozstrzygać: albo przyspieszyć termin powstania, albo stracić resztki armii regularnej, stworzonej przez Sejm czteroletni i wyszkolonej w wojnie r. 1792. Kościuszko po gruntownym namyśle i coraz silniej napierany przez związkowców warszawskich, przechyla się ku powstaniu i opuściwszy Drezno - spieszy w granice Polski.
Rzeczpospolita zdawała się być gotową do boju. Roboty przygotowawcze, trwające od sejmu grodzieńskiego, objęły wszystko, co w kraju czuło po polsku i rozumiało grozę położenia. W Warszawie zdwoiła się działalność kółek patryotycznych, w których przewodzili: szlachetny i dzielny generał Działyński, Bars, bankier Kapostas i były poseł Jelski. Litwę organizowali Karol Prozor, Stanisław Sołtan, Rrzostowski, Giedroyć, Grabowski, ksiądz Bohusz. Wojsko, którego honor zadraśnięty został uchwałą rozpuszczenia częściowego i w którego szeregach znajdowali się tacy patryoci, jak generałowie Madaliński i Zajączek, sprzyjało szczerze zamiarom powstańczym i postawę swoją niedwuznacznie poczęło okazywać. Ruch przybierał charakter narodowy, zwłaszcza w Warszawie, gdzie tajemnicze ręce przylepiały odezwy na murach kamienic, rozrzucały pisma ulotne, a na ulicach miasta, wśród zebrań tłumnych, dawał się zauważyć gorączkowy niepokój. Drażnić poczęła Igelströma ta »głucha jakaś i prawie powszechna fermentacya«, więc zażądał zaraz policyjnych środków, a powolna jego skinieniom »jurysdykcya marszałkowska« w Warszawie wydała »najsurowsze obwieszczenie do wszystkich, trzymających domy publiczne, zajezdne, traktyernie, kaffenhauzy, ogrody, bilary«, aby o każdym ruchu powstańczym »do pierwszej warty najbliższej znać dali«. Nierównego wszakże przeciwnika miała wobec siebie rwąca się do czynu lepsza część narodu. Na niewielkiej przestrzeni kraju, uszczuplonego drugim rozbiorem, kwaterowała armia rosyjska, złożona z 27.000 ludzi i przeszło 80 dział - a tuż za kordonem, na ziemiach polskich, wcielonych świeżo do Rosyi, leżała o wielekroć liczniejsza masa wojenna w charakterze rezerwy, gotowej w każdej chwili wtargnąć w granice Rzeczypospolitej.
W takich warunkach stanął Kościuszko na ziemi polskiej. A ponieważ stanął w uroczystej chwili, w której miał spełnić największy czyn swojego życia i postawiwszy na ostrzu miecza losy narodu, wypowiedział swojemi czystemi usty testament upadającej Polski, przeto będzie rzeczą słuszną, abyśmy starali się odtworzyć ten tajemniczy i święty nastrój ducha, w jakim Kościuszko przystąpił do spełnienia swego wielkiego zadania.
Jakkolwiek nie przywdział jeszcze wówczas sławnej sukmany racławickiej, która od tego czasu nabrała znaczenia symbolu narodowego - w duszy jego nastąpiło ostateczne uświadomienie tych konieczności dziejowych, tych żądań patryotycznych, społecznych i moralnych, które zwykliśmy nazywać ideałami, albo programem Kościuszkowskim. Widzieliśmy, jakiemi drogami szedł stopniowy rozwój jego myśli i zapatrywań. Podpatrzyliśmy marzenia chłopięce, których przedmiotem nie był wielki zdobywca, ani »generał« ze złotemi szlifami, ani król, otoczony świetnym dworem, lecz obywatel, miłujący ojczyznę i zadowolony ze spełnienia obowiązku. Byliśmy świadkami, jak w szkole rycerskiej kształtowała się dalej ta dusza promienna i bez skazy, ślubując »honorowi i cnocie«. Mieliśmy wszystkie dane domyślać się, że w czasie pobytu na Zachodzie młody kadet przyswoił sobie pojęcia nowoczesne, które odbiegały bardzo od utartych wyobrażeń litewskiego szlachcica, pojęcia, które znalazły w nim grunt łatwy i wdzięczny. Widzieliśmy go walczącego za oceanem za najwznioślejsze ideały polityczne i podziwialiśmy, razem z obcymi, jego prostotę, jego dobroć, jego hart męski połączony ze słodyczą i skromnością. Towarzyszyliśmy mu pod dach rodzinnego dworu, gdzie snuł myśli o wybawieniu ojczyzny z upadku i wcielał w czyn swoje ideały społeczne, wedle których »bogactwo tylko i wiadomości różnicę pomiędzy ludźmi czynią«, patrzyliśmy na jego bohaterskie i roztropne czyny orężne, podjęte w obronie zagrożonej wolności, odczytywaliśmy piękny, najczystszą miłością ludu natchniony testament siechnowicki i śledziliśmy kroki jego na tułactwie wśród obcych, gdzie jedyną myślą jego było ocalenie kraju od rozbicia. Te wszystkie doświadczenia, myśli, czyny złożyły się na wytworzenie pewnego sposobu pojmowania dróg, jakiemi powinny były pójść sprawy publiczne w Polsce, aby się dało odwrócić wiszący nad nią miecz zagłady. Zrozumiał więc Kościuszko lepiej, niż wielu innych, że życie obywatelskie płynęło w Rzeczypospolitej korytem zbyt wązkiem, bo korytem jednej społecznej warstwy, że nietylko względy uczuciowe, t. j. sprawiedliwości, lecz także rozumowe, t. j. dobro narodu, wymagały wciągnięcia do działania miast i ludu wiejskiego - i że ojczyzna, powołując te nowe warstwy do obowiązków patryotycznych, musi im jednocześnie zabezpieczyć udział w prawach. Kościuszko wierzył głęboko w to, że przemoc, zagrażająca Polsce, dałaby się odeprzeć tłumnem powstaniem całego narodu. Widział przecież na własne oczy zwycięstwo takiego narodowego powstania w Ameryce i uwzględniwszy wszystkie różnice oświaty, przeszłości dziejowej, warunków gospodarczych pomiędzy Polską i koloniami angielskiemi, doszedł do wniosku, że zwycięska wojna obywateli amerykańskich dałaby się z powodzeniem odtworzyć na ziemiach Rzeczypospolitej, jeżeliby warstwa, stanowiąca czoło narodu, znalazła w sobie dostateczny zasób ofiarności obywatelskiej. A po za tem nie miał żadnych planów ambitnych, żadnych dążeń, ani widoków osobistych. Posiadamy dość świadectw na stwierdzenie ponad wszelką wątpliwość tego faktu, że w duszy jego gorzała tylko najczystsza, bezinteresowna miłość ojczyzny, że ujmując w ręce władzę naczelnika narodu: dyktatorską - był takim samym najlepszym sługą swego kraju, jak ów bohater starożytny, o którego naśladowaniu marzył na ławie szkolnej u Jezuitów brzeskich. W kilkanaście dni po wstąpieniu na ziemię ojczystą, jako naczelny wódz, pisał: »Niech nikt, kto cnotliwy, nie pragnie władzy. Złożono ją w moim ręku na ten moment krytyczny. Nie wiem, czy na tę ufność zasłużyłem, ale to wiem, iż ta władza jest dla mnie jedynie narzędziem do skutecznej obrony ojczyzny mojej i wyznaję, iż jej końca tak szczerze pragnę, jak samego zbawienia Narodu«. Jeszcze później spowiada się w jednym z listów, że z tęsknotą wyczekuje chwili, w której będzie mógł »rzucić (zwycięską) broń w izbie sejmowej«, a potem osiąść na wsi i oddać się ulubionemu ogrodnictwu, »abym użył w domku małym spokojności«. Te słowa pisał człowiek, przed którym świeżo (w maju 1794 r.) ukorzył się ostatni król polski i w smutnej zmienności swoich uczuć pisał, iż »władnym i znaczącym inaczej być nie pragnie, tylko wtedy i tyle, jak on (t. j. Kościuszko) z narodem osądzi«. Wyrazy takie i władza wojenna nieograniczona i uwielbienie całego narodu mogło było oszołomić ubogiego dziedzica Siechnowicz. Popularność jego, rosnąca z dniem każdym, nie miała sobie równej w Polsce od wielu pokoleń.
Mógł o niej przekonać się sam podczas krótkiego pobytu w ziemiach oderwanych na rzecz Austryi, i teraz, gdy z woli narodu wracał, aby na rynku krakowskim zaprzysiądz akt powstania. Nic jednak nie zachwiało ani na chwilę jego wrodzonej skromności, a cała natura jego zdawała się protestować przeciwko uwielbieniu, jakie go otoczyło. Nie była to słabość. Kościuszko czuł swoją wartość, wiedział, że lekkomyślne ujmowanie steru w takiej chwili byłoby zbrodnią. Wszystkie czyny jego znamionowała zawsze rozwaga, spokój i trzeźwość. Przyjmując władzę naczelną z rąk narodu bez pychy, ale i bez fałszywej skromności, musiał czuć, że w Polsce niema człowieka, któryby się lepiej nadawał do spełnienia obowiązku, jaki go czekał. Inaczej - nic nie byłoby go mogło skłonić do przyjęcia wielkiej odpowiedzialności. I to skojarzenie: pewności siebie z zupełnym brakiem wysokiego rozumienia o sobie, ducha męskiego z dziecięcą delikatnością uczuć, majestatu władcy z prostotą i niemal pokorą zwykłego obywatela, składa się na owe tradycyjne duchowe rysy Kościuszkowskie, które niby najkosztowniejszą relikwię od stu lat w Polsce każde pokolenie przekazuje następnemu.
I takim być musiał w chwili powrotu, gdy w ręce swe ujął kierunek spraw narodowych.
Jako punkt wyjścia dla działań powstańczych wybrano Kraków. Dnia 23 marca 1794 r., w mieście, z którego dzień przedtem wyszła załoga rosyjska na wieść o zbliżaniu się Madalińskiego, zjawia się Tadeusz Kościuszko i nie zwlekając, naznacza dzień najbliższy na uroczyste ogłoszenie aktu powstania i złożenia przysięgi. Noc schodzi mu na pisaniu aktu, ułożonego na zamku krakowskim przy pomocy Kołłątaja, Linowskiego i innych patryotów. Drukarnia tłoczy go w wielkiej liczbie egzemplarzy dla rozrzucenia w mieście i w całym kraju. Prezydent Krakowa Lichocki zdaje władzę w ręce naczelnika, którego przybycie porusza ludność, podnieca umysły i wywołuje nieskończone objawy radości. Nakoniec wstaje nad Krakowem i Polską wielki dzień 24 marca 1794 r. Od rana panuje ruch gorączkowy na ulicach miasta. Sklepy zamknięte, mieszkańcy przystrojeni świątecznie, młodzież i kobiety przybrani w wizerunki Kościuszkowskie z napisami: »Wolność lub śmierć!«, lub »Za Prawa i Wolność!«, lub »Za Kraków i Ojczyznę«, albo wprost: »Vivat Kościuszko!« Na rynku przed ratuszem staje w paradzie batalion piechoty z komendy generała Wodzickiego. Nieprzeliczony tłum zalega rynek i ulice przyległe.
Kościuszko w orszaku tak skromnym, jakiego nie miał żaden inny dyktator, staje przed rozwiniętą linią wojska - na miejscu, które oznacza dziś pamiątkowa płyta kamienna. Na cześć upragnionego wodza wybuchają długo niemilknące okrzyki. Naczelnik daje znak - i wśród uroczystej ciszy zaczyna się akt złożenia przysięgi przez wojsko - a rota tego niezapomnianego ślubowania brzmi: »Ja ...... przysięgam, że będę wierny Narodowi Polskiemu i posłuszny Tadeuszowi Kościuszce, Naczelnikowi Najwyższemu, wezwanemu od tegoż Narodu do bronienia wolności, swobód i niepodległości Ojczyzny. Tak mi Boże dopomóż i niewinna męka Syna Jego!« Zaczem stała się cisza jeszcze większa i wśród niej, w obliczu ludności i wojska, uroczysty, promieniejący, natchniony, »z licem słodkiem«, »z oczyma podniesionemi w górę«, Tadeusz Kościuszko odkrywszy głowę i ująwszy oburącz miecz, poświęcony w kościele Kapucynów, zaprzysiągł te słowa:
»Ja, Tadeusz Kościuszko, przysięgam w obliczu Boga całemu Narodowi Polskiemu, że powierzonej mi Władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie jej dla obrony całości granic, odzyskania Samówładności Narodu i ugruntowania powszechnej Wolności używać będę. Tak mi Panie Boże dopomóż i niewinna Męka Syna Jego«.
Wśród tłumów musiała się zerwać burza radości. Okrzyki szczęścia i zapału towarzyszyły Naczelnikowi, który w otoczeniu generałów Wodzickiego i Czapskiego, przybyłego z Warszawy patryoty bankiera Kapostasa, posła z czteroletniego sejmu Aleksandra Linowskiego, oficerów, mieszczan i ludu udał się natychmiast na ratusz, gdzie miał być solennie ogłoszony Akt Powstania. Poprzedził go Kościuszko mową, w której wzywał do brania udziału w walce ludzi wszelkich stanów: szlachtę, księży, mieszczan, chłopów i żydów, a oświadczywszy, że od nikogo z obywateli nie żąda przysięgi, »bo ten interes jest wspólnym interesem tak moim, jak WPanów«, oddał głos Linowskiemu, który odczytał następujący wiekopomny Akt powstania obywatelów mieszkańców województwa krakowskiego:
»Wiadomy jest światu stan teraźniejszy nieszczęśliwej Polski. Niegodziwość dwóch sąsiedzkich mocarstw i zbrodnie zdrajców Ojczyzny pogrążyły ją w przepaść. Uwzięta na zniszczenie Imienia Polskiego Katarzyna II, w zmowie z wiarołomnym Fryderykiem Gwilelmem, dokonała zamiarów nieprawości swojej. Niemasz rodzaju fałszu, obłudy i podstępu, któremiby się te dwa rządy nie splamiły dla dogodzenia swojej zemście i chciwości. Ogłaszając się bezwstydnie Carowa za gwarantkę całości, niepodległości i szczęścia Polski, rozrywała i dzieliła jej kraje, znieważała jej niepodległość, trapiła nieustannie wszelkiego rodzaju klęskami. Gdy zaś Polska, zbrzydziwszy sobie jej obelżywe jarzmo, odzyskała prawa samowładności swojej, użyła przeciwko niej zdrajców Ojczyzny, bezbożny ich spisek wsparła całą swą mocą zbrojną, a chytrze od obrony kraju odwiódłszy króla, któremu sejm prawy i naród wszystkie siły swoje powierzył, wkrótce samychże zdrajców haniebnie zdradziła. Przez takie podstępy stawszy się panią losów Polski, wezwała do łupów Fryderyka Gwilelma, nagradzając jego wiarołomstwo w odstąpieniu najuroczystszego z Rzecząpospolitą traktatu. Pod wymyślonemi pozorami, których fałsz i bezczelność samym tylko tyranom przystoi, w istocie zaś dogadzając nienasyconej chciwości i chęci rozpostarcia tyranii przez opanowanie przyległych narodów, zagarnęły te dwa spiknione na Polskę mocarstwa odwieczne i niezaprzeczone dziedzictwa Rzeczypospolitej, otrzymały na zbrodniczym zjeździe zatwierdzenie zaborów swoich, wymusiły przysięgi na poddaństwo i niewolę, wkładając najsroższe na obywatelów obowiązki, a sami żadnej, prócz arbitralnej woli nie znając, oznaczyły zuchwale nowym i nieznanym dotąd w prawie narodów językiem, istność Rzeczypospolitej w rzędzie państw niższego stopnia; okazując jawnie, że tak prawo, jak granice państw udzielnych od ich upodobania zawisły, i że patrzą na północną Europę jak na łup przeznaczony dla ich drapieżnego despotyzmu.
Pozostała reszta Polski nie okupiła tak strasznemi klęskami polepszenia stanu swego. Ukrywając Carowa niebezpieczne europejskim mocarstwom zamiary swoje, poświęciła ją tymczasem barbarzyńskiej i nieukojonej zemście. Depce w niej najświętsze prawa wolności osób i majątków obywatelskich; myśli i uczucia poczciwego Polaka nie znajdują schronienia przed jej podejrzliwem prześladowaniem: mowie samej więzy narzuciła. Zdrajcy tylko ojczyzny mają od niej pobłażanie, aby się bezkarnie wszelkich dopuszczali zbrodni. Rozszarpali oni majątek i dochody publiczne, wydarli obywatelską własność, podzielili między siebie urzędy krajowe, jak gdyby łupy na pokonanej Ojczyźnie zdobyte; a przybrawszy sobie świętokradzko imię narodowego rządu, wszystko kwoli obcej tyranii i na pierwsze jej skinienie niewolniczo dopełniają. Rada Nieustająca, twór obcego narzutu, prawą narodu wolą zniesiona, a świeżo od zdrajców na nowo wskrzeszona, targa na rozkaz posła moskiewskiego te nawet granice władzy swojej, które od tegoż posła przyjęła, gdy ledwie co zniesione, lub uchwalone ustawy samowolnie podnosi, przerabia i niszczy. Słowem, rząd mniemany narodu, wolność, bezpieczeństwo i własność obywatelów zostają w rękach niewolników sługi Carowy, której przemagające w kraju wojska są tarczą dla ich nieprawości.
Przytłoczeni tym ogromem nieszczęść, znękani bardziej zdradą, aniżeli mocą oręża nieprzyjacielskiego, zostający bez najmniejszej krajowego rządu opieki, postradawszy Ojczyznę, a z nią używanie najświętszych praw wolności, bezpieczeństwa, własności, tak osób, jako i majątków naszych, zdradzeni i naigrawani od jednych, opuszczeni od drugich rządów, my, Polacy, Obywatele, mieszkańcy województwa krakowskiego, poświęcając Ojczyźnie życie nasze, jako jedyne dobro, którego nam jeszcze tyrania wydrzeć nie chciała, idziemy do tych ostatnich i gwałtownych środków, które nam rozpacz obywatelstwa podaje.
Mając więc niezłomne przedsięwzięcie zginąć i zagrzebać się w ruinach własnego kraju, albo oswobodzić ziemię ojczystą od drapieżnej przemocy i haniebnego jarzma, oświadczamy w obliczu Boga, w obliczu całego rodzaju ludzkiego, a mianowicie przed wami, Narody, u których wolność jest wyżej ceniona nad wszystkie inne dobra świata, iż używając niezaprzeczonego prawa odporu przeciwko tyranii i zbrojnej przemocy, wszyscy w duchu narodowym, obywatelskim i braterskim łączymy w jedno siły nasze, a przekonani, iż pomyślny skutek wielkiego przedsięwzięcia naszego najwięcej od najściślejszego wszystkich nas zjednoczenia zależy, wyrzekamy się wszystkich przesądów i opinii, które obywatelów, mieszkańców jednej ziemi i synów jednej Ojczyzny dotąd dzieliły, lub dzielić mogą, i zaręczamy sobie wszyscy nawzajem nieoszczędzać wszelkich ofiar i sposobów, jakich tylko święta miłość wolności dostarczyć zdoła ludziom powstającym w rozpaczy na jej obronę.
Uwolnienie Polski od obcego żołnierza, przywrócenie i zabezpieczenie całości jej granic, wytępienie wszelkiej przemocy i uzurpacyi tak obcej, jak i domowej, ugruntowanie wolności narodowej i niepodległości Rzeczypospolitej, ten jest cel święty powstania naszego, który żeby w skutku zawiedzionym nie był, żeby dzielna władza kierowała siłą narodową, zważywszy pilnie stan dzisiejszej Ojczyzny naszej i jej mieszkańców, te nam sposoby nieuchronne i konieczne zdają się: mieć Naczelnika powszechnego Siły Zbrojnej Narodowej, Radę Najwyższą Narodową doczesną, Komisyę Porządkową Województwa naszego, Sąd najwyższy kryminalny i Sąd kryminalny w województwie naszem. Za powszechną więc nas wszystkich wolą stanowimy, co następuje:
1. Obieramy i uznajemy niniejszym aktem naszym Tadeusza Kościuszkę za Najwyższego i jedynego Naczelnika i rządcę całego zbrojnego powstania naszego.
2. Wspomniony Naczelnik Siły Zbrojnej złoży zaraz Najwyższą Radę Narodową. Powierzamy obywatelskiej gorliwości jego wybór osób do tej Rady i przepisania jej organizacyi. Naczelnik sam będzie mógł zawsze zasiadać w tej Radzie jako jej członek czynny.
3. Do władzy jedynie Naczelnika należeć będzie: urządzenie Siły Zbrojnej Narodowej, nominowanie osób na wszystkie stopnie wojskowe i sposób użycia tej Siły Zbrojnej przeciw nieprzyjaciołom Ojczyzny i niniejszego powstania naszego. W tem wszystkiem Rada Najwyższa dopełniać będzie rozkazów i urządzeń jego bez najmniejszej przeszkody i opóźnienia, jako naczelnika prosto z woli narodu wezwanego i wybranego.
4. Gdyby Naczelnik Tadeusz Kościuszko, w przypadku choroby lub innej jakiej przyczyny, sam nie mógł dopełnić obowiązków ważnych urzędu swego: w takowym razie mianować będzie zastępcę swego, zniósłszy się z Radą Najwyższą Narodową. Gdyby zaś nagła śmierć lub inna jaka przyczyna pozbawiła nas wspomnionego Naczelnika, a przez to zdarzenie Siła Zbrojna Narodowa bez pewnego Naczelnika i rządcy została: pierwszy z porządku w tym korpusie, gdzie będzie Naczelnik, obejmie najwyższą komendę, Rada zaś Najwyższa Narodowa innego Naczelnika na miejsce Tadeusza Kościuszki nominować będzie.
5. Rada Najwyższa Narodowa opatrzy skarb publiczny na utrzymanie Siły Zbrojnej Narodowej, na opędzenie wszystkich wydatków wojennych, jako i innych, które uzna za nieuchronne w celu Powstania naszego. Będzie zatem mogła stanowić o tymczasowych podatkach obywatelskich, o urządzeniu i użyciu dóbr i wszelkich funduszów narodowych, tudzież o pożyczce bądź w kraju, bądź zagranicą. Taż Rada nakaże pobór rekruta, opatrzy Siłę Zbrojną we wszystkie potrzeby wojenne, jako to broń, amunicyę, odzienie etc. Zapewni narodowi i wojsku żywność dostateczną, czuwać będzie nad porządkiem i bezpieczeństwem w kraju, oddalając wszelkie przeszkody i poskramiając zamiary celowi naszego powstania przeciwne. Doglądać będzie sprawiedliwości, aby ta dzielnie i prędko sprawowana była. Starać się będzie dla Narodu naszego o wsparcie i pomoc u obcych narodów. Nakoniec zatrudniać się będzie prostowaniem opinii publicznej i rozkrzewianiem ducha narodowego, aby Ojczyzna i Wolność była hasłem największych ofiar dla wszystkich ziemi polskiej mieszkańców. Te są główniejsze obowiązki, które wkładamy na Radę Najwyższą Narodową.
6. Stanowimy u siebie Komisyę Porządkową Województwa naszego według osobnego tymczasowego układu między nami. Komisya ta będzie w województwie naszem jedynem narzędziem wykonawczem Naczelnika Siły Zbrojnej Narodowej i Rady Najwyższej: dopełniać powinna wszelkich ich rozkazów i urządzeń stosownych do opisu władzy, którąśmy im w powyższych punktach powierzyli. Rada Najwyższa Narodowa przepisze natychmiast organizacyę i szczególne obowiązki tej Komisyi. My zaś przyrzekamy ścisłe wykonanie jej przepisów.
7. Rada Najwyższa Narodowa przepisze organizacyą, postępek sądowy, prawidła pewne dla sądu kryminalnego, który przy boku jej zostawać ma.
8. Gdy dla okoliczności teraźniejszych nie jesteśmy w sposobności uczynienia porządnego wyboru osób dla Sądu Kryminalnego tak Wojewódzkiego, jako Najwyższego: zdajemy przeto na Radę wybór tych sędziów, a to z osób, które przez ostatnie wolne sejmiki ziemskie i elekcye miejskie na urząd sędziów były wybrane.
9. Pod ten sąd podpadać będą wszystkie zbrodnie przeciwko Narodowi i czyny przeciwko świętemu celowi Powstania naszego, jako zbrodnie przeciwko zbawieniu Ojczyzny popełnione. Wszystkie te zbrodnie karze śmierci podpadać będą.
10. Zachowujemy przy Naczelniku Siły Zbrojnej władzę stanowienia kryksrektów (t. j. sądów wojennych) i standrektów (t. j. sądów doraźnych) podług praw i zwyczajów wojskowych.
11. Ostrzegamy jak najuroczyściej przez akt niniejszy, iż żadna z tych władz doczesnych od nas powyżej ustanowionych, ani oddzielnie, ani wszystkie razem wzięte, nie będą mogły uchwalać żadnych takowych aktów, któreby stanowiły konstytucyę narodową. Wszelki akt takowy uznany przez nas będzie za przywłaszczenie samowładztwa narodowego, podobne do tego, przeciwko któremu z ofiarą życia naszego teraz powstajemy.
12. Wszystkie władze doczesne, od nas powyżej tym aktem uchwalone dopóty w zupełnej mocy i działaniu swojem trwać będą, dopóki cel niniejszego Powstania naszego uskutecznionym nie będzie: to jest, do czasu, w którym Kraj Polski od obcego żołnierza i wszelkiej zbrojnej siły, powstaniu naszemu przeciwnej, oswobodzony i całość granic jego zabezpieczona nie zostanie. O czem Najwyższy Naczelnik z Radą Narodową pod najściślejszą odpowiedzialnością z osób i majątków obowiązani są ostrzedz obywatelów. Wtedy naród w reprezentantach swoich zebrany, odbierze sprawę z dzieł i postępków władz doczesnych; ogłosi światu wdzięczność swoją dla cnotliwych Ojczyzny synów, nagradzając ich pracę i ofiarę w miarę sprawiedliwych zasług; wtedy nakoniec stanowić będzie o przyszłej swojej i późnych pokoleń szczęśliwości.
13. Obowiązujemy Naczelnika Siły Zbrojnej i Radę Najwyższą Narodową, ażeby przez częste odezwy do Narodu nauczali go o prawdziwym stanie interesów jego, nie tając, ani łagodząc najnieszczęśliwszych wypadków. Rozpacz nasza jest pełna, a miłość Ojczyzny nieograniczona. Najsroższe nieszczęścia, najpotężniejsze trudności nie potrafią osłabić i przełamać cnoty Narodu i męstwa obywatelskiego.
14. Przyrzekamy sobie wszyscy nawzajem i całemu Narodowi Polskiemu stałość w przedsięwzięciu, wierność dla prawideł, posłuszeństwo dla władz narodowych w tym akcie powstania naszego wymienionych i opisanych. Zaklinamy Naczelnika Siły Zbrojnej i Radę Najwyższą na miłość Ojczyzny, aby wszystkich używali środków do oswobodzenia Narodu i ocalenia ziemi jego. Składając w ich ręku użycie osób i majątków naszych przez ten czas walki wolności z despotyzmem, sprawiedliwości z przemocą i tyranią, chcemy, aby zawsze przytomną mieli tę wielką prawdę: że ocalenie ludu jest najwyższem prawem«.
Działo się na zgromadzeniu obywatelów, mieszkańców Województwa Krakowskiego, w Krakowie dnia 24 marca 1794 roku.
*****
Po przeczytaniu, jak świadczy p. Filip Nereusz Lichocki, prezydent miasta Krakowa, »wielki stał się z radości łoskot i różne wołania« - a na akt posypały się dziesiątki, setki i tysiące podpisów obywatelskich. Akt to był niezwykły, po raz pierwszy bowiem w dziejach Polski lud występuje w nim obok szlachty jako czynnik rozstrzygający o najważniejszych zadaniach publicznych, o bycie państwa. Po raz pierwszy obok podpisów obywateli herbowych znalazły się nazwiska tych, co dotąd żadnego wpływu nie mieli na losy kraju. Na chwałę »szlacheckiego narodu«, którego wyłączna rola dobiegała swego kresu, zapisać należy ów dokument pamiętny, spisany i ogłoszony przez szlachcica Kościuszkę przy współudziale Linowskich, Czapskich, Wodzickich - karmazynów i urodzonych kandydatów na tron królewski. Konstytucya 3 maja przywróconą została wolą wszystkich stanów województwa krakowskiego. Zgodnie z duchem jej, przyznającym konieczność ciągłego postępu, uczyniono wielki krok naprzód. Wyrzeczono się uroczyście, jawnie »wszelkich przesądów i opinii, które obywatelów, mieszkańców jednej ziemi i synów jednej ojczyzny dotąd dzieliły«, złączono się »w duchu narodowym, obywatelskim i braterskim« dla wspólnego celu publicznego, rzucono myśl śmiałą i szczytną, że »ocalenie ludu jest najwyższem prawem«, dając aktowi powstania i jego władzom uprawnienie, jakiego nie miały wszystkie akta, równocześnie wychodzące z izb sejmowych i kancelaryi królewskiej w Warszawie. »Naczelnik Siły Zbrojnej« otrzymał władzę, jakiej obok niego w Polsce nikt nie miał, nie wyjmując Stanisława Augusta. »Posiadał - mówi historyk tych czasów - dyplom elekcyi, lepszy, niż ten, jaki stwierdzał elekcyę królów na Woli«. Pamiętne zgromadzenie na ratuszu krakowskim powzięło zaraz po obwołaniu dyktatury narodowej Kościuszki drugą uchwałę, upoważniającą go do powołania pod broń ludu wiejskiego - wszystkich mężczyzn zdatnych do walki od 18 do 28 roku życia. To było bezpośrednie wcielenie wygłoszonych dopiero co haseł. Polska wyrzekająca się »przesądów i opinii«, które »dzieliły mieszkańców jednej ziemi«, wkraczająca uroczyście w nowy okres dziejów swoich, uznawała lud chłopski »za obywatelów«. Było to zdarzenie epokowej doniosłości.
A ten serdeczny, dobry lud polski, niepamiętny wiekowego upośledzenia, szedł na pierwsze zawołanie ochotnie i radośnie, gotowy dać życie za przyznane sobie zaszczytne prawo. Zapiszmy złotemi głoskami nazwiska trzech flisaków czernichowskich, owego Wojciecha Sroki, Tomasza Brandysa i Jana Grzywy, co na potrzeby wojenne ofiarowali zaraz dwadzieścia galarów i dołożyli wysypany do baraniej czapki swój grosz wdowi - dzielnych chłopów krakowskich, przed którymi Kościuszko zdjął kapelusz generalski i odrzuciwszy go, rzekł piękne słowa: »Muszę mieć ręce wolne, abym was mógł do serca swego przycisnąć«. Więc nie było próżnem to pierwsze odwołanie się ojczyzny do swojego ludu, pierwsza pobudka patryotyczna, skierowana do chłopa. Upłynęło też kilka dni zaledwie, a pod chorągwią powstania stanęło 2.000 Krakusów od pługa i roli i 500 górali polskich.
Płomień zapału ogarnął mury starego Krakowa. Znoszono pieniądze, broń, żywność, ubranie, wszelki zdatny towar kupiecki. Sprzedawano ślubne obrączki, by pomnożyć kasę narodową, kobiety pozbywały się klejnotów. Kościoły nie mogły pomieścić pobożnych, w których odprawiały się nabożeństwa na intencyę wyprawy wojennej. Komisya porządkowa wezwała duchowieństwo, aby w każdą niedzielę i święto odczytywano z ambon akt powstania narodowego, aby zagrzewało lud do obrony ojczyzny i składania ofiar na jej potrzeby. Zapał wstrząsał narodem, budzącym się ze snu stuletniego.
Z kwatery Kościuszkowskiej szły tymczasem dalsze odezwy: do wojska polskiego i litewskiego, do obywateli, do duchowieństwa, do kobiet. W odezwie do obywateli napisał te wspaniałe rycerskie słowa: »W pogardzie śmierci jedynie jest nadzieja polepszenia losu naszego i przyszłych pokoleń. Pierwszy krok do zrzucenia niewoli jest odważyć się być wolnym. Pierwszy krok do zwycięstwa jest poznać się na własnej sile!« Napisał także, że »i to jest zbrodnią w obywatelu«, kiedy zachowuje obojętność wobec losów ojczyzny. Pomimo wrodzonej swojej łagodności - zapowiadał bezwzględność i surową stanowczość na wypadek sprzeciwiania się woli narodu. Oświadczył »iż ktokolwiek będzie czynił przeciw Związkowi naszemu, taki, jak zdrajca i nieprzyjaciel kraju do sądu kryminalnego, ustanowionego w akcie narodu, oddany będzie«. »Grzeszyliśmy aż nadto pobłażaniem i dlatego ginie Polska. Nigdy w niej prawie zbrodnia publiczna ukaraną nie została. Bierzemy teraz inny sposób postępowania: cnotę i obywatelstwo nagradzać, a ścigać zdrajców i karać zbrodnie«.
Zaledwie tydzień trwało wojenne przygotowanie powstania. »Komisya porządkowa województwa krakowskiego«, złożona z dwudziestu osób pod przewodnictwem kasztelana czchowskiego, Stefana Dembowskiego, zajęła się rozkładem i poborem podatków i ofiar dobrowolnych, gromadzeniem żywności, przydzielaniem napływających ochotników do oddziałów powstańczych i zaleceniem obywatelstwu ziemiańskiemu, ażeby nie używając środków przymusowych, wzbudzało w ludzie chęć dobrowolnego zaciągania się do wojska. Armia która z Krakowa miała wyjść dla stawienia czoła nieprzyjacielowi, nie przedstawiała się najlepiej. W Krakowie zastał Kościuszko zaledwie 1000 regularnego żołnierza i 12 niewielkich armat. Garstka ta urosła po ściągnięciu poblizkich oddziałów i ochotników do 2000, z którymi dnia 1 kwietnia wyruszył naczelnik w pole, zamianowawszy komendantem miasta Józefa Wodzickiego.
Tego samego dnia jeszcze pod Luborzycą, o dwie mile od Krakowa, nastąpiło szczęśliwe połączenie się z brygadą Madalińskiego i brygadą imienia Walewskiego, którą dowodził wicebrygadyer Manget. Obie liczyły około 1600 koni. Dnia 3 kwietnia posunął się pochód do wsi Koniuszy, gdzie członek komisyi porządkowej Jan Śląski przyprowadził ze wsi okolicznych 2000 chłopów, uzbrojonych w piki i kosy, nasadzone na sztorc. Ogółem więc armia Kościuszkowska liczyła około 5.600 ludzi - nie »żołnierzy«, blizko bowiem połowa nie miała żadnego wojskowego ćwiczenia.
Przeciw takiej to sile stanął w Skalmierzu generał Rosyjski Denisow z armią, z której blizko 6000 regularnego, wyćwiczonego żołnierza i 20 wybornych dalekonośnych dział pod dowództwem gen. Tormasowa wysłał przodem, na pierwszą wiadomość o ruchu wojsk polskich. Czwartego kwietnia rano obie armie znalazły się niedaleko Racławic i zajęły stanowiska wojenne: Rosyanie na stromej i nieprzystępnej wyżynie, zakryci lasem, Polacy przedzieleni głębokim parowem, na wzgórzach, wznoszących się naprzeciw. Obie strony zachowywały się długi czas wyczekująco. Polacy, widząc silne i o wiele dogodniejsze stanowisko nieprzyjaciela, nie śpieszyli się z atakiem. Niewielką przestrzeń, rozdzielającą dwa wojska, zalegała groźna cisza. Kościuszko ze słowami zachęty objeżdżał swoje szeregi, wśród których, jak las, błyszczały w słońcu kwietniowem kosy chłopów krakowskich. Stały naprzeciw siebie dwie armie, z których jedna miała za sobą przewagę sprawności i doświadczenia wojskowego, a druga górowała siłą duchową i świadomością celu - armia płatnych niewolników i hufiec rycerzy w służbie narodu. Po raz pierwszy od początku krwawych starć między dwoma narodami, zbliżonymi mową i pochodzeniem, mieli się zetknąć ze sobą na polu walki, piersią w pierś: mużyk-niewolnik, idący z ślepem posłuszeństwem naprzód, dla grabieży, dla mordu, dla siania krzywdy - i polski chłop-kosynier, chłop-obywatel, wiedziony najwyższem uczuciem ludzkiem, oddający głowę za wolność narodową. Nakoniec - zniecierpliwił się Tormasow. Około trzeciej z południa Rosyanie, zasłonięci gęsto porastającą krzewiną, poczęli spuszczać się z wyżyny trzema kolumnami, z których środkowa przypuściła atak na kolumnę polską, zajmującą również środkową pozycyę pod dowództwem samego Kościuszki. Ryknęły dwunastofuntowe działa rosyjskie. Armaty polskie, niosące na daleko mniejszą odległość, nie mogły z początku odpowiedzieć skutecznie. Oddziały Kościuszkowskie strwożone poczęły się cofać. Trwało to jednak krótko. Za zbliżeniem się Rosyan baterya polska, złożona z sześciu dział, rzuciła deszcz kul tak celnych, że nieprzyjaciel zachwiał się i wstrzymał w pochodzie. Teraz ukazała się prawa kolumna nieprzyjacielska, szykując się do ataku. Na czele jazdy zrywają się ku niej generałowie Zajączek i Madaliński - trzykroć odparci. Kawalerya polska pierzcha, ale następującą kolumnę rosyjską witają jednocześnie armaty i strzały ręczne lewego skrzydła polskiego i zmuszają do cofnięcia się. Około godziny szóstej ukazał się generał Denisow z trzecią, najsilniejszą kolumną. Wytwarza się jednak położenie niepomyślne dla Rosyan. Rozdzieleni wąwozem nie mogą porozumiewać się ze sobą dość szybko i posiłkować się wzajemnie. Korzysta z tego momentu Kościuszko - w gorących wyrazach zagrzewa męstwo kosynierów i towarzysząc im ze słowami: »Zabrać mi chłopcy te armaty! Bóg i Ojczyzna! Naprzód wiara!« rzuca się na środek armii nieprzyjacielskiej. Kosynierzy zrywają się jak burza. Słychać nawoływania się wzajemne do męstwa. Huk strzałów armatnich mięsza się z okrzykami: »Bartku! Szymku! Maćku! A dalej!« Te samorodne komendy okazują się skuteczne. Kosynierzy wśród gradu kul dosięgają bateryi nieprzyjacielskiej. Gospodarz rzędowicki Wojtek Bartos wpada pierwszy na bateryę i czapką przykrywa zapał armaty, do której artylerzysta przykładał właśnie ogień. Chwila - i znowu trzy rosyjskie działa dwunastofuntowe znajdują się w ręku chłopów krakowskich, wśród których Świstacki wyróżnia się szaloną odwagą. Poczem »ścianą« uderzyli na grenadyerów. Parów zapełnił się trupami Moskali. Jeszcze osiem armat biorą w posiadanie Krakusy, Środek armii nieprzyjacielskiej został złamany, a jazda Zajączka miażdży ją do reszty. Teraz rusza w bój prawa kolumna rosyjska, zasilona świeżym zastępem piechoty. Batalionami, które jeszcze nie brały udziału w ogniu, rozpoczyna Kościuszko walkę. Lecz strzały rosyjskie rażą gęsto, a celnie. Naczelnik sprawia szyk kosynierów, zabezpiecza ich tyły piechotą regularną i rzuca na przeciwnika. I znowu bohaterski chłop polski jak wicher idzie do ataku. Zaledwie dwa razy zdążył nieprzyjaciel zionąć deszczem ognistym, a już nieustraszeni kosynierzy wpadają gwałtownie na karki wroga. Śmierć wionęła w szeregach rosyjskich. Krwawe pobojowisko ozłocił zachód słońca, w którego ogniu błyskała zaczerwieniona stal kos racławickich. Padła pod ich strasznymi razami straż, pilnująca armat, złamały się i skłębiły szyki nieprzyjacielskie i wreszcie ogarnął przerażonych natarciem sołdatów popłoch bezładnej ucieczki.
Pole bitwy zostało przy Polakach po pięciogodzinnej morderczej walce.
O zmroku obóz polski wrzał radością i okrzykami. Wśród gwaru tryumfalnego zwycięski wódz odkrył głowę i dał znak, że pragnie mówić. W imieniu ojczyzny dziękował żołnierzom za okazane męstwo, kończąc okrzykiem: »Wiwat naród!« »Wiwat wolność!« Odpowiedziała mu wiara: »Wiwat Kościuszko!« wyrzucając czapki w górę na znak radości. A potem skinął ręką na Bartosza, kazał uderzyć w bębny i trąby, w obliczu całego wojska oddał hołd męstwu krakowskiego chłopa i nadając mu godność szlachecką z nazwiskiem Głowackiego, polecił adjutantowi przypiąć mu do sukmany chłopskiej srebrne, oficerskie szlify.
Pochwałą z ust naczelnika zaczczyceni zostali generałowie Zajączek i Madaliński Brygadyer Magnet, major Lukke, Krzysztof Dembowski - i jeszcze jeden chłop z Rzędowic: Świstacki. A potem wobec zwycięskich szeregów zdjął z siebie generalski mundur kawalerzysty i przywdział sukmanę krakowską, oddając ostatni i najwyższy hołd polskiemu ludowi. Dla nas, dla potomnych, którzyśmy uczuciami naszemi przeżyli zarówno radość Racławic, jak żałobę klęski maciejowickiej, ten akt czci tak prostej i tak potężnej w swej prostocie jest wypadkiem o wiele droższym, ważniejszym i bardziej płodnym, niż zdobycie wszystkich armat rosyjskich i niż owo pole historyczne, zasiane trupami nieprzyjaciół. Widzieliśmy już w dotychczasowych losach Kościuszki czyny wielkiego rozumu politycznego i wielkiej miłości, znamy jego pamiętne odwołanie się do narodu, ażeby się wyrzekł »przesądów i opinii, dzielących synów jednej ziemi«, odczytamy niebawem dalsze odezwy, w których się coraz wyraźniej streszcza myśl polskiego braterstwa stanów - ale nie będzie już nic uroczystszego nad tę zamianę munduru generalskiego na sukmanę chłopską, nad tę zamianę, która mówi więcej, niż wszystkie uniwersały, w której skupia się cała idea Racławic, cała idea Kościuszkowska, wskazująca, jako jedyną drogę do wolności, wspólne działanie wszystkich warstw narodu.
Dnia 6 kwietnia ujrzał Kraków trofea racławickie. Wieziono przez Rynek zdobyte armaty, niesiono sztandar, prowadzono jeńców. Wobec tych ostatnich zajaśniała w całym blasku polska wspaniałomyślność. Komisya porządkowa wydała odezwę, wzywającą ludność, aby łagodnie obchodziła się z dezerterami z wojska nieprzyjacielskiego.
Nakazując tępić rabujące żołnierstwo obce, zalecała jednocześnie, aby każdy zbiegły żołnierz, szukający wśród Polaków schronienia, doznawał »wszelkiego bezpieczeństwa, ludzkości i prawdziwej opieki«.
Zwycięstwo racławickie było niemałe, jeżeli się uwzględni nierówność walczących ze sobą armii. »Otrzymaliśmy plac bitwy - pisze Kościuszko nazajutrz w raporcie do narodu - wzięliśmy 12 armat większego i mniejszego kalibru z zaprzęgami i amunicyą do nich należącą. Wzięliśmy sztandar kawaleryi, pułkownika, kapitana, 18 jeńców, bo żywość potyczki nie dała pardonować zapalonemu żołnierzowi.
Zdobyto wiele orderów i znaków oficerskich i wojsko zwycięskie wykrzyknęło na placu bitwy: wiwat naród! wiwat wolność! Rachować można zabitych naszych 100, rannych tyleż; ale straty nieprzyjacielskiej domyśleć się można po samym obrocie i skutku bitwy«. (Skądinąd wiemy, że strata owa wyniosła z górą 1000 ludzi). W zakończeniu swojego »raportu« wołał Kościuszko: »Narodzie! ... Racz poczuć twą siłę, dobądź jej całkowitej, chciej być wolnym i niepodległymi… Umysł twój przygotuj do zwycięstw i do klęsk, duch prawdziwego patryotyzmu powinien w obydwóch zachować swą tęgość i energią!«... Równocześnie zaś wydał odezwę zachęcającą dziedziców do uzbrajania poddanych i wysyłania ich na plac boju. »Konieczną jest rzeczą - pisał, objaśniając swoje intencye - aby lud czuł, że bijąc się przeciwko nieprzyjacielowi powszechnemu, znajduje w tem polepszenie losu swego: że stan jego nierównie będzie szczęśliwszy w uratowanej z niewoli Polsce, aniżeli, gdy w niej obcy przewodzić będą«.
Z Racławic ruszyła 5-ciotysięczna armia polska, niezaczepiana przez Rosyan, do Bosutowa, obozowała tu przeszło dwa tygodnie, od 7 do 24 kwietnia, organizując się i zwiększając siły nowymi nabytkami; poczem z początkiem maja wkroczyła w województwo sandomierskie i rozłożyła się pod Połańcem.
*****
Bitwa racławicka wywarła wpływ dobroczynny na losy powstania. Popchnęła do chwycenia za oręż wszystkich gotowych do boju, a nadto pociągnęła wielu chwiejnych. Zwycięstwo oddziałało jak iskra. Cała piechota i jazda polska, stojąca między Wisłą a Bugiem, porzuciwszy swoich dowódców, obwołała generałem podpułkownika Jana Grochowskiego i pod jego komendą przyłączyła się do Kościuszki. Z pod Berdyczowa ruszył z 500 kawalerzystami Wyszkowski, rozbił batalion grenadyerów rosyjskich z sześciu armatami, przeszedł do Galicyi, skąd zabrał 900 ochotników i wkroczył z nimi na ziemię Rzeczypospolitej. Podnieśli sztandar powstania major Łaźniński z 600 końmi i major Kopeć z taką samą siłą. W lasach radziwiłłowskich zgromadził pułkownik Drzewiecki 2000 ochotników, z którymi wkroczył na Wołyń. Za przykładem województwa krakowskiego poszły inne, tworząc u siebie »komisye porządkowe« i ogłaszając uroczyście akt powstania. Imię Kościuszki było hasłem, przebiegającem z ust do ust. Jeszcze większa chwała niż dotąd otoczyła bohatera z pod Dubienki i Racławic.
Ruszyła się tymczasem Warszawa.
W stolicy kraju panowały haniebne stosunki. Król i Rada Nieustająca oddani byli duszą i ciałem nieprzyjaciołom Polski. Poseł rosyjski Igelström rządził, jakby on był królem. Na rozkaz tego zniszczonego Szweda, który miał czelność nazwać powstanie narodu, broniącego swojej wolności, aktem zbrodniczym, wydano uniwersał, ogłaszający Kościuszkę za buntownika. Stanisław August był w fazie ratowania ojczyzny bagnetami rosyjskimi, nazywał powstanie najwyższą klęską, widmem ostatecznej zguby, podejrzywał o związki z rewolucyą francuską - co nie przeszkodziło mu w niewiele dni potem ukorzyć się przed Kościuszką i uznać jego władzy nad sobą, byleby ocalić za każdą cenę łachman królewskiego »majestatu«. Wiadomość o pobiciu Tormasowa pod Racławicami wprawiła Igelströma w gorączkowy niepokój. Uruchomił kilkotysięczny oddział Chruszczewa, porozumiał się z pograniczną armią pruską, zażądał posiłków z Ukrainy, pisał listy pełne obaw do Petersburga o pomoc, nakoniec na wniosek generała kwatermistrza Pistora powziął plan opanowania arsenału warszawskiego i rozzbrojenia pilnującej go załogi. Plan był obmyślany z szatańskim sprytem. Wieczorem, 18 kwietnia, podczas nabożeństwa resurekcyjnego, kiedy cały lud byłby zgromadzony w kościołach, załoga rosyjska miała armatami obstawić wyjścia świątyń i uwięziwszy w ten sposób ludność, rozbroić wojsko polskie i opanować arsenał. Sprytny plan wydał się jednak dzięki gadulstwu pijanego oficera rosyjskiego i przyspieszył przygotowany wybuch.
Spisek, mający na celu wzniecenie powstania w Warszawie, rozwijał się od kilku tygodni. Wśród mieszczan organizowali go Jan Kiliński, szewc z Poznania, ks. Jan Meier, rzeźnik Sierakowski, adwokat Wulfers i komisarz bankowy Wybicki, w wojsku byli czynni: pułkownik Hauman, dowodzący regimentem Działyńskich, generał Cichowski, komendant arsenału i Wojciechowski, komendant ułanów królewskich. Gorączkowo i w tajemnicy rozpoczęto werbowanie ochotników, którzy się z radością garnęli pod sztandary narodowe; nawet klasztory przysyłały nowicyuszów do wojska. Siły polskie wynosiły 2.340 ludzi konnych i pieszych - Moskale mieli 9.000 żołnierzy i 34 armat. Spiskowcy po naradach nocnych w koszarach artyleryi ofiarowali dowództwo jednemu ze zdolniejszych generałów, Stanisławowi Mokronowskiemu, który je przyjął i uprzedzając zamiary rosyjskie, naznaczyli termin wybuchu powstania na czwartek.
O godzinie trzeciej nad ranem dano znak do walki. Z koszar ułanów królewskich wymaszerowało wojsko polskie. Kapitan Kosmowski rozbił pikietę rosyjską pod Żelazną bramą, zabrał dwie armaty i ruszył do arsenału. Rozległ się strzał armatni na alarm. Lud zbiegł się pod arsenał. Podano mu broń. Równocześnie opanowano prochownie za miastem. O godzinie szóstej rano pułkownik Hauman na czele 400 ludzi z sławnego pułku Działyńskich zwarł się na Krakowskiem Przedmieściu pod kościołem św. Krzyża z 800 piechoty rosyjskiej i po zaciętej walce ulicznej rozbił ją w puch, położywszy trupem 250 żołnierzy i dwóch majorów: Gagaryna i Miłasiewicza. Walka zawrzała na całej linii. Powstańcy pod wodzą Kilińskiego, który z niesłychaną odwagą rzucał się w wir największego niebezpieczeństwa, zajęli Podwale, Leszno, Plac Saski. Zdziesiątkowane oddziały rosyjskie w przerażeniu poczęły opuszczać miasto, nie czekając na rozkaz Igelströma, który rozpaczliwie bronił się, zabarykadowawszy bramy pałacu przy ulicy Miodowej i oczekując daremnie na pomoc 2.000 Prusaków, stojących pod Warszawą. Krwawa burza uliczna nie uciszyła się nawet w nocy, a świt wielkiego piątku powitał Warszawę skąpaną w strugach krwi polskiej i rosyjskiej. Walka toczyła się dalej - każda piędź ziemi stała się polem walki. Pałac Rzeczypospolitej, pałace Borcha, Igelströma i inne, w których zamknęli się Rosyanie, zamieniły się w twierdze, szturmowane z szaloną zaciętością. Lud warszawski wybuchnął długo tłumioną nienawiścią do najezdniczego wojska i płacił krwawo swoje półwiekowe rachunki. Służalcy Rosyi: biskup Kossakowski, hetman Ożarowski, Zabiełło, Ankwicz dostali się w areszt. Przerażony Stanisław August pragnie ułatwić ucieczkę Igelströmowi, którego synowiec, użyty do przewiezienia wiadomości o wybuchu, ginie od kuli polskiej. Ryk armat mięsza się ze strzałami broni palnej, z jękami rannych, tysiące piersi dyszą szałem morderczym, na ulicach rozlane strumienie krwi, spiętrzone stosy trupów; straszliwy cech rzeźnicki, uzbrojony w topory, pod wodzą Sierakowskiego wycina w pień cały batalion i zaściela bruk warszawski wałami ciał ludzkich. Około południa dostaje się pałac Igelströma w ręce polskie - lecz ambasador zdążył uciec do obozu pruskiego pod Warszawą, pozostawiwszy kasę i archiwum. O godzinie piątej przed zachodem słońca dwudniowa walka ustała. Padło 2.400 Rosyan i 1.000 Polaków. Krwawe opary unosiły się nad miastem. Skłębione trupy ludzi i zwierząt tamowały drogę. Z górą 1.500 żołnierzy rosyjskich znalazło się w niewoli ludu warszawskiego, reszta ocaliła się ucieczką.
Warszawa była wolna.
Dnia 19 kwietnia »obywatele mieszkańcy Księstwa Mazowieckiego« spisali akt przystąpienia do powstania krakowskiego pod wodzą Kościuszki. Komendantem Warszawy ogłoszono generała Mokronowskiego, ustanowiono »Komisyę Porządkową Księstwa Mazowieckiego«, sąd kryminalny i »Radę Zastępczą Tymczasową«, podzielono na trzy oddziały: dyplomatyczny, wojskowy i skarbowy - pod kierownictwem byłego posła na sejm czteroletni, Ignacego Zakrzewskiego, którego wybrano prezydentem miasta. Dzielny Kiliński - którego za okazane męstwo czekał niebawem stopień pułkownika Rzeczypospolitej - wszedł do Rady. Nie raziła już nikogo obecność szewca u steru władzy narodowej, obok wodzów i szlachty. Był to plon tego świętego, odradzającego posiewu, jaki rzuciła hojną ręką ustawa Trzeciego Maja. Urzędy ustanowione przez sejm rozbiorowy r. 1793 zniesiono. Dzwony resurekcyjne biły podwójną radością. Warszawa dyszała zapałem. W pierwsze święto wielkanocne prymas musiał odprawić nabożeństwo dziękczynne w katedrze św. Jana. Król był obecny. Pogodził się już ze zwycięską rewolucyą. Napisał list do Kościuszki, w którym zapewniał, że nie pragnie więcej władzy, niż tyle, ile mu on sam przyzna. Oczywiście pisał nieszczerze; »szedł z narodem«, rozrzewniał się, stosownie do potrzeby i zmienionych okoliczności, oddawał nawet klejnoty na wsparcie dla rodzin poległych bohaterów. A Warszawa opatrywała szpitale, kuła broń, ściągała pieniądze do skarbu i poczęła sypać szańce obronne.
W nocy z 22 na 23 kwietnia wybuchło powstanie w Wilnie.
Pułkownik inżynieryi Jakób Jasiński zorganizował sprzysiężenie przy pomocy ks. Gedroycia oraz oficerów Chlewińskiego i Kołłątaja. Załoga rosyjska pod dowództwem generała Arseniewa wynosiła z górą 1.000 żołnierzy, zaopatrzonych w kilkanaście armat. Wojsko litewskie liczyło 400 ludzi - i miało na swojem czele hetmana wielkiego Szymona Kossakowskiego, jednego z najnikczemniejszych Polaków swego czasu. Powstańcy uderzyli nocą na nieprzyjaciół. Major Sobecki zdobył odwach rosyjski po krótkiej walce, Jasiński wziął do niewoli Arseniewa; Kossakowskiego, który się na poddaszu skrył za kominem, ujęto i uwięziono. Posterunki rosyjskie uległy rozbrojeniu.
Cała załoga, złożona z 8 wyższych oficerów, 20 poruczników i 964 ludzi wziętą została w areszt. W przeciągu dwóch godzin Polacy stali się panami miasta. Dnia 25 kwietnia ogłoszono akt powstania i ustanowiono rząd w postaci »Najwyższej Rady Tymczasowej Wielkiego Księstwa Litewskiego«. Bohaterski oswobodziciel Wilna, Jakób Jasiński, zamianowany został wodzem wojsk litewskich, »pod najwyższem sił obojga narodów naczelnictwem Imć Pana Tadeusza Kościuszki«. Również rząd tymczasowy litewski poddał się rozporządzeniom Kościuszki, wysyłając Józefa Kociełła z zapewnieniem »nieoddzielności« od Korony i posłuszeństwa rozkazom wspólnego dyktatora. Na czele władz powstańczych stanęli: wojewoda nowogrodzki, Józef Niesiołowski, Tyzenhauzowie, Pacowie, Brzostowscy, Radziwiłłowie. Ustanowiony dla ścigania zdrajców sąd kryminalny zebrał się natychmiast pod przewodnictwem wojewody Niesiołowskiego. Hetman Kossakowski skazany został na śmierć za zaprzedanie się Moskwie. W obecności magistratur rządowych, wojska i ludu, zawisł zdrajca na szubienicy, ustawionej naprzeciw odwachu. Niebawem załoga polska urosła w Wilnie do 6.000 ludzi. Rosyanie, nie widząc się bezpiecznymi w okolicy Wilna, poczęli się cofać. Poszczególne kolumny armii, liczącej ogółem 10.000 żołnierzy pod komendą Fersena, Zubowa, Beningsena i Cecyanowa szły do Kurlandyi, do Mińska i Grodna. Pochód ten był szeregiem ohydnych czynów, spełnianych na bezbronnych mieszkańcach Litwy. Mordowano obywateli, rabowano domy, bezczeszczono kobiety, znęcano się nad dziećmi. Wśród tej zgrai łotrów na pamięć uczciwego człowieka zasłużył jedyny Rosyanin, generał Cecyanow, który groźbą zrzucenia szlif generalskich powstrzymał swoich oficerów od splądrowania Grodna.
Śladem Warszawy i Wilna poszły tymczasem inne miasta i ziemie. Na Żmudzi powstaje Wawrzecki, odbywa świetną wyprawę partyzancką do Kurlandyi i ogłasza akt powstania w Libawie, witany z zapałem przez ludność. Obok niego czynni są generałowie Prozor i Giedroyć, tworzą się oddziały Tyszkiewicza, Wojtkiewicza, Nagórskiego i niebawem stoi pod bronią 8.000 Żmudzinów, w czem zaledwie tysiąc regularnego żołnierza. Wojsko litewskie stacza szczęśliwe potyczki pod Żagorami, Poszołatami, Bijejkami, rozbija dwa bataliony rosyjskie pod Niemenczynem w okolicy Wilna i wygrywa pod Nieświeżem. Na widownię występuje oddział chłopów-kosynierów pod dowództwem Daukszy, złożony z 200 ludzi, między którymi znalazł się drugi Głowacki, chłop Łukasz Kalinowski, podobnie jak tamten odznaczony za męstwo stopniem oficerskim. Powiat grodzieński dostarcza 5.000 rekruta, a generał-major Konstanty Jelski tworzy oddział ochotniczy z 1.200 szlachty. W Brześciu akt powstania spotyka się z gorącem powitaniem. »Kuźnie - donoszą stamtąd - jęczą pod młotami, gotującymi oręże, a miły portret naczelnika Kościuszki umieściliśmy w sali ratuszowej, gdzie dla widzenia go niezliczone tłumy ludu gromadzą się codzień. Szlachta zagrodowa garnie się kupą«. W trockiem formują się oddziały ochotnicze Tatarów litewskich, z pośród których niebawem zasłyną: waleczny generał Bielak, pułkownikowie Azulewicz i Mucha. Zdarzają się nakoniec przykłady wysokiego przywiązania ludu wiejskiego na Litwie do sprawy polskiej. We wsi Pawłowie chłopi, uwolnieni przez dziedzica od pańszczyzny, sami sypią szańce obronne, formują straż i odpierają skutecznie atak 60 kozaków.
Wszystko to jednak jest za wątłe w stosunku do grozy położenia. Prócz pułków rosyjskich, stojących na samej Litwie, pod bokiem powstania, czekają za kordonem olbrzymie rezerwy wojenne, gotowe każdej chwili na skinienie z Petersburga iść »zbawiać Polskę« od jakobinów, których wcale nie było. A sile tej przeciwstawia Litwa zaledwie 8.000 żołnierza regularnego - i zastępy ochotników i rekrutów, nie znających rzemiosła wojennego i co gorsze: nie zaopatrzonych w broń odpowiednią.
*****
»Wojna nasza ma swój szczególny charakter, który dobrze pojąć należy: jej pomyślność zasadza się najwięcej na upowszechnieniu zapału i na uzbrojeniu generalnem wszystkich ziemi naszej mieszkańców. Do tego wzbudzić potrzeba miłość kraju w tych, którzy dotąd nie wiedzieli nawet, że ojczyznę mają. Postawić odrazu 100.000 wojska liniowego jest trudno w naszych okolicznościach, lecz postawić masę 300-tysięczną łatwo przyjdzie, byle szczerze chcieli ziemianie i księża, którym lud powodować się daje«.
Tak pisał Kościuszko d. 12 maja z obozu pod Połańcem do »obywatela« Franciszka Sapiehy. Zobaczymy jednak niebawem, że ani ziemianie, ani księża - pominąwszy chlubne wyjątki - nie rozumieli Naczelnika. Województwo krakowskie dało wprawdzie świetny przykład, lecz nie znalazło wielu gorliwych naśladowców, nie tylu przynajmniej, ilu było potrzeba na to, aby obudzić »masę 300-tysięczną«. Już najbliższe województwo sandomierskie okazało obojętność wobec wezwania Naczelnika, który osobną odezwą wyrzucać mu musiał »nieczynność« i z zapałem przekonywać, »jak łatwo jest obudzić w ludziach (t. j. włościaństwie) męstwo i determinacyą, kiedy im jest pokazany cel szanowny«. Tem trudniejszem było położenie Kościuszki. W warunkach nad wyraz ciężkich, musiał być w jednej osobie agitatorem i wodzem, wpływał na szlachtę, zachęcał lud, wydawał uniwersały, prowadził korespondencyę, starał się o broń, pieniądze i amunicyę, tworzył oddziały i musztrował ochotnika i rekruta. Siły polskie przedstawiały się liczebnie dość pokaźnie, ale jakość żołnierza była bardzo nierówna. W zastępie liczącym 17.500 ludzi znajdowało się zaledwie 6.000 regularnego wojska, a 5.000 kosynierów i 6.500 ochotników innej broni. W obozie, osłoniętym trzema rzędami bateryi i redut, obwarowanych palisadami, wrzał ruch nieustanny. Wojsko spoglądało z uwielbieniem na swojego najwyższego wodza, który był wszędzie, znajdował czas na wszystko, umiał, jak nikt drugi, upowszechniać zapał«, przywiązać żołnierza do siebie i do sprawy narodowej. Przedewszystkiem jednak wysilił wszystkie zasoby swego serca i umysłu, ażeby pozyskać lud wiejski. Kosynier widział też w nim nie sztywnego, despotycznego generała, lecz ukochanego wodza, przyjaciela i brata. Sukmana krakowska, w której Naczelnik ukazywał się przed frontem armii narodowej, była widomym znakiem tych wielkich, serdecznych, gorących uczuć, jakie ożywiały zwycięzcę z pod Racławic. Pochłonięty pracą, przechodzącą niemal siły jednego człowieka, Kościuszko »kradł czas czasowi«, ażeby nawiązywać węzły osobistego stosunku pomiędzy sobą a oddziałami chłopskimi, przybywającymi do obozu. »Jadał i całe dni trawił z tymi świeżo przybranymi kolegami swoimi« - zaświadcza Zajączek. A mimo to Polska dawno już nie widziała obozu, w którymby panowała równa karność. Wypływała ona nie z nakazu, ale z potrzeby wewnętrznej, z wspaniałego poczucia świętości sprawy, które ożywiało wszystkich towarzyszy broni.
Z tego czasu zachował się cenny portret Kościuszko, skreślony ręką J. Ossolińskiego, naocznego świadka, który przez pięć dni bawił w obozie Naczelnika. Oto kilka rysów tego portretu:
»Jest to człowiek prosty i jak najskromniejszy w rozmowach, manierach, ubraniu. Z największą stanowczością i zapałem dla podjętej sprawy łączy dużo zimnej krwi i rozsądku. Zdaje się, że w tem wszystkiem, co czyni, nie masz nic zuchwałego oprócz samego przedsięwzięcia. W szczegółach wykonawczych nie pozostawia on nic przypadkowi: wszystko jest obliczone i skombinowane. Wystarcza mu naturalny zdrowy rozsądek, żeby słusznie oceniać rzeczy i robić najlepszy wybór od pierwszego rzutu oka. Ożywia go tylko miłość ojczyzny: żadna inna namiętność nie ma władzy nad nim; uczciwość jego jest niezaprzeczalna. Jego obóz jest wcale niepodobny do innych obozów polskich. Nie ma tu ani przechwałek z waleczności, ani zbytku; panuje cisza, wielki porządek, wielka subordynacya i karność. Zapał dla jego osoby jest nie do uwierzenia«.
Z takiego obozu szły w Polskę uniwersały, zwiastujące nową dobę dziejową, rzucające nowe myśli, z których potomność miała zbudować sobie całokształt idei Kościuszkowskiej.
Więc uniwersał o udziale innowierców, w którym do »obywatelów brzeskich i dobrzyńskich« pisał te słowa: »Zapewnijcie wszystkich grecko-oryentalnych imieniem mojem, że wszelkie swobody, któremi wolność pozwala cieszyć się ludziom, będą mieć spólnie z nami i że konsystorz ich z całą władzą, podług praw sejmu konstytucyjnego, jest powrócony. Niechaj użyją tego wpływu, który mieć mogą do ludu swego wyznania, na przekonanie ich, że my, walcząc o wolność, wszystkich ziemi naszej mieszkańców uszczęśliwić pragniemy«. Więc drugi uniwersał, przypominający żywo wielkie tradycye Jagiellońskie, do duchowieństwa grecko-oryentalnego, w którym pisał: »Nie trwóżcie się, aby różnica opinii i obrządku przeszkadzała nam kochać was, jak braci i współrodaków… Przychylnością, dobrodziejstwy chcemy was, braci naszych, do wspólnej ojczyzny przywiązać... niechże Polska uzna w waszej przychylności wiernych sobie synów... Macie otwartą drogę do szczęśliwości waszej i waszych potomków«. Więc wreszcie trzeci, słynny uniwersał z d. 7 maja 1794 r. o poddaństwie chłopów, który stanowi koronę politycznej twórczości Kościuszki. Tym aktem wiekopomnym Kościuszko przyznał ludowi wiejskiemu wolność osobistą, opiekę prawa i rządu, własność owocu pracy i niemożliwość wyrugowania go z siedziby, zabezpieczył go przeciw srogości dziedziców i na czas trwania wojny zniósł częściowo pańszczyznę. Nie był to doskonały wyraz jego przekonań obywatelskich. Wiemy już z listu pożegnalnego, pisanego w roku 1792 do siostry w Siechnowiczach, że darowując własnym poddanym część robocizny, wyrażał żal, iż nie może jej darować zupełnie. »Żeby w inszym kraju, gdzieby mógł rząd zabezpieczyć wolę moją, zapewniebym wolnymi ich uczynił«. I teraz »zapewnieby wolnym uczynił« cały lud polski, gdyby na przeszkodzie tej chęci nie stał uroczysty akt powstania krakowskiego, zobowiązujący go w artykule jedenastym, iż nie wyda »żadnych takowych aktów, któreby stanowiły konstytucyę narodową« i zastrzegający narodowi całemu w osobach swoich posłów po oswobodzeniu kraju »stanowienie o przyszłej swojej i późnych pokoleń szczęśliwości«, więc o zasadniczej zmianie stosunku poddanego do dziedzica. Nie mając mocy do ostatecznego rozwiązania sprawy włościańskiej, Kościuszko zapewniał ludowi ulgi najdalej idące, zgodne z duchem Konstytucyi 3 Maja. Dodajmy do tego olbrzymie znaczenie moralne, jakie miało powołanie chłopa polskiego do nowej zupełnie roli obrońcy kraju, co było wprost wyłomem w odwiecznej tradycyi państwowej, a wpłynęło dobroczynnie na dalszy rozwój wyobrażeń i stosunków publicznych, a otrzymamy pełny obraz tego potężnego kroku, jaki Kościuszko uczynił na drodze ku rozwiązaniu sprawy włościańskiej w Polsce.
Już d. 2 maja z obozu pod Winiarami pisał Kościuszko:
»Los Polski od tego zawisł, byśmy skruszyli podwójną siłę nieprzyjaciół naszych, to jest: siłę oręża i siłę intrygi. Winieniem przeto podać wiadomości narodowej, że Moskale szukają sposobów podburzenia ludu wiejskiego przeciwko nam, wystawiając mu arbitralność (t. j. samowolę) panów i dawną jego nędzę i nakoniec pomyślniejszą przyszłość za pomocą moskiewską. To mówiąc zachęcają, przypuszczają lud wiejski do wspólnego dworów rabunku. Prostota, częstokroć potrzebą omylona, może wpadać i wpada w samej rzeczy w te sidła, co nawet już jest doświadczone, że uwiedzionych, czy gwałtem wziętych, w mundury swoje ubierają. Moją jest rzeczą dać sposób zapobieżenia temu, sposób z sprawiedliwością wspaniałego Narodu zgodny, duszom tkliwym miły, a osobistemu interesowi lekką tylko kosztujący ofiarę«.
Ten sposób był następujący:
»Radzie zatem Zastępczej Tymczasowej w Warszawie, a Komisarzom Porządkowym Ziem i Województw w całym kraju zalecam, aby wydały natychmiast rozkazy do wszystkich ziemi dziedziców, posesorów i miejsce ich zastępujących rządców, aby każdemu kantoniście, do wojska idącemu, przynajmniej dzień jeden w tygodniu pańszczyzny był darowany (w czem każdemu województwu osobno wolno będzie hojniej postąpić). A gromady w pospolitem ruszeniu, czyli obławy na nieprzyjaciela prowadzone, aby uwolnione były od robocizny przez czas ich w obozie bytności, biorąc najtroskliwsze staranie o pozostałych wdowach, żonach i dzieciach obrońców wspólnej ojczyzny. Ten jest sposób przywiązania ludu do sprawy publicznej i ochronienia go od sideł nieprzyjacielskich«.
W pięć dni później, d. 7 maja 1794 r. w obozie pod Połańcem wydany został wspomniany wyżej »Uniwersał, urządzający powinności gruntowe włościan i zapewniający dla nich skuteczną opiekę rządową, bezpieczeństwo, oraz sprawiedliwość«. Odczytajmy ten akt z uwagą i należytem skupieniem. Prócz Ustawy Trzeciego Maja nic równie wspaniałego nie wydała Polska XVIII wieku, idąc na śmierć polityczną. Uniwersał połaniecki raz jeszcze wraca do sprawy wyzyskiwania niewoli ludu przez nieprzyjaciół Polski.
Pisze Kościuszko:
»Z żalem wyznać to muszę, iż często srogie obchodzenie się z ludem daje miejsce Moskalom do powszechnej na cały naród potwarzy. Odbieram ustawiczne skargi od żołnierzy i rekrutów, że żony ich i dzieci nietylko żadnego osłodzenia nie mają, ale za to prawie, że służą Rzeczypospolitej ich mężowie i ojcowie, wystawieni są na większe uciążliwości. Takowe postępki w wielu miejscach są zapewne bez wiedzy i przeciw woli dziedziców; lecz w drugich muszą być skutkiem złej chęci lub obcego natchnienia, aby zupełnie zapał do obrony Ojczyzny w sercach ludzi ostudzić. Ale ludzkość, sprawiedliwość i dobro Ojczyzny wskazuje nam łatwe i pewne środki, przez które podstępom złości domowej lub zagranicznej intrygi zapobiedz możemy. Rzeknijmy, że lud nie dopiero zostaje pod opieką rządu, że uciśniony człowiek ma gotową ucieczkę do Komisyi Porządkowej swego województwa, że ciemiężyciel, prześladowca obrońców kraju, jako nieprzyjaciel i zdrajca Ojczyzny karany będzie«.
Zaczem następuje zalecone Komisyom Porządkowym urządzenie, składające się z czternastu artykułów:
1) Ogłosić ludowi, iż podług prawa zostaje pod opieką rządu krajowego.
2) Że osoba wszelkiego włościanina jest wolna i że mu wolno przenieść się, gdzie chce, byleby oświadczył Komisyi Porządkowej swego województwa, gdzie się przenosi i byleby długi winne oraz podatki krajowe opłacił.
3) Że lud ma ulżenie w robociznach - i tak, który robi dni pięć lub sześć w tygodniu, ma mieć dwa dni opuszczone w tygodniu; który robił dni trzy lub cztery w tygodniu, ma mieć opuszczony dzień jeden; kto robił dwa dni, ma mieć opuszczony dzień jeden. Kto robił w tygodniu dzień jeden, ma teraz robić w dwóch tygodniach dzień jeden. Do tego, kto robił pańszczyznę we dwoje, mają być opuszczone dni po dwoje. Kto robił pojedynczo, mają mu być opuszczone dni pojedynczo. Takowe opuszczenie trwać będzie przez czas insurekcyi, póki w czasie władza prawodawcza stałego w tej mierze urządzenia nie uczyni.
4) Zwierzchności miejscowe starać się będą, aby tych, którzy zostają w wojsku Rzeczypospolitej gospodarstwo nie upadało i żeby ziemia, która jest źródłem bogactw naszych, odłogiem nie leżała; do czego równie dwory, jako i gromady przykładać się powinny.
5) Od tych, którzy wezwani będą na pospolite ruszenie, póki tylko zostawać będą pod bronią, pańszczyzna przez ten czas nie będzie wyciągana, lecz dopiero rozpocznie się od powrotu ich do domu.
6) Własność posiadanego gruntu, z obowiązkami do niego przywiązanymi, podług wyżej wyrażonej ulgi nie może być od dziedzica żadnemu włościaninowi odjęta, chybaby wprzód o to przed dozorcą miejscowym się rozprawił i dowiódł, że włościanin obowiązkom swym zadosyć nie czyni.
7) Któryby podstarości, ekonom lub komisarz wykraczał przeciw niniejszemu urządzeniu i czyniłby jakie uciążliwości ludowi, taki ma być wzięty, przed Komisyą stawiony i do Sądu Kryminalnego oddany.
8) Gdyby dziedzice (czego się nie spodziewam) nakazywali lub popełniali podobne uciski, jako przeciwni celowi powstania, do odpowiedzi pociągnięci będą.
9) Wzajemnie lud wiejski, doznając sprawiedliwości i dobroci rządu, powinien gorliwie pozostałe dni pańszczyzny odbywać, zwierzności swojej być posłusznym, gospodarstwa pilnować, role dobrze uprawiać i zasiewać. A gdy takowa ulga uczyniona jest dla włościan z pobudek ratunku Ojczyzny i właściciele przez miłość Ojczyzny chętnie ją przyjmują, przeto włościanie nie mają się wymawiać od najmów, potrzebnych dworom za przyzwoitą zapłatą.
10) Dla łatwiejszego dopilnowania porządku i zapewnienia się o skutku tych zleceń, podzielą Komisye Porządkowe, jak jest rzeczono w ich organizacyi, Województwa albo Ziemie lub Powiaty swoje na dozory, tak, ażeby każdy dozór tysiąc, a najwięcej tysiąc dwieście gospodarzy mieszkańców obejmował. Nadadzą tym dozorom nazwiska od głównej wsi lub miasteczka i w takim zamkną je okręgu, żeby łatwa komunikacya być mogła.
11) W każdym dozorze wyznaczą dozorcę, człowieka zdatnego i poczciwego, który, prócz włożonych na siebie obowiązków w organizacyi Komisyi Porządkowych, będzie odbierał skargi od ludu w jego uciskach i od dworu w przypadku nieposłuszeństwa lub niesforności ludu. Powinnością jego będzie: rozsądzać spory, a gdyby strony nie były kontente, do Komisyi Porządkowej je odsyłać.
12) Dobrodziejstwo rządu w ulżeniu ludowi ciężarów, zachęcić go powinno bardziej jeszcze do pracy, do rolnictwa, do obrony Ojczyzny. Gdyby więc hultaje jacy, na złe używając dobroci i sprawiedliwości rządu, odwodzili lud od pracy, buntowali przeciwko dziedzicom, odmawiali od obrony Ojczyzny, Komisye Porządkowe w swoich województwach i powiatach pilnie na to mieć będą oko i natychmiast takowych hultajów łapać rozkażą i do Sądu Kryminalnego oddadzą. Niemniej Komisye Porządkowe czuwać mają nad włóczęgami, którzyby w tym czasie domy porzucali i po kraju włóczyli się. Wszystkich takowych ludzi chwytać i do Wydziału Bezpieczeństwa, w każdej Komisyi będącego, oddawać trzeba, a po zrobionym egzaminie, gdy się tułaczami i próżniakami okażą, do robót publicznych używać.
13) Duchowni, najbliżsi ludu nauczyciele, powinni mu przekładać, jakie ma obowiązki dla Ojczyzny, która się prawdziwą matką względem niego okazuje. Ciż duchowni oświecać lud powinni: że pracując pilnie około roli swojej i dworskiej, równie miłą czyni Ojczyźnie ofiarę, jak ten, który ją orężem od zdzierstw i rabunków żołnierstwa nieprzyjacielskiego zasłania; że pełniąc powinność względem dworów, zwłaszcza tak sfolgowaną przez niniejsze urządzenie, nic innego nie czyni, tylko winny dług wypłaca dziedzicom, od których grunta trzyma.
14) Duchowni obojga obrządków niniejsze urządzenie ogłaszać będą z ambon po kościołach i cerkwiach ciągle przez niedziel cztery; prócz tego Komisye Porządkowe z grona swego, lub obywatelów gorliwych o dobro Ojczyzny, wyznaczą osoby, które objeżdżać będą gromady po wsiach i parafiach i onym toż urządzenie głośno czytać z zachęceniem ich, aby wdzięczni tak wielkiego dobrodziejstwa Rzeczypospolitej, szczerą ochotą w jej obronie wypłacali się.
Dan w obozie pod Połańcem d. 7 maja 1794 r.
Tadeusz Kościuszko«.
Zapiszmy ku wiecznej pamięci nazwiska wszystkich twórców tego aktu wiekopomnego. Byli nimi prócz samego Kościuszki: Ignacy Potocki, Kołłątaj, Weysenhoff, którzy stanowili »ministeryum powstańcze«.