Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Walka trzynastu Stanów amerykańskich przeciw Anglii, rozpoczęta hukiem strzałów powstańczych w Bostonie, trwała już rok. Od dwóch lat zaś krążył wśród bohaterskich farmerów wiekopomny Akt Niepodległości, uchwalony w r. 1774 przez kongres w Filadelfii, który ogłaszał narodziny republiki Stanów Zjednoczonych Ameryki północnej i postanawiał:
...»Uważamy za niezbite i oczywiste następujące prawdy: że wszyscy ludzie stworzeni zostali równymi sobie; że Stwórca udzielił im pewnych praw niezbywalnych, w których rzędzie na pierwszem miejscu postawić należy prawo do życia, do wolności i do poszukiwania szczęścia; że w celu zapewnienia sobie tych praw ludzie ustanowili między sobą rządy, których władza wypływa z woli rządzonych; że ilekroć jakakolwiek forma rządu sprzeciwu się celowi, w jakim była ustanowioną, naród ma prawo zmienić ją zupełnie i ustanowić rząd nowy. Dzieje teraźniejszego panowania Wielkiej Brytanii są jednym ciągiem niesprawiedliwości i przywłaszczeń, dążących jawnie do rozciągnięcia nad temi osadami nieograniczonej tyranii.
...»Wskutek tego my, przedstawiciele Stanów Zjednoczonych Ameryki, zgromadzeni na Ogólny Kongres, biorąc na świadka Najwyższego Sędziego, któremu znana jest prawość naszych zamiarów, ogłaszamy uroczyście w imieniu zbożnego ludu tych osad, że te Zjednoczone Osady są i mają prawo być państwami wolnemi i niepodległemi; że wyzwolone są z pod posłuszeństwa wszelkiego królowi Wielkiej Brytanii; że wszelki węzeł zależności politycznej pomiędzy niemi i państwem Wielkiej Brytanii jest i powinien być ostatecznie zerwany i że, jako państwa wolne i niepodległe, mają one pełne prawo prowadzić wojnę, zawierać pokój i przymierza, ustalać handel oraz przedsiębrać to wszystko, co leży w granicach możności państw niezależnych. Pełni zaś ufności w opiekę Opatrzności Boskiej, zobowiązujemy się do poparcia niniejszego oświadczenia życiem naszem, mieniem i honorem«.
Któż lepiej, goręcej, głębiej mógł przejąć się tym wspaniałym aktem, w którego treści podały sobie ręce dzielność i szlachetność, aniżeli Tadeusz Kościuszko? Jako Polak, przywiązany był namiętnie do wolności, jako człowiek o najwyższych i najczystszych uczuciach zapłonąć musiał pragnieniem rzucenia swych sił i zdolności na szalę sprawy, która budziła zapał wszystkich lepszych umysłów owego czasu. Tej sprawie oddawał bohater polski całą swą wielką i piękną duszę. I jeżeli wychodząc z kraju rodzinnego upokorzony i zadraśnięty w uczuciach osobistych miał jakieś widoki własne, jeżeli romantyczna chęć zdobycia sobie wieńca chwały grała rolę w zamiarach byłego konkurenta do ręki Ludwiki Sosnowskiej, to stanąwszy raz na ziemi amerykańskiej, ogarnięty świeżem, zdrowem powietrzem walki o wyższe cele, musiał strząsnąć z siebie zupełnie wspomnienie nieszczęśliwej miłości i oddać się całkowicie działaniu dla ideałów ogólnych. Było to zresztą zgodne z jego bezinteresowną naturą. Śledząc dzieje siedmioletniego pobytu Kościuszki w Stanach Zjednoczonych, musimy się zdumiewać na widok tej bezprzykładnej skromności, zaparcia się siebie, braku wszelkiej ambicyi osobistej, z jakiemi spełniał przyjętą dobrowolnie służbę u obcego narodu. Oficer, wyposażony znakomitem wykształceniem wojskowem, zdobytem w pierwszorzędnej, głośnej szkole, musiał być pożądanym nabytkiem dla armii powstańczej. Ważnemi usługami, oddanemi sprawie amerykańskiej, dowiódł niebawem, że miał wszelkie warunki, aby sięgnąć po stanowisko pierwszorzędne. Nie uczynił tego nigdy. Każdy czyn świetny uważał za proste spełnienie obowiązku, nigdy nie szukał w nim dla siebie chluby, ani korzyści. I w tem posiadamy niezbity dowód, że w przygodach na ziemi amerykańskiej towarzyszyła mu jedynie myśl poświęcenia się wielkiej, choć obcej sprawie. Odgłosy bólu osobistego, którego następstwem mogło być pragnienie wawrzynów, ustąpiły miejsca uczuciom wyższej wartości moralnej. Ideał bohatera polskiego krystalizował się w nim już w ogniu tej pierwszej walki o wolność. Wśród najemników i poszukiwaczy przygód, od których roiło się na polach tej wojny, Kościuszko ze swoim wysokim nastrojem ducha, lśnił jak gwiazda najpiękniejszego blasku. Cała jego wyprawa amerykańska skupiła na sobie to piętno - a szlify generalskie, zdobyte talentem i dzielnością, pozostały w życiu jego raczej symbolem, niż rangą.
Wiadomości o pierwszych losach Kościuszki po wylądowaniu w Ameryce nie są zbyt obfite. Stanąwszy w Filadelfii, w której urzędował Kongres Stanów Zjednoczonych, zgłosił się do Wydziału Wojny i po przedłożeniu świadectw inżynierskich wszedł od razu w czynną służbę. Polecono mu wypracować plan fortyfikacyi Billingsportu tak, aby zabezpieczył Filadelfię od ataku floty nieprzyjacielskiej. Robota miała zapewne charakter próbny, ale wypadła tak dobrze, że Kongres zamianował Kościuszkę natychmiast »inżynierem w służbie Stanów Zjednoczonych z pensyą po 60 dolarów miesięcznie i rangą pułkownika«.
Plan polegał na zamknięciu koryta rzeki umiejętnie szeregiem ostrych palisad i na wzniesieniu obszernych szańców na przylądku, u którego rzeka tworzy łuk ostry. Fortyfikacya panowała nad całą okolicą. Spieszne sypanie szańców na linii, nakreślonej śmiałą i wprawną dłonią, forma redut, bateryi, parapetów, rowów i kazamat, wszystko to zyskało poklask komendy i wyrobiło dobrą opinię młodemu inżynierowi.
W marcu r. 1777 spotykamy Kościuszkę na dalszym terenie wojny, w dolinie rzeki Hudson, w szeregach t. zw. armii północnej pod rozkazami generała Gatesa, który prędko poznał się na zdolnościach polskiego oficera. Polecił mu na wstępie zbadać stan twierdzy w Ticonderoga i złożyć sobie raport, jakie rozmiary mogą być nadane jednemu z fortów tamtejszych i czy możliwem jest wprowadzenie dział wielkiego wagomiaru na górę Sugar-loaf-hill. Polecenie to spełnił Kościuszko spiesznie i ku zupełnemu zadowoleniu komendanta, w chwili jednak, gdy składał raport, generał Gates został odwołany z komendy, a następca jego, generał Schuyler, uznał plan Kościuszki za niewykonalny dlatego tylko, że żaden z inżynierów amerykańskich nie uważał za możliwe ustawienie bateryi na szczycie góry. Poprowadzono roboty według innego planu. Wkrótce jednak pokazało się, że słuszność była po stronie polskiego inżyniera. Przysłany na inspekcyę robót adjutant głównego dowódcy zganił je, a przejrzawszy plan poprzedni, pisał w najbliższym rozkazie: »Niech Kościuszko wróci tu, na miłość Boga, i to jak można najprędzej«.
Błędy, popełnione przez Schuylera, skłoniły kongres do stawienia go przed sąd wojenny i złożenia z dowództwa nad armią północną, które objął na nowo generał Gates. Kościuszko, który tymczasem dokonał obwarowania obozu na wyspie Van Schaik, znalazł się po raz drugi pod rozkazami tego wodza - tym razem, aby oddać sprawie amerykańskiej jedną z ważniejszych usług strategicznych. Z Van Schaik wyruszył generał Gates na północ w kierunku stanowisk angielskich. Kościuszko, wysłany przodem dla wybrania korzystnego miejsca pod obóz obronny na prawym brzegu rzeki Hudson, otrzymał następnie rozkaz wypracowania i wykonania planu fortyfikacyi wioski Saratoga, którą sam upatrzył, jako punkt najodpowiedniejszy. Tutaj to rozegrały się pomiędzy armią angielską pod dowództwem generała Burgoyne i wojskiem powstańczem, zamkniętem w doskonale obwarowanej i wprost niedostępnej twierdzy, mordercze bitwy w dniach 19 września i 7 października, które dzięki Kościuszce skończyły się zupełną klęską Anglików. Dwa razy przypuścili Anglicy wściekły szturm na Saratogę, widząc jednak bezskuteczność swoich wysiłków, zabrali się ku odwrotowi. W ślad za nimi ruszyli Amerykanie i dnia 17 października zmusili zmęczonego i wyczerpanego przeciwnika do złożenia broni, biorąc w niewolę cały korpus w sile 5.800 głów.
Lwia część zasługi z odniesionego zwycięstwa należała się Kościuszce, którego talent wojskowy i inżynierski odniósł świetny tryumf. Sam fakt okazał się doniosłym dla dalszego losu wojny, nic więc dziwnego, że imię polskiego pułkownika stało się głośnem w szeregach powstańczych. W depeszy urzędowej, przesłanej do kongresu, generał Gates podniósł zaszczytny udział »pułkownika Kościuszki, który wybrał i oszańcował pozycyę« - a zaskoczony, jako wódz, powinszowaniami pewnego doktora z powodu odniesionego zwycięstwa, odpowiedział z pochwały godną szczerością:
- Wstrzymaj się, doktorze, bądźmy rzetelni! Na wojnie tak samo, jak w medycynie, wiele czynią naturalne przyczyny, niezależne od władzy naszej. W obecnym wypadku wielkimi strategikami były pagórki i lasy, które młody inżynier polski umiał zręcznie obrać pod mój obóz.
Równocześnie zainteresował się osobą Kościuszki sam wódz naczelny Waszyngton. Musiano widocznie dużo i korzystnie mówić o »młodym polskim inżynierze« w kwaterze głównej, skoro d. 10 listopada 1777 r. w liście do prezydenta kongresu, Laurensa, pisał Waszyngton: »Kiedy już zaczepiłem o niezbędność biegłych sił inżynierskich, pozwalam sobie nadmienić, że według otrzymanych przezemnie dobrych informacyi, inżynier armii północnej - zdaje mi się, że się nazywa Kościuszko - jest człowiekiem nauki i wyższych zalet. Wedle atestacyi, jakie mam o nim, zasługuje bardzo, aby go mieć w pamięci«. I miano go też w pamięci. Zwycięstwo pod Saratogą, które wedle świadectwa współczesnego »podniosło ducha w narodzie, bo już serca zaczynały mięknąć i ku piętom opadać« i umożliwiło zawarcie korzystnego przymierza z Francyą, rzuciło trwały blask na imię Kościuszki. Uznanie Stanów Zjednoczonych amerykańskich przez Ludwika XVI za niepodległe mocarstwo nastąpiło bezpośrednio po wrażeniu klęski wojsk angielskich pod Saratogą i było w pewnej części dziełem znakomitego Polaka.
W tym czasie zawinął na ziemię walczących Stanów amerykańskich inny ochotnik polski, człowiek o głośnem nazwisku wśród swoich i obcych, bohater konfederacyi barskiej i ostatni przedstawiciel fantazyi staroszlacheckiej, Kazimierz Pułaski. Przeznaczone było, ażeby ci dwaj ludzie, z których jeden uosabiał Polskę schodzącą z pola, drugi - rodzącą się do nowego życia, zetknęli się po raz pierwszy na ziemi amerykańskiej. Łączyła ich obu rdzenna, szczera, typowa natura polska, »mająca obrzydzenie do wszelakiej tyranii«, ów świetny węzeł polskiej duszy narodowej, który w imię wyższego ideału zszeregowywał obok siebie jednostki rozmaitego charakteru, kultury, pochodzenia i ludzi w lwy zamieniał. Przed wyjazdem swoim do Ameryki rozmawiał Pułaski z Franklinem, bawiącym we Francyi w misyi dyplomatycznej.
Franklin Benjamin, znakomity mąż stanu i pisarz w północnej Ameryce (ur. 1706, um. 1790), zdobywszy sobie prawością zaufanie współobywateli, brał wybitny udział w walce Stanów Zjednoczonych o niepodległość. I nauce oddał niemałe przysługi. On to pierwszy poznał, że błyskawica i piorun są zjawiskami elektrycznemi, i zbudował pierwszy gromochron.
Rzeki wtedy Franklin:
- Spodziewam się, że panowie Polacy, którzy mają w święcie sławę dzielnych wojowników, będą wielką pomocą dla biednej ojczyzny mojej.
A rycerz polski odparł:
- Gdzie tylko na kuli ziemskiej biją się o wolność, to jest jak gdyby nasza własna sprawa!
Ten rys plemienny, zawarty w odpowiedzi Pułaskiego, objawił się z niebywałą dotąd świetnością w obu bohaterach. Poza tem była jednak pomiędzy nimi przepaść wyobrażeń, nawyknień, instynktów. W Pułaskim grała nieokiełzana, burzliwa krew szlachecka, nieznosząca posłuszeństwa, buntująca się już nie przeciw »wszelakiej tyranii«, lecz przeciw wszelakiej karności, uznająca tylko prawo własnej woli. Kościuszko był równie dobrym szlachcicem - ale zarazem Polakiem nowego typu, uzdrowionym już z wad, które przyspieszyły upadek Rzeczypospolitej. W Pułaskim skupiły się wynaturzone cechy narodowego charakteru, w Kościuszce cechy te zabłysły z całą niepokalaną czystością, tworząc z niego ideał nie tylko bohatera, ale obywatela Polaka.
Spotkali się w grudniu 1777 r. w Trentonie.
»Jakoś w końcu Decembra, na święta Bożego Narodzenia, zdarzyła nam się pociecha - opowiada towarzysz Pułaskiego i pamiętnikarz, ekskonfederat barski, Maciej Rogowski - Tadeusz Kościuszko, będący w obowiązkach inżyniera przy północnej armii na granicach Kanady, dowiedziawszy się, że Pułaski konsystuje w Trenton, przyjechał do nas za urlopem w gościnę. Kościuszko nie miał miny zawiesistej, jak pan Kazimierz, ale widać było na jego twarzy poczciwość i otwartość Szlachecką, a przytem był człowiek niezmiernie słodki i pełen wiadomości: kompania więc jego i dyskurs wielką nam przyjemność sprawiły. Choć równego wieku z Pułaskim, nie znali się z sobą w kraju, bo pierwszy jeszcze ślęczał nad książką, kiedy już drugi Rosyanom pensa zadawał; ale tu oto na cudzoziemskiej ziemi pokochali się mocno, przyjaźń dozgonną sobie obiecując. Po dziesięciu dniach zabawy, podczas których, mimo biedy, wysadziliśmy się na traktament staropolski, odjechał Kościuszko do swego korpusu i odtąd go już oczy moje nie spotkały, dopiero w bitwie pod Dubienką 1792 roku«.
Było to pierwsze i prawdopodobnie ostatnie spotkanie się bohaterów. »Obiecana przyjaźń dozgonna« nie mogła niestety trwać długo. »Generał brygady konnej« Kazimierz Pułaski padł dnia 9 października 1779 roku w szturmie na Savannah, trafiony kulą armatnią, a pamięć jego, uczczona obeliskiem, wzniesionym na tem samem miejscu, na którem ducha wyzionął, przeszła do potomności nietylko w ojczyźnie, lecz i w krajach Rzeczypospolitej amerykańskiej, jako jednego z jej zasłużonych i nieśmiertelną chwałą okrytych twórców.
Kiedy z początkiem stycznia 1778 r. wrócił Kościuszko z Trentonu do głównej kwatery armii północnej, na porządku obrad wojennych była ważna sprawa ubezpieczenia rzeki Hudsonu fortyfikacyami w miejscu, gdzie przepływa ona przez Kraj Wyżyn (Highlands). Wybór padł na miejscowość West Point. I znowu powierzono przeprowadzenie tego dzieła Kościuszce. Są ślady, wskazujące, jak wysoko ceniono już jego zdolności. Wkrótce po rozpoczęciu robót, gdy o dalsze prowadzenie ich ubiegał się francuski inżynier, pułkownik Radière, przyjechał do West Point główny komendant armii północnej, generał Mc Dougal, który zaopiniował: »Pan Kościuszko ma więcej praktyki od pułkownika Radière i sposób obchodzenia się z ludźmi jest przyjemniejszy, niż tego ostatniego; to właśnie skłoniło gen. Parsona i gubernatora Clintona do żądania, ażeby on mógł dalej prowadzić roboty«. Niebawem zaś sam Waszyngton przesłał do komendanta armii północnej rozporządzenie: »Poniewaź pułkownik Radière i pułkownik Kościuszko nigdy nie zgodzą się na jedno, więc sądzę, że lepiej będzie kazać Radière’owi, żeby wracał, tem bardziej, że, jak pan powiadasz, Kościuszko lepiej nadaje się do charakteru i ducha ludu naszego«.
Półtrzecia roku, od kwietnia r. 1778 do jesieni 1781, trwała budowa fortu w West Point pod kierunkiem Kościuszki. Olbrzymie to dzieło, wykonane rękoma 2500 robotników, stało się nową, pierwszorzędnej wartości rękojmią powodzenia działań strategicznych - i zajęło zaszczytne miejsce w dziejach sztuki wojennej Stanów Zjednoczonych. Dziś pozostały tylko nieznaczne ślady fortu. Istnieje natomiast w West Point najstarsza akademia wojskowa w Ameryce, założona w r. 1802. Możnaby ją nie bez pewnej słuszności nazwać Kościuszkowską, nie komu innemu bowiem, tylko Kościuszce zawdzięcza West Point posiadanie tej szkoły. Już w twierdzy, wzniesionej przez naszego bohatera, kształciła się młodzież amerykańska w r. 1800 w sztuce wojskowej w ten sposób, iż studentów przyłączano do załogi dla praktycznego wyćwiczenia się w artyleryi i inżynieryi. Kiedy zaś Kongres po podpisaniu pokoju z Anglią zajął się założeniem akademii wojennej i wyznaczona do tego celu komisya zastanawiała się nad wyborem odpowiedniego miejsca, rozstrzygnęło wówczas zdanie Kościuszki, który na kilka lat przedtem zalecał West Point jako doskonały punkt na podobny zakład naukowy, a nawet wymierzył plac pod jego budowę. Wdzięczne miasto nazwało park gminny »ogrodem Kościuszki«, a młodzież, kształcąca się w akademii, ze składek zebranych między sobą wzniosła żelazny pomnik ku czci bohatera.
Jak wyglądał ów fort Kościuszkowski?
W rozprawie Sygurda Wiśniowskiego »Kościuszko w Ameryce« znajdujemy taki jego opis: »Na miejscu, gdzie dziś akademia, stanęła cytadela z koszarami na 600 ludzi, oparta na skale, która się wznosi 180 stóp ponad rzeką. Wał w kształcie nieregularnego wielokąta miał 21 stóp grubości, a 14 szerokości. Na cześć gubernatora Stanu dano tej cytadeli nazwę Fort Clinton. Panuje nad nią góra, uwieńczona fortem Putnam. Dalej ku południowi na pagórkach skały forty Webbs i Wyllys i siedm mniejszych redut groziły nieprzyjacielowi krzyżowym ogniem. Wreszcie na dole istniała baterya nadwodna wprost fortu Constitution, położonego na drugim brzegu, a przez rzekę pomiędzy dwoma tymi punktami był przeciągnięty dla zatamowania żeglugi olbrzymi łańcuch, którego ogniwa miały po 2 stopy długości, po 2½ cala grubości i ważyły po 140 funtów. Kilka takich ogniw przechowuje się w akademii na pamiątkę«.
W toku tej olbrzymiej budowy szły do Kongresu pochlebne sprawozdania z postępu robót. »Okopy w West Point - pisał pułkownik Robert Trup do Wydziału wojny - rozwijają się pięknie, a Kościuszko jest nadzwyczaj szanowany. Jest to biegły inżynier. Zrobił wiele zmian w fortyfikacyach, które się ogólnem uznaniem cieszą«. Waszyngton, który w początkach robót zwiedził osobiście West Point i po raz pierwszy zetknął się z Kościuszką, w liście do naczelnego inżyniera armii wspomina znowu o »pochlebnej atestacyi co do uzdolnienia Kościuszki«. Goręcej ocenia naszego bohatera generał Gates, pisząc w tym czasie do Jeffersona: »Wchodząc na ten nowy i nader trudny teatr wojny, zwracam pierwszą myśl na wybór naczelnego inżyniera, generalnego adjutanta i generalnego kwatermistrza. Kościuszko, Hay i ty zapełnilibyście wybornie te pozycye, jeśli was nakłonić potrafię do ich przyjęcia. Doskonałe przymioty tego Polaka, które ty znasz najlepiej, są już teraz należycie ocenione w głównej kwaterze i mogą skłonić inne osoby do stawiania przeszkód jego przyłączeniu się do nas; gdyby jednak przyrzekł nam raz, moglibyśmy na nim polegać«. Więc wojska poszczególne ubiegały się o posiadanie Kościuszki. Już Saratoga zjednała mu sławę wśród wodzów powstania - obecnie zaś budowa twierdzy w West Point wysuwała go na pierwszy plan w rachubach wojennych. Wielkie dzieło Kościuszki ocenił wymownemi słowy generał Armstrong: »Ma zasługę, że nadał fortecy taką siłę, iż odstraszyła nieprzyjaciela od wszelkiego pokuszenia się o zdobycie panowania nad Krainą Wyżyn«.
Waszyngton Jerzy (ur. 1732, um. 1799), wódz Amerykanów w wojnie o niepodległość, nie przyjął za dowództwo żadnej zapłaty, ale wywiązał się z zadania znakomicie. Wśród trudów wojennych, bojów i ciężkich przejść wytrwał na zajętem stanowisku przez lat siedm i wywalczył obywatelom upragnioną wolność. Po wojnie wrócił do zagrody rodzinnej i żył z pracy osobistej, a z ofiarowanych mu przez naród majątków utworzył najwyższą szkołę, t. zw. Kollegium Waszyngtona. W r. 1787 powołano go na pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Na stanowisku tem położył nieśmiertelne zasługi.
Niepodobna wymienić wszystkich ważniejszych prac, jakie Kościuszko wykonał podczas siedmioletniego pobytu w Ameryce. Poprzestańmy na zaznaczeniu ich pokrótce. Więc w dalszym ciągu z polecenia generała Greene poczynił z zadziwiającą szybkością i dokładnością pomiary nad rzekami Pedee i Catawba, czem wywarł wedle świadectwa współczesnego pisarza amerykańskiego »wielki wpływ na dalszy przebieg kampanii«. Dwukrotnem urządzeniem szybkiej przeprawy na łodziach po wzburzonych i niebezpiecznych rzekach Yadkin i Dan ocalił armię Greena cofającą się przed pościgiem generała Cornvallis. Wreszcie, już nie jako inżynier, lecz jako pułkownik dowodzący żołnierzem na polu bitwy, przyczynił się dzielnie do zdobycia ostatniej pozycyi angielskiej - miasta Charleston, do którego wszedł pierwszy, jako zwycięzca, dnia 14 grudnia 1782 r. Czynami tymi zapisał się chlubnie w pamięci dowódców wojny i całego wojska. Był, zdaniem generała Greena, najużyteczniejszym i najmilszym towarzyszem broni«, »z niczem nie dawała się porównać gorliwość jego do służby publicznej«, a w rozwiązywaniu zadań wojennych »nie mogło być nic pożyteczniejszego nad jego uwagę, czujność, staranność«.
Za te zalety serca i charakteru spotkał Kościuszkę od wdzięcznych Amerykanów zaszczyt nierównie większy, niż stopień generała brygady. Dnia 13 czerwca 1783 r. w obozie pod Newburgiem zawiązało się sławne »Towarzystwo Cyncynnatów«, którego zadania przypominają żywo późniejsze o lat czterdzieści związki filaretów polskich. Ze wszystkich cudzoziemców, jacy walczyli za wolność Stanów, uznano trzech godnymi należenia do Towarzystwa. W ich liczbie znalazł się Kościuszko. Odpływał z Ameryki ozdobiony znakiem, wyobrażającym Cyncynnata, witanego przez senatorów rzymskich i napisem: Omnia reliquit servare Rempublicam (Porzucił wszystko, aby ocalić Rzeczpospolitą). Ten znak dostał się wielu godnym - napewno jednak nikomu godniejszemu od Kościuszki. Bohater polski, któremu w dzieciństwie marzyła się postać Tymoleona »co odzyskawszy narodowi wolność, nic z niej dla siebie nie wziął nad nią«, zbliżył się teraz sam do tego ideału. Wolna Ameryka obdarzyła go zaszczytami i rozległymi obszarami ziemi, zapraszała do pozostania na zawsze, otwierała przed nim nadzieję spokoju i bogactwa. Polak nie mógł jednak uważać misyi swojej za skończoną. Za morzami czekała na niego jego własna ojczyzna, zagrożona rozbiciem, potrzebująca serc i dłoni sobie oddanych. Tadeusz Kościuszko musiał o niej myśleć bez przerwy podczas pobytu na obcej ziemi; - wiemy, jak skwapliwie szukał wiadomości o niej u Pułaskiego, wiemy, że marzył o oddalonym kraju, spędzając długie samotne godziny w ogrodzie West Pointu. Teraz wybiła godzina powrotu. W lipcu 1784 r. odpłynął z Nowego Jorku - jesienią stanął na ziemi polskiej.
Siedm lat spędzonych w Ameryce, wśród społeczeństwa nawskróś demokratycznego, w ogniu walki, prowadzonej pod hasłem, »że wszyscy ludzie stworzeni zostali równymi sobie«, nie mogły pozostać bez silnego wpływu na Kościuszkę. Jego sympatye i pojęcia polityczne, które niezawodnie szły już przedtem w tym samym kierunku, pogłębiły się, utrwaliły, nabrały mocy. Przed oczyma jego rysowała się wyniosła, silna i piękna postać Waszyngtona - »pierwszego obywatela« z woli powszechnej, który doskonale rządził krajem bez korony monarszej. Płynąc po raz drugi Atlantykiem, wiózł Kościuszko nowe, młode, jędrne ideały, które niebawem miał zaszczepić we własnej ojczyźnie.
*****
Sielanka była skończona.
Pozostawałoby dowiedzieć się nieco o samej »Teklusi«, która tak romantyczny i bolesny ton wniosła w jednostajne życie generała, stojącego kwaterą w Międzybożu, że musiało to być serce dobre i charakter prawy, to pewna. Inaczej nie umiłowałby jej ten, który sam był wcieloną dobrocią i prawością. Ale ponadto w duszy ośmnastoletniej szlachcianki było niewątpliwie wiele przenikliwości i głębszy sposób patrzenia na ludzi, skoro w niepozornym i wcale nieprzystojnym oficerze, wyglądającym jak chudopachołek, przeczuła ogromne skarby rozumu i uczucia i przywiązała się do nich całą potęgą wiosennej, dziewczęcej miłości. Wiemy też ze świadectwa Kościuszki, że »umysł jej dalekim był od rządzenia się powierzchownością« i wierzymy temu chętnie, skoro tak trafnie umiała wybrać wśród konkurentów, których jej prawdopodobnie nie brakło. Nieco gorzej zdał egzamin ze znajomości ludzi pan chorąży żydaczowski, oglądając się za familią wysoką i włościami licznemi. Los czuwał jednak nad Teklusią Żurowską i nie pozwolił jej zmarnieć, jak Ludwice Sosnowskiej, dla której dozgonny towarzysz życia pozostał na zawsze tylko »istotą, nazywaną mężem«. W pięć lat po scenach w Międzyboźu wyszła za mąż za porucznika Kniaziewicza, późniejszego bohatera wojen Napoleońskich, tego samego, który jej służył niegdyś za pocztyliona pierwszej miłości.
W gronie ich znalazł się oczywiście Kościuszko. Prośba jego, napisana na wspólnym arkuszu z Poniatowskim, brzmiała:
»Nota do Najjaśniejszego Pana.
»Gdy zmiana okoliczności krajowych byłaby przeciwną pierwiastkowej mojej przysiędze i wewnętrznemu przekonaniu, mam honor przeto upraszać W. Kr. Mość o łaskawe podpisanie mi Dymissyi. Dan w obozie pod Sieciechowem d. 30 Julij 1792.
Tadeusz Kościuszko G. M.«
Niebawem znalazł się Kościuszko w Warszawie, gdzie czekał na niego patent na generał-lejtnanta. Powołano go do króla. Przebieg audyencyi był gwałtowny. Stanisław August »nalegał, perswadował, przekonywał«, nasyłał nawet kobiety, ażeby odwrócić dymisyę. Kościuszko zbijał jednak wszelkie wywody, tak, że chwilami Stanisław August nie umiał mu nic odpowiedzieć. Biegłym w rozprawach nie był Kościuszko nigdy - gdy więc w szermierce słownej z tak wyćwiczonym mówcą, jak Poniatowski, odniósł zupełne zwycięstwo, musiał przez usta jego przemówić cały gorący, obrażony patryotyzm, cały ból, jaki nim wstrząsał na widok hańby kraju, cała słuszność i czystość bronionej przez niego sprawy. Zastrzegł się, że nie może uczynić nic »przeciwko przekonaniu i honorowi«, poczem wybuchnął, nazywając twórców aktu targowickiego wręcz »infamisami, zdrajcami i łotrami«. Audyencya była skończona; bohater z pod Dubienki nie miał nic więcej do roboty na pokojach królewskich.
Mało go to musiało boleć. Nie wiele też żałował generał-lejtnantostwa, odebranego z rąk splamionych zaprzedaniem kraju w niewolę rosyjską. Cierpiał jednak z innego powodu. Przed oczyma jego rysowała się coraz wyraźniej konieczność ponownego opuszczenia ojczyzny, dla której wedle własnych słów »sto razy śmierćby poświęcił«, którą ukochał całą mocą swojej płomiennej i czystej duszy. Nie widząc przed sobą nic, »coby nadzieję czyniło uszczęśliwienia kraju«, zapragnął iść na tułaczkę, byle nie uginać głowy przed zwycięską przemocą. »Zlawszy łzami ziemię rodzinną, pójdę do Nowego Świata, do innej ojczyzny, do której nabyłem prawa, walcząc za jej niepodległość. Tam stanąwszy, prosić będę Opatrzności o stały, dobry i wolny rząd w Polsce, o niepodległość naszego narodu, o cnotliwych, oświeconych i wolnych jej mieszkańców«.
Lecz zanim się oddalił, zostawił w Polsce jeszcze jeden dokument swojej promienistej i szlachetnej duszy, dokument, za który za życia nie dostała mu się żadna ranga ani pochwała, lecz który potomność postawić musi w jednym rzędzie obok najlepszych zasług jego dla kraju. Był to akt częściowego zniesienia pańszczyzny w Siechnowicach. Wznosi się w nim Kościuszko wysoko po nad pojęcia współczesnych i pozwala oglądać w całym blasku swój nastrój obywatelski. W programie Kościuszkowskim, który najlepsza część Polaków po upadku ojczyzny przyjęła za jedyny zbawienny program odrodzenia narodowego, ten akt zajmuje miejsce zaszczytne i pierwszorzędne. Spisał go bohater w formie listu pożegnalnego do siostry. Oto słowa jego:
»Pozwól mnie, moja Siostro, uściskać Ciebie, a że może będzie to ostatni raz, który mi daje to ukontentowanie, życzyłbym, abyś wiedziała moją wolę, że zapisuję tobie dziedzictwem Siechnowicze, a ty albo jednemu z synów swoich, albo wszystkim zapisać masz prawo, pod warunkiem jednak: ażeby gospodarze w całej wsi z każdego domu nie robili, jak tylko dwa dni męskiej pańszczyzny, zaś kobiecej wcale nie. Żeby w inszym kraju, gdzieby mógł rząd zabezpieczyć wolę moją, zapewniebym wolnymi ich uczynił; ale w tym (w Polsce) potrzeba to uczynić, co można pewnie, aby ulżyć ludzkości cokolwiek i pamiętać zawsze, że w naturze wszyscy równi jesteśmy, że bogactwa i wiadomość tylko czynią różnicę; że powinniśmy mieć wzgląd na ubogich i oświecać niewiadomość, prowadząc do dobrych obyczajów. Posyłam ci przeto podpis mój, abyś w tej myśli mojej chciała prawnie zrobić, aby na potem, albo ciebie, albo twoich synów nie kłócono. Bywaj zdrowa! Ściskam ciebie z najczulszem sercem.
T. Kościuszko.
»Zuzannę uściskaj odemnie; dziękuję jej za oświadczoną dla mnie przyjaźń. Faustynowi (Kościuszce) się kłaniam i Stanisławowi twemu synowu. Niech dzieciom dobrą da edukacyę republikancką z cnotami: sprawiedliwości, uczciwości i honoru«.
Zobaczymy jeszcze Kościuszkę przy dalszem rozwijaniu tych samych szczytnych zasad, które na razie zamknął na jedynie dostępnej dla siebie arenie: wioski dziedzicznej. Tymczasem jednak, »zlewając łzami ziemię rodzinną«, szedł największy z Polaków rozbiorowego okresu na obczyznę z sercem rozdartem i duszą zbolałą, która nie umiała się wypowiedzieć w pięknie brzmiących słowach, niemniej jednak cierpiała gorąco i głęboko. Szedł otoczony chwałą wojenną i uznaniem w narodzie i armii.
Oddali mu hołd nawet obcy. Zgromadzenie Narodowe prawodawcze w Paryżu uchwałą z dnia 26 sierpnia 1792, ogłaszając braterstwo ludów, na wniosek Guadeta nadało Kościuszce tytuł »obywatela Francyi«; prócz niego dostąpili tego zaszczytu tylko czterej znakomici mężowie współcześni, a w ich liczbie Waszyngton. W pierwszych dniach października po ośmioletnim pobycie wśród swoich opuszczał Kościuszko granice uszczuplonej Rzeczypospolitej, wkraczając w »kordon cesarski« do Galicyi. Przedtem jednak - zrzuciwszy mundur generalski i odpasawszy pałasz, ujął go po raz ostatni w ręce, wzniósł oburącz ku górze i z oczyma, utkwionemi w niebo, wyrzekł te modlitewne i bohaterskie słowa:
- Boże! Pozwól raz jeszcze bić się za ojczyznę!