Ostatnio oglądane
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Ulubione
Zaloguj się aby zobaczyć listę pozycji
Chociaż nie chciałbym się powtarzać, muszę zacząć od przytoczenia tego, co już kiedyś na innem miejscu powiedziałem, a na co mam nadzieję, że wszyscy się zgodzą. Zastanawiając się nad całym nieskończenie długim szeregiem zjawisk w zakresie malarstwa i rzeźby, przyszedłem do tego przekonania, że w każdem dziele sztuki forma jest jego ciałem, a treść jego duszą i że pomiędzy tą pierwszą a ostatnią zachodzi ten stosunek, że forma warunkuje wartość dzieła, a treść ożywia je i podnosi. Ta treść, wypływając z trzech źródeł duchowej działalności człowieka na tem polu objawia się też trojako, to jest występuje jako ozdoba, jako wizerunek i jako wymowa, czyli że jest sztuka, która zdobi, jest sztuka, która naśladuje i odtwarza i sztuka, która mówi. W pierwszym wypadku twórczość człowieka rodzi się z wrodzonej mu dążności do upiększenia i przyozdobienia tego wszystkiego, co otacza życie ludzkie, - w drugim ta twórczość wypływa z chęci wyrażenia barwą i kształtem tych wszystkich zjawisk, z któremi zżyliśmy się od dzieciństwa, lub które swoją niezwykłością dają estetyczną rozkosz naszym oczom, - w trzecim wreszcie wypadku taż twórczość opiera się na zdolności i pragnieniu wypowiedzenia środkami artystycznym i przędzy swoich myśli i kwiatów swoich uczuć.
Rzućmy okiem w tę sferę sztuki, która nam przynosi ozdobę, a stwierdzimy odrazu, że secesya ruguje nietylko w prost z naszych gniazd i siedzib, ale nawet z naszych świątyń wszystko, co było dotychczas naszem, wkraczając na ściany i sprzęty naszych domów tatarskimi iście zagonami niedołężnie naśladowanych motywów obcej nam zupełnie całym swoim nastrojem japońskiej sztuki stosowanej. Kiedy mówię o tem co nasze, nie chcę przez to powiedzieć nawet, że to polskie, ale mam na myśli Europę, bo jeżeli my jesteśmy narodem niezdolnym uznać za swoje nawet takich skarbów, jakie nam Opatrzność rzuciła z niebieskich sfer w dziełach naszych mistrzów, to może będziemy mieli dosyć rycerskiego animuszu stanąć w obronie tego, co jest wspólną własnością i dorobkiem kulturalnym tej rasy, do której należymy. A nie zapominajmy o tem, że wszelkie objawy piękna na ziemi, mają swoje domowe ogniska i węzły pokrewieństwa, których nam nie wolno się wyrzec, ani zerwać pod groźbą utraty nietylko narodowej ale i rasowej indywidualności. Ta sztuka, którą stworzyły narody zamieszkujące Europę, jest w każdym razie nam Polakom najbliższą i z jej objawami my zżyliśmy się przez cale długie pasmo naszych dziejów, ta sztuka towarzyszyła wszystkim naszym czynom, w złej i dobrej doli i trwa w naszych wspomnieniach od najstarszych czasów aż po dni dzisiejsze. Kiedy oglądam w Muzeum narodowem kamienne okruchy zdobień w stylu romańskim, to przypomną mi one żywo pierwsze blaski naszych dziejów z tej epoki, w której się one rozwijać zaczęły. Jeżeli rzucę okiem na zabytki ostrołukowych ołtarzy, na kute w kamieniu odrzwia, wiodące do świątyń, do królewskich zamków lub do przybytku wiedzy, na złote monstrancye i relikwiarze, na rzeźbione z drzewa ławki i stale, na marmurowe wreszcie grobowce ubrane w rytmiczne wdzięki gotyckich iglic, to obudzi się w sercu polskiem wspomnienie wielkodusznej postaci Kazimierza Wielkiego, uprzytomni się żywo w pamięci cała miłość i poświęcenie ubóstwianej przez naród królowej Jadwigi i jej małżonka Władysława Jagiełły, który hetmaniąc zbiorowym siłom złączonej Litwy i Polski zgotował klęskę czychającej na naszą wolność krzyżackiej hydrze pod Grunwaldem. Gdy podziwiam bogactwo zdobniczych form w stylu Odrodzenia, to uprzytomnię sobie całą świetność Polski za Zygmuntów i „Złoty wiek" naszej literatury. Wydatne, a często przesadne formy barokowych zdobień wysuną mi naprzód bohaterską postać króla Jana, który zgromiwszy zastępy Turków pod Wiedniem, ocalił od zagłady chrześcijaństwo. Nawet gdy znajdę się w otoczeniu sprzętów i dekoracyi w stylu Cesarstwa, staną mi żywo przed oczyma bohaterskie postacie epopei Napoleońskiej, wyśpiewanej tak genialnie przed twórcę „Pana Tadeusza".
A teraz zapytam z kolei, o jakie wspomnienia może potrącić widok japońskich gratów, parawanów, dzbanków i tacek, panoszących się w domach naszych?
Wspomnień nie poruszy żadnych, a odkryje natomiast tę smutną prawdę, że niema takiego klejnotu w sztuce, któregoby moi ziomkowie nie zlekceważyli, dlatego, że się urodził na polskiej ziemi i niema takiego błazeństwa, któregoby nie podziwiali, gdy im je ktoś zza mórz i oceanów pod flagą cudzoziemskiej spekulacyi w imię rzekomego postępu przywiezie i poda. Zaprawdę, nigdy nie odczułem tak głęboko słuszności rzuconych narodowi przez poetę słów: „Pawiem narodów byłaś i papugą", jak w epoce rozpanoszenia sią Secesyi w naszem malarstwie i rzeźbie i rozsmakowania się w niej nawet ze strony naszej inteligencyi.
Czciciele Secesyi z ironicznym uśmiechem odezwą się może, że to szowinizm, że ich te wspomnienia nic nie obchodzą, że one nie mają żadnego związku z artystyczną działalnością i ze sztuką.
Ponieważ wiem z góry, że moje wywody nie zdołają, ich przekonać, więc odpowiem im na to przez usta niemieckiego estetyka Karola Woermana, którego oni sami uznali za swego proroka, którego książkę pod tytułem: „Czego nas uczą dzieje sztuki", przetłumaczył p. Jan Kasprowicz, a opatrzył pełną uwielbienia przedmową p. Jan Bołoz Antoniewicz, a który, to jest ten Karol Woerman na czele V. rozdziału pomienionej pracy wypowiada z naciskiem następujące słowa: „Pierwszą naszą zasadę, że wszyscy wielcy mistrze byli duszą i ciałem synami swego narodu, stawiamy znowu na czele. W rzeczywistości też całe dzieje nowożytnego malarstwa, od jego twórcy Giotta aż do mistrzów, których dzieła są kamieniami granicznymi sztuki czasów najnowszych, udowadniają nam niezbicie, że ci tylko mistrze zdobyli sobie sławę, którzy z ojczystego wyrośli gruntu, poili się krwią serdeczną swojego narodu i których uduchowiały słoneczne ojczystego nieba promienie. Im dziwniejszem mogłoby się wydawać, że właśnie ci mistrze największego międzynarodowego zażywają znaczenia, którzy pod względem charakteru sztuki najmniej są międzynarodowcami, tem silniejszy na to trzeba kłaść nacisk".
Tak mówi Karol Woerman i wypowiada wielką prawdę; opierając się przeto na podstawie słów jego, zapytam się tych panów, jakim sposobem artysta polski może być duszą i ciałem synem swego narodu, pojącym się krwią jego serdeczną, jeżeli on będzie obojętny i nieczuły na wspomnienia dziejowe, stanowiące treść narodowego żywota, tworzące jego charakter i całą sumę indywidualnych odrębności, i czy podciąganie objawów tego łącznika, wiążącego artystę polskiego z rodzoną jego ziemią i narodem, pod wzgardliwe miano szowinizmu nie obetnie sztuce naszej skrzydeł, dających jej moc wznoszenia się na wyżyny dostępne twórczości wszystkich innych narodów w Europie?
Młodzi panowie powiedzą również zapewne, że styl romański, gotycki, renesansowy, baroko i styl cesarstwa, nie były to rzeczy nasze, lecz urobione przez obcych, - to niechże równocześnie zechcą oni nas objaśnić, jaką drogą, jakim cudem utwory sztuki japońskiej i ich styl stały się nagle tak od razu swojskimi, pokrewnymi i bliskimi nam duchem i nastrojem, że na ich podstawie i z ich natchnienia mamy rozpocząć, wysnuć i wytworzyć własną, odrębną, narodową sztukę polską.
Ale młoda Polska w sztuce nie odpowiada na logicznie postawione pytania, kwestye i zagadnienia, lekceważy wszystkich i wszystko, każe się uwielbiać bez zastrzeżeń, a opanowawszy redakcye wszystkich czasopism i mając na swoje wyłączne usługi wolność słowa, steroryzowała nietylko świecką sferę społeczeństwa, ale i nasze duchowieństwo i wkroczyła z swoją pogańską secesyą do naszych katedr i kościołów, co jest najcięższą krzywdą, wyrządzoną z ich strony narodowi.
Jak nas uczy nasza religia, Miłosierdzie Boskie jest nieograniczone, więc Pan Bóg tym, od których to zawisło a którzy wpuścili żywioł secesyjny do naszych prastarych świątyń, zapewne przebaczy, ale nie przebaczy im tej herezyi estetycznej nigdy potomność i historya.
Śledząc w dalszym ciągu owoce dzisiejszej twórczości w malarstwie i rzeźbie, postaram się w krótkich słowach wykazać, co nam Secesya daje w postaci wizerunku, to jest, co nam przynosi w zakresie typu i podobizny czyli portretu.
Typowość w utworach dzisiejszych malarzy i rzeźbiarzy nie polega na uwydatnieniu w odtworzonej przez nich z życia postaci znamiennych rysów pewnej rasy lub sfery społecznej, ale na podciągnięciu tej postaci pod wszystkie dziwactwa pokręconych i wypaczonych form i środków artystycznych. Można zwiedzić cały szereg wystaw obrazów i rzeźb od Dniepru aż po brzegi Atlantyku i nie spotkać na nich ani jednej twarzy, w którejby się odczuło swego bliźniego, z którymby się pragnęło zawrzeć bliższą znajomość, mieć go za sąsiada lub podzielić z nim życie, współczuć jego smutek i troskę lub ratować go w nieszczęściu. O takiej zaś twarzy i postaci, któraby nas olśniła urokiem swoich wdzięków, oczarowała spojrzeniem, pobudziła do marzeń, lub uniosła w niebo, w dzisiejszych utworach sztuki mowy nawet być nie może, bo to wszystko dzisiaj według nowoczesnej estetyki nazywa się „banalne", „powszednie", „oklepane" i stanowi sumę wrażeń, mogącą zadowolnić filistrów i mydlarzy. Przeciwnie dziś na takiej wystawie z powierzchni zamalowanych płócien, z brył wykutego marmuru, odlanego bronzu czy gipsu wyzierają na ciebie takie oczy, z takich rysów i o takim wyrazie, abyś po parogodzinnem z niemi obcowaniu zmuszony był salwować się ucieczką, aby ci odebrały chęć do jadła i spędziły sen z twoich powiek.
W tym samym duchu malowane są i rzeźbione i portrety. W portretach dzisiejszych artystów, hołdujących Secesyi, nie chodzi o podobieństwo rysów, ani o proporcyę kształtów, ani o wyraz, któryby był odbiciem duszy, ale o to, aby portretowana osobistość wyglądała jak najbardziej secesyjnie, to znaczy, aby miała w wyrazie swego oblicza coś z upiora, a w układzie histeryę wykręconych konwulsyjnie kształtów. Wyobrażam sobie, jak kiedyś po upływie paru stuleci potomność, patrząc na wizerunki ludzkie, malowane przez Tycyanów, Velasquezów, Rubensów, Van Dycków, Rembrandtów, Halsów i całą plejadę artystów, tworzących arcydzieła w zakresie portretu przed narodzeniem Secesyi i porównując z niemi owe secesyjne postacie o upiornym wyrazie, wykręconych pozach i nieokreślonej lub zczerniałej barwie skóry, jak ta potomność będzie zachodziła w głowę, co za epidemia czy kataklizm mogły wpłynąć do tego stopnia na zmianę ludzkiej rasy, zamieszkującej Europę.
A teraz rozpatrzmy się z całym spokojem, bez uprzedzeń, ale i bez sztucznego entuzyazmu w tem, co nam przynosi Secesya w zakresie wymowy.
Wszyscy artyści malarze i rzeźbiarze, porwani i owładnięci prądem secesyjnym, wyrażają swoje myśli i uczucia za pomocą nieuchwytnych symbolów, stanowiących w każdem dziele sztuki jakąś zagadkę, której nikt nie tylko zrozumieć i rozwiązać, ale nawet odczuć i dośpiewać nie może, zwłaszcza, gdy sami tych zagadek twórcy są głęboko przeświadczeni, że niczego nie zamierzali wypowiadać dla tej prostej przyczyny, że nic do powiedzenia nie mieli. W tych symbolach zamyka się cała czczość duchowa nowoczesnej sztuki i literatury w Europie, to też mimo wszystkie drukowane zachwyty, uwielbienia i uniesienia naszych młodych estetyków-sprawozdawców nad głębokością tych symbolów, pozostaną one na zawsze zamkniętą w sztuce księgą hieroglifów, których nigdy żaden Champollion nie odczyta.
U nas w Polsce pierwszym artystą, który przemówił do narodu symbolicznym językiem, był malarz, dziś już nieboszczyk - Władysław Podkowiński.
Pamiętam to jego arcydzieło, figurujące na krakowskiej wystawie Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych pod tytułem: „Ironia". W górnej części obrazu wynurzała się z tła majaczejąca głowa Sfinksa, - będąca jak wiadomo, oklepanym wykładnikiem wszystkich dzisiaj symbolów i zagadek - w środku namalowane było serce, gorejące płomieniem i ociekające kroplami krwi, a od spodu, z poza ramy wyciągała się do niego para chudych brunatnych rąk, stanowiących swoim wyglądem coś pośredniego między rękami wiedźmy a goryla. Utwór ten, budzący uczucie odrazy, o mętnym i brudnym kolorycie, całym układem swoim tworzył skończony rebus, podniesiony do godności obrazu. Ale Podkowiński należał do rzędu tych malarzy, którzy nie mając szczęścia do sztuki i do publiczności, mieli je do piszących i drukujących kolegów, dzięki czemu wyniesiony on był na stanowisko jakiegoś szamocącego się, ale nie mogącego się wylądz i przebić przez skorupę malarskich trudności geniusza, wskutek czego obraz został przyjęty i wystawiony na widok publiczny.
Piszący sprawozdania z wystawy w bieżącej prasie krytycy, nie mogąc podnieść żadnego przymiotu, świadczącego choćby o przeciętnej doskonałości formy, rozpływali się nad głębokością myśli, co było wysoce charakterystycznem, jeżeli zważymy, że działo się to w chwili, kiedy w pełnym obiegu były teorye Witkiewicza, który pisząc o Matejce, zużytkował tyle arkuszy druku, ażeby dowieść, że w obrazie nie myśli nie idea, ale forma decyduje o wartości dzieła sztuki. Ale teorye w miarę potrzeby zmienia się jak rękawiczki i inaczej się pisze o Podkowińskim, który był górą, mającą mysz urodzić, a inaczej o Matejce, który królewskim płaszczem swego geniuszu przyćmiewał chodaczkowe talenta w ojczyźnie.
W tem leży dziś cała nasza tężyzna, że my z jakąś ślepą passyą obcinamy skrzydła orłom, aby je przypinać na grzbietach żółwiowych skorup.
Od tej pory, to jest od pojawienia się ,,Ironii" Podkwińskiego, występują coraz częściej artystyczne zagadki, szarady i rebusy ubrane w symbole, a w obecnej chwili mamy ich całą powódź, w której utonęły wszystkie tak wysoko nawet przez obcych cenione przymioty polskiej sztuki, tej sztuki, która wystrzeliła cudownym kwiatem w dniach największych naszych klęsk i nieszczęść jakby na orzeźwienie i pokrzepienie pogrążonych w zwątpieniu i rozpaczy serc polskich, tej sztuki, która była czystem zwierciadłem narodowego życia we wszystkich jego przejawach, która była pomnikiem dziejowej chwały narodu, wymownem świadectwem jego bohaterstwa i męczeństwa w walkach za najwznioślejsze idee i prawa człowiecze, która stroiła i przyoblekała w widome ciało barw i kształtów wszystkie tętna polskiego życia u domowych ognisk, wszystkie wdzięki i piękności polskiej ziemi i nieba.
Z tego wszystkiego nie pozostało dzisiaj nic, lub bardzo niewiele, a każdemu, kto te przymioty ceni i podnosi, dostaje się miano zacofańca, dotkniętego manią szowinizmu.
Dzisiejsza sztuka nie mówi ale majaczy, nie wzrusza ale przeraża, nie pociąga ale odpycha, nie podnosi, ale przygnębia, a jeśli ze mgły tych symbolicznych majaczeń wyłoni się kiedy jakaś postać człowiecza, to tylko na to, aby w niej to wszystko, co ludzkie, wzniosłe i szlachetne, podać w wątpliwość, napiętnować szyderstwem, aby temu wszystkiemu dać podkład najpospolitszych, najordynarniejszych popędów i pobudek zmysłowych.
Taż sama fatalność, która obdziera człowieka z zasługi jego czynów, wypływających z własnej jego woli, która robi go narzędziem najwstrętniejszych popędów zmysłowych w literaturze Przybyszewskiego i jemu podobnych, taż sama fatalność górująca brudną nagością Hetery, przenika całą dzisiejszą twórczość w malarstwie i rzeźbie.
Smutne to znamię czasu w pojęciach o zadaniu sztuki i jeżeli ten prąd potrwa dłużej, to urobi on nas na miękkich jak wosk niewolników, którzy nietylko z rezygnacyą, ale z rozkoszą pochylać będą karki w nakładane im jarzma, bo według tej nowej z takim uporem uprawianej idei, człowiek tem wyżej wznosi się duchowo, im głębiej zanurza się w szale rozpasanej orgii zmysłów, do czego zaś duchowość taka prowadzi, mamy żywy przykład z dziejów upadku Rzymu.
Nie potrzebuję chyba dowodzić, jakie w tej nowej idei kryje się dla nas niebezpieczeństwo i jakie wyłomy mogłaby ona zrobić w naszem dążeniu do odrodzenia, gdyby wsiąkając w umysły młodzieży, popchnęła choćby tylko jedno pokolenie do opuszczenia rąk i do pójścia tymi zawrotnym i szlakami.
Każdy, komu przyszłość kraju i narodu leży na sercu, zrozumie chyba i odczuje, że nam majaczyć i błąkać się po takich wertepach nie wolno, że my musimy na wszystkich polach i we wszystkich kierunkach zachować przytomność umysłu, nieskazitelność charakteru i rozsądek czynów, że nasza sztuka nie może być ani zabawką, ani łamigłówką, ani oderwaną od życia narodu mrzonką, ani kultem Afrodyty, ale musi być czynnikiem, świadczącym o naszej żywotności, dającej nam prawo do życia i utwierdzającym w nas gorącą wiarę w promienną przyszłość.