Wyszukiwanie zaawansowane Wyszukiwanie zaawansowane

Mennictwo w Polsce


Sposoby robienia monet od najdawniejszych czasów aż po dziś, dadzą się podzielić na trzy główne okresy: 

1. Kowanie młotem lub kafarem, który to okres liczy się od pojawienia monet polskich aż do początków panowania Stefana Batorego. 

2. Bicie monet za pomocą machiny śrubowej, ciągnący się od Stefana aż do początku XIX wieku. 

3. Wyciskanie stępli na monetach zapomocą pras gniotących. Sposób ten i dziś jest praktykowany.

Trzy te okresy nie tak to ściśle były zachowywane w mennicach polskich, jakeśmy to podali. Gdy jedna z mennic przeszła w okres następny, to druga w tymże czasie stosowała sposób bicia poprzedni. Zależało to od środków, jakimi mógł rozporządzać mincmistrz.

W ogólnym zarysie każdego okresu nadmienimy o podobnych wyjątkach. 

Dla lepszego pojęcia przedmiotu rozpoczniemy od czasów teraźniejszych i stopniowo przechodzić będziemy do dawniejszych. 

W obecnym rozwoju nauk technicznych, mennica bardzo szczegółowo podzieloną jest na rozmaite oddziały, nad którymi główny kierunek techniczny powierzony bywa inżynierowi górniczemu, lub inżynierowi technologowi, którzy wpierw obeznali się z każdym działem mennicznym czyli odbyli praktykę. 

Taki kierownik techniczny zwie się “intendent”, co odpowiadało dawniejszemu mincmistrzowi. 

Mennica jednak oprócz czynności technicznych ma administracyjne i rachunkowe, kontrolujące wydatki utrzymania mennicy, zakup metali, jako też obrót wybitych pieniędzy.

Nadzór nad takowemi czynnościami powierzony bywa dyrektorowi (Müntzherr), pod którego zwierzchnictwem jest i wydział techniczny. Pod zarządem więc dyrektora i intendenta odbywa się cała czynność menniczna, a która jest jeszcze kontrolowaną przez Wydział Skarbowy, odpowiadający dawniejszej superintendanturze. Ostateczna jednak władza dyspozycyjna nad mennicami należy do ministra skarbu, mającego toż samo znaczenie co dawniej podskarbi wielki koronny. 

Pomijając część administracyjną jako mniej obchodzącą numizmatyka, opiszemy li tylko techniczną. 

Czynności techniczne w mennicach rozpadają się na trzy główne działy: 1. rzemieślniczy, 2. artystyczny czyli medalierski i 3. naukowy czyli probierski. 

Dział rzemieślniczy dzieli się na warsztaty będące pod zarządem wykwalifikowanych mincmajstrów. Każdy warsztat spełnia oddzielną czynność techniczną i tak: 

1. Topielnia czyli szmelca, gdzie we właściwych tyglach glinianych topi się metal i doprowadza do przepisanej próby na monety. Po stopieniu takowego metalu, wlewają go do form żelaznych pionowo ustawionych, a składających się każda z dwóch połówek podłużnych, z których po ostygnięciu wydobywają sztaby formy płaskiej. Na każdy gatunek monety są odpowiednie formy, nietylko grubsze lub cieńsze, ale szersze lub węższe.

Sztabki tak otrzymane przechodzą do : 

2. Walcowni, czyli ciągni, gdzie po ich rozgrzaniu do ciemnej czerwoności i ostudzeniu, przez co robią się miękiemi, poddają pod walce stalowe. Każda sztabka jest przeciągana przez walce razy kilka, dopóki nie nabierze grubości odpowiedniej monecie, na jaką jest przeznaczoną. 

Sztaby odlane, mimo że to w formach żelaznych gładkich, zawsze są trochę chropowate i dopiero pod walcami zostają wygładzone. Z tych to powodów sztaby odlewają się większej grubości, niż potrzebne na monetę.

Sztaby wywalcowane przechodzą pod działanie: 

3. Przetników, które wycinają krążki okrągłe, zwane blaszkami pieniężnemi tej wielkości, jaką ma być moneta. 

Przetnik składa się z rurki stalowej, na brzegu zaostrzonej i osadzonej w odpowiedniej podstawie. W rurkę taką wchodzi tłok stalowy. Gdy na taką rurkę położy się sztabka wywalcowana, a tłok zostanie silnie naciśnięty, wtedy przyciskając sztabę do otworu rurki brzegiem jej ostrym, wytnie się krążek, który przelata przez rurkę do podstawionego naczynia. Robota ta idzie bardzo prędko, gdyż tłok jest poruszany parą.

Blaszki wycięte poddają się: 

4. Bieleniu, t. j. jeśli są srebrne, to z ich powierzchni wygryza się miedź zapomocą kwasu siarczanego rozcieńczonego wodą; przez co pozostaje na powierzchni blaszki czyste srebro zwane pobiałą. Im blaszki są dłużej bielone, tem na powierzchni tworzy się grubsza warstwa czystego srebra.

Co zaś do blaszek miedzianych, to i te poddają się działaniu kwasu siarczanego, lecz tylko w celu oczyszczenia blaszek od śniedzi (tlenku miedzi) powstałej przy rozgrzewaniu sztab przed ich walcowaniem. 

Blaszki tak srebrne, jako i miedziane, mają powierzchnię matową. 

Na monety srebrne nie używa się czystego srebra, byłyby za miękie, i będąc w kursie, zbytby prędko wycierały się. Zwykle używają mięszaniny srebra i miedzi, w stosunku ściśle przepisanym na każdy gatunek monety prawem zwanem: ordynacya menniczna. 

Monety zdawkowe zwane bilonem, jak np. pięcio i dziesięciogroszowe miały próbę trzecią. “Wiele szelągów Zygmunta III mają próbę pierwszą, to znaczy w szesnastu łutach mięszaniny takiego srebra, jest tylko jeden łut czystego srebra, a 15 miedzi. Blaszki na takie monety bilonowe przed pobieleniem mają wygląd miedzi, a wskutek użycia, tracąc pobiałę, wyglądają jakby bite były z miedzi.

Blaszki srebrne na monety grubsze po pobieleniu bywają: 

5. justerowane t. j. każda blaszka osobno bywa ważoną.

W ordynacyi mennicznej jest wskazane, ile z grzywny mieszaniny ma być wybitych sztuk monet każdego gatunku, przez co wiadomą jest stała waga pojedynczej monety tego gatunku. 

Robotnik, ważący blaszki, lżejsze od przepisanej normy odrzuca jako niezdatne, cięższe zaś doprowadza do właściwej wagi, pocierając blaszkę o pilnik dość gruby w celu zebrania nadmiernego metalu. Rysy powstałe wskutek piłowania często są tak głębokie, że nawet prasa menniczna, wybijając stępel, nie zawsze je wygładza czyli kasuje. Z tych to powodów na niektórych grubszych monetach, nawet najpiękniej zachowanych jak np. dwuzłotówki i złotówki Stanisława Augusta, rysy pilnika widzieć się dają. 

Nierówność wagi blaszek, chociaż są walcowane w równej grubości, pochodzi z przyczyny samych walców. Doświadczenie przekonało, że mimo wszelkich ostrożności zachowanych przy walcowaniu sztab, nigdy równej grubości blacha nie wychodzi. Wprawdzie różnica ta jest nadzwyczaj mała, jednak na wagę blaszek wpływa, stąd też i justerowanie takowych jest niezbędne. 

Justerowanie jest czynnością wymagającą czasu i dużo rąk, tem więcej, gdy moneta jest drobniejszą.

Wyrób monet drobnych, jak bilonowych, sam przez się kosztuje więcej jak grubych, justerowanie takowych zwiększyłoby jeszcze więcej wydatki, dlatego monet bilonych i miedzianych wcale się nie justeruje, ale wybija się al marco. Bicie takie monet miało za zasadę, że z grzywny metalu winna być stała oznaczona ilość monet bez względu czy pojedyncze sztuki mają równe wagi.

Blaszki pieniężne justerowane, czy nie justerowane, poddają: 

6. ranterowaniu, przez co na okręgu czyli monecie wyciska się napis, rozmaite desenie, lub też pozostaje rant gładki z brzegiem trochę podniesionym. Każdy gatunek monety ma rant przepisany. Często się zdarza, że rant monety bywa zmieniany jak np. w dwuzłotówkach z roku 1819 i 1820 mają rant skośnie nacinany i wertykalnie karbowany. Na podobne zmiany rantu numizmatyk zwracać winien uwagę, gdyż często ze zmianą rantu następuje zmiana stopy mennicznej jak np. w dwuzłotówkach Stanisława Augusta z roku 1794.

Przyrząd do ranterowania tak jest urządzony, że deseń lub napis wycięty jest wypukło na sztabce stalowej, długiej ile ma mieć obwód monety. Sztabka taka stale jest umocowana na podstawie poziomej, po której krążek pieniężny, posuwając się w kierunku długości sztabki, jest do niej przyciskany i jednocześnie obracany, przez co na całym swym rancie ma równo i bez przerwy napis lub deseń wyciśnięty. 

Ranterowanie gładko monet bilonowych i miedzianych w mennicy warszawskiej wprowadzone zostało dopiero w roku 1835. 

Nadmienić wypada, że napisy na rantach blaszek są wyciskane wgłąb blaszek, dlatego że przy dzisiejszym sposobie wyciskania stępli na monetach wszelkie napisy wypukłe byłyby zagniecione. 

O monetach, mających na swych rantach napisy i desenie wypukłe, nadmieniamy przy drugim okresie wybijania monet. 

Blaszki pieniężne tak przygotowane przechodzą do: 

7. wybitni, czyli poddawane zostają pod prasy w celu wyciśnięcia na nich stępli. 

Wybitnia posiada zwykle kilka pras konstrukcyi silniejszej dla monet grubych i słabszej dla monet drobnych. 

Zadaniem prasy jest, by przez silne gniecenie na obie powierzchnie blaszki wycisnąć właściwy stępel, a przez to zamienić blaszkę na rzeczywistą monetę. 

Opisanie szczegółowe prasy mennicznej bez odpowiednich rysunków byłoby trudne i zbyteczne, dosyć będzie nadmienić, że prasy używane w mennicy warszawskiej, a poruszane parą, były systemu kolanowego. Nazwa ta prasom tym nadaną została, dlatego że główny przyrząd wyciskający monetę naśladował ruch nogi ludzkiej, gniotącej np. orzech pod piętę podłożony. 

Jeżeli więc do końca, czyli pięty takiego przyrządu, zginającego w swym środku, czyli kolanie, przymocujemy górny stępel monety, a na podstawie metalowej czyli podłodze dolny stępel monety, i w czasie zginania się przyrządu w swem kolanie podsuniemy blaszkę pieniężną, wtedy przyrząd prostując się, silnie naciska na blaszkę pieniężną i oba stęple na niej wyciśnie. 

Przyrząd taki miarowo się zgina i prostuje, za każdym więc zgięciem jego można blaszkę już wybitą zdjąć i świeżą podsunąć. 

Podsuwanie blaszek jednocześnieby mogło być wykonane z podnoszeniem się przyrządu, uskutecznia się zapomocą osobnego narzędzia, posuwającego się poziomo naprzód i wtył, a mającego podobieństwo do nożyc, i dlatego zwać je będziemy nożyce prasowe. 

Nożyce prasowe mają w środku na dwóch swych połówkach wycięte dwa półkola, tak, że po złożeniu ramion z wyciętych półkoli tworzy się puste koło; zaś na końcach swych ramion mają także wycinki, które przy złożeniu ramion nożyce tworzą półkole.


Gdy przyrząd gniotący w prasie jest wyprostowany w swem kolanie t. j. gdy na blaszce pieniężnej wyciska stępel, wtedy nożyce cofają się wtył i tak się umieszczają, że otwór ich środkowy, czyli kołowy, staje pod rurką napełnioną blaszkami pieniężnemi. Blaszka leżąca na dnie rurki wpada w otwór kołowy nożyc, wtedy trochę otwartych, które zamykając się, a przez co silnie obejmują blaszki, robią ruch naprzód i to wtedy, gdy przyrząd prasowy podniósł się, czyli zgiął. Końcem swym półkołowym obejmując monetę już wybitą i pchając ją, rzucają, a w dalszem swem posuwaniu roztwierają się i z otworu kołowego wypuszczają blaszkę pieniężną, składając ją na dolnym stęplu, szybko zostają cofnięte.

Żeby blaszka pieniężna podsuwana przez nożyce całkowicie a nie jakąś tylko częścią była położoną na stęplu dolnym, to naokoło tego stępla jest urządzona obrączka zwana pierścieniem. 

Pierścień może odbywać ruch do góry i na dół. W chwili składania blaszki przez nożyce, na stęplu dolnym pierścień się podnosi i obejmuje blaszkę. Po wybiciu monety pierścień się opuszcza, by nożyce mogły monetę wybitą łatwo zepchnąć. 

Przy wybijaniu pod prasą monet bilonowych, mających rant gładki, jak grosze, piątki i dziesiątki, pierścień nie był zaraz zastosowany przy groszach w roku 1835 a przy piątkach i dziesiątkach dopiero 1838 roku. Z tych powodów monety te zdarzają się często z brakiem pewnej części stępla raz u góry drugi raz u dołu. 

Z opisu prasy, chociaż niedokładnego, można jednak wyobrazić sobie całą czynność, która nadzwyczaj szybko się odbywa, przez co ilość wybijanej monety w danym czasie jest bardzo znaczną. 

Ścisłość ruchów w konstrukcyi przyrządu kolanowego prasy jest tak dokładną, że najmniejsza przyczyna, zbaczająca jego ruch tłoczący psuje nietylko monetę, stęple, lecz często samą prasę, przez co ujemnie wpływa na ilość wybić się mającej monety, pociągając zarazem koszta reparacyjne. 

Z tych to powodów stępie, by w czasie ruchu prasy niepodlegały psuciu, muszą być osadzane: 

Naprzód poziomo, a to, by ciśnienie prasy było jednoczesne na całą powierzchnię stępli, wprzeciwnym razie, albo stęple się wyszczerbiają, albo moneta z jednego brzegu będzie cieńszą z brzegiem mocno wystającym, gdy w drugim będzie grubą i niedobitą.

Powtóre, stęple muszą być tak obsadzone, by przestrzeń między niemi była trochę mniejszą jak grubość monety. 

Jeżeli przestrzeń między stęplami jest za duża na wysokość, wtedy one za mało naciskając monetę, nie dobijają jej, jeśli przeciwnie, przestrzeń jest za bliską, wtedy stęple za mocno wciskając się w blaszkę tworzą rant na około niej za zbyt wysoki. 

Tak wybite monety odrzucają jako zepsute, mniejsza, gdy są miedziane, ale gdy srebrne lub złote to przez powtórne ich przetopienie, część srebra lub złota ubywa, co mając na uwadze drogość tych metali, strata, choćby nie wielka takowych, jest zawsze kosztowna. 

Intendent na podobne straty jest nadzwyczaj drażliwy, gdyż ma oznaczony procent na straty przy manipulacyi, który, gdy go przekroczy, dopłacić musi z własnej kieszeni. 

Znów jeśli przez złe założenie stępli, takowe szczerbią się lub pękają, wtedy medalierzy są niezadowoleni, bo muszą robić więcej nowych stępli. 

W takich okolicznościach majster wybitni, jak i jego pomocnicy, starają się jak najściślej unikać podobnych wypadków. W tym celu przy zakładaniu nowych stępli nie puszczą prasy w zupełny obieg, póki dobrze nie wypróbują, podkładając wraz nowe krążki. 

Gdy się bije monetę srebrną lub złotą, robotnicy na takie próby nie mogą używać blaszek z tych metali, bo zwykle wychodzą zfelerowane, przez co musiałyby być stopione, co jak wyżej nadmienieliśmy narażałoby intendenta. Zwykle w takich razach używają blaszek miedzianych przeznaczonych na monety zdawkowe, których zepsucie niewielkie pociąga za sobą straty. 

Ten sposób próbowania stępli za pomocą blaszek miedzianych tłomaczy nam znajdujące się po zbiorach niektóre monety srebrne i złote, bite w miedzi, jak np. dukat z roku 1812, dwuzłotówki Królestwa it. p. okazy. 

Są jednak niektóre wypadki wybicia monety osobliwie złotej w miedzi rozmyślne, te jednak wyjątkowe wypadki podam w osobnym artykule “O monetach bitych w niewłaściwym metalu i ich znaczeniu w numizmatyce”. 

Zwykle takie miedziane próby oddawane były przez wybitnią intendentowi w celu przetopienia, zatrzymać ich robotnik nie mógł, bo przyjmując blaszki pod wagą musiał je wybite czy zepsute oddać pod tąż samą wagą. Przypadkowo tylko taka sztuka wydostała się z czasem poza obręb mennicy i dlatego ilość ich jest bardzo małą. 

Stęple na monety muszą być zahartowane, jednak do pewnej granicy, poza którą robią się szkliste czyli kruche i łatwo pękają lub szczerbią, zaś niedohartowane rozpłaszczają się czyli zsiadają podczas bicia i są niezdatne.

Moneta wybita stęplem spękanym ma na swej powierzchni rysę wystającą, takiego kształtu, jakiego było pęknięcie, a powstałą przez wciśnięcie się metalu blaszki w spękany otwór. Jeżeli zaś stępel był wyszczerbiony, to na monecie będzie wypukłość zwykle na jej brzegu.

Podobnych okazów wiele być nie może z okresu, o którym piszemy, na podobne monety była bowiem bardzo ścisła kontrola i tylko przez niedopatrzenie w kurs puszczone zostały.

Stęple na swej powierzchni są silnie wypolerowane, przez co blaszka pieniężna, niemi wybita, nietylko że traci ze swej powierzchni wszelką chropowatość, ale staje się glansowną (Stempelglanz). Jeśli stępel, długo się niepsując, wybija dużo monet, wtedy wychodzą coraz więcej matowe, polerunek bowiem stępli pomału się ściera. 

Nożyce prasowe mogą także płynąć na psucie się stępli, gdy blaszkę już wybitą zepchną a nowej nie nałożą, co się zdarza, gdy się zatną w swej zawiasie i nie otworzą, wtedy stęple, nie mając pomiędzy sobą blaszki, przy powtórnem ciśnieniu uderzą o siebie i jeśli nie pękną to się trochę rozpłaszczą. Następna blaszka wybita przez takie stęple, ma wszystkie części wystające jakby przypłaszczone, czyli zagniecione. 

Niedokładność nożyc w swej czynności wiele wpływa na stępel wybitej monety. Przez niezepchnięcie blaszki już wybitej, gdy znów następuje działanie prasy, a tem samem powtórne naciśnięcie stępli na tąż samą blaszkę wtedy tworzą się zdwojenia stępli zwane wogóle zdublowaniem. Zdublowania w monetach bywają tak wielolicznych odmian, często bardzo udatnych, że trudno sobie wyobrazić w jaki to sposób nastąpić mogło. Pewnej wprawy obserwacyjnej nabrać musi zbieracz, by się uchronić od błędów jakie udatne zdublowanie wprowadzić go może. 

Nożyce prasowe swemi końcami nie zawsze, jak to wspomnieliśmy, zdołają zepchnąć monetę, a tyle czasu tracą często na te usiłowania, że za nim zdołają posunąć się dalej, by złożyć nową blaszkę, zostają cofnięte. 

W czasie usiłowania zepchnięcia blaszki monety, poruszają ją, nadając pewien ruch obrotowy, jednak poziomy. Od mniejszego lub większego poruszenia zależy rodzaj jej zdublowania, a który najpierw dopatrzyć się daje na napisach otokowych czyli legendach. 

Gdy obrót przez nożyce był nadzwyczaj mały, wtedy powtórne naciśnięcie stępli trafiają prawie zupełnie na już wybite, czyniąc litery legend trochę szersze i z jednej strony przypłaszczone z podwójnym konturem. Ten wypadek zdublowania nazywa się zsunięciem stępla. 

Jeżeli obrót monety poruszonej jest większy, wtedy litery nowo wyciśnięte układają się obok dawnych, także popiersia i herby państwowe dziwnie się układają obok dawnych, lecz na pierwszy rzut oka dadzą się dopatrzyć. W podobnym sposobie zdublowania zdarzają się wypadki, że niektóre litery legend są powtórnie wybite lub część takowych, to znów tworzą się końcówki w miejsce roku, lub z rokiem mającym więcej cyfr końcowych, albo napis początkowy częściowo lub cały powtórzony, gdy dalej dobry i wiele tym podobnych wypadków.

Takie częściowe zdublowania wytłomaczyć sobie można, że nożyce prasowe, poruszywszy monetę, nadają jej nietylko ruch obrotowy, ale i cokolwiek skośne położenie w pierścieniu. Pierścień wprawdzie podczas spychania monety opuścił się, ale zaraz podnosząc się mógł napotkać monetę nie zepchniętą trochę, wysuniętą po za stępel, przez co ją obejmując trochę pochylił. Pochylenie takie monety może być mniejsze lub większe. W takich wypadkach prasa cisnąc powtórnie na stępel górny, który napotykając część monety wyżej i bliżej pochyloną, na niej tylko część swego stępla wybija, gdyż natrafiając na opór monety skośnie położonej, nie może jej przycisnąć do stępla dolnego i cały stępel wybić. 

Ponieważ chwila naciśnięcia stępla górnego jest nadzwyczaj szybka, może być i taki wypadek, że monetę skośnie pochyloną prawie wcale nie przyciśnie do dolnego stępla. Na stronie więc wierzchniej monety będzie tylko stopniowe zdublowanie, tworzące rozmaite prawdopodobieństwa. 

W razach tak udatnych zdublowań trzeba cały stępel monety lupą badać, a gdy się ślady choćby najmniejsze okażą zsunięć stępla, pomyłki w napisie, powtórzenie tychże samych liter dwa razy, wreszcie najmniejszy ślad powtórzenia, choćby w części stępla środkowego, w takim razie lepiej ją odrzucić jak wprowadzać niepewne niby osobliwości do numizmatyki. 

Inny jeszcze wypadek nastąpić może, gdy nożyce monety nie zepchną, ale ją zupełnie odwrócą. W takim razie powtórnie naciśnięte stęple odbijają się całkowicie lub częściowo odwrotnie względem pierwszych. I tu może nastąpić cały szereg mniej lub więcej udatnych zdublowań, mając i to na względzie, że moneta odwrócona może przyjąć skośne położenie. W takich razach, badając monetę, zawsze się dopatrzy na stronie jednej część stępla strony drugiej. 

Zdarzają się monety, mające na jednej stronie stępel wypukły np. orła, gdy na drugiej tenże orzeł wgłąb jest wybity. Następuje to wtedy, gdy moneta nietylko nie zostaje zepchniętą, ale na nią nałożoną nowa blaszka zostanie. Powtórne działanie prasy wciśnie wgłąb w blaszkę, orła będącego pod spodem na monecie pierwszej, a na drugiej stronie stępel górny wyciśnie tegoż orła wypukło. 

Jeżeli jeden i tenże sam stępel jest wybity z obu stron wypukło, to już wynika z pomięszania stępli. 

Podawszy różne wypadki, wynikłe przy wyciskaniu stępli na monetach, przechodzimy do kontroli wybitych monet. 

Robotnicy w liczebni, zwani licznikami, wysypywali na wielkie stoły monetę nową wybitą i nakładali takową na podłużne deski, mające wgłębienia okrągłe odpowiednie do gatunku monety, jaką się wylicza. Ilość wgłębień zależała od wartości nominalnej monety, tak, aby zapełniwszy nią wszystkie wgłębienia, suma monet wynosiła cyfrę okrągłą, np. jak na złotówki sto. System ten był wielce dogodny, bo bez liczenia pojedynczych sztuk odrazu było wiadomem, że ich jest sto.

Po nałożeniu monet w głębienia deski, licznik przeglądał strony widzialne monet i wszelkie źle wybite odrzucał, zastępując je dobremi. Na deskę tę nakładał drugą już gładką, mającą naokoło rant, a to w celu, by monety nie spadały, i odwracał dwie te deski razem tak, by gładka deska była pod spodem. Wszystkie przez to monety wypadają na deskę gładką, odkrywając drugie swe strony: dotąd nie sprawdzone, a które licznik znów sprawdzał, czy dobrze wybite. Kontrolowanie tym sposobem ma tę dobrą stronę, że dziś bardzo rzadko zdarza się napotkać monetę ze stęplem niedobitym lub zdublowanym.

Przy wyliczaniu monet grubych srebrnych, licznik przed ułożeniem ich na deskę każdą monetę z osobna rzucał na stół marmurowy i jeżeli nie miała właściwego brzęku metalicznego, takową odrzucał jako złą. Brak dźwięku jest dowodem, że moneta jest napękniętą lub rozszczepioną. Nadpęknięcie monety pochodzi ze zbyt silnego naciśnięcia prasy, rozszczepienie gdy do metalu wlewanego w sztaby dostanie się węgiel, który przylegając do metalu robi w sztabie dołek. Wprawdzie dołek ten pod walcami zostaje skasowany, jednakowoż walcowanie sztab nie następuje wskutek samego rozciągania się metalu, ale zarazem i spychanie metalu z cieńszego końca na grubszy, tak, że dołek sztaby zostaje nietylko rozciągnięty, ale i nakryty cienką warstewką metalu. Warstewka ta metalu tak silnie przylega do reszty metalu, że nawet moneta, z takiej sztabki wybita, ma dźwięk często właściwy i ujdzie baczności licznika. Po pewnym czasie dopiero taka moneta kursując zaczyna się rozczepiać i blaszka górna odpada, pozostawiając wgłębienie czarne, nierówne.

Często się zdarza numizmat bez dźwięku, jeżeli tylko jest bity i z właściwego srebra, to niema obawy w nabyciu takowego, przyczyny bowiem tego wymieniliśmy. Lecz jeżeli moneta jest wybitą z kompozycyi, naśladującej z pozoru srebro, wtedy dźwięk jest zupełnie tępy w uderzeniu o stół i wtedy monetę można uważać za fałszywą. W handlu przyjmujący monetę używają środka tego dla uniknięcia strat, lecz bezwzględnie nie mającą silnego dźwięku uważają za fałszywą, gdy tymczasem może być zupełnie dobrą, tylko spękaną lub rozszczepioną. 

Dalsze czynności z monetami przejrzanemi w liczebni polegają na ich przeważeniu, każdej partyi z osobna i zapisaniu do Księgi wyliczeń. W księdze tej jest zapisana data wyliczenia, gatunek monety, ilość nominalna takowej, oraz waga. Po dokonaniu tych czynności każda partya zostaje wsypaną w worek, opieczętowaną, zaetykowaną i odesłaną do Kasy Państwowej. 

Od tej chwili dopiero blaszka wybita staje się rzeczywistym pieniądzem przeznaczonym do kursu, przed wyliczeniem takowej, chociaż w skarbcu mennicy jest oddzielnie zachowaną, jednakowoż w księgach mennicznych figuruje tylko jako metal. 

Czynność wyliczania monet nie idzie tak prędko jak ich wybicie, przez co nagromadza się w skarbcu znaczna ilość wybitych monet, oczekując skontrolowania. 

Ta niemożebność liczebni, by w niedługim czasie skontrolować monety, staje się powodem wielu kwestyi numizmatycznych, narażających amatorów na poszukiwania monet z takiemi latami, które w rzeczywistości nie były bite, a które wykazują spisy z ksiąg mennicznych opublikowane. 

Moneta staje się pieniądzem wtedy, gdy ją liczebnia zapisze w swej księdze i w rachunkach rocznych mennicy pod tąż datą jest zapisaną. 

Dla mennicy podobny sposób prowadzenia ksiąg jest zupełnie wystarczający, data monety wyliczonej jest zarazem datą jej wybicia. Jednak w rzeczywistości nie zawsze tak jest, bo gdy jakiś gatunek monety jest bity w ostatnich miesiącach roku, a do tego w znacznej ilości, wtedy liczebnia ostatecznie zdoła go zkontrolować zaledwo w styczniu, a nieraz dopiero w lutym, uważając datę tę za datę wybicia, gdy tymczasem na monetach tych wybity jest rok poprzedni. 

Podobne prowadzenie ksiąg nietylko w tym okresie, ale i za Stanisława Augusta było takie samo. Podawać tu wszystkie wypadki podobnych różnic przechodzi zakres tej pracy, należyto bowiem do historyi mennicy i monet w niej wybitych, jednak kilka wypadków dla przykładu nadmieniamy.

Księgi menniczne podają, że za Stanisława Augusta w roku 1770 nie bito wcale groszy a w r. 1771 wybito ich za złotych 9.288 groszy 20 czyli 278.660 sztuk. Tymczasem grosze z roku 1770 istnieją i są bardzo pospolite, grosze zaś z roku 1771 są bardzo w małej ilości, przez co uważane są za rzadkie. Z tego wynika, że grosze z roku 1770 były wyliczone w roku dopiero 1771, a także z roku 1771 i razem zapisane w księdze wyliczeń pod rokiem 1771.

Wykazano znów w księgach mennicznych za Księstwa Warszawskiego, że grosze z roku 1813 były bite w styczniu i w lutym za złotych polskich 3021 groszy 9 czyli sztuk 30639. Na taką ilość groszy wybitych przynajmniej dochowałoby się parę, gdy tymczasem, o ile mi wiadomo, żaden zbiór prawdziwego grosza z roku 1813 nie posiada. Pomimo przeto podania w księgach mennicznych, że były bite w roku 1813, to jednak wybito ich w roku 1812 a tylko wyliczono do końca stycznia i lutego roku 1813.

Opisaliśmy cały dział rzemieślniczy bicia monet, a zarazem wykazaliśmy różne okoliczności, spowodowane przy ich biciu, a mające wpływ na same monety, teraz przejdziemy do działu grawerskiego czyli medalierskiego.

Obowiązkiem grawera mennicznego jest wyrabianie stępli na medale i monety, z istoty więc rzeczy wynika, że oprócz znajomości mechanicznej rżnięcia w metalu znać musi i rysunek. Medalierzy dzisiejsi są to ludzie, którzy kształcili się w akademiach sztuk pięknych nietylko w rysunkach, lecz i w modelowaniu, jak rzeźbiarze, a dopiero odbyli praktykę grawerską.

Każda mennica stara się mieć jednego lub dwóch medalierów z wysokiem wyrobieniem artystycznem, a to, by w razie projektu nowego stempla na medal lub monetę, takowy był wykonany odpowiednio do wymagań dzisiejszych, tak pod względem kompozycyi jak i modelowania.

Stempel wycina medalier na miękim krążu stali odrazu w głąb, jeżeli ma to być medal, lub wykonywa oddzielne części stempla wypukło na oddzielnych stempelkach i wbija je potem w mięką stal, jeżeli to ma być moneta.

Wyrabianie stempli wypukło, osobliwie mających skomplikowany rysunek, jak np. w orłach, daleko jest łatwiejsze, jak cięcie w głąb sposób ten da się tylko zastosować, gdy stempel jest płytki, gdyż odrazu da się wbić w stal mięką, co właśnie jest przy monetach.

Ponieważ moneta ma dwie strony, przeto do każdego gatunku medalier musi zrobić dwa stemple, czyli parę ściśle według wzoru, jaki ma zatwierdzony, zamieszczając nietylko popiersia, orły lub herby, ale nawet wszystkie napisy. Taki stępel, wyrobiony w głąb, nazywa się zasadniczą matrycą. Matryca zasadnicza nie jest używaną do wybijania monet, lecz do wyrobienia stempla wypukłego, zwanego puncenem zasadniczym. Takim puncenem dopiero wybiją się w głąb stali nowe matryce, które dopiero służą do bicia monet i nazywają się stęplami. Jeżeli się puncen zniszczy przez codzienne wybijanie stępli pieniężnych, wtedy robią nowy z zasadniczej matrycy. Puncen zasadniczy wyrabia się w ten sposób, że na odpowiednią zahartowaną matryce nakłada się mięki krążek stali i poddaję pod machinę śrubową, jaką każda mennica oprócz pras posiada. Bardzo silne uderzenie śruby sprawia, że krążek miękiej stali zostaje wciśnięty w matrycę, przez co na nim wybije się stępel wypukło.

Z opisu matrycy i puncena widzimy, że matryca zasadnicza bardzo mało jest używaną i dlatego może i lata przetrwać; rok na niej nie jest całkowicie wybity, pociągałoby za sobą rok rocznie robotę nowej matrycy. Unikając tego nie nabijają na matrycę roku, albo tylko dwie początkowe cyfry, a także inicyałów mincmajstrów jak i liter mennicy, gdyż i te mogą być często zmieniane. Prócz tego pomijano wszelkie punkta po wyrazach dlatego, że punkt jest zbyt małym, puncen, wybity z takiej matrycy, miałby punkta wypukłe, które przy wyrobie codziennym stempli prędkoby się pokruszyły.

Wszystkie takie braki na zasadniczej matrycy dorabiają odręcznie pomocnicy medalierów na każdym stęplu pieniężnym, wbijając w głąb oddzielnemi puncenkami czyli stempelkami, liczby roku, litery i punkta. Ta właśnie dodatkowa robota w uzupełnianiu stępli była powodem pewnych pomyłek medalierskich, które mogą być niedostrzeżone przez robiącego, co nic dziwnego, gdy takich stempli po kilkanaście par dopełnia.

Najczęściej zapomina on kropek w właściwych miejscach według wzoru zamieszczać, albo nabije tam, gdzie istnieć nie powinny. 

Znane są zbieraczom podobne okazy, co do różnic w zamieszczaniu kropek, znając jednak przyczynę tych odmian przyznać musimy, że żadnego znaczenia naukowego nie mają.

Inna jest rzecz w piątkach i dziesiątkach z roku 1840. Bilon ten od roku 1885 miał zmieniony stempel i po napisach w pierwowzorze nie było kropek. Znane są jednak niektóre piątki z roku 1810, mające kropkę po liczbie 5, a inne po GROSZY; także dziesiątki z punktami raz po cyfrze 10, to znów po GROSZY, w końcu po samym tylko roku 1840. 

W roku 1840 rozporządzenie monarsze wzbroniło bić bilon i tylko dla braku zdawkowej monety, dozwalano wyjątkowo bić go w miarę potrzeby, lecz zawsze z rokiem 1840. Wtedy to medalierzy dla kontroli, w którym rzeczywiście roku był bity bilon, poznaczyli piątki i dziesiątki kropkami. Te atoli kropki wzbudziły w ludzie podejrzenie, czy taka moneta bilonowa nie jest fałszywą. Wyższa władza dowiedziawszy się o tem, udzieliła medalierom surowej nagany za samowolne zmiany w pierwowzorze. 

Monety więc takie jako rozmyślnie mające kropki, winny być po zbiorach pomieszczone.

Pomyłki w inicyałach myncmistrzów, jakoteż samej mennicy są nieliczne. Znane są np. niektóre grosze z roku 1818 bez liter I. B., co nastąpiło przez zapomnienie nabicia ich na stempel. To znów grosze z roku 1837, mające zamiast M. W. (mennica warszawska) W. M, lub mające literę M, w roku 1840 przewróconą, tak, że zdaje się być W. W. Pomyłki takie wynikły z przełożenia, lub odwrócenia stempelków przy wbijaniu ich odręcznie w stempel pieniężny.

Co do cyfr roku, to pomyłki są prawie nieznane, tylko ponieważ matryca zasadnicza ma wybite dwie pierwsze cyfry roku albo wcale nie wybite, przeto w pierwszym wypadku medalier bijąc od ręki dwie drugie cyfry roku, może je bliżej lub dalej rozstawić; w drugim zaś razie może być rok mający nie tylko cyfry bliżej lub dalej rozstawione, ale większe lub mniejsze. Znane są takie grosze z roku 1837, 1839 i 1840. Wynika to z tego, że kilku pomocników medalierskich nabijając naraz cyfry roku na stemplach pieniężnych, nie miało stempelków z jednakowej wielkości rokiem. 

Ponieważ w tym okresie mennictwa stemple jednego gatunku monety były nabijane przez jeden i tenże sam puncen, muszą więc być indentyczne; z wyjątkiem tych drobnych dopełnień wybijanych odręcznie oddzielnemi stempelkami. 

Wspomnieliśmy kilka przykładów takich drobnych różnic; gdy się więc nadarzą numizmatykowi podobne odmiany lub pomyłki, może już sam, znając ich przyczynę, ocenić, czy je uznać za ważne lub nie. 

Matryca zasadnicza przy wybijaniu puncenów może pęknąć, przez co bicie tego gatunku monety musiałoby być wstrzymane, gdy puncen ostatni się zużył. Mennica Warszawska przewidując ten wypadek, a mając dwu medalierów głównych, polecała obydwom wyrabiać po jednej matrycy dla każdego gatunku monety, by ich zawsze było dwie; osobliwie dla monet grubszych, których dokładne wyrobienie wiele czasu wymaga. 

Matryce popiersiowe, chociaż były wyrabiane jak najściślej według pierwowzoru, to jednak, jeśli robiło je dwu medalierów, zawsze między sobą trochę się różniły. Znane są np. pięciozłotówki z roku 1817, które mają dwa popiersia. 

Wyrobienie popiersi w stemplach jest już czynnością artystyczną, każdy medalier tak, jak każdy rzeźbiarz, ma swoją odrębność czyli manierę w modelacyi, nie jest więc w możności zrobienia popiersia identycznego z popiersiem medaliera drugiego.

Te więc różnice popiersi w monetach, chociażby były i bardzo małe, winny być przechowywane w zbiorach, bo są dowodem, że je robiło dwu medalierów. Zmiany całkowitego stempla lub główniejszych jego części jak orłów, wieńców laurowych it. p. niemogą być dowolnością medalierów, lecz wykonane z polecenia władzy nadzorczej. 

Odmiany takie napotykamy nietylko w monecie zdawkowej, ale i grubej. Wszystkie je uwzględnić należy, gdyż są to odmiany dosyć znaczne. 

Tu wypada nam jeszcze nadmienić o robocie stempli na medale, jako też i o wybijaniu samychże medali. 

Jeżeli medal jest niewielki i z obu stron ma stempel mało wystający, wtedy tak robota stempli, jakoteż bicie ich, niczem się nie różni od monet. Lecz jeżeli stempel na medal ma być mocno wypukły, a dotego duży, wtedy medalier tnie go wgłąb wprost na stali, bo chociaż robota taka jest trudniejszą, zawsze jest ściślejszą, jak wyrobienie stempla wypukło i dopiero wbicie go w stal dla utworzenia zasadniczej matrycy. Trzeba bowiem bardzo silnego uderzenia, aby stempel tak wypukły wbił się od razu w stal mięką, co jest niepodobnem, zaś dwa uderzenia dublują stempel. 

Wybicie samo tak wypukłego medalu nie następuje od razu. Naprzód używają nie prasy gniotącej, bo ta za słaba, ale śrubowej. Uderzenie bowiem śruby jest bardzo silne, a przytem może być śruba powstrzymaną od drugiego uderzenia, któreby mogło sprawić zdublowanie, czego w prasie cisnącej niepodobna dokonać jako poruszanej parą.

Jedno uderzenie śruby nigdy nie odbije medalu, potrzeba ich kilku, a nawet kilkunastu, co zależy od wypukłości medalu. Za każdym jednak uderzeniem śruby wyjmuje się medal, gdyż przez uderzenie twardnieje metal, trzeba więc go zmiękczyć przez rozgrzanie do czerwoności, czyli, jak technicznie się wyrażają zglijować, w przeciwnym razie za drugiem lub dalszem uderzeniem śruby, medalby popękał. Przy każdem podkładaniu medalu na nowo na stempel dolny musi być jaknajściślej dokonane ręcznie, by uniknąć zsunień lub zdublowań.

Z tego opisu roboty medali widzimy, że nie jest tak łatwą jak monet i dlatego też jest kosztowną. 

Ostatni dział mennictwa jest techniczny, czyli probierstwo. 

Ponieważ probierstwo wymaga już znajomości nauk technologicznych, a osobliwie chemii, przeto probierz musi mieć wyższe naukowe wykształcenie.

Nietylko bowiem dziś od takiego technika wymaga się znajomość próbowania srebra i złota na monety, ale winien znać i analizę chemiczną, by mógł w razie potrzeby dokonać prób rozmaitych rud, jakie w mennicy mogą się przytrafić. 

Próby srebra odbywają się trzema sposobami: drogą mokrą, drogą suchą i na kamieniu.

Droga mokra jest najpewniejszą, osobliwie dla srebra wysoko próbnego, pokazuje bowiem jednę tysiączną próby. Dokonywa się przez rozpuszczenie kawałka srebra w kwasie azotnym i z roztworu tego strąca się solą kuchenną czyste srebro w postaci chlorku srebra. Z ilości użytej soli (chlorkusadzy) poznaje się ilość czystego srebra czyli próbę. 

Jednostką monetarną srebra, używaną dawniej w mennicach, była grzywna, dzieląca się na 16 części zwanych łutami czyli próbami. 

Ilość czystego srebra, zawartego w takiej grzywnie nazywa się próbą, t. j. jeżeli próbowane srebro, a ważące 16 łutów czyli grzywnę, wydało czystego srebra np. tylko 12 łutów, wtedy takie srebro nazywało się dwunasto-łutowe czyli próby dwunastej. 

Próbowanie srebra drogą mokrą używane było w mennicy tylko w razach szczególnych, zwykle wybierano drogę suchą. 

Próbowanie srebra drogę suchą czyli ogniową, zwane kupelacyą, odbywało się na malutkich miseczkach, wyciśniętych z proszkowanej kości baraniej, a rozgrzanych do czerwoności w piecyku zwanym muflowym. 

Na tak rozpaloną miseczkę wrzucało się kawałek ołowiu wraz z odważonem srebrem, które się ma poddać próbie. Tak ołów jak i srebro roztapiają się w jednej chwili, przeciąg zaś powietrza w piecu muflowym sprawia, że ołów i inne metale zawarte w srebrze utleniają się i wsiąkają w miseczkę (miseczka ta zwana kupelą ma tę własność, że wszystkie tlenki w nią wsiąkają), a że srebro czyste przez działanie powietrza nie utlenia się, przeto pozostaje na kupeli. Po ostygnięciu srebra waży się je i ta waga jest próbą danego srebra. 

Próbowanie złota odbywa się za pomocą tak zwanej inkwartacyi, t. j. drogi razem suchej i mokrej.

Odważa się pewną ilość złota, mającego być próbowanem, do tego dodaje się potrójną ilość czystego srebra i wraz z ołowiem wkłada się na kupelę. Srebro zabiera obce metale ze złota, a dopiero ze srebra bierze je ołów, zamieniając przez przeciąg powietrza na tlenki, które w kupele wsiąkają. Na kupelce pozostanie czyste złoto wraz ze srebrem. Srebro gotowane w kwasie azotnym rozpuści się, a samo czyste złoto pozostanie. Ilość ta czystego złota zważona będzie próbą danego złota. 

Te sposoby próbowania, jeśliśmy opisali, choć pobieżnie, to tylko dlatego, by numizmatyk miał jakieś pojęcie o nich, lecz dla niego nie są one praktyczne, potrzebują bowiem wielu przyrządów i pewnej wprawy, której nie nabiera się tak prędko. 

Zato próbowanie na kamieniu jest dość łatwe i proste, bo potrzeba na to tylko kawałka czarnego łupku, zwanego kamieniem probierczym i pewną ilość malutkich sztabek srebra i złota różnych prób, zwanych igłami probierskiemi. 

Kamień probierczy ma tę własność, że po nim potarty wyrób metalowy, a więc także moneta, pozostawia rysę metaliczną koloru odpowiedniego przedmiotowi próbowanemu, t. j. złoto żółtą, srebro białą, a miedź czerwoną.

Z tej własności kamienia probierczego korzystają nietylko probierze, dla których próba taka jest wstępną wskazówką, ale i wszyscy handlujący drogimi metalami jak jubilerzy, złotnicy, szajdarze (oczyszczający drogie metale), gdyż naprędce mogą mieć wiadomość, jakiej jest próby mniej więcej przedmiot, który nabyć pragną.

Dla numizmatyka próbowanie na kamieniu osobliwie srebra, jest w wielu razach bardzo użyteczne: naprzód przy studyach nad monetami średniowiecznemi, których próby z braku ordynacyi nie są wiadome, następnie przy kupnie różnych wykopalisk monet, w końcu przy badaniu, czy moneta srebrna nie jest fałszywą, osobliwie, gdy jest bardzo rzadką, przez co wysoko cenioną. 

Chcąc próbować na kamieniu monetę lub medale srebrne, trzeba przedewszystkiem zrobić wstępną próbę, nietylko bowiem srebro, ale i inne białe kompozycye, naśladujące srebro, dają na kamieniu rysę metaliczną białą. Przedewszystkiem trzeba na rancie medalu lub monety zeskrobać kawałek pobiały, która może być tylko posrebrzeniem; potem tak odskrobanym przedmiotem pociera się na kamieniu raz po razu na pewnej wązkiej przestrzeni, przez co wychodzi rysa biała. Na taką rysę napuszcza się pręcikiem szklanym kroplę kwasu azotnego, wtedy rysa zniknie, bo metal rozpuszcza się w kwasie. Na rozczyn taki puszcza się innym pręcikiem kroplę kwasu solnego. Jeżeli wtedy powstaną drobniutkie kawałki białe jakby twarogu, czyli chlorku srebra, to przedmiot próbowany jest srebrny, jeżeli nie ma białego twarogu, przedmiot jest kompozycyą białą, nie zawierającą srebra. 

Po takiem przekonaniu się, że przedmiot próbowany jest srebrny, na dobre się go próbuje. 

Wtedy tak samo przedmiot odskrobany od pobiały, która jest czystem srebrem, pociera się o kamień probierczy, mocno wypolerowany raz po razu, by utworzyć rysę mocną metaliczną jednolitą, długości mniej więcej dwudziestu milimetrów, a szerokości od trzech do pięciu. Im srebro jest wyższej próby, tem narys jest bielszy. 

Po pewnym czasie robienia prób na kamieniu, nabiera się tej wprawy, że z koloru rysy można mniej więcej odgadnąć próbę srebra; dajmy na to, że dziesiątą. Wtedy bierze się pęczek małych sztabeczek srebrnych czyli igiełek, a których jest 16 i na każdej wybita jest próba od 1-go do 16-tu, wyszukuje się sztabki z dziesiątką i robi się nowy narys na kamieniu z tej igiełki obok już zrobionego z monety. 

Te dwa narysy porównywa się okiem czy są równej białości, jeżeli narys z przedmiotu pokazuje się, dajmy na to, bielszy, wtedy po drugiej stronie tego narysu pociera się igiełką próby jedenastej i znów porównywa. Tym sposobem obok siebie pocierając igiełki różnej próby mianowane, dojdzie się zupełnie do tego, że narys próbowany jest tejże białości co narys igiełki, a więc są jednej próby. 

Po pewnym czasie dochodzi się do takiej wprawy, że potrzeba potarcia dwóch lub trzech igiełek i kolor srebra jednakowy zostanie dobrany. 

Tak kamień probierczy jako i igiełki można nabyć u optyków. Kwasy trzeba mieć czyste i dość mocne we flaszeczkach zatkanych korkami szklannymi, mającymi przedłużenie pręcikowe, a które już odrazu zastępuje osobny pręcik. 

Zbyt drobiazgowy podział jednostki wagi mennicznej jak kila na tysiące miligramów, lub funta rosyjskiego na 96 zołotników, przyjęty być nie może w próbowaniu na kamieniu probierczym, bo oko nierozróżni tak drobnych odmian koloru. Gdy jednak przyjmie się za zasadę grzywnę podzieloną na 16 części czyli prób, wtedy z pewnością można poręczyć, że trochę wprawny próbujący różnice tę z łatwością oznaczyć zdoła. 

Ponieważ grzywna dziś w wielu mennicach nie jest używaną, a tylko kilo podzielone na 1000 części czyli miligramy, zaś w Rosyi funt na 96 części czyli zołotników, a każdy zaś zołotnik na 96 doli, przeto podajemy tu tabelkę prób grzywny wraz z odpowiedniemi jej próbami tak w miligramach jako i zołotnikach, aby robiący próby na kamieniu, mógł sobie próbę zamieniać na inną jednostkę menniczną. 

Próby złota tak samo odbywają się na kamieniu jak srebrne, zawsze jednak potrzeba naprzód zrobić próbę wstępną, gdyż wiele jest kompozycyj naśladujących złoto. Próba taka dokonywa się: po zrobieniu narysu napuszcza się kroplę kwasu azotnego, jeśli narys rozpuści się, to niema złota, złoto bowiem w kwasie azotnym jest nierozpuszczalne. Jeśli rysa nie zginie, to robi się nowy narys i używa się igiełek złotych. 

Tych igiełek do próbowania złota jest aż 24, dlatego że grzywnę złotą dzielono na 24 części zwanych karatami. Złoto więc ma 24 prób. 

Z takich samych powodów jak do srebra załączamy tabelkę porównawczą prób złotych.

Tabele porównawcze prób

SREBRA

Grzywny

w łutach

Kila

w miligr.

Funta ros.

w zołotnikach

Próba

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16


62.500

125.000

187.500

250.000

312.500

375.000

437.500

500.000

562.500

625.000

687.500

750.000

812.500

875.000

937.500

1000.000


 6

12

18

24

30

36

42

48

54

60

66

72

78

84

90

96


ZŁOTA

Grzywny

w kartach

Kila

w miligr.

Funta ros.

w zołotnikach

Próba

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24


41.666

83.333

125.000

166.666

208.333

250.000

291.666

333.333

375.000

416.666

458.333

500.000

541.666

583.333

625.000

666.666

708.333

750.000

791.666

833.333

875.000

916.666

958.333

1000.000


 4

 8

12

16

20

24

28

32

36

40

44

48

52

56

60

64

68

72

76

80

84

88

92

96



Z opisu ogólnego wyrobu monet w okresie trzecim widzimy, że intendent czyli mincmajster mennicy posługiwał się ludźmi wykształconymi specyalnie, już to technicznie, już to artystycznie, już to rzemieślniczo. Tak dobrany personal z dołączeniem urzędników administracyjnych i wydatków ponoszonych na wyrób monet, wynosić musiał bardzo pokaźne sumy. Wydatki te pokrywane bywały z zysków otrzymywanych na różnicy wartości wewnętrznej monet względem nominalnej.

W każdem państwie, dobrze zorganizowanem pod względem skarbowości, zasadą bicia monet jest użyteczność publiczna bez narażenia ogółu na straty.

Monety bowiem jako środek zamienny winny przedstawiać wartość swą wewnętrzną, o ile można jak najwięcej zbliżoną do nominalnej z zyskiem li tylko pokrywającym ich wybicie. 

W mennicy warszawskiej od roku 1842 były bite ruble, półruble, 25, 20 i 10 kopiejkówki ze srebra próby 83 ⅓. Zysk na biciu wtedy był bardzo mały, a nawet bywały czasy, że mennica ponosiła straty, gdy zakupywane srebro na rynkach zagranicznych drożało.

Wydatki mennicy pokrywane bywały z zysków na monecie zdawkowej, t. j. bilonu i miedzi, których wartość wewnętrzna jak n. p. bilonowej była blisko pół raza mniejszą od nominalnej. Moneta zdawkowa wprawdzie jest niezbędną w drobnych zakupach powszedniego życia i jest użyteczną dotąd, gdy ściśle bywa normowaną do ilości monety dobrej; staje się jednak szkodliwą gdy bywa wypuszczaną w bezmiernej ilości z jednoczesnem ustaniem bicia monety dobrej. Wtedy moneta dobra niknie, będąc przez spekulantów wykupywaną, a pozostaje tylko zdawkowa, która jako mająca wartość swą wewnętrzną daleko mniejszą od nominalnej, szybko się w swym kursie obniża. Obniżka ta wartości monety uczuć się daje w nagłem drożeniu wszystkich towarów i artykułów spożywczych, przez co następuje ogólne zubożenie kraju. 

Z tych okoliczności wnosić możemy, że dobroć monety wielce wpływa na stan ekonomiczny kraju. 

Dlatego to przy studyach nad skarbowością państwową i stanu jego ekonomicznego zwracać trzeba ścisłą uwagę na monetę wtedy kursującą. 

Wykazawszy sposób wyrabiania monety w tym okresie, jak i wszelkie okoliczności wynikłe z takiego wyrobu, przechodzimy do okresu drugiego. 

Następny okres mennictwa, licząc go wstecz, jest bardzo obszerny, obejmuje bowiem przeciąg czasu od Stefana Batorego aż do początków XIX wieku.

Gdyby się miało na względzie li tylko skarbowość państwową, to okres ten wypadałoby podzielić na wiele pomniejszych; w przeciągu bowiem tego czasu ordynacye mennicze często się zmieniały. Gdy jednak zadaniem tej pracy jest opisanie sposobów bicia monet, to okres ten, jakkolwiek długi, ma uzasadnienie w tem, że obejmuje system bicia monet zapomocą nowo wynalezionej machiny, zwanej szrubą menniczą. 

Zanim jednak przystąpimy do opisu bicia monet zapomocą tej machiny, musimy wpierw nadmienić o zarządzie mennic i ludziach, którzy w niej pracowali.

W epoce, którąśmy już opisali, mennica była instytucyą rządową i wszystkie wydatki na jej utrzymanie ponosił skarb państwowy, ale też i wszystkie zyski, otrzymane przy biciu monet, należały do skarbu.

Zupełnie inaczej rzecz się miała w okresie, którym się teraz zajmujemy. Sejmy określały wprawdzie stopę i gatunek monet bić się mających, a nawet ustanawiały nadzór nad wykonaniem ordynacyj w osobie podskarbiego wielkiego koronnego, korzyści jednak z bicia monet i prawo zakładania mennic należało wyłącznie do króla.

Stefan Batory, porządkując wszystkie gałęzie administracyi państwowej, zajął się bardzo systemem monetarnym. Ustanowił wraz z sejmem stopę menniczą dla każdego gatunku monety bić się mającej, ażeby zaś przepisy te były ściśle spełniane, powierzył w roku 1578 wyłączny zarząd nad wszystkiemi mennicami Rafałowi Leszczyńskiemu, staroście z Radziejewa, zastrzegając dla siebie groszy 15 od każdej grzywny metalu wyrobionego na pieniądze. Wprawdzie sejm w roku 1580 zażądał, aby nadzór nad mennicami według prawa obowiązującego należał do podskarbiego w. k., to jednak mądry ten monarcha, spełniając wolę sejmu i pojmując, że podskarbi wobec bardzo licznych zajęć skarbowych nie będzie mógł ściśle wypełniać nadzoru nad mennicami, dodał mu do pomocy Piotra Zborowskiego, wojewodę krakowskiego. Tym sposobem podskarbi pilnował przepisów państwowych, pomocnik zaś jego, wykonywając te przepisy, czuwał, by dochody z bicia monet, należące się królowi, wpływały do królewskiego skarbu.

Zygmunt III zmienił nadzór nad mennicami, przelewając tylko na podskarbiego wszelkie prawa, które przysługiwały samemu królowi, t. j. zakładanie mennic, gdzie uzna za potrzebne, jak i przyjmowanie mincmajstrów, probierzy, medalierów i innych pracowników menniczych; z warunkiem jednak, by podskarbi od każdej wyrobionej grzywny metalu płacił królowi 15 groszy. Wszelkie wydatki na utrzymanie mennic, jak i zakup metali ponosił podskarbi ze swej szkatuły, i wszelkie też zyski, jakieby bicie monet przynieść mogło, przechodziły do niego. Przez to rozporządzenie został podskarbi niejako przedsiębiorcą królewskim bicia monet, starającym się o zysk nietylko dla króla, ale i dla siebie.

Było to niewłaściwem a nawet przeciwnem obowiązkom, które sejm na podskarbiego włożył, t. j. kontroli nad dobrocią wybić się mających monet. Podskarbi, chcąc większy zysk otrzymać, mógł nie dbać o dobrą monetę, lub nawet umyślnie lichą wybijać.

Najuczciwszy nawet podskarbi, choćby nawet nie chciał nadużywać dla własnej korzyści swojego urzędu nie mogąc wobec innych zajęć sam i to drobiazgowo kontrolować bicia monet, zmuszony był polegać na ludziach, prowadzących roboty t. j. na mincmajstrach i probierzach. Tych zaś nadużycia szły na karb podskarbiego, jako głównego przedsiębiorcę mennic. 

Z tych powodów niekażdy podskarbi był zadowolony z obowiązków, które król na niego włożył, dlatego Zygmunt III rozporządzenie to zmienił, ustanawiając nad niektóremi mennicami nadzorców, zwanych superintendentami (Müntzherr). Superintendent tak samo, jak dawniej podskarbi, obowiązany był swoim kosztem bić monetę i korzystać z wszelkich zysków, byle przynależny 15-ty grosz od grzywny srebra a po jednym groszu od każdego dukata wypłacał królowi.

W rzeczywistości byli więc ci urzędnicy królewscy dzierżawcami mennic, mającymi tylko zysk na celu. Starali się też ten zysk mieć jak największy, a wskutek tego wydawać jak najmniej na bicie monet, co wielce ujemnie wpływało na dobry ich wyrób. 

Tak, jak podskarbi, tak potem superintendenci mieli prawo przyjmować i oddalać pracowników menniczych, wskutek czego ludzie ci nie byli żadnymi urzędnikami państwa, tylko prywatnymi oficyalistami podskarbiego lub superintendenta. 

Zygmunt III jednak oddawał mennicę wprost w dzierżawę najczęściej człowiekowi wykwalifikowanemu, t. j. mincmistrzowi, mianując go często zarazem i najwyższym zarządcą czyli superintendentem mennicy. Przyrzekał mu także utrzymać go do śmierci, jeśli sumiennie spełniać będzie swe obowiązki. W tych wypadkach mincmistrz uważany był za urzędnika królewskiego, nazywał się “monetarius Sacrae Regiae Maiestatis”

Przy takich warunkach prowadzenia mennic, gdzie każdy administrujący niemi miał na celu zysk, nie mogli się wyrabiać miejscowi fachowcy w sztuce menniczej, każdy bowiem, który stał na czele mennicy, wolał przyjąć pracownika już wykwalifikowanego, z którego odrazu mógł mieć korzyść. Dlatego to mennice polskie były obsadzone ludźmi zagranicznymi, głównie Niemcami, którzy znów nawet do pośledniejszych robót woleli używać swych lancmanów, aniżeli miejscowych, a to z obawy, by z czasem nie byli przez tychże wyrugowani. Ten stan obsadzania mennic polskich pracownikami niemieckimi przetrwał do początku XIX-go wieku.

Sztuka menniczna była rzemiosłem (z wyjątkiem i to nie zawsze probierstwa) tak dobrze, jak złotnicza, do której swą czynnością była zbliżoną. 

Każdy adept sztuki menniczej w owe czasy, jak każdy rzemieślnik, przechodził termin, zacząwszy od najprostszych robót, jak kucie młotem, topienie it. p., a skończywszy na biciu monet. Jeżeli przytem miał jakąś zdolność do rysunku, to uczył się ciąć stemple, a nawet i praktycznego próbowania. Przeszedłszy wszystkie fazy sztuki menniczej, otrzymywał świadectwo na czeladnika (myncarza) i puszczał się na kilkoletnią wędrówkę, jak to było w zwyczaju ówczesnym we wszystkich rzemiosłach, a to w celu lepszego wyrobienia się w swym zawodzie. Po pewnym czasie, najmniej dwuletnim, wracał do miejsca swej nauki, gdzie otrzymywał patent (Lehrbrief) na mincmajstra. Odtąd był już samodzielnym i mógł zajmować odpowiednie miejsca w mennicach państwowych lub miejskich. 

Jeżeli taki majster mincarski umiał pisać, rachować, a do tego posiadał pieniądze, wtedy mógł się starać o miejsce zarządzającego częścią techniczną mennicy, czyli zostać mincmajstrem, a jak u nas nawet i superintendentem. 

Zysk z bicia monet, jak to wspomnieliśmy, należał do króla, który ze swej strony wyznaczał do bicia monet naprzód podskarbich, potem nadzarządców. Taki znów superintendent, jeśli nie był fachowym, oddawał od siebie bicie monet mincmistrzowi, umawiając się z nim o opłatę od każdej grzywny wyrobionych pieniędzy. Nareszcie nadzarządcy każdą oddzielną robotę dawali mincmajstrom. Widzimy więc, że do korzyści z bicia monet, zacząwszy od króla, aż do majstra mincarskiego każdy z nich należeć chciał, to też nic dziwnego, że monety bite według ordynacyi, nie mogły dać tyle zysku i dlatego zaczęły potrosze podleć naprzód na próbie, w końcu i na wadze. Wprawdzie tak mincmistrz, jakoteż probierz wykonywali przysięgę przed królem, że będą wybijali monetę według ordynacyi, nie na wiele to jednak się przydało, kiedy monety podlały. Podskarbi jako główny stróż ordynacyj monetarnych, zatwierdzonych przez sejm, starał się temu złemu zaradzić, w tym celu trzymał jeneralnego probierza, płatnego przez skarb. 

Na tyle mennic, ile ich wtedy było, jeneralny probierz nie mógł być jednocześnie we wszystkich mennicach, a nadto zbyt skromnie płatny, mógł być przez mincmistrzów osobno wynagrodzony za pewną względność w kontroli probierzy miejscowych... Dość, że nadużycia przy wybijaniu monet ciągle wzbudzały powszechne narzekania i skargi do sejmu, tak że dla przerwania raz takiego stanu Zygmunt III w końcu swego panowania zrzekł się wszelkiej korzyści z bicia monet i wtedy to podskarbi zamknął wszystkie mennice, bijące drobne monety. 

Wyjątek w podleniu monet, jakoteż i lepszy ich wyrób stanowiły monety złote i grube srebrne, t. j. talary i półtalary, lecz tych bito bardzo mało w stosunku do drobnych. 

Za Władysława IV były bite monety tylko złote i grube srebrne więc dobre. Za to za Jana Kazimierza, jakkolwiek w początkach panowania tego monarchy były ordynacye, mające na celu poprawę monety, to jednak wypadki wojenne i potrzeba pieniędzy na ich prowadzenie zmusiły króla do bicia monety o bardzo niskiej wartości wewnętrznej w stosunku do nominalnej, przez co kraj do ruiny ekonomicznej doprowadzonym został. Następni królowie, jakkolwiek starali się wraz z sejmami jakikolwiek ład zaprowadzić w kursie różnorodnych monet, tak obcych, jako i krajowych Polskę zalewających, to jednak ostateczną reformę przeprowadził Stanisław August, ustanawiając nietylko nowe ordynacye przez oddzielną komisyę wypracowane i przez sejm zatwierdzone, ale otworzył mennicę pod zarządem urzędników, nad którymi ustanowioną była ścisła kontrola.

Najgłówniejsza przyczyna podlenia monet, pomijając czasy wojenne, leżała w organizacyi samych mennic, bo czy to one należały do króla, czy potem do skarbu, zawsze system ich zarządu był tenże sam, t. j. puszczano je w dzierżawę bez silnego nadzoru rządowego.

Był wprawdzie ze strony skarbu jedyny urzędnik zwany pisarzem mennicy, który prowadził kontrolę zużytego srebra, jak i wybitych z niego pieniędzy, lecz ten, jako nieznający się na mennictwie, a osobliwie probierstwie, mógł łatwo być w błąd wprowadzony. 

Przez cały ten okres sposoby bicia monet wprawdzie nie były tak udoskonalone, jak w XIX wieku, jednakowoż za ich pomocą mogły być wybijane monety pod względem technicznym bardzo zadawalniająco, jak tego niektóre monety z tych czasów dowodzą. 

Wypada nam jednak szczegółowo wykazać sposoby bicia, jakoteż wpływ ich na same monety. 

Topnia odlewała sztaby nie w formach żelaznych, ale formach robionych z piasku giserskiego, tak samo przyrządzonych, jak dziś używają w odlewniach mosiądzu lub żelaza. Sposób ten odlewania w niczem nie wpływał na wyrób monet, tylko, że wiele drobnych cząstek srebra rozpryskiwało się po piasku, których nie chcąc stracić, trzeba było po pewnym czasie cząsteczki te wytapiać z piasku. Pociągało to za sobą nietylko pewne wydatki, ale i pewne straty w srebrze, a co w mennictwie nazywało się ubytkiem (Abgang). Czynność więc topienia i odlewania sztab wypadała drożej. 

Walcownie nie miały tak silnego motoru, jakim jest dziś para, mogły wyciągać tylko blachy cienkie, z których można było bić tylko drobne monety, na grube zaś wprost rozkuwali sztaby młotami, nadając im właściwą grubość. 

Wycinanie krążków pieniężnych zapomocą przetników dla tych samych powodów, co walcowanie, odbywało się tylko dla monet cienkich, grube zaś były ręcznie wycinane dłutami łukowatemi. Dla wygładzenia rantu od zacięć dłuta, obkuwano młotkiem krążek naokoło, przez co rant nie tworzył doskonałego koła, lecz figurę wieloboczną, co można spostrzedz, przyjrzawszy się rantom talarów Zygmunta III i Władysława IV. 

Bielnia i justernia wykonywały czynność tak samo, jak i dziś. Justerowanie było nawet łatwiejsze, gdyż nie było obawy, by blaszka była za ciężka, lecz owszem często lżejszą, na to znów mincmistrze wcale nie narzekali. 

Wybitnia już nie wyciskała monet przez silne gniecenie, ale przez bardzo mocne uderzenie. Do tego sposobu bicia służyła szruba mennicza, nadzwyczaj prostej konstrukcyi. W ramie prostokątnej żelaznej bardzo grubej i stojącej pionowo, był zrobiony u góry otwór okrągły, szeroki i gwintowany, w który wchodziła odpowiedniej wielkości szruba tak długa, by prawie dotykała podstawy ramy prostokątnej. Do wierzchołka takiej szruby, czyli do jej łba, był przymocowany gruby drąg żelazny w połowie swej długości, tak, że z obu stron wystawał do dwu i więcej łokci. Po końcach drąga były obsadzone duże kule i taki drąg nazywano balansem. Za popchnięciem balansu w kierunku obrotowym szruba z nim złączona wkręcała się nadzwyczaj łatwo i szybko w otwór gwintowany i swym końcem dolnym z nadzwyczajną siłą uderzała o przedmiot położony na ramie dolnej. Ruch balansu tak był zastosowany, że dostatecznem było, by zrobił ćwierć obrotu kołowego, a już koniec szruby dochodził do podstawy ramy. Jeśli więc do końca szruby był przymocowany stempel górny monety, a na podstawie ramy umieszczony stempel dolny i na nim położona blaszka pieniężna, wtedy szruba przez obrót balansu, uderzając na blaszkę, wybijała na niej stemple. 

Do całej tej czynności potrzeba było trzech ludzi, jeden do nakładania blaszek pieniężnych na stempel dolny, a dwóch do obrotu balansu. Obrót balansu odbywał się w ten sposób, że do końców przymocowywano sznury, które dwaj ludzie stojący naprzeciw siebie pociągali jednocześnie ku sobie, przez co balans zrobił właściwy ruch, a szruba uderzywszy o blaszkę pieniężną, wskutek reakcyi uderzenia sama się odkręcała a z nią i balans wracał do pierwotnego położenia. Szybkość w wybijaniu monet zależała od tych dwóch ludzi, pociągających balans. Nierównie trudniejsze było zadanie robotnika a raczej mincarza, podkładającego blaszki, którą to czynność uskuteczniał pierwotnie ręcznie, a dopiero z postępem czasu wymyślono rodzaj nożyc, które podkładacz trzymając w prawej ręce, podsuwał blaszki do wybicia i zarazem wybite spychał. W lewej zaś ręce trzymał rodzaj noża z miękkiej stali, w tym celu, że jeżeli po zepchnięciu monety nabitej nie zdołał nałożyć drugiej blaszki, podkładał ów nóż, przez co stemple nie uderzały o siebie i nie psuły się. Czynność ta, wielce uciążliwa, wymagała robotnika, mającego nadzwyczajną wprawę, od niego bowiem zależało nietylko dobre wybicie monety, ale unikanie zdublowań. Przy tym sposobie bicia monet, mogły być także rozliczne zdublowania, z tychże samych prawie powodów co i przy biciu pras gniotących. Największa jednak ilość monet wychodziła nie z całkowitym stemplem, podkładacz bowiem często nie umieścił tak blaszki, by całkowicie na dolnym stemplu leżała, w skutek czego część blaszki wystającej nie posiadała stempla, a na reszcie blaszki już nie mógł być stempel w całości wybitym. Bicie zaś monet w pierścieniu zaledwo za Stanisława Augusta było wprowadzone i to nie dla wszystkich gatunków. 

Monet zdublowanych znajdujemy z tego okresu nierównie więcej jak z poprzedniego, należy to przypisać niewielkiej ścisłości w przeglądaniu takowych przy ich wyliczaniu, a przytem trzeba mieć i to na względzie, że mincmistrze nie byli radzi je zatrzymywać, musieli bowiem przetapiać i na nowo robić monety, co pociągało za sobą koszta, a więc puszczano je w kurs. 

Na niektórych monetach, jak n. p. talarach, na rancie są napisy literami wypukłemi, lecz czynność tę dopełniano za pomocą pierścieni kołowych o średnicy monety, mających napisy wewnątrz cięte wgłąb. Pierścień ten składał się z dwóch części, czyli półkołów, ponieważ gdyby był z jednej sztuki, nie możnaby było wyjąć monety bez zepsucia napisów wystających na jej rancie. Moneta, wciskając się w napisy pierścienia, wciskała się i w dwie szparki przepołowień i dlatego miała oprócz napisu dwie linijki wypukłe, które na talarach Stanisława Augusta można dobrze widzieć.

Wynaleziona machina szrubowa przez braci Jana i Kacpra Goeblów z Gdańska, na którą otrzymali od króla Stefana w r. 1577 przywilej trzydziestoletniej wyłączności, nie we wszystkich mennicach zaraz była wprowadzoną, zależało to już od zamożności dzierżawcy, który, chcąc wprowadzić ten system, musiał kilka szrub zakupić, ażeby można było bić różne gatunki monet, a pociągało to za sobą, osobliwie w początkach, wielkie koszta. W takich więc wypadkach używano dawnego systemu młotowego. 

Są jednak monety, które były bite, a raczej wyciskane za pomocą walców. Sposób ten bicia najlepiej spostrzedz można na szelągach litewskich Zygm. III od 1614 do 1620 roku. Pomijając, że szelągi te są trochę w łuk wygięte, najważniejszem jest atoli nieodpowiedność stempli na nich wybitych, bo gdy jedna strona szeląga ma całkowity stempel, to druga tylko kawałek i pole puste, albo po kawałku dwóch stempli, czego nigdy nie mogłoby być, gdyby bite były za pomocą machiny szrubowej lub nawet młotem; w tych bowiem razach stemple przystają zupełnie do siebie. Z tych powodów przychodzimy do wniosku, że te monety mają na sobie wyciśnięte stemple za pomocą walców, a robiono to w ten sposób: na walcu górnym wycięto stemple górne monety w jednym szeregu lub w dwóch, tworząc naokoło walca obrączkę, na walcu zaś dolnym obrączkę złożoną ze stempli dolnych monety. Żeby stemple te przypadały na siebie, to na górnym walcu pomiędzy wyciętymi stemplami były punkta wystające, na dolnym zaś odpowiednie dołki i gdy nastawiono walce w ten sposób, że punkta wystające trafiały w dołki, wtedy stemple górne i dolne monet przypadały na siebie. Pod tak przygotowaną walcownię zaczęto podsuwać sztabkę pieniężną, jednocześnie obracając za pomocą korby wałkami. Ponieważ sztabka na szelągi była cienką, stemple płytkie łatwo się wyciskały. Sposób ten byłby bardzo dogodny i tani, gdyby w czasie obrotu walcowni wałki się nie zsuwały i nie trafiały na swe stemple, o czem się przekonamy z dalszej czynności. Sztabka po przejściu przez walce czyli po wyciśnięciu z obu stron stempli szła pod przetnik. Robotnik, podsuwający taką sztabkę, widząc tylko jednej strony stemple, tak ją podsuwał, by był wycięty krążek z całkowitym stemplem tym, który widział. Gdyby stempel spodni odpowiadał górnemu, wtedy i on byłby całkowicie wycięty, co jednak bardzo rzadko się zdarzało. Z tych to powodów, jakkolwiek sposób ten robienia szelągów był bardzo tani, to jednak zaniechanym być musiał. Bicie monet sposobem walcowym dostrzegać się daje na niektórych ortach toruńskich i elblągskich Jana Kazimierza.

Wprawdzie stemple dość trafiają na siebie, jednakowoż ponieważ były na te monety głębiej wycięte, chcąc więc, by na tak grubej blasze jak ortowa, były wyciśnięte, potrzeba było walce mocno zaszpanować (niedozwolić im podnosić się), przez co sztaba wchodząc nieco wyciągała się i stempel na monecie jak i moneta zamiast być okrągłą, wychodziła owalną. 

Sposób ten bicia uważać należy za wyjątkowy i chwilowy, niejako za próbny, ogólny zaś był za pomocą machiny szrubowej. 

Machiny szrubowej i dziś używają fabrykanci guzików, medalików religijnych i medali. Znajduje się także w każdej mennicy, której używają, gdy potrzeba jednorazowego a bardzo silnego uderzenia, jak przy wybijaniu stempli, lub robocie medali. 

Sztuka medalierska pod względem technicznego wykonania stempli wielce różniła się od teraźniejszej. Medalier nie wyrabiał zasadniczej matrycy a z niej puncena, którym bił dopiero stemple na monetę zawsze identyczne między sobą, jako nabijane jednym i tymże samym puncenem, ale wprost robił stempel do bicia monet, nabijając na miękiej stali od ręki różne części stempla osobnemi dłutkami czyli puncenkami. Tym sposobem nabity całkowicie stempel wraz z legendami, po zahartowaniu, użyty był do bicia monety, dotąd, póki się nie zepsuł; gdy to nastąpiło, medalier robił nowy, a nawet nie czekając tej chwili, bo ta często następowała wskutek mniej udoskonalonych środków bicia, ciągle nowe stemple przygotowywał. Każdy medalier miał puncenki własne, które sobie przygotowywał w chwilach wolnych od zajęć obowiązkowych i te przy robocie stempli wbijał. Ponieważ robota takich puncenków, a osobliwie popiersia, nie szła tak prędko, przeto medalier miał je wyrobione po jednej tylko sztuce i ciągle tychże samych używał. 

Każda mennica była zawsze bardzo czynna, gdyż jej dzierżawca im więcej bił monet, tem większe zwykle miał korzyści i dlatego nietylko jeden, ale i kilku medalierów nie mogłoby nadążyć stempli; nabijali więc oni zwykle części najgłówniejsze, wymagające wyrobionej wprawy, jak np. popiersia, inne zaś części oddawali do nabicia swym pomocnikom, a legendy, jako najłatwiejsze, uczniom. Zapewnie, że w tak częściowem tworzeniu stempla medalier, o ile mógł, zwracał uwagę, by główniejsze znaki na stemplu były właściwie nabite, lecz już legendy nie były tak ściśle obserwowane. 

Legendy nabijano osobnemi literami, czyli każdą literę osobnym puncenkiem. Mógł więc wbijający litery stawiać obok siebie bliżej albo dalej (gdyż to wykonywał na oko) od czego w końcu zależała większa lub mniejsza liczba liter w wyrazie końcowym legendy. Stąd to na monetach jest: P, PO, POL it. d, albo L, LI, LIT. 

Po zrobieniu całkowitej legendy wbijano dopiero kropki lub inne znaki między skrócone wyrazy. Powinny być po każdym wyrazie skróconym dwie kropki, ale nabijający nie zawsze miał tak skupioną ciągle uwagę i dlatego też są raz dwie, drugi raz jedna kropka, a nieraz niema jej wcale. 

Mając na uwadze, że robota napisów czyli legend musiała być bardzo pospieszną, by wydołać stemple bijącym myncarzom na kilku naraz machinach, przytem robota ta wcale nieartystyczna, a jednostajna, była wykonywaną niejako automatycznie. Wykonawca znudzony monotonnością, pobudzającą do ospałości, ufny przytem w mechaniczną wprawę wybierania puncenków, nie patrząc, wbijał je w stal, tak samo jak zecer, składając druk, chwyta litery z przegródek i nie patrząc składa wyrazy. Stąd to powstały CAIM(Y), CIVTATA, STANILAVSY, TRIPEXY, lata o większej ilości cyfr i wiele tym podobnych błędów. W końcu nabijający, wybierając nawet dobrze litery, mógł przekręcić puncenek, przez co na monecie wyszła litera, lub cyfra roku odwrotnie. Pomyłek tym podobnych przy robocie legend może być bez liku. Być może, że nieraz robiący albo sam medalier spostrzegł pomyłkę, lecz naprawić ją niebyło tak łatwo, jak zecerowi wstawić w wyraz inny czcionek, trzebaby było odrzucić stempel. Medalier jednak uczynić tego nie mógł, raz przez wzgląd na siebie, jeśli robił od sztuki, drugi raz przez wzgląd na mincmistrza, jeśli robił na dnie i dlatego stempel pozostawiał i bił monety z błędami, dopóki się stempel nie zepsuł. 

Wykazałem przyczyny wszelkich skróceń legend, i wszelkich w nich pomyłek, sam zbieracz może już ocenić, że podobne waryanty żadnej doniosłości naukowej nie mają; w takim razie, czyż warto je gromadzić w swym zbiorze? Ważna jest rzecz, zwracać uwagę na sam stempel wybity na monecie, bo to w wielu razach może być użytecznem dla nauki. 

Medalier, jakkolwiek miał przepisane w ogólnych zarysach, co ma być nabite na każdym gatunku monety, to jednak przy szczególnem wykonaniu pojedynczych części stempla zupełną miał swobodę, przez co wyrabiał takowe w miarę swej artystycznej zdolności, która najwięcej uwydatnić się mogła w popiersiach. 

Monety więc jednego gatunku różniące się popiersiami, koronami, tarczami it. p., gdy niemają na sobie żadnych innych wskazówek, naprowadzających na miejsce ich wybicia, to przez porównanie z innemi wiadomemi a mającemi podobieństwo stempli mogą doprowadzić do pewnych rezultatów często nie bez wartości. 

Zwracać więc uwagę na podobne odmiany stempla jest tem bardziej wskazanem, gdy jeden i tenże sam gatunek monety wychodzi naraz z kilku mennic, jak to miało miejsce za Zygmunta III lub Jana Kazimierza. 

W tych jednak obserwacyach i zgromadzaniu monet, a nawet ich opisywaniu czyli ich monografii, także zaznaczyć potrzeba pewną granicę, osobliwie gdy moneta pochodzi z jednej tylko istniejącej mennicy, jak np. gdańskiej, toruńskiej, elblągskiej. Nie przeczę, że i w takim razie zwracać należy uwagę na różnice popiersi, stemple bowiem do nich mogły być robione przez różnych medalierów a chociaż może nigdy się nie dojdzie przez którego mianowicie, to jednak często naprowadzić to może na ślad, że medalier, będący w jednej z tych mennic, przeniósł się do drugiej, gdyż takie same popiersie jest w niej wyrabiane, jakie było na monetach bitych w poprzednich. Trzeba tu nadmienić, że medalier przyjąwszy wzór raz na popiersie prawie nigdy go nie zmieniał. Zato znów zwracanie uwagi na monogramy, czy one są grubsze, czy cieńsze, czy węższe lub szersze i na inne tym podobne drobne odmiany, sądzę, że jest zbytecznem. Prawda, że jest to inny stempel, a więc robił go inny pomocnik albo nawet uczeń głównego medaliera, to i cóż z tego, kiedy imion takich mężów nie zapisały najskrupulatniejsze mennice, byli to bowiem wyłączni elewi samego medaliera, u którego fachowy termin odbywali. Może więc tak numizmatyk, zbieracz, jak i monografista śmiało pominąć monety z drobnemi odmianami w stemplu. 

Monografia pod względem rysunkowym nawet świetnie obrobiona, jeżeli zawiera wiele odmian drobnych, jest szkodliwą dla nauki, nieprzynosi korzyści a zbieracza naraża na uganianie się za drobnostkami i wydawanie pieniędzy niepotrzebnie. 

Ponieważ nie ma prawidła bez wyjątku a zarazem, nie chcąc być posądzonym o bezwzględne potępienie wszelkich odmian wynikłych z roboty stempli, wymieniam z nich takie, które jednak zasługują na pomieszczenie w zbiorach. 

Wspomniałem, że na ilość kropek po wyrazach skróconych lub na ich brak żadnej uwagi zwracać nie należy, przyłączyłbym jeszcze tu i te okazy, które nieróżniąc się niczem między sobą, mają tylko w miejsce kropek krzyżyki, gwiazdki it. p. gdyż taka odmiana dowodzi tylko, że inny uczeń nabijał legendę, albo że raz kropek, drugi raz innych znaków używał. Lecz jeżeli na początku legendy lub na ich końcu są gwiazdki, strzałki, listki, kwiatki lub inne znaki, a w środku legendy po wyrazach skróconych niema tych znaczków, to mogły być użyte przez medaliera dla efektu, zakończającego legendę, lub mogły być znakiem myncerskim, tak jak np. na szelągach litewskich Zygmunta III strzałka na końcu legendy była znakiem myncarza Hanusza Stylpa. 

Gdy jednak niewszystkie takie znaczki są dziś znane do kogoby się odnosić mogły, to monety z podobnemi ozdobami zbierać i zachować należy.

Zwykle legenda zakończoną jest jedną lub dwiema kropkami, jednak półgroszki litewskie Zyg. Igo na końcu swych legend mają malutkie kółeczka, po jednym, dwa, trzy, cztery, a nawet i pięć w pewien deseń ułożone, tworząc trójkąty, kwadraty it. p. a nawet półgroszek z r. 1516 oprócz tych kółek ma jeszcze takież nad lub pod Pogonią. Nie można wiedzieć, czy to tylko bujna fantazya grawerska sadziła te kółeczka, czy były to znaki służące do rachuby pewnych seryj wybitych półgroszków, jakto przypuszczają niektórzy numizmatycy, nie przesądzając też tego zjawiska, a ostrożność nigdy nieszkodzi, nie śmiałbym odradzać zbierać takich półgroszy. 

Są monety bez roku zupełnie takiegoż stempla jak z rokiem, np. półtorak i trojak Zygmunta III, odpowiadający typom z lat 1620 do 1624 i chociaż medalier przez pośpiech zapomniał roku nabić, to jednak gdy rok stanowi typ, takie sztuki zbierać należy. 

Zdarzają się znów monety mające wybite stemple pomięszane, t.j. jedna strona monety ma stempel z jednej pary stempli a druga z innej. Takie monety przy naukowem badaniu, mogą nieobeznanego z tymi wypadkami na błędne wnioski naprowadzić. Damy tu przykład dwóch szelągów koronnych Zyg. III, bitych w mennicy poznańskiej z lat 1588 i 1589, które na stronie głównej po bokach litery królewskiej S mają I - F a pod nią herb Lewart, co oznacza, że szelągi te były bite za podskarbiostwa Jana Firleja, który nim został dopiero w roku 1590. Jakże więc taki wypadek niewłaściwego wybicia wytłomaczyć? Nie inaczej, jak tylko, że do stempla strony głównej z incyałami Firleja dobrano przez pomyłkę stronę odwrotną z dawnych stempli z lat 1588 i 1589, zamiast dać ją z roku 1590 lub następnych. 

Wypadki takiego pomięszania stempli w jednej mennicy zdarzyć się mogą, więcej jest zastanawiającem, jeśli taki wypadek zdarza się w dwóch lub trzech mennicach np. poznańskiej, wschowskiej i bydgoskiej a mianowicie, gdy strona główna monety poznańskiej jest połączona ze stroną odwrotną monety bydgoskiej lub wschowskiej. Niewłaściwości takie zdarzały się wtedy w mennicach, gdy dwie albo trzy razem miały jednego dzierżawcę. Wtenczas dla oszczędności wydatków dzierżawca trzymał medalierów przy jednej tylko mennicy, którzy wyrabiali stemple dla dwóch lub trzech innych mennic. Mogła więc łatwo nastąpić pomyłka przy wysyłaniu stempli do drugiej mennicy, albo też w razie gwałtownej potrzeby używano stempla z drugiej mennicy. W tych wypadkach rozdzielając monety wybite według mennic, a chcąc nie popaść w błędy, należy zwracać wielką uwagę na podobne mieszańce. Dla powyższych powodów wszystkie tego rodzaju monety zbierać należy. 

Wymieniliśmy różne przypadki, które przy zbieraniu monet winny być uwzględniane, mogą zapewne zachodzić jeszcze inne okoliczności, ale te już sam amator natrafi i zużytkuje, mając głównie użyteczność naukową monet na względzie, tem więcej przyjdzie mu to z łatwością, skoro już sztuka robienia monet obcą mu nie jest. 

Próbowanie monet odbywało się drogą suchą, czyli ogniową, tak samo jak i dziś, być może, że wielu ówczesnych probierzy prócz praktycznego doświadczenia nie posiadało żadnego technicznego wykształcenia, jednakowoż próby w ogniu mogli również wybornie wykonywać. Cała wartość w tym sposobie robienia prób polegała na tem, żeby ją robić nie za gorąco, bo wtedy przez wyparowanie jakiejś części srebra próba wyszłaby za niską, ani też za zimno, bo wtedy cząsteczka ołowiu pozostawała przy srebrze i tym sposobem próba wyszłaby za ciężką czyli wyższą. Zrobić dobrą próbę ogniową zależy głównie od wzroku i długoletniej wprawy, nawet i dziś skończeni technicy długo praktycznie pracować muszą, aby tej wprawy nabyli. 

Kończąc uwagi o sposobach wyrabiania monet w tym okresie wypada nam choć kilka słów nadmienić o epoce stanisławowskiej jako ostatniej, a wzorowej w swem wykonaniu. 

Nie dotykając zdolności politycznych Stanisława Augusta, których nie umiał czy też nie mógł dobrze rozwinąć, wypada mu jednak oddać sprawiedliwość, że będąc sam wykształcony, starał się w wielu kierunkach podnieść stan umysłowy i techniczny swego narodu. 

Studyując w młodym wieku chemią na uniwersytecie wrocławskim, zwiedzał często mennicę tamtejszą w celu praktycznego obeznania się z docymazyą t. j. z sposobami wydobywania metali z rud za pomocą topienia. Wtedy to miał sposobność obeznać się ze sztuką menniczną, która go wysoce zajmowała. Zostawszy królem, nietylko, że zorganizował system monetarny, ale nie szczędząc trudów i pieniędzy, na własnym postawił gruncie w Warszawie mennicę, obsadził ją ludźmi uzdolnionymi, których umiejętnie podobierał z zagranicy, opatrzył ją najlepszemi machinami, urządził prawidłowy nadzór i dlatego też monety, które wyszły z tej mennicy za jego panowania, były pod każdym względem wzorowo wykonane. Sam nawet król, jak tradycya menniczna niosła, w chwilach wolnych wybijał dukaty na małej prasie szrubowej, nadzwyczaj ozdobnie wyrobionej. Prasa ta przy zamknięciu ostatecznym mennicy w r. 1869 przeniesioną została jako pamiątka do mennicy petersburskiej. 

Pozostaje nareszcie opisać ostatni okres mennictwa polskiego, obejmujący różnorodne monety, zaczynając od najdawniejszych półbrakteatów, solidów, denarów grubych i cienkich, brakteatów, a kończąc na monetach Zygmunta I i Zygmunta Augusta. 

Wszystkie te gatunki monet, aczkolwiek były wybijane młotem, to jednak do każdego gatunku tak różnorodnego sposoby bicia musiały być odmiennie stosowane. 

Trudno jest cały ten przebieg technicznych wykonywań ściśle określić, zwłaszcza, że niema nietylko piśmiennych, ale nawet tradycyjnych podań. 

Są jednak monety, a te jako pomniki przeszłości, dają obeznanemu ze sztuką menniczną wzkazówki do wyprowadzenia wniosków, o sposobach bicia tych monet. 

Zastanawiającą jest ta okoliczność, że półbrakteaty, znajdowane dotąd na ziemiach dawnej Polski, wskutek czego uważane są przez numizmatyków za najdawniejsze pomniki mennictwa polskiego, stoją pod względem wyrobu daleko wyżej od następnych. Pomijając stronę odwrotną tych cienkich blaszek, która jest bardzo często zupełnie niewyraźną, strona główna tej monety jest pod względem technicznym świetnie zrobioną, chociaż znaczenie znaków na niej znajdujących się dotąd jest niewytłomaczone. Robota tak cienkich blaszek dwustronnie bitych i dziś jest niełatwą, przypuścić więc wypada, że ludzie, którzy je bili, jeśli miejsce bicia było w Polsce, mieli doskonałą, wyrobioną technikę, czego na późniejszych monetach dopatrzeć jakoś nie można. Solidy bowiem Mieszka I jak i Bolesława Chrobrego są wogóle bardzo grubej roboty, nie dorównywającej wyrobem monetom ościennym. Taki monarcha jak Bolesław Wielki miał środki, ażeby do bicia swych monet sprowadzić ludzi wysoko wykwalifikowanych, a jednak tego nie zrobił. Pokazuje się więc, że w początkach panowania swego nie wiele dbał on o własną monetę, której wogóle ani kraj nie potrzebował, używając jeszcze systemu handlowego drogą zamiany, ani król, mając w skarbcu swym aż nadto monety obcej. Dla tych powodów bito monety Bolesławowskiej bardzo mało, tak, że w wykopaliskach nawet kilkofuntowych, złożonych z denarów anglo-saksońskich, czeskich, niemieckich, i węgierskich niema często ani jednej monety Bolesława. 

Wyrób tych monet, t. j. topienie, odlewanie sztabek i bielenie blaszek, musiało być w zwykły sposób wykonywane - zato robota sztab pieniężnych i wybijanie stempli odbywało się sposobem jak można najprostszym. Sztabkę srebra odlaną w piasku, a mającą co najmniej pół metra długości, rozgrzewał robotnik w ogniu do ciemnej czerwoności czyli glijował, w celu zrobienia jej miększą, i taką gorącą objąwszy kleszczami za jeden koniec, jedną ręką kładł na kowadle i rozkuwał ją młotem raz, żeby zakuć wszystkie chropowatości, powtóre, by sztabkę doprowadzić do tej grubości, jaka mu na monetę była potrzebną. Młotem uderzać musiał jednomiernie wzdłuż całej sztabki i dlatego wykuta blacha była prawie równej grubości. Tego sposobu rozkuwania sztaby ręcznie na cieńsze blachy używają i dziś złotnicy przy niektórych swych wyrobach. Przy rozkuwaniu blachy chodziło przedewszystkiem, ażeby była jednakowej grubości, o ile to od ręki da się wykonać. Gdy jednak blacha, która przechodzi walcowanie, nie jest jednakowo grubą, jak o tem już wiemy, to tem bardziej blacha wykuta nawet najwprawniejszą ręką być nią nie mogła i dlatego krążki z niej wycięte za pomocą dłuta chociaż jednakowej średnicy, miały jednak nierówną wagę, jak n. p. solidy. O justerowaniu takich monet mowy niema, gdyż robota ta nie opłaciłaby się. Wartość nominalna monety musiała być od wewnętrznej większą, a w takim razie trochę więcej srebra lub mniej, stanowiło bardzo małą różnicę. 

Bicie tych monet odbywało się w ten sposób, że na dolny stempel, obsadzony stale w pieńku, robotnik kładł blaszkę pieniężną, zaś stempel górny stanowiło drugie dłuto, które trzymając w jednej ręce, mógł przyłożyć do powierzchni górnej blaszki pieniężnej, co zrobiwszy, uderzał silnie młotem, który trzymał w ręce drugiej, w łeb dłutka, przez co tak górny jak i dolny stempel wybijał się na położonej blaszce. Robota szła szybciej, jeżeli myncarz kładł blaszki na dolny stempel i przykładał górny, a jego pomocnik młotem uderzał. 

Medalierstwo w owych czasach w Europie stało wogóle na bardzo niskim stopniu, przeto tak popiersia monarchów, jak i inne figury były licho wykonywane, a legendy, cięte przez ludzi, którzy czytać nie umieli, tworzyły taką mieszaninę liter, że i dziś najuczeńszy numizmatyk odczytać ich często nie może. Wyjątek stanowiły monety naprzód wyspy, t. j. anglosaksońskie, a potem czeskie. 

Następnym gatunkiem monet, który kursował blisko lat sto w Polsce, były monety z mocno podniesionym brzegiem, zwane powszechnie denarami wendyjskiemi, dla tego, że pierwotnie były bite przez Słowian Wendów, osiadłych nad Elbą i Odrą. Ja nazywam je denarami Słowian zachodnich, dlatego, że nietylko Wendowie, ale i Lechici Polski Bolesławowskiej takowe bili. Oryginalność tych monet, ów rant wysoko podniesiony miał swoje zalety, ochraniał bowiem monetę od prędkiego wycierania się w obiegu, a przez to oszczędzał wydatków na przebijanie monet, jeżeli były za bardzo wytarte. 

Rant wystający widać już i przy solidach, lecz bardzo nieznaczny, dopiero przy denarach wendyjskich, zwanych także denarami grubymi, zwiększa się on coraz więcej i to kosztem zmniejszania się średnicy denarów. 

Robota tych rantów, o której z własnego doświadczenia przekonałem się, jest bardzo prostą i łatwą. Krążek wycięty na monetę stawiano sztorcem na kowadle i trzymając lekko tęż blaszkę w dwóch pierwszych palcach lewej ręki, uderzano trochę skośnie ku kowadłowi małym młoteczkiem w rant blaszki. Przez uderzenie młoteczkiem w brzeg blaszki następowało rozszerzenie tegoż rantu, a że uderzenie to było trochę skośne, to jednocześnie blaszka trzymana lekko w palcach trochę się obróciła, tak, że drugie uderzenie młotka trafiało już w dalszą część rantu. Tym to sposobem powstawał naokoło rant równej wysokości. Robota ta, na pozór zdająca się mozolną i długotrwałą, jest przeciwnie bardzo łatwą, a nawet szybką, gdy się nabierze pewnej wprawy. Robotę tę wykonywali chłopcy, będący w terminie mennicznym, gdyż jako dzieciaki mieli cienkie palce, blaszka więc po ujęciu przez nie palcami wystawać mogła swym rantem. Nie byli też narażani, by młoteczek uderzał ich po palcach, od czego dorośli ludzie, mający grube palce, wolnemiby nie byli. Że rant taki wpierw na blaszce robiono, a potem wybijano na niej stemple, na to mamy dowód w samych wykopaliskach monet z X i początkach XI w., w których pomiędzy wybitemi monetami znajdzie się czasem blaszka bez wybitego stempla, a jednak z wystającym rantem. Taka blaszka była już przygotowaną do wybicia, lecz niewybita, zamięszała się pomiędzy bite. 

Bicie stempli na takich blaszkach było dla myncarza bardzo dogodne, stempel tylko tak dolny jak i górny były tak otoczone, by dokładnie wchodziły w blaszkę mającą rant wystający. Żadnego więc nie mogło być zsunięcia się ze stempla dolnego i dlatego stempel zawsze całkowicie był na blaszce nabity.

Z początku wyrabiania tych monet były one wielkości dość dużej, prawie jak solidy, próby wysokiej i rantu dość niskiego, lecz z postępem czasu próba ich podlała, wielkość i waga malały, a rant się ciągle podwyższał. Podwyższanie się rantu miało na celu coraz większe zabezpieczenie od wycierania się w kursie monet, lecz gdy na wadze nic nie przybywało tym denarom, owszem, były nawet coraz lżejsze, bo rant coraz wyższy powstawał z uszczerbkiem wielkości samych monet tak, że gdy z początku miały 17 mm średnicy, to w ostatniej epoce swego istnienia, która przypadła w początkach panowania Władysława Hermana, zaledwo 13 mm. Wielkość jednak nabitego stempla tak w początkach jak i w końcu pozostała prawie niezmieniona. Jakimże więc sposobem mógł być nabity stempel w denarze mającym 13mm, kiedy jako większy, w blaszkę wejść nie mógł? Otóż robiono naprzód na blaszkach mały rant, tak, by stempel mógł wejść, a po wybiciu stempli okuwano drugi raz monetę, nadając jej rant wysoki, przez co zmniejszano średnicę samej monety, litery otokowe zostawały zakute i dlatego to w takich denarach, pomimo że pismo zmieniono, robiąc litery długie a wązkie, prawie kreskowe, to i tak przodki tych liter zaledwie są widoczne. 

Dalsze wybijanie denarów zwanych cienkimi, nie przedstawiało trudności w ich biciu, dopiero nowy gatunek monet zwanych brakteatami musiał wywołać inny sposób bicia.

Brakteaty, jak wiadomo, są to blaszki, mające stempel z jednej tylko strony. Inaczej też być nie mogło, gdyż blaszki te były tak cienkie, że na drugiej stronie stempel nie udałby się wybić bez zepsucia całej blaszki. Robota takich brakteatów była bardzo łatwą, nie wymagała wielkich zachodów, robotnik bowiem kładł blaszkę pieniężną na kowadle i wybijał na niej stempel wycięty w puncenie w głąb. Stempel ten wycięty dość płytko i cienko, przez co na blaszce wybijał się delikatnie, nie psując samej blaszki; gdyby bowiem był wyrobiony głęboko, wtedy blaszka wciskając się zbytnio w stempel, pokrzywiłaby się i popękała. 

Brakteaty znów guziczkowe, jakie w XIII wieku wprowadzone powszechnie zostały a więc w Polsce, mające na sobie stempel dość wypukły, musiały być robione znów inaczej. Blaszkę pieniężną kładziono nie na kowadle lecz na płycie dość miękiej, zrobionej z mięszaniny cyny i ołowiu, stempel na puncenie wyrobiony był wypukło. Wbijając stempel w taką blaszkę spoczywającą na podkładzie miękim, blaszka zagłębiała się pod naciskiem stempla, przez co tenże całkowicie wybił się na niej, w prawdzie w głąb, lecz zato na stronie odwrotnej blaszki wyszedł wypukło. Każdy więc brakteat guziczkowy, jedną stroną ma wypukły stempel i ten stanowi rzeczywisty stempel monety, drugą zaś wklęsłą przedstawiającą tenże sam rysunek stempla, lecz już nie tak wyraźnie, jak na stronie głównej. Podobnym sposobem robią dziś jubilerzy wyroby złote tak zwane dęte, które pomimo to, że są z blaszki cieńszej od tej, której używano na brakteaty, to jednak potrzebują bardzo silnego uderzenia, aby stempel mógł się w nią wcisnąć. Twierdzenie więc niektórych numizmatyków, że stemple do takich brakteatów były robione z drzewa, nie zdaje mi się być uzasadnione, gdyż potrzeba bardzo silnego uderzenia, aby wbić stempel. Gdyby więc wyrobiony był nawet z najtwardszego drzewa, to po kilku uderzeniach zakułby się i niebył zdatny do użycia. Prędzej mógłby być stempel drewniany użyty do brakteatów płaskich, lecz znów podkład pod blaszkę twardy, bo kowadło, prędkoby stempel zakuwał. Robota wreszcie stempla drewnianego przez zbyt częste jego niszczenie się, z pewnością więcej by kosztowała, aniżeli stalowego, który bardzo długo mógł służyć. Sądzę, że z tych powodów nie używano stempla drewnianego do bicia brakteatów. Są w prawdzie wieloliczne typy brakteatów płaskich pod względem rysunków np. za Mieczysława III, co naturalnie pociągało za sobą koszt wyrabiania stempli, to jednak monarcha ten miał na tem zysk przez ciągłe przebijanie monet, koszta więc roboty nowych stempli musiały mu się opłacać. 

Po ustąpieniu brakteatów nastąpił okres groszowy, który z wyrobem mniejszych lub większych monet, ciągnął się już bez przerwy do końca panowania Zygmunta Augusta. Robota tych monet odbywała się nieinaczej jak za pomocą młota, tylko z postępem czasu młot zamieniony został w machinę młotową, osobliwie do monet grubszych.

Machina młotowa, zwana kafarem, była mniej więcej takiej konstrukcyi, jakiej dziś używają przy wbijaniu pali drewnianych w ziemię. Był to więc młot żelazny, tem cięższy im moneta przez niego bić się mająca była grubszą, jednak w miejsce trzonka miał ucho, za które zaczepiało się końce kleszczy wiszących na sznurze. Za pociągnięciem sznura w górę kleszcze obejmujące ucho młota, zwanego babą, zamykały się i babę ciągnęły w górę do pewnej wysokości, gdzie był umieszczony bardzo prosty przyrząd naciskający na drugie końce kleszczy ku sobie, przez co końce kleszczy, obejmując ucho baby, otwierały się i wypuszczały babę. Spadająca baba całą siłą nabytego ruchu uderzała na parę stempli z podłożoną między niemi blaszką pieniężną i na niej wybijała też stemple. Ażeby zaś baba wznosząca się na sznurze lub łańcuchu w górę nie oscylowała a spadając trafiała na stemple, to po bokach baby były wystające żelazne kołki wchodzące w szpary wycięte w dwóch belkach pionowo stojących, które sprawiały równe wznoszenie się i spadek baby na jedno miejsce.

W tym sposobie bicia monet zdublowania stempla rzadko się przytrafiały, dosyć bowiem było czasu do zmiany blaszek, zato spadek baby niezawsze był horyzontalnym, t. j. żeby uderzała jednocześnie na całą powierzchnię stempla, przez co jedna część stempla mogła się wbić głębiej w blaszkę pieniężną a więc wyraźniej, gdy druga część stempla płyciej, więc mniej wyraźnie, czyli być niedobitą.

Sposób wybijania monet za pomocą kafaru ustał za panowania Stefana Batorego, dając pierszeństwo machinie szrubowej jednak po wielu latach, bo w roku 1813, wznowiony został w prawdzie chwilowo w Polsce w fortecy Zamościu. W czasie oblężenia tej twierdzy wybito dwózłotówki srebrne i sześcio groszówki miedziane za pomocą machiny kafarowej. Do tak prostej na pozór roboty potrzeba było mieć jednak wielką wprawę, by moneta była wybitą dobrze, a że bijący ją prowizorycznie w Zamościu niemogli tej wprawy posiadać, przeto wybite monety prawie wszystkie są niedobite.

Medalierstwo w tym okresie postępowało tak pod względem artystycznym jako i technicznym. Zauważyć to można bardzo łatwo, porównywając monety wybite w tym okresie, ale w różnych czasach. Nawet napisy legendowe robione w końcu tego okresu przez medalierów lub ich pomocników, umiejących już czytać, bardzo rzadko miały błędy, które w czasach poprzednich tak często można było napotkać na każdej prawie monecie średniowiecznej.

Na tem zakończamy opis wyrobu monet od najdawniejszych czasów aż po rok 1867, a w którym to roku, jak staraliśmy się wykazać, wiele monet uważanych dziś jako jakieś osobliwsze odmiany są tylko wynikiem nieprawidłowego wybicia, lub też pomylonego wyrobu stempli.

Być może, że moja praca, wykazująca wszelkie usterki, które się natrafiały przy biciu monet i roboty stempli, wpłynie na młodszych zbieraczy w tym kierunku, że się pozbędą rozpowszechniającej się plagi numizmatycznej, zamieniającej tak piękne i użyteczne amatorstwo, na bezcelowe i bezgraniczne zbieranie monet w odmianach, których sam zbierający po pewnym czasie odróżnić często niepotrafi. Czy nie korzystniej by było dla nauki ograniczyć się w zbieraniu drobnych odmian a zwrócić się raczej do zbierania monet średniowiecznych?

Dziwnym zaiste wydaje mi się, że dawniejsi zbieracze jakoś daleko lepiej pojmowali użyteczność numizmatyki. Przed trzydziestu bowiem laty w samej Warszawie na znaczną liczbę amatorów zbierających monety polskie, zaledwo było kilku takich, którzy nie zbierali monet średniowiecznych, chociaż monety te wtedy były bardzo rzadkie, a przez co drogie a podręczniki objaśniające je bardzo nieliczne. Dziś rzecz ma się odwrotnie. Przez odkrycie wielu wykopalisk monety te staniały, droga do dalszych badań nad niemi jest przystępniejsza, ilość istotnej dobroci podręczników jest znaczna a jednak nietylko w Warszawie, ale w ogóle wszędzie coraz mniej jest zbieraczy monet średniowiecznych! I dla czegóż to? Oto, że zbiaracze dzisiejsi całą swą umysłowość zwrócili na drobiazgi w stemplach monet, nieprzynoszących dla nauki żadnej korzyści.

Zbieranie racyonalne monet nietylko jest przyjemnością, ale ma i doniosłe znaczenie naukowe, a im moneta jest dawniejszą, tem jest użyteczniejszą. Dziś bowiem żaden historyk w swych studyach krytycznych nad przeszłością narodu niepominie monety, albowiem w epoce, z której pozostało mało zabytków piśmiennych, albo ich wcale niema, a tylko kroniki jako później spisywane wymieniają dawne fakta, opierając się przeważnie na tradycyi. Wtedy to moneta jako najautentyczniejszy świadek bardzo często służy do wyświetlenia zamierzchłej przeszłości.

Czyż więc niegodzi się zbierać monet średniowiecznych, skoro one mogą być tak użyteczne? W zbieraniu jednak monet tych unikać potrzeba, o ile tylko można najwięcej, odmian napisowych, których, mając na względzie niski stan wyrobienia medalierskiego, może być bez końca.

Zadanie moje napisania tego artykułu uważałbym za skończone, gdyby jeszcze nie jedna plaga, jaka się wkradła w numizmatykę polską, a którą śmiało nazwać można pasożytem, wyczerpującym kieszeń, zanieczyszczającym zbiór rzeczami nieprzynoszącemi dla nauki ani amatorstwa żadnej korzyści. Plagą tą jest bezmierna produkcya medali pamiątkowych.

Nie dotykając doniosłości, na jaką pamiątkę medal został wybitym, to jednak, gdy zamiar wybicia medalu pochodzi od pewnych kongregacyj naukowych lub ludzi prawych, nie mających na celu korzyści materyalnych tylko samo uznanie, myśl utrwalenia takiego wspomnienia jest godną pochwały.

W ostatnich jednak czasach, na jedną i tęż samą pamiątkę w jednej i tejże samej miejscowości, w chodzi kilka, kilkanaście a nawet kilkadziesiąt medali rozmaitych stempli i rozmaitego wykończenia artystycznego, nieraz tak bezecnego, że ubliża sztuce medalierskiej, na jakiej ona dzisiaj stoi.

Cóż za powód tej niezmiernej a lichej produkcyi. Czy utrwalenie faktu w pamięci następnych pokoleń? wtedy dostatecznymby był jeden gatunek medali; czy też, co prawdopodobniejsza, prosta chęć zysku.

W miejscowościach, gdzie każdemu wolno jest wypuszczać podobne reprodukcye bez żadnej kontroli naukowej i artystycznej, czy nie lepiejby było, aby panowie wydawcy wspólnemi siłami z wspólną korzyścią materyalną wydali jeden tylko medal, odpowiadający pod względem wykończenia artystycznego dzisiejszej skali naukowej artystycznej, normując przystęp nabycia dla każdego, metalem, z jakiego medal wybiją. Wtedy każdy zbieracz medali może umieścić go w swym zbiorze bez zepsucia harmonii piękna z medalami dawnymi. Nie tak, jak dziś, gdzie wielu zbieraczy przez fałszywą ambicyą posiadania wszystkiego zakupują owe wydawnictwa ryczałtowo i chronologicznie układają obok siebie: medale istotnej wartości artystycznej umieszczają obok miernot nieuctwa, mających za cel tylko prostą chęć zysku.

Sądzę, że nie ubliżałoby to zbiorowi, ani osłabiło jego wartości naukowej, by na każdą pamiątkę na jaką w jakiejś miejscowości medal wybito, zamieszczał tylko jeden ale najlepszy pod względem artystycznym.

Jestem przekonany, że wielu amatorów podziela to moje zapatrywanie. Co zaś do wydawców niech się bawią w miernoty, wszak to metal, więc przetopić go mogą, co mówiąc prawdę, z wielkąby było dla potomności korzyścią, gdyż nienabierałaby smutnego przekonania, że szumna pamiątka uczczenia faktu, była tylko parawanem prostego wyzysku.

keyboard_arrow_up
Centrum pomocy open_in_new