Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
W dziedzinie wiedzy nie wątpi żaden pedagog o potrzebie metodycznego nauczania, a różnice zdań dotyczą jedynie zagadnienia samej metody; natomiast w dziedzinie ćwiczeń o charakterze artystycznym opinja pedagogów jest nie ustalona. Zwłaszcza zaś w dziale plastyki rozbieżność poglądów jest uderzająca. Każdy prawie nauczyciel w szkole malarskiej uczy inaczej – po swojemu, a wielu z nich twierdzi, że w zakresie plastyki nie należy przy ćwiczeniach stosować żadnej określonej metody a to z tego względu, że rozwój artystyczny nieda się żadnym systemem unormować i że każda metoda stać się musi dla temperamentu artystycznego szkodliwą, albo nawet zabójczą. Zapatrywanie takie ma bez wątpienia duży urok, ma istotnie siłę przekonywującą, chociaż, zdaniem mojem, polega na pewnem nieporozumieniu, które postaram się w dalszej części oświetlić; pierwej jednak omówię w krótkości złe i dobre strony, jakie za sobą pociąga metodyczna nauka w dziedzinie wiedzy.
Rozpatrując teoretycznie znaczenie wszelkiej metodyki nauczania, zmuszeni jesteśmy stwierdzić, że zależy ona nietylko od samego przedmiotu, ale w równym stopniu od właściwości ucznia, a więc od jego wieku, rozwoju, od jego temperamentu, zdolności, pamięci it. p. Wynika stąd, że teoretycznie, dla każdego ucznia najwłaściwszą byłaby jakaś specjalna, do niego dostosowana metoda, czyli, że żadna ściśle unormowana metoda ogólna nie może być dobra dla wszystkich. Pomimo, że wniosek powyższy jest pozornie w zupełności uzasadniony, to jednak w praktyce zmuszeni jesteśmy przy wszelkiej nauce opierać się na jakiejś ogólnej metodzie, gdyż, pomijając wszystkie inne względy, zmusza nas do tego charakter szkolnictwa, oparty na zbiorowej nauce.
Przy bliższem rozpatrzeniu sprawy, szkody, jakie pociąga za sobą stosowanie jednej metody do całego zespołu uczni, nie są istotne, pod warunkiem, że metoda jest racjonalna i że nauczyciel ma dostateczną intuicję i rutynę pedagogiczną. Każda bowiem racjonalna metoda posiada pewną giętkość i daje się w pewnej mierze dostosować do zmieniających się warunków, oraz do indywidualnych właściwości uczni. Należy sobie przytem uświadomić, że poza różnicami indywidualnemi istnieje również pewne wspólne podłoże cechujące każdy rodzaj zespołu. Metodyka powinna tedy być dostosowana do tych cech wspólnych i wtedy nie przynosi właściwie żadnej istotnej szkody, gdyż odpowiada znacznej większości uczni, umożliwiając równocześnie nauczycielowi w dostatecznej mierze uwzględnienie różnic indywidualnych. Natomiast korzyści, jakie ze sobą przynosi dobrze opracowana i umiejętnie zastosowana metoda są bezsprzeczne i bardzo poważne.
Na pierwszem miejscu postawiłbym może tę korzyść, że dobra metoda, będąc w zasadzie wynikiem doświadczeń wielu pedagogów, będzie mniej jednostronną niż nauka zależna wyłącznie od intuicji jednego nauczyciela; następnie powinna ona być dojrzalszą i bardziej do danego środowiska dostosowaną, gdyż, wchłaniając w siebie doświadczenia na szeregu pokoleń przeprowadzone, ma możność stopniowego ulepszania się; dalej należy i ten wzgląd podkreślić bardzo silnie, że metoda nauczania jednego przedmiotu może i powinna być skoordynowana ze wszystkiemi innemi przedmiotami, co przy swobodnem prowadzeniu nauki właściwie zupełnie jest wykluczone, z wyjątkiem tych nielicznych wypadków, w których cała nauka prowadzona jest przez jednego nauczyciela. Wreszcie należy sobie zdać sprawę z tej okoliczności, że istotnych talentów pedagogicznych jest stosunkowo mało i że dla ludzi pozbawionych tego talentu metodyka jest jedynem oparciem i chroni ich przed nieobliczalnemi błędami. Nie poruszam już innych korzyści, jak ujednostajnienie szkolnictwa, ułatwienie kontroli i t. p., gdyż przypuszczam, że tych kilka uwag ogólnych wystarczy, aby przekonać, że należycie opracowana metodyka nauczania jest korzystną, a nawet konieczną w nauce szkolnej.
Stwierdzenie jednak tego faktu nie przesądza zagadnienia, jakieśmy sobie na początku postawili a mianowicie, czy metodyka jest korzystną w szkoleniu artystycznem w dziale plastyki, gdyż sztuka opiera się na zupełnie innych założeniach jak wiedza i istotnie trudno przypuścić, aby droga prowadząca do sztuki mogła być ujęta w łożysko jakiejś określonej metody. Każdy człowiek, wyczuwający istotne walory artystyczne, wie, że sztuka jest właśnie tą krainą, do której nie prowadzi żadna wydeptana ścieżka, a tem mniej taki gościniec, do jakiego porównaćby należało wszelką dobrze opracowaną metodę. A jednak w szkołach malarskich prowadzona jest nauka, a z chwilą kiedy jest prowadzona, to z konieczności prowadzona jest podług jakiejś metody, niezależnie od tego, czy ta metoda ogarnia całokształt uczelni i jest uświadomiona, czy też ogranicza się tylko do poszczególnego kursu prowadzonego przez jednego pedagoga i tkwi wyłącznie w jego poczuciu.
Tak postawiony problemat przybiera tedy formę paradoksalną. Z jednej strony faktem jest, że istnieją szkoły artystyczne, oraz, że nauka w tych szkołach oparta jest na pewnych dowolnych wprawdzie i nieopracowanych ale niemniej istniejących metodach; z drugiej nie ulega wątpliwości, że żadna metoda nie może prowadzić do sztuki. Wydaje mi się, że cały ten paradoks wynika z fałszywego postawienia kwestji. Sądzę, że sprzeczność zniknie w znacznym stopniu, jeżeli zastanowimy się sumiennie nad tem, czego właściwie artystyczne szkoły malarskie uczyć mogą i uczyć powinny. Zdaniem mojem, sztuki uczyć wogóle nie można. Nie można jej uczyć z wielu względów, przedewszystkiem zaś dlatego, że nie znamy jej źródła, ani nie wiemy, jakie sobie jutro wyżłobi koryto. Skoro zaś nawet w przybliżeniu nie możemy przewidzieć, jaką będzie sztuka tych pokoleń, które po nas przyjdą, tedy tej sztuki, nieistniejącej, oczywiście uczyć nie możemy, a jeżeli ograniczymy się do współczesnej sztuki, to uczyć będziemy właściwie ostatniego ogniwa historji sztuki a nie sztuki samej. Co najwyżej można tylko próbować stworzyć atmosferę, w której skłonności artystyczne się bujniej rozwijają, chociaż i to zadanie wydaje mi się bardzo trudnem, zważywszy, że wielcy artyści wyrastają często w środowiskach najmniej artystycznych. Chociaż jednak prawdą jest, że sztuki uczyć nie można, to bynajmniej nie należy stąd wnioskować, aby artyści nie potrzebowali się uczyć wogóle. Przeciwnie nawet, nie ulega wątpliwości, że artysta powinien się uczyć bardzo – bardzo wielu rzeczy, a w każdym razie powinien gruntownie nauczyć się rzemiosła, z którego sztuka jego czerpie środki. Czemkolwiek sztuka jest dzisiaj i czem będzie jutro, faktem pozostanie niezaprzeczonym, że musi ona znaleźć swój wyraz dla zmysłów dostępny. Ten materjalny czynnik wymaga technicznego opanowania i podlega ogólnym prawom rzemiosła. Literat musi umieć pisać i mówić, kompozytor musi umieć grać, rzeźbiarz rzeźbić, a malarz malować. Opanowanie każdego rzemiosła, zarówno artystycznego jak zwyczajnego, wymaga licznych, ściśle określonych i logicznie skoordynowanych ćwiczeń.
Widzimy więc, że uczelnie artystyczne muszą być równocześnie a raczej przedewszystkiem szkołami rzemiosł i jako takie mają określony przedmiot nauki. Obok tego, jak to zaznaczyłem powyżej, starać się one powinny stworzyć atmosferę, w którejby się artystyczne temperamenty zdrowo rozwijały. To drugie zadanie nie może być ujęte metodą, i polega raczej na jakimś nieuchwytnym, ale w każdym razie szlachetnym i szczerym tonie, wykwitającym może najłatwiej na tle intenzywnej i szczerej pracy, a w każdym razie nie na uczeniu sztuki. Natomiast uczenie rzemiosła malarskiego czy rzeźbiarskiego (podobnie jak każdego innego rzemiosła) wymaga oczywiście metody. Z tą chwilą, kiedy zgodzimy się z potrzebą metodycznego nauczania rzemiosła w szkołach artystycznych, trudno dopatrzeć się racji, dlaczegoby w tym wypadku metoda ta miała polegać wyłącznie na intuicji jednego pedagoga, jak to dzisiaj przeważnie jest przyjęte, dlaczego w szkołach tych każdy ma uczyć po swojemu, nie korzystając z doświadczenia kolegów i poprzedników, skoro wiemy, że w innych rzemiosłach, metoda ukształtowana zbiorową tradycją, dobre daje rezultaty, jak to stwierdzić możemy choćby na średniowiecznych cechach rękodzielniczych.
Jeżelibyśmy szukali wyjaśnienia, dlaczego szkoły artystyczne tak opornie przeciwstawiają się wprowadzeniu określonej i ogólnej metody nauczania, to myślę, że niechęć tę wyjaśnić można w zupełności z jednej strony temperamentem artystycznym nauczycieli, który góruje prawie zawsze nad ich skłonnościami pedagogicznemi, z drugiej zaś strony tem, że zjawiska plastyczne nie zostały dotychczas rozumowo (względnie naukowo) ujęte, a skutkiem tego istota rzemiosła malarskiego nie jest dotychczas określona, co oczywiście uniemożliwia opracowanie objektywnej metody. Jak długo nie uświadomimy sobie, czego właściwie nauczyć należy, tak długo niema możności ustalenia metody, a w konsekwencji cała nauka polegać musi na wyczuciu i intuicji pedagogicznej uczącej jednostki.
Ktokolwiek miał możność zapoznać się bliżej z metodami stosowanemi przez różnych pedagogów plastyki, ten się przekonał niewątpliwie, jak dalece różnie ujmowane bywają te ćwiczenia, jak różnych rzeczy uczą różni profesorowie. Wprawdzie powtarzają się powszechnie pewne określenia jak: konstrukcja, ustosunkowanie mas, poczucie linji it. p., ale nawet pod temi określeniami każdy profesor rozumie co innego, każdy co innego uważa za wartości istotne, nie siląc się zazwyczaj wcale zanalizować, czy te rzeczy są istotnemi dla jego temperamentu artystycznego, czy też dla rzemiosła malarskiego wogóle. Zdarza się też nie rzadko, że profesor wpaja w ucznia z równą wiarą istotną wiedzę plastyczną jak nabyte lub wrodzone wady. Możemy sobie wyobrazić, że podobnie wyglądałaby nauka języka, gdyby nie miała oparcia o gramatykę. Niejeden nauczyciel wpajałby w uczni zrównem przekonaniem istotne poczucie językowe jak fałszywe nawyki lub prowincjonalizmy. W plastyce rzecz się ma podobnie, z tem zastrzeżeniem, że niebezpieczeństwo jest większe, a to z tego względu, że poczucie mowy, używanej od dziecka we wszystkich okolicznościach życia, jest bez porównania pełniejsze niż poczucie plastyczne, które nieraz u bardzo wybitnych artystów jest zgoła jednostronnie wykształcone. Można bowiem tworzyć bardzo wybitne dzieła sztuki, ograniczając się do bardzo ciasnej skali środków plastycznych.
Jeżeli uczeń pozostaje przez szereg lat pod kierunkiem jednego pedagoga, to przejmuje się zazwyczaj jego sposobem ujmowania rzemiosła, a że ten sposóbz natury rzeczy jest jednostronny i dostosowany do temperamentu artystycznego danego profesora, przeto nie może zadowolnić ucznia, mającego oczywiście inny temperament iwłasną skalę wzruszeń. Uczeń więc musi z trudem samodzielnie uzupełniać swoją wiedzę plastyczną poza nauczycielem, a nie rzadko wbrew nauczycielowi. Jeżeli zaś uczeń zmienia pedagogów, wtedy powstaje zamętw jego rozwoju. Sprzeczne ujęcia, nie powiązane w żadną całość, utrudniają zdezorjentowanemu uczniowi znalezienie jednolitego i z jego temperamentem zgodnego rozwiązania problemu formy. Talenty słabsze wypaczają się często w tym wysiłku nieokreślonym, a silniejsze zużywają zazwyczaj wiele czasu, zanim zdobędą własne zrozumienie. Zdaniem mojem obecny stan szkolnictwa tak zw. artystycznego jest dla opanowania rzemiosła niekorzystny, sądzę jednak, że nawet, zdając sobie z tego sprawę, nie można go zasadniczo zmienić, jak długo nie zostanie opracowana objekt ywn a wi edz aplastycznat. j. wiedza o formie plastycznej i jej interpretacji, wiedza, na której oprzećby się mogła racjonalna metodyka. Do takiego wniosku doszedłem, skoro po wielu latach rozpatrzyłem korekty, jakie otrzymałem w ciągu moich studjów malarskich pod kierunkiem kilkunastu uznanych plastyków pedagogów, oraz skoro zanalizowałem drogę rozwojową moich licznych kolegów. Rozmyślania powyższe skłoniły mnie już dawno do szukania naukowych podstaw rzemiosła malarskiego. Prace teoretyków, jakie się do rąk moich dostały, nie dostarczyły mi pożądanego materjału, awłasne poszukiwania wyjaśniły mi zrazu jedynie tę prawdę, że zjawiska plastyczne należą do zjawisk niesłychanie złożonych i że chcąc znaleźć jakiś punkt oparcia, należy na razie ograniczyć się do form najprostszych, które przez to właśnie będą najbardziej podstawowemi. Zgodnie z tym wnioskiem skoncentrowałem cały wysiłek na formy ściśle ornamentalne, które, jak wiadomo, stanowiłygłówną treść plastyki człowieka przez przeciąg wielu tysiącleci. Rezultaty moich dociekań opracowałem w książce: „Podstawowe Zasady Budowy Ornamentu Płaskiego'1. Skoro w tym czasie uzyskałem pole do pracy pedagogicznej w dziale zdobnictwa, oparłem się na zdobytych przesłankach teoretycznych i opracowałem metodykę ćwiczeń ornamentalnych. Jest to, o ile wiem, pierwszy eksperyment w tym zakresie, zbyt świeży, aby mógł być w sposób decydujący oceniony na zasadzie osiągniętych rezultatów. Twórczość ornamentalna, w istocie swojej kolektywna, wymaga dłuższego okresu czasu dla wydania konkretnych rezultatów. Nie decyduje tu bowiem pojedynczy talent, ale przedewszystkiem zespół, w którym ścierają się indywidualne różnice smaku, wytwarzając wartości wspólne danemu środowisku, wartości zatem, które mają zabarwienie „stylu". Cztery lata mojej pracy pedagogicznej w Państwowej Szkole Artystycznego Przemysłu nie mogłow tym kierunku dać pozytywnych wskaźników, rezultaty jednak, jakie osiągnięte zostały, zachęcają mnie do dalszej pracy i utwierdzają w tem przekonaniu, że teoretyczne przesłanki, na których oparłem metodykę są w ogólnych zarysach słuszne. Ponieważ w artykule niemożliwe jest nawet najpobieżniejsze omówienie metodyki, a tem mniej teoretycznych podstaw, na których się opiera, zmuszony jestem ograniczyć się do przedstawienia tablicy, ilustrującej szematycznie rodzaj i kolejność ćwiczeń, uzupełniając ją krótkiem wyjaśnieniem. Dokończenie nastąpi.
Karol Homolasc.