Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Grafika.


Fotografja i niezmiernie szerokie zastosowanie jej w chemigrafji wyrugowały dawne  sposoby reprodukcji artystycznych, a przynajmniej, ze względów praktycznych, usunęły je na plan dalszy ogólnej wytwórczości w tym zakresie. Używam tu wyrażenia: względy praktyczne, gdyż w braku lepszego uważam je za najsłuszniejsze, przeciwstawić to bowiem można względom idealnym, które sprawiają, że, bądź co bądź, niby protest przeciw pewnemu stanowi rzeczy, zjawiają się dążenia, nic zgoła z celami praktycznego rachunku kupieckiego nie mające wspólnego.

Istotnie, pomimo niesłychanych ułatwień, jakie technika ostatnich czasów w sprawie przenoszenia dzieł sztuki na nieskończoną ilość egzemplarzy zdobyła i ciągle nowe, zdumiewające czyni na tern polu zdobycze, coraz częściej artyści sami mozolą się nad blachą miedzianą lub bukszpanową, czy leż gruszkową deską, ażeby wydobyć z niej wyraz myśli artystycznej w sposób najbardziej prosty i bezpośredni. Bez przesady tedy, zdaje się, względami idealnemi tłomaczyć trzeba to, że z jednej strony artyści ci podejmują sprawę, wymagającą długiego i mozolnego wysiłku, choć fotografja i chemja ofiarowują im sposoby nieskończenie bardziej uproszczone, z drugiej strony, że ludzie smaku przekładają owoc tego wysiłku nad płody wytwórczości mechanicznej, choć są one o wiele tańsze.

Niemniej przecież wobec cynkotypji upadło całkowicie drzeworytnictwo, stosowane na szeroką skalę, stało-i miedziorytnictwo ustąpiło miejsca hieliograwiurze, pozostaje jednak grafika artystyczna.

Jest ona wynikiem najbardziej wysubtelnionych potrzeb estetycznych, rozwijających się tern bujniej i bezwzględniej, im dalej sięga uznanie w sztuce bezinteresowności. Na przeciwnym biegunie stoi stosowanie jej do celów praktycznych, i do pewnego stopnia stwierdzić można wszędzie niemal ścieranie się wzajemne pierwiastków, że tak powiem, arystokratycznego i demokratycznego. Chwilami walka występuje w przejawach ostrych i jaskrawych, to znowu przyjmuje formy łagodniejsze, aż wreszcie przechodzi na drogę ewolucji - na drogę, gdzie kształtują się pojęcia wyższe, walką uszlachetnione.

Trudno, doprawdy, nie zgodzić się, że ilekroć sztuka, zaprzęgnięta do służby dla mas najszerszych, chce im w pewnych określonych celach przypodobać się i dogodzić, natychmiast pospolituje się i obniża swe loty, ale natychmiast też znajdzie się garść dbałych o godność jej jednostek, które, występując przeciw temu w bojowej furji, z całą pasją i namiętnością, starają się zamknąć twórczość artystyczną na wysokościach dostojnego odosobnienia.

W gruncie rzeczy harmonja, jako estetyczne prawo wszechświata, jest również ideałem dążeń ludzkich. Wszystko dąży do harmonji przez walkę, przez wzajemne ścieranie się form. Dążenie do równowagi społecznej jest koniecznością historyczną i znaczy się w dziejach sztuki, która w rezultacie,  jak to stałe przypominam, jest niczem więcej, jak jedną z funkcji społecznych. I najdostojniejsza twórczość artystyczna zejdzie do tłumu, jeżeli zastanie go odpowiednio przygotowanym. Jest to sprawą uświadomienia estetycznego.

Grafika pierwotnie była najdzielniejszym środkiem propagandy artystycznej i pozostała nim do dnia dzisiejszego. Gdzie nie sięgały oryginalne dzieła mistrzów, tam docierała jeszcze ich myśl twórcza, wyrażona w odbitym wielokrotnie sztychu. Zwłaszcza wiek XV w Niemczech; epoka i miejsce początkowy a zarazem najświetniejszego rozkwitli rytownictwa, w pierwotnej jego fazie rozwojowej, może stanowić świadectwo, jak ważną ono odegrało rolę w ideologicznym procesie estetycznego doskonalenia się ludzkości. Była to demokratyzacja sztuki w najszlachetniejszem, dodatniem tego słowa znaczeniu. Marzenia artystyczne Durera, Holbeina, Wohlgemutha przenikały do umysłowości mieszczaństwa niemieckiego, które, pomimo znacznego dobrobytu i wysokiej  stosunkowo kultury, nie zawsze mogło zdobyć się na posiadanie arcydzieł w oryginale.

Nabywano tedy drzewo i miedzioryty i tą drogą wchłaniano w siebie głębokie mistrzów myśli o życiu i śmierci.

Jak wiadomo, drzeworytnictwo poprzedziło wynalazek druku, a właściwie stało się punktem wyjścia dla rozwoju całej tak potężnej dziś, z rotacyjnemi maszynami pośpiesznemi, z lejniami czcionek i machinami  do składania, typografji. Istotnie, pierwsze ślady rytownictwa na drzewie spotyka się w Niemczech na początku wieku XV, a używano go do odbijania kart i obrazów świętych. Wypukło wycięty rysunek pociągano farbą i pod ciśnieniem prasy śrubowej przenoszono na papier. Pod obrazkami, zwłaszcza świętych, bywał zazwyczaj podpis wycięty  wypukło. Odbijanie się podpisu dało impuls do wycinania na deskach całych stronic tekstu, co ostatecznie, jak wieść niesie, Jan Gutenberg z Moguncji zamienił na czcionki ruchome i stworzył nową sztukę-zecerstwo.

Drzeworyt tedy przestaje na usługach  produkcji artystycznych - odtwarza, w sposób mniej lub bardziej doskonały, ale zawsze niezmiernie charakterystyczny, pomysły  malarskie mistrzów epoki. W wieku siedemnastym jednak upada prawie zupełnie, zaniechany dla innych sposobów reprodukcyjnych, i odżywa dopiero w połowie osiemnastego stulecia w Anglji, gdzie za sprawą Be wieka, artysty niepospolitego w swym zawodzie, zdobywa nanowo prawo obywatelstwa i szacunku. Chwila ta stanowi niejako drugą fazę w rozwoju ksylografji. Trzecia faza przypada na pierwszą połowę wieku dziewiętnastego. W tym czasie powstają wielkie pisma ilustrowane i wzrasta niesłychanie popyt na płyty, nadające się do drukowania w olbrzymiej ilości egzemplarzy. Drzeworyt z natury swej warunkom tym odpowiada najdoskonalej. Walce maszyny drukarskiej, mechanicznie uregulowane, przechodzą gładko po sterczących wypukło kreskach i zostawiają na nich dostateczną, potrzebną dla odbitki ilość naczernienia. Niema tu tego opóźnienia w robocie, jakie pociągnąćby musiało drukowanie z miedzio-lub stalorytów, gdzie płyta, w głąb wycięta, przy każdorazowym  odbiciu wymaga ręcznego, a bardzo żmudnego naczerniania i oczyszczania.

Ale i sam drzeworyt ulega teraz znacznym przeobrażeniom. Zapewne, pod wpływem stalorytnictw a angielskiego, które dzięki wynalazkowi Karola Heath’a, od roku 1820 dochodzi niesłychanej perfekcji w oddaniu najsubtelniejszych tonacji światłocienia, drzeworytnicy za pomocą linji modulowanej starają się osiągnąć efekty, jakie siderografja otrzymywała przez przecinanie kresek w różnych kierunkach, czyli, jak się to technicznie nazywało, przez szafirowanie. Do nadzwyczajnych rezultatów w tym zakresie dochodzą w Paryżu słynni rytownicy, Pannemackerowie, ojciec i syn, a znawcy niesłychanie subtelną, ciągnącą się przez całą szerokość drzewka linię ich nazywają z zachwytem atłasową, brylantową, perłową. Zdobywają oni nieznaną dotąd w sztuce “tej przejrzystość, siłę i bogactwo tonu. Autograficzny drzeworyt Bewicka-drzeworyt, który był właściwie tylko dokładnem wyrzeźbieniem w drzewie kresek, narysowanych na niem przez malarza, zamienia się na indywidualną interpretację tonową utworu artysty-rysownika przez artystę-rytownika w jego charakterystycznych, właściwych jem u środkach.

W tej formie ksylografja sięga ostatecznych granic swego rozwoju i nabiera najwyższych wartości artystycznych, jako samodzielna, zupełnie niezależna sztuka graficzna. Niestety, dzieje tej trzeciej, najświetniejszej  epoki drzeworytnictwa są nader krótkie,  gdyż wcześnie bardzo ustąpić ono musiało miejsca rozpowszechnionym nad miarę, łatwym, tanim, a nieprawdopodobnie szybko doskonalącym się technicznie trawionkom.

U nas dzieje te są krótsze, niż gdzieindziej. Jan Munchheimer, medalier Banku Polskiego, zakłada drzeworytnię, a następnie sprowadza z Belgji na instruktora głośnego tam rytownika De la Haye’a. Ze szkoły tej wyszli Styfi i Regulski. Później „Tygodnik  Ilustrowany" i „Kłosy" otwierają własne zakłady, sprowadzając do robót Niemców i Czechów, jak Kublera, Pokornego, Waltera i innych. Dalej powstaje cały zastęp polskich rytowników: Gorazdowski, Choromański, Krzyżanowski, Machowski, Przykorski, Puc, Szymborski, Zabłocki, Ćhełmicki, Bojarski, Zajkowski, Klein. Najwyżej wzniósł się w tej dziedzinie Józef Hołewiński, który artyzmem wykończenia, indywidualnością interpretacji tonu zajmuje niewątpliwie wybitne miejsce w historji drzeworytu europejskiego.  

*****

Niejako polem doświadczalnem, na któremby można było obserwować ścieranie się  czynników, o których wyżej mówiłem, i stwierdzić kategorycznie, jak interes praktyczny fatalnie odbija się na wymaganiach sztuki, są roczniki wielkich illustracji europejskich. Niewątpliwie, pisma te w założeniu swojem posiadały cele artystyczne, z czasem jednak, pod naporem warunków zewnętrznych, stawały się coraz wyraźniej i bezwzględniej zwyczajną reporterką ilustrowaną.

Nie chcę bynajmniej utrzymywać, że jakieś zdarzenie dnia, narysowane przez doskonałego rysownika, przez to jedynie, że jest ilustracją chwili bieżącej, nie może już tam samem być rzeczywistem dziełem sztuki; że następnie rysunek taki, wycięty pięknie na drzewie, nie jest naprawdę ozdobą  artystyczną każdego pisma, ale - że na istotnej jego wartości poznaje się zaledwie nieznaczna część odbiorców, większość zaś rysunkowi okolicznościowemu przypisuje ii tylko znaczenie informacyjne i nie ceni go wyżej od dobrej fotografji, wytrawionej na cynku lub miedzi. Nadto fotografja, jako bezwzględnie wiarygodna, zyskuje większe uznanie i ufność, to też fotograf coraz częściej  zastępuje rysownika, a trawionka drzeworyt.

Tak tedy upada jednocześnie artystyczne rytownictwo i artystyczne ilustratorstwo. U nas, niestety, sprawa ta przedstawia się  w świetle jeszcze bardziej ponurem, gdyż panuje opłakany zwyczaj posiłkowania się kliszami obcemi. Przeważnie kupuje się gotowe cynkotypy za granicą, albo poprostu wycięty obrazek z illustracji przetrawia się na miejscu, nie bacząc, że krzyżujące się linje  siatki, wytwarzają zgoła niepożądane efekty i że całość brudna, płaska i bez najmniejszej wartości artystycznej, jest tylko na szpaltach pisma ciemnym plackiem, wywołującym odruch obrzydzenia.

A jednak przyznać trzeba, że niektóre pisma obrazkowe europejskie, jak naprzykład wielka „Illustration" paryska, pomimo swego charakteru wybitnie publicystycznego, przez wzgląd na odpowiedzialność swoję wobec sztuki narodowej, długo liczyła się z wymaganiami mniejszości, bardziej uświadomionej estetycznie, i starała się o rysunki oryginalne, tudzież o możliwie największą  ilość drzeworytów w numerze. Obecnie, coprawda, i ona rezygnuje, potrochu z ambicji artystycznych i coraz częściej spotyka się  tam cynkotypy, przeniesione przez siatkę  wprost z fotogramów.

Ze fotogramy te są w swoim rodzaju zadziwiająco doskonałe, wprost wyjątkowo piękne i zajmujące, że wytrawiono je i wydrukowano w sposób, przynoszący zaszczyt odnośnym zakładom przemysłowym, że wreszcie z tego powodu wydawnictwo całe sprawia wrażenie nader dodatnie i sympatyczne, to znowu sprawa całkiem odmiennej natury. Obrazki tam umieszczone, pomimo wszystko, nie przedstawiają tego interesu artystycznego, jaki daje dzieło, oryginalnie poczęte; nie sprawiają tego mianowicie zadowolenia estetycznego, jakie odczuwamy wobec bezpośredniego przejawienia się znamiennych rysów  indywidualności twórczej,

Zapewne, nie wszyscy odczuwają potrzebę tych zadowoleń, i na tern właśnie wydawcy pism obrazkowych opierają swój rachunek, niemniej przecież w pewnych sferach nietylko nie wystarczają ordynarne cynkotypy z fotografji, ale najwytworniejsze heliograwiury i przedziwne w swej dokładności druki kolorowe z arcydzieł oryginalnych nie zadowolą górnych upodobań znawców, gdyż wobec pospolitości podobnych reprodukcji rodzi się tęsknota do czegoś, coby nietylko  było maszynowem powtórzeniem tej samej identycznie plamy światłocieniowej lub wielobarwnej, ale coby w każdej odbitce nosiło na sobie znamiona osobistych, a świadomych  swego celu starań artysty.

Tak więc dla tęsknot tych, dla tych upodobań wyrafinowanych, dla wybujałych w rozwoju kulturalnym potrzeb estetycznych, powołano do życia dawne, zaniedbane chwilowo sposoby uwielokrotniania rysunku oryginalnego w odbitkach artystycznych. Obok postępującej z zawrotną szybkością w dziedzinie ułatwień technicznych chemigrafji, powstaje, jak za dawnych, dobrych czasów, grafika prosta i nieskomplikowana w swych środkach.

Istotnie, najpierwszorzędniejsi malarze i rysownicy zajmują się dziś z upodobaniem akwafortą, akwatintą, fluofortą, litografją, wycinają własnoręcznie płyty drewniane do  odbić kolorowych na sposób japoński; starają się za wszelką cenę wskrzesić dawną bezpośredniość w reprodukcji artystycznej.

U nas w zakresie grafiki pracują nader  owocnie Jasiński, Łopieński, Pankiewicz, Kamieński, Wyczółkowski, Rapacki, Krasnodębski, Brandel, Siedlecki, Jabłczyński i wielu innych.

Ruch ten w obecnej chwili jest niezmiernie pożądany, gdyż nadmierna łatwość chemigrafji, a stąd nadużycie jej do wszelkich godziwych i mniej godziwych celów - to staszliwe, do obrzydliwości niechlujne spospolitowanie obrazka, te świstki brukowe  ilustrowane nędzną tandetą pokątnej twórczości, te pocztówki uprzykrzone, „ozdobiane“ najbezczelniej poronionemi płodami pretensjonalnego dyletantyzmu, ten ogrom fotografji odbijanych w setkach tysięcy egzemplarzy-wszystko to znieprawiło smak publiczności w stopniu zatrważającym i czas najpilniejszy, ażeby garść artystów produkcją swoją wytwórczą otworzyła oczy ogółu na rzeczywiste wartości estetyczne, tkwiące w dziełach sztuki prawdziwej. Może wtedy ogół ten wydawcom tak zwanych pism artystycznych narzuci wyższe wymagania, może wreszcie przemysłowcy zrozumieją, u kogo mają zamawiać plakaty reklamowe, ażeby niemi nie szpecić ulic miasta i nie obrażać delikatniejszych uczuć prżechodniów, może wreszcie znikną ohydne pocztówki i w najwyższym stopniu niepedagogiczne, nieestetyczne, niemoralne i nielogiczne książki obrazkowe dla dzieci, gdzie polski poeta układa sentymentalnie swojskie wierszyki do ordynarnych niemieckich malowanek.

Stanie się w końcu, że wykwintniejsza sztuka graficzna, uprawiana dziś wyłącznie przez kilku artystów dla kilku amatorów, demokratyzując się nieco, przeniknie do mas  szerszych i, zanim sama obniży swoje loty, posunie o krok jeden estetyczne wyrobienie  ogółu

*****

Grafika polska ma w historji sztuki kilka  kart pięknie wypełnionych. Zapisały się na  nich nazwiska artystów rozgłośnej europejskiej sławy, jak Falk, Chodowiecki, Hondius, Płoński, Oleszczyńscy, Kisling, Podoliński, Redlich i wielu innych. Zresztą sztycharzem również był wielki Wit Stwosz, który nietylko w rzeźbie i snycerstwie, ale także i w tej dziedzinie w odległej przeszłości przewodniczy zastępowi plastyków naszych. Pozatem, jak wiadomo, drzeworyt w pierwotnej swej  fazie, wprowadzony tu snadź razem z drukarstwem, zjawia się bardzo wcześnie w Polsce i szerokie znajduje zastosowanie. Używany, mianowicie, był w „kołtryniarstwie, “ to jest przy wyrobie obić i zasłon wzorzystych. Niewątpliwie, kołtryniarze, zdobywszy technikę wycinania na drzewie rysunków skomplikowanych, musieli umiejętność swoję rozszerzyć na wyrób obrazków świętych, na  które po wsze czasy znajdowano popyt na rynku krakowskim i gdzieindziej.

Istotnie w niesłychanej ilości rozchodziły się zawsze między ludem te naiwne, twardo  wycięte wizerunki świątków - najczęściej mniej lub bardziej nieudolne kopje czczonych w danej okolicy obrazów ołtarzowych.

Charakter tych obrazków, sięgający pochodzeniem swojem zamierzchłej doby XV i XVI wieków, zarówno pod względem wyobrażeń ikonograficznych, jako też, w sposobie technicznego wykonania, przetrwał niezmiennie niemal do ostatnich czasów w ludowem  drzeworytnictwie.

Przed kilku laty profesor Marjan Sokołowski na jednem z zebrań komisji do badania historji sztuki w Polsce przedstawił takie odbitki z drzeworytów ludowych, nadesłane przez Stanisława Witkiewicza. Były to roboty chłopa z Płazowa, w powiecie cieszanowskim, Macieja Kostrzyckiego, urodzonego w r. 1815. Kiedy zmarł ten drzeworytnik chłopski, niewiadomo. Syn jego, również Maciej, zmarły w r. 1899, z płyt, pozostałych po ojcu, odbijał obrazy na papierze  i sprzedawał je na targach. Po śmierci jego drukarnia przestała istnieć, ale odbitek takich, jak zapewnia prof. Sokołowski, spotykało się wiele w różnych stronach naszego  kraju.

Były to nieudolne rysunki, wycięte nożem, na desce z drzewa, najczęściej lipowego, które smarowano farbą i odbijano ręcznie na papierze. Oczywiście, rzeczy te niezmiernieciekawe ze stanowiska krajoznawczego, nie mogą mieć zbyt doniosłego znaczenia dla  sztuki, wspominam jednak o nich, gdyż prosta ta technika wycinania nożem, nie rylcem, na desce, zciętej pionowo, nie zaś poziomo, jak się to dzieje w rzeczywistej ksylografji, powraca na porządek dzienny i staje się bardzo ceniona w grafice współczesne!.

W tym charakterze przygotowywane są ozdoby drukarskie, które zastąpić winny, jak słusznie pisze wychodzący w Krakowie Poradnik graficzny, „akcydensowe cudactwa, poskładane z niemieckich winiet podejrzanej wartości.“

Z prawdziwą przyjemnością wyczytałem w miesięczniku poświęconym „drukarstwu, litografji i gałęziom pokrewnym" wyraz niechęci do łatania ornamentyki drukarskiej z gotowych szablonów. Istotnie, nic bardziej przykrego i nieestetycznego, jak owe właśnie pseudoestetyczne druki, upstrzone muszkami, ptaszkami, figelkami bez sensu i stylu, porozrywane niekonsekwentnie owemi akcydensowemi czcionkami, odlanemi w Niemczech na eksport dla niewybrednych odbiorców.

Jeżeli tekst ma być ozdobiony inicjałem lub winietą, to niech one będą związane z treścią, dostosowane do niej organicznie, stylowo. Niech będą specjalnie przez artystę narysowane, albo niech ich nie będzie wcale.

„Drukarz—pisze „Poradnik"—mabyć przedewszystkiem drukarzem, zatem jedynym środkiem, jakim wypowiadać się może i powinna jego sztuka, a zarazem wyłącznym materjałem zdobniczym, jakim rozporządza, jest czcionka i pismo—powinien umieć składać i układać, nie wkraczając w wyłączny zakres artysty."

„Wszakże w najświetniejszych czasach średniowiecznego drukarstwa—czytamy tam dalej—w czasach, które przekazały nam bezcenne „stare druki,“ drukarz składał dzieło  pismem ozdobnego kroju, a artysta zapełniał  miejsca nie drukowane ozdobą i kunsztownym inicjałem. Z rozwojem sztuki drzeworytniczej dzieło artysty odtwarzano na płycie drewnianej, czyli, mówiąc językiem współczesnym, na kliszy drewnianej, którą drukarz odpowiednio  ustawiał. “

Wskazania te znalazły już wielokroć praktyczne zastosowanie. Na urządzonej niedawno wystawie „Polskiej sztuki stosowanej “ w dziale księgarskim spotkaliśmy sporo wydawnictw, wydrukowanych według zasad powyższych, to jest z oryginalnemi ozdobami pierwszorzędnych artystów, jak Stanisław Dębicki, Bukowski, Dąbrowa Dąbrowski, Trojanowski, Czajkowski i inni.

Główną rolę grał tu taki prosty, pierwotny drzeworyt, a przynajmniej dokładne jego naśladowanie, gdyż istotnie gruba,, dobrze wystylizowana w tym charakterze linja rysunku, najlepiej harmonizuje z ozdobnem a więc zazwyczaj grubszem pismem. Pozatem podobnie archaizowany drzeworyt szczególniej nadaje się do odbić na wytwornym papierze czerpanym, na którym, z powodu jego chropowatości, wszelkie inne klisze o subtelniejszem kreskowaniu traciłyby na właściwym wyrazie.

Tak tedy wszystko to, razem wzięte, tworzyło całość, ze wszech miar estetyczną, i świadczyło o znacznym postępie w tej dziedzinie; świadczyło o zrozumieniu przez drukarzy zadań i celów każdej sztuki i wzajemnego ich do siebie stosunku.

Niestety; nie rozumieją jeszcze tego ci drukarze i wydawcy, którzy nietylko sprowadzają akcydensowe muszki, ptaszki i kleksiki do polskich tekstów, ale zupełnie gotowe obrazki niemieckie, do których polscy poeci dorabiają polskie wiersze dla polskich dzieci.

Przed kilku dniami u jednego ze znanych  wieszczów widziałem stos bohomazów świeżych, jeszcze pachnących pokostem, przybyłych wprost z Hamburga.
- Co to?- To książeczki dziecinne, wydawane przez pana X. Mam do tego dorobić wierszyki.

Proszę sobie wyobrazić ohydną tandetę hamburską, napuchłą od bezmyślnego punktowania, jaskraw ą i ordynarną! Proszę sobie wyobrazić na obrazku tłustego Niemca  z pod Hanoweru z fajką w ustach, w szlafmycy, w cynamonowych pludrach i niebieskich pończochach, którego nasz wieszcz  w rozrzewnieniu dla polskich dzieci polskim kmiotkiem nazywa!

Doprawdy, należy z tem zerwać stanowczo. Jeżeli nie mogą tu nic racje estetyczne, których wogóle u nas nikt nigdy, nigdzie nie słucha i nie liczy się z niemi w najmniejszej mierze, to niechże panowie wychowawcy wystąpią przeciw temu jaknajenergiczniej, jaknajgwałtowniej, w imię zasad pedagogicznych, gdyż w szkaradzieństwie tem jest przedewszystkiem fałsz, kłamstwo wierutne, a wiadomo przecież, że wobec dzieci kłamać nie wolno.

Skoro to się stanie, skoro za sprawą propagandy fachowej ukróci się import malowanek niemieckich, wtedy mógłbym wskazać osobom interesowanym, że rozwija się obecnie drzeworyt kolorowy, który najbardziej z wielu względów nadaje się do ilustracji książek dziecinnych i że drzeworyt ten ma u nas wcale niepospolitych przedstawicieli.

Ba, właśnie to może być szkopułem, o który się cała sprawa rozbije. „Niepospolity przedstawiciel" zechce poprostu zapłaty za swoję pracę, a jak utrzymywał pewien wydawca, gdyby artyści rozumieli swój interes, powinniby takie rzeczy robić bodaj darmo, gdyż znajdują rekompensatę w reklamie, ja ka przez uwielokrotnienie w druku ich utworów (oczywiście, z podpisem) sama przez się wypadnie. Ale artyści to ludzie niepraktyczni, interesu swego nie rozumieją nigdy, tysiące rubli powędruje znów do Hamburga, za liche  i zgoła szkodliwe litografje, a oni w dalszym ciągu ciąć będą na drzewkach śliczne obrazki dla własnej przyjemności.

Oglądając, ostatniemi czasy na wystawie „Odłamu“ i dawniej jeszcze, ukazujące się od czasu do czasu w salonach naszych przepyszne drzeworyty kolorowe Piotra Krasnodębskiego, myślałem przedewszystkiem o tern, jakby tego rodzaju grafika doskonale odpowiedziała celom, jakie właśnie mają ilustracje dla dzieci, ilustracje, którym nietylko niewolno kłamać, ale które także powinny być estetyczne, ażeby kształcić, a nie znieprawiać smak młodych pokoleń.

Rzeczywiście, trudno sobie wyobrazić coś  bardziej odpowiadającego powyższym zadaniom. Nadzwyczajna prostota w zestawieniu plam barwnych i ogromna dokładność ekspresji przez ścisłe odszukanie syntetycznego tych plam kształtu poprostu narzuca się, jako środek pedagogiczny w sprawie wychowania estetycznego. Poczucie harmonji koloru i formy, wyrażone tu w sposób najmniej skomplikowany, w sposób jasny i przejrzysty udzieli się z łatwością wrażliwej wyobraźni dziecka i pozostanie we wspomnieniu,  jako sprawdzian przy odbieraniu wrażeń innych, bardziej złożonych, bardziej zmąconych wielością szczegółów drugorzędnych. Jeżeli sztuka w życiu dziecka, o czem się dziś tak wiele pisze i mówi w sferach pedagogicznych, ma odegrać rolę wychowawczą, trzeba mu ją podać w formach, najumiejętniej w tym celu usyntetyzowanych,

Tak właśnie te rzeczy rozumieją Francuzi, i wszystkie, jakie znam, nowe obrazy, przeznaczone dla szkół i szkółek, traktowane są ogólnikowo. Na dyametralnie przeciwnym krańcu stoją właśnie litografje niemieckie, któremi panowie wydawcy do uprzykrzenia raczyli ongi nas w dzieciństwie, a obecnie w dalszym ciągu raczą nasze dzieci. Nic się tu dotąd nie zmieniło.

Grube rzemieślnicze punktowanie i nakładanie nieskończonej ilości kolorów, jeden na na drugi, daje modelację ciężką, wylizaną raczej, - okrągłą, niż plastyczną raczej, jak powiedziałem wyżej, opuchłą, niż wypukłą. Czuć w tem fałsz i brak smaku.

Takie są przeważnie obrazki, wykonywane w zakładach litograficznych niemieckich, jak również i w naszych miejscowych, co szczerze wyznać należy, gdzie pracują rzemieślnicy, może nawet wyrobieni w swoim fachu, ale nie posiadający subtelniejszego  poczucia harmonii barw, a zresztą, z natury rzeczy, jako kopiści cudzych wzorów, pozbawieni możności dowolnego wyboru zestawień  barwnych. Robotnik, rozkładający na kolory  akwarelę artysty-malarza, póty wali jeden  kamień na drugi, póki pozostanie do przeniesienia jakaś jedna, przypadkowa, najdzikszej barwy plamka. Ale plamka ta, po mozolnej nad nią pracy chromisty, przestaje być  przypadkową, staje się ciężką i nudną, jak  ciężką i nudną jest cała odbitka po wyjściu  z pod kilkudziesięciu płyt kamiennych.

Oprócz przepysznych, wyjątkowych rzeczywiście, doprowadzonych do niesłychanej wytworności litografji angielskich, większość tego rodzaju reprodukcji, wykonanych w zakładach specjalnych, nosi na sobie niemiłe dla oka cechy przemęczenia i przymusu. Dlatego też nieskończenie estetyczniejsze wrażenie sprawiają autolitografje, to jest odbicia, do których artysta sam osobiście kolory na płytach przygotował. Pochodzi to stąd przedewszystkiem, że artysta, wyrażając wprost na kamieniach litograficznych swoję własną myśl malarską, ma pełną swobodę kombinowania efektów, komponowania samorzutnego do końca, czynienia najdalej idących uproszczeń i uogólnień, przez co w ostatecznej odbitce zatrzymuje jeszcze świeżość i bezpośredniość pierwotnego natchnienia. Pozatem jest w tem piętno tego czegoś, czegoś nieuchwytnego, a jednak tak niezaprzeczenie istotnego, czegoś, co zawsze i wszędzie różni artystę-twórcę od wyrobnika-kopisty.

Z tych względów autolitografja przedstawia dla znawców bardzo wysoki interes estetyczny, wielu też znakomitych artystów oddaje się jej z ogromnem zamiłowaniem.

W Paryżu, poczynając od Cheret’a, który zrobił sobie rozgłos wszechświatowy swemi niezrównanemi afiszami, ciągnie się długi szereg nazwisk najpierwszorzędniejszych dzisiejszych malarzy i rysowników, zdobiących swemi autolitografowanemi plakatami mury miasta. U nas sztuka ta nie poszła jeszcze tak szeroko na usługi reklamy, choć, nawiasem mówiąc, byłoby to ze wszech miar pożądanem, ale za to nadzwyczaj udatne jej próby spotykaliśmy na wystawach.

W Krakowie, pod przewodem prof. Wyczółkowskiego, kilku artystów pracuje w tym kierunku nader gorliwie. On sam, w wydanej przez grono tamtejszych grafików „Tece", umieścił prześliczną „Orkę" i wiele innych kompozycji. W ostatnich czasach Józef Rapacki na zbiorowej wystawie, urządzonej w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, miał też kilka doskonałych, całkowicie na wysokości zadania stojących odbitek kolorowych.

Autolitografje Wyczółkowskiego, Szczyglińskiego, Rapackiego i innych, tudzież drzeworyty kolorowe Krasnodębskiego i Brandta, który świeżo zjechał z Paryża do kraju, to już naprawdę wcale poważna podstawa grafiki polskiej, -grafiki, nie ustępującej pod względem artystycznym temu, co się w tej dziedzinie dzieje na Zachodzie, a co poznaliśmy prawie dokładnie z szeregu wystaw, urządzonych w Towarzystwie Zachęty, a dawniej jeszcze w Salonie pana Krywulta. 

*****

Zupełnie specjalne miejsce w rodzinie sztuk graficznych zajmuje akwaforta. Należy ona do najbardziej artystycznych sposobów reprodukcji, przyczem trudność odbicia większej ilości odbitek nadaje im wartość, że tak  powiem, amatorską, nieraz bardzo wysoką. Istotnie, siła tonu i subtelność rysunku, jakie tu można osiągnąć, sprawiają, że dobre odbicia akwafortowe cieszą się wśród znawców i miłośników nie mniejszym nieraz szacunkiem, niż rysunki oryginalne.

Sposób sam nie jest również nowy; używany był z powodzeniem przez mistrzów szkoły holenderskiej, jak Rembrandt i Van Dyck. W ostatnich czasach, dla przyczyn wyżej wyłuszczonych, jako jeszcze jeden wyraz protestu przeciw zbyt ułatwionej produkcji mechanicznej, wzmogło się ogromnie zamiłowanie do tego rodzaju .rytownictwa, które w całej pełni zachowuje cechy indywidualności artystycznej twórcy. Artysta i tu nie oddaje dzieła swego innemu, któryby miał rysy i tony, przez niego położone, interpretować w sobie właściwy sposób, jak się to dzieje w drzeworytnictwie, a poczęści w stało i miedziorytnictwie, ale sam własnoręcznie na blasze miedzianej znaczy myśli swoje, a najczęściej osobiście staje przy prasie, Jak rzeczywiście potrzebna jest obecność artysty przy tłoczeniu, łatwo zrozumieć, jeżeli się pozna szereg czynności, składających się na utworzenie ostatecznego odbicia akwafortowego.

Przedewszystkiem, na blasze miedzianej, pokrytej specjalnym werniksem, artysta rysuje obraz, znacząc igłą siatkę kresek. Pociągnięcia igły obnażają metal z pokrywającej go powłoki i czynią w tych miejscach  wrażliwym na działanie kwasów, to też po włożeniu płyty do rozczynu królewskiej wódki (aqua forta) miejsca te, pod wpływem  gryzącego płynu, zagłębiają się, tworzą brózdy, w które się następnie wciera farbę. Farba, wyciągnięta na papier ze swoich zagłębień  przez silne tłoczenie, daje te niezmiernie delikatne kreski rysunku, jakich niepodobna otrzymać przy drukowaniu drzeworytów lub klisz chemigraficznych. Kreski mianowicie i punkty stoją tam wysoko, wypukłe. Okoliczność ta przyspiesza, jak już mówiłem poprzednio, drukowanie, ale za to natura materjału nie pozwala na wzniesienie w górę niepodpartej niczem kreski tak delikatnie, jak to może być w głąb wycięte, przez co, oczywiście, technika ta zyskuje na subtelności, Konieczność każdorazowego wcierania farby i oczyszczania blachy jest nietylko sprawą długą i zawiłą, ale wymaga ręki artysty, gdyż  przy oczyszczaniu tern (tamponage) otrzymuje się nadzwyczaj delikatne półtony, stanowiące o miękkości i szczególniejszym uroku akwaforty.

Nadto akwaforta kojarzy się z akwatintą, która polega na tern, że płaszczyzny między kreskami czyni się przez odpowiednie zabiegi chropowatemi. Od stopnia chropowatości zależy natężenie tonu. Zwiększając je tedy przez trawienie otrzymujemy plamy silniejsze i słabsze, niby pędzlem na papierze położone tony mniej lub bardziej rozcieńczonego tuszu.

Często też akwatinta używana bywa, jako technika samoistna.

Myślę, że rozprzestrzenienie akwaforty i wogóle reprodukcji artystycznych przyczyniło  by się w znacznym stopniu do podniesienia  kultury estetycznej.               

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new